Rozdział 56
Mimo swoich słów, całe szczęście, ten facet więcej nie wrócił. Miałam dzięki temu czas, żeby co nieco przemyśleć i spróbować zrozumieć. Bolało mnie całe skopane ciało, brzuch, twarz, a do tego jeszcze od tych wszystkich myśli rozbolała mnie głowa. Miałam istny mętlik. Wielu rzeczy w rzeczywistości nie chciałam zaakceptować, jednak musiałam się jakoś przemóc, zawsze to wiedziałam. Nie chciałam akceptować tego, że wciąż mam nowe moce, nie chciałam ich, jednak życie zmusiło mnie, żeby jednak ten fakt zaakceptować. Mogłam to zrobić, nauczyć się z tym żyć, może jakoś to kontrolować lub udawać, że wcale to wszystko nie istnieje, wcale nie grozi mi wciąż możliwość zdobycia nowej mocy, może nawet zbyt niebezpiecznej dla mnie samej, a co dopiero dla moich bliskich. Kluczem do zrozumienia mojej sytuacji była właśnie akceptacja tego, co się działo i co słyszałam z ust tego mężczyzny.
Wciąż nie mogłam w to uwierzyć, jednak musiałam do siebie dopuścić prawdę. O ile to była prawda. Bądź co bądź to były tylko słowa, jednak Pan R wiedział, że Lily Jester to nie moje prawdziwe imię. I wiedział, że nie od samego początku żyłam na dworze królewskim, którym teraz rządzi Adele. Może to były nikłe dowody jego prawdomówności, ale były. Poza tym już wcześniej wiedziałam, że to wszystko ma jakiś związek z moją przeszłością. Istnieje chyba możliwość, że on naprawdę coś wie. Nie rozumiem, w jaki sposób miałoby to okazać się prawdą, jak to w ogóle możliwe, ale na to wygląda. Muszę przynajmniej spróbować dowiedzieć się, o co tutaj chodzi...-pomyślałam.
Nagle wpadła mi do głowy inna myśl. Była tak przerażająca, że aż mimowolnie zakryłam dłonią usta, a policzkach pociekły mi łzy wywołane strachem i bólem. A co, jeśli on mnie tak nienawidzi, by byłam taka jak Candy i Cane? Tylko tego nie pamiętam? Ale to chyba niemożliwe, prawda? Nie wiem, co robiłam przed tym wszystkim, przed moją amnezją, ale przecież nie mogłam być morderczynią? Nie mogłabym nikogo skrzywdzić świadomie, a amnezja nie mogłaby zmienić mojego charakteru, prawda? Nie, to niemożliwe. Ale jeśli to faktycznie ma coś wspólnego z moją przeszłością, to muszę się wszystkiego za wszelką cenę dowiedzieć. I może wreszcie, po tylu długich latach, poznam nie tylko swoją historię, ale też Cindy-pomyślałam. Na myśl o siostrze, rozpłakałam się na nowo i schowałam twarz w dłoniach. Tej nocy długo nie mogłam zasnąć, właściwie niemal w ogóle nie spałam. Zbyt wiele myśli i wspomnień mnie nękało.
~*~
Drzwi znowu się otworzyły, a ja przetarłam zaspane oczy, po czym powoli podniosłam się, żeby usiąść. Wszystko mnie bolała, miałam wszędzie pewnie masę siniaków, dlatego trochę mi to zajęło. W tym czasie Pan R zdążył do mnie podejść.
-Tylko żadnych sztuczek. Moc specyfiku słabnie i możesz zacząć odzyskiwać swoje moce, ale wtedy pożałujesz, jeśli spróbujesz zrobić coś nieodpowiedniego. Poza tym, mam to-powiedział mężczyzna, pokazując mi dobrze znaną broń.
-O jaki specyfik ci chodzi? Dlaczego nie mogę po nim używać mocy?-spytałam, podnosząc na niego wzrok. Następnie spróbowałam wstać.
-Siedź-syknął mężczyzna, po czym pchnął mnie z powrotem na ziemię. Wczorajsze obrażenia znów się odezwały, ale nie rozumiałam dlaczego.-Specjalny specyfik. Wstrzyknięcie go cię osłabia na dość długo. I pozwala kontrolować, paskudo-dodał z nienawiścią w głosie.
