Rozdział 64

Gdzie mogłam się zaszyć? Oczywiście w jednym z niewielu miejsc tutaj, gdzie czułam się w miarę bezpiecznie. Ale od łóżka trzymałam się z daleka. Kiedy wbiegłam do pomieszczenia, było pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłam uwagę. Patrząc na nie, poczułam, jak nienawiść we mnie rośnie. Kojarzyło mi się z momentami, w których leżałam w nim nieprzytomna i Candy się mną zajmował. Albo z tym, kiedy... Uprawialiśmy seks. Na myśl o tym wszystkim, o czymkolwiek, co miało coś wspólnego z błaznem, czułam po prostu nienawiść. Cane miała rację, nadal nie było ze mną najlepiej, jednak mimo to użyłam swojej mocy i pozbyłam się tego cholernego łóżka, bo nawet, gdybym na nie nie patrzyła, i tak miałabym tą świadomość, że ono tam jest.

A potem, jak to miałam w zwyczaju, wręcz wpełzłam pod te przeklęte trybuny, objęłam kolana rękoma, pochyliłam twarz i...po prostu krzyknęłam. Płakać już nie mogłam, może po prostu wypłakałam już wszystkie łzy, jednak musiałam zrobić coś, aby dać upust temu cierpieniu. Czy ten krzyk pomógł? Ani trochę. Cane miała poniekąd rację. Poza tym, część mnie chce tutaj z nimi zostać, zwłaszcza z Candy'm. Po prostu czuję się tutaj dobrze, tyle że druga część mnie nienawidzi tego miejsca, a jeszcze bardziej tej dwójki i siebie samej. Której siebie posłuchać? Która Lily ma rację?-myślałam załamana. Dlaczego to wszystko musi być takie skomplikowane? I dlaczego nie mogę mieć chociaż chwili spokoju? I co ja mam w końcu zrobić? Sporo czasu spędziłam, myśląc, choć sama nie wiem, ile dokładnie. Za każdym razem wyglądało to tak samo. Zaczynało się od myślenia "co powinnam zrobić", a kończyło na użalaniu się nad sobą i całą tą sytuacją, po czym gromiłam za to samą siebie i wracałam do pierwotnej myśli, czyli szukania jakiegoś sposobu rozwiązania tego wszystkiego, po czym znów rozpraszałam się ponurymi myślami. I tak zamykało się błędne koło, a ja nadal nie miałam pojęcia, co czuję i co powinnam zrobić.

~*~

Szłam szybko korytarzem, kierując się tam, gdzie (byłam pewna) MUSIAŁA być Lily. Kiedy weszłam do pomieszczenia, pierwsze, co zwróciło moją uwagę, to brak łóżka. Gdzie je wcięło? I kto to zrobił? Candy? Niby kiedy? Lily? Ale po co? Teraz to już w ogóle jej nie rozumiem. I niech mi tylko ktoś jeszcze powie, że ona siedzi po trybunami, po tym, jak usunęła łóżko? Słowo daję, coraz gorzej z nią-pomyślałam, kierując się właśnie w stronę trybun. Szybko namierzyłam Lily, która siedziała z kolanami przy klatce piersiowej, z pochyloną głową, a gdy się do niej zbliżyłam, usłyszałam też, że cicho...łka?

-Hej...Wszystko w porządku?-zapytałam, klękając kawałek przed nią. Lily nagle podniosła głowę i popatrzyła na mnie. Na początku w jej oczach widziałam zaskoczenie, ale szybko ustąpiło ono miejsce złości i..czemuś jeszcze, czego nie potrafiłam dokładnie określić. Smutkowi? Cierpieniu?

-Tak, czuję się świetnie, a teraz idź sobie-powiedziała z nienawiścią.

-Nie zamierzam-odparłam, siadając obok niej. Lily odsunęła się ode mnie.

-Odejdź!-syknęła.

-To mój cyrk, więc nie rządź mi się tutaj!-odparłam z uśmiechem. Dziewczyna popatrzyła na mnie ze złością.

-Wybacz zatem, że panoszę się w TWOIM cyrku. Że w ogóle mam czelność tutaj przebywać. Mogę odejść, nawet teraz. Sama nie wiem, dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej, tylko przysparza to nam wszystkim więcej kłopotów-stwierdziła Lily, po czym zaczęła się szykować do odejścia. Uniemożliwiłam jej to jednak, łapiąc ją za ramię. Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona.

-Nigdzie nie pójdziesz-powiedziałam, zwiększając siłę uścisku.

