Rozdział 52
Morfeusz powoli wypuszczał mnie ze swoich objęć, a kiedy na dobre się przebudziłam, zdałam sobie sprawę, że nadal leżę w czyichś objęciach. I doskonale wiedziałam czyich. Ziewnęłam przeciągle, zakrywając ręką usta. W tej samej chwili poczułam, jak ktoś mnie mocniej obejmuje. Podniosłam wzrok i napotkałam spojrzenie błazna. Radosne, nieco zatroskane, czułe. Poczułam, jak jedną dłonią znowu zaczyna bawić się moimi włosami, a drugą dotknął delikatnie mojego podbródka.
-Naprawdę byłeś przy mnie całą noc? I nie zanudziłeś się przy tym?-spytałam.
-Pilnowałem, żeby nic nie zakłóciło twojego spoczynku-odparł z uśmiechem na twarzy.
-Mój prywatny ochroniarz-powiedziałam, sunąc powoli palcami jednej dłoni od jego brzucha, przez klatkę piersiową, aż do szyi. Nadal nie mieliśmy na sobie nic oprócz bielizny. Trochę mnie to krępowało, ale jednocześnie wiedziałam, że po tym, co zrobiliśmy wczoraj, nie mam się już czego wstydzić. W końcu kochaliśmy się, naprawdę to zrobiliśmy, a ja nie byłam już dziewicą. Może dla niektórych to nic niezwykłego, ale mi po prostu trudno było uwierzyć, że to się stało naprawdę.
-Mój prywatny kotek. I kluska-odparł Candy, za co walnęłam go lekko w brzuch. Błazen cicho stęknął.
-Nie nazywaj mnie tak!-zawołałam ze śmiechem. Odsunęłam się od niego na drugi koniec łóżka, udając oburzoną, a potem odwróciłam się do niego tyłem.
-Nie? A jak? To może jednak...wrócimy do cukiereczka?-spytał po chwili. Poczułam, jak się do mnie przysuwa i obejmuje mnie.
-Jak tam chcesz...lizaczku-odparłam. Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
-Czyli słodkie pseudonimy w związku mamy już ustalone?-zapytał, a ja odwróciłam się z powrotem w jego stronę.
-No powiedzmy-odparłam cicho, wtulając się w niego z powrotem. Nie tylko usłyszałam, ale też poczułam, jak się śmieje. Jak przyspiesza jego oddech, ciało zaczyna się trząść.
-Ale wiesz, że nie możemy tak leżeć w łóżku cały dzień? Dzisiaj idę na swoją wielką wyprawę-powiedział. Schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi i zamruczałam z niezadowolenia.-Ja też bym wolał zostać, no ale cóż. Dowiem się szybko wszystkiego, poznam wszystkie sekrety i tajemnice i wrócę tutaj na skrzydłach wiatru, zanim się obie z Cane zorientujecie, że mnie nie ma-dodał. Odsunęłam się od niego nieznacznie.
-Jesteś naprawdę kochany, lizaczku-powiedziałem cicho.
-Przestań, bo się jeszcze zawstydzę. Poza tym, dla ciebie zrobiłbym nawet o wiele więcej-odparł błazen. Następnie ujął mnie dwoma palcami pod brodę i zmusił, żebym popatrzyła w górę, na niego, po czym pocałował mnie delikatnie, jakby obawiał się, że może mnie w ten sposób jakoś uszkodzić. Po chwili oderwał się ode mnie. Gdyby to zależało od mojej osoby, najchętniej nie przerywałabym tego wszystkiego, ale jednak czekały na nas jakieś obowiązki. Musieliśmy jeszcze zjeść śniadanie, a potem Candy miał ruszać. Błazen, równie jak ja niechętnie odniósł się do pomysłu opuszczenia łóżka, jednak jakoś udało mi się go do tego przekonać. Wstałam i od razu zaczęłam zbierać swoje rzeczy z podłogi. Schyliłam się po bluzkę, podczas gdy Candy usiadł na łóżku. Chwilę później wyprostowałam się, po czym poczułam jego dłoń na swoim ramieniu. Pociągnął mnie w tył i jednocześnie zmusił do tego, abym się odwróciła, po czym jeszcze bardziej przyciągnął do siebie i sprawił, że usiadłam mu na kolanach. Błazen zachichotał cicho.
