Rozdział 51
Wiadomość numer jeden. Dedykuję ten dziwny i zboczony rozdział Bloody_Murderess w podzięce za wszystkie ciekawe pomysły, m.in. za Kluskę, "znak krzyża i jeb z różańca", oraz za Avenidę, która się pojawi za jakiś czas.Ale spokojnie, do tego czasu wszyscy już będziecie mieli nie po kolei w głowie od czytania tego. No i dzięki tobie zdecydowałam się jeszcze rozwinąć później wątek smoków UwU
Tak, tak, wiem, już do tej pory wszystkie rozdziały były dziwne albo zboczone, albo i to i to, ale ten bije wszystkie na głowę, uwierzcie mi. Ogólnie rozdział jest raczej +18, więc wole ostrzec przed przeczytaniem go. Robicie to na własne ryzyko:D
Poza tym,to ma 10 tysięcy słów, tyle jeszcze chyba nigdy nie napisałam XD
A zatem...
...czas zacząć...
...show...
Wybaczcie, musiałam to zrobić XD
~3 tygodnie później~
Najpierw usłyszałem kroki Cane, dość ciche, a potem jak z ciężkim westchnieniem opada na krzesło po drugiej stronie stołu.
-Musimy o tym pogadać-powiedziała z powagą. Nawet nie podniosłem na nią wzroku.-Nie możemy w nieskończoność tego odwlekać. Lily coraz częściej o tym wspomina. Dalej chcesz brnąć w te kłamstwa?-mimowolnie zacisnąłem pięści.- Może teraz wciśniesz jej kit, że na królestwo Juana i to drugie, jej dotychczasowy dom, napadł smok, wszystko spalił i nie ma już do czego wracać, a potem wyniesiemy się na drugi koniec świata, żeby nie dowiedziała się prawdy?-spytała sarkastycznie moja siostra. Walnąłem pięścią w stół.
-Wiem, że dłużej nie możemy jej okłamywać i tego odwlekać!-zawołałem.
-Więc? Co robimy z tym fantem?-zapytała, teraz już o wiele potulniej. Westchnąłem cicho i na chwilę schowałem twarz w dłoniach.
-Jutro. Jeszcze tylko jutro-powiedziałem, kładąc z powrotem ręce na stole.-Jeszcze tylko jutro, jak gdyby nigdy nic, nacieszymy się tym spokojem, radością, i samą obecnością Lily. A pojutrze wyruszę. Lily będzie się spodziewała, że wrócę za miesiąc. Dwa tygodnie drogi tam, dwa na powrót...
-Moglibyśmy przenieść tam nasz cyrk...-zaproponowała Cane.
-Nie, dobrze o tym wiesz, że to nie wchodzi w grę. Żeby to zrobić, potrzebowalibyśmy użyć razem naszej mocy, a ty przecież zostajesz tutaj z Lily. Poza tym, jak byśmy jej wytłumaczyli, że cyrk nagle zniknął? Nie możemy powiedzieć jej przecież prawdy-odparłem. Cane westchnęła.
-Masz chyba niestety rację. Te nasze kłamstwa zaszły już za daleko, coraz bardziej ich żałuję-powiedziała.
-Ja też. Dlatego nie chcę tworzyć nowych kłamstw, ale o tych starych Lily pod żadnym, absolutnie żadnym pozorem nie może się dowiedzieć-odparłem. Moja siostra pokiwała głową.
-Więc postanowione. Pojutrze idziesz na swoją wielką wyprawę i dowiesz się w końcu, o co w tym wszystkim chodzi-powiedziała Cane, po czym uśmiechnęła się lekko, jakby pokrzepiająco. Nie wiedziałem tylko, czy chce pokrzepić mnie, czy siebie.-Ale nie myśl, że podoba mi się myśl, że będziesz tam zdany tylko na siebie-dodała.
-Spokojnie, nie musisz się o mnie martwić. Martw się o tych głupców, którzy spróbują mi coś zrobić, bo nie ręczę za siebie. Jeśli mnie zaatakują, nie będę miał skrupułów-odparłem.
-No ja myślę. Uważaj tam lepiej na siebie. A Lily o tym mówimy?-spytała Cane.
-A dlaczego nie? Jutro wszystko jej powiem. Na pewno się ucieszy, że w końcu za niedługo pozna prawdę o tym wszystkim. Może nawet dowie się czegoś o sobie, tylko boję się, że...-urwałem na chwilę.
-Że to ją zniszczy. Że dowie się czegoś, przez co przestanie być sobą. Znienawidzi swoją rodzinę, nas, a może nawet samą siebie. Dlatego dobrze, że ty poznasz prawdę jako pierwszy. W końcu, jeśli nie powiesz jej potem wszystkiego, to tak naprawdę tylko zataisz część prawdy, a to już nie jest kłamstwo-stwierdziła Cane.
-Do czego ty mnie namawiasz, siostrzyczko?-spytałem z uśmiechem.
-Niemówienie całej prawdy to jedno, a mówienie czegoś, co na pewno prawdą to nie jest, to drugie. Dwie zupełnie różne rzeczy, nawet z definicji-powiedziała, również z uśmiechem, moja siostra. Pokręciłem powoli głową.
-Cieszę, że cię mam. Uspokajasz moje sumienie, bo właśnie tak zamierzałem zrobić-odparłem.
-Sumienie? A ty masz coś takiego? Wiesz w ogóle, co znaczy to słowo?-zapytała Cane.
-Wiem aż za dobrze, w przeciwieństwie do ciebie-powiedziałem.
-Ale ja też wiem, co ono znaczy. Tylko nie spodziewałam się, że jeszcze je mamy-stwierdziła dziewczyna.
-A wiesz, że ja też? Lily uzmysłowiła nam, w każdym razie mi, wiele rzeczy, nawet na mój własny temat, o których do tej pory nie wiedziałem.
-Szczerze mówiąc mi też. Lubię ją, nawet więcej niż lubię. Jest dla mnie jak siostra. Dlatego nie chcę, żeby niepotrzebnie cierpiała, tak jak my-stwierdziła po chwili namysłu Cane.
-Ja też tego nie chcę. Dlatego jestem gotów zrobić wszystko, aby do tego nie doszło. Nawet nie powiedzieć jej całej prawdy-odparłem z powagą.
~*~
Otworzyłam powoli oczy, zamrugałam parę razy i przeciągnęłam się.
-Dalej zamierzasz próbować przekonać mnie, że nie jesteś kotem? Mruczysz jak kotek, przeciągasz się jak kotek-z każdą chwilą jego głos słyszałam coraz bliżej.-Jesteś kotkiem-powiedział w chwili, kiedy ja odwróciłam się znowu w jego stronę. Stanął nad łóżkiem i przyglądał mi się niby obojętnie, ale ja widziałam w tym spojrzeniu odrobinę czegoś, co chyba mogłabym nazwać miłością.
-Zdecyduj się, jestem psem czy kotem według ciebie? Bo to jest jednak różnica-odparłam, siadając na łóżku.
-Możesz być kim chcesz, ja i tak będę cię kochał, bo jesteś moja-powiedział, krzyżując ręce.
-Naprawdę? Pokaż mi akt własności-odparłam, patrząc mu prosto w oczy.
-To jest akt własności-powiedział, po czym schylił się i pocałował mnie krótko. Potem chciał się ode mnie odsunąć, ale ja objęłam go za szyję i nie pozwoliłem mu na to. Przedłużyłam nasz pocałunek, nic nie mogłam poradzić na to, że chciałam więcej.
-Wow, robisz się coraz odważniejsza-stwierdził po chwili Candy, odsuwając się ode mnie. Miał przyspieszony oddech, podobnie jak ja.
-To źle?-spytałam cicho.
-Wręcz przeciwnie-odparł, po czym pchnął mnie z powrotem na poduszki i znalazł się nade mną.-Taka możesz być zawsze-dodał.
-Tia... Swoją drogą, mam pytanie. Coś ty tu robił z samego rana, akurat kiedy się obudziłam? Zaczynam mieć wrażenie, że mnie prześladujesz-powiedziałam z uśmiechem, dotykając przy tym dość niepewnie palcami lewej dłoni jego klatki piersiowej. Poczułam, jak bierze głęboki wdech, jakby ta pieszczota była dla niego niczym porażenie prądem.
-Chciałabyś. Po prostu pomyślałem, że mogłaś już wstać, a chciałem ci przekazać dobrą nowinę-odparł.
-Jaką nowinę?-zapytałam, kładąc mu na klatce piersiowej całą dłoń. Czułam, jak jego serce bije, tym samym rytmem, co moje.
