Rozdział 50

-Dobrze, że każde z nas może jeść tyle słodyczy, ile tylko zechce, i w żaden sposób to na nas nie wpływa!-stwierdził zadowolony Candy, pakując sobie do ust kolejnego cukierka.

-Zaraz, chwila, czy ja dobrze rozumiem? Twierdzisz, że gdyby nie to, byłabym gruba?-spytała Cane.

-No, pewnie trochę tak-odparł błazen, nawet nie przeczuwając, że w ten sposób wywoła prawdziwą wojnę. Skończyło się to tak, że jego siostra obrzuciła go jedzeniem, a on oczywiście nie pozostał jej dłużny. Ja wprost nie mogłam wyrobić ze śmiechu. Przypomniałam też sobie jak na początku, kiedy do nich trafiłam, też rozpoczęli taką bitwę na jedzenie, wtedy nawet wzięłam w niej z nimi udział. W pewnym momencie Cane rzuciła się na Candy'ego, przez co oboje spadli na ziemię. A właściwie to bardziej błazen wylądował na ziemi, a jego siostra na nim. Candy od razu zaczął się jej wyrywać.

-Nie uważacie, że dość tej błazenady?-spytałam z wrednym uśmiechem.

-Błazenady nigdy dość!-zawołała Cane, podczas gdy jej brat w końcu poddał się, zamienił w chmurę niebieskiego dymu i teleportował kawałek dalej.

-To nie było zabawne!-krzyknął.

-Zapewniam cię, że wcale nie miało takie być!-odparła jego siostra.

-Nasi rodzice musieli być chemikami. Albo jakimiś innymi naukowcami-stwierdził Candy, wracając do nas. Cane popatrzyła na niego zdziwiona.

-Po czym tak wnioskujesz?-spytała.

-Bo ty jesteś jakimś nieudanym eksperymentem-odparł jej brat.

-No wiesz! A ty niby czym jesteś?!-zawołała oburzona Cane.

-Ja? Ja jestem jak najbardziej udanym eksperymentem, oczywiście. Po co się głupio pytasz-odparł, siadając z powrotem na krześle obok mnie.

-Ty jesteś wybrykiem natury, nie jakimś tam eksperymentem-stwierdziła Cane.

-Brzmi, jakbyś mówiła o sobie-odparł błazen. Przez cały czas trwania ich słownej potyczki starałam się nie zaśmiać, w końcu jednak nie wytrzymałam. Jednak ani Cane, ani Candy nie byli źli, odkąd ich poznałam, zrozumiałam już, że takie kłótnie są jednym z ważniejszych, obowiązkowych elementów ich harmonogramu na każdy dzień. W końcu udało nam się jakoś dokończyć śniadanie, po którym przez jakiś jeszcze czas śmialiśmy się, rozmawialiśmy. Aż w końcu oboje zaproponowali dalszą naukę mnie. Jak sami powiedzieli, znali jeszcze z miliard sztuczek cyrkowych, których chcieli mnie nauczyć. A ja musiałam przyznać, że zaczęłam się do tego wszystkiego przekonywać. W końcu najgorsze, co mogło mnie spotkać, to śmierć, ale ona mi akurat nie groziła, potrafiłam się przecież regenerować w każdej sytuacji, tak jak ta dwójka, która tak ochoczo wykonywała wszystkie te swoje sztuczki bez jakichkolwiek zabezpieczeń.

A tak poza tym, to wykonywanie ich i mi zaczęło dostarczać przyjemności, więc nie dałam się długo namawiać. Tym razem Candy i Cane próbowali po raz kolejny nauczyć mnie chodzenia po linie, zawieszonej jakieś pół metra nad ziemią. Po wielu próbach, zakończonych niepowodzeniami, w końcu zaczęło mi to wychodzić. Byłam z siebie niesamowicie zadowolona i dumna, przynajmniej dopóki nie zobaczyłam, jak Candy wykonuje tą samą sztuczkę, a nawet lepszą, bo on, spacerując po linie, potrafił jeszcze stawać i chodzić na rękach, robić gwiazdy, szpagaty... Kiedy się na niego patrzyło, to wydawało się nierealne, wprost niemożliwe do wykonania. I on to robił z dwadzieścia albo trzydzieści metrów nad ziemią!