-Co cię tak śmieszy?-spytałam, samemu się jednak uśmiechając.
-Nic, po prostu jestem szczęśliwy! To chyba nie jest zabronione co?-zapytał. Moją odpowiedzią dla niego był szybki buziak w czoło.
-Ej! A dlaczego nie w usta?!-zawołał, podczas gdy ja wyswobodziłam się zręcznie z jego objęć.
-Bo wtedy żadne z nas nie byłoby w stanie przestać i zaczęlibyśmy się całować, a zamiast tego musimy się szykować-odparłam, zbierając dalej swoje ubrania. Po chwili usłyszałam, jak Candy wstaje, a kiedy parę minut później odwróciłam się w jego stronę, był już ubrany.
-To w takim razie mam pomysł. Ja się szybko odświeżę, ty też, po czym równie szybko zrobimy śniadanie i może zanim Cane zamęczy nas pytaniami, rozmową i żartami, znajdziemy jeszcze chwilę czasu dla siebie-zaproponował Candy.
-Brzmi całkiem nieźle-odparłam.
-No to jesteśmy umówieni-powiedział, a chwilę później stanął przede mną, pocałował mnie przelotnie w usta i odszedł w stronę wyjścia, z niechęcią zabierając dłonie z mojej talii. Ja też żałowałam, że nie mamy dla siebie więcej czasu, ale nie można mieć niestety wszystkiego.
~*~
Odświeżyłem się równie szybko, jak się ubrałem i jeszcze przed Lily znalazłem się w naszej "jadalni", w której już czekała Cane. To był po prostu jeden z pokoi w cyrku, a ile tak to mogę nazwać, tyle że tutaj zwykliśmy jadać.
-Co robiłeś całą noc?-spytała moja siostra, kiedy usiadłem naprzeciwko niej.
-Nie muszę ci się spowiadać-odparłem z kpiącym uśmiechem na twarzy.
-No nie, ja jestem tylko ciekawa-powiedziała Cane. Przewróciłem oczyma.
-Spędziłem noc z Lily-powiedziałem w końcu.
-Poprzez "spędziłem noc z Lily" masz na myśli "grzecznie leżałem z nią w łóżku, gdy ona sobie smacznie spała" czy "Tak!Wreszcie ją zaliczyłem"?-spytała moja siostra.
-Nie wiem, czy mogę ci zdradzać informacje na ten temat-odparłem nieco speszony tym, jak łatwo mnie przejrzała.
-Więc jednak! Z jednej strony zaraz bym cię chciała o wszystko wypytać, ale z drugiej, chyba jednak wolę zostawić wam trochę swobody. Nie chcę być trzecią osobą w waszym związku-stwierdziła Cane.
-Uwierz mi, nie będziesz. Nie zamierzam tworzyć związku z siostrą-odparłem. Sama myśl o tym przyprawiała mnie o ciarki. Gdybym był ostatnim mężczyzną na świecie, a Cane ostatnią kobietą, a ja naprawdę, naprawdę potrzebowałbym jakoś rozładować swoje seksualne napięcie, to uruchomiłbym swoją rękę cudotwórcy i sam się zadowolił, choć za tym nie przepadam.
-A tak się zastanawiałam, ile jeszcze będziesz żył w tym celibacie...Bo nie zaliczyłeś nikogo od czasów naszych ostatnich mordów...A nie, od czasu jak ten jeden, jedyny raz złamałeś dane Lily słowo i załatwiłeś nieźle tą biedną dziewczynę-powiedziała Cane.
-Ciszej!-zawołałem, mimowolnie rozglądając się na boki, jakby gdzieś obok nas zaraz miała się zmaterializować Lily.-Bo nas wydasz. Ona może tutaj w każdej chwili przyjść-dodałem.
-No tak, racja, wybacz. Nie pomyślałam o tym. Najlepiej zapomnijmy o tym kłamstwie. I o tym, że znamy drogę do jej królestwa i moglibyśmy się tam teleportować razem z naszym cyrkiem-odparła Cane.