-Przestań! Musisz mnie puścić!-zawołała Lily i spróbowała mi się wyrwać, ale nie udało jej się to.

-Ja nic nie muszę, za to ty musisz mnie wysłuchać, porozmawiać ze mną... Zresztą, nieważne, ale masz tu siedzieć i mi wszystko mówić!-zawołałam.

-Niby co mam mówić?-spytała zdziwiona Lily, ale przynajmniej przestała się mi wyrywać.

-Kochałaś Candy'ego?-zapytałam, patrząc na nią uważnie, żeby przekonać się, czy to, co powie, będzie prawdą.

-Oczywiście! Nie mogłabym kłamać w tak ważnej kwestii...-odparła dziewczyna.

-Ok. A teraz, kochasz go?-spytałam. Lily zamilkła nagle, po czym popatrzyła na mnie, szczerze zdziwiona i jakby...zmartwiona?-Nie wmówisz mi, że jest ci obojętny. Wiem doskonale, że to, co zrobiliśmy, musiało cię bardzo zranić, ale my szczerze żałujemy.  Tak, kłamaliśmy, i to nie raz. Na początku robiliśmy to dlatego, że chcieliśmy się zabawić twoim kosztem. Ale potem chcieliśmy twojego dobra. Candy bał się powiedzieć ci to wszystko, bo cię kocha i obawiał się, że kiedy się tego dowiesz, znienawidzisz go i odejdziesz, mimo swoich zapewnień, że kochasz go pomimo tego jaki był. A właściwie jaki jest, bo nikt by się tak szybko nie zmienił, nawet z miłości. Jak widać, miał rację, poznałaś prawdę, znienawidziłaś nas i uciekłaś, chociaż obiecywałaś go nie ranić-powiedziałam pewnie. Lily zaniemówiła na dłuższą chwilę.

-Ale...to nie tak!-zawołała wreszcie.

-A jak niby?

-To on pierwszy mnie...zranił-powiedziała niepewnie Lily. Skoro zaczynała powoli tracić wiarę w swoje słowa i czyny, to był dobry znak. Być może już niedługo uda mi się ją przekonać, że zachowuje się zupełnie bez sensu-pomyślałam.

-Aha, czyli niczym dziecko zamierzasz stosować zasadę "oko za oko, ząb za ząb"? I tylko przysparzać cierpienia sobie i jemu?-zapytałam. Dziewczyna posłała mi wrogie spojrzenie.

-O co ci właściwie chodzi, Cane?-spytała dość nieprzyjemnym tonem, bardziej to brzmiało, jakby chciała powiedzieć "spierdalaj dziewucho".

-O to, że oboje zasługujecie na szczerą rozmowę i jesteście to sobie winni-powiedziałam pewnie. Lily znów ucichła, widać moje słowa dały jej do myślenia.

-Ale...-zaczęła Lily, jednak ja nie dałem jej dokończyć.

-Żadnego "ale"! Oboje się kochacie, a dowodem na to jest to, co potraficie dla siebie zrobić. Ty go pokochałaś mimo jego przeszłości, a on dla ciebie przestał zabijać i nawet chciał pomóc tej twojej rodzince...

-Co takiego? O czym ty mówisz?-zapytała zaskoczona Lily. Uśmiechnęłam się tryumfalnie.

-Zaskoczona? Candy byłby w stanie zrobić dla ciebie wszystko, ale jeśli chcesz znać szczegóły, sama musisz go o to zapytać-odparłam.-A teraz idę po Candy'ego, czy to ci się podoba, czy nie!-dodałam, po czym wyczołgałam się spod tych trybun. Odwróciłam się i rzuciłam ostatnie spojrzenie Lily, która sprawiała wrażenie skazańca, któremu właśnie przeczytano wyrok, i to nie byle jaki, bo wyrok śmierci.

-Nie...-powiedziała cicho.

-Daj spokój, tylko sobie pogadacie. Mówiłam już, oboje zasługujecie na rozmowę. Może nie będzie ona przyjemna, ale bez niej oboje się wykończycie, a ja razem z wami-powiedziałam. Lily na chwilę umilkła.

-Wiesz...chyba masz rację-odparła wreszcie.

-Super! To ja idę po tego niedojdę!-zawołałam.