-Dlatego jestem tak słaba? I rany mi się nie goją?-zapytałam dla pewności, patrząc na niego.
-Nie patrz na mnie tak arogancko!-zawołał mężczyzna, po czym znów kopnął mnie w brzuch. Zasłoniłam się rękami i odsunęłam na ile mogłam, jednak za mną i tak była już ściana. Jęknęłam cicho z bólu.
-Co to wszystko ma znaczyć? Dlaczego tutaj jestem? I czego ode mnie chcesz?-zapytałam, jednak więcej już na niego nie spojrzałam.
-Ciekawa jesteś, co? Ale jeśli ci tego nie wyjaśnię, możesz cały czas dociekać, a to będzie wkurzające. Więc wspaniałomyślnie wytłumaczę ci wszystko, jeżeli przystaniesz na moje warunki. Mam rozpiskę mocy, które mogą u ciebie wystąpić, ale nie wiem, czy obecnie rzeczywiście posiadasz je wszystkie. Dlatego masz powiedzieć mi, jakie masz moce, a potem pokazać, jak ich używasz-powiedział mężczyzna, a ja nie mogłam się powstrzymać i spojrzałam na niego zaskoczona. O jakiej znowu "rozpisce moich mocy" on mówił? Jednak czy to miało obecnie jakieś specjalne znaczenie? I tak, jeśli chciałam się czegokolwiek dowiedzieć, musiałam najpierw zgodzić się na jego propozycję.
-No? To jak będzie?-zapytał, po czym pochylił się nade mną i szarpnął mnie za włosy. Syknęłam z bólu, ale znalazłam już w sobie dość siły, żeby mu się wyrwać.
-Zgoda. Tylko co chcesz dokładnie wiedzieć?-spytałam.
-Grzeczna dziewczynka-odparł, szczerząc się jak głupi.
-Nie nazywaj mnie tak!-zawołałam, po czym błyskawicznie wstałam. Mężczyzna po chwili też się wyprostował, a ja niewiele później znów poczułam niesamowicie bolesne uderzenie w twarz. Następnie Pan R chwycił mnie za brodę i odwrócił moją głowę, zmuszając mnie, żebym na niego popatrzyła.
-Będę cię nazywał, jak będę chciał, Avenido-odparł, najwyraźniej niezwykle zadowolony z siebie. Chwilę mi się przyglądał, po czym stało się coś, czego się zupełnie nie spodziewałam. Zamachnął się i tym razem uderzył mnie z pięści w twarz. Siła i zaskoczenie w połączeniu sprawiły, że zachwiałam się, wpadłam na ścianę i osunęłam po niej z powrotem na dół. Rękami zasłoniłam twarz, a kiedy odsunęłam je od siebie, na kilku palcach zobaczyłam odrobinę mojej krwi.
-Nie mogłem się wprost powstrzymać. Ale muszę przyznać, to było całkiem przyjemne-powiedział, zadowolony z siebie. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie, podczas gdy on stał nade mną i dalej się uśmiechał.
-Nie patrz tak na mnie!-zawołał wściekły, po czym schylił się, chwycił mnie za ubrania i zmusił, żebym wstała. A następnie przycisnął mnie do ściany.-No? To gadaj!-dodał.
-Jeśli chcesz, żebym ci cokolwiek powiedziała, powinieneś być nieco milszy, nieprawdaż?-odparłam. Wprost nie mogłam się powstrzymać, przemawiała przeze mnie sama złość.
-Nie pamiętasz nic i jeszcze się stawiasz? Nie pamiętasz, co zrobili tutaj twojej siostrze? Na pewno nie chcesz skończyć jak ona... Nie pamiętasz, czemu tutaj przebywałaś? Nie pamiętasz, że to jest twój prawdziwy, jedyny dom? Innego nie masz! Nie pamiętasz też najwidoczniej tego zniszczenia i śmierci, której byłaś sprawczynią! Nie pamiętasz, wszystkiego tego nie pamiętasz!-mniej więcej w tym momencie do moich oczu napłynęły łzy. Faktycznie wszystkiego tego nie pamiętałam, a fakt, że ten mężczyzna coś w tej kwestii najwyraźniej o mnie wiedział, nie pomagał mi. Pan R gdzieś w tym momencie zaczął walić moją głową o ścianę.-A jednak stawiasz się suko, jakbyś miała do tego prawo! A nie masz! Nie ty! Takie potwory jak ty nie mają żadnych praw! Potwory, które zabierają ludziom bliskich!
