Rozdział 61
To było...nie do opisania. Cała moja złość została w jednej chwili przytłumiona przez falę ciepłych uczuć, która mnie zalała, kiedy tylko Lily znalazła się w moich ramionach. Tyle razy ją przytulałem, ale nigdy w ten sposób. Cała trzęsła się, drżała, na zmianę łkała i płakała, zaciskając przy tym ręce na mojej bluzce poplamionej krwią tego... Na myśl o nim jeszcze mocniej objąłem moją biedną Lily, dopiero po chwili dotarło do mnie, że muszę uważać, bo jeszcze sprawię jej niepotrzebny ból. Całe szczęście, Lily wtuliła się we mnie i nie widziała całej tej krwi i tego, co została z tego skurwiela, który miał czelność ją skrzywdzić. Lily, moja Lily. Co oni jej tu robili? W imię czego? Po co zadali jej tyle cierpień? Właśnie jej, istocie najłagodniejszej, najlepszej, najdelikatniejszej i jednocześnie najtroskliwszej na świecie? Wszyscy oni za to zapłacą-pomyślałem z nienawiścią. Gdybym tylko mógł, od razu pobiegłbym i wszystkich pozabijał, udusił, zmiażdżył, porozrywał na strzępy.
Ale nie mogłem, musiałem być przy Lily. Musiałem mieć pewność, że nic jej nie jest i że da sobie radę. Może i powiedziała wtedy, że ma mnie dość i nienawidzi mnie, ale teraz mnie nie odepchnęła, wręcz przeciwnie. Pozwoliła mi być dla siebie podporą, tak jak wcześniej. Lily trzymała się mnie kurczowo, jakby od tego zależało jej życie. Jedną ręką dalej ją obejmowałem, a drugą delikatnie zacząłem ją gładzić po głowie, chcąc dodać jej otuchy. Nie mogłem się też powstrzymać, pochyliłem nieco głowę i pocałowałem ją lekko w głowę. Wtem w drzwiach pojawiła się Cane, na początku w swojej niewidzialnej postaci, ale potem stała się z powrotem normalna. Zrobiła kilka niepewnych kroków w naszą stronę. Przestałem gładzić dłonią Lily po głowie i machnąłem nią za plecami dziewczyny, chcąc dać w ten sposób znak Cane, żeby odeszła. Co ona tutaj robi? A co z tamtymi ludźmi? Co jeśli teraz oni kogoś zaalarmują? A nawet jeśli ich zabiła, ktoś tam może się w każdej chwili zjawić i to zobaczyć!-pomyślałem wkurzony.
Zaskoczona Cane przystanęła, uniosła lekko brwi i przyglądała mi się. Oczywiście zupełnie nie umiała rozczytać moich czytelnych znaków, które nawet dziecko by zrozumiało. Wskazałem drzwi i zrobiłem gest w bok, żeby wiedziała, że ma odejść, ale ona nadal tam stała jak słup soli. Do swojej osobistej listy ważnych rzeczy do zrobienia dodałem podpunkt "wymyślić jakiś osobisty język składających się z gestów i nauczyć go Cane. Albo nauczyć się migowego". Po chwili poczułem, że Lily mnie puszcza i odsuwa się ode mnie. Popatrzyła na mnie, jednak ja nic nie mogłem wyczytać z jej spojrzenia.
-Lily, nic ci nie jest?-spytałem i, nie mogąc się powstrzymać, wyciągnąłem dłoń i założyłem jej kosmyk włosów za ucho. W tej samej chwili Lily, jakby przestraszona, odsunęła się ode mnie jeszcze dalej. Jej spojrzenie stało się...nieufne. W tamtej chwili myślałem, że serce mi dosłownie pęknie. Nie, nie, NIE! Niech to będzie nieprawdą, niech ona mi wybaczy, niech powie, że kocha mnie i wszystko inne się nie liczy. Zrobię wszystko, żeby tak powiedziała-pomyślałem załamany.
-Co ty tutaj robisz?-zapytała. Od chłodnego tonu jej głosu aż przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.