-Jutro wyruszam, aby złożyć wizytę królowi Juanowi i pogadać z nim o tym, jak niemiło nas, zwłaszcza ciebie, potraktował. Oraz o tym, co on właściwie wyprawia-powiedział Candy. Usłyszawszy te słowa, wyprostowałam się nagle, skutkiem czego błazen musiał się ode mnie odsunąć.
-Naprawdę?-spytałam z niedowierzaniem. Candy pokiwał głową. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Cieszyłam się i sądziłam, że jestem na to gotowa, ale teraz kiedy widmo pojedynczej misji Candy'ego stało się tak realne, poczułam jeszcze większy strach o niego.-Ale, ale...
-Co jest? Nie chcesz, żebym tam szedł? Żebym dowiedział się prawdy?-zapytał, przechylając lekko głowę.
-Nie, po prostu...boję się o ciebie. Boję się, że coś ci się stanie-odparłam.
-To już omówiliśmy. Nie sprzedam tanio swojej skóry, nie martw się. Nic mi nie będzie, wrócę tak szybko jak się da-Candy przytulił mnie. Poczułam, jak mocno obejmuje mnie swoimi silnymi ramionami.-I nawet nie próbuj płakać, bo złamiesz mi tym widokiem serce-dodał, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że do moich oczu napłynęły łzy. Pociągnęłam cicho nosem.
-Dobrze-powiedziałam cicho. Skoro on narażał się dla mnie i mojej rodziny mogłam zrobić przynajmniej tyle dla niego, że nie będę płakać i bardziej go zasmucać.
~*~
-Jeśli pozwolisz sobie coś zrobić, to osobiście cię za to zabiję!-zawołała Cane, grożąc swojemu bratu...łyżką. Nie mogłam się powstrzymać i na ten widok zaśmiałam się cicho, oni na szczęście tego nie zauważyli.
-Zabijesz mnie, jeśli ktoś mnie wcześniej zrani? Trochę pokrętna ta twoja logika-powiedział Candy.
-Po prostu chcę cię jeszcze bardziej zmotywować, żebyś na siebie uważał-odparła jego siostra. Błazen przewrócił oczyma, po czym wpakował sobie do ust cukierka i dopiero, kiedy go zjadł, kontynuował.
-Co wy się tak o mnie martwicie? Naprawdę bardziej powinniście martwić się o tych ludzi, którzy spróbują mi zagrozić-powiedział. Następnie odwrócił głowę w moją stronę. Nasze spojrzenia spotkały się. Candy uśmiechnął się do mnie, ja to odwzajemniłam, po czym spuściłam głowę na tyle, żeby nie zauważył, że to nie był do końca szczery uśmiech. Powód mojego niezadowolenia był dość błahy, ale jednak nie mogłam przestać o tym myśleć. Kiedy szykowaliśmy się do śniadania, liczyłam na to, że Candy usiądzie obok mnie, ale miejsce to zajęła jego siostra i kiedy błazen się zjawił, usiadł po drugiej stronie stołu, naprzeciwko mnie. Niby nic, niby mogłam zwrócić po prostu uwagę jego siostrze, jednak nie chciałam jej wkurzyć ani urazić. Poza tym jednak byłam po prostu niezadowolona. Mimo że Candy był tak blisko mnie, wręcz na wyciągnięcie ręki, miałam wrażenie, że jest jednocześnie tak daleko. Ostatnio zaczynałam mieć chyba obsesję na jego punkcie, bo stale pragnęłam kontaktu z nim, zwłaszcza tego fizycznego, a to zaczęło mnie pomału przerażać. Zwłaszcza teraz, kiedy uświadomiłam sobie, że już niedługo rozstaniemy się, praktycznie na miesiąc. Miesiąc rozłąki, w czasie której nie będę wiedziała nic o tym, co się z nim dzieje. Jedynym naszym łącznikiem będzie Cane, ale ona sama powiedziała, że odczuwa tylko naprawdę poważne rany lub emocje swojego brata, a ja żadnej z tych rzeczy nie życzę mu w czasie tej jego misji. Więc wracamy do punktu wyjścia, nie będziemy wiedziały o nim nic, oprócz tych naprawdę złych rzeczy.
-Jesteś naszym idiotą, to się martwimy-odparła Cane. Później oni jak zwykle pokłócili się i zaczęli nawzajem wyzywać, a ja przysłuchiwałam się tej ich słownej utarczce. Ze zdziwieniem odkryłam jakiś czas temu, że wszystko to stało się dla mnie jakby swoistym rytuałem, codziennością. Stałymi elementami dnia. Rozmowa i udawana kłótnia Candy'ego i Cane przy śniadaniu, potem sprzątanie, następnie najczęściej nauka cyrkowych sztuczek, znowu jedzenie, sprzątanie, spacer po lesie (raz zamiast tego wyprawiliśmy się do miasta, ale więcej tego nie powtarzaliśmy, bo uznaliśmy to za zbyt niebezpieczne jak na razie), kolacja, rozmowa, spać. Wszystko to oczywiście urozmaicone było żartami, śmiechem, dodatkowymi rozmowami, kłótniami. No i nasza dwójka zawsze starała się znaleźć jakoś choć chwilę, żeby móc spędzić czas sam na sam i nacieszyć się sobą. Coraz częściej łapałam się na tym, że to ja inicjuję wszystkie te momenty. Jakby była we mnie jakaś inna osoba, która przebudziła się i wzięła sobie za cel spędzić jak najwięcej czasu w objęciach Candy'ego. Lub żeby to on spędził jak najwięcej czasu w moich objęciach. Nie rozumiałam tego, a już tym bardziej nie potrafiłam tego nazwać, ale po prostu coraz bardziej zależało mi na jego uwadze i dotyku, nie tylko na tym, co do siebie czujemy. Moje rozmyślania wkrótce zostały przerwane, zgodnie z naszym "planem dnia" posprzątaliśmy szybko po śniadaniu i poszliśmy na arenę cyrkową. Teraz już bez oporów wspinałam się na platformę, służącą do ćwiczeń na trapezie.
-Gotowa?-szepnął mi do ucha Candy, stając za mną. Poczułam, jak obejmuje mnie w pasie, dokładnie tak samo jak za pierwszym razem. Kiwnęłam głową, bo nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Dziś to ja szłam na pierwszy ogień.-Złap się więc mocno!-zawołał błazen, a chwilę później pchnął mnie i poszybowałam nad całą areną, trzymając się drążka. Nauczyłam się już dobrze odbijać, przynajmniej tak twierdziła Cane, bo to ona mnie tego nauczyła, kiedy Candy akurat gdzieś zniknął, ale błazen i tak za każdym razem mnie popychał. Miałam wrażenie, że po prostu lubi wykonywać sztuczki razem ze mną, a gdy nie może tego zrobić, chce chociaż tak się przysłużyć. Zrobiłam tylko kilka sztuczek, bo, w przeciwieństwie do rodzeństwa, nie znałam ich aż tylu. Potem zrobiłam kilka kolejnych, tym razem przeznaczonych dla dwóch osób. Przy wszystkich towarzyszył mi Candy, choć wcześniej kilka razy ćwiczyłam je też z jego siostrą. Kiedy wróciłam bezpiecznie na ziemię, to oni zajęli się dalej robieniem sztuczek na trapezie, a ja poćwiczyłam jeszcze trochę chodzenie po linie, a potem to, co było dla mnie zupełną nowością i do czego przekonali mnie niedawno.
Candy i Cane mieli w cyrku takie wielkie piłki, których używali, żeby na nie wskoczyć, stawali na nich na jednej nodze, na rękach, skakali, wykonywali salta, słowem, robili wszystko. A ja jak na razie byłam na etapie marnych prób utrzymania się na tej piłce w pozycji stojącej dłużej niż minutę. Parę razy mi się to udało, ale zawsze i tak kończyło się to moim upadkiem. Nigdy jeszcze nie zdołałam z niej zejść normalnie, nie uszkadzając jakoś przy tym siebie samej. Tym razem jednak było inaczej. Udało mi się utrzymać na niej dość długo, a kiedy poczułam, że zaczynam tracić równowagę, póki miałam szansę, odbiłam się jak najmocniej od piłki, wykonałam coś na kształt salta w powietrzu i wylądowałam na ziemi na lekko ugiętych nogach. Poczułam lekki ból, ale szybko ustąpił. Nie zważając jednak na niego, odwróciłam się powoli do tyłu. Piłka przetoczyła się kawałek dalej, a ja patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Nagle usłyszałam klaskanie. Odwróciłam się i zobaczyłam zadowolonego Candy'ego.
-Świetnie ci wyszło-powiedział. Przestał klaskać i podszedł do mnie.
-Ja...dziękuję. Nie mam pojęcia, jak mi się to udało-odparłam.