-Ja nikomu nie zabrałam bliskich!-krzyknęłam, jakimś cudem wreszcie go od siebie odpychając. Mężczyzna prychnął z lekceważeniem.
-Mam w to uwierzyć ot tak?-spytał cicho.-Zresztą, guzik mnie to obchodzi. Gadaj. Po prostu gadaj to, czego od ciebie chcę-dodał z nienawiścią, którą jego głos wprost ociekał. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Jednak byłam przyparta do muru. Nie miałam wyjścia, jeśli rzeczywiście chciałam zrozumieć, o co tutaj chodzi, musiałam mu ulec, chociaż bardzo tego nie chciałam.
~*~
Pan R nie rzucał słów na wiatr. Powiedział, że jeszcze dziś, jak najszybciej, będzie chciał przekonać się, jak dokładnie działają moje moce i proszę! Minęły dwie godziny, a jakichś dwóch mężczyzn wywlokło mnie z mojej celi i zaczęli gdzieś prowadzić. Za nami szło jeszcze kilka osób, wszyscy mieli ze sobą tą dziwną broń. A na ubraniach znak półksiężyc ów. Wzdrygnęłam się, widząc to wszystko. Mężczyzna w czasie naszej rozmowy powiedział mi, że jeśli spróbuję zrobić coś niewłaściwego, władują we mnie tyle tego specyfiku, zanim to zauważę, że nie obudzę się przez następny miesiąc.
Wolałam na razie nie sprawdzać, ile prawdy miała w sobie jego groźba, choć podświadomie czułam, że cała była jak najbardziej prawdziwa i możliwa. Na szczęście moce i siłę odzyskałam już niemal w całości i czułam się o niebo lepiej, nawet rany mi się zagoiły. W innej sytuacji pewnie wbrew swojej woli użyłabym też ich energii, żeby się poczuć lepiej, ale mieli na sobie długie koszule, właściwie coś jak kitle, pokrywające niemal całe ciało, a na dłoniach dodatkowo grube rękawiczki i to, jak widać, na szczęście blokowało moje moce. Cieszyłam się z tego poniekąd, bo mimo tego, jak mnie tutaj traktowali, nie chciałam zabierać im ich życiowej energii, choć sama byłam jeszcze nieco słaba. Boleśnie przekonałam się o tym, kiedy potknąłem się i najpewniej przyrżnęłabym głową w metalową podłogę, gdyby prowadzący mnie ludzie mnie nie podtrzymali. Jednak niemal od razu poczułam mocne szarpnięcie w górę.
-Wstawaj, to nie wakacje! I nie czas na leżenie!-krzyknął jeden z nich, ciągnąc mnie za sobą. Ledwo zdążyłam wstać, przez co znowu się potknęłam.
-Głupia, wstawaj!-zawołał ten drugi, po czym kopnął mnie jakby od niechcenia w brzuch. Poczułam, jak uchodzi ze mnie całe powietrze. W tamtej chwili kompletnie się czegoś takiego nie spodziewałam. Skuliłam się i złapałam się za brzuch, ale oni znowu schwycili mnie i podciągnęli do góry, a potem pociągnęli dalej za sobą. Tym razem już pilnowałam, żeby pod żadnym pozorem się nie potknąć. Doprowadzili mnie do innego pomieszczenia. Wyglądała jak to, w którym wcześniej mnie trzymali, z tą różnicą, że tutaj znajdowały się meble. Na środku stał stolik, na nim wazon, a wokół dwa fotele i kanapa. Przyglądałam się temu z niemym zaskoczeniem, podczas gdy tamci mężczyźni rozkuli mnie i siłą wepchnęli do środka tak, że przewróciłam się na kolana. Powoli podniosłam się, a w tym samym czasie z głośników rozległ się głos. Rozejrzałam się, ale nie zobaczyłam ich nigdzie, co znaczyło, że były naprawdę dobrze ukryte.
-Zasady są proste. Pokażesz działanie każdej swojej mocy, po kolei. Pominiesz coś, a pożałujesz-powiedział Pan R. Byłam bowiem pewna, że to on mówił przez głośnik.
-Ale potem opowiesz mi wszystko o tym miejscu?-zapytałam.
