Rozdział 6

-Więc? Wiesz coś więcej na temat tego...incydentu? Przyznam szczerze, że bardzo mnie on zaniepokoił-powiedziała Adele. Siedziała właśnie przed lustrem i rozczesywała swoje długie, tak jasne, że niemal białe włosy. Ja z kolei pozwoliłam sobie usiąść na jej świeżo przygotowanym łóżku.

-Szczerze to jednak mimo wszystko trochę obawiałam się, że to wszystko sprawka Juana, który postanowił nas szpiegować albo zrobić zamach pod moją nieobecność, no sama nie wiem. Dopóki nie wróciłam, nawymyślałam pełno teorii-dodała.

-Mogę ci powiedzieć tyle, że za tym wszystkim na pewno nie stał wielmożny król Juan-odparłam. Musiałam uważać na to, co mówię. Nie chciałam wystraszyć albo przerazić biednej Adele, miała już wystarczająco na głowie.

-Ale co naprawdę się tutaj stało?-spytała, po czym wstała, przeszła przez pokój i usiadła na łóżku obok mnie.

-Lily, wiem, że coś się tutaj stało. Widzę to w twoich oczach. Nie potrafisz kłamać-powiedziała, biorąc mnie za rękę.

-Nie zmuszaj mnie do mówienia o rzeczach, o których mówić nie chcę-odparłam. Tak właśnie było, nie miałam najmniejszej ochoty tłumaczyć jej, że pierwszy raz w życiu spotkałam istoty takie jak ja i okazały się one bezwzględnymi mordercami. BEZWZGLĘDNYMI MORDERCAMI! Nigdy nawet nie myślałam, że może istnieć ktoś taki jak ja. A co dopiero, że może być zabójcą. Ale może są ku temu jakieś powody? W końcu skoro ja tyle przeszłam, to może i oni zachowują się tak z jakiegoś powodu? Nie zmienia to jednak faktu, że teraz w sumie zaczęłam się zastanawiać, jakby to było znać kogoś dokładnie takiego samego jak ja. Mieć kogoś bliskiego, ale jednocześnie nie mieć stale w głowie tej myśli, że ta osoba kiedyś umrze, a ty będziesz musiał dalej żyć bez niej. W sumie ta wizja mi się spodobała, więc tym bardziej boli mnie to, że oni są po prostu mordercami. I do tego samo ich pojawienie się przypomniało mi o mojej siostrze.

-Dobrze. Dla mnie ważne jest jednak, aby nic takiego więcej się nie powtórzyło-powiedziała z powagą Adele.

-Nie powtórzy się. Przyrzekam, ja już tego dopilnuję. W końcu od tego tutaj jestem-odparłam. Całe szczęście od kilku dni żadne podejrzane wydarzenia nie miały miejsca, a ja już nie wyczuwałam tutaj obecności tych dwóch błaznów.

-Nie jesteś tutaj od tego. Dlaczego ty stale umniejszasz swoją wartość i rolę w naszym życiu? Nie jesteś niczyją służącą, strażniczką ani nikim innym. Jesteś naszą przyjaciółką-powiedziała z uśmiechem Adele. Nie mogłam się powstrzymać i odwzajemniłam go. Sama zdałam sobie sprawę, że w miarę upływu czasu, coraz bardziej się wycofuję i coraz mniej chcę jakkolwiek zwracać na siebie uwagę. Nie chcę poznawać masy ludzi tylko po to, żeby potem przeżywać ich śmierć. Bo oni stale odchodzą, a na ich miejsce przychodzą nowi, również wiele warci, ale inni. Pokocham jednych, a oni już umierają, a ja nie mam co na to liczyć. Adele jednak zawsze potrafiła polepszyć mi jakoś humor, nawet zwykłym uśmiechem.

-A jak poradził sobie Alexander?-zmieniłam temat, ciekawa działań chłopaka.

-Wyśmienicie! Kiedy zostanie królem, nasze królestwo naprawdę wiele na tym zyska! Dyskutował, zwracał uwagę, ale z szacunkiem, nawet król Juan był zachwycony jego postawą i wiedzą, jaką się wykazał!-zawołała kobieta.

-Trudno się dziwić, przekazałaś mu ogromną wiedzę i wspaniałe wartości-odparłam.

-Nie tylko ja. Ty też. Przecież moje dzieci czasem spędzają z tobą więcej czasu niż ze mną. A ostatnio to właściwie bardzo często tak się dzieje-Adele nagle posmutniała.

-Ale to dlatego, że ty masz na głowie pokój z Królestwem Wschodu. Więc lepiej, żebyś się na tym w spokoju skupiła, bo niepotrzebna nam kolejna wojna-odparłam.

-Tak myślisz?-spytała cicho Adele. Mimowolnie przekrzywiłam lekko głowę.