-To wszystko pewnie zasługa twojego super trenera-stwierdził błazen. Uśmiechnęłam się lekko.
-Cóż za skromność, trenerze-odparłam.
-Chodź nie da się ukryć, że tygodnie ćwiczeń i jakiś wrodzony talent też mają tutaj pewnie znaczenie-odparł Candy.-Kiedy wrócę, to może osiągniesz już ten poziom, że to ty nauczysz mnie paru nowych sztuczek-dodał z uśmiechem.
-Może... Kto wie. Tym bardziej musisz szybko wrócić. I cały-powiedziałam.
-Tak właśnie zamierzam-odparł błazen.
-Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak mam ci za to wszystko dziękować-stwierdziłam, nie odrywając od niego wzroku.
-Po prostu bądź ze mną zawsze, wszędzie, bez względu na wszystko. Bez względu na całe zło, które uczyniłem-powiedział z powagą Candy.
-Będę. Nawet gdybym chciała, nie potrafiłabym inaczej-odparłam. Nie wiem, która z nas to zaczęło. A może oboje jednocześnie? W każdym razie, już chwilę później obejmowaliśmy się mocno i całowaliśmy zachłannie. Przynajmniej dopóki nie musieliśmy tego przerwać, aby pomóc w sprzątaniu Cane. Dziewczyna opowiadała masę rzeczy, ale ja nie potrafiłam się skupić na jej słowach, sama nie wiem dlaczego. Co jakiś czas mój wzrok błądził, szukał Candy'ego, i napotykał jego spojrzenie, od którego aż przechodziły mnie dreszcze. Zastanawiałam się, dlaczego ja tak na to reaguję, czy on patrzy na mnie w jakiś szczególny sposób? Podświadomie czułam, że tak, jednak nie mogłam zrozumieć, co takiego niezwykłego jest w tym jego spojrzeniu. Czas mijał jednak nieubłaganie i wkrótce skończyliśmy sprzątać. Cane zaproponowała, że możemy znowu razem coś upiec, Candy teoretycznie miał nam pomóc, ale okazało się, że w jakiś sposób uszkodziła się jedna ze ścian cyrku i błazen poszedł to naprawić. Cane i ja zostałyśmy więc same, a że dziewczyna ciągle mnie zagadywała, nie miałam czasu myśleć o Candy'm. I dobrze, bo naprawdę zaczynałam się bać, że to ja mam obsesję na jego punkcie. Z Cane zawsze potrafiłam się jakoś dogadać, więc czas minął nam na miłej rozmowie i żartach oraz na podjadaniu sobie nawzajem ciasta i rzucaniu się nim. Jestem pewna, że gdyby nie to, ona miałaby dwa razy więcej ciastek, a ja babeczek.
~Następnego dnia~
-Z niechęcią muszę przyznać, że całkiem nieźle wam to wyszło-stwierdził Candy, zajadając się jedną z babeczek, które upiekła Cane.
-Całkiem nieźle? Tylko "całkiem nieźle"?-zapytała oburzona.
-O, ale skoro już oceniasz nasze wypieki, powiedz, której poszło lepiej-zaproponowałam.
-Właśnie!-zawołała podekscytowana Cane. Błazen rzucił nam obu przerażone spojrzenie, a potem jeszcze popatrzył na mnie z wyrzutem, jakby chciał powiedzieć "dlaczego mnie w to wpakowałaś, ty zła kobieto". Mimowolnie roześmiałam się, a po chwili dołączyła do mnie Cane. Chwilę trwało, zanim się uspokoiłyśmy, z czego Candy nie był niestety zadowolony.
-Może już lepiej dajmy mu spokój-stwierdziłam, gdy się uspokoiłyśmy.
-Może.... Masz rację, nie ma co go stresować przed tak ważnym zadaniem-odparła Cane.
-Ej, ja tu jestem! Nie mówcie o mnie tak, jakby mnie nie było!-wtrącił Candy.
-Nie przeżywaj tak-odparła Cane. Błazen posłał jej wkurzone spojrzenie i rzucił w nią niedojedzoną babeczką.
-Tylko nie zaczynajcie znowu bitwy na jedzenie!-zawołałam, załamana ich zachowaniem.
-To ten debil zaczyna!-odparła Cane, strzepując z siebie okruszki.
-To ty nie bądź debilką na jego poziomie i tego nie odwzajemniaj!-powiedziałam. Nagle Candy zmienił się w chmurę niebieskiego dymu, a potem pojawił tuż obok mnie. Zanim zdążyłam jakoś zareagować, złapał mnie za rękę i poderwał do góry, po czym odwrócił w swoją stronę.
-Jesteś strasznie niemiła i dogryzasz swojemu ukochanemu, a tak nie wolno-stwierdził z powagą, znowu patrząc na mnie w ten dziwny sposób. Jakby rozbierał mnie wzrokiem-pomyślałam. Albo jakby już widział mnie w myślach bez ubrań-zdałam sobie sprawę. Jednak, wbrew moim obawom, kiedy sobie to wprost uzmysłowiłam, nie poczułam strachu, tak jak się obawiałam. To było dla mnie wręcz jak coś normalnego. Przez chwilę patrzyłam mu w oczy, rozkoszowałam się tym, co było między nami, miałam wrażenie, że jesteśmy tam sami, tylko we dwójkę. Właśnie, przez chwilę. Dłużej nie mogliśmy przecież tak perfidnie ignorować Cane, która była przecież z nami. Odsunąłem się od Candy'ego, posłałam mu lekki uśmiech, po czym kazałam wracać na miejsce. A potem zagadałam o coś jego siostrę. Błazen nie wydawał się być tym zbytnio zadowolony, jednak nie protestował, czego się mimo wszystko spodziewałam. Ze spokojem wrócił na swoje dawne miejsce i włączył się do naszej dyskusji, jakby przed chwilą tej chwili intymności między nami w ogóle nie było. Zdziwiło mnie to, ale też trochę zabolało, postanowiłam jednak nie dać niczego po sobie poznać. To był ostatni dzień Candy'ego z nami przed jego wielką wyprawą i chciałam się po prostu do woli nacieszyć jego obecnością. To chyba nic złego, prawda?
~*~
Siedziałam na łóżku i poprawiałam sobie poduszki, kiedy przyszedł Candy. Gdy zdecydowałam się pójść spać, on był akurat w toalecie, jednak wiedziałam, że i tak do mnie przyjdzie. Zawsze przychodził przed snem, trochę porozmawiać, a trochę...porobić nieco innych rzeczy. Pożegnałam się więc z Cane i poszłam do siebie, przez chwilę byłam tu sama, a teraz, jak zwykle, dołączył do mnie mój błazen. Usiadł obok i objął mnie w pasie. Przechyliłam się w jego stronę i na chwilę oparłam głowę na jego ramieniu.
-Mój koteczek idzie spać-powiedział cicho.
-Przestań-odparłam, dając mu lekkiego kuksańca w bok. Następnie odsunęłam się od niego, udając oburzoną. Błazen uśmiechnął się jak dziecko, które właśnie dostało cukierka. Jakby w ogóle nie obchodziło go to, że przed chwilą, bądź co bądź, zadałam mu ból. Po chwili jednak spoważniałam.
-Nawet nie zapytałam do tej pory, o której jutro zamierzasz wyruszyć-powiedziałam.-Przepraszam, zachowałam się tak, jakby mnie to w ogóle nie obchodziło, a to nieprawda, wiesz przecież...
-Myślę, że po śniadaniu-przerwał mi błazen. Spojrzał na chwilę w bok, na ścianę, a potem jego spojrzenie powędrowało z powrotem w moją stronę.-I nie tłumacz się, niczego takiego nie pomyślałem. Chociaż, skoro jednak jesteś tak samolubna i w ogóle się o mnie nie troszczysz...-zaczął.
-Wcale tak nie jest! Zależy mi na tobie!-zapewniłam go żarliwie.
-Udowodnij-odparł, po czym pchnął mnie na poduszki, a chwilę później poczułam na sobie jego przyjemny ciężar. Candy wpił się w moje usta, jak to miał czasem w zwyczaju. Spróbowałam odwzajemnić pocałunek, choć ledwo nadążałam za jego szybkimi, pewnymi ruchami. Poczułam jego ręce zakradające się pod moją bluzkę. Objęłam go za szyję, a nogi zgięłam mimowolnie w kolanach, po czym przycisnęłam je do Candy'ego, który był pomiędzy nimi. W tym czasie błazen oderwał się od moich ust.