-Wow, to było niesamowite!-zawołałam z podziwem, kiedy Candy znalazł się już na ziemi.

-Co nie? Nie pytaj nawet, ile się tego uczyłem-odparł, nie kryjąc dumy.

-A ja się cieszyłam ze zwykłego spaceru na linie zawieszonej tylko pół metra nad ziemią-powiedziałam, kręcąc z niedowierzaniem głową.

-No wiesz, od czegoś trzeba zacząć!-zawołała Cane, podchodząc do naszej dwójki.

-Może kiedyś osiągniesz mój mistrzowski poziom-dodał Candy. Ponownie pokręciłam z niedowierzaniem głową.

-Kariera cyrkowca chyba jednak nie jest dla mnie. Przecież miną wieki, zanim ja się tego wszystkiego nauczę!-zawołałam.

-No i? Przecież nie starzejesz się, nie grozi ci śmierć, żyjesz wiecznie, jak my, więc co ci stoi na przeszkodzie, aby ćwiczyć i trenować przez wieki? Kiedyś osiągniesz w końcu nasz poziom, a może nawet nas przewyższysz-powiedziała ze szczerym, przyjaznym uśmiechem Cane.

-Mówmy o rzeczach realnych-odparłam.

-A dlaczego to miałoby być nierealne? Z takim świetnym trenerem jak ja?! Ja cię wszystkiego w mig nauczę!-stwierdził z radością Candy, klasnąwszy przy tym w dłonie.

-Ty? Ty ją możesz co najwyżej nauczyć po kolei wszystkich pozycji z kamasutry, tylko do tego się nadajesz, braciszku-odparła z wrednym uśmiechem na ustach Cane.

-A ty potrafisz tylko głupio gadać!-odciął się jej Candy. Zaśmiałam się krótko, rozbawiona ich kolejną sprzeczką.

-Naprawdę zastanawiam się, jak wy ze sobą wytrzymujecie-powiedziałam, gdy już przestałam się śmiać.

-Przez lata mieliśmy tylko siebie, więc miałem do wyboru wytrzymać z nią, albo być samotnym. Wybrałem to pierwsze i zaczynam żałować. Mogę ją wymienić na ciebie?-odparł Candy. Cane prychnęła.

-Jeśli ktoś już będzie tutaj kogoś wymieniał na kogoś innego, to ja! I to ja zaklepuję Lily!-zawołała.

-Ale ona jest moją dziewczyną!-odparł jej brat.

-Ale moją przyjaciółką! Prawie siostrą! Więc, krótko mówiąc, spadaj na drzewo prostować banany!-krzyknęła Cane.

-Sama możesz to zrobić. Tam właśnie jest twoje miejsce, małpo-odparł Candy.

-Czyli przyznajesz się, że jesteś spokrewniony z małpami?-spytała jego siostra. Zaskoczony błazen zamilkł.-Co, nie wiesz, co odpowiedzieć? Skończyły się pomysły na głupie odzywki?

-Głupia to jesteś tutaj tylko i wyłącznie ty-stwierdził Candy.

-Możecie już przestać? To się robi pomału męczące-przerwałam im. Oboje popatrzyli na mnie zdziwieni, jakby w ogóle zapomnieli o mojej obecności i nie wiedzieli, co ja tam robię.

-Lily ma rację. Trzeba tutaj posprzątać-powiedziała w końcu Cane, i zaczęła odwiązywać linę.

-Świetnie, to ty sprzątaj, a my idziemy na spacer-odparł Candy. Chwilę później chwycił mnie za rękę i zaczął ciągnąć w stronę wyjścia. Kiedy zorientowałam się, co się dzieje, zaczęłam protestować.

-Ale musimy pomóc Cane! Nie możemy tak jej zostawić!-zawołałam. W końcu zyskałam tyle, że błazen przestał mnie ciągnąć i zatrzymał się. Odwróciłam się w stronę dziewczyny.