-Zaczynamy test pierwszy. Pokaż mi swoją teleportację-odparł głos z głośnika. Westchnęłam cicho. Naprawdę nie chciałam robić tego, co mi kazał, ale nie miałam wyjścia. To była jedyna szansa na to, że czegokolwiek się dowiem. Zmieniłam się w kolorowy dym i teleportowałam na drugi koniec pomieszczenia. Kiedy się tam znalazłam, nie wiedzieć czemu, pomyślałam o Candy'm. I, siłą rzeczy, także o Cane. To dobrze, że ich tutaj nie ma. Nie chcę mieć z nimi do czynienia, ale też nie chcę, aby byli tutaj i musieli znosić to wszystko, co ja-pomyślałam. Poza tym, myśl o nich, zwłaszcza o Candy'm, jakoś mnie pokrzepiła, choć nie umiałam tego wytłumaczyć. I wolałam się nad tym nie zastanawiać, zwłaszcza teraz.
-Dobrze. Zrobiłaś wszystko dokładnie tak, jak to opisałaś. Teraz niewidzialność-odezwał się głos. Stałam się posłusznie niewidzialna, ale tylko na chwilę, aby nie zarzucili mi przypadkiem jakiejś próby ucieczki. Głos rozległ się ponownie i tym razem kazał mi zaprezentować moc odepchnięcia. Skupiłam się, odetchnęłam głęboko, żeby się uspokoić.
-Szybciej!-rozległo się z głośników. Przynajmniej tą umiejętność miałam opanowaną i bez problemów przesunęłam wszystkie meble na drugi koniec pomieszczenia. To chyba nieco zaskoczyło Pana R, bo nie odzywał się przez dłuższą chwilę.
-Teraz czas na magię. Wyczaruj kilka rzeczy. Ognisko, cukierki, biżuterię, książkę i nóż-powiedział mężczyzna. Byłam tym wszystkim niesamowicie zaskoczona, ale uznałam, że lepiej nie protestować. Już po chwili pojawiły się wspomniane przedmioty, choć trochę to zajęło. Potem, ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu, Pan R kazał mi sprawić, żeby wszystko zniknęło. Dosłownie wszystko, nawet to, co było tu wcześniej. Zrobiłam to i cela stała się pusta.
-Kolejna moc. Podobno potrafisz leczyć innych, jeśli chcesz-powiedział mężczyzna. Po chwili drzwi się otworzyły i do celi weszło znowu kilku mężczyzn. Jeden z nich niósł chyba jakąś klatkę, ale nie byłam w stanie dostrzec, co tam jest. Mężczyzna z klatką stanął pod jedną ze ścian, a reszta podeszła do mnie. Cofnęłam się z lękiem, ale potem zatrzymałam się. Nie chciałam cofać się przed nimi jak tchórz. Rozsunęli się na boki, robiąc miejsce tamtemu człowiekowi. Dzięki temu zobaczyłam, że w klatce miał po prostu kota. Kiedy go wyjął, zauważyłam krew. Dużo krwi, a sam zwierzak był dziwnie spokojny, jakby brakowało mu już sił. Mężczyzna podszedł do mnie.
-Ulecz go, jeśli naprawdę masz taką moc-powiedział głos z głośników. Mężczyzna wcisnął mi w ręce ledwo żyjącego kota. Nie chciałam wierzyć, że specjalnie skrzywdziliby tak tego zwierzaka. Na pewno znaleźli go takiego i postanowili tylko wykorzystać, skoro już był i tak ranny, prawda? Prawda?! Lily, kogo ty chcesz oszukać?-pomyślałam. Spojrzałam na biednego kociaka. Oby tylko nic więcej mu już nie zrobili, kiedy mu pomogę. To nie było trudne, w końcu to był tylko niewielki kot. Nie musiałam zużywać wiele mocy, aby mu pomóc. Już po chwili kot był zdrowy, a jeden z mężczyzn podszedł i mi go wyrwał, po czym oddalił się na drugi koniec sali. Kot, odzyskawszy siły, zaczął się nieco wyrywać, więc musiał go z powrotem włożyć do klatki.
-To, że potrafisz się regenerować, już wiemy. Pozostała ostatnia moc. Tylko zróbcie to szybko, chłopcy. A ty, droga Avenido, nie protestuj, inaczej nici z naszej umowy, a ponadto konsekwencje twojego niemiłego zachowania mogą spaść na twoją rodzinę-powiedział głos z głośników.
