Rozdział 66
Swój młot dawno wypuściłem z dłoni, po prostu wypadł mi, kiedy szarpałem się z Cane. Teraz oboje staliśmy jakiś metr od siebie i głośno się śmialiśmy. Nagle Cane jednak przycichła i jej wzrok spoczął na czymś za mną. Odwróciłem się, a mój śmiech także powoli cichł. Za sobą ujrzałem Lily.
-Czy coś się stało? Obudziły mnie jakieś potworne wrzaski, a potem dołączyły do tego wasze śmiechy-powiedziała.
-O rety, nie! Nic się nie stało, tylko się wygłupialiśmy! Nie chcieliśmy cię obudzić, głupio wyszło!-odparłem, podchodząc do niej. Po chwili to samo zrobiła Cane.
-Nic się nie stało, tylko się trochę wystraszyłam-odparła Lily.
-Ale skoro już wstałaś, możemy zająć się kolacją-zasugerowała moja siostra. Pomysł spotkał się z naszą akceptacją i tym właśnie się zajęliśmy. Oczywiście nie zajęło nam to długo, tak jak i sprzątanie po niej. Cane później gdzieś się zmyła, co mi nie przeszkadzało, bo mogłem spędzić trochę czasu z Lily, tyle że...
-Dobrze się czujesz? Bo wyglądasz nie najlepiej-powiedziałem, kiedy szliśmy w stronę jej "sypialni".
-Szczerze mówiąc, bywały dni, kiedy czułam się lepiej. Ale może to dlatego, że rany mi się goją i tracę na to energię? Sama nie wiem...-odparła Lily.
-Może chcesz trochę energii ode mnie?-zasugerowałem.
-W życiu! Ty też musisz przecież się oszczędzać. W ogóle głupio mi, bo to ty i Cane najbardziej się narażaliście i najwięcej energii zużyliście, a to ze mną jak zwykle są problemy-stwierdziła smutnym tonem Lily.
-Przestań! Ty miałaś...o wiele gorzej. To zrozumiałe, że czujesz się nie najlepiej-odparłem. W międzyczasie dotarliśmy już na miejsce.
-Muszę się przebrać-stwierdziła Lily, podczas gdy ja wszedłem do środka i usiadłem na łóżku, które dziewczyna musiała sobie na nowo wyczarować, bo starego się pozbyła, a nie chciała nawet słuchać o tym, żebym zrobił to ja albo Cane. Uznała, że my już się dość dla niej poświęciliśmy, więc poprzedniej nocy, kiedy prawie że zasypiała już na mnie, zrobiła hokus-pokus i pojawiło się nowe łóżko. -Idź sobie-powiedziała Lily, wskazując mi drzwi.
-Co? Po co? Czemu?-spytałem zdziwiona.
-No bo muszę się przebrać, mówiłam przecież!-odparła dziewczyna.
-No i?
-Nie będę się przebierać przy tobie!
-Nie zaprzeczysz chyba, że nie masz przede mną już nic do ukrycia, bo wszystko widziałem-powiedziałem, po czym oparłem głowę na ręce i posłałem Lily lekki uśmiech. Ona jednak nie wyglądała na zbyt zadowoloną. Odwróciła się ode mnie i obejrzała całe pomieszczenie, po czym westchnęła z irytacją.
-Dobra, niech stracę, przebiorę się tutaj-stwierdziła, po czym, stojąc tyłem do mnie, zdjęła bluzkę. Nie mogłem się powstrzymać, teleportowałem się za nią i objąłem ją w pasie, na co Lily zareagowała cichym krzykiem zaskoczenia.
