Rozdział 58
W mediach ponownie fanart od Bloody_Murderess za którego jeszcze raz dziękuję❤️💙❤️. Moim skromnym zdaniem idealnie opisuje nieporadność życiową Lily, która nawet rąk porządnie skrzyżować nie umie UwU Nie mówiąc już o tych uroczych roślinach w tle, za które biedna Lily dostała niezły wpierdol XD
~~~~****~~~~
-Witaj, witaj, jak się masz!-usłyszałam dobrze znany, znienawidzony głos. Spojrzałam z nienawiścią na wchodzącego mężczyznę.-Jej, widzę, że specyfik faktycznie przestaje działać. Wszystkie rany ci się pomału goją. I dałaś radę jednak podnieść się z podłogi-dodał z uśmiechem. W tym czasie weszło za nim kilka kolejnych osób, wszyscy uzbrojeni, jak zawsze zresztą. Nie powiem, żebym czuła się w tej sytuacji jakoś szczególnie miło, tym bardziej, że moja bluzka była znowu praktycznie w strzępach.
-Rozwiąż jej ręce-powiedział Pan R do jednego z nich. Ten bez słowa podszedł do mnie i zaczął mocować się z liną, którą miałam związane ręce. Nie był przy tym zbyt delikatny.
-Po co w ogóle ją związano, skoro i tak nie ma mocy i nie stanowi dla nas zagrożenia?-zapytał w tym czasie.
-To było po prostu potrzebne. Była to część eksperymentu-odparł Pan R. Eksperymentu, jasne. Czyli, jak widać, nie pochwaliłeś się im tym, że twoim nowym hobby jest katowanie mnie?-pomyślałam. Niestety, raczej niewiele mogłam z tą wiedzą zrobić. Nikt by raczej nie przejął się tutaj moim losem, zakładając, że w ogóle by mi uwierzyli. W końcu mężczyzna dał sobie spokój i przeciął linę, po czym odsunął się ode mnie. Natychmiast wyprostowałam ręce, czując w nich niesamowity ból. Przyjrzałam się im, był niesamowicie blade, pokryte krwawymi śladami, poobcierane. Zaraz jednak moje rany zaczęły się goić, co znaczyło, że tak źle ze mną nie jest. Moje moce wracały.
-Wygląda na to, że faktycznie wszystkie rany zaczęły ci się goić. Nie ma więc co dłużej czekać-powiedział Pan R, po czym pochylił się nade mną z jakimś sztyletem. Nie wystraszył mnie jednak, byłam już na to przygotowana. On jednak uśmiechnął się szeroko i wbił mi nagłym, szybkim ruchem, sztylet w ramię. Wrzasnęłam z bólu, podczas gdy on go wyszarpnął. Z powstałej rany od razu polała się krew. Odwróciłam powoli głowę w bok i zaczęłam się temu przyglądać. Krew leciała i leciała, rana nie zaczynała się goić, a Pan R zaczął się głośno śmiać.
-I co wy na to, panowie?! Nasz wynalazek działa!-krzyknął uradowany.
-Co to jest?-spytałam cicho. Mówiłam bardziej do siebie, niż do niego, on jednak usłyszał mnie i się odwrócił.
-To jest, moja droga-zaczął mi machać przed twarzą sztyletem.-nasz nowy wynalazek. Stopiliśmy specyfik, który odbiera ci moc, z metalem, z którego potem zrobiliśmy ten sztylet. Który, jak widać, zadaje ci rany, które się nie goją. A przynajmniej nie od razu. Ciekawe czy...Nie, myślę jednak, że z czasem twoja rana samoistnie się zagoi, ale potrwa to tyle, ile u normalnego człowieka. Nic to, załadujcie jej trochę tej miskturki, a potem zostawcie nas samych. Opatrzę ją, bo skoro ta rana nie zagoi się tak szybko, może się tam wdać zakażenie i zaistnieje groźba, że ją stracimy, a to coś jest zbyt cenne, żeby pozwolić jej umrzeć-powiedział mężczyzna. Chwilę później dostałam nową dawkę specyfiku blokującego moją moc, po czym wszyscy, oprócz Pana R, opuścili moją celę. Byłam gotowa na to, że on znowu zacznie się na mnie wyżywać, ale, o dziwo, on tylko kucnął obok mnie i faktycznie opatrzył mi ranę na ramieniu. Po czym sięgnął do swojej kieszeni i wyjął z niej ten sam co wczoraj, zwykły nożyk.