-Tak, nigdy więcej o tym nie wspominajmy. Ani o tym, że jeśli dowiem się czegoś, co mogłoby ją zranić, nie zdradzę jej tego, zachowam to dla siebie. Od dziś ani słowa o tych naszych drobnych oszustwach. I żadnych więcej kłamstw-powiedziałem. Cane pokiwała głową.
-Masz to jak w banku, braciszku-odparła.
~*~
Zanim się uszykowałam, trochę czasu minęło, jednak chciałam się jeszcze porządnie umyć. W końcu jednak byłam gotowa i ruszyłam na śniadanie, gotowa oczywiście przeprosić, że na mnie czekali (o ile czekali, w razie gdyby nie czekali, nie miałabym do nich pretensji) i że nie pomogłam im w przygotowaniu śniadania. I obiecać, że jakoś to wynagrodzę. Szłam spokojnie korytarzem, a kiedy byłam już blisko, usłyszałam dość głośno wypowiedziane słowa Cane.
-A tak się zastanawiałam, ile jeszcze będziesz żył w tym celibacie...Bo nie zaliczyłeś nikogo od czasów naszych ostatnich mordów...A nie, od czasu jak ten jeden, jedyny raz złamałeś dane Lily słowo i załatwiłeś nieźle tą biedną dziewczynę-powiedziała. Słysząc to, zamarłam. Nigdy nie pochwalałam podsłuchiwania, ale wtedy, zanim jeszcze się zorientowałam, zatrzymałam się i zaczęłam się wsłuchiwać w ich dalszą rozmowę. Z każdym słowem czułam, jakby coś we mnie pękało. Jakbym była niszczona od środka. Jakby coś we mnie, kawałek po kawałku, umierało. W końcu nie byłam w stanie wytrzymać. Candy i Cane zaczęli gadać coś o śniadaniu, jak gdyby nigdy nic, podczas gdy ja wyszłam z korytarza i zaczęłam do nich podchodzić, ale zatrzymałam się w połowie drogi. Nie byłam w stanie tego zrobić. Nie chciałam na nich patrzeć, zwłaszcza na Candy'ego. Jak on mógł mnie tak perfidnie oszukać? Wykorzystać? Błazen zauważył mnie, a po chwili i jego siostra.
-Trochę ci zajęło to odświeżanie się, co? Chodź, usiądź z nami i coś zje...
-Nie zamierzam z wami nic jeść! W ogóle, nie zamierzam już z wami spędzić ani minuty dłużej! Oszuści! Krętacze! Podli kłamcy!-krzyknęłam. Dłużej nie byłam w stanie nad sobą zapanować. Po ich minach widziałam, że oboje są nieźle zaskoczeni. Pierwszy głos odzyskał Candy. Wstał i podszedł do mnie.
-Ale co się stało? O co chodzi?-zapytał, próbując mnie złapać za rękę. I objąć. Odskoczyłam od niego jak oparzona, odpychając go jeszcze dodatkowo od siebie.
-Nie dotykaj mnie już nigdy więcej! Nienawidzę cię! Brzydzę się tobą! Jak mogłeś mi to zrobić, co?! Fajnie się mną bawiło?!-zawołałam. Na chwilę przeniosłam wzrok na jego siostrę, a potem z powrotem na niego.
-Ale, Lily, o co ci właściwie chodzi? Co się stało?-zapytał, widać mocno tym wszystkim przejęty. No tak, skoro jego kłamstwo się wydało, straci swoją ulubioną zabawkę, z której cały czas sobie żartował-pomyślałam, czując, jak narasta we mnie nie tylko złość, ale i rozpacz.
-Słyszałam. Wszystko słyszałam. Znacie drogę do królestwa Adele, gdybyście tylko chcieli, mogliście mnie tak odstawić! W dodatku złamałeś obietnicę! Zabiłeś kogoś i pewnie zgwałciłeś! I jeszcze zamierzałeś mnie znowu oszukać! A ty-wskazałam na Cane.-Nie jesteś lepsza, pomagałaś mu to wszystko przede mną ukrywać!-krzyknęłam.