-Candy!-zawołała, podczas gdy ja odwróciłem ją w swoją stronę i delikatnie pocałowałem, ucinając w ten sposób wszelkie protesty. Trwało to chwilę, po czym oderwałem się od niej i pociągnąłem ją za sobą w stronę łóżka, na które następnie ją pchnąłem, po czym natychmiast znalazłem się nad nią, uniemożliwiając jej jakąkolwiek ucieczkę. Zacząłem ją delikatnie całować po szyi, rękami zaś jeździłem po jej brzuchu i biodrach. Czułem, jak narasta we mnie pożądanie. Jak zalewa mnie niczym jakaś dzika, nieokiełznana fala. Miałem ochotę natychmiast zedrzeć z niej wszystkie ubrania i kochać się z nią do samego rana, albo i dłużej. Kiedy jednak moje ręce zakradły się na jej plecy i odpiąłem jej stanik, Lily zaczęła się pode mną wiercić i odepchnęła mnie lekko od siebie.
-Nie...-powiedziała cicho, zachrypniętym głosem. Spojrzałem na nią nieco zaskoczony, choć i tak nie dowierzałem temu, co usłyszałem.
-Tak-odparłem, posyłając jej uśmiech. Następnie znowu spróbowałem ją pocałować, ale ona ponownie mnie od siebie odepchnęła.
-Nie-tym razem brzmiała o wiele pewniej.
-Ale dlaczego?-zapytałem. Odsunąłem się przy tym, aby Lily mogła wstać. Zajęła się zapinaniem stanika.
-Robiliśmy to już wczoraj-stwierdziła Lily.
-I to jest twój argument?-zapytałem, nie dowierzając temu.
-Nie możemy...kochać się co noc-odparła.
-A mogę ci udowodnić, że możemy. I z chęcią to zrobię, tylko daj mi szansę-powiedziałem, znów się do niej przysuwając. Pocałowałem ją delikatnie. Lily nie odsunęła się ode mnie, co odebrałem jako dobry znak. Pchnąłem ją z powrotem na poduszki, ale ona zaraz znowu się podniosła.
-Ale ja jestem zmęczona. I źle się czuję-stwierdziła dziewczyna.
-Jak to?-zdziwiłem się.
-Tak to. Sam przyznałeś, że wyglądam nie najlepiej, a ja potwierdziłam, że nie najlepiej się czuję. Candy, po prostu nie dziś!-zawołała Lily, po czym wstała z łóżka.
-Ale jak już poczujesz się lepiej, to...
-Candy! Zaczynam mieć wrażenie, że ja ci jestem potrzebna tylko do jednego!-powiedziała Lily. Wstałem i podszedłem do niej.
-Oczywiście, że tak nie jest. Przepraszam, jeśli tak pomyślałaś-odparłem, nieco zmartwiony takim obrotem sprawy. Nie chciałem, żeby ona tak o mnie myślała. Lily popatrzyła na mnie, a po chwili uśmiechnęła się lekko.
-No dobra, wybaczam ci, ale żeby mi to był ostatni raz!-zawołała, grożąc mi palcem.
-Oż ty, grozisz mi?-spytałem. Dziewczyna pokiwała głową.
-Tak, grożę-odparła.
-A znasz konsekwencje swoich czynów?
-A co ty mi takiego możesz zrobić, co?-zapytała, nad wyraz pewna siebie, Lily.
-Przekonasz się!-zawołałem, a chwilę później rzuciłem się w jej stronę i zaczęłam ją łaskotać. Dziewczyna zaczęła na zmianę śmiać się, krzyczeć i próbować wyrwać, ale ja byłem w tym zbyt dobry. Przestałem, dopiero kiedy Lily prawie padała ze zmęczenia. Potem przebrała się do końca i położyła się do łóżka, a ja niemal natychmiast zająłem miejsce obok niej, tuląc ją do siebie. Żałowałem, że nie mogę zasnąć obok niej. Położyć się spać w towarzystwie istoty, którą kocham najbardziej na świecie (nie licząc swojej siostry, oczywiście, ale to inny rodzaj miłości, nierozerwalnie połączony z nienawiścią) i rankiem obok tej samej, pięknej, wspaniałej i dobrej istoty się obudzić. Wszystko bym dał, żeby móc zobaczyć, jakie to uczucie.
