Rozdział 53

Wyczerpana płaczem, sama nie zauważyłam, kiedy zasnęłam. Obudziły mnie promienie słońca, które jakimś cudem przebiły się przez grubą gęstwinę drzew i padły wprost na moją twarz. Zasłoniłam na chwilę oczy dłonią i dopiero wtedy powoli podniosłam się i usiadłam. Przetarłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Potem spojrzałam na swoje dłonie. Całe brudne od ziemi i wszystkiego, co na niej leżało. Podejrzewałam, że reszta mnie nie wygląda lepiej, najpewniej wszędzie miałam pełno patyków, liści, szyszek czy czego tam jeszcze. Spojrzałam za siebie i przyjrzałam się miejscu, na którym spałam. Zaskoczona, widząc to, co tam zastałam, jeszcze raz przetarłam oczy. Tuż obok miejsca, gdzie najpewniej miałam głowę, znajdowały się kwiaty. Nie widziałam ich nigdy wcześniej, nawet w książkach, więc tym bardziej nie znałam ich nazwy.

Wyglądały dość specyficznie. Drobne, przypominające stokrotki, ale w przeciwieństwie do nich, całe czarne. Zmieniłam pozycje, przetoczyłam się na bok i uklęknęłam na kolanach, po czym wyciągnęłam dłoń w ich stronę. Płatki były niezwykle delikatne. Zastanawiałam się, jak mogłam nie zauważyć ich wcześniej, ale bądź co bądź, było ciemno, kiedy się tam znalazłam, więc uznałam, że to zwykły przypadek. Powoli wstałam. Nie miałam czasu się nad sobą użalać. Musiałam zrobić masę rzeczy. Jeszcze wczoraj wydawało mi się, że mój świat się skończył, ale przez noc zdążyłam się uspokoić i dojść do innego wniosku. Mój świat się nie skończył, tylko został niemal całkowicie zdewastowany. Wczoraj myślałam, że straciłam wszystko, że nie mam po co żyć. Ale to nieprawda, miałam przecież jeszcze bliskich, którzy mnie potrzebowali. A ja ich. Musiałam im za wszelką cenę pomóc.

Miałam kilka opcji, całkowicie to olać, spróbować wrócić do nich lub spróbować wyciągnąć coś od Juana. Najkorzystniejsze wydało mi się drugie rozwiązanie. Tutaj znowu miałam dwie opcje, skorzystać z pomocy tej dwójki oszustów lub szukać drogi na własną rękę. Wiedziałam, że im nie mogę już ani trochę ufać, poza tym nie miałam ochoty ich więcej widzieć, więc opcja numer jeden odpadała. A skoro sama zdołałam sporządzić sobie małą mapę z drogą do "wspaniałego" Juana, to w ten sam sposób mogłam zdobyć informacje jak dokładnie dotrzeć do swojego domu. Co prawda droga mogła być dłuższa, ale to było lepsze niż pójście samej do króla Juana, w końcu gdyby skończyło się tak jak wtedy, gdy byłam z tamtą dwójką, nie dałabym rady. Słabo mi się zrobiło na myśl, że abym uwierzyła w ich kłamstwa i pozwoliła bawić się swoim kosztem, byli gotowi nawet tyle dla mnie zrobić. I jeszcze zabili tych ludzi, którzy może nie zginęliby, gdyby oni nie okłamali mnie i nie poszli ze mną na tą durną wyprawę.