-Ciekawe, czy jeśli zadałbym ci śmiertelną ranę tym specjalnym sztyletem, umarłabyś? Niestety, mimo wszystko, jesteś zbyt cenna, aby zaryzykować i to sprawdzić. Ale to już jak najbardziej mogę zrobić-powiedział, po czym szybkim ruchem, nim w ogóle zdążyłam jakoś zareagować, wbił mi swój nożyk w lewe oko. Od razu poczułam wprost nieopisany ból, krzyknęłam i zakryłam je, podczas gdy mężczyzna wyszarpnął nożyk, cały brudny od krwi.
-To do zobaczenia!-zawołał, po czym wstał i skierował się w stronę drzwi, głośno się przy tym śmiejąc. A ja cała aż drżałam od bólu i przyciskałam dłoń do przebitego oka, chcąc jakoś zniwelować ten ból i być może zatamować krwawienie. Przynajmniej tyle było dobrego, że zranił mnie normalną bronią, więc byłam niemal pewna, że odzyskam w nim widzenie, kiedy tylko wróci mi moc regenerowania się. A przynajmniej bardzo chciałam w to wierzyć.
~*~
-Broń gotowa? Ludzie gotowi? Wszyscy wiedzą, co mają robić?-pytał Rosales, idąc szybkim krokiem między szeregami swoich podwładnych.
-Wszystko w najwyższej gotowości-powiedział Samuel, idąc za nim.
-Bardzo dobrze, doskonale, to chciałem usłyszeć. Słuchajcie!-zawołał, zwracając tym samym na siebie uwagę wszystkich ludzi.-Mamy być może jedyną taką szansę! To jakiś cud, że oni tutaj wrócili i że nasi zwiadowcy nam o tym donieśli! To znak i szansa od losu! Nie możemy tej okazji zmarnować, musimy schwytać te stworzenia!-krzyknął Rosales. Reszta ludzi zaczęła go głośno popierać, jednak mężczyzna szybko im przerwał i ponaglił ich, gdyż chciał jak najszybciej ruszać. Gdy byli już niemal gotowi do wymarszu, zjawił się kolejny zwiadowca, który poinformował dowódcę o zmianie sytuacji. Potwory opuściły swój cyrk i najprawdopodobniej kierowały się w stronę miasta. Rosales, z pomocą owego zwiadowcy, ustalił jak najszybciej najbardziej prawdopodobną trasę ich wędrówki, po czym zarządził wymarsz.
-Zgotujemy im piekło, zanim dotrą do miasta i kogokolwiek skrzywdzą-powiedział Rosales, kiedy wyruszyli.
~*~
-Jak w ogóle zamierzasz...zamierzamy rozmawiać z Lily?-spytała moja siostra.
-Ja zamierzam rzucić się jej do stóp i błagać o wybaczenie-odparłem.
-To też jakaś strategia-powiedziała Cane.
-Oby dobra-odparłem.
-Na pewno uda nam się ją jakoś przeprosić, wszystko wyjaśnić, wróci do nas. A przynajmniej nam wybaczy, nie biorę nawet pod uwagę innej opcji-stwierdziła moja siostra.
-Mam szczerą nadzieję, że masz rację-stwierdziłem. Przez ten cały czas czułem niewyobrażalne wręcz katusze. Nic mnie nie bolało, a ja czułem się jak doszczętnie skatowany człowiek. Jakby mi ktoś wyrwał serce i kazał żyć bez niego. Cierpiałem sto...Nie, tysiąc razy bardziej niż wtedy, kiedy zrozumiałem, jak podli są ludzie, których uważałem za przyjaciół. A tym razem sam to sobie zrobiłem. Sam dałem powodu Lily do znienawidzenia mnie i absolutnie nie miałem do niej pretensji. Potraktowałem ją w najlepszym razie podle. Chciałem ją chronić przed wszelkim złem, a tym czasem najgorszym złem dla niej okazałem się ja! Nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje. Przez cały ten czas miałem ochotę na zmianę krzyczeć, płakać, wrzeszczeć, mordować, wyrywać sobie włosy, znowu płakać jak dziecko... Straciłem na własne życzenie swoją Lily, a razem z nią cały sens istnienia. Nie wiedziałem, co ze mną będzie, jeśli nie uda mi się jej odzyskać. Sam się dziwiłem, jakim cudem i kiedy ona stała się dla mnie tak ważna. Kiedy zrobiła ze mnie więźnia miłości.
-Słyszałeś to?-zapytała Cane, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia.
-Hm? Niby co takiego?-spytałem. A chwilę później poczułem ból w ręce, gdy tam spojrzałem, znów spostrzegłem strzykawkę z jakimś przeźroczystym płynem. Tyle że tym razem nie poczułem się od niego gorzej czy słabiej. Poczułem się, jakby po moich żyłach zaczął rozprzestrzeniać się żywy ogień! Natychmiast to z siebie wyrwałem.