-Ja... Przyszedłem po ciebie. Żeby ci pomóc, uwolnić cię. Wiem, że mnie nienawidzisz, masz do tego powód, ale proszę cię, przynajmniej pozwól mi się stąd zabrać-powiedziałem, wyciągając do niej rękę. Lily popatrzyła na nią z wahaniem, ale w końcu... wyciągnęła swoją dłoń i chwyciła moją.
-Zabierz mnie stąd, proszę-powiedziała drżącym od emocji głosem. Natychmiast wstałem i pomogłem jej też wstać. Kiedy odwróciła się w stronę drzwi i zobaczyła Cane, wydawała się być nieco zaskoczona, ale nic nie powiedziała. Podeszliśmy do niej, cały czas trzymając się za ręce.
-Hej, Lily. Jak dobrze, że nic ci nie jest-powiedziała cicho, niepewnie, moja siostra. Dziewczyna zbyła ją milczeniem i spuściła wzrok. Wyglądała jak skazaniec wyczekujący na karę śmierci.
-Co zrobiłaś z tamtymi ludźmi?-zapytałem niemal od razu.
-A jak myślisz?-spytała niepewnie Cane, przenosząc wzrok z Lily na mnie. Westchnąłem.-Ale spokojnie, szybko ich nie znajdą-dodała moja siostra.
-Musimy się stąd jak najszybciej wydostać, zanim ktokolwiek zauważy, że...-w tej samej chwili dało się słyszeć głośny krzyk, bardziej będący wyrazem zaskoczenia niż strachu. Cane aż podskoczyła i odwróciła się w stronę drzwi, do których do tej pory stała tyłem. W nich zaś znajdowało się dwoje mężczyzn, jeden z nich celował do nas z tej ich przeklętej broni, która bądź co bądź, działała tylko na Lily. Jakbyście nie dość bólu jej już zadali. Jakby nie dość się wycierpiała. Nie zrobicie jej więcej krzywdy, po moim trupie!-pomyślałem wściekły i sam zasłoniłem przed nimi najwidoczniej zaskoczoną tym wszystkim Lily. W tej samej chwili Cane teleportowała się do nich i jednym, szybkim ruchem, za pomocą wyczarowanego na szybko noża, pierwszemu z nich podcięła gardło. Padł na podłogę i zaczął się wykrwawiać, przeistaczając się w fontannę krwi. Drugi z nich wykorzystał ten czas i zaczął uciekać, głośno coś przy tym krzycząc. Cane i jego dość szybko załatwiła. Wybiegłem za nią na korytarz, ciągnąc za sobą za rękę Lily. Niestety, wtedy właśnie zaczęło się tam pojawiać coraz więcej tych ludzi.
-Możesz używać swoich mocy?-spytałem, spoglądając na Lily. Ta ledwo zauważalnie pokręciła głową, jakby się bała, że zaraz jej coś zrobię. Na ten widok serce mi się ścisnęło w klatce piersiowej, ale wmówiłem sobie, że ma prawo się bać całej tej sytuacji. Przecież nie boi się znowu mnie, prawda? Odwróciłem się w stronę Cane.
-Biegniemy w przeciwnym kierunku!-zawołałem. Moja siostra szybko zrównała się ze mną i Lily.-Znajdźmy jakieś miejsce, żeby się skryć i pomyśleć, jak najlepiej się stąd wydostać-dodałem, a Cane skinęła lekko głową. Najprościej byłoby stać się znowu niewidzialnymi, ale Lily nie mogła tego zrobić, więc musieliśmy wymyślić coś innego. Nagle coś przykuło moją uwagę, zatrzymałem się, więc siłą rzeczy Lily musiała zrobić to samo. Cane także po chwili przystanęła.
-Co się dzieje?-spytała zaskoczona. Wskazałem drzwi po naszej lewej stronie, które ledwo dało się zauważyć, tak dobrze stapiały się ze ścianą. Moja siostra od razu znalazła się przy nich i nacisnęła klamkę.-Zamknięte-stwierdziła.