W tej samej chwili coś sobie przypomniałam. Moje serce zabiło szybciej, a w żołądku poczułam nieprzyjemny ucisk. Przecież ja dla niego zabiłam człowieka-zdałam sobie sprawę. Znów poczułam, jak łzy napływają mi do oczu i spływają po policzkach. Nie zamierzałam jednak poddawać się i po raz kolejny tylko rozpaczać, w końcu miałam naprawdę wiele do zrobienia. Na sam początek musiałam się jakoś odświeżyć. Teleportowałam się z tego niewielkiego dołu na górę, zastanawiając się, jak to zrobić. Rękawami bluzki otarłam łzy i pociągnęłam cicho nosem. Kiedy się skupiłam, usłyszałam szum wody. Ucieszyłam się, że może jest tu w pobliżu jakaś rzeka i nie będę musiała znowu wszystkiego sobie wyczarowywać. Ruszyłam w stronę, z której dochodził dźwięk i faktycznie natrafiłam na rzekę. Od razu do niej podeszłam, woda wyglądała na niesamowicie czystą. Nie myśląc już dłużej, zdjęłam bluzkę i pochyliłam się, chcąc się umyć. I wtedy zobaczyłam siebie w tafli wody, a potem znowu zamarłam. W mojej głowie odżyło jeszcze świeże, niechciane wspomnienie, jak żywe, jakby to miało miejsce dosłownie przed chwilą. Poczułam, że znów robi mi się niedobrze. Zdecydowanie przy załatwianiu sobie świeżej bielizny musiałam pamiętać o tym, aby pod żadnym pozorem nie była fioletowa.

~*~

-Przepraszam. Poniosło mnie. To wcale nie twoja wina, tylko moja. To ja spieprzyłem sprawę, bo zapoczątkowałem wszystkie te cholerne kłamstwa-powiedział Candy, kiedy po całej nocy przyszłam zapytać się go, czy coś jadł i czy jest głodny. W końcu martwiłam się o niego, mimo że wcześniej jak tylko mnie widział, zaczynał na mnie krzyczeć i mnie wyzywać.

-Nie mam do ciebie pretensji. Cierpisz po jej odejściu, poza tym faktycznie, trochę też w tym mojej winy, nie powinnam w ogóle o tym zaczynać mówić-odparłam.

-Oboje zawiniliśmy-przyznał cicho Candy.-A teraz jej nie ma z nami. Jak myślisz, to dobry powód, żeby się zabić?-zapytał, podnosząc na mnie wzrok.

-Przestań! Nawet tak nie mów!-zawołałam. Usiadłam obok niego i uderzyłam go lekko w ramię.-Poza tym, całe szczęście, nawet nie możesz tego zrobić-dodałam już nieco ciszej.

-Połknę różaniec. Albo pół litra wody święconej, wypali mnie od środka i umrę, i będę miał spokój-odparł mój brat.

-Powiedziałam ci, nawet tak nie mów. Zamiast tego zastanówmy się nad naszym dalszym działaniem-powiedziałem.

-Dalszym działaniem?-powtórzył po mnie.-Jakim kurwa znowu dalszym działaniem? Tu już nie ma mowy o żadnym działaniu!-krzyknął, po czym uderzył pięścią w stół.

-Uspokój się. Mieliśmy przecież plan. A teraz możemy mimo wszystko spróbować się dowiedzieć, co ten cały Juan zaplanował nie tylko względem Lily, ale i nas, w końcu...

-Ale to już nie ma najmniejszego sensu!-przerwał mi Candy.-Czegokolwiek dowiemy się o Lily, to już nie ma znaczenia, ona nas nienawidzi, nie wiemy, gdzie jest, co robi. A nam może co najwyżej naskoczyć ten skurwiel, bo w żaden sposób nie jest w stanie nam zagrozić-dodał ponurym głosem.

-No tak, ale możemy przynajmniej spróbować odgadnąć, dokąd Lily poszła, może będzie jej potrzebna nasza pomoc...

-Lily nie jest głupia. Jest inteligentna i pewnie nadal chce pomóc rodzinie. Wie, że Juan stanowi niebezpieczeństwo nie tylko dla nich, ale i dla niej samej. Nie będzie sama pchała się w jego ręce. Najpewniej spróbuje wrócić do swoich bliskich i im pomóc...-powiedział mój brat.

-Więc możemy się tam przenieść i ją spotkać!-zaproponowałam.

-I co? Kolejny raz wysłuchać tego, jak to nas nienawidzi? Jak ją oszukaliśmy?-zapytał Candy.