~*~

-Candy! Candy! CANDY!-krzyczałam, ile sił w płucach, szukając brata. W końcu wybiegłam zza kolejnego rogu i natknęłam się na niego we własnej osobie. Błazen odwrócił się w moją stronę niby od niechcenia i przyjrzał mi się obojętnym wzrokiem, czekając, aż do niego dobiegnę. Sam nawet palcem nie kiwnął, tylko po prostu stał i czekał. Normalnie poczułam taką złość, że już myślałam, że jak do niego dotrę, to mu najpierw przywalę. Jak zwykle w 100% skupiony na swoich problemach i pewnie myśli, że ja i tak nie mam nic ważnego do powiedzenia, więc go to nie interesuje. Ale tym razem się zdziwisz, braciszku-pomyślałam. W końcu zatrzymałam się kawałek przed nim.

-No co się takiego znowu stało?-spytał obojętnie. Nagle jednak ożywił się.-Coś z Lily?-dodał.

-Poniekąd-odparłam.

-Co jest? Co jej się stało?-zapytał.

-Nic jej się nie stało-odpowiedziałam.

-Ale mówiłaś, że...

-To śmieszne, jaki wpływ ma na ciebie samo jej imię. Wystarczy powiedzieć "Lily" i od razu uaktywnia ci się jakiś inny tryb-stwierdziłam, nie mogąc się powstrzymać od uśmiechu.

-Przestań! To nie jest temat do robienia żartów!-zawołał zdenerwowany Candy.

-Ale ja wcale nie robię sobie żadnych żartów! Chciałam ci tylko powiedzieć, że Lily chce z tobą pogadać-odparłam. Jak się domyślałam, Candy od razu zmienił swoje podejście, nagle szczerze zainteresowany tematem naszej rozmowy.

~*~

Choć niechętnie, to musiałam przyznać, że Cane miała rację. Może nie we wszystkim, ale po części...Albo właśnie we wszystkim? Może wszystko, co mówiła, to prawda?-pomyślałam. Nadal czuję coś do Candy'ego...Chyba...W każdym razie, tak mi się wydaje. Tylko że, myśląc o nim, nie potrafię też myśleć o tym, jak potraktował mnie i setki, może nawet tysiące swoich ofiar. Jak mogłabym z nim być? Nawet jeśli wybaczyłabym mu te wszystkie kłamstwa? Dopiero teraz, kiedy na własnej skórze poczułam to, co musiały przeżywać jego ofiary, lepiej zrozumiałam powagę sytuacji. Czy mogłam z nim być mimo to? Zignorować to, co robił wcześniej? Ale z drugiej strony, zawsze uważałam, że każdy zasługuje na szansę, jeśli naprawdę chce się poprawić. Tyle że, czy ja mam pewność, że on tym razem naprawdę się zmieni? No i znów, czy ja mam jednak prawo z nim być? Ignorować to, jaki był? Tak bardzo chciałam wszystko sobie ułożyć przed przyjściem Candy'ego, ale to oczywiście było niemożliwe. Nawet nie zauważyłam, kiedy się zjawił, ale gdy go usłyszałam, prawie podskoczyłam ze strachu.

-Lily? Chciałaś ze mną porozmawiać?-spytał, po czym zajął miejsce obok mnie, ale kawałek dalej. Wszystkie moje myśli i słowa, które chciałam powiedzieć, zniknęły w jednej chwili. Po prostu zupełnie nie wiedziałam, co mam robić, więc przez jakiś czas milczałam, szukając odpowiednich słów, co poskutkowało tym, że cisza między nami tylko przedłużała się i stawała się bardziej męcząca.-Więc? O czym chciałaś ze mną rozmawiać?-zapytał w końcu Candy, przypatrując mi się uważnie i jakby z...nadzieją.

-Ja...Tak, chciałam z tobą porozmawiać-powiedziałam wreszcie.

-O czym?-spytał chłopak.

-Ja...O...To prawda, że chciałeś pomóc mojej rodzinie?-zapytałam wreszcie. Candy popatrzył na mnie zaskoczony.

-Skąd to wiesz?-spytał zaskoczony błazen.

-Cane mi powiedziała-odparłam.-Więc? To prawda?-spytałam ponownie. Candy przez chwilę nie odpowiadał, tylko uważnie mi się przyglądał.

-Tak. Wiedziałem, że są dla ciebie ważni. Nawet doszedłem do wniosku, że może nie są tak źli, tyle że kiedy zjawiliśmy się z Cane w królestwie Adele, ludzie raczej nie skakali ze szczęścia. Za dobrze pamiętali nas z poprzedniej wizyty, więc więcej już nie interweniowaliśmy wprost, tylko staraliśmy się...obserwować sytuację-wyjaśnił, nieco zakłopotany, Candy.