-Odsuń się-powiedziałem. Zaskoczona Cane zrobiła to, co jej kazałem, a ja puściłem na chwilę Lily (czego bardzo nie chciałem robić, ale musiałem) i wyważyłem drzwi. Po chwili znaleźliśmy się w jakimś wąskim korytarzy.
-Rozwalone drzwi raczej zwrócą uwagę, geniuszu-stwierdziła moja siostra. Nic nie powiedziałem, tylko kazałem jej się znowu odsunąć, a kiedy cała nasza trójka znalazła się w bezpiecznej odległości, po krótkim namyśle, wyczarowałem sporej wielkości stół i szafę, którymi zabarykadowałem drzwi.
-Teraz tak szybko się tu nie dostaną. A my biegniemy dalej!-odparłem. Puściliśmy się biegiem, chcąc jak najszybciej znaleźć jakieś bezpieczniejsze miejsce. Na końcu korytarza dotarliśmy do schodów. Wbiegliśmy po nich na piętro, gdzie znajdował się kolejny niewielki, biały korytarz i po parze drzwi z każdej jego strony. Cane zaczęła po kolei podchodzić do każdej z nich, wszystkie były zamknięte, oprócz ostatnich. Spojrzała na mnie niepewnie.
-Wchodzimy-powiedziałem pewnie. Moja siostra pchnęła drzwi, otwierając je jeszcze szerzej i weszła do środka, a my zaraz za nią. Było to niewielkie pomieszczenie z masą identycznych szafek na dokumenty. Nie zdążyłem się temu wszystkiemu dokładnie przyjrzeć, kiedy usłyszałem trzaśnięcie drzwiami, a chwilę potem Lily wyrwała mi się. Choć, kiedy się odwróciłem, zdałem sobie sprawę, że ona się nie wyrwała, tylko została mi wyrwana. Zamarłem z przerażenia, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, co widzę. Cane po chwili odwróciła się i też ucichła.
-Lepiej, żeby żadne z was nie ważyło się drgnąć. I żadnych sztuczek, inaczej poderżnę jej gardło. A mogę was zapewnić, że dzięki tej broni będę w stanie to zrobić. Jeden wasz ruch, a ją zabiję-powiedział mężczyzna, który musiał skryć się za drzwiami, kiedy tutaj weszliśmy. A teraz miał Lily i trzymał jej przy gardle jakiś sztylet. Nawet z tej odległości widziałem ślad, jaki jego ostrze zostawiło na jej szyi.
-Nawet nie waż się jej tknąć!-zawołałem, wściekły. Myślałem, że spodziewam się wszystkiego, ale jednak nie... On się roześmiał.
-A co ty mi możesz zrobić? Nic! Nic mi nie zrobisz i nic nie zrobisz, żeby mnie przed tym powstrzymać!-odparł, po czym mocniej przycisnął sztylet do szyi wyrywając się rozpaczliwie Lily.
-Zostaw ją!-krzyknąłem, robiąc krok w ich stronę.
-Nie zbliżaj się!-zawołał, a ja na nowo zamarłem, obawiając się tego, co może zaraz zrobić Lily.
-Zostaw ją, inaczej cię zabiję-powiedziałem już znacznie spokojniejszym tonem. Mężczyzna przyjrzał mi się uważnie, po czym zrobił coś niespodziewanego. Chwycił mocniej Lily i pchnął ją przed siebie na podłogę, a kiedy spróbowała się podnieść w moją stronę, złapał ją za włosy i szarpnął do tyłu, w swoją stronę, po czym znów przystawił jej nóż do szyi.
-Co ty robisz?! Zostaw ją!-krzyknąłem. Lily cicho załkała, a ja myślałem, że oszaleję z rozpaczy i strachu o nią.
-Chciałem tylko przekonać się, czy naprawdę to mi się spodoba tak jak się spodziewałem-odparł mężczyzna.
-Niby co ma ci się spodobać?-spytałem, rozumiejąc z tego wszystkiego coraz mniej.