-C-co teraz?-zapytałam, nie bardzo wiedząc, na co się przygotować. Mężczyźni jak poprzednio mieli całe ciała osłonięte. Pierwszy z nich zbliżył się do mnie i, nim się spostrzegłam, poczułam silne uderzenie w brzuch. Zgięłam się w pół, podczas gdy on szykował się do kolejnego ciosu. Korzystając z tego, że odzyskałam moce, teleportowałam się na drugi koniec pomieszczenia, gdzie ich nie było.
-Nie korzystaj ze swoich mocy. Powiedziałem, że masz nie protestować. Poddaj się, inaczej wiesz, co to oznacza-odezwał się znowu Pan R. Wtedy dotarł do mnie cały sens jego słów. Nie chciał, abym korzystała z mocy, abym się broniła. Miałam dać się im skatować, ale dlaczego? Po co? I czemu nie chciał odebrać mi z powrotem z mocy, skoro miałam ich nie używać? W tej samej chwili podeszło do mnie znowu tych kilku mężczyzn. Dwóch stanęło obok mnie, jeden po lewej, drugi po prawej, i podnieśli mnie. Trzymali mnie, na wypadek gdybym zaczęła się wyrywać, co było bez sensu. Gdybym chciała się obronić, użyłabym swoich mocy, a skoro nie mogłam tego zrobić, nie zamierzałam się też bez sensu wyrywać. Pozostali...zaczęli mnie bić. I kopać. Spadł na mnie grad ciosów. W twarz, brzuch, klatkę piersiową. Na tym się jednak nie skończyło.
Kiedy już mnie pobili, drzwi się otworzyły i do środka weszło kilku kolejnych mężczyzn. Kiedy do mnie podeszli, spostrzegłam, co mają w rękach. Miecze. I noże. Widząc to, faktycznie zaczęłam się wyrywać, kiedy jeden z nich zaczął się do mnie zbliżać z bronią. Już chciałam się teleportować, aby uciec, ale przypomniałam sobie, że nie mogę tego zrobić. Nie mogłam ryzykować życiem i zdrowiem swoich bliskich, a oni tutaj raczej nie żartowali. Mężczyzna zbliżył się do mnie, gdy się uspokoiłam, i poczułam pierwsze cięcie na skórze szyi. Zsunął sztylet niżej, aż do bluzki i, ku mojemu zaskoczeniu i przerażeniu, zaczął nim ciąć materiał. Drugi podszedł i pomógł mu, przez co już po chwili przednia część mojej bluzki została przecięta na pół i rozsunęła się na boki, odsłaniając moje ciało. Obaj mężczyźni wyprostowali się i przyjrzeli mi się uważnie, a jeden z nich nawet rozchylił lekko usta i oblizał wargi. Na ten widok wzdrygnęłam się lekko.
-Pospieszcie się! Nie mamy całego dnia!-krzyknął z głośników Pan R. Mężczyzna pochylił się w moją stronę ze sztyletem. Wystraszona tym, co chciał zrobić, na początku chciałam zamknąć oczy, ale potem zdałam sobie sprawę, że zachowałabym się wtedy jak zwykły tchórz. Nie dam im tej satysfakcji. Nie będę się kulić ze strachu-pomyślałam, obserwując uważnie wszystkie ruchy mężczyzny. Ten pochylił się i zrobił masę głębokich nacięć na moim brzuchu, potem na szyi, rękach i twarzy. Zranione miejsce piekły mnie żywym ogniem, ale starałam się nie okazywać bólu. Najgorsze było jednak to, że nadal zmęczona, osłabiona i skatowana, nie nadążałam z regenerowaniem się. W końcu mężczyzna, który mnie pociął, odsunął się ode mnie, a ci stojący po bokach puścili mnie. To było tak niespodziewane, że na początku upadłam na podłogę. Jednak już po chwili spróbowałam wstać, chwiejąc się przy tym lekko. Mężczyzna z klatką i kotem w środku ponownie się do mnie zbliżył. Patrzyłam na nich ze zdziwieniem.
-Podobno możesz wykorzystać energię innych, żeby samemu szybciej się zregenerować. Zrób to-znów rozległ się głos z głośnika.
-Nie!-zawołałam stanowczo, odsuwając się od mężczyzny.