-Więc byliście tam? I co tam się dzieje? Co zrobiliście?-zapytałam.

-No cóż, głównie to żołnierze Juana panoszą się wszędzie, rozkazują i ogólnie rządzą tym wszystkim, a Adele, jej dzieciaki i pozostali dworzanie starają się po prostu cały czas schodzić im z drogi, aby się nie narazić. Słowem, Juan rządzi tam na całego-wyjaśnił błazen.

-O matko...To musi być straszne-powiedziałam, starając się wyobrazić sobie, jak to wszystko musi tam teraz wyglądać. Przestałam jednak, kiedy zdałam sobie sprawę, jak źle im tam musi być.

-Ale oni są silni. Dają sobie radę, choć nie mają tam za wesoło-powiedział Candy. Na jakiś czas między nami zapanowała cisza. W końcu jednak musiałam się przemóc i zadać dręczące mnie od jakiegoś czasu pytanie.

-Czy ty...Czy wy, to znaczy ty i Cane, moglibyście pomóc mi dotrzeć do rodziny?-zapytałam.

-Masz na myśli, czy możemy tam teleportować nasz cyrk?-spytał Candy, a ja pokiwałam głową. Widziałam, że to tylko wzmogło jego strach i cierpienie.

-Chyba tak. Ale nie w tym momencie. Cane i ja zużyliśmy trochę energii i musimy odpocząć, zanim znowu teleportujemy cyrk, inaczej może to się źle skończyć. I tym razem nie mówię tego, żeby cię zatrzymać, tak jest naprawdę-powiedział, całkowicie załamany, błazen.

-Dziękuję. Za wszystko. Tym razem naprawdę. I za całe to wasze poświęcenie. Nawet nie myślałam, ile musiało was to kosztować. Na pewno wszystko z wami teraz w porządku?-zapytałam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że ani razu się o nich nie zatroszczyłam, mimo że i on i Cane wyglądali, jakby właśnie przebiegli maraton. Słowem, sprawiali wrażenie wykończonych, a mimo to martwili się nie o siebie, tylko o mnie.

-To tylko zwykłe zmęczenie, w przeciwieństwie do tego, co... A mogę teraz ja zadać ci pytanie?-zapytał Candy. Kiwnęłam powoli głową.-Co tam miało miejsce? W tym ośrodku?-dodał.

-Wiedziałam, że nie dasz za wygraną-odparłam.

-Chcę po prostu wiedzieć...

-Ale ta wiedza i tak nic ci nie da!-zawołałam. Nagle Candy zrobił coś, czego zupełnie się w tamtej chwili nie spodziewałam. Przysunął się do mnie tak, że dzieliły nas centymetry, prawie stykaliśmy się ramionami.

-Lily, ja nadal...po prostu cię kocham. I wszystko, co ciebie dotyczy, jest dla mnie ważne. A oni cię skrzywdzili i ktoś powinien ich za to ukarać-powiedział z powagą Candy. Oczami wyobraźni widziałam już jego, mordującego ich wszystkich.

-Nie! Tak nie można!-zawołałam pewnie. Błazen spojrzał na mnie zaskoczony.

-Jesteś naprawdę niemożliwa. Zrobili ci tyle złego, a ty nadal...

-Nie wiesz, co mi zrobili!

-Ale przyznajesz, że cię skrzywdzili?! A nie wiem jak, bo mi nic nie mówisz!-odparł Candy. Znów na jakiś czas między nami zapanowała męcząca cisza.-Zamierzasz od nas odejść do swojej rodziny, prawda?-spytał w końcu błazen, nie patrzył jednak na mnie, tylko w przeciwnym kierunku.

-Tak. A wy będziecie mogli wrócić do mordowania. I gwałcenia-odparłam. Nagle Candy odwrócił się i popatrzył na mnie uważnie.

-Nie. Ja do tego nie wrócę. Zamierzam porzucić zabijanie i gwałcenie na dobre-powiedział, a ja aż zaniemówiłam z zaskoczenia. Błazen kontynuował:-Może nie od razu mi się to uda, ale chcę to zrobić. Uznałem, że skoro cię kocham, to twoje przekonania powinny stać się moimi przekonaniami. I nawet jeśli ty już mnie nie kochasz, to ja nadal darzę cię uczuciem i z tego powodu nie zamierzam już nigdy więcej, bez dobrej przyczyny, robić czegoś, czego ty nie pochwalasz-dodał. Och, idioto, ja ciebie też nadal kocham-pomyślałam mimowolnie. Prawie powiedziałam to na głos, ale w porę się powstrzymałam.