-Twój ból i strach o tą małą zdzirę-powiedział z szerokim, zdradzającym jego samozadowolenie, uśmiechem. Teraz to już w ogóle nic nie rozumiałem, wiedziałem tylko, że mam ochotę rozerwać go na strzępy.
-O co ci chodzi, człowieku!-krzyknąłem wściekły.
-O to, że marzyłem o tym od dawna!-zawołał, po czym przeniósł wzrok na Lily.-Cieszyłem się, że cię mam i mogę się na nim dzięki tobie mścić, a teraz będzie jeszcze lepiej!-powiedział, po czym znów spojrzał na mnie.
-Zostaw ją, bo....
-Bo co?! Nic mi nie zrobisz, dopóki ją mam, prawda?! Chyba że ona też nic dla ciebie nie znaczy, tak jak wszystkie twoje ofiary! Które gwałciłeś i mordowałeś z zimną krwią!-mężczyzna znów spojrzał na Lily.-I co? Jak to jest, być traktowanym tak jak on traktował swoje ofiary?! Stać się zabawką dla kogoś, którą można wykorzystać, a potem torturować i zabić?!-zawołał. Nic więcej już nie powiedział, tylko krzyknął zaskoczony, kiedy coś, a raczej ktoś, odciągnął go w bok. Cane, korzystając z zamieszania, stała się niewidzialna i zaszła go z boku. Lily zaś, kiedy tylko otrzymała taką szansę, zerwała się i podbiegła do mnie, obejmując mnie rękami. Zrobiłem to samo, gotów w razie potrzeby zasłonić ją przed jakimkolwiek jeszcze atakiem skierowanym w jej stronę. Mężczyzna, widząc, co się święci, wyrwał się Cane i dopadł do drzwi. Moja siostra rzuciła w niego jeszcze wyczarowanym nożem, ale nie mam pojęcia, czy chociaż go zadrasnęła. A szkoda, bo zasłużył na coś znacznie gorszego niż zwykłe zadraśnięcie. Już ja bym go zadrasnął i to tak, że rozpadłby się na pół-pomyślałem, starając się powstrzymać chęć pobiegnięcia za nim. Musiałem zostać tam z Lily, ona mnie potrzebowała, czułem to.
-Cane, co jest za oknem?-zapytałem, podczas gdy Lily trochę się ode mnie odsunęła. Moja siostra podeszła i wyjrzała za okno, po czym zdała mi relację.
-Masa ludzi. Biegają wszędzie jak pojebani-powiedziała.
-Niedobrze. Bardzo niedobrze.
-Mam pomysł-powiedziała nagle moja siostra.
-Jaki?-spytałem, a ona popatrzyła na mnie.
-Zrobię jakieś małe czary i zniszczę bramę. Potem teleportuję się tam na dół, odciągnę ich uwagę, a ty z Lily uciekniesz-zaproponowała Cane.
-No nie wiem... To ryzykowne, na pewno dasz sobie radę?-zapytałem. Nie chciałem narażać ani wykorzystywać swojej siostry, ale trudno byłoby wymyślić inne rozwiązanie.
-Tak. Tylko jest jeden mały problem, Lily nie może się teraz teleportować na dół. Skoczyć też nie może, nie wiemy, co z jej mocą regeneracji-powiedziała Cane i popatrzyła na dziewczynę, jakby oczekiwała od niej jakichś wskazówek. Lily jednak nadal milczała, ze wzrokiem utkwionym w ziemi. Dopiero po dłuższej chwili podniosła głowę i spojrzała wprost na mnie.
-Zabierz mnie stąd, proszę-powiedziała błagalnym wręcz tonem. To sprawiło, że podjąłem ostateczną decyzję.
-Na pewno dasz radę?-spytałem, patrząc na Cane. Ta skinęła lekko głową.-Więc my też-powiedziałem, wracając spojrzeniem do Lily. Chwilę później moja siostra zrobiła kilka ruchów dłońmi, to wyglądało, jakby machała nimi bez sensu, tyle że to miało tak naprawdę sens. Ogromny sens. Podszedłem bliżej okna i przyjrzałem się bramie, która po prostu...roztopiła się w jednej chwili, a ściślej rzecz ujmując, zmieniła w wodę. Następnie Cane teleportowała się na dół, nie musiała długo czekać, żeby zostać zauważoną. Na jej widok, wszyscy rzucili się za nią w pościg i wkrótce już miejsce pod nami opustoszało. Otworzyłem okno, jednocześnie patrząc w dół, na miejsce pod nim. Pstryknąłem palcami i pojawiła się tam trampolina.