-Idźcie, niech stracę. Po prostu następnym razem to wy wysprzątacie. Cały cyrk, za karę, że teraz mi nie pomagacie-powiedziała.

-Świetnie, umowa stoi, prawda Lily?-spytał Candy. Popatrzyłam na niego nieprzekonana.-No nie daj się prosić, pójdziemy tylko na krótki spacer-dodał błagalnym tonem, ciągnąc mnie znowu za rękę. Jak dziecko-pomyślałam mimochodem.

-No dobrze, niech stracę-odparłam. Candy wyszczerzył się, jakby dostał właśnie na urodziny długo oczekiwany, super prezent, o którym marzył.

-Super! To idziemy!-zawołał, a mi nie pozostało nic innego, jak tylko ruszyć za nim. Idąc przez las, trzymaliśmy się za ręce i rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Czas mijał nam dość przyjemnie, przynajmniej ja miałam takie wrażenie. Lubiłam całować Candy'ego, przytulać się z nim, leżeć na łóżku i czuć na sobie ciężar jego ciała, a na skórze jego pocałunki, ale tak samo uwielbiałam zwyczajnie spędzać z nim czas, nie myśląc wtedy o niczym więcej.

~*~

-Zgodnie z rozkazem króla, potrzebna jest kontrola. Łatwiej byłoby przeprowadzić ją w nocy, tak jak już raz zrobiliśmy, ale musimy mieć też informacje, co zwykły te istoty robić teraz za dnia. Dlatego właśnie Samuel, Aslan i Erec udadzą się tam, przebrani za zwykłych ludzi, aby w razie wpadki, do której oczywiście za wszelką cenę nie możemy doprowadzić, nie wzbudzić zbędnych podejrzeń. Broń ukryją pod pelerynami. Jakieś pytania?-spytał dowódca. Pozostali żołnierze ich nie mieli, więc pozwolił się im rozejść, po czym objaśnił jeszcze szczegółowo trójce wybranych, na czym polega ich zadanie. Zakraść się tam, nie wzbudzając podejrzeń, sprawdzić te istoty, a potem wrócić i sporządzić raport. Kontrole za dnia były znacznie bardziej niebezpieczne, dlatego planowali zrobić taką tylko raz. Kiedy się tam udali, w drodze do cyrku nadajnik wszczepiony jednej z tych istot zmienił położenie, więc oni, dla bezpieczeństwa, musieli zmienić z kolei swoją drogę, jednak nie zrezygnowali z misji. Musieli w końcu dostać się tam i sprawdzić, co te istoty robią i planują. Postanowili, że dobrze będzie dotrzeć do ich "domu", którym był cyrk. Nawet gdyby nie było tam całej trójki, ostatecznie mogliby na nich zaczekać lub nieco sprawdzić to miejsce. Od tygodnia już te istoty nie opuszczały tego cyrku, więc byli wręcz pewni, że niedługo z powrotem tutaj wrócą. Po dotarciu na miejsce szybko przekonali się, że jedna z tych istot nadal tam była, dziewczyna. Udało im się pozostać niezauważonymi przez nią. Na pozostałą dwójkę postanowili poczekać, śledząc przy tym cały czas uważnie sygnał z nadajnika.

~*~

-Trochę się obwiniam-powiedziałam, stając na szczycie niewielkiego wzniesienia. Popatrzyłam obojętnie w dół.

-Niby dlaczego?-spytał Candy, podchodząc do mnie od tyłu. Objął mnie delikatnie w pasie. Nawet przez warstwę dzielących nasze ciała ubrań czułam jego ciepło. A wraz z nim niesamowitą radość z faktu, że był tak blisko mnie.

-Minęło już sporo czasu, powinnam coś zrobić dla swojej rodziny, a ja od tygodnia tylko spędzam z wami miłe chwile i nic więcej-odparłam. Usłyszałam, jak Candy cicho wdycha, tuż przy moim uchu. Poczułam na szyi jego ciepły oddech.