-Candy...-nagle poczułam, że nie mogę tak dłużej. Dusić tego w sobie. Może to było na swój sposób samolubne, dzielić się tym ciężarem z Candy'm, ale właśnie w tym momencie poczułam, że musze to zrobić. Może i sam wcześniej mnie oszukiwał, ale mimo to zasługiwał na prawdę. Opowiedziałam mu wszystko, od pierwszego dnia swojego pobytu w ośrodku. Każdą sytuację, każdy eksperyment, każdą rozmowę, tortury, wszystkie swoje przemyślenia. A na koniec opowiedziałam mu o tym, jak odzyskałam wspomnienia i streściłam jak najszybciej swoje życie. Opowiedziałam mu o Nancy i o tym, jak żyłam sobie szczęśliwie z siostrą, potem oni nas złapali, eksperymentowali na nas i zabili Cindy. W trakcie opowieści nie wytrzymałam i popłakałam się, a Candy (nie wiem nawet kiedy) objął mnie, a potem zaczął w odpowiednich momentach pocieszać, chcąc zapewne podnieść mnie na duchu. W końcu skończyłam swoją opowieść i zamilkłam, wtuliłam głowę w zagłębienie w szyi Candy'ego i zaczęłam moczyć mu swoimi łzami bluzkę, płacząc i łkając co jakiś czas. Błazen nic nie mówił, tylko cały czas obejmował mnie mocno, głaszcząc mnie przy tym delikatnie jedną ręką po plecach. Byłam mu tak bardzo wdzięczna za wszystko.

-Przepraszam. To wszystko moja wina-powiedział wreszcie spokojnie. Ja jednak czułam, że ten spokój jest tylko udawany. Odsunęłam się od niego na tyle, żeby móc na niego swobodnie spojrzeć.

-O czym ty mówisz? Co niby jest twoją winą?-spytałam zdziwiona.

-To, co cię spotkało. Gdybym nie był taki, jaki jestem, nie zabiłbym tamtej dziewczyny i...

-On i tak chciałby mnie dopaść i wykorzystać-przerwałam mu.

-Ale nie wyżywałby się na tobie. Jestem taki wściekły! Na niego! I na siebie! Jak on mógł?! Jeśli pragnie zemsty, co poniekąd rozumiem, to powinien to załatwić ze mną! Podły tchórz! Bez mrugnięcia okiem cię skrzywdził!-krzyczał coraz bardziej wściekły Candy.

-Jakby nie patrzeć, zrobił to samo co ty-przerwałam mu, a błazen popatrzył na mnie zaskoczony.-Ty też bez mrugnięcia okiem krzywdziłeś niewinne osoby. Właśnie to mnie dołuje. On miał rację, kiedy powiedział, że nie mam prawa być z tobą i wybaczać ci w imieniu twoich ofiar i ich bliskich-dodałam. W końcu wyrzuciłam z siebie naprawdę wszystko to, co mnie martwiło.

-Czyli teraz, według ciebie, nie zasługuję na kolejną szansę? Nigdy nie zasługiwałem?-zapytał Candy. W jego głosie słychać było mocne napięcie.

-Nie, to nie tak. Ja nadal uważam, że każdy zasługuje na kolejną szansę-odparłam.

-Więc? W czym widzisz problem?-zapytał Candy.

-W tym, że on też mógł mieć trochę racji...

-Dwie osoby o zupełnie innych poglądach nie mogę mieć racji w tej samej kwestii-powiedział Candy.

-Każdy ma swoją rację i w każdej jest trochę prawdy-odparłam. Nagle Candy ponownie się do mnie zbliżył tak, że nasze twarze dzieliły centymetry. Dotknął delikatnie mojej twarzy, ocierając moje łzy.

-Ciekawie się z tobą prowadzi dyskusję. Ale czy nie powinno się zawsze szukać tej jednej, jedynej, prawdziwej racji i nią żyć? W końcu prawda jest tylko jedna-powiedział.

-Ale może kryć się w wielu różnych zdaniach różnych osób-odparłam.

-Zdajesz sobie sprawę, że właśnie bronisz punktu widzenia frajera, który cię skrzywdził i którego zamierzam zajebać przy najbliższej możliwej okazji?-spytał chłopak.

-Miałeś nie zabijać bez dobrej przyczyny-przypomniałam mu, z lekkim uśmiechem.

-Skrzywdził ciebie, czyli osobę, którą kocham nad życie-odparł błazen.

