Rozdział 63

Zdenerwowany Candy chodził w tę i z powrotem po pokoju.

-Uspokój się!-powiedziałam, krzyżując ręce. On nawet nie zareagował. Rzuciłam więc w niego poduszką i wtedy dopiero przystanął, podniósł ją i przyjrzał jej się z takim zdziwieniem, jakby była meduzą. Potem w końcu zwrócił uwagę na mnie.

-Nie mogę! A co jak ona... Ona wydaje się taka zła na nas... Na mnie-powiedział drżącym głosem i znów wlepił swoje tępe, pozbawione wyrazu spojrzenie w poduszkę. Westchnęłam cicho. Szczerze mówiąc, też bałam się teraz tego wszystkiego, co może nastąpić i co nastąpi, ale wiedziałam, że to nie jest czas na wyrażanie moich obaw. To czas na lekkie przekłamanie rzeczywistości, żeby dodać swojemu bratu otuchy.

-Będzie dobrze...

-Skąd to wiesz?! Możesz być tego pewna?! Poświadczysz za to głową?-spytał mój brat, przenosząc wzrok z powrotem na mnie.

-Przecież sam stwierdziłeś, że ona cię kocha-odparłam.

-Ale równocześnie nienawidzi. I boję się tego, które uczucie w niej zwycięży-powiedział Candy, po czym znów skupił swoją uwagę na poduszce, którą zaczął powoli ugniatać w dłoniach. Przez chwilę zawahałam się, nie wiedząc do końca, jak najlepiej będzie postąpić. W końcu jednak wstałam, podeszłam do Candy'ego i przytuliłam go. Mój brat był tym mocno zaskoczony.

-Będzie dobrze, uwierz mi. Musi być. Nawet ja widzę, że oboje się naprawdę kochacie. A skoro ja to widzę, to i ona to zauważy-powiedziałam. Candy w końcu też mnie objął.

-Mam nadzieję, że będzie tak, jak mówisz-powiedział cicho.

~*~

W tym jednym Candy miał rację. Ciepła kąpiel, czyste ubrania, wszystko to sprawiło, że poczułam się lepiej. Choć jednocześnie miałam po tym ochotę położyć się gdzieś, zwinąć w kłębek i spać, spać i spać, aż w końcu nie prześpię tego wszystkiego. I kiedy obudziłabym się, byłoby już dobrze. Ale to zbyt łatwe rozwiązanie. I nie dla ciebie, Lily. Ty nie mogłabyś tak po prostu wszystkiego porzucić-pomyślałam. W końcu musiałam skończyć przedłużanie tego wszystkiego, wyjść i stawić czoła temu, co nieuniknione. Najgorsze było jednak w tym wszystkim, że ja sama nie wiedziałam, co mam myśleć, mówić i jak postąpić. Czułam, że powinnam po prostu odejść. Dla dobra wszystkich. Jednocześnie jednak nie mogłam się przemóc, aby to zrobić i wiedziałam, że z każdą chwilą spędzoną tutaj coraz trudniej będzie mi to uczynić. Cholera, naprawdę powinnam odejść-myślałam, wychodząc z łazienki. Ku mojemu zaskoczeniu, zarówno Candy, jak i Cane, już na mnie czekali.

-Co wy tu robicie? Chyba nie baliście się, że wam ucieknę, co?-spytałam, siląc się na jak najbardziej obojętny ton.

-Nie, oczywiście, że...

-..tak-przerwała bratu Cane i zrobiła kilka kroków w moją stronę, stając między naszą dwójką.-Dokładnie tak. Bo nie mamy pojęcia, czego właściwie możemy się teraz po tobie spodziewać-dodała.

-O, to jesteśmy w takim razie kwita, bo ja też nie mam pojęcia, czego spodziewać się po was-odparłam, na co Cane skrzywiła się lekko, niezadowolona.