-Lily, to nie tak!-odparł Candy. Teraz już w jego oczach widziałam czysty strach. Bał się, że straci swoją naiwną marionetkę.
-A jak? To nic dla ciebie nie znaczyło, prawda?! Te wszystkie zapewnienia, że mnie kochasz, że nie chcesz, abym cierpiała, że mogę ci zaufać, że zmieniłam twoje życie na lepsze! Teraz widzę, jaka głupia byłam, że w to wierzyłam. Głupia suka! Twoja głupia, naiwna suka, bo niczym więcej dla ciebie nie byłam, prawda?!-zawołałam, łapiąc się za włosy. Miałam ochotę je wszystkie sobie powyrywać.
-Lily, daj mi to wytłumaczyć. Pierwsze kłamstwo to była moja głupota, a potem już za późno było, żeby je odkręcić-zaczął Candy.
-Baliśmy się poza tym, że odejdziesz od nas, na zawsze. A polubiliśmy cię szczerze i nie chcieliśmy stracić-dodała jego siostra, pojawiając się obok nas. Błazen ponownie spróbował się do mnie zbliżyć.
-Nie! Nie! Nie wierzę wam! Już nigdy, w nic wam nie uwierzę! Moja rodzina! Moi bliscy! Chciałam od nich odejść, i to dla was! Dla was! Zdradziłam ich i sama zostałam zdradzona, zasłużyłam sobie na to!
-Lily, nie mów tak-powiedział Candy. W jego głosie pobrzmiewała "troska", ale teraz już wiedziałam, że to tylko kolejne kłamstwo. Dotknął mojej ręki, a ja natychmiast cofnęłam się.
-Zostaw mnie! Nie dotykaj mnie nigdy więcej! Niedobrze mi się robi jak o was myślę! O tym, jak wam zaufałam, o tym, jak...! Nienawidzę was! Ciebie zwłaszcza! Jesteś...Jesteście...okropni. Podli. Potwory-ostatnie kilka słów wyszeptałam. Do moich oczu nabiegły łzy, których nie starałam się nawet powstrzymywać.-A my...A ja... z tobą...O cholera...-powiedziałam trzęsącym się od emocji głosem.
-Lily, daj nam wszystko wytłumaczyć-wtrąciła się Cane.
-Tu nie ma co tłumaczyć!-krzyknęłam. Jednocześnie poczułam, że Candy zaciska swoją dłoń na mojej.
-Nie rwij sobie włosów, zrobisz sobie krzywdę-powiedział.
-Zostaw mnie, pajacu!-zawołałam i odepchnęłam go, wkładając w to całą swoją siłę.-A właściwie to czego ja się mogłam spodziewać po dwójce błaznów? Na co liczyłam, oprócz tego, że wykorzystają mnie dla żartu? Co, dobrze się bawiliście? Pośmialiście się z głupiej, naiwnej suki twojego braciszka?!-krzyknęłam, patrząc prosto na Cane.
-Lily, proszę, przez wgląd na to, co nas łączy, daj nam...-zaczął Candy.
-Nas nic nie łączy. Nienawidzę was, ciebie zwłaszcza! Mam waszej dwójki SERDECZNIE DOŚĆ!-krzyknęłam. Odsunęłam się od nich, po czym odwróciłam się i zaczęłam po prostu biec przed siebie. Chciałam jak najszybciej się stamtąd wyrwać, tylko tego pragnęłam. Nagle doznałam wrażenia, jakby z tego cholernego cyrku ktoś wypompował całe powietrze. Czułam się, jakbym się dusiła. Jakbym nie mogła oddychać. Musiałam uciec, żeby się tam zaraz nie udusić. Biegnąc jednym z korytarzy, usłyszałam za sobą kroki. Zatrzymałam się nagle i odwróciłam, wykonując ruch, jakbym znowu chciała kogoś odepchnąć.
