Rozdział 46


-Candy ma cię cały czas dla siebie, więc teraz ze mną musisz pogadać-powiedziałam, idąc obok Lily. Mój brat szedł kawałek przed nami.

-Czy ja mam wrażenie, czy stałam się aż tak popularna, że jestem rozchwytywana?-zapytała z uśmiechem dziewczyna.

-Może... W każdym razie, ja chcę po prostu pogadać-odparłam.

-O czym?

-O czym wolisz. O kwestiach typowo kobiecych albo o...nie skończyłam przecież opisywać ci przypałów mojego brata!-zawołałam.

-A ma ich więcej?-zapytała Lily.

-A nie? Myślisz, że znasz wszystkie? Znasz kilka, a on przez całe swoje życie odwalił o wiele więcej głupstw-powiedziałam.

-Nie odwalam żadnych głupstw!-zawołał Candy, odwracając się w naszą stronę.

-Nie, wcale nie. Nie pamiętasz już, jak zostawiłeś w cyrku swój młot, zakradło się tam kilka dziewczynek i ozdobiły ci go na różowo farbą i wstążkami? Od tej pory pilnujesz go bardziej niż oka w głowie-powiedziałam. Mój brat posłał mi wkurzone spojrzenie.

-Naprawdę tak się stało?-spytała z uśmiechem Lily. Nagle jednak spoważniała.-A co było potem...z tymi dziećmi?-zapytała.

-Aaa, o to się nie martw. To było jeszcze zanim zostaliśmy mordercami, więc po prostu Candy nieźle się na nie wkurzył, ale ja je uchroniłam przed jego gniewem. I tak zostałam bohaterką, a on najgorszym złem wcielonym, co jest całkowicie prawdą, zgodzisz się ze mną?-odparłam.

-Oczywiście, że tak-powiedziała uspokojona Lily.

-Wcale nie!-zawołał mój brat.

-Zaraz się potkniesz, odwróć się i idź normalnie-powiedziałam.

-Nic mi nie bę...-nie dokończył, bo wpadł na drzewo.

-Brawo-skomentowałam, przechodząc obok niego.

-Nic ci nie jest?-zapytała Lily, przystając.

-Daj mu spokój, przeżyje. Jest w stabilnym stanie-powiedziałam, ciągnąc ją za sobą.-Przy okazji, trzeba by się zastanowić nad chwilą odpoczynku-dodałam.

-Nienawidzę was-powiedział mój brat, dołączywszy do nas.

-My ciebie też-odparłam.

-Tutaj jest chyba dobre miejsce, co?-stwierdziła Lily. Drzewa rosły tam nieco rzadziej, dzięki czemu było więcej miejsca i więcej słońca przedostawało się między ich gałęziami.  Po krótkiej chwili rozmowy zdecydowaliśmy się faktycznie zatrzymać tutaj na odpoczynek. Candy usiadł obok Lily, ja także. Widziałam, że chciał do niej coś powiedzieć, ale miałam pomału dość bycia spychaną na dalszy plan.

-Chcecie coś zjeść?-spytałam.

-Nie-Candy i Lily odpowiedzieli niemal w tym samym czasie.

-Kiedy ruszymy dalej, trzeba się rozejrzeć za miejscem na nocleg-powiedziałam.

-Już?-zdziwiła się dziewczyna.

-Lepiej wcześniej niż później-odparłam.

-Właściwie to racja, ale chyba byłoby jeszcze za szybko-stwierdziła Lily.

-Tak, tak, wiadomo, wszystko na czas załatwimy-powiedział Candy, po czym posłał mi zdenerwowane, ostrzegawcze spojrzenie.

-Candy, o co chodzi?-spytała zaskoczona Lily. Nie uszło jej uwagi jego zachowanie. Mój brat, równie zaskoczony, spojrzał na nią zupełnie zbity z tropu.

-No właśnie Candy, o co ci chodzi?-zapytałam niewinnym tonem.

-O nic-odparł mój brat, siląc się na uśmiech. Sztuczny uśmiech. Widziałam w jego oczach, że najchętniej rozerwałby mnie na strzępy, bo pewnie miał niesamowitą ochotę pobyć z Lily sam na sam...Znowu. Ale nie tym razem.

-Candy, o co ty się wściekasz?-zapytała Lily.

-Ja? O nic, ja...się nie wściekam-powiedział mój brat. Byłam pod wrażeniem, że jest w stanie tak nad sobą zapanować.

-Porzucając temat humorków mojego braciszka...