-Z takiej wysokości jeszcze nie skakałaś co prawda, ale na pewno dasz radę, w końcu już to umiesz. Kiedy skoczysz, ja teleportuję się na dół i będę tam już na ciebie czekał, jasne?-zapytałem. Spodziewałem się jakichś protestów z jej strony, oznak strachu, ale nie było tego. Bez słowa podeszła do okna i weszła na parapet.
-Będziesz na dole? Na pewno?-spytała drżącym głosem.
-Na pewno-odparłem.
-A mogę ci wierzyć?-zapytała, oglądając się jeszcze raz na mnie takim spojrzeniem, które było dla mnie niczym nóż wbity prosto w serce.
-Tak, teraz już zawsze możesz mi wierzyć, nigdy więcej cię nie okłamię. Jeśli to zrobię, to... to nigdy więcej już nie będę nawet próbował się z tobą skontaktować. Nigdy więcej nikogo nie zabiję. I dam się nawet zamknąć we więzieniu, albo nawet w tym ośrodku-powiedziałem. Lily przez chwilę przypatrywała mi się obojętnym wzrokiem.
-I tak ci nie wierzę, ale nie mam wyboru. Jak zawsze-odparła, a chwilę później skoczyła w dół. Jej słowa zupełnie mnie zaskoczyły i przez chwilę stałem tam jak wmurowany, ale potem zdałem sobie sprawę, że muszę przecież teleportować się na dół. Kiedy to zrobiłem, Lily odbiła się od trampoliny, potem jeszcze raz, robiąc przy okazji nieco niezgrabne salto w powietrzu i wylądowała na ziemi na zgiętych nogach. Poczułem swego rodzaju dumę, że Cane i mi udało tak się ją wyszkolić, choć czy miałem do tego prawo? Miałem prawo czuć do niej cokolwiek, teraz, kiedy mnie tak szczerze nienawidziła? Ale może to się jeszcze zmieni? Może to tylko szok wywołany tym wszystkim, co się dzieje-pomyślałem, podchodząc do niej.
Pomogłem jej wstać, jednocześnie sprawiając, że trampolina zniknęła. Niestety, kiedy tylko Lily wstała, zachwiała się i znów upadła. Niemal od razu spróbowała jeszcze raz, ale skutek był ten sam. Nie wyglądała najlepiej, była słaba, a do tego teraz jeszcze ten szalony skok z wysokości... Niewiele myśląc, wziąłem ją po prostu na ręce, niczym pannę młodą. Lily nawet się nie wyrywała, a właściwie to nie zareagowała w żaden sposób. W moich ramionach była niczym szmaciana lalka, podczas gdy ja przeszedłem przez bramę. Byliśmy wolni! Nareszcie! Przeszliśmy tak spory kawałek, starałem się iść jak najszybciej, żeby stamtąd odejść. Coraz bardziej oddalaliśmy się od bramy i zbliżaliśmy ku prawdziwej wolności. Nagle jednak dziewczyna zaczęła się kręcić i lekko wierzgać.
-Zostaw! Puść!-powiedziała, a ja, choć niechętnie, musiałem przystanąć i postawić ją na ziemi.
-Dziękuję za pomoc-powiedziała chwilę później, głosem niemal wypranym z uczuć. Tylko niech ona nie mówi tak do mnie już zawsze, błagam..., chociaż lepsze to, niż gdyby miała całkowicie przestać się odzywać-pomyślałem załamany.
-Drobiazg, przecież wiesz, że dla ciebie zrobiłbym wszystko...
-Tak, jasne. Ale myślę, że to koniec-przerwała mi dziewczyna, nawet nie podnosząc na mnie wzroku.