-Może jeśli pomożemy jej rodzinie, to wtedy spojrzy na nas inaczej-powiedziałam. Za wszelką cenę starałam się znaleźć jakieś wyjście dla nas w tej sytuacji. Nagle Candy ożywił się i spojrzał na mnie z radością.

-Cane! Jesteś genialna!-zawołał i uśmiechnął się.

-Powiedz mi coś, czego nie wiem-odparłam, odwzajemniając oczywiście przy tym uśmiech.

-Przeniesiemy się tam i rozeznamy w sytuacji. Tyle że...nie znamy jej całej za dobrze, jak i jej rodziny. Pomożemy im na początku tylko trochę, jeśli to będzie możliwe, żeby tylko znowu niczego nie spieprzyć. A kiedy zjawi się Lily, przekonamy ją, że chcemy im wszystkim pomóc. Dla swoich bliskich gotowa jest zrobić wszystko, nawet pewnie podjąć znowu współpracę z nami. Przekona się, że można nam zaufać, a przy okazji być może wszystko jej wyjaśnimy!-kontynuował zadowolony Candy.

-I odzyskamy ją-dodałam.

-Dokładnie!-zawołał, po czym nagle wstał.-Dalej, szykuj się! Przenosimy cyrk!-dodał. Spojrzałam na niego zaskoczona.

-A śniadanie?-spytałam.

-Nie mów mi teraz o jedzeniu!-odparł mój brat.-No już, szybciej! Sam tego nie zrobię!-ponaglił mnie.

~*~

Po wyszykowaniu się swoje pierwsze kroki skierowałam do miasta. Musiałam zdobyć nowe informacje i zaplanować swoją drogę. Wcześniej jeszcze postarałam się o jakieś przebranie, które zakryłoby moje niezwykłe względem innych ludzi uszy i włosy, a także po części skórę. Wyczarowałam sobie długą, ciemnobrązową pelerynę z dość dużym kapturem, a do tego szal. I pieniądze, w razie gdyby były mi potrzebne, a nie miałabym potem czasu ich sobie załatwiać. Drogę do miasta pokonałam jak najszybciej. Chciałam wszystko tak właśnie załatwić, jak najszybciej, byleby nie wpaść nigdzie na tamtą dwójkę, bo chyba bym tego nie przeżyła. Kiedy tam dotarłam, wszystko wyglądało tak, jakby absolutnie nic nie zmieniło się od mojej ostatniej wizyty w tamtym miejscu, kiedy jeszcze była ze mną ta dwójka.

-A jednak zmieniło się wszystko-powiedziałam cicho, po czym ruszyłam, przechodząc przez bramę. Na widok strażników Juana ledwo powstrzymałam się od wzdrygnięcia, ale nie mogłam zwracać na siebie zbytecznej uwagi. Szybko skierowałam swoje kroki na targowisko. Sprzedawcy i zwykli kupcy jak zawsze byli rozmowni, zwłaszcza jeśli kupiłam coś u nich. Wykorzystywałam to i wypytywałam ich o drogę do Królestwa Guard.

Niestety, na dźwięk tych słów wielu z nich milkło, wielu przeklinało Adele i jej kraj od najgorszych, co strasznie mnie bolało, ale nie mogłam dać tego po sobie poznać. Oni tam, przez tego całego Juana, mieli ją za najgorsze zło. Nie próbowałam z nimi o tym niepotrzebnie dyskutować, wiedziałam, że to nic nie da. Aby oczyścić dobre imię swojej rodziny, musiałam po prostu najpierw zdobyć informacje, jak dokładnie do nich wrócić, a nie wdawać się w jakieś uliczne kłótnie. Niechęć ludzi do rozmowy o tych sprawach sprawiała, że coraz bardziej oddalałam się od głównych ulic i kierowałam się w stronę tych nieco biedniejszych. W końcu, sama nie wiem kiedy i jak, wylądowałam w dość mało uczęszczanej uliczce. Było tutaj kilku żebraków, oprócz tego dwie kobiety sprzedawały różne wyroby, od pieczywa, przez ciastka, po zwykłe ziarna.