-Lily...-szepnął głosem zachrypniętym od pożądania. W sposobie, jaki wypowiedział moje imię, było wszystko. Milion pytań. Milion pragnień. Milion obietnic. I milion odpowiedzi na wszystkie moje obawy. Powinnam racjonalnie zastanowić się nad tym wszystkim, przemyśleć to, przeanalizować, ale moje własne ciało miało chyba inne zdanie. Zanim zdałam sobie sprawę z tego, co robię, przyciągnęłam Candy'ego ponownie do siebie i znowu się pocałowaliśmy. Poczułam jego język na swoich ustach, jego oddech znów stał się moim oddechem, a rytm naszych serc zrównał się, czułam to. Po prostu czułam to wszystko. Candy przesunął swoje ręce wyżej, znów dotarł do stanika, podwijając mi przy tym dość wysoko bluzkę. Następnie jedną dłoń zsunął z powrotem na moją talię. Potem oderwał się od moich ust, sam zszedł o wiele niżej i, poczynając od miejsca, gdzie zaczynały się moje spodnie, zaczął na mojej skórze zostawiać delikatne pocałunki. Szedł coraz wyżej i wyżej, co jakiś czas zakreślając gdzieniegdzie powolny, kolisty ruch językiem. Zatopiłam dłonie w jego gęstych, niebieskich włosach, które rozsypywały się swobodnie po moim ciele i delikatnie mnie łaskotały. To była istna udręka, czułam, że on to wie i specjalnie robi wszystko w taki sposób, tak wolno, a jednocześnie tak dokładnie, abym sama zaczęła prosić go o więcej. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, poczułam odrobinę złości, ale przede wszystkim czułam, że faktycznie tak jest. Chcę więcej tej przyjemności. Chcę więcej tego wszystkiego. Więcej miłości, więcej bliskości. Chciałam, żebyśmy się w sobie na dobre zatracili i to mnie nieco przerażało, ale nie na tyle, żebym próbowała to jakoś przerwać. Zanim Candy dotarł do mojego stanika, minęła chyba wieczność. Polizał delikatnie moją skórę, a potem nagle wyprostował się. Spojrzałam na niego z lękiem, bałam się, że zrobiłam coś źle.
-To nam tylko przeszkadza!-zawołał z tym swoim kpiącym uśmiechem na twarzy. Nim się spostrzegłam, chwycił moją bluzkę i pociągnął ją w górę, odsłaniając wszystko, co do tej pory skrywała. Moja głowa i ręce zaplątały się w materiale, bo Candy po prostu szarpał jak szalony, chcąc jak najszybciej pozbyć się tej części mojej garderoby. Chwilę później bluzka wylądowała gdzieś na podłodze, a błazen wrócił spojrzeniem do mnie. Miałam wrażenie, że przygląda mi się krytycznie, jakby mnie oceniał. I wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że tak rozebraną widzi mnie pierwszy raz. Co prawda miałam jeszcze na sobie stanik i spodnie, ale jednak poczułam się dość nieswojo. Chciałam się zakryć, wstać i założyć z powrotem bluzkę, ale Candy mi to uniemożliwił. Pochylił się nade mną i przyszpilił mi ręce po bokach głowy, a potem zaczął mnie całować pod uchem, stopniowo zjeżdżając coraz niżej, na szyję, dekolt, jeszcze niżej, aż zatrzymał się tuż nad stanikiem. Oderwał się ode mnie i popatrzył na mnie wzrokiem pełnym...pożądania. Znów poczułam, jak to dziwne uczucie, które wręcz bałam się nazwać, rozchodzi się po całym moim ciele i powoduje drżenie, którego nie mogłam opanować.
-Fioletowy. Kto by się spodziewał?-powiedział z uśmiechem.-Pasuje ci ten kolor. Nigdy nie waż się zakładać innej bielizny, jasne?-dodał, pochylając się nade mną. Choć tego nie chciałam, powoli pokiwałam głową. Ton jego głosu... To był ton nieznoszący sprzeciwu. On nie pytał. Nie prosił. On żądał. To była ta część jego osobowości, która najbardziej mnie przerażała, ale jednocześnie też, w obecnej chwili, najbardziej pociągała. Candy pocałował mnie delikatnie, jakby niepewnie, a potem przesunął się nieco w bok i szepnął mi wprost do ucha.
-Chcę cię. Pragnę cię. Tu i teraz, jak nigdy wcześniej, uwierz. Ty też tego chcesz, widziałem, jak na mnie patrzysz-powiedział, a ja zamarłam. Czy to możliwe? Czy to naprawdę było to? To wyrażały wszystkiego jego gesty i spojrzenia? Mój wzrok mówił tak samo? Że go pragnę? Ale w końcu spojrzenie to coś, nad czym nie tak łatwo zapanować. Kiedy ktoś kłamie, to najczęściej po spojrzeniu można takiego kłamcę rozpoznać. Spojrzenie mówi. Spojrzenie zdradza głęboko skrywaną prawdę. Więc czy ja go naprawdę pragnę? Chcę Candy'ego, tak jak on mnie?-myślałam niesamowicie chaotycznie. W końcu zamknęłam oczy i skupiłam się na tym, co czuję. Na zrównanym oddechu, swoim i Candy'ego. Na wspólnym biciu naszych serc. Na tym, jak dobrze było mi czuć go przy sobie, jego bliskość. A już niedługo miałam tą możliwość stracić i to, jakby się mogło zdawać, na wieczność. Bo miesiąc bez niego to dla mnie wieczność.
-Ale ja się boję-powiedziałam cicho.
-Nie masz czego. Będę delikatny. Wiem, jak to zrobić, żeby cię nie bolało i było ci przyjemnie. Tylko zaufaj mi-wyszeptał Candy, po czym pocałował mnie delikatnie w szyję. Z czułością. Jego ręce, z taką samą czułością, równie delikatnie, objęły mnie w pasie. Nagle poczułam się inaczej. Jakby wstąpił we mnie ktoś inny. Czy jest sens dłużej to ciągnąć? Chcesz pozostać wieczną dziewicą, czy co, Lily? Jeśli nie tu, nie teraz i nie z Candy'm, to gdzie, kiedy i z kim innym? Przecież chcesz tego! Jeśli go kochasz, zaufaj mu całkowicie. I całkowicie mu się oddaj, tak ja on tobie. Może i ma większe doświadczenie, ale nie myśl teraz o tym. Teraz istniejecie tylko wy, przeszłość nie ma znaczenia-zdawał się mówić ten "ktoś inny". I poczułam, że ma rację. Zebrałam się w sobie.
-Ale jeśli coś mi nie będzie pasowało, przestaniemy?-spytałam.
-Niezwłocznie, jak tylko wyrazisz taką wolę-odparł Candy.
-No to chyba nie ma na co czekać-powiedziałam. Potem szybko przechyliłam głowę w bok, tak, że spojrzałam prosto w jego oczy, pociemniałe od pożądanie. Candy uśmiechnął się, zadowolony niczym myśliwy, który wreszcie upolował swoją ofiarę. Szybko jednak wyzbyłam się tego porównania, nie podobało mi się. Nie powinnam tak myśleć. Chwilę później Candy przysunął się do mnie i nasze usta znowu się złączyły. Jednocześnie poczułam, jak jego ręce zjeżdżają powoli w dół. Bez większych problemów odpiął mi spodnie i powoli je zsunął, ale tylko trochę, odsłaniając przy tym moje, również fioletowe, majtki. Candy spojrzał w dół, zaśmiał się cicho, a potem wrócił spojrzeniem do moich oczu.
-Tak właśnie lubię-powiedział. Nie bardzo wiedziałam, czy jego słowa odnoszą się do tego, co właśnie robiliśmy, do mojego ubioru czy może do czegoś jeszcze innego. Candy pocałował mnie, znów z taką pasją, jakby od tego zależało całe jego życie. Jakby chciał zrobić to mocniej, bardziej, na zapas. Nie miałam nic przeciwko temu, ten miesiąc rozłąki brzmiał okropnie dla mnie, dla niego pewnie też. Po chwili oderwał się ode mnie, zsunął nieco niżej, zaczął mnie całować przez chwile po dekolcie, potem po brzuchu. Westchnęłam cicho, podczas gdy on znowu się ode mnie odsunął. To wszystko wydawało mi się niesamowicie nierealne, jak sen. Aż musiałam sobie przypominać, że ja wcale nie śnię, że to się dzieje naprawdę. Naprawdę zamierzamy to razem zrobić. Jego sprawne ręce zaczęły dalej zsuwać mi spodnie, udało mu się to zrobić aż do połowy ud. Czułam się dziwnie, czułam, że robię się cała...mokra. Niby wiedziałam, że tak to wygląda, ale wiedzieć a poczuć coś to dwie zupełnie inne rzeczy. Przynajmniej tak wtedy czułam. Jednocześnie też poczułam coś innego. To było rażąco niesprawiedliwe, że sam mnie rozbierał, a nadal miał na sobie wszystkie ciuchy! Na szczęście teraz, gdy był zajęty rozbieraniem mnie, ja miałam wolne ręce. Candy popatrzył na mnie wzrokiem wygłodniałego człowieka, który po miesiącu głodowanie dostaje nagle możliwość zjedzenia swojego ulubionego dania, a potem przestał mnie rozbierać. Pochylił się nade mną i znowu zaczął całować, po ustach, szyi. Językiem delikatnie drażnił moją skórę, wręcz torturował mnie swoimi pieszczotami. Obiecałam sobie, że kiedyś mu się za to odwdzięczę. Candy przywarł do mnie niemal cały ciałem, więc miałam trochę trudniej, ale w końcu i moje dłonie zdołały się zakraść pod jego bluzkę. Powoli przesuwałam nimi po jego mięśniach, chcąc zbadać ich kształt, strukturę, chcąc poznać każdy milimetr jego ciała i nauczyć się go na pamięć. Candy westchnął cicho, chyba podobało mu się to, co robiłam. Potem znienacka ugryzł mnie lekko w szyję, co skutkowało tym, że z moich ust wydobyło się coś pomiędzy westchnieniem, a jękiem.