-Jaki "koniec"?-spytałem zaskoczony, choć podświadomie czułem chyba, o co jej chodzi. Ale nie chciałem przyjąć tego do wiadomości, każda komórka mojego ciała protestowała przeciwko temu.
-Koniec z nami. Powinniśmy się rozstać. Ale za waszą pomoc naprawdę jestem wam wdzięczna-powiedziała Lily. Na chwilę zapanowała między nami cisza.
-Bzdury!-krzyknąłem wreszcie, czym sam siebie zaskoczyłem.-Spójrz na mnie-dodałem po chwili.-No spójrz na mnie! Chyba zasługuję po tym wszystkim chociaż na to!-zawołałem i chwyciłem ją za brodę, po czym uniosłem jej głowę do góry, tak, żeby nasze spojrzenia się spotkały. Dopiero kiedy spojrzałem w jej oczy pełne strachu, chwilowa złość mi minęła. Chciałem ją natychmiast przeprosić, paść do jej stóp i błagać o wybaczenie, jeśli tylko trzeba było, ale nie zdążyłem.
-No właśnie nie wiem, czy którekolwiek z nas zasługuje na cokolwiek-powiedziała Lily. Ton jej głosu nie był zimny. Był wręcz lodowaty. I był jak nóż wbijany prosto w serce.
-Nie...Nie mów tak-powiedziałem, kręcąc przy tym głową.
Lily spojrzała na mnie obojętnym wzrokiem, a potem przeniosła wzrok na coś za mną i źrenice aż jej się rozszerzyły. Natychmiast odwróciłem się, a to, co ujrzałem, nie zapowiadało nic dobrego. Przed budynkiem znów zaroiło się od ludzi, większość z nich była uzbrojona.
-Chodź, znikamy stąd czym prędzej!-zawołałem i pociągnąłem oszołomioną Lily za sobą. Na szczęście wyglądało na to, że żadne z nich jeszcze nie zdążyło zauważyć naszej dwójki. Schowaliśmy się w porę za jedną z mnóstwa skał, jakie tam były. Ostrożne wychyliłem się, żeby zobaczyć, co oni kombinują. Część pobiegła tam, gdzie udała się moja siostra, a pozostali zostali na miejscu.
-Bu!-usłyszałem tuż przy swojej głowie i omal się nie przewróciłem. Cofnąłem się do tyłu.
-Chcesz mnie doprowadzić do zawału?!-spytałem na widok szeroko uśmiechniętej Cane.
-To chyba niezbyt możliwe-odparła moja siostra. Prychnąłem cicho.
-No dobra, trzeba coś wymyślić-powiedziałem.
-Właściwie to ja już wymyśliłam-odparła Cane.
-Naprawdę? Jak w ogóle załatwiłaś wszystko tak szybko?-zapytałem nieco zaskoczony, ale w głównej mierze szczęśliwy, że poszło tak łatwo. Za łatwo, można by rzec, ale nie chciałem zaprzątać sobie tym teraz głowy.
-Chciałam się upewnić, że nic wam nie jest, więc kiedy tylko oni odbiegli stąd za mną, stałam się niewidzialna i wróciłam tutaj, żeby sprawić, czy nie przyda się wam pomoc. I w międzyczasie wpadłam na pomysł. Sprowadźmy tutaj nasz cyrk-podczas gdy Cane wszystko tłumaczyła, ja wyjrzałem z powrotem zza skały. Teraz już wszyscy się przegrupowali i zaczęli się rozchodzić na wszystkie strony, żeby najpewniej sprawdzić teren. Zbliżali się. Szybko. O wiele za szybko. Nagle kilkoro z nich przyjrzało się bliżej jakiemuś urządzeniu wielkości skrzynki na owoce, które jeden z nich ze sobą niósł. Mimo odległości, byłem wręcz pewien, co to jest. Chwilę później puścili się biegiem w naszą stronę. Lily nadal miała w sobie nadajnik, więc z łatwością mogli odgadnąć naszą pozycję. Szlag by to! Zapomniałem o tym!-pomyślałem, zły na samego siebie.