Podeszłam do nich i udałam, że przyglądam się towarowi. Z doświadczenia wiedziałam już, że lepiej nie pytać o interesującą mnie rzecz od razu. Przez chwilę wszystkiemu się przyglądałam, a miłe panie zagadywały mnie i zachwalały swoje produkty. Wtem z przeciwnej strony ulicy dało się słyszeć głośne śmiechy. Obie kobiety natychmiast spoważniały, wyglądały, jakby zobaczyły kogoś, kto co najmniej zagroził im śmiercią. Odwróciłam się i zauważyłam dwie dziewczyny. Były ubrane w nieco...no dobrze, masakrycznie krótkie sukienki, do tego dekolt to im sięgał obu chyba do pępka, ale uznałam, że to nie moja sprawa i odwróciłam się z powrotem. One jednak po chwili podeszły do tego samego straganu.

-A wy tu czego? Takim jak wy nie sprzedajemy! Nic tu po was!-zawołała jedna z kobiet. Obie dziewczyny zaśmiały się.

-Ojej, czyżbyśmy były jakieś gorsze niż pozostali klienci? Zresztą, jakoś nie widzę tutaj tłumów... Nie to co u mnie, ja na brak klientów nie mam co narzekać-powiedziała jedna z nich.

-Bezczelność! Jeszcze chwalić się czymś takim! Idźcie stąd! Bo zawołam strażników!-krzyknęła jedna ze sprzedawczyń. Któraś z dziewczyn prychnęła.

-A co oni nam zrobią? My, w przeciwieństwie do was, mamy znajomości nawet u nich!-odparła jedna z nich.

-Mamy znajomości u połowy miasta!-dodała druga i znowu obie się zaśmiały.

-Jeśli chcecie się chwalić czymś takim, to na pewno nie pozwolę wam na to tutaj! Wynocha, albo wytargam was stąd za kudły!-krzyknęła jedna ze sprzedawczyń.

-Gdybyś pracowała w naszym zawodzie, byłabyś o wiele bardziej cierpliwa i wiedziała, że "klient nasz pan"!-zawołała dziewczyna.

-Powiedziałam wynocha! Won! Już mi stąd poszły, przeszkadzacie klientom!-krzyknęła sprzedawczyni.

-Czyżby? Przeszkadzamy pa...-dziewczyna urwała i pochyliła się tak, że z łatwością zajrzała pod mój kaptur.-...ni?-dodała. Zaskoczona odskoczyłam od nich jak oparzona, bałam się, że zauważyły mój niecodzienny wygląd i zaraz zaczną coś na jego temat mówić, ale tak się na szczęście nie stało.

-Powiedziałam, że macie się wynosić! Straszycie klientów, wy lafiryndy jedne!-krzyknęła jedna z kobiet, po czym wyszła zza "lady" i zaczęła odgrażać się obu dziewczynom. One zaśmiały się tylko i niespiesznie odeszły kawałek.-Nie ma co tak przeżywać. Każdy facet to pajac i ma się do wyboru albo zachować cnotę na wieki, wstępując do zakonu, albo oddać ją komuś prędzej czy później, zanim jakiś napaleniec sam ją sobie weźmie. A skoro można jeszcze na tym zarobić, to czemu nie skorzystać, prawda?-powiedziała jedna z nich. Odwróciłam się w ich stronę i napotkałam wzrokiem jej spojrzenie. Szybko spuściłam oczy, na szczęście one już potem odeszły. Wiedziałam, że to nie była prawda, ale nie mogłam się pozbyć wrażenia, że te słowa skierowane były do mnie.