-Jeśli będziesz chciał zabić go z zemsty, nie będziesz lepszy od niego samego-powiedziałam.

-Będę. Bo ja nie zamierzam krzywdzić żadnych jego bliskich, o ile kogoś ma. Mam problem z nim, więc załatwię to z nim-stwierdził Candy. Chciałam coś powiedzieć, ale chłopak mi to uniemożliwił, bo złączył nasze usta w delikatnym pocałunku. Na początku lekko muskał moje wargi, jakby bał się, że może je uszkodzić. Przysunął się do mnie jeszcze bliżej i ostrożnie objął mnie w pasie. W tamtej chwili nic innego nie miało dla mnie znaczenia. Niczyje "racje", żadne "prawdy". Wszystko inne przestało dla mnie istnieć, byłam tylko ja i Candy. Mój ukochany Candy.

-Cholera, Lily, tak bardzo mi ciebie brakowało-szepnął Candy, w przerwie  pomiędzy pocałunkami, kiedy to zniżył się z ust na moją szyję. Aż zaparło mi dech w piersi. Nie miałam wcześniej pojęcia, jak bardzo i mi tego wszystkiego brakowało. Poczułam, jak ręce błazna zakradają się pod moją bluzkę. Zadrżałam delikatnie od natłoku tych wszystkich myśli i doznań, podczas gdy Candy przysunął się do mnie jeszcze bliżej, pchnął mnie na ziemię i sam znalazł się nade mną, nadal mnie całując, ale już nie delikatnie, tylko zachłannie. Jak ktoś uzależniony, kogo na długo pozbawiono rzeczy, od której się uzależnił.

-Kocham cię. Kocham, kocham, kocham-zaczął powtarzać Candy, a po każdym "kocham" następowała seria delikatnych pocałunków w usta, szyję, dekolt. Candy wyprostował się i szybkimi, nieco niezgrabnymi przez to ruchami, ściągnął mi przez głowę bluzkę. Potem Candy nie dał mi ani chwili wytchnienia, odrzucił moją bluzkę na bok i znów zaczął mnie całować, a ja delikatnie go objęłam. Powinnam przestać. Tylko ja mogę to przerwać i powinnam zrobić to właśnie teraz, zanim dojdzie do czegoś...większego. I gorszego. Chociaż, czy aby na pewno "gorszego"? Nie, stop, Lily, o czym ty myślisz?! Przecież jeszcze przed chwilą chciałaś od nich odejść, a całkiem niedawno byłaś pewna, że szczerze go nienawidzisz! Musisz to przerwać!-pomyślałam, jednak nie zrobiłam nic w tym kierunku. Zbyt dobrze było mi w tamtej chwili z Candy'm.

~*~

Król Juan usiadł naprzeciwko Pana R. Między nimi panowała cisza. Żaden z nich nie palił się, aby zacząć rozmowę jako pierwszy.

-Zatem? Ma mi pan coś do powiedzenia?-zapytał w końcu władca.

-Zrobiliśmy, co tylko mogliśmy. Nie byliśmy w stanie przewidzieć takiego obrotu sprawy i przygotować się na...

-Nie byliście w stanie przewidzieć, że oni mogą chcieć ją odzyskać?! Do kurwy nędzy, nie wciskaj mi tu kitu!-zagrzmiał wściekły król.

-Wydawało się niemożliwym, żeby odnaleźli...-Pan R starał się za wszelką cenę zachować spokój.

-A jednak odnaleźli! Zamordowali kolejnych dobrych żołnierzy, zniszczyli broń, a do tego zabrali i JĄ! Myślałem, że jest pan dość kompetentny, aby objąć to ważne stanowisko, ale teraz zaczynam mieć wątpliwości-przerwał mu król. Pan R rzucił mu przerażone spojrzenie.

-Wasza Wysokość chce anulować naszą współpracę?-zapytał z lękiem. Zaraz jednak opanował się. Miał ogromną wiedzę na temat tych istot, największą w całym królestwie, jak nie na całym świecie. Był jedynym takim ich znawcą, do tego wiedział też o wielu sekretach króla i tylko on mógł pełnić funkcję szefa całego tego projektu. Gdyby zaszła taka potrzeba, zamierzał wszystko to wykorzystać, aby uniemożliwić władcy pozbycie się go.