-Zrób to, inaczej niczego się nie dowiesz! Masz pokazać każdą swoją moc! Rzuć jej kota!-powiedział Pan R. Jego podwładny wyjął zwierzę z klatki, podszedł do mnie i rzucił mi je na kolana. Znów poczułam łzy w oczach. Pogłaskałam delikatnie zwierzaka po głowie, po czym dotknęłam dłońmi jego grzbietu. Po chwili kot zaczął się wyrywać, miauczeć, prychać i charczeć, jakby sprawiało mu to mnóstwo bólu. A ja czułam, jak odbieram biedakowi energię. Kilka ran zagoiło mi się, a wtedy puściłam kota, który natychmiast uciekł ode mnie na drugi koniec pomieszczenia, przeciskając się między tymi wszystkimi ludźmi.
-Zadowoleni jesteście?!-zawołałam, patrząc po twarzach zgromadzonych.
~*~
Padłam, a właściwie zostałam rzucona w kąt swojej celi niczym jakiś worek kartofli, ale mało mnie to w tamtym momencie obchodziło. Przynajmniej dostałam od nich nową, białą bluzkę. Skuliłam się na ziemi, starając się nie myśleć o bólu, który nadal odczuwałam. Nie wszystkie moje rany jeszcze się zagoiły, a do tego teraz znowu wstrzyknęli mi tą dziwną substancję i moje moce ponownie przestały działać. Nagle usłyszałam jednak, że drzwi ponownie się otwierają, a potem dało się słyszeć czyjeś kroki. Niechętnie odwróciłam głowę, żeby zobaczyć, kto i po co zaszczycił mnie swoją obecnością. To był oczywiście nie kto inny, tylko Pan R.
-Zakładając, że nie kłamałaś na temat swoich mocy, wywiązałaś się ze swojej części umowy-powiedział, uśmiechając się z wyższością. Choć było to trudne, udało mi się usiąść. Następnie spróbowałam powoli wstać, trzymając się ściany, ale mężczyzna silnym kopnięciem w okolice brzucha sprawił, że wylądowałam z powrotem na ziemi.
-Nie wstawaj! Nie możesz niczego robić, bez pozwolenia! Nawet żeby oddychać, powinnaś o nie prosić, kreaturo!-krzyknął rozwścieczony.
-O co tutaj właściwie chodzi?! Dlaczego tutaj jestem?! Dlaczego tak mnie traktujecie?!-zawołałam, nie kryjąc swojej złości. Mężczyzna westchnął, po czym odwrócił głowę w bok i delikatnie, jakby od niechcenia, dotknął ściany, przejeżdżając po niej palcem.
-Kilkadziesiąt lat temu, dokładnie w 1828 roku miała miejsce straszna tragedia. Tutaj, w tym ośrodku, trzymano dwie magiczne istoty, genyry. Nie ma co ukrywać, to byłaś ty i twoja siostra, Cindy. Chciano poznać wasze możliwości, zdobyć waszą moc i jednocześnie was pilnować, ograniczać, abyście nie stanowiły zagrożenia dla zwykłych ludzi. Na szczęście znam całą tą historię z zachowanych cudem dokumentów. Trwało to wiele lat, naukowcy z ośrodka odkryli specyfik, który ograniczał wasze moce, nauczyli się też sprawiać, że pojawiały się u was całkiem nowe umiejętności. I to ich zgubiło.
Ty, jakimś cudem, wszystko wytrzymywałaś niemal śpiewająco, znosiłaś wszystkie eksperymenty, w miarę szybko opanowywałaś noce moce, ale twoja siostra bliźniaczka była zupełnym słabeuszem. Kiedy otrzymała kolejną noc, jej ciało nie wytrzymało. Umarła, a ty dostałaś szału, gdy się o tym dowiedziałaś. Okazało się przy tym, że jesteś potężniejsza, niż oni się spodziewali. Mimo że mieli specyfik blokujący twoje moce, nie dali rady cię powstrzymać. Ty wszystko zniszczyłaś, zabiłaś setki pracujących tutaj osób, cały budynek zawalił się i pogrążyła go ziemia, a sama uszłaś z tego cało, bez najpewniej ani jednego zadraśnięcia. A nawet jeśli coś ci się stało, raczej nie masz trwałych uszkodzeń ani fizycznych, ani psychicznych. Wygodnie tak, zapomnieć o całym złu, jakie się wyrządziło, prawda? O całej masie niewinnych śmierci, których przyczyną się było, prawda? Rzygać mi się chce, jak na ciebie patrzę, potworze-powiedział mężczyzna.