-Przestańcie! Obie!-zawołał Candy, robiąc kilka kroków, żeby stanąć między nami. Popatrzył z naganą na mnie, na Cane, i znowu na mnie, ale za drugim razem bardziej już...z troską.

-Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? Może czegoś jeszcze potrzebujesz? Jedzenia? Picia?-spytał Candy. Dopiero na dźwięk tych słów jakby uaktywnił się we mnie głód. Nie jadłam od kilku dni. To chyba musiało być po mnie widać w tamtym momencie bardzo dobrze, bo błazen kazał siostrze załatwić coś do jedzenia, a sam do mnie powoli podszedł.-Dałaś sobie sama radę z opatrunkami?-spytał. Kiwnęłam powoli głową.

-Poradziłam sobie jakoś, chociaż nie było łatwo. Ale...skąd mam tą ranę tutaj?-spytałam, wskazując swoją szyję.-Nie kojarzę jej-dodałam. Candy wyglądał...dość niemrawo, gdy go o to zapytałam. Po chwili obok niego zjawiła się Cane.

-Miałaś w sobie nadajnik, który cały czas zdradzał nasze położenie. Musieliśmy ci go usunąć. Wiedziałaś o tym?-powiedziała. Zaskoczona jej słowami, dopiero po chwili zaprzeczyłam, kręcąc głową.

-Nie, nie miałam pojęcia!-powiedziałam, czując, jak w jednej chwili złość na nich zmienia się w złość na mnie samą. Jak mogłam tego nie wiedzieć? Nie czuć? To ja byłam źródłem naszego cierpienie i to ja od samego początku tylko sprowadzałam na nich i na siebie kłopoty...A oni mimo to zdecydowali mi się pomóc-pomyślałam, czując zawahanie.

-Wierzę ci. Ale żeby to usunąć, musieliśmy cię przy okazji...zranić-powiedział Candy.

~*~

-Ale co z pozostałymi ranami? Skąd ty je w ogóle masz? Co oni ci tam robili?-spytałem. Lily obrzuciła mnie chłodnym spojrzeniem.

-Nie chcę teraz o tym mówić-powiedziała. Kurwa, ja chyba nie wytrzymam!-pomyślałem. Miałem nadal ochotę coś rozwalić, a najlepiej wszystkich tych, którzy skrzywdzili Lily. Nie mogłem patrzeć na jej okropne, drobne blizny na twarzy, które na szczęście zaczynały się już goić, nie mówiąc o ranach na ramieniu, brzuchu... Kiedy Cane i ja ją opatrywaliśmy, co chwila klnąłem ze złości, przyrzekając, że wszystkich ich wymorduję za cierpienie Lily! Tak jak tamtego gościa, który... O cholera, a co, jeśli oni ją tak cały czas traktowali? Albo jeszcze gorzej? Dlaczego ona nie chce nam nic powiedzieć?! Co ja mam zrobić, żeby jej pomóc? Gdyby tylko mi powiedziała, dała szansę...Chociaż poniekąd już mi ją dała. Została tutaj, przynajmniej na razie, a ja muszę teraz postarać się, żeby tego nie spieprzyć, tak jak tylko ja potrafię-pomyślałem, podczas gdy Lily, być może nieświadomie, pochyliła się nieco w bok, jakby chciała się przyjrzeć temu, co jest za mną.