-Ja to wiem-odparłam. Pół nocy przegadałyśmy jeszcze na temat tego, jak przebiegły rozmowy pokojowe, co się wydarzyło pod nieobecność Adele i co będzie dalej. Król Juan zgodził się na większość naszych warunków, ale nie na wszystkie i teraz pozostało tylko czekać na jego propozycje pewnych zmian. Adele była jednak dobrej myśli i chciała nawet dłużej o tym pomówić, ale w pewnym momencie, kiedy poszłam na chwilę do łazienki, ona po prostu usnęła. Gdy wróciłam, okryłam ją kołdrą, po czym wyszłam z pokoju i poszłam do siebie. W środku nocy pałac przypominał bardziej wyludniony zamek, w którego po prostu nie zdążyli jeszcze okraść i zniszczyć złodzieje. Jedynymi żywymi istotami, na które można było się natknąć, to strażnicy, ewentualnie widziane gdzieś za oknem zwierzę. Ciemny korytarz oświetlany był tylko przez wpadające z zewnątrz światło księżyca i lampy na ścianach, one jednak dawały dość nikłe oświetlenie. W końcu doszłam do swojej komnaty i po prostu padłam wykończona na łóżko.

~*~

Idę korytarzem w pałacu. I po prostu ich spotykam. Znowu czuję złość i strach o swoich bliskich, więc każę im odejść. Wykłócam się z nimi, ale nic to nie daje. Nagle jednak sceneria się zmienia, wszyscy troje jesteśmy w lesie. Wtedy właśnie zdaję sobie sprawę, że to sen, ale chociaż bardzo bym chciała, nie mogę nic w nim zrobić, nawet się wybudzić. To tak, jakbyś oglądał film i zdał sobie sprawę, że ci się nie podoba, ale ktoś przywiązałby cię do krzesła i kazał się patrzeć. Mógłbyś jeszcze zamknąć oczy, zasłonić uszy, ale to niewiele by dało. Tak samo było teraz ze mną. Nie mogłam się wybudzić z tego snu ani nic zmienić, choć bardzo chciałam. A nawet myśl, że to nie dzieje się naprawdę, mi nie pomagała. Nagle chłopak, którego imienia już nawet nie pamiętam (o ile mi je zdradził) podszedł do mnie i chwycił mnie za rękę.

-Tamta nie żyje-powiedział poważnym głosem. Choć nie pamiętałam, jak się nazywał, byłam pewna, że jego głos, kiedy rozmawialiśmy, brzmiał inaczej. Poza tym w tej samej chwili, w której usłyszałam te słowa, poczułam, że to nie on je kiedyś tak naprawdę wypowiedział. Chłopak patrzył na mnie w skupieniu, jakby chciał się przekonać, jaką reakcję u mnie wywołał. Tak samo patrzyła się dziewczyna, ale ona stała trochę dalej. A ja? A ja tylko stałam, patrzyłam się na nich na zmianę i czułam, jak z każdą chwilą coraz mniej nad sobą panuję. Nagle wyrwałam się chłopakowi i zaczęłam się od nich szybko oddalać, ale szłam tyłem, żeby cały czas móc ich obserwować.

-Nienienienienienienienienienienienie!-zacząłem powtarzać jak jakąś mantrę. W końcu to był mój sen, więc mogłam robić, co chciałam. A teraz chciałam przede wszystkim powstrzymać napływ kolejnych wspomnień. Denerwujące było to, jak mało pamiętałam z dawniejszych czasów. Jednocześnie chciałam sobie przypomnieć więcej rzeczy, tyle że wspomnienia zazwyczaj były bolesne i kiedy raz na jakiś czas do mnie wracały, zupełnie nie byłam na to gotowa. Czułam się, jakby ktoś powalił mnie na ziemię za pomocą kija bejsbolowego co najmniej. Dlaczego mój chory umysł musiał uznać, że to idealny moment na kolejną dawkę wspomnień sprzed lat? Nie wiedziałam do końca, co znaczą słowa, które usłyszałam, chociaż bardziej pasuje tu określenie, że mój umysł chciał mi przekazać, co one oznaczają, ale ja nie chciałam tego wiedzieć. Po chwili usłyszałam dźwięki maszyn...a my nadal byliśmy w środku lasu! Wszystko to jednak brzmiało znajomo. Zbyt znajomo!

-NiechcęniechcęniechcęniechcęniechcęNIECHCĘ!-po prostu upadłam na ziemie, objęłam głowę rękami i zaczęłam to w kółko powtarzać.

~*~

Obudziłam się nagle, cała roztrzęsiona. Czułam się wykończona, ale mimo to niemal natychmiast wstałam, poszłam się jako-tako uszykować, sprawdziłam godzinę, a ponieważ było jeszcze dość wcześnie, postanowiłam pomóc kucharkom w przygotowaniu śniadania/sprzątaczkom w sprzątaniu/sprawdzić czy w nocy nic podejrzanego się nie działo/porozmawiać z kimkolwiek/sprawdzić co z Alexandrem, bo on miał w zwyczaju wstawać czasem nawet przed świtem (niepotrzebne skreślić). Wyszłam z założenia, że ponieważ dopiero co się przebudziłam i nie pamiętałam szczegółów snu, to rzucę się w wir pracy i pozwolę mojemu umysłowi ponownie zakopać gdzieś na dnie wspomnienia, którymi chciał mnie poczęstować.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top