Rozdział 65
-Ok, zatem plan jest taki. Odczekamy kilka dni, żeby nasza dwójka odzyskała energię, Lily przy okazji trochę wypocznie, i wracamy do jej rodziny. Może kiedy zjawimy się tam w jej towarzystwie, nie wezmą nas od razu za bezwzględnych morderców, którzy zjawili się tam tylko po to, aby wszystkich wymordować-powiedział Candy, po czym spojrzał na Lily i posłał jej uśmiech, który ona natychmiast odwzajemniła. Obie siedziałyśmy obok siebie i wcinałyśmy ciastka, a mój brat na zmianę stał i chodził w tę i z powrotem, jednocześnie wszystko nam tłumacząc.
-Ble. Niedobrze się robi od patrzenia na was, zakochane gołąbeczki-powiedziałam. Candy odwrócił się w moją stronę i pokazał mi język.
-Zazdrościsz-stwierdził. Prychnęłam cicho.
-Niby komu i czego? Tobie nie zazdroszczę, nie kręcą mnie dziewczyny. A Lily, jak już to wielokrotnie mówiłam, bardziej współczuję fatalnego gustu-powiedziałam z uśmiechem.
-Hahaha, normalnie zaraz pęknę ze śmiechy-odparł Candy.
-Byle nie w cyrku, nie zamierzam potem czyścić ścian z twoich fioletowo-niebieskich wnętrzności-odparłam. Nagle, zupełnie niespodziewanie, Lily zerwała się, odstawiła talerz z ciastkami i pobiegła gdzieś. Wyglądało to niemal dokładnie tak, jak wtedy, kiedy od nas odeszła.-A tej co się stało?-spytałam zaskoczona.
-Nie mam pojęcia. Pójdę jej poszukać-odparł Candy.
-Iść z tobą?-zapytałam, wstając i również odstawiając talerz z ciachami.
-Może lepiej nie? Jak będziesz potrzebna to cię zawołam-odparł.
-A co ja? Pies, żeby przybiegać na zawołanie?-zapytałam z uśmiechem, siadając z powrotem.
-Zawsze mówiłem, że suka z ciebie-powiedział na odchodnym mój brat.
-Idiota!-zawołałam za nim, ale on nic więcej nie powiedział, tylko zaśmiał się, najwyraźniej zadowolony z tego, że udało mu się mnie wkurzyć.-A wypchaj się!-dodałam jeszcze, wracając do jedzenia ciastek. Miałam tylko nadzieję, że szybko to załatwią, bo nie chciałam znowu samemu się nudzić.
~*~
Pierwsze miejsce, do którego się udałem, był oczywiście pokój, w którym Lily zawsze spędzała najwięcej czasu. To już był właściwie jej pokój. Wszedłem do środka, ale, o dziwo, nie znalazłem jej tam, choć sprawdziłem dokładnie każde miejsce. Wróciłem do Cane i, jak się okazało, Lily już też tam wróciła.
-Gdzie byłaś? Co się stało?-spytałem, widząc jej minę w style "zaraz chyba umrę".
-Nic, po prostu...źle się poczułam-odparła dziewczyna.
-Ale teraz już wszystko dobrze?-zapytałem, przyglądając się jej uważnie.
-Tak, tak, już jest ok-powiedziała Lily.
-Musisz na siebie uważać, nie wiadomo, jakie skutki może mieć to, co oni ci robili. Ale na pewno nic ci nie będzie, tylko...
-Tak, wiem, mam na siebie uważać-przerwała mi dziewczyna, przewracając oczami.
-Proszę, proszę, myślałam, że to ja się porzygam, a zrobiła to...Avenida-powiedziała z uśmiechem Cane. Posłałem jej wkurzone spojrzenie.
-Żadna tam Avenida, tylko nasza Lily!-odparłem. Dziewczyna zaś tylko pokręciła głową.
-Dziwnie jest w ogóle wiedzieć, że tak naprawdę masz zupełnie inaczej na imię. Myślałam w sumie, czy nie powinnam wrócić do "Avenidy" skoro to moje prawdziwe imię-powiedziała Lily.