Zdążyłam zauważyć tylko jego charakterystyczny strój i niebieskie włosy, po czym cała jego postać polecała do tyłu, odepchnięta jakąś niewidzialną siłą. Moją siłą. Nadal ze łzami w oczach, odwróciłam się ponownie i pobiegłam dalej przed siebie. Wybiegłam z cyrku, biegnąc dalej, w stronę lasu. Przypomniałam sobie, że kiedyś już tak uciekałam. Też przez niego i też po tym, jak próbował mnie wykorzystać. Z tym, że teraz nie skończyło się na próbach. Przypomniałam też sobie, że wtedy w jakiś niewyjaśniony sposób wróciłam do cyrku, ale tym razem wiedziałam jedno. Nawet gdybym w jakiś sposób powróciła, ucieknę znowu, i znowu, aż przestanę wracać. A jeśli to się nigdy nie skończy, to ja po prostu nigdy nie przestanę uciekać. Bo nie zamierzałam więcej już im ufać i spędzać z nimi ani odrobiny czasu.
~*~
Siła "uderzenia" sprawiła, że dosłownie przeleciałem przez pół korytarza i cały pokój, a pod koniec przejechałem jeszcze kawałek po podłodze i dopiero wtedy z impetem uderzyłem w ścianę. Powietrze uszło ze mnie jak z balona, które czasami rozdawałem swoim ofiarom. Wszystko mnie bolało.
-Candy!-krzyknęła Cane. Słyszałem ją, biegła chyba w moją stronę. Powoli zacząłem się podnosić, oparłem się na rękach i spróbowałem się dźwignąć z ziemi. Moja siostra do mnie dobiegła.-Nic ci nie jest?-zapytała z troską.
-Ona mnie nienawidzi-wyszeptałem, patrząc jak z rany na mojej ręce spływa strużka fioletowej, neonowej krwi. Musiałem walnąć nią o coś ostrego.
-Przesadzasz, może jeszcze uda nam się ją złapać i wszystko...-słysząc słowa Cane, zerwałem się na równe nogi, nie zważając na ból.-Co jest? Co ty chcesz...-zaczęła moja siostra, ale ja nawet nie zwróciłem na nią uwagi. Puściłem się biegiem korytarzem, którym wybiegła Lily. Prowadził on prosto do wyjścia. Za sobą słyszałem kroki i krzyk Cane, ale dopiero kiedy dobiegłem do jego końca, zatrzymałem się. Przede mną roztaczał się widok na gęsty, niezbadany las, po którym tak często spacerowałem z Lily. Jej samej nigdzie nie było.
-LILY! Lily!-krzyknąłem ile sił w płucach, ale odpowiedzi się oczywiście nie doczekałem. Nogi się pode mną ugięły i osunąłem się powoli na ziemię.-To na nic. Na nic. Ona przepadła! I nienawidzi mnie!-zawołałem. Poczułem, jak do oczu napływają mi łzy. Nie pamiętałem nawet, kiedy ostatnio płakałem. Na pewno bardzo dawno temu.
-Może wróci do nas, tak jak kiedyś-powiedziała Cane, klękając obok mnie. Poczułem jej rękę na ramieniu.
-A jeżeli nie? Jeżeli nie wróci? Albo, co gorsza, ucieknie znowu?-zapytałem, podnosząc na nią wzrok.-Jakim ja byłem idiotą!-zawołałem. Tym razem to ja chwyciłem się za włosy. Miałem ochotę wszystkie je sobie wyrwać, zadać sobie ból, na który zasłużyłem. Ona nam zaufała, mi zaufała, a teraz... Tak jak się spodziewałem, ona tego nie zniosła. Straciłem ją, na zawsze.
-Chodź, wrócimy lepiej do środka-zaproponowała Cane.
-Nie chcę wracać do środka! Ten cyrk bez niej jest martwy!-krzyknąłem.-Idę jej szukać-dodałem, wstając z ziemi.
-W takim stanie?-zapytała moja siostra.
-Tak. I nie próbuj mnie powstrzymywać-odparłem.
-Nawet nie zamierzałam. Ale w takim razie ja idę z tobą-powiedziała Cane. Popatrzyłem na nią.