Jakoś jednak zdołałam się opanować i kontynuowałam to, co zaczęłam. A przynajmniej spróbowałam. Chwyciłam brzeg jego bluzki i delikatnie podniosłam do góry. Chwilę później materiał wyrwał mi się z dłoni, bo Candy wyprostował się nagle i uśmiechnął do mnie dość łobuzersko. Następnie sam zdjął sobie koszulkę i rzucił niedbale w bok. Nie spadła na ziemię, a przynajmniej nie cała. Zaczepiła się o krawędź łóżka, ale Candy nawet nie zwrócił na to uwagi.
-Patrz na mnie!-zażądał, a ja, dość niepewnie, wróciłam do niego wzrokiem. Ja też nie widziałam go jeszcze nigdy wcześniej bez koszulki. Jednak wiele razy byliśmy tak blisko siebie, że czułam jego ciało niemal tak dobrze jak swoje własne. Poza tym, Candy był dość silny, więc wiedziałam, że musi być umięśniony, mimo że był przy tym dość chudy i wydawał się lekki. Co akurat nie do końca było prawdą, bo gdy leżał na mnie i wgniatał mnie w materac, doskonale czułam, że swoje ważył. Teraz jednak, na jego widok, najpierw zaparło mi dech w piersi, a potem poczułam, jak całą mnie zalewa fala uczucia, które dopiero co nauczyłam się nazywać. Nawet nie wiedziałam, że tak bardzo go pragnęłam. To było na swój sposób nieco przerażające, ale wiedziałam, że znalazłam się na ścieżce, z której nie za bardzo mogę zawrócić. Zresztą, nawet tego nie chciałam.
-Co, odebrało ci mowę na mój widok?-spytał cicho Candy, znów z tym swoim nieco irytującym uśmieszkiem, a potem pochylił się ponownie nade mną. Poczułam jego usta przy swoim uchu. Polizał je delikatnie językiem, a potem przygryzł, celując chyba specjalnie w sam szpiczasty czubek. Jęknęłam cicho, ale poza tym bardziej byłam skupiona na kontynuowaniu badania dłońmi jego ciała. Nie miałam jednak na to dużo czasu. Błazen oderwał się ode mnie, przesunął nieco niżej, po czym kilkoma szybkimi ruchami zsunął mi spodnie aż do kostek, a potem pozbył się ich i odrzucił gdzieś na podłogę. Zostałam w samej bieliźnie. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, zaczęła mnie ogarniać panika. Wtedy jednak popatrzyłam na Candy'ego, a on na mnie. Nasze spojrzenia spotkały się ze sobą, a ja ujrzałam w jego oczach miłość i troskę.
-Kocham cię, moja Lily-powiedział cicho. Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, kiedy błazen pochylił się i rozchylił mi przy tym nogi, a potem poczułam coś mokrego na wewnętrznej stronie uda. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że Candy mnie tam polizał, a potem zaczął delikatnie całować. Ta pieszczota była przyjemna, ale jednocześnie irytująca. Była jego kolejną torturą na mnie! Tym razem już nie potrafiłam tego powstrzymać, jęknęłam cicho, zaciskając dłonie na pościeli. Candy nawet nie zareagował, tylko dalej robił swoje. Dopiero po chwili podniósł się, przysunął do mnie i nasze twarze znowu dzieliły centymetry.
-Twoje ciało jest niezwykle wrażliwe-powiedział cicho. Znów mówił tym pełnym pożądania głosem.
-To źle?-spytałam, nieco przejęta i zaskoczona. W gruncie rzeczy nadal bałam się, że to ja zrobię coś nieodpowiedniego i wszystko zepsuję.
-Wręcz przeciwnie. To mnie niesamowicie kręci. Fascynuje. Pociąga. Daj mi tego więcej, moja kochana-odparł z uśmiechem.
~*~
Candy znowu zniknął, oczywiście w pokoju Lily, jakżeby inaczej. Wiedziałam, że niedługo pewnie i tak wróci, jak zresztą zawsze. Jednak czas się przedłużał, a ja wpadłam na pomysł, żeby iść i sprawdzić, co im tak długo schodzi. Wstałam i skierowałam się w stronę pokoju Lily. Szłam przed siebie dobrze znanymi, kolorowymi korytarzami naszego cyrku. Strasznie się cieszyłam, że w końcu tutaj wróciliśmy. W końcu wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Tak samo cieszyłam się całym spędzonym tutaj czasem. Co prawda czasem się nudziłam, nie mogłam zabijać ani gwałcić, obietnicy danej Lily, w przeciwieństwie do mojego brata, łamać nie chciałam, a nieraz Candy i Lily znikali gdzieś na jakiś czas razem, ale nie narzekałam. W końcu byli parą i potrzebowali trochę czasu sam na sam, a jak znam swojego brata, to on by najchętniej Lily w ogóle ze swoich objęć nie wypuścił. Szkoda mi było, że już niedługo to wszystko mogło się strasznie zmienić, zależnie od tego, czego dowie się Candy. Miałam jednak szczerą nadzieję, że nic mu nie będzie i dowie się wszystkiego, pozna całą prawdę, która może jednak nie okaże się tak zła. Nic nie mogłam jednak poradzić na to, że w gruncie rzeczy bałam się trochę tego, co może niedługo nastąpić. A nawet bardzo się bałam. Tych kilka tygodni było niczym wyjęte ze snu, pełne radości, jakiej dawno nie odczuwałam. My, to znaczy Candy i ja, byliśmy światłem dla ludzi, a Lily była naszym światłem-pomyślałam. Nagle jednak wpadła mi do głowy inna myśl. Zdałam sobie sprawę, jakie to głupie, że w ogóle idę sprawdzić co u tej dwójki. Co mnie obchodzi, co oni robią? A może właśnie Candy ją wreszcie rozdziewicza? Możliwe, bo jeśli nie, to nie wiem, ile ten mój braciszek wyrobi jeszcze w tym celibacie, który sam na siebie ściągnął. Poza tym, przecież oboje są dorośli, a jeśli już będą chcieli, to sami mi się pochwalą swoimi wyczynami. Najlepiej zostawić tą dwójkę samą, tylko mam nadzieję, że Candy jednak do mnie zawita, bo nie chcę się znowu nudzić całą noc-pomyślałam. Chwilę później zawróciłam, myśląc nad tym, jak mogłabym zabić dłużący się czas.
~*~
Pochylił się nade mną i pocałował mnie. Jedną dłoń położył na mojej szyi, drugą zakradł się na plecy, w okolice zapięcia od stanika. Ja zaś zarzuciłam mu ręce na szyję i zaczęłam powoli zsuwać je niżej, tyle, na ile mogłam. Candy zaczął próbować odpiąć mi stanik, czego nie ułatwiały mu moje rozsypane wszędzie dookoła włosy. Właściwie to nasze włosy, bo te nasze długie kudły splątały się ze sobą chyba na dobre. W końcu jednak mu się to udało. Zsunął w dół drugą dłoń i powoli, ostrożnie, zaczął mi go zsuwać. To mogło wyglądać tak, jakby nie wiedział do końca, jak to zrobić, ale było dokładnie na odwrót. Jego ruchy były pewne, on doskonale wiedział co i jak zrobić. Najpierw wysunął mi go spod pleców, potem zostawił i położył swoje dłonie na mojej klatce piersiowej. Przesunął je do góry, zsuwając przy tym stanik. Poczułam jego ręce na swoich piersiach. Delikatnie je ścisnął, a mi wyrwało się zduszone, przeciągłe westchnięcie. To było tak nierealne, nadal nie mogłam uwierzyć w to, że to robimy. Razem. Pragnęłam tego jak nigdy, jednocześnie jednak trochę się bałam. Ale wiedziałam, że muszę się w końcu na to zdecydować, bo tego chcę. A jeśli tego nie zrobię, to nigdy przecież nie nadejdzie taka chwila, kiedy ten strach, obawa, magicznie znikną. Po prostu muszę zaufać Candy'emu, a skoro go kocham, to nie powinien być dla mnie problem. I nie był, teraz już nie. Poza tym, on też ryzykował, ufając mi, a mimo to nie wydawał się aż tak tego wszystkiego bać.