-A! No tak! Jedzenie!-zawołała Cane i spojrzała na chwilę za siebie, po czym wróciła spojrzeniem do Lily.-Wyczarowałam całą masę wszystkiego, na pewno znajdziesz coś dla siebie-dodała. Ton jej głosu był co najmniej nieprzyjemny, trochę jakby wredny. Nie rozumiałem jej. Jeszcze przed chwilą, tak jak ja, martwiła się, co postanowi zrobić Lily, a teraz tak się w stosunku do niej zachowywała, jakby obecność dziewczyny tutaj jej przeszkadzała. Musiałem się postarać, żeby tylko nie wkurzyła tym za bardzo Lily. Ona zawsze była miła, bez względu na wszystko, nawet po tym, jak próbowałem ją...zgwałcić. A teraz było zupełnie inaczej, ona była tak zimna i obojętna, do tego w tonie jej głosu cały czas dało się słyszeć nutkę strachu, goryczy i smutku. To tylko dowodziło, jak bardzo Lily była skrzywdzona. Zdawać by się mogło, że w niej tkwią nieskończone pokłady dobra i miłości. Kiedy jednak te "nieskończone pokłady dobra i miłości" wyczerpują się, to wiadomo już, że coś jest na rzeczy. Lily musiała przeżyć prawdziwy horror, a świadomość, że oboje do tego się przyczyniliśmy, tylko mnie dobijała.

~*~

 Ja usiadłem obok Cane, a Lily naprzeciwko nas, po czym zajęliśmy się jedzeniem, choć ja ledwo mogłem cokolwiek przełknąć, bo cały czas martwiłem się tym, co będzie. Lily niemal rzuciła się na jedzenie. To tylko powiększyło moje wyrzuty sumienia, bo, w połączeniu z jej nie najlepszym wyglądem, znaczyło, że oni ją tam także głodzili. Tak przynajmniej podejrzewałem, bo sama dziewczyna uparcie twierdziła, że nie chce o niczym rozmawiać.

-Może więc, zamiast rozmawiać o tym, co było, porozmawiamy o tym, co będzie?-zapytała Cane. Lily była chyba tym pytaniem nie mniej zaskoczona niż ja.

-To znaczy?-spytała dziewczyna, odsuwając od ust szklankę, z której piła.

-To znaczy, co zamierzasz teraz zrobić?-uściśliła Cane, a mi zamarło serce. Chciałem usłyszeć od Lily odpowiedź na to pytanie, ale jednocześnie bałem się tego.

-To chyba proste. To, co cały czas zamierzałam zrobić. Pomogę rodzinie-odparła dziewczyna.

-Jak niby? Do tej pory średnio ci to wychodziło, a poza tym, nie jesteś teraz w najlepszym stanie-powiedziała moja siostra, a ja miałem ochotę coś jej zrobić za te głupie odzywki.

-Spokojnie, nie musicie się o mnie martwić. Jestem wam naprawdę wdzięczna za pomoc i nie zamierzam długo was męczyć swoją obecnością-stwierdziła Lily.

-Ale ty nas wcale nie męczysz swoją obecnością! Wręcz przeciwnie, kiedy ty z nami jesteś, jest jeszcze lepiej!-powiedziałem, spoglądając na nią z powagą.

-Jakoś sobie beze mnie poradziliście wcześniej, więc i teraz dacie radę-stwierdziła obojętnym tonem Lily.

-Ale skoro cię uratowaliśmy, jesteś nam coś winna-wtrąciła Cane. Ręka Lily zatrzymała się w połowie drogi do jej ust, a ona sama mocno zacisnęła dłoń na szklance. Już myślałem, że zaraz ją zbije.

-Ja?! Winna wam coś?! Za to, jak mnie podle oszukaliście?!-zawołała Lily. Chciałem coś powiedzieć, uspokoić ją, ale Cane mnie ubiegła.

-Mogłabyś dać już spokój... Nie zapominaj, że przy okazji wiele ci pomogliśmy-stwierdziła moja siostra. Nagle Lily zerwała się na równe nogi, popatrzyła na Cane, mnie za to nie obdarzyła nawet krótkim, przelotnym spojrzeniem, po czym wybiegła. Niewiele myśląc, wstałem, chcąc pobiec za nią, ale wtedy poczułem czyjąś rękę na ramieniu.

-Czekaj-powiedziała Cane.

-Na co mam czekać?! Aż znowu od nas ucieknie?!-zawołałem, strącając jej dłoń.