-Dobrze. Ale rozdzielimy się, będziemy mieli większą szansę ją znaleźć-powiedziałem. Moja siostra pokiwała głową, a po chwili każde z nas ruszyło w swoją stronę. Najgorsze było to, że ona mogła się teleportować i w ogóle nie zostawiać śladów. Nie, to nie było najgorsze. Najgorsze było dopiero to, że odnalezienie jej to nawet nie połowa sukcesu. Tak bym chciał móc cofnąć czas i zapobiec tym wszystkim kłamstwom...
~*~
Biegłam przed siebie tak szybko, jakby coś mnie goniło. Gałęzie raniły mnie po twarzy, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Dobiegłam do cholernej rzeki, nad którą kiedyś się z nim wybrałam. Znowu poczułam, że robi mi się niedobrze. Teleportowałam się przez nią i wtedy przyszło mi do głowy, że tak będzie szybciej. Po prostu teleportowałam się co kawałek, tak daleko, jak tylko mogłam. Robiłam tak stale, i stale, aż zaczęło się ściemniać, słońce zniknęło za horyzontem, ptaki ucichły, wszystkie zwierzęta się pochowały i w końcu ostatecznie zapadła noc.
Teleportowałam się jednak dalej, aż w pewnym momencie znalazłam się w jakimś miejscu, potknęłam o coś, najpewniej korzeń któregoś drzewa, i upadłam, twarzą w mech i liście. Podniosłam się powoli do pozycji siedzącej. Znowu głośno zapłakałam. Jak dziecko. Głupia jak dziecko. Naiwna jak dziecko. Jak dziecko nie potrafisz nawet zapanować nad swoim życiem. Może to cię w końcu czegoś nauczy-pomyślałam załamana. Nagle usłyszałam jakieś szelesty. Zaskoczona, podniosłam głowę i kawałek przed sobą ujrzałam parę żółtych ślepi. Zwierzę stało znacznie wyżej, niż ja się znajdowałam, obejrzałam się powoli dookoła i zdałam sobie sprawę, że jestem w niewielkim dole. Wróciłam spojrzeniem do wilka, który cały czas mi się przypatrywał. Zaczął powoli do mnie schodzić, ale w tamtej chwili w ogóle to mnie nie obchodziło. Gdyby zechciał, mógłby mnie rozszarpać, ja bym się nawet nie broniła. Nagle jednak zwierzę zatrzymało się, ponownie mi przyjrzało, po czym zawróciło i pobiegło w sobie tylko znanym kierunku. Patrzyłam na to wszystko zaskoczona.
-Świetnie, już nawet na karmę dla wilka się nie nadaję...Szkoda, gdyby mnie zabił, miałabym spokój-pomyślałam. Następnie zmieniłam nieco pozycję, zgięłam kolana i objęłam je rękoma, pochyliłam się, żeby nie widzieć niczego dookoła.-Chcę umrzeć-powiedziałam cicho.
~*~
Kiedy tylko do moich uszu dotarły te ludzkie krzyki, od razu postanowiłam, że muszę sprawdzić, co się dzieje. Ucichły jednak, zanim odnalazłam ich źródło, a potem już okazało się to niemożliwe. Zaczęło się ściemniać, a kiedy już na dobre zapadła noc, wróciłam do cyrku. Przeszukałam go całego, ale Candy'ego nigdzie nie było. Zaczęłam się już martwić, czy po prostu nadal szuka Lily, czy coś mu się stało. Wyszłam przed cyrk i z niepokojem zaczęłam się przyglądać teraz już ciemnemu, przerażającemu lasowi. Zastanawiałam się, czy powinnam zaczekać, czy iść poszukać swojego brata, ale szybko uznałam, że szansa znalezienia go w tym ogromnym lesie jest bliska zeru, więc lepiej będzie jednak na niego poczekać. Na szczęście nie trwało to długo. Po jakimś czasie ujrzałam postać wychodzącą z lasu, a po dłuższej chwili rozpoznałam w niej swojego brata. Wyglądał jak ktoś, kto właśnie dowiedział się, że jest śmiertelnie i nieuleczalnie chory. Cała jego sylwetka wyrażała załamanie. Gdy się zbliżył, w świetle księżyca i gwiazd ujrzałam jednak coś jeszcze. Krew, ale na pewno nie jego, bo czerwoną. Otworzyłam usta, chcąc go o to zapytać.