-Nie. Oczywiście, że nie. Wiesz zbyt wiele, abym mógł zakończyć naszą współpracę i tak po prostu puścić cię wolno, a zabić cię nie mogę, właśnie dlatego, ze tyle wiesz i jesteś mi potrzebny. Ostrzegam jednak! Mam jeszcze wiele innych możliwości! A w interesie każdego z nas leży, aby załatwić to jak najszybciej! Oby taka pomyłka miała miejsce ostatni raz!-zawołał król.

-Oczywiście, że tak, Wasza Wysokość. Nie mam pojęcia, jak oni dowiedzieli się...

-Mniejsza z tym, to już nieważne-przerwał mu król.

-Dowiemy się tego i następnym razem będziemy przygotowani-dodał Pan R.

-Tym razem macie znać ich plany, zanim oni sami w ogóle je ułożą! Nigdy więcej ma nie być...czegoś takiego! Dość już widziałem zniszczeń!-krzyknął król.

-Naturalnie. Więcej takich błędów nie będzie-powiedział Pan R.

-Takich?-spytał zdenerwowany Juan.

-Żadnych błędów, Wasza Wysokość-poprawił się natychmiast mężczyzna.

-Doskonale. Teraz tylko proszę łaskawie dotrzymać swojej obietnicy-odparł król.

-Teraz jednak trudniej będzie ich odnaleźć. Nadajnik...Przestał wysyłać sygnał-powiedział naukowiec.

-Udało wam się nawet spieprzyć sprawę z nadajnikiem, który miał się nie psuć-mruknął władca. Pan R w żaden sposób nie zareagował na jego słowa. Władca miał rację, nadajnik miał się nie psuć, a o tym, że mógłby zostać usunięty, wolał nawet nie myśleć. To byłoby po prostu niemożliwe.

-Jednakże, co teraz zrobimy?-zapytał Pan R, który nie widział żadnego rozsądnego wyjścia z ich obecnej sytuacji. Jedyną pociechą było to, że skoro król wybrał się wcześniej na wizytację ich placówki badawczej, kiedy dotarł, od razu mógł wszystkiego się dowiedzieć i razem jakoś mogli temu zaradzić. Dzięki temu zaoszczędziliśmy mnóstwo czasu-pomyślał mężczyzna, przypatrując się swojej obandażowanej dłoni. Ta suka mi za to zapłaci. Zemszczę się na nim, na tej dziwce i jego siostrze. Cała trójka mi za to wszystko zapłaci-pomyślał Pan R, wściekły dodatkowo z powodu rany, którą zadała mu Cane, kiedy rzuciła w niego nożem.

-Cóż, widzę jedno rozwiązanie z naszej sytuacji-odezwał się Juan. Pan R popatrzył na niego wyczekująco.-Powiemy prawdę Adele-wyjaśnił władca, a jego rozmówca popatrzył na niego zaskoczony.

-Jak to?-zdziwił się.

-Normalnie. Choć, nie całą i niedokładną prawdę. Powiemy im, że Lily, kiedy ją złapaliśmy, uciekła nam, oszalała i dołączyła do morderców. I że sama także zaczęła zabijać. Zdążyłem się już przekonać, jak bardzo im na niej zależy. Zgodzą się do nas dołączyć pod pretekstem schwytania jej chociażby po to, aby przekonać się, czy to wszystko prawda i czy nic jej nie jest. A my to wykorzystamy. Ona jest z tego typu ludzi, co to dla swoich zrobią wszystko. Będzie chciała ich odszukać, to jasne. Zdążyłem się już także przekonać, jak bardzo byli zżyci. Tylko głupi nie domyśliłby się, że ona teraz będzie chciała albo do nich wrócić, albo zemścić się jakoś na nas, za swoją i ich krzywdę. A jeżeli będziemy mieli Adele i resztę pod ręką, nic nam nie zrobi, w obawie, że ich skrzywdzimy-wyjaśnił król.

-Zatem zamierza Wasza Wysokość sprowadzić ich tutaj?-zapytał z niedowierzaniem Pan R.