~*~
Kiedy obudziłam się rankiem, Candy'ego obok mnie nie było, co mnie aż tak nie zdziwiło, w końcu on nie mógł zasnąć, a leżenie przez całą noc praktycznie w jednej pozycji obok mnie raczej nie należało do najciekawszych zajęć. Usiadłam na łóżku i przeciągnęłam się powoli. Miałam w planach odświeżyć się w łazience, a potem ich odszukać. Wtedy jednak poczułam lekki niepokój. Ten dzień zaczynał się podobnie jak dzień, w którym dowiedziałam się przez przypadek o ich wszystkich kłamstwach. I choć niemal od razu zaczęłam sobie w myślach powtarzać, że to nic takiego, że przecież im ufam, a oni drugi raz nie zawiedliby mnie tak, niepokój pozostał.
Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy by najpierw nie odszukać ich, mówiąc, że po prostu chciałam ich zobaczyć albo pogadać z nimi? Po chwili jednak odrzuciłam tą myśl, gdyż w ten sposób zrobiłabym to samo, co oni. Oszukała ich ze strachu. Poza tym, był jeszcze jeden powód, który sprawił, że najpierw udałam się do łazienki. W jednej chwili zrobiło mi się tak niedobrze, że ledwo zdążyłam tam dobiec, po czym zwróciłam chyba całą kolację. Trwało to kilka minut, po czym poczułam się o wiele lepiej. Uszykowałam się więc, umyłam, przebrałam i poszłam poszukać tej dwójki. Skierowałam się do pomieszczenia, w którym najczęściej jedliśmy. Już z daleka usłyszałam ich głosy.
-Trzeba z nią o tym w końcu pogadać, sam się ze mną zgodziłeś-powiedziała Cane.
-Wiem, wiem, doskonale o tym wiem. Po prostu wczoraj nie chciałem z nią o tym rozmawiać, bo wyglądała nie najlepiej i nie chciałem jej martwić-odparł błazen. Byłam naprawdę zaciekawiona tym, o czym mówili.
-Powiedzmy jej dzisiaj, jak wstanie. Im szybciej, tym lepiej-stwierdziła Cane.
-O czym chcecie mi powiedzieć?-zapytałam, wchodząc do pomieszczenia. Muszę stwierdzić, że dziwnie tak było, żyć w wielkim, rozbudowanym cyrku, w którym, jak to w cyrku, praktycznie nie było drzwi, a wszystkie korytarze były szerokie i kolorowe.
-Cóż...Może lepiej najpierw coś z nami zjesz?-zapytał Candy. Siedzieli sobie właśnie razem przy stole, na którym znajdowało się kilka kanapek, płatki i różne inne rzeczy, ale głównie jednak słodycze.
-Noo...dobrze, ale wy w tym czasie wszystko mi powiecie-zastrzegłam, siadając tym razem obok Cane, a naprzeciwko Candy'ego.
-Dobra, to może ja zacznę-stwierdziła dziewczyna.-Otóż widzisz, kiedy dowiedzieliśmy się o tym wszystkim z twoimi mocami, uznaliśmy, że trzeba coś z tym zrobić-dodała.
-To znaczy?
-To znaczy, że sama powiedziałaś przecież, że nigdy nie wiesz kiedy ani jaka moc się u ciebie ujawni. A może można to jakoś kontrolować? Może jest na to jakiś sposób? To by wiele pomogło, zwłaszcza tobie, nie musiałabyś się martwić, bo miałabyś nad tym kontrolę-powiedział Candy.
-Właściwie to rozumiem waszą troskę i obawy, ale ja zupełnie nie mam o nich pojęcia. Nie wiem nic o swoich mocach, oprócz tych, które już mam-odparłam.
-Więc musimy po prostu skupić się na tym, co już wiemy. Jakie konkretnie masz teraz moce?-zapytał Candy.
-Potrafię się zamieniać w dym i teleportować, stać się niewidzialną, użyć swojej mocy, coś jakby telekinezy? żeby kogoś lub coś od siebie odepchnąć, mogę też używać swojej energii, żeby leczyć innych i, no, jak sami wiecie, mogę też wykorzystywać energię innych, żeby uleczyć siebie. I znam się na magii-wymieniłam.