-Znowu... Wiesz, jaki mamy plan. Poza tym, dobrze będzie trochę uśpić czujność tych ludzi. Zapewniam cię, że już niedługo tam wyruszę i wszystkiego się dowiem-powiedział cicho błazen, mocniej mnie obejmując.

-Niedługo, czyli kiedy? I w ogóle, nadal nie podoba mi się, że będziesz się tak narażał-stwierdziłam.

-A ty? Ty możesz się narażać? Nie zniósłbym tego, gdyby tak miało się stać. Gdyby coś zaczęło ci zagrażać. A kiedy to się stanie, to... Nie wiem, może jeszcze tydzień? Nie czuję się już źle, ale jednak, wolałbym, aby oni o nas trochę zapomnieli. Łatwiej mi będzie wtedy wszystko...załatwić-powiedział Candy. Położyłam ręce na jego dłoniach, które on z kolei trzymał na moim brzuchu.

-Liczę na to, że w końcu to wszystko się skończy. Jak najlepiej dla wszystkich-odparłam.

-Jesteś taka dobra, że aż nie mogę wyjść z podziwu. Nadal-stwierdził Candy, wtulając twarz w moje włosy i szyję.

-Jestem niepowtarzalna?-spytałam cicho.

-O, to na pewno. Czuła, kochająca, troskliwa, piękna, pociągająca-mówiąc to, Candy przeciągał delikatnie wszystkie słowa.-Kocham cię-szepnął mi po chwili prosto do ucha.

-Ja ciebie bardziej-odparłam.

-I tu bym polemizował-powiedział, po czym zaśmiał się. Odsunął się ode mnie i odwrócił mnie w swoją stronę, po czym oboje popatrzyliśmy sobie w oczy. I to nam wystarczyło, bo to spojrzenie wyrażało więcej niż tysiąc słów.

~*~

-Cane pewnie będzie niesamowicie narzekać. I nie odpuści nam sprzątania całego cyrku. Ale mówi się trudno, chwila przyjemności z tobą warta jest każdej ceny-stwierdziłem w drodze powrotnej.

-Naprawdę każdej?-spytała Lily.

-Absolutnie każdej-odparłem. Po kilku godzinach chodzenia po lesie stwierdziliśmy, że czas już jednak pomyśleć o powrocie. Drzewa, kwiatki, zwierzątka i to wszystko inne było niesamowicie fascynujące, ale już wyobrażanie sobie pretensji Cane znacznie mniej mnie fascynowało.

-Miło to słyszeć-odparła Lily.

-A ty? Jaką cenę byłabyś skłonna zapłacić za spędzenie trochę czasu razem?-zapytałem.

-Ja go ledwo daję radę spędzać z tobą za darmo-powiedziała, po czym uśmiechnęła się wrednie.

-Ach tak? Cofam to, jednak nie jesteś dobra. Jesteś strasznie niemiła-powiedziałem. Następnie zatrzymałem się nagle, szarpnąłem lekko Lily w swoją stronę i delikatnie popchnąłem ją tak, że wpadła na drzewo, po czym stanąłem przed nią i zasłoniłem jej jakąkolwiek drogę ucieczki.-Powtórz to jeszcze raz, jeśliś odważna-dodałem, patrząc jej głęboko w oczy. Jak się spodziewałem, speszona dziewczyna zamilkła, a ja wykorzystałem ten fakt, atakując jej szyję niczym jakiś wampir. Delikatnie całowałem i pieściłem językiem jej ciepłą i wrażliwą skórę, co wkrótce wywołało u dziewczyny salwę śmiechu.

-Łaskoczesz-stwierdziła.

-Ach tak? To może sprawdzimy przy okazji, czy masz też łaskotki w innym miejscu?-zapytałem, odrywając się od niej na chwilę.

-Może lepiej nie?-odparła Lily.

-A może lepiej tak?-spytałem, uśmiechając się przy tym dwuznacznie.

-Zdecydowanie nie-stwierdziła dziewczyna, poważniejąc.