-Możesz mieć na imię tak, jak sama uważasz. Oba twoje imiona są równie prawdziwe-odparłem.
-A jeśli chcesz, to możemy nawet razem z Candy'm wołać na ciebie "Krzesło". Albo "Ciastko"!-zawołała Cane, unosząc do góry wspomniane ciastko, a następnie wkładając je do ust i pałaszując z zadowoleniem. Lily zaśmiała się cicho. Nagle jednak dało się słyszeć jakiś hałas i wszyscy umilkliśmy.
-Pójdę to sprawdzić!-zawołała Cane, wstając.
-Iść z tobą?-zapytała Lily, a moja siostra przewróciła oczyma.
-Może lepiej nie? Jak będziesz potrzebna, to cię zawołam-odparła Cane, po czym popatrzyła na mnie i zaśmiała się. Nie mogłem się powstrzymać i też się uśmiechnąłem.
-Co jest? O co chodzi?-zapytała zdezorientowana Lily, czym tylko nas bardziej rozbawiła.
-O nic. Ruszaj, agentko Cane, sprawdzić co i jak-powiedziałem, gdy już przestałem się śmiać. Usiadłem obok Lily, na miejscu swojej siostry, i wziąłem ciastko.
-Tylko nie zjedźcie wszystkiego do mojego powrotu!-powiedziała Cane.
-W razie czego wyczarujesz sobie jeszcze-odparłem. Siostra posłała mi wkurzone spojrzenie, nic jednak nie powiedziała, tylko poszła w końcu sprawdzić, co spowodowało ten hałas.-Właściwie jednak myślę, że Lily znacznie bardziej do ciebie pasuje-powiedziałem po chwili, kiedy Cane już z nami nie było.
-Myślisz?
-Ja nie myślę, ja to wiem. Lily, lilia, symbol czystości i dobroci, idealnie pasuje do ciebie-odparłem, po czym odchyliłem głowę do tyłu i położyłem się swojej dziewczynie na kolanach.
-Ej! Nie pozwalaj sobie na za dużo!-zawołała z uśmiechem Lily.
-Dobrze wiesz, że ja potrafię sobie pozwolić na znacznie więcej. Daj mi ciastko-zażądałem, a ona posłusznie wzięła ciastko i włożyła mi do ust.
-Tak sobie jeszcze myślę, Lily Jester faktycznie brzmi chyba lepiej niż Avenida, to drugie jest takie zbyt...poważne-powiedziała dziewczyna.
-A wiesz, co brzmi jeszcze lepiej?-zapytałem, wpadając nagle na nowy pomysł.
-Co niby?
-Candy Lily!-zawołałem, po czym szybko podniosłem się i krótko pocałowałem dziewczynę. Kiedy się od niej odsunąłem, Lily sprawiała wrażenie co najmniej bardzo zaskoczonej.
-Żeś wymyślił. Długo nad tym myślałeś?-zapytała w końcu, z lekkim uśmiechem.
-Nie...Nie muszę długo myśleć, bo ja praktycznie wszystko wiem, umiem i na wszystkim się znam-odparłem. Lily zaśmiała się cicho i zatopiła swoją dłoń w moich włosach, przeczesując je delikatnie.
-To był jednak tylko jakiś szop, który wlazł nam do cyrku, więc go pogoniłam!-zawołała Cane, wracając. Westchnąłem.
-Ojej, mogłaś chociaż dać mu coś do jedzenia...-stwierdziła Lily.
-Nie dokarmia się dzikich zwierząt! Jeszcze sprowadzi tutaj całe swoje stado, żebyśmy je wykarmili!-zawołała moja siostra.