-Rety, widzicie to?-przerwała mi Lily, podchodząc do...do jakiejś rośliny.

-No widzę, a o co chodzi z tym badylem?-zapytałam.

-To są pajęcze lilie...One są piękne, kiedy zakwitną-odparła Lily.

-Twoje ulubione kwiaty?-zapytał Candy, podchodząc do niej. Też to zrobiłam, bo nie chciałam znowu dać się zignorować.

-Te niekoniecznie. Są ładne, ale...-zaczęła dziewczyna.

-Ale...?-spytałam. Ona patrzyła to na mnie, to na Candy'ego.

-Ale to są kwiaty śmierci-dokończyła.

-Masz imię na cześć kwiatów śmierci?-zapytał mój brat.

-Wcale nie! Lilie to kwiaty kojarzące się przede wszystkim z czystością, światłem, płodnością, pięknem, miłością, niewinnością, nawet nieśmiertelnością. Tylko ten jeden gatunek ma zupełnie inne znaczenie-wyjaśniła Lily, patrząc na mojego brata. Odwróciłam wzrok i popatrzyłam na roślinę. Teraz był tam kwiat! Czerwony, na długiej łodydze.

-Wygląda ładnie-powiedziałam. Candy i Lily popatrzyli na roślinę.

-Skąd...? Przed chwilą go nie było-stwierdziła dziewczyna. Błazen w tej samej chwili wyciągnął dłoń i dotknął delikatnej łodygi.

-Widocznie go nie zauważyliśmy-stwierdził, zrywając kwiat. Następnie podniósł go i przyjrzał mu się uważnie.-Kwiat śmierci-dodał.

-Daj mi go-powiedziała Lily, zabierając mu kwiat. Oboje popatrzyliśmy na niego zaskoczeni.

-Skąd on się pojawił? Nie, nie było go tam wcześniej, jestem tego pewna. Lepiej go zostawić-powiedziała, odkładając roślinę na ziemię.

~*~

-Tato, to jest miłość i tyle!-zawołała wojowniczo Laura.

-A to jest mój zakaz i tyle! Nie będziesz się spotykała z tym...młodzieńcem-odparł stanowczo król.

-Ale dlaczego, ojcze? Ja go kocham, poza tym...Myślałam, że się ucieszysz.-stwierdziła księżniczka.

-Dlaczego miałbym się cieszyć z tego powodu?-spytał władca.

-No bo...Chciałeś pokoju z ich królestwem i wtedy my...moglibyśmy na przykład być razem i...

-Córeczko, polityki i tak ważnych sprawach jak pokój z sąsiadami nie opiera się na ulotnych uczuciach i sympatiach. Poza tym, sam zadbałem o nasz pokój-odparł jej ojciec, nakładając sobie na talerz ulubioną sałatkę.

-Ale to, co tam się dzieje, to nie jest pokój! Ty wysłałeś tam swoje wojsko!-zawołała Laura.

-Moja droga!-zagrzmiał król, waląc pięścią w stół, czym wystraszył córkę.-Przypominam ci, że to ja jestem królem i twoim ojcem. I to JA najlepiej wiem, co jest dobra dla ciebie i dla królestwa, więc zważaj na ton i słowa! Poza tym, koniec dyskusji o tym wszystkim. Nie chcę sobie psuć obiadu, a ty i tak najlepiej postąpisz, jeśli zapomnisz o całym tym zajściu!-zawołał król. Po jego przemowie na kilkanaście minut zapadła cisza.

-Mam jeszcze pytanie...-zaczęła Laura, kiedy już przemyślała sobie parę spraw. Widziała, że ojciec był na nią wściekły i najchętniej zostawiłaby, przynajmniej na razie, ten drażliwy temat, jednak obiecała Alexandrowi...

-Powiedziałem, nie chcę o tym słyszeć nic! Zapomnij o tym, gdzie byłaś! I o tym swoim kochasiu też zapomnij! Listów też już żadnych do niego nie pisz, bo ani nie pozwolę ich wysłać, ani nie pozwolę, abyś cokolwiek od niego dostała!-zawołał król.

-Co? Jak tak możesz? Jesteś okrutny!-krzyknęła Laura. Wstała od stołu i wybiegła z płaczem z pokoju. Chciała zapytać ojca o informacje na temat opiekunki jej ukochanego, którą on tak ubóstwiał, jednak teraz, kiedy dowiedziała się, co jej rodzic zamierza, nie była w stanie nad sobą zapanować. Król zaś, niesamowicie wściekły z powodu wybryku córki, ale też niepowodzenia jego planów, nawet nie ruszył się z miejsca. Uznał, że jego córka musi ponieść konsekwencje swoich czynów i trochę pocierpieć, bo sama dokonała takiego wyboru. Kiedyś mi jeszcze za to wszystko będzie wdzięczna-pomyślał, wracając do jedzenia.