-Zdecydowanie tak-odparłem, obrzucając szybkim, ale dokładnym spojrzeniem całą jej sylwetkę. Wtem coś przykuło moją uwagę. Schyliłem się szybko, zerwałem to, co chciałem, i z powrotem stanąłem.-Dla mojej...ukochanej-powiedziałem, podając Lily nieznany mi, ale według mnie ładny, niebieski kwiat.

-Dziękuję, ale skąd go wziąłeś?-spytała dziewczyna. Wzięła ode mnie kwiat, po czym spojrzała w dół.-Jestem pewna, że nie było go tutaj wcześniej-dodała.

-Pewnie go nie zauważyłaś-stwierdziłem. Lily popatrzyła z powrotem na mnie.

-Pewnie tak. Jeszcze raz dziękuję-powiedziała, po czym zarzuciła mi ręce na szyję i przytuliła mnie. Znów ją poczułem, była tak blisko mnie, na wyciągnięcie ręki, dotykaliśmy się. Uczucie, które wypełniało mnie całego w takich chwilach było tak dzikie i niszczące, że sam się go obawiałem. Czasem, w takich chwilach, nachodziły mnie myśli, za które Lily chyba by mnie znienawidziła. Tak bardzo jej pragnąłem, miałem ją na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie jako jednej z niewielu rzeczy mieć jej nie mogłem i to było takie frustrujące.

W końcu dziewczyna odsunęła się ode mnie, co niezbyt mi się spodobało, i skierowała się w stronę naszego cyrku, co tym bardziej mi się nie spodobało. Z każdą chwilą chciałem coraz mniej tam wracać, pragnąłem spędzać czas z Lily, delektować się do woli smakiem jej ust, szczerymi i bezbronnymi reakcjami na moje pieszczoty... Wciąż nie mogłem pojąć, jak ktoś tak dobry, tak idealny, tak piękny i tak wspaniały jak ona mógł pokochać akurat mnie, ale cóż, widocznie miałem więcej szczęścia niż rozumu. Wkrótce Lily zaczęła mi coś opowiadać, starałem się jej słuchać, więc nie mogłem już tak przeżywać tego, co do niej czuję i czego pragnę, ale i tak nie potrafiłem do końca skupić się na jej słowach. Kiedy byliśmy blisko cyrku, Lily niepostrzeżenie wsunęła swoją dłoń w moją.

-Nie słuchasz mnie. Coś cię martwi-powiedziała z troską i obawą. Uśmiechnąłem się do niej.

-To nic takiego. Zamyśliłem się po prostu-odparłem.

-Naprawdę? O czym myślałeś?-spytała Lily.

-O tym, jak bardzo cię kocham-powiedziałem szczerze, po czym mocniej zacisnąłem dłoń na jej ręce. Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało.

-Czyli myśleliśmy o tym samym-stwierdziła.

-Też myślałaś o tym, jak bardzo cię kocham?-spytałem, posyłając jej kpiący uśmieszek.

-Nie!-zawołała, po czym zaśmiała się krótko.-Myślałam o tym, jak ja kocham ciebie. Ale, szczerze mówiąc, nawet nie pamiętam jak i skąd to uczucie się wzięło-dodała, gdy już przestała się śmiać.

-Może po prostu byliśmy sobie zapisani w gwiazdach-odparłem. Nagle zamarłem i uciszyłem Lily gestem ręki, zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.

-Co? Co się dzieje?-spytała zmartwiona, kiedy ja powoli odwróciłem się w stronę lasu, z którego dopiero co wyszliśmy. Nic tam jednak niepokojącego nie było, ale wydawało mi się, że coś słyszałem. To samo powiedziałem Lily, ale uznałem przy tym, że tylko mi się zdawało. Dziewczyna nie wydawała się być co do tego przekonana i już zacząłem żałować, że jej o tym powiedziałem i ją niepotrzebnie zmartwiłem. Na szczęście wszystko to nie liczyło się w obliczu tego, co na nas czekało. A czekała na nas Candy Cane, która przez tych kilka godzin chyba dosłownie i w przenośni zbzikowała. Miała zdecydowanie za dużo energii i wszędzie zaczęło ją nosić. Przekonała najpierw Lily do dalszego ćwiczenia sztuczek, co trwało, dopóki oboje nie byliśmy padnięci. A potem spotkało mnie coś jeszcze gorszego. Cane namówiła Lily, żeby upiekły prawdziwie ciasta, babeczki i inne słodycze. Pomysł ten spodobał się mojej dziewczynie, ale mnie znacznie mniej, bo zostałem ich testerem. Na szczęście jednak obie znały się na pieczeniu na tyle, że mnie nie otruły.