-Kurwa, co to?!-krzyknąłem, rzucając strzykawkę na ziemię. Chwilę później wyczarowałem swój młot, a zza drzew i zarośli wyłoniła się...masa żołnierzy. Strażników Juana.
-Litości, znowu oni?!-zawołała załamana Cane.
-Nie...To nasza szansa. Ci, którzy nas atakują, może wiedzą coś więcej o planach Juana-powiedziałem do niej. W tej samej chwili ludzie rzucili się w naszą stronę, posypał się też grad tych cholernych strzałek. Kilka znów mnie trafiło, odczucie było podobne.
-Cholera, co to jest!-krzyczałem, wyrywając je z siebie jak najszybciej.
-Nie mam pojęcia, ale to jest okropne! Musimy z nimi jak najszybciej skończyć, ale masz rację. Może oni coś wiedzą. Jednego czy dwóch trzeba oszczędzić, najlepiej kogoś ważnego, jakiegoś dowódcę czy coś!-krzyknęła Cane, a chwilę później puściła się biegiem w stronę biegnących w naszą stronę ludzi. Teleportowała się i po chwili znalazła się między nimi. Pierwszemu z nich wyrwała miecz i go nim przebiła, po czym to samo zrobiła z jeszcze paroma, zanim sama też została trafiona tym czymś. Tego już było za wiele. Ich było za wiele!
-Cane! Musimy zająć się tym razem!-krzyknąłem do siostry. Ona odwróciła się w moją stronę i skinęła lekko głową, po czym zmieniła się w chmurę różowego dymu. Zrobiłem to samo, mój niebieski i jej różowy dym zmieszały się ze sobą, zmieniając swój kolor na purpurowy. Po chwili oboje znów byliśmy w normalnej, cielesnej postaci, tyle że... Tworzyliśmy teraz jedność. Byliśmy dwójką bliźniąt w jednym ciele.
~*~
Żadne z nas za tym nie przepadało, nie lubiliśmy używać tej opcji, jednak dzięki niej nasze moce zyskiwały na sile. Teraz byliśmy jakby dwójką osób w jednym ciele, które razem kontrolowaliśmy. Znaliśmy wszystkie swoje myśli, ruchy, pomysły.
Załatwmy to szybko, Cane.
Jasne, Candy, zaraz będą zbierać swoje żeby z podłogi.
Zęby? Myślałem, że głowy, siostrzyczko.
Mniejsza o to, załatwimy ich tak czy inaczej.
Więcej już nie rozmawialiśmy, mieliśmy w końcu zadanie do wykonania. Niestety, to coś, czym do nas strzelali, nadal zadawało nam potworny ból, jednak teraz lepiej to znosiliśmy. Byliśmy silniejsi, szybsi, wytrzymalsi. Miażdżyliśmy młotem wszystkich po kolei, rozrywaliśmy na strzępy, starając się przy okazji odgadnąć, który z nich jest dowódcą. Nie było to trudne, kiedy nasi przeciwnicy zaczęli panikować i prosić go o nowe rozkazy. Nie bez powodu zwracali się do tego jednego, konkretnego mężczyzny "dowódco". Krew, krew, krew, więcej krwi, flaków, mięsa i kości przebijających to mięso. Tylko tym dla nas byli. Robakami, których trzeba się pozbyć. W żyłach płonął nam ogień, ale zupełnie nie zwracaliśmy na to uwagi, jak i na inne pomniejsze rany, które jakimś cudem otrzymaliśmy. I tak za wiele nie zdołali nam zrobić, w tym stanie byliśmy dla nich zbyt silni. W końcu liczba przeciwników zmalała na tyle, że mogliśmy ich spokojnie dobić już osobno.
~*~
Rozdzieliliśmy się z powrotem, Cane, stęskniona za morderstwami, rzuciła się na zwykłych strażników, a ja skorzystałem z okazji i zająłem się ich dowódcą. Walczył zaciekle, ale moja siostra i ja szybko pozbyliśmy się jego towarzyszy, a sam raczej niewiele mógł zdziałać. Użyłem magii i sprawiłem, że miecz dosłownie rozpuścił mu się w dłoniach, zamieniając się przy tym w zwykłą wodę. Cane skorzystała z jego zaskoczenia, teleportowała się za niego i zabrała mu pozostałą broń. Podszedłem do niego szybkim, pewnym krokiem. Chwyciłem go za ramiona i zacząłem nim trząść niczym szmacianą lalką.
-Gadaj, gdzie ona jest?! Wszystko, co wiesz!-krzyknąłem wściekły, a potem popchnąłem go na ziemię.
-Nie wiem, o co ci chodzi, potworze!-odparł, po czym splunął mi pod nogi. Zagotowało się we mnie i to nie była wina tej widocznie żrącej substancji, którą nam wstrzyknęli.