-Szopy nie żyją w stadach, z tego co wiem-powiedziała Lily, podczas gdy Cane usiadła obok niej, z drugiej strony, i sięgnęła po kolejne ciastko. Wzruszyła przy tym ramionami
-A ja tam nie wiem. Ale wiem za to, że lepiej tych dzikusów nie karmić, bo zaraz się tutaj pół lasu sprowadzi-odparła moja siostra. Kiedy skończyliśmy nasz posiłek i posprzątaliśmy, nie mieliśmy za bardzo nic do zrobienia, więc poszliśmy na mały spacer, w czasie którego Lily i Cane oddały się na jakiś czas dyskusji na temat dzikich zwierząt, potem mówiliśmy też trochę o naszych planach, w tym także na kilka najbliższych dni, które będziemy musieli znów spędzić w naszym cyrku.
~*~
Po powrocie Lily była dziwnie zmęczona, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że to był tylko spacer. Zdecydowała jednak, że pójdzie się trochę przespać, więc ja zostałem sam na sam z Cane.
-Wiesz, tak sobie o czymś myślę...-zaczęła dziewczyna.
-No o czym niby?-spytałem.
-Powinniśmy chyba spróbować pomóc Lily-powiedziała moja siostra, a ja popatrzyłem na nią zaskoczony.
-Przecież robimy to cały czas-stwierdziłem. Zupełnie nie rozumiałem, o co jej chodzi.
-Ale w innym sensie-odparła Cane.
-W jakim innym sensie? Oświeć mnie, jeśli łaska-powiedziałem, nie kryjąc swojego zdziwienia.
-Wiesz, chodzi o te jej moce-wyjaśniła.
-A konkretnie to co z nimi?-zapytałem. Nadal nic nie rozumiałem.
-Lily sama mówiła, że nie ma wpływu na to, kiedy i które się pojawiają. No i teraz, jak już wiemy, ma te nowe moce przez eksperymenty. I wiemy też, że drzemie w niej ogromna siła, skoro była w stanie zniszczyć cały ten ośrodek kilkadziesiąt lat temu.
-Do czego zmierzasz?-spytałem.
-Do tego, że powinniśmy spróbować jakoś pomóc Lily w opanowaniu ich. Odkryć sposób, w jaki one powstają, pojawiają się, może wtedy ona mogłaby, że tak powiem, wybrać sobie jeszcze kilka nowych mocy i się ich...no nie wiem, nauczyć się ich?-wyjaśniła Cane.
-To brzmi, jakbyś chciała wykorzystać jej zdolności, ale...
-Nie o to mi chodziło!-zawołała.
-Wiem przecież. Znam cię i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że w tej kwestii byś tak nie postąpiła. Tylko nie wzięłaś jeszcze pod uwagę tego, że moce Lily ją wyczerpują. Już teraz nie jest w stanie funkcjonować bez przynajmniej kilku godzin snu, a co dopiero, gdyby miała jeszcze inne moce. Ale masz rację, musimy coś z tym zrobić. Może jeśli pogadamy z nią, razem nad tym pomyślimy, znajdziemy jakiś sposób opanowania tych jej mocy. Oczywiście inny, niż szprycowanie jej tym cholerstwem, które w ogóle ją tych mocy pozbawia. Musimy o tym pogadać w wolnej chwili, jak Lily trochę odpocznie-przyznałem rację siostrze.
-Ok. Bo inaczej to może być niebezpiecznie nie tyle dla nas, ile dla samej Lily. Ona jest trochę jak...chodząca bomba. Normalnie w każdej chwili może wybuchnąć, uaktywni jej się jakaś moc i koniec!-zawołała moja siostra.
-Tak, Cane, zrozumiałem twoją aluzję i zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę, nie traktuj mnie jak ułomnego debila!-odparłem.
-Tyle że ty jesteś ułomnym debilem, więc jakim cudem mam cię tak nie traktować?-spytała Cane niewinnym tonem.
-Cane! Nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi!-krzyknąłem.
-Ale ja nie mam pojęcia, o co ci chodzi, niebieski pojebie!-zawołała, rozkładając ręce na boki i wzruszając przy tym ramionami. Następnie zaczęła się śmiać.
-Zamorduję!-krzyknąłem, po czym w moich rękach pojawił się kolorowy młot. Następnie rzuciłem się w stronę Cane, która od razu zaczęła uciekać i krzyczeć. Który to już raz miałem ochotę ją zabić?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top