-Nie!-krzyknęłam.-To nieprawda!-dodałam.
-To cała prawda. Fakty i prawda, tylko tyle i aż tyle. Jesteś morderczynią, tak jak i tamta dwójka. Właściwie to jesteś nawet gorsza od nich, znacznie bardziej potężniejsza, bezwzględna, zabójcza i o wiele mniej przewidywalna. Mam nadzieję, że teraz, kiedy znasz prawdę, przestaniesz już dociekać-powiedział mężczyzna, a chwilę później zostawił mnie samą w mojej celi.
Skuliłam się jeszcze bardziej i schowałam twarz w dłoniach. Nie miałam podstaw, aby mu wierzyć, ale też nic nie wskazywało na to, że miałby kłamać. A to oznaczało, że ja... Ja zabiłam może nawet setki osób. Ja! I straciłam wszystko... Moje życie od samego początku pozbawione było sensu i składało się tylko z cierpienie. Może właśnie to było mi przeznaczone. Jestem w stanie zrozumieć złość i rozpacz, którą czułam, gdy dowiedziałam się o śmierci Cindy. Nadal jej tak naprawdę nie pamiętam, nie wiem, jak ważna dla mnie była, ale to moja siostra, więc domyślam się, że ją kochałam i jej strata bardzo mnie zraniła. Ale żeby zrobić coś takiego? Zabiłam tyle osób, więc jednak... Potrafię być takim samym potworem jak Candy i Cane, może nawet gorszym. A do tego, moja siostra nie żyje, a ja zostałam nieszczęśliwą, załamaną morderczynią tylko z powodu czyichś chorych ambicji! Dlaczego nie mogłam się urodzić normalna? Będąc człowiekiem? Dlaczego właśnie mnie to spotyka?-myślałam załamana.
Dobijała mnie myśl o tym, że naprawdę byłam morderczynią. A także o tym, w jak potworny sposób zginęła moja siostra i jak bardzo pozbawione sensu było moje własne życie. Obie byłyśmy dla nich tylko narzędziami, a teraz, kiedy pojawiła się szansa na normalne życie, kiedy go zasmakowałam przez tyle lat, zostało mi to brutalnie odebrane. Czułam się tak, jakby wszystko w tamtej chwili straciło sens.
~*~
Poczułam silne szarpnięcie.
-Wstawaj!-krzyknął Pan R. Gdy tylko otworzyłam oczy, zobaczyłam go nad sobą. Rozejrzałam się zszokowana dookoła, w mojej celi znów była masa ludzi, wszyscy mieli bronie i wyglądali co najmniej groźnie, jakby planowali zaraz się na mnie rzucić i mnie rozszarpać.
-Co się sta...
-Podła oszustka!-wrzasnął mężczyzna, po czym schylił się, chwycił mnie za bluzkę i podniósł do góry. Pchnął mnie na ścianę, a ja poczułam coś pod plecami. Spojrzałam w dół i zobaczyłam... Kwiaty. I trawę. Metalową podłogę i część ściany porastały rośliny, ale...jakim cudem? Nie miałam pojęcia.-Oszukałaś mnie. O tej mocy nie wspomniałaś-powiedział z dziwnym spokojem Pan R. Spojrzałam na niego ze strachem.
-Nie, to nie tak...
-A jak? Więc skąd to wszystko? Jak wyjaśnisz to, że to wyrosło w jedną noc na metolowym podłożu? Kłamliwa dziwka!-krzyknął, popychając mnie z powrotem na podłogę.-Już ja cię oduczę kłamać-dodał cicho, kucając obok mnie. Następnie zwrócił się do towarzyszących mu ludzi:-Zostawcie mnie z nią. Wygląda na to, że to nowa moc. Przeprowadzę odpowiednie badania sam, a gdy będę potrzebował pomocy, wezwę was. Tylko ja mam tutaj odpowiednią wiedzę i kwalifikacje!-zawołał. Cała zgraja ludzi, słysząc te słowa, posłusznie, jeden za drugim, zaczęła wychodzić z pomieszczenia, aż w końcu została tylko nasza dwójka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top