-Gadaj, zanim przestanę być miły. O co w tym wszystkim chodzi? Czego od nas chcecie?-spytałem, mrużąc oczy.
-A, to o to chodzi? Możesz mnie błagać, prosić, grozić, torturować, i tak nic ci nie powiem!-odparł facet.
-To wyzwanie?-zapytałem, uśmiechając się z wyższością.
-Candy, zajmijmy się najpierw lepiej nami. Weźmy go do naszego cyrku i tam z nim...porozmawiamy-zasugerowała Cane. Spojrzałem na nią, a potem na tego faceta.
-Ok, niech będzie-powiedziałem. Wyczarowaliśmy sznur, związaliśmy go i zabraliśmy ze sobą, udając, że nie słyszymy, jak nas wyzywa i klnie na naszą dwójkę. Kiedy znaleźliśmy się w cyrku, pchnąłem go z powrotem na ziemię.-A teraz gadaj, miernoto, wszystko, co wiesz. Póki jestem miły-powiedziałem, kucając przed nim. Chyba intuicja podpowiedziała mi, żeby się odsunąć, dzięki czemu uniknąłem zostania oplutym.
-Wal się, bestio!-odparł nasz gość.
-Ok, miałeś swoją szansę!-powiedziałem.
-Na twoim miejscu przeprosiłabym go i jednak spróbowała po dobroci, on jest wściekły z powodu utraty dziewczyny i nieobliczalny bardziej niż zwykle-wtrąciła się Cane.
-Dziewczyny? Też coś! Tamten potwór już płaci za swoje grzechy, a wy do niej wkrótce dołączycie!-zawołał mężczyzna. Spojrzałem na niego z uwagą.
-Tamten potwór? Dołączycie DO NIEJ? To bardzo ciekawe, co mówisz-powiedziałem, uśmiechając się na myśl o swoich planach. Mężczyzna zrobił przerażoną minę, może dotarło do niego, że zdradził nam odrobinę za dużo?
-Nic więcej nie powiem!-zawołał pewnie.
-Powiesz-odparłem równie pewnie, po czym z radością spojrzałem na Cane. Ona też się uśmiechała. Oboje wiedzieliśmy, do czego to wszystko zmierza.
~*~
Pan R spieszył się z wypełnieniem odpowiednich dokumentów tak bardzo, jak tylko mógł. Chciał wszystko szybko skończyć i wykorzystać zaoszczędzony w ten sposób czas, aby pobawić się jeszcze lepiej i dłużej ze swoją podopieczną. Przez wiele lat żył, owładnięty chęcią zemsty za cierpienie i śmierć ukochanej. Tak bardzo liczył na to, że zemsta pozwoli mu choć po części ukoić ból, czasem jednak nachodziły go wątpliwości. Bał się, że to nic nie da, że już zawsze będzie cierpiał tak samo mocno, bez względu na to, czy zemści się, czy nie. W końcu nie przywróci to życia jego ukochanej... Teraz jednak wiedział już, że tak naprawdę nie miał się o co zamartwiać. Zemsta wydała mu się tak przyjemna i słodka, jak ją sobie wyobrażał. Tym bardziej cieszył go fakt, że zada temu potworowi dokładnie taki sam ból, jak on czuł. No, może nie w zupełności dokładnie taki sam, ale równie mocny. Może nawet większy. Powinienem jeszcze zrobić to na jego oczach. Zakatować ją prawie na śmierć, tak, żeby ledwo uszła z życiem. Wtedy oboje zrozumieją ból swoich ofiar. Przynajmniej po części za to odpokutują-myślał, jednocześnie rozgniewany, ale i zaaferowany tym wszystkim oraz uradowany Pan R.
~*~
-Aaaaaaaaa!-krzyk poniósł się po lesie.
-Więc? Chcesz jeszcze?-spytałem. Niestety, nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, więc jeszcze raz uniosłem swój młot, gotów kolejny raz go użyć i jeszcze bardziej zmiażdżyć naszemu nowemu przyjacielowi nogi. Byłem już i tak pod wrażeniem, że nie poddał się przy wyrywaniu paznokci, ale cóż, tylko przedłużał swoje cierpienie.
-Jeśli myślisz sobie, że nie puścisz pary z ust, a my zakatujemy cię w tym czasie na śmierć, to źle myślisz. Nie pozwolimy ci umrzeć. Jak będzie trzeba, to cię nawet trochę podleczymy, żeby potem znowu torturować-powiedziała z radosnym uśmiechem Cane. Mężczyzna spojrzał z przestrachem na nią, a potem na mnie.
-Nie! Stop, nie! Zmieniłem zdanie, powiem wszystko!-krzyknął, akurat w momencie, gdy chciałem już opuszczać ponownie swój młot.