~*~

-Ja załatwię sobie miejsce do spania, jak zawsze-powiedziała Lily.

-A ja...

-A ja zajmę się ogniskiem, a ty mi pomożesz, załatwisz jedzenie-przerwała mi Cane. Posłałem jej mordercze spojrzenie.

-Sama sobie świetnie z tym poradzisz-odparłem.

-Ale ona ma poniekąd rację, ma dwie rzeczy do zrobienia, a ja jedną. Możesz pomóc jej-powiedziała Lily. Spojrzałem na nią zaskoczony, ale ona tego nie zauważyła, już zaczęła od nas odchodzić, żeby poszukać sobie miejsca.

-Co ty kombinujesz?-spytałem, spoglądając na Cane.

-Ja? Nic. Tylko chciałam, żebyś dał jej trochę spokoju i przypomniał sobie, że oprócz dziewczyny masz też siostrę-stwierdziła.

-Nie zapomniałem przecież!-zawołałem.

-Przecież wiem!-odparła Cane.

-To o co ci chodzi?!-spytałem.

-O nic-odparła i posłała mi wkurzający uśmiech.

-Idę do Lily-stwierdziłem, odwracając się.

-Miałeś mi pomóc-powiedziała z wyrzutem Cane. Jednocześnie pojawiła się z powrotem tuż przede mną. Odwróciłem się ponownie, zamachnąłem ręką i pojawiło się ognisko.

-Ty się zajmij jedzeniem-odparłem. Cane przewróciła oczami.

-No już dobrze, idź, ty stęskniony miłości Amorze-odparła, uśmiechając się przy tym.

~*~

Wygramoliłam się z namiotu i spróbowałam wstać, ale w tej samej chwili o coś się potknęłam i wylądowałam na ziemi. Nad sobą usłyszałam dobrze znany śmiech.

-Co cię tak bawi?! I czy ty nie miałeś przypadkiem pomóc Cane?-spytałam, spoglądając prosto w oczy radosnego błazna.

-Pomogłem, ile mogłem-odparł, a chwilę później kucnął obok mnie, akurat kiedy próbowałam się podnieść. Pchnął mnie z powrotem lekko na ziemię, a kiedy na nią upadłam, wykorzystał to i w mgnieniu oka znalazł się nade mną.

-Candy, c-co ty robisz?-zapytałam z lekką obawą.

-Zażywam ulubionej przyjemności-odparł, po czym schylił się i zaczął mnie całować po szyi, dokładnie pod uchem. Potem polizał tamto miejsce. Ręce oparłam o jego klatkę piersiową, chciałam spróbować go chociaż odepchnąć, ale on to przewidział, złapał je i unieruchomił po bokach mojej głowy, a potem wyprostował się i popatrzył na mnie z góry.

-Przestań! Przecież tutaj może w każdej chwili pojawić się na przykład Cane!-zawołałam.

-No i? Co z tego? Ona widywała mnie w gorszych sytuacjach, poza tym ona mnie nie obchodzi, tylko ty-powiedział i zniżył się, żeby mnie pocałować. Tym razem jednak tak łatwo się nie dałam i odwróciłam głowę, jego to jednak nie zraziło. Pocałował mnie w policzek, a potem zaczął zjeżdżać stopniowo niżej. To było takie przyjemne...Musiałam znaleźć w sobie dużo siły, aby nie dać się zwieść. Nie tym razem.

-Co masz na myśli mówiąc "gorsze sytuacje"?-zapytałam. Błazen nie zareagował, tylko kontynuował jak gdyby nigdy nic całowanie mnie.-Candy!-zawołałam i zaczęłam się wiercić. Usłyszałam, jak chłopak wzdycha, jednocześnie też poczułam na szyi jego ciepły oddech. Ponownie się wyprostował.

-Różne sytuacje. Wiesz jakie-odparł, spoglądając na mnie z powagą.-Ale to było kiedyś, zanim poznałem ciebie-dodał, nachylając się do mnie.

-Przeszłości ot tak się nie wymaże-odparłam. Spojrzał na mnie zaskoczony.