-Przepraszam za nie, kochaniutka. Proszę, nie przejmuj się nimi. To zwykłe panienki do towarzystwa dla niewyżytych łajdaków. Mamy nadzieję, że to cię nie przestraszyło i jednak coś zdecydujesz się kupić-powiedziała jedna z kobiet, ta która odgrażała się dziewczynom, po tym jak wróciła na swoje miejsce. Podniosłam na nie wzrok.

-Nie, nic nie szkodzi. Oczywiście, kupię coś, ale oprócz tego chciałabym jeszcze o czymś porozmawiać-powiedziałam.

-Naprawdę? A o czym, złociutka?-zapytała druga kobieta. Wzięłam głęboki wdech, aby uspokoić swoje nerwy, i zaczęłam powoli mówić, wyjaśniając dokładnie, o jakie informacje mi chodzi.

~*~

Stanęłam przed drzwiami kolejnej karczmy i powoli weszłam do środka. W twarz uderzyła mnie mieszanka dymu z papierosów, z ogniska, oraz zapachu alkoholu. Panował tam półmrok, przy stolikach siedzieli w grupach różni mężczyźni, kobiet nie widziałam, nie licząc kelnerek. Jedna z nich akurat przechodziła obok mnie z pustą tacą.

-Przepraszam-zaczepiłam ją. Zatrzymała się i przyjrzała mi się zaskoczona.-Macie może wolne pokoje?-zapytałam. Kobieta pokiwała po chwili niepewnie głową.

-Raczej tak. Zaraz zapytam się jeszcze szefa, proszę tu chwilkę poczekać-odparła.

-Jasne-powiedziałam. Ona odeszła w stronę lady, zostawiła na niej pustą tacę i wyszła gdzieś przez znajdujące się obok drzwi. Ja zaś niepewnie rozejrzałam się po pomieszczeniu jeszcze raz. Przesunęłam się bardziej pod ścianę, aby nie stać na drodze reszcie wchodzących i wychodzących klientów. Wtem usłyszałam jakiś krzyk. Odwróciłam głowę i zobaczyłam, jak jakiś pijany mężczyzna próbuje podnieść do góry sukienkę jednej z kelnerek, ta, wystraszona, przechyliła tace i wszystkie znajdujące się na niej napoje wylały się, część na podłogę, część na nią, część na tego faceta. W tej samej chwili z drzwi, w których zniknęła tamta kobieta, wyszedł wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, z obciętymi na krótko włosami. Szybkim krokiem podszedł do kelnerki, która schyliła się i zaczęła zbierać rozbite szkło. Schylił się, chwycił ją za ramię i podniósł do góry.

-Co ty robisz, głupia?! Myślisz, że jak to nie twoje, to możesz o to w ogóle nie dbać?! Potrącę ci za to z tej twojej marnej pensji! I przeproś naszego klienta!-krzyknął mężczyzna, popychając ją w stronę człowieka, który wcześniej tak perfidnie się do niej dobierał. Wystraszona dziewczyna zaczęła go przepraszać i prosić o wybaczenie. Poczułam, jak w środku zaczynam się gotować ze złości. Mężczyzna odwrócił się i zaczął szukać czegoś wzrokiem. Nasze spojrzenia spotkały się, a wtedy wyraz jego twarzy nieco się rozpogodził. Zaczął iść w moją stronę.

-To pani chce wynająć u nas pokój? Na jak długo? Dla jednej osoby? Zwykły, czy z jakimiś dodatkowymi udogodnieniami?-zapytał. Posłałam mu gniewne spojrzenie, ale on zdawał się całkowicie to ignorować.

-Nie powinien pan tak traktować swojej pracownicy. To nie jej wina, tylko tego klienta-powiedziałam. Mężczyzna przewrócił oczyma.

-Już ja wiem, czyja to wina. Niedorajda z niej i wszystko leci jej z rąk, ot co! A klient, nasz pan! Pani zresztą jest ostatnią osobą, która będzie mnie pouczać, kogo i jak mam traktować-odparł mój rozmówca ostrym tonem.

-Ale to jest niewłaściwe zachowanie, karze ją pan za coś, co nie było jej winą!-powiedziałam stanowczo.