-Super! Po pierwsze, jakie są wasze plany względem nas i Lily? Co to za specyfik, który blokuje jej moce? Czemu na nas nie działa? I gdzie jest teraz Lily? Co z nią? Jak możemy do niej dotrzeć? I co nam dzisiaj wstrzyknęliście?-spytałem, kucając ponownie przed mężczyzną. Ten, na początku, nic nie powiedział, już myślałem, że się rozmyślił, czym niezmiernie by mnie zawiódł, bo liczyłem, że dowiemy się już teraz wszystkiego. W końcu jednak zaczął mówić.
-Nie znam szczegółów, wiem tylko to, co zostało mi powiedziane w rozkazach. Mogę wam to zdradzić, ale w zamian obiecajcie, że jeśli spróbujecie i uda wam się odbić tą waszą... To stąd odejdziecie. Opuścicie Królestwo Wschodu, więcej już nikogo nie zabijając, i nigdy nie wrócicie-powiedział mężczyzna.
-Ty śmiesz jeszcze stawiać nam warunki?! Gadaj, gdzie jest moja Lily!-krzyknąłem wściekły, a od rzucenia się na tego frajera i rozszarpania go powstrzymała mnie tylko Cane.
-Candy, uspokój się!-krzyknęła, odciągając mnie do tyłu. Następnie zwróciła się do naszego więźnia.-On przeżywa to, że nie wie, co się dzieje z Lily. Oboje to przeżywamy i się o nią martwimy. Ale jeśli wszystko nam ładnie opowiesz i to okaże się prawdą, to możemy obiecać, że odejdziemy stąd po tym, jak ją odzyskamy-dodała moja siostra. Mężczyzna popatrzył nieufnie na nią, potem na mnie i znów na nią.
-Możesz nam albo uwierzyć, albo wracamy do tortur-powiedziałem, podchodząc do nich z powrotem. W mojej ręce znów pojawił się ukochany młot. Mężczyzna od razu zaczął kręcić przecząco głową.
-Nie, nie, nie, odpowiem wam na wszystkie pytania!-zawołał przerażony.
-Jak ja lubię, kiedy interesy z ludźmi idą tak łatwo-powiedziałem ze sztucznym uśmiechem na ustach.-Zatem zamieniam się w słuch-dodałem.
-Wiem tylko tyle, że mieliśmy schwytać waszą trójkę, żeby dostarczyć was królowi. Najpierw król chciał tylko jej, bo obawiał się, że stanowi dla nas zagrożenie, przebywając na dworze naszych wrogów, że mogą chcieć ją przeciwko nam wykorzystać. A potem dowiedział się o was, zmienił plany, kazał ją wam podrzucić, nie mam pojęcia dlaczego. Przez miesiąc mieliśmy was obserwować i potem schwytać. Miał nam w tym pomóc nadajnik, który jej wszczepiliśmy, ale wy postanowiliście odejść. Zbliżyliście się do stolicy królestwa na tyle, że stanowiliście zagrożenie. Mieliśmy was wtedy złapać, ale nic z tego nie wyszło. Poszczęściło nam się dopiero, kiedy tutaj za wami wróciliśmy, wtedy schwytaliśmy ją, ale was...
-CZYLI JEDNAK ZŁAPALIŚCIE LILY?! GADAJ NATYCHMIAST, CO JEJ ZROBILIŚCIE! I O JAKI NADAJNIK CHODZI?!-krzyknąłem, doskakując do niego w jednej chwili. Znów Cane musiała mnie odciągać.
-My nic, nic jej nie zrobiliśmy, my ją tylko złapaliśmy i dostarczyliśmy tam, gdzie kazał król, do tego ośrodka...
-DO JAKIEGO OŚRODKA, DO CHOLERY JASNEJ?!-krzyknąłem wściekły jak nigdy.
-Tam, gdzie podobno wynaleźli też ten specyfik, tam mają nią się zająć, ale nie wiem jak i po co-odparł mężczyzna.
-Dobra, dobra, powiedz nam teraz, jak działa ten specyfik, dlaczego tylko na nią, co wstrzyknęliście nam dzisiaj i jak tam dotrzeć? I opowiedz o tym nadajniku. Jak on działa? Lily wie, że go ma?-spytała moja siostra, po czym spojrzała na mnie. Już ja znałem to jej podejrzliwe spojrzenie, ale chyba sama w to nie wierzyła. Lily nie sprowadziłaby na nas świadomie żadnych kłopotów! Największe kłopoty miała tutaj ona, a my jej musieliśmy pomóc!