-Teleportacja, niewidzialność i magia to coś, co Cane i ja też umiemy. Reszta w naszym przypadku odpada. No i musimy jeszcze pamiętać o tym incydencie z krzykiem-odparł błazen, a mi aż zrobiło się wstyd na myśl o tym, czego wtedy dokonałam. Ale to przypomniało mi coś jeszcze, coś dziwnego, co także jakiś czas temu zaczęło mnie niepokoić, a o czym chwilowo zapomniałam, aż do teraz.
-Jest chyba coś jeszcze-powiedziałam, a oni oboje popatrzyli na mnie wyczekująco.-Pamiętacie, jak znaleźliśmy w lesie ten kwiat? Pajęczą lilię? I ona nagle zakwitła, kiedy na nią nie patrzyliśmy? Potem jeszcze parę razy zdarzyło mi się coś takiego. Kiedy...kiedy od was odeszłam, po jakimś czasie byłam tak wyczerpana, że zasnęłam w lesie, sama nie mam pojęcia jak i kiedy...
-Spałaś w lesie?! To było niebezpieczne!-przerwał mi Candy.
-Dla twojej informacji, bracie, teraz też śpimy w lesie. A konkretniej to ona śpi, bo gdzie niby jesteśmy? W lesie-odparła Cane.
-W cyrku. Jesteśmy w naszym cyrku i Lily śpi w naszym cyrku!-zawołał błazen.
-Dobrze, już dobrze, dacie mi dokończyć?-spytałam, a oni oboje umilkli i znów popatrzyli na mnie.-No więc, kiedy się obudziłam, całkowicie załamana, to wokół mnie było pełno czarnych kwiatów, których wcześniej tam raczej nie było. Nie miałam wtedy głowy do tego, żeby się nad tym zastanawiać, a i uznałam, że po prostu nie zauważyłam ich wcześniej, ale teraz jestem niemal pewna, że ich tam nie było, a później się pojawiły. No i trzecia sytuacja miała miejsce w tym ośrodku, kiedy pewnego razu, gdy zamknęli mnie w mojej celi i zasnęłam, rankiem obudziłam się, a wokół mnie wyrosła trawa, na której spałam!-zakończyłam swoją opowieść.
-No to faktycznie dziwne. Zostałaś...królową kwiatów?!-zawołała z uśmiechem Cane.
-Hahaha, bardzo zabawne-odparłam z ironią.
-Ale wygląda na to, że to też jakaś twoja nowa moc-stwierdził Candy.
-Tak, ale nie mam pojęcia, skąd ona ani po co-powiedziałam. Na jakiś czas przy stole zapanowała cisza.
-Może powinniśmy przyjrzeć się bliżej okolicznościom, w jakich te moce się u ciebie pojawiły?-zasugerował Candy.
-Jasne, czemu nie. Pierwsza pojawiła się telekineza i ona uaktywniła się u mnie kilka tygodni po tym, jak zamieszkałam na królewskim dworze. Po prostu któregoś dnia się obudziłam, jak zwykle bawiłam się z księciem i zjawił się ktoś ze służby, z kim się pokłóciłam. Zdenerwowałam się, zaczęłam coś do niego mówić, machając przy tym rękami jak opętana. Oboje zamilkliśmy, kiedy niechcący rzuciłam niewielkim, drewnianym stolikiem o ścianę z taką siłą, że się połamał, a nawet go nie dotknęłam. Takie sytuacje powtórzyły się jeszcze kilka razy, więc w końcu musiałam zaakceptować, że to moja sprawka, poza tym po prostu czułam, że, choć niechcący, używałam tej mocy. Tak jak wy zapewne czujecie, że jesteście niewidzialni albo się teleportujecie-wyjaśniłam.
-No dobrze, a co z pozostałymi mocami?-spytała Cane.