-Przyszła mnie pani pouczać, czy wynająć pokój?-zapytał, krzyżując ręce. Zmrużyłam oczy.

-Ani to ani to-odparłam. Następnie odwróciłam się i jak najszybciej stamtąd wyszłam, bo czułam, że nie wytrzymam tam ani chwili dłużej. Na zewnątrz robiło się coraz zimniej. Przystanęłam pod ścianą jakiegoś budynku naprzeciwko. Zmęczenie dawało o sobie znać, już nie wspomnę o emocjach. Odetchnęłam chwilę i ruszyłam dalej szukać noclegu. Jak na złość jednak, nigdzie indziej nie było już miejsc, choć przeszłam chyba całe miasto. A przynajmniej tak się czułam, coraz bardziej zmęczona, głodna, załamana, niczym niepotrzebny nikomu śmieć.

W końcu znalazłam gdzieś miejsce, usiadłam pod jakimś murkiem, opierając się o niego plecami. Nogi objęłam rękami, skuliłam się i schowałam twarz w dłoniach. Zaczęłam się zastanawiać, czy wypada mi wyczarować sobie namiot w środku miasta i jak to będzie wyglądać, ale szybko odrzuciłam ten pomysł. Miałabym tak zasnąć niemal na ulicy? To byłoby z mojej strony nierozsądne i niebezpieczne. Usłyszałam czyjeś ciche kroki i podniosłam głowę. W moją stronę szło dwóch mężczyzn, gdy zbliżyli się jeszcze bardziej, rozpoznałam w nich tych przeklętych strażników. Oparłam ręce na ziemi, wyprostowałam się, gotowa w każdej chwili wstać i rzucić się do ucieczki, bo walczyć nawet nie zamierzałam, nie byłam pewna, czy dałabym radę, zapewne nie.

-Spójrz tylko. Te przybłędy wstydu nie mają, już nawet przy głównych ulicach się pojawiają! Wracaj tam, skąd przyszedłeś, żebraku jeden!-zawołał jeden z nich, a ja po chwili zdałam sobie sprawę, że jego słowa były skierowane do mnie.

-Josh, daj spokój. Poza tym, to nawet nie żebrak, tylko żebraczka jeśli już-powiedział jego kompan. Byli coraz bliżej mnie, właściwie już mnie mijali.

-Pewnie dziwka wyrzucona z burdelu-odparł ten pierwszy.-Nasz król powinien dawno zrobić z takimi porządek, a nie, szlajają się po ulicach i chwili spokoju przez nich nie ma!-dodał. Jego kompan zaczął mu coś tłumaczyć spokojnym głosem, niestety nie słyszałam już jego słów. Znów się skuliłam, obejmując przy tym rękoma, żeby było mi cieplej. Dziwka...Właściwie tak się teraz czuję... Bo niby kim więcej byłam dla Candy'ego? I Cane? Idiotką, a dla niego dodatkowo jeszcze dziwką-pomyślałam, czując obrzydzenie do samej siebie. Nie rozumiałam już, jak mogłam się na to zgodzić. Iść z nim do łóżka, znając go tylko tak krótko. Nie wiedziałam, jak właściwie nazwać to uczucie, które mną zawładnęło. Miłość? Ale czy miłość nie powinna była skończyć się, kiedy poznałam wszystkiego jego kłamstwa? A problem polegał na tym, że ja wciąż coś do niego czułam, a właściwie do osoby, za którą pragnął najwidoczniej uchodzić w moich oczach. I właśnie dlatego tak cierpiałam...

Byłam coraz bardziej zmęczona, a i zimno bardziej dawała o sobie znać. Rozejrzałam się, ale nikogo wokół nie zauważyłam. Musiałam sobie wyczarować ognisko. Nie wiedziałam, czy rozpalanie ogniska jest legalne w środku miasta, ale nie zamierzałam też zamarzać na kość. I jedzenie. Muszę pomyśleć też o jedzeniu-pomyślałam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top