-Mikstura osłabia ją i zabiera jej moce, a działa tylko na nią, bo naukowcy podobno jeszcze nie znaleźli odpowiedniej formuły tego specyfiku, która działaby i na was. Dzisiaj to była tylko woda święcona... A gdzie ją trzymają, mogę wam opisać to miejsce i drogę do niego...-powiedział mężczyzna.
-Oh, no oczywiście, że nam opiszesz, chyba że na zawsze chcesz stracić zdolność chodzenia. I opowiesz nam też, jak działa ten cholerny nadajnik i jak go usunąć-odparłem.
~*~
Tyle w tym wszystkim było dobrego, że oko mi się w końcu, choć dość powoli, zagoiło, ale to znaczyło, że specyfik przestaje działać i zaraz przyjdą z kolejną dawką. I mogliby przynieść coś do jedzenia, albo chociaż do picia-pomyślałam. Kiedy ja w ogóle ostatni raz jadłam? W końcu usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi. Otworzyłam oczy i spojrzałam uważnie, aby przekonać się, co się dzieje. Do środka wszedł Pan R oraz jeszcze kilku mężczyzn. Zdążyłam już zauważyć, że do tej pory tylko raz pokaleczyła mnie ich większa grupa, ale wtedy zrobili to z konkretnego powodu.
Zazwyczaj, jeżeli Pan R przychodził z kilkoma osobami, nic mi nie robił, przynajmniej dopóki nie zostawaliśmy sam na sam. Może faktycznie chciał przed resztą ukryć to, co mi robił? A może jednak oni o wszystkim wiedzieli, tylko nie lubił tego robić przed publiką? Pan R zbliżył się do mnie powoli, a ja na początku chciałam zacząć się oddalać, ale wtedy poczułam jakiś wewnętrzny opór. Nie chciałam cały czas wychodzić na słabeusza i tchórza! Spojrzałam jeszcze raz uważnie na mężczyznę i zamarłam, kiedy zdałam sobie sprawę, że zbliża się do mnie ze strzykawką w ręce. Normalnie nie podawali mi tak tego specyfiku, czyli to mogło być coś innego. Ta myśl sprawiła, że zaczęłam lekko panikować, szybko jednak spróbowałam się uspokoić. Spokojnie, Lily, tylko spokojnie. Zabić cię tu raczej nie zabiją, a wszystko inne przetrwasz, choćby nie wiadomo, co to było-pomyślałam, kiedy mężczyzna podszedł i uklęknął przede mną. Zauważyłam, że w drugiej ręce ma jakby niewielkie pudełeczko, wypełnione jakimś płynem. Wszystko to coraz mniej mi się podobało.
-Dalsza część testów. Bądź tak miła i nie protestuj oraz nie sprawiaj problemów-powiedział mężczyzna, po czym wylał mi trochę tego płynu na moje poranione dłonie. Nic się jednak nie stało, a on zmarszczył lekko brwi. Trudno jednak było mi odgadnąć, czy jest niezadowolony, czy tylko zdziwiony.-No dobrze, dalej-powiedział cicho, następnie pozostałą zawartość pudełeczka wylał mi na ramiona, część na twarz, włosy. Zupełnie nie miałam pojęcia, co to wszystko ma znaczyć. Pan R nic nie mówił, tylko patrzył się na mnie uważnie, jakby wyczekiwał mojej reakcji. Tylko jak ja miałam zareagować na bycie oblewaną wodą? Krzyczeć z przerażenia? Albo z bólu? Pan R, dalej bez słowa, sięgnął po strzykawkę.
-Mogę chociaż wiedzieć, po co to wszystko?-zapytałam.
-Nie. Może później, kiedy będziesz musiała co nieco nam wyjaśnić-odpowiedział. Potem przyjrzał mi się uważnie. Następnie wziął moją rękę i zaczął zsuwać z niej rękaw, a chwilę później znów spojrzał na mnie i uważnie mi się przyjrzał. Puścił moją dłoń, następnie szybkim ruchem wstał, chwycił mnie za włosy i odchylił mi głowę w bok, po czym poczułam ukłucie w szyi, a potem jak coś mi wstrzykuje. Nie trwało to długo, nie zdążyłam nawet zareagować, gdy on już mnie puścił.
-Tak było szybciej-stwierdził, prostując się. Nie byłam pewna, czy mówi do siebie, do mnie, czy do swoich towarzyszy.
-Co to? Co to było?-spytałam wystraszona, dotykając powoli miejsca wkłucia. Pan R popatrzył na mnie z obojętną miną.
-I nic? Coś cię boli? Czujesz się jakoś...Inaczej?-zapytał, ignorując całkowicie moje wcześniejsze pytanie.