Candy oderwał się od moich ust i przesunął niżej, znacząc językiem ślady na moim dekolcie. Zjeżdżał coraz niżej i niżej, myślałam, że w końcu się zatrzyma, ale on tego nie zrobił. Dotarł do mojej piersi, do samego jej wierzchołka i zaczął wokół niego delikatnie kreślić kółka językiem. Raz robił to szybciej, raz wolniej, na chwilę przestawał, potem znowu zaczynał, to doprowadzało mnie do szału. Znów wsunęłam ręce w jego włosy, objęłam nimi jego głowę i jęknęłam cicho, unosząc nieco swoją klatkę piersiową. Candy jedną dłoń miał na moich plecach, drugą położył na moim brzuchu, ale kiedy tak na to wszystko, co mi robił, zareagowałam, przesunął ją wyżej, na drugą pierś. Delikatnie ją ścisnął, a potem przeniósł się na nią z tą samą pieszczotą, choć chyba raczej powinnam powiedzieć "torturą".
-Candyy...-powiedziałam cicho, przeciągając lekko jego imię. Nie mogłam wprost wytrzymać, nie byłam w stanie tak dłużej leżeć i czekać, pozwalać mu się powoli torturować. Uniosłam lekko brzuch, na tyle, na ile pozwalała mi odległość między nami, w końcu Candy pochylał się, będąc między moimi nogami i dość skutecznie ograniczał mi ruchy. Błazen wykorzystał to i objął mnie w pasie, mocno do mnie przywierając. Znów cicho stęknęłam, czując, co wyprawia na mojej skórze jego język. To uczucie, które wypełniało mnie całą. To było coś tak szalenie przyjemnego, ale jednocześnie przerażającego. Wcześniej nawet nie myślałam, że można się tak zatracić w drugiej osobie, tak bardzo pragnąć jej dotyku, spojrzenia, uwagi. Myślałam sobie, że seks, jak seks, pewnie jest przyjemny, skoro wszyscy tak twierdzą. Ale to nie była tylko "przyjemność". Przyjemnie jest wtedy, kiedy w gorący dzień jesz dobrego loda, a to, to było coś znacznie lepszego. Seks. My naprawdę uprawiamy seks. Naprawdę to robimy-pomyślałam, nadal nie mogąc w to wszystko uwierzyć. Nagle to wszystko zniknęło. Język Candy'ego pieszczący moje piersi, jego usta, ręce błądzące po moim ciele. Błazen odsunął się ode mnie po razkolejny, skutkiem czego musiałam go puścić, pochylił się nade mną i ostatecznie zsunął mi z ramion niepotrzebny już stanik.
-Nie chcę dłużej czekać. Nie dam rady-powiedział, odrzucając go, a jakże, na podłogę. Potem wrócił spojrzeniem do mnie. Powoli skinęłam głową. Jeden raz, ale to wystarczyło za odpowiedź. Candy jak szalony zaczął odpinać swoje spodnie, nie miałam pojęcia, że można się tak szybko rozebrać. To było szybkie jak teleportacja, w jednej chwili miał je na sobie, a w drugiej już nie, leżały bezwładnie na podłodze obok reszty naszych ubrań. Candy znów się nade mną pochylił, wstrzymałam przy tym oddech. On jednak tylko wyszarpnął mi spod głowy poduszkę. Popatrzyłam na niego zdziwiona. Po co mu poduszka? On z łatwością wychwycił to moje spojrzenie.
-Podnieś się trochę. Wsunę ją pod ciebie-powiedział.
-Po co?-spytałam, nadal zaskoczona. Nic z tego nie rozumiałam.
-Bo tak będzie po prostu wygodniej i łatwiej-odparł. Tak odpowiedź tym bardziej mnie zdumiała i trochę zawstydziła. Dokładniej to zawstydziła mnie moja niewiedza, w końcu on był doświadczony, a ja nie. Byłam jak dziecko, które nie umiałoby nic bez swojego nauczyciela. Posłusznie jednak podniosłam nieco swoje biodra i umożliwiłam mu wsunięcie poduszki pode mnie. Mój wzrok powędrował w kierunku sufitu. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że to robię. Robimy. Że naprawdę się na to zdecydowaliśmy. Ale byłam pewna, że chcę tego teraz i właśnie z nim. Robię to...Uprawiam seks z kimś, kto próbował mnie zgwałcić. Jestem chyba jakaś nienormalna, ale...chcę tego-pomyślałam. Candy przysunął się do mnie znowu, moje spojrzenie powędrowało w dół i napotkało jego zadowoloną twarz, z szerokim uśmiechem, jakby znowu dostał jakiś wymarzony prezent. Kiedy palce błazna zaczepiły o materiał moich majtek, mimowolnie podniosłam lekko głowę i spojrzałam w dół. On. Majtek. Już. Nie miał. To ma we mnie wejść?! To przecież niemożliwe!-pomyślałam przerażona i na dobre zaczęłam się zastanawiać, czy jednak tego nie przerwać. Candy jednak zostawił w tej samej chwili moje majtki i pochylił się nade mną, uniemożliwiając mi w ten sposób patrzenie na....Nieważne. W każdym razie, Candy pocałował mnie, ale nie jak do tej pory, niczym spragniony człowiek, który po wędrówce przez pustynię w końcu znalazł wodę, tylko czule, z miłością i troską, jakby chciał przelać we mnie wszystkie swoje uczucia.
-Kocham cię-szepnął mi do ucha, kiedy się ode mnie odsunął. Poczułam, jak jedną dłonią gładzi mnie delikatnie po głowie i zaczyna bawić się moimi włosami.
-A ja ciebie...to niby...nie? Kocham cię mój...wariacie-musiałam mówić z przerwami. Inaczej nie mogłam, głos mi się załamywał, nie mogłam mówić. Czułam się, jakbym miała wodę w ustach. Niby to tylko woda, ale jednak uniemożliwia mówienie. Niby nic mi nie przeszkadzało, nie straciłam głosu, a jednak ledwo mogłam go z siebie wydobyć. Poczułam, jak Candy delikatnie mnie przytula. Byłam mu wdzięczna za to, że okazuje mi tyle czułości. Pocałował mnie znowu, a ja, zadowolona, przywarłam do niego całym ciałem i objęłam go mocno. Jego ręce zaczęły sunąć w dół po moim ciele, zatrzymały się dopiero przy moich majtkach. Candy odsunął delikatnie materiał i wsunął tam jedną swoją dłoń, drugą przesunął na moje biodro. Sama czułam, że jestem tam już chyba masakrycznie mokra, ale on w żaden sposób tego nie skomentował. Po chwili poczułam, jak delikatnie wsuwa we mnie swój palec. Jęknęłam cicho, prosto w jego usta, trochę z zaskoczenia, a trochę z przyjemności. Zaczął nim delikatnie poruszać, jednocześnie cały czas mnie całując. Na chwilę znowu zszedł niżej, do moich piersi, potem całował i lizał mnie po szyi, delikatnie przygryzał, nawet w pierś. Moje zmysły doznawały od tego wszystkiego przeciążenia, ale wkrótce dotarło do mnie, co pragnął osiągnąć. Dopiero kiedy wsunął we mnie kolejny palec poczułam, że to już chyba trzeci. Objęłam go i jeszcze bardziej do siebie przycisnęłam. Po paru chwilach odsunął się ode mnie, jednocześnie, ku mojemu niezadowoleniu, wyjął ze mnie swoje palce.