-Musimy wiać! Ale pomysł z cyrkiem nie jest zły!-krzyknąłem. Znów złapałem Lily za rękę i po raz kolejny pociągnąłem ją za sobą, choć tym razem dziewczyna stawiała opór. Nie przejąłem się tym jednak zbytnio i tylko mocniej nią szarpnąłem. Obecnie była w takim stanie, że obawiałem się, iż inaczej dalej by tam stała i dała się złapać. Cane od razu pobiegła za nami, podczas gdy Lily cały czas usiłowała mnie zatrzymać, ale w końcu chyba się poddała. Albo to ja przestałem już zwracać na to uwagę.
-To znaczy?-spytała, zrównując się ze mną.
-Wyczarujemy nasz cyrk-odparłem.
-Ale teraz?! Tutaj?!
Kiwnąłem głową, patrząc prosto w jej oczy.
-A widzisz jakiś problem?-spytałem.
-Oprócz tej setki ludzi, która nas goni?
-Jeśli wyczarujemy cyrk tutaj, schronimy się i szybko go znowu gdzieś przeniesiemy. Gdziekolwiek-wyjaśniłem. Cane odwróciła się jeszcze raz i przyjrzała goniącym nas ludziom.
-Obawiam się, że twój idiotyczny pomysł to niestety nasze jedyne wyjście-powiedziała, patrząc znowu na mnie, a potem na rozciągającą się przed nami niemal całkowicie pustą przestrzeń, nie licząc paru skał tu i ówdzie oraz jednego samotnego drzewa. Na szczęście nasz cyrk "zostawiliśmy" niedaleko, więc kiedy oboje naraz przyzwaliśmy go do nas, nie kosztowało nas to tyle energii, ile musielibyśmy poświęcić, żeby sprowadzić go niemal z drugiego końca tego cholernego królestwa. Choć dopiero co teleportowaliśmy się z nim tutaj i chociaż żadne z nas nie powiedziało tego wprost, wiedzieliśmy, że nasze rezerwy mocy zostały przez to dość mocno nadszarpnięte. Mimo to jednak udało nam się. Powietrze przed nami jakby zafalowało, po czym powoli kilkadziesiąt metrów od nas zaczął się pojawiać nasz cyrk. Najpierw wyglądał bardziej jak jego lustrzane odbicie, był taki niewyraźny, rozmyty i jasny, ale po chwili kontury nabrały ostrości, a kolory ożywiły się, akurat kiedy do niego dobiegliśmy i znaleźliśmy się w środku.
-Teleportujmy się tam, gdzie cyrk był przed chwilą!-zawołałem. Zrobiłem to dla pewności, gdyż jeżeli pomyślelibyśmy o innych miejscach, nie udałoby nam się teleportować cyrku, a na jakąkolwiek dalszą "podróż" lepiej było chwilowo nie tracić energii. Nie trwało to długo i nie było właściwie w żaden sposób odczuwalne. Po prostu, zarówno Cane jak i ja, w pewnym momencie poczuliśmy, że przenieśliśmy się w inne miejsce. Niedaleko szczytu urwiska, z którego widać było ośrodek. Byliśmy z dala od tych ludzi, choć nadal nie dość daleko. Jednak zanim tutaj dotrą, zdołamy odpocząć i pomyśleć, dokąd możemy uciec. I pomóc Lily-pomyślałem. Ignorując całkowicie swoje zmęczenie, odwróciłem się w stronę dziewczyny. Wyglądała okropnie. Wychudzona, o wiele bledsza niż ją zapamiętałem, sprawiała wrażenie wystraszonej i zagubionej. Miałem ochotę znów ją przytulić, zamknąć w uścisku, kosyłać jak dziecko i zapewnić, że to wszystko to był tylko zły sen i nic złego już się nie wydarzy. Nie dane mi jednak było tak postąpić.
-Lily...-powiedziałem cicho, a w tej samej chwili ona wyrwała mi się i odskoczyła ode mnie niczym oparzona.
-ZOSTAW MNIE!-krzyknęła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top