-A powinnam? Chociaż tak, czuję się inaczej, niż zwykle. Zwykle nikt mnie nie torturuje przez swoje widzimisię!-zawołałam wściekła. Sama nie wiedziałam, co mnie aż tak w tamtym momencie rozwścieczyło. Chyba sam fakt, że nadal, cały czas, byłam zdana na ich łaskę.
~*~
Zanim skończył nam wszystko opowiadać, była już noc. I to późna, bo dla pewności jeszcze o wszystko go wypytaliśmy, zanim uznaliśmy, że nie jest już nam więcej potrzebny i ostatecznie zmiażdżyłem go swoim młotem, ciesząc się przy tym jak dziecko. Miałem przynajmniej odrobinę frajdy z tego wszystkiego.
-Musimy tam wyruszyć, jak najszybciej-powiedziałem do Cane, gdy już zająłem się tym gościem.
-Mi to mówisz? To jest oczywiste! Tylko... Boję się, bo to... Nie będzie tak łatwe-odparła moja siostra. Rzuciłem jej wrogie spojrzenie.
-I chuj mnie to obchodzi! Musimy ją odnaleźć!-odparłem.
-Jasne, to nie podlega dyskusji. Tylko musimy przemyśleć naszą sytuację. Oczywiste jest, że lepiej byłoby nam, gdybyśmy znali miejsce, do którego musimy się dostać. Problem w tym, że znamy je tylko z opowiadań tamtego gościa, a to może się okazać trochę za mało-stwierdziła Cane.
-Więc co sugerujesz? Może powinniśmy jednak złożyć wizytę temu całemu królowi i od niego dowiedzieć się o wszystkich jego planach względem Lily i gdzie ona teraz jest?-zapytałem.
-Wykluczone! Z opowieści tego frajera wynika, że król ją gdzieś uwięził. A co jeśli, gdybyśmy go napadli, zagroziłby jakoś Lily? Poza tym, z tymi wszystkimi strażnikami jakoś sobie poradziliśmy, ale tam będzie ich więcej. Uważam, że to by było zbyt niebezpieczne dla Lily, ale także dla nas, a przez to nieodpowiedzialne-odparła Cane.
-Więc? Co niby sugerujesz? No, proszę! Gadaj! Jaki masz pomysł?!-zawołałem wściekły, krzyżując jej ręce.
-Spokojnie, myślę, że w tej sytuacji mamy jedno dobre wyjście, a ja wiem nawet jakie-powiedziała nad wyraz wesoła Cane, co dość mocno mnie zaskoczyło, ale i zaciekawiło.
~*~
-Coś podobnego! Widzicie, jaka bezczelna?! Nie pozwalaj sobie na za dużo!-wrzasnął wściekły Pan R, a moja wściekłość ponownie zmieniła się w strach.-Widać jednak w żaden sposób to na nią nie wpływa... To dziwne, na tamtą dwójkę woda święcona działa aż za bardzo-dodał mężczyzna.
-Woda święcona? O co z nią chodzi? To ją mi...wstrzyknąłeś?-zapytałam, decydując się zaryzykować i zadać to pytanie. Pan R spojrzał na mnie obojętnie, choć w kącikach jego oczu nadal czaiła się nienawiść.
-Tak. Może powiesz mi w takim razie, dlaczego nic ci się nie dzieje?-zapytał mężczyzna, a ja spojrzałam na niego, zupełnie nic nie rozumiejąc.
-Ale o co chodzi? Dlaczego cokolwiek miałoby mi się dziać?-spytałam zaskoczona.
-Istoty znane jako Candy Pop i Candy Cane reagują na wodę święconą...negatywnie. Woda święcona im szkodzi, podobne jak inne święte przedmioty. Dlaczego?-zapytał Pan R.
-Nie mam pojęcia-odparłam natychmiast, rozumiejąc z tego wszystkiego właściwie coraz mniej. Pan R spojrzał na mnie. Przez chwilę patrzył na mnie obojętnie, po czym uśmiechnął się, a następnie krótko zaśmiał. Od jego śmiechu aż ciarki przebiegły mi po plecach.
-Łżesz!-wrzasnął takim tonem, że aż zamarłam, w oczekiwaniu na dalszy, niezbyt miły ciąg tej rozmowy.
-Wcale nie...
-Kłamiesz! Podła kłamczucha! Oszustka! Potwór!-zaczął krzyczeć mężczyzna, coraz wścieklejszy. Zaczęłam się już nawet bać, że zaraz mi coś zrobi mimo obecności pozostałych mężczyzn.
-Ale ja naprawdę nie wiem, o co chodzi!-odparłam. Mężczyzna nagle odwrócił się ode mnie w stronę swoich towarzyszy.