-Zabiłem wszystkich. Ludzi. W lesie. Mieli jakiś obóz. Z dwadzieścia osób. Zabiłem wszystkich-powiedział, zanim zdążyłam go o cokolwiek spytać. Chyba nawet nie zwrócił uwagi, że się powtarza.-Wiesz, co jest najśmieszniejsze?-kontynuował, nawet na mnie nie patrząc. Wzrok miał pusty, martwy.-Jakaś laska była nawet gotowa pójść ze mną do łóżka, bylebym ją oszczędził. Jeszcze kilka tygodnie temu przystałbym na taką propozycję z ochotą, a po wszystkim i tak z radością bym ją zabił. A teraz tylko mnie jej słowa wkurwiły. Bo kim ona jest?! Kim jest, żeby proponować mi coś takiego, po tym, jak uprawiałem cholerny seks z cholerną miłością mojego cholernego życia! Niedobrze mi się zrobiło na myśl, że teraz miałbym w ogóle pomyśleć o kimś w ten sposób, oprócz oczywiście Lily! A ona mnie nienawidzi! Myślałem...Nie, ja nawet nie myślałem, kiedy zacząłem ich zabijać. Najpierw zapytałem ich, czy ją widzieli, a kiedy zaprzeczyli, poczułem nieopisaną wściekłość. I zabiłem wszystkich. Co się ze mną dzieje, Cane?-powiedział, spoglądając w końcu na mnie. Teraz jego spojrzenie wyrażało nieopisany wprost ból i cierpienie.
-Kochałeś ją, tak jak i ja, i cierpisz z powodu jej straty-odparłam.
-Ty ją kochałaś? Ty?!-zawołał, a jego wzrok przepełnił się gniewem. Candy doskoczył do mnie w jednej chwili i mocno złapał za rękę.-Nie bądź śmieszna! To przez ciebie! To ty zaczęłaś ten temat! Głupia dziwka!-warknął, po czym zacisnął dłoń mocniej na mojej ręce, chwilę później ją puścił i szybkim krokiem skierował się w stronę cyrku. Ja zostałam na miejscu, nadal zaskoczona jego nagłą przemianą.
~*~
Minęło już dość dużo czasu. Król i Pan R spotkali się jeszcze kilka razy osobiście, oprócz tego starali się być w jak najbliższym kontakcie. Listy, posłańcy, przekazywali sobie wiadomości w każdy możliwy sposób. Kiedy tylko władca dowiedział się o rzekomym "uczuciu" łączącym dwie z obserwowanych istot, również i tą informację przekazał swojemu wspólnikowi, choć nie uważał jej za szczególnie ważną. Pan R jednak dość mocno się nią zainteresował, ale nie wyjaśnił czemu. Jedynie wypytał króla o wszystko, co ten wiedział. Razem zaś uznali, że to czas najwyższy zaatakować i ostatecznie złapać te istoty. Poza tym, trzeba było wypróbować nowy rodzaj broni, z którą Pan R wiązał wielkie nadzieje.
Dodatkowo byli teraz lepiej przygotowani. Lucian, zaufany człowiek króla, przysłużył się całej sprawie swoim niezmierzonym sprytem i intelektem, mądrze zauważając, że skoro nie mają odpowiedniego specyfiku przeciwko pozostałej dwójce, jak się okazało po odszyfrowaniu dokładniejszym dokumentów, istot będących genyrami, powinni wykorzystać inną ich słabość. I tak w broni przeciwko nim, zamiast zwykłych środków usypiających, które i tak działały na tamtą dwójkę dość słabo, umieszczono po prostu wodę święconą. Wszystko było już gotowe, zatem król musiał jedynie wydać odpowiednie rozkazy. Przygotował nowych ludzi, nową broń, dał im najlepsze konie i kazał jak najszybciej dotrzeć na miejsce i złapać wszystkie trzy genyry.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top