-Spokojnie, bo zaraz będziesz mieć orgazm, a ja jeszcze nie zacząłem na dobre. I rozluźnij się, wtedy będzie przyjemniej-powiedział cicho. Od jego wibrującego głosu aż poczułam przyjemne dreszcze rozchodzące się po całym moim ciele. Kiwnęłam powoli głową. Nawet nie zorientowałam się, kiedy pozbył się ostatecznie mojej bielizny, zbyt zaaferowana tym, co powiedział, i co za niedługo nastąpi. Po chwili Candy znowu znalazł się między moimi nogami, myślałam, że znowu się nade mną pochyli, będziemy się całować, dotykać. Ale tak się nie stało. Przysunął się bliżej mnie, opuścił swoją dłoń, nie widziałam, co robi, a zanim zdążyłam się podnieść i to sprawdzić, poczułam to, czego najbardziej się w tym wszystkim obawiałam. Wszedł we mnie. Powoli, ale pewnie i nieubłaganie. Na początku spanikowałam, jęknęłam cicho, ale poza tym nie miałam pojęcia, co teraz, lecz wtedy przypomniałam sobie jego słowa. Rozluźnij się. Rozluźnij. Rozluźnij-zaczęłam powtarzać w myślach. To samo po chwili powiedział on.
-Nie bój się, i trochę się rozluźnij, będzie lepiej. Będzie dobrze, zaufaj mi-powiedział cicho. Spróbowałam, ale w tej samej chwili poczułam ból. Trochę mnie on zaskoczył, mimo że podświadomie się go spodziewałam, jednak wcale nie bolało tak, jak myślałam, że będzie. Zresztą, po chwili ból zaczął słabnąć, a kiedy Candy zaczął się we mnie poruszać, w ogóle o nim zapomniałam. Błazen pochylił się nade mną, najpierw oparł się na wyprostowanych rękach, a potem powoli opuścił się, opierając się już na łokciach. Znowu był tak blisko mnie, a właściwie bliżej niż kiedykolwiek do tej pory, bo był we mnie. Czułam jego ruchy, dość wolne, za co byłam mu wdzięczna. Candy zaczął jednak powoli przyspieszać, pocałował mnie zachłannie, jednocześnie robiąc to coraz szybciej i szybciej. Chwyciłam go za ramiona i spróbowałam od siebie lekko odciągnąć, na szczęście nie protestował i odsunął się. Spojrzał na mnie z zapytaniem w oczach.
-Wolniej-wyszeptałam. A właściwie wyjęczałam. Candy nic nie odpowiedział, ale zwolnił swoje ruchy. Miałam wrażenie, że odpływam. Jak i gdzie? Nie miałam zielonego pojęcia, ale cieszyłam się, że to właśnie Candy był teraz razem ze mną. Kochałam go. Kochałam go i pragnęłam tak bardzo, że niemal doprowadzało mnie to już do szału.
-Kocham cię, cukiereczku, zawsze i wszędzie. Mógłbym stale ci o tym mówić, cukiereczku-szepnął, pochylając się z powrotem nade mną. Poczułam, że serce mi zamiera. Czułam, że nie dam rady, nie wytrzymam tego wszystkiego, serce chyba zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej.
-A ja ciebie kocham, lizaczku-odparłam cicho, nie chcąc pozostać mu dłużną. Candy uśmiechnął się lubieżnie. Znowu przyspieszył swoje ruchy, ale nie aż tak bardzo, co mi nie przeszkadzało. Bo nie bolało, a w każdym razie nie aż tak. Czułam, jak coś we mnie powoli narasta. Jakieś dziwne uczucie, którego nie umiałam nazwać. Jakaś dzika euforia, przyjemność, spełnienie. Czułam, że mam to wręcz na wyciągnięcie ręki. Candy znowu trochę przyspieszył, dokładnie czułam wszystkie jego ruchy. Pochylił się nade mną, jedną ręką zaczął delikatnie pieścić moją pierś. Wzięłam głęboki wdech, a potem cicho zajęczałam, niemalże prosto w jego usta. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że będę z tym moim błaznem, w takim miejscu, w takiej chwili...kochać się, najpewniej bym go wyśmiała. To było niemożliwe, a jednak działo się naprawdę. Naprawdę się kochaliśmy, naprawdę tego chciałam, naprawdę sprawiało mi to nieopisaną wprost przyjemność, a Candy przynajmniej wydawał się być nie mniej zadowolony. Poczułam mocniejsze pchnięcie i to się powtórzyło, znowu zajęczałam. Jednocześnie zdałam sobie sprawę, że czuję coś mokrego, jakby jakąś ciecz, już od jakiegoś czasu, ale po chwili to uczucie zniknęło, a po kolejnej chwili zapomniałam o nim w ogóle. Skupiłam się na tym, co działo się teraz. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę, że my...razem...w łóżku... To było tak nierealne, a jednocześnie tak namacalne. Candy pocałował mnie, delikatnie, z miłością, zaczął kreślić drogę od moich ust, przez szyję aż do dekoltu. Westchnęłam cicho, a potem wydałam z siebie coś pomiędzy jękiem, a cichym krzykiem, kiedy błazen znowu zrobił kilka szybszych ruchów, po czym znowu zwolnił.
W tej samej chwili zrozumiałam, że Candy poniekąd kontynuuje torturowanie mnie na ten swój dziwny, słodki sposób. Robił to specjalnie, najpierw nagle przyspieszał, potem równie nagle zwalniał, powodując tym samym, że całą sobą czułam tą dziką rozkosz, wypełniającą powoli moje ciało. Wyglądało na to, że niezły był z niego sadysta, ale ze zdziwieniem stwierdziłam, że wcale nie przeszkadza mi to, co robi. Wszystko to w gruncie rzeczy sprawiało mi taką przyjemność, jakiej nie czułam jeszcze nigdy w życiu. Byłam skłonna zrozumieć, dlaczego on tak bardzo tego chciał. To było niesamowite, przeżuwać coś takiego z kimś, kogo kochało się nad życie, tak jak ja jego. Być z tą osobą tak blisko. Być niemalże jednością. Czułam się szczęśliwa. Po prostu szczęśliwa. Od dłuższego czasu zapomniałam o wszystkich swoich zmartwieniach, byłam tylko ja i on, tylko nasza dwójka, i nic innego się nie liczyło. Candy odsunął się ode mnie nagle na niewielką odległość, po czym popatrzył na mnie z góry.
Chwilę później znów mnie pocałował, nasze oddechy na powrót zlały się w jeden, rytm naszych serc był wspólny. Moje ręce zaczęły ponownie błądzić po jego ciele, od pasa w górę i z powrotem. Poczułam, że wypełnia mnie radość, od której wręcz chce się śmiać. Mimowolnie, nawet nie wiedząc kiedy, objęłam Candy'ego nogami, wyginając przy tym nieco swoje ciało. Błazen zdawał się nie mieć nic przeciwko temu. Nagle odsunął się ode mnie, chwycił mnie za uda i trochę bardziej je rozsunął. Znów dość mocno przyspieszył, wykonując kilka szybkich pchnięć. Krzyknęłam cicho, zaskoczona, ale niedługo to trwało. Candy ponownie się nade mną pochylił i zaczął mnie czule, delikatnie oraz namiętnie całować. Czułam, że to narastające uczucie jeszcze się przybliżyło. Było dosłownie tuż-tuż. Nagle poczułam to jeszcze bardziej. Całą tą dziką, nieskończoną, nieposkromioną radość i przyjemność. I satysfakcję. Nieporównywalne do niczego, co czułam wcześniej. Nieporównywalne do żadnej innej rozkoszy, jaką dane mi było poznać. Objąłem Candy'ego, kiedy tylko to poczułam, i przycisnęłam bardziej do siebie, do swojego ciała, jakbym pragnęła, jakbym próbowała sprawić, aby nasze ciała stały się jednością. Wbiłam mu paznokcie w skórę na karku, ale nawet jeśli go to zabolało i jakoś przeciwko temu zaprotestował, nie pamiętam tego ani trochę. Wygięłam się, czując tą niemożliwą do opisania przyjemność. Nie mogłam się dłużej powstrzymać i zaczęłam cicho jęczeć. Po chwili dołączył do mnie Candy, ale on wydał z siebie tylko jeden, przeciągły jęk, połączony z westchnieniem, mogłabym powiedzieć, ulgi? A chwilę później poczułam w sobie znowu jakąś ciepłą substancję, zbliżoną do cieczy, ale tym razem było jej znacznie, znacznie więcej. Candy objął mnie delikatnie, po czym odsunął się powoli ode mnie i wyszedł ze mnie, a chwilę później ja poczułam, jak ta...ciecz? Jakby ze mnie wypływała. Szczęśliwa, spełniona, zupełnie nie myślałam i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, co to było. Ogarnął mnie lekki strach, ale wtedy Candy znów pochylił się nade mną i delikatnie, z uczuciem, pocałował mnie.