-Oczywiście. Już posłałem po nich ludzi i wymyśliłem dla nich odpowiednią historyjkę. Niedługo się tutaj zjawią, a wtedy pozostanie nam już tylko zaczekać na ruch trójki tych dziwaków-odparł Juan, zadowolony ze swojego chytrego, jego zdaniem, planu.-Musimy jeszcze przedyskutować dokładnie, jaką bajeczką poczęstujemy ich następnie. O ile będę mógł, postaram się poczekać tutaj do ich przyjazdu, jednak istnieje możliwość, że będę musiał wrócić szybciej. Wszystkie nasze działania nadal objęte są tajemnicą, nikt oprócz nas nie zna całej prawdy, dlatego jako król, nie mogę sobie pozwalać na tak długą nieobecność, tym bardziej, że nikt nie wie, gdzie jestem i może się to wydać podejrzane. A nawet gońcy potrzebują trochę czasu, żeby przenieść wiadomość, więc lepiej wszystko ustalić teraz-dodał król. Pan R oczywiście przyznał mu rację. Natychmiast uznał, że plan władcy był jedynym słusznym wyjściem z ich sytuacji i musieli zrobić wszystko, aby się powiódł. To mogła być ich ostatnia szansa.-A teraz jeszcze przedyskutujmy kwestię nowego ośrodka badawczego-dodał król, czym całkowicie zaskoczył pana R, gdyż nie słyszał on wcześniej nic o żadnym nowym ośrodku. Z tym większym skupieniem więc przysłuchiwał się swojemu władcy i jego nowym planom.

~*~

Nie mogłam tego wszystkiego pojąć. I w sumie chyba nawet tego nie chciałam. Było mi tak dobrze z Candy'm. Leżałam przy nim, na boku, z twarzą wtuloną znów w jego szyję i wdychałam jego zapach. Pachniał tak słodko, jak słodycze...jak lizaki. Starałam się nie myśleć o tym, że jestem teraz praktycznie naga, na szczęście błazen wyczarował nam koc, pod którym teraz oboje leżeliśmy, nie zmieniało to jednak faktu, że nadal byliśmy na ziemi. Czułam, jak jego dłoń, którą mnie obejmował, kreśli niedbałe wzorki na moich plecach. Przymknęłam oczy, rozkoszując się tą chwilą.

-Tak bardzo mi ciebie brakowało-powiedział cicho błazen, po czym zaczął się bawić moimi włosami. Miałam ochotę kazać mu się przymknąć, żeby nie psuł tej magicznej chwili. Zamiast tego jednak po prostu nie zareagowałam w żaden sposób na to, co powiedział. Przez jakiś czas między nami panowała cisza.-Hej, ty śpisz?-spytał Candy. Znów mu nie odpowiedziałam.-Nie udawaj!-zawołał, a chwilę później poczułam, jak szczypie mnie w ramię.

-Ej!-zawołałam, odsuwając się od niego nieznacznie.

-No, w końcu przestałaś udawać-powiedział z uśmiechem, a ja posłałam mu wkurzone spojrzenie. Candy jednak totalnie to zignorował i przysunął się do mnie.-Wiesz, tak sobie o czymś pomyślałem...

-O czym?-spytałam, nie mogąc się nadziwić, jakim cudem nie mogłam od razu dostrzec tego, jak cholernie przystojny i pociągający jest Candy. I jakim cudem ja czuję teraz taki...spokój? Normalnie przeżywałabym to, co się przed chwilą stało, zwłaszcza, że zrobiliśmy to w takich okolicznościach. Ale nie, może lepiej teraz o tym nie myśleć. Muszę to wszystko przemyśleć na spokojnie-pomyślałam, przywołując się w myślach do porządku.

-Jeśli przyczynisz się do czyjegoś cierpienia, ale zrozumiesz swój błąd i będziesz chciał go naprawić i poprawić się przy tym na lepsze, nie ma sensu cię karać. Bo wtedy kolejna osoba będzie bez sensu cierpieć-powiedział po chwili milczenia.-Nie mam racji?-dodał po chwili ciszy. Zastanowiłam się nad jego słowami. Jakby nie patrzeć, miały one sens i zawierały właściwie główną zasadę mojego dotychczasowego życia.

-W sumie to chyba tak. Chyba masz rację-odparłam wreszcie.

-Świetnie!-zawołał Candy, a ja popatrzyłam na niego zdziwiona.-Więc teraz musisz mi wybaczyć. Nie ma innej opcji. Chcę naprawić swój błąd i poprawić się, więc daj mi tą ostatnią szansę. Proszę-powiedział cicho Candy i popatrzył na mnie wyczekująco.

-Przecież już ci ją dałam-odparłam równie cicho, a może nawet ciszej i zbliżyłam swoją twarz do twarzy Candy'ego. On od razu pojął, co zamierzam zrobić i pocałował mnie. Nadal miałam w sobie wiele wątpliwości i strachu, jednak teraz, gdy zdecydowałam się dać mu jeszcze jedną szansę, czułam się o wiele lepiej. Wiedziałam, że już nie jestem z tym wszystkim sama. Miałam Candy'ego i Cane.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top