-Moc leczenia pojawiła się kilka lat później, kiedy Leonald został poważnie ranny w czasie jakichś zamieszek w stolicy. Przywieźli go do królewskiego szpitala chcąc uratować, ale lekarze byli już praktycznie pewni, że umrze. Nie chciałam na to pozwolić, chciałam zrobić coś, cokolwiek, żeby go uratować. Po prostu byłam przy nim cały czas, chcąc dodać otuchy, pomóc mu jakoś. W pewnym momencie dotknęłam go i poczułam dziwny przepływ energii, która zdawała się opuszczać moje ciało. Spostrzegłam też wtedy, że jego rana krwawiła już jakby mniej, połączyłam ze sobą faktu i uratowałam go, odkrywając przy tym nową moc. Pozostałe moce uaktywniły się przy was, więc wiecie, jak to wyglądało-powiedziałam. Znów zapanowała cisza, oboje zamyślili się nad moimi słowami.
-Wygląda to tak, jakby twoje moce zawsze pojawiały się wtedy, kiedy są potrzebne, a jeśli ich nie potrzebujesz, to może wtedy i tak się pojawiają, tylko że losowo-odezwał się w końcu Candy.-Rozumiecie?-spytał po chwili, patrząc to na mnie, to na Cane.
-Myślę, że tak. Więc według ciebie jakaś moc musi mi się pojawić tak czy inaczej. Jeśli jest potrzebna jakaś konkretna, to ta konkretna się pojawia, a jeżeli nie potrzebuję żadnej, to pojawia się jakaś inna, losowa?-zapytałam.
-Ale to tylko taka teoria-odparł Candy.
-Ale nawet trafna-odezwała się Cane.
-Tylko pytanie, jak w takim razie nad tym zapanować i skąd to się bierze?-zapytałam.
-Trzeba się nad tym porządnie zastanowić, może w jakiś sposób do tego dojdziemy-odparł Candy.
~*~
Niestety, nic nie udało nam się wykombinować, nie istniał w tym żaden schemat, żadna zależność, wyglądało to tak, jakby mocami Lily rządził po prostu przypadek. Dziewczyna jednak uparła się, że spróbuje przynajmniej ogarnąć jakoś te swoje nowe, nie do końca jeszcze "uaktywnione" moce. Candy poszedł je z nią ćwiczyć, a ja zajęłam się zamiast tego sprzątaniem, po czym postanowiłam pójść na naszą ulubioną arenę cyrkową i przygotować parę rzeczy, bo miałam nadzieję, że uda mi się jedno z nich, albo nawet oboje, namówić na parę fajnych sztuczek. Później planowałam pójść i zobaczyć, jak im idzie, ale miałam do tego szansę o wiele szybciej. Lily wpadła jak burza z powrotem do pomieszczenia, przebiegła przez nie i pobiegła dalej, a Candy zjawił się niewiele później i pobiegł z kolei za nią. Na początku mnie zamurowało, ale chwilę potem ruszyłam za nimi. Wpadłam do korytarza, na którym Candy i Lily stali, przy czym on miał troskę wymalowaną na twarzy, a ona wyglądała jak nieżywa.
-Co się stało?-zapytałam zaskoczona.
-Źle się poczułam-odparła Lily.
-Jak to? Dlaczego?-zapytałam.
-No właśnie, też chciałbym wiedzieć-stwierdził Candy.
-Nie mam pojęcia. Ale nie było tak źle, rano było gorzej-odparła dziewczyna.
-To rano też było ci niedobrze?-zapytał chłopak.
-No, trochę...
-A wymiotowałaś? Może masz gorączkę? Może ty jesteś chora?-spytał z troską Candy.
-Nie wydaje mi się. Ale już czuję się lepiej, możemy wrócić do ćwiczeń-stwierdziła Lily.
-Jesteś pewna?-zapytał Candy.
-Tak, na 100...nie, na 200%-powiedziała i uśmiechnęła się lekko.
-No dobrze, powiedzmy, że ci wierzę-stwierdził mój brat.
-To ja chyba jednak pójdę z wami. Jednak nie chce mi się samej nudzić-powiedziałam po chwili namysłu. Candy i Lily oczywiście nie mieli nic przeciwko, wyszliśmy więc z cyrku na zewnątrz, żeby mieć miejsce do ćwiczeń.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top