-Chcę ją przesłuchać. Na osobności. Zmuszę ją, żeby powiedziała mi prawdę-powiedział z wprost przerażającą powagą. Oczekiwałam, byłam niemal pewna, że ludzie ci będą jakoś protestować lub chociaż zainteresują się tym, co zamierza zrobić, ale nie. Oni nas po prostu zostawili, uprzednio przekazując mu jakieś przedmioty. Jego słowo dosłownie było dla nich rozkazem, a to znaczyło, że jestem na tym bardziej straconej pozycji.
W czasie, kiedy wychodzili, powoli wstałam, sama właściwie nie wiedziałam czemu. Może zrobiłam to instynktownie? Kiedy Pan R odwrócił się w moją stronę, zauważyłam tylko, że ma w ręce znów broń z tą dziwną miksturą i sztylet. Jęknęłam cicho, kiedy ją zobaczyłam, a w tej samej chwili mężczyzna doskoczył do mnie i uderzył mnie w twarz z otwartej dłoni tak mocno, że aż głowa odskoczyła mi w bok. Nim zdążyłam cokolwiek więcej zrobić, poczułam znów ukłucie, tym razem w ramieniu. Jednak zanim specyfik zaczął działać, poczułam gotującą się we mnie złość. Spojrzałam odważnie, z powagą, bez strachu prosto w jego oczu i odepchnęłam go od siebie z całych sił, jakie wtedy miałam. Ciężko dysząc z powodu wysiłku (przez specyfik opuszczały mnie wszystkie siły), patrzyłam wrogo na mężczyznę, spodziewając się z jego strony w każdej chwili ataku. I nie przeliczyłam się. Pan R odłożył pistolet i przełożył sztylet do drugiej ręki.
-Mała, wredna suka!-wrzasnął, doskakując do mnie w jednej chwili. Zamachnął się i uderzył mnie w twarz tym razem z pięści, a kiedy wpadłam na ścianę, powtórzył cios, tym razem trafiając w brzuch. Powoli osunęłam się na podłogę, obejmując się rękami. Poczułam, że robi mi się niedobrze, jednak Pan R chwycił mnie za ramiona i pociągnął w górę, a potem pchnął z impetem na ścianę.
-O nie, nie ma tak łatwo! Nie ma litości! Nie ma spoczynku! Gadaj prawdę! O co w tym chodzi?! Dlaczego na ciebie nie działa woda święcona, na nich tak?!-wrzasnął, a we mnie ponownie zaczął narastać paraliżujący wprost strach.
-Ale ja naprawdę nie wiem!-odparłam. Mężczyzna prychnął.
-Kłamiesz!-krzyknął mężczyzna i ponownie z całych sił pchnął mnie na ścianę.-Co mam ci zrobić, żebyś zaczęła mówić prawdę?! Znowu pobić?! A może potraktować ogniem, o tak... Pięknie wyglądałaby ta okropna, nieludzka, fioletowawa skóra po przyłożeniu do niej jakiegoś rozpalonego do czerwoności metalu, nie uważasz?!-dodał, chwytając mnie mocno za rękę. Stęknęłam cicho z bólu i od razu zaczęłam się wyrywać, ale jego uścisk przybierał na sile i stawał się coraz bardziej bolesny.
-O tak, tak, to by było piękne! Kto wie, może nawet zrobię to zaraz? Albo nie, mam lepszy pomysł...-kontynuował Pan R, a ja kręciłam przecząco głową.
-Nie, zostaw mnie już-powiedziałam zduszonym, załamanym głosem.
-O nie, nie zostawię cię w spokoju! Nigdy! Spokój nie jest dla tych, którzy krzywdzą niewinnych! Dla takich jak ty jest tylko cierpienie! A teraz mam nawet lepszy pomysł!-zawołał podekscytowany mężczyzna, po czym zostawił mnie, odwrócił się, odszedł kawałek i podniósł z ziemi sztylet. Następnie zwrócił się ponownie do mnie.-Niektóre narządy istnieją w liczbie mnogiej chyba właśnie po to, aby, gdyby z jednym coś się stanie, drugie mogło przejąć jego funkcje, nie uważasz?-spytał Pan R, uważnie przyglądając się ostrzu.
-Nie rozumiem?
Mężczyzna przeniósł na mnie wzrok i zaczął do mnie z powrotem powoli podchodzić.
-Poznajesz tą broń? Sztylet, po którym ran nie możesz zregenerować nawet jeśli odzyskasz moce... Co oznacza, że jeśli na przykład czegoś cię pozbawię, już tego nie odzyskasz, jeśli nie będzie mogło się to samoistnie zagoić... Co powiesz na utratę oka na stałe? W końcu będziesz miała jeszcze jedno-powiedział, zbliżając się do mnie z bronią coraz bardziej, co tylko wzbudzało moje przerażenie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top