~*~

-Nie stwierdziliśmy niczego podejrzanego-powiedział Samuel.

-Jesteście pewni? Wiecie, że od tego zależy los naszego całego królestwa?-spytał ich dowódca.

-Tak, wiemy i tak, jesteśmy pewni. Jedna istota spędziła kilka godzin w pobliżu cyrku, co jakiś czas wychodziła z niego, wyczarowywała różne przedmioty, zabawki, słodycze, sprawiała wrażenie, jakby próbowała po prostu zabić czas. Pozostałe dwie kilka godzin spacerowały po lesie, a potem wróciły do cyrku, tak jak pokazywał nadajnik, sam pan może sprawdzić, dowódco-odparł Samuel.

-Erec i ja możemy wszystko to potwierdzić. Tak właśnie było, do tego żadnych wpadek, niepowodzeń. Wszystko poszło wręcz idealnie-wtrącił się Aslan. To nie była do końca prawda, cała trójka to wiedziała. Pod koniec misji zrobiło się trochę nieprzyjemnie, kiedy jemu samemu wpełzł do buta wąż i ledwo powstrzymał się przed głośnym krzykiem. I to właściwie tylko dlatego, że usta zasłonił mu Samuel. Gdyby nie to, pewnie byłoby po nich, choć i tak zwrócili na siebie uwagę jednej z istot, ale na szczęście nie skończyło się to tak źle, jak mogło się skończyć. Cała trójka uznała jednak, że nie ma sensu niepokoić tym drobnym zajściem dowódcę, a już zwłaszcza samego króla. Poza tym, mieli znacznie ważniejsze wieści do przekazania. Aslan spojrzał niepewnie na Samuela, tak jak Erec. To on dowodził ich trzyosobową grupą i ustalili, że to on o wszystkim powie. Mężczyzna wychwycił ich spojrzenie, a niedługo później zwrócił się do dowódcy:

-Jest jednak jeszcze coś-powiedział.

-Co takiego?-zapytał jego przełożony.

-Z rozmowy, jaką odbyły między sobą te dwie istoty, a także z ich zachowania wynika, że są, jakby to powiedzieć... że stanowią parę-powiedział mężczyzna.

-Dwie istoty stanowią parę? A to ci nowość, przecież dwójka to zawsze para-odparł dowódca, a Samuel pojął, że nie dość jasno się wyraził.

-Nie, nie, oni stanowią taką parę, jak kobieta i mężczyzna. Żona i mąż. Kochanka i kochanek. Razem z Ereciem i Aslanem zastanawialiśmy się, czy powinniśmy w ogóle o tym wspominać, być może to nieistotny fakt, ale uznaliśmy, że na wszelki wypadek dobrze będzie to wyjaśnić jednak-powiedział Samuel.

-Cóż, bardzo dobrze, że tak postanowiliście. Nie sądzę, aby miało to jakieś szczególne znaczenie, jednak umieszczę to w raporcie dla króla. Czy macie mi coś jeszcze do powiedzenia?-zapytał dowódca. Trzej mężczyźni zgodnie zaprzeczyli.-Dobrze więc. Dziękuję za waszą owocną pracę i poświęcenie. Wiedzcie, że król i nasze królestwo wam tego nie zapomną-dodał mężczyzna.

-Nie zapomną tego nam wszystkim, dowódco. Bezpieczeństwa, które dla nich zapewnimy-odparł Erec. Cała reszta, równie zadowolona, szybko przyznała mu rację. Wszyscy wierzyli, że postępuję jak najbardziej słusznie, w imię jedynej dobrej idei. Idei pozbycia się tych istot zagrażających zwykłym, bezbronnym ludziom.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top