-Nie ucieknie, nawet nie pobiegła w stronę wyjścia!-zawołała Cane.

-Równie dobrze może uciec przez okno!-odparłem wściekły.

-Nie ucieknie-powiedziała moja siostra.

-Skąd ta pewność, co?!

-Po prostu mi zaufaj. Ufasz mi, prawda?-zapytała Cane, a ja na chwilę zaniemówiłem.

-Ja...Oczywiście, że ci ufam! Ale to jest Lily!-zawołałem. Moja siostra przewróciła oczyma.

-Wiem przecież.

-Ona nas nienawidzi, a ty robisz wszystko, żeby tylko to spotęgować-kontynuowałem. Cane westchnęła cicho.

-Po prostu wpadłam na coś-odparła.

-Niby na co? Jak sprawić, żeby Lily jak najszybciej znowu nas zostawiła?-spytałem.

-Wręcz przeciwnie. Jak sprawić, żeby z nami została-odpowiedziała Cane.

-Nie rozumiem cię-stwierdziłem.

-Sama siebie zazwyczaj nie rozumiem-powiedziała, po czym uśmiechnęła się radośnie.

-Przestań. Idę szukać Lily-odparłem. Już miałem odejść, ale Cane nagle spoważniała i w ułamku sekundy znalazła się przede mną.

-Ja myślę, że ona potrzebuje czasu, żeby sobie wiele rzeczy przemyśleć-powiedziała.

-Albo żeby od nas uciec-stwierdziłem.

-Żeby mieć pewność, że tego nie zrobi, możemy po prostu wyjść na zewnątrz i sprawdzać teren wokół cyrku. Nie wymknie się w ten sposób bez naszej wiedzy-zaproponowała Cane. Zawahałem się na chwilę.

-A co, jak ona ma jakąś kolejną nową moc? I po prostu teleportuje się stąd w chuj daleko bez naszej wiedzy?-zapytałem w końcu. Cane przewróciła oczyma.

-Daj spokój. Przestań wynajdywać sobie problemy na siłę-odparła moja siostra, po czym chwyciła mnie mocno za rękę i zaczęła ciągnąć w przeciwną stronę do tej, w którą poszła Lily, czyli w stronę wyjścia.

~*~

-Lepsze to, niż nic-stwierdził Candy, kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz.-Mam tylko nadzieję, że wiesz, co robisz. W ogóle, jak masz właściwie plan?-dodał.

-Plan jest taki, żeby dać jej na spokojnie wszystko przemyśleć-odparłam.

-Ale my musimy ją przekonać, żeby...

-Nie. Jeżeli naprawdę dane jest nam być razem, jeżeli naprawdę ciebie kocha, sama dojdzie do faktu, że chce tutaj z nami zostać. Zajmijmy się lepiej naszym "patrolem"-powiedziałam. Candy nic już nie powiedział, tylko posłał mi wściekłe spojrzenie, jakbym to ja była winna całemu cierpieniu, jakie spotyka i ją, i nas. Byłam jednak na to gotowa. Kiedy zjawiła się Lily, wpadłam, zupełnie nagle, na doskonały, mym skromnym zdaniem, plan. I teraz zamierzałam go wprowadzić w życie za wszelką cenę. Nie mogłam dłużej pozwalać na to, żebyśmy wszyscy się nawzajem ranili. I sama nie mogłam patrzeć, jak on usycha z powodu miłości do niej, a ona z powodu miłości do niego. Pożegnaliśmy się i każde z nas ruszyło w swoją stronę. Planowaliśmy obejść cyrk, każde w innej strony, i spotkać się z tyłu cyrku, minąć i tak dalej chodzić w kółko, mijając się co jakiś czas. Za każdym razem, gdy się mijaliśmy, Candy ledwo mnie wtedy zauważał albo, jeśli już, posyła mi tylko mordercze spojrzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top