~*~
Zawsze śmieszyły mnie durne frazesy pokroju "ona jest moją lepszą połówką", "ona jest moim szczęściem", "ona sprawia, że jestem lepszym człowiekiem". Nie do końca chodziło o ich znaczenie, po prostu brzmiały dla mnie głupio, aż do tej chwili. Lily naprawdę była moją lepszą połową. Bardziej kruchą, delikatniejszą, czasem nazbyt ufną, ale wciąż lepszą. I ona potrafiła wyciągnąć ze mnie resztki dobra, o którym nawet nie myślałem, że jeszcze we mnie zostało. Kiedy byłem tak blisko niej, czułem coś więcej, niż tylko podniecenie. Czułem...coś dziwnego. Coś, czego nie da się chyba opisać słowami. Miałem ochotę nawet nie tyle kochać się z nią, co po prostu objąć ją, sprawić, żeby nasze ciała do siebie przywarły, żeby między nami nie było absolutnie żadnej pustej przestrzeni. I miałem ochotę tulić ją tak przez wieczność, żeby być pewnym, że nic jej nie grozi. Siła tego pragnienia przerażała mnie samego. Tak bardzo zatraciłem się w niej, w jej miękkich włosach, świetlistych oczach, idealnych ustach, drobnym, gorącym ciele, że ledwo panowałem nad samym sobą, ale nie chciałem przecież robić jej krzywdy ani sprawiać bólu, więc musiałem kontrolować swoje ruchy. Kiedyś myślałem, że miłość to uczucie jak każde inne, ale zmieniłem zdanie. Miłość, w każdym razie ta, którą ja czułem do Lily, była jak nieskończony ocean, wciąż na nowo obmywający falami moje serce. Lily reagowała na wszystkie pieszczoty w taki sposób, że wciąż miałem ochotę dawać jej więcej i więcej, nie myśląc nawet o sobie. Liczyła się ona. Teraz była już tylko ona. Ona i ja. Na zawsze.
-Na zawsze-powiedziałem cicho, odrywając się od niej. Lily popatrzyła na mnie zaskoczona.
-Co?-spytała drżącym głosem.
-Na zawsze będziemy razem-powiedziałem, patrząc na nią jak na cud. Była moim cudem. Dziewczyna powoli skinęła głową.
-Tak-powiedziała cicho, po czym przesunęła swoimi dłońmi po moim karku. Nie zwlekając dłużej, znów złączyłem nasze usta w pocałunku. Kiedyś myślałem, że całowanie się tyle razy z jedną i tą samą osobą musi się kiedyś zrobić nudne, ale teraz wiedziałem, jak bardzo się myliłem. Z moją Lily każdy pocałunek był jedyny w swoim rodzaju, wyjątkowy, nieziemski. W obecnej chwili miałem ochotę krzyczeć ze szczęścia! Wrzeszczeć, śmiać się, skakać z radości. Uprawiałem seks tyle razy, że nawet już tego nie zliczę. Ale wszystkie te "razy" nie mogły się równać z tym, czego doświadczyłem z Lily. To było nieziemskie. Parę razy trochę spanikowałem, że nam się nie uda, na przykład kiedy Lily przez chwilę nie mogła się rozluźnić, albo kiedy po wejściu w nią poczułem coś, bo zwykle niczego nie czułem, nawet u dziewic, ale z nią było inaczej. Czułem wszystko. Czułem jej radość, pragnienie, pożądanie, miłość, ale też jej obawy, dlatego starałem się być jak najbardziej delikatnym i ani razu nie dać po sobie poznać paniki. Kochałem ją, cholera, tak ją kochałem, że mógłbym zrobić dla niej wszystko. Nie żałowałem ani trochę, że musiałem na to czekać, ale cieszyłem się, że mamy to już za sobą. Że przed moją "misją" choć ten jeden raz w pełni zasmakowałem Lily. Gdyby to ode mnie zależało, to gdy tylko w niej doszedłem, zrobiłbym to z nią jeszcze raz, i jeszcze, dopóki oboje nie padlibyśmy ze zmęczenia, ale nie chciałem tak jej męczyć. W końcu wiedziałem, że pierwszy raz był dla niej czymś wyjątkowym, nie chciała tego robić ot tak, a ja nie chciałem na nią za bardzo nalegać, także i teraz.
Kiedy skończyliśmy, jeszcze przez długi czas całowaliśmy się, ja dotykałem jej gdzie tylko mogłem, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów jej idealnego ciała, podczas gdy Lily nadal delikatnie obejmowała mnie nogami. Nie wiem, ile minęło, zanim w końcu zdecydowaliśmy się jakimś cudem od siebie oderwać i ubrać chociaż bieliznę, ale zaraz po tym, kiedy położyłem się obok niej, Lily wtuliła się we mnie, a ja ją objąłem. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek ją skrzywdził. Obietnica obietnicą, ale zawsze mogę złożyć kolejną. Zabiję każdego, kto sprawi jej jakikolwiek ból-pomyślałem, bawiąc się jej włosami. Złapałem za poduszkę, na której leżała Lily, chcąc ją odrzucić, żeby między nami nie leżała i nie oddzielała nas. I wtedy zamarłem, nieco zaskoczony. Zobaczyłem na nią fioletowe ślady, nie od razu skojarzyłem, co to jest. Dziewczyna po chwili także spojrzała na poduszkę i zamarła.
-Krew-powiedziała cicho.
-Ale tylko odrobina. Śmierć z powodu krwotoku raczej ci nie grozi, spokojnie. A to tylko kolejny dowód na to, że byłaś dziewicą-powiedziałem, odrzucając w bok poduszkę. Odwróciłem się w stronę Lily, która przybrała mocno zawstydzony wyraz twarzy.-Przestań, to normalna rzecz, żaden powód do wstydu-powiedziałem. Dziewczyna popatrzyła na mnie niepewnie, ale z lekką ulgą, po czym uśmiechnęła się lekko, a potem przysunęła się do mnie i schowała twarz w zagłębieniu mojej szyi.
-Kocham cię i... to było...wspaniałe-powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszałem. Mimowolnie uśmiechnąłem się zadowolony.
-Wiem o tym, jeśli chodzi o tą pierwszą rzecz, ale mów mi to tak często, jak tylko będziesz mogła. Chcę to słyszeć z twoich ust. A jeśli chodzi o tą drugą rzecz, to podzielam twoje zdanie. To było nieziemskie, nigdy czegoś takiego nie czułem-odparłem. Poczułem, jak Lily nieruchomieje, a potem powoli się ode mnie odsuwa. Spojrzeliśmy na siebie, oboje zaskoczeni.
-Jak to? Przecież ty już kiedyś...Wiele razy...-zaczęła niepewnie. Widać było, że chce coś powiedzieć, ale nie ma pojęcia, jak to zrobić. Postanowiłem przyjść jej z pomocą, bo domyślałem się, o co jej chodzi.
-Posłuchaj, chyba wiem, co chcesz powiedzieć-zacząłem, biorąc jej dłonie i zamykając w swoich.-Ale nic nie może się równać z tym, co przeżyłem z tobą. I to nie jest żadne kłamstwo, mówię szczerze. Kocham cię i z tobą było mi, jest i wiem, że będzie najlepiej-powiedziałem. Lily przez chwilę patrzyła na mnie, nic nie mówiąc. Już się wystraszyłem, że jednak powiedziałem coś źle, kiedy ona nagle z powrotem się do mnie przysunęła i mocno mnie objęła. Oczywiście odwzajemniłem uścisk, gładząc ją przy tym delikatnie po plecach.-Aha, i jeszcze jedno. Widziałem w twoich oczach parę razy obawę, może źle mi się wydawało, ale to wyglądało, jakbyś się bała, że nie będziesz dla mnie dość dobra, a to nonsens. To ja nie jestem dość dobry dla ciebie, a jednak mnie wybrałaś, z czego się niesamowicie cieszę. Nie byłaś niestety moją pierwszą, Lily, ale gwarantuję ci, że będziesz ostatnią-powiedziałem, przytulając ją mocno. Poczułem, jak dziewczyna odwzajemnia uścisk. Uznałem to za dobry znak. Więcej za wiele nie mówiliśmy. Po prostu leżeliśmy, wtuleni w siebie, jakby każde z nas bało się, że jeśli choć trochę poluzujemy uścisk, to zostaniemy rozłączeni. Nawet to było dla mnie czymś niezwykłym, wyjątkowym, magicznym. Po jakimś czasie oddech Lily stał się o wiele bardziej płytki, równomierny, zdałem sobie sprawę, że zasnęła. Dziewczyna leżała na mojej ręce, drugą ją obejmowałem. Ona swoje dłonie miała oparte na mojej klatce piersiowej. Nasze nogi były razem splecione, tak jak i włosy, więc nie było mowy o tym, że uda mi się od niej odejść, czego zresztą nie chciałem. Nie widziałem innej opcji jak zostać z nią całą noc, a ta opcja bardzo mi się tak naprawdę podobała. Chciałem jak najdłużej być blisko niej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top