-Mam rozumieć, że przeszkadza ci to, jaki byłem? Jaki jestem? Bo nie sprawiałaś do tej pory takiego wrażenia-powiedział.

-Nie przeszkadza mi to, jaki naprawdę jesteś, bo tak naprawdę wcale nie jesteś tym, za kogo sam siebie uważasz. I za kogo uważają cię inni. Nie jesteś bezwzględnym mordercą. Ale swojej przeszłości nie wymażesz, więc nie możesz mówić, że ona się nie liczy-odparłam.

-Nie uważasz mnie za bezwzględnego mordercę, więc za kogo?-spytał, uważnie mi się przyglądając.

-To trudne pytanie, wymaga zastanowienia, ale... Jesteś po prostu kimś, kogo kocham. Nawet kiedy patrzę na ciebie i myślę o tym, ile osób skrzywdziłeś, nie potrafię już poczuć tego strachu co kiedyś. Nie mam pojęcia jak i dlaczego zniknął, ale cieszę się, że tak się stało. Tylko nie zniosłabym tego, gdybyś znowu zaczął zabijać-powiedziałam cicho.

-Nie zacznę. Chyba, że tobie będzie coś grozić. Jeśli ktoś cię skrzywdzi, pożegna się z tym światem natychmiast, bo ty...jesteś teraz moim światem-odparł błazen. To wyznanie sprawiło, że zaniemówiłam. Cisza między nami przeciągała się, aż w końcu Candy schylił się i złożył na moich ustach pocałunek. Nadal byłam w takim szoku, że nawet nie odwzajemniłam go. Po chwili błazen się ode mnie odsunął.

-Lily...-szepnął mi do ucha.-Mam takie dość osobiste pytanie i jeśli je zadam, pewnie mnie zamordujesz, a nawet jeśli nie, to zapłacisz Cane, aby to zrobiła-powiedział cicho.

-Spytaj, to się przekonasz, czy tak będzie-odparłam. Na jakiś czas zapanowała między nami cisza, Candy uwolnił jedną z moich rąk i zatopił swoją dłoń w moich włosach.

-Lubię ich dotykać-stwierdził.

-Tak jak ja two...

-Oddasz mi się kiedyś cała?-szepnął, przerywając mi. Zrozumiałam sens tego pytania wręcz doskonale, ale już swojej odpowiedzi nie przemyślałam.

-Tak-powiedziałam i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, co to tak naprawdę znaczyło. Przeraziłam się.-Znaczy, powinniśmy pomóc Cane albo...cokolwiek, trzeba zjeść kolację...odpocząć...czeka nas jeszcze długa droga...-zaczęłam mówić zupełnie bez składu, przerażona nie tyle pytaniem Candy'ego, co moją automatyczną odpowiedzią. Jakby ktoś, coś we mnie, jakaś ukryta część mnie, o której nic nie wiedziałam, której nie znałam...zdecydowała za mnie. Candy chyba od razu zrozumiał, co tak na mnie wpłynęła. Odsunął się znowu ode mnie.

-Spokojnie. Poczekam, ile trzeba-powiedział i uśmiechnął się lekko, a ja...poczułam się o niebo lepiej. Jakby jakiś ciężar spadł mi z serca. To były dwa proste zdania, a sprawiły, że od razu czułam się naprawdę spokojniej. I pewniej. Jednak już chwilę później uczucia te ustąpiły miejsca wstydowi. Mimo to uśmiechnęłam się lekko do błazna.

-Ale lepiej...chodźmy już-powiedziałam, próbując się podnieść. Candy puścił moją rękę i sam wstał, po czym wyciągnął do mnie dłoń. Chwyciłam ją, a on pociągnął mnie tak mocno, że wpadłam prosto w jego ramiona. Objął mnie mocno.

-Nie żartowałem z ciebie. Ani nie chciałem zrobić ci przykrości czy cię urazić. Chciałem wiedzieć, czy kiedyś mi na tyle zaufasz-powiedział.

-Wszystko...zależy od ciebie-odparłam, starając się ukryć zawstydzenie. Po chwili Candy mnie puścił.

-Chodźmy lepiej do Cane, bo ona zaraz będzie gotowa wszcząć alarm i zacząć nas szukać-powiedział, posyłając mi ciepły uśmiech.

-Dobrze-tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. Dałam mu się zaprowadzić prosto do naszego ogniska.

~*~

-No trochę tego w tych włosach masz-powiedziałam i zaśmiałam się. Przysunęłam się do Lily i zaczęłam jej wyciągać z włosów kawałki liści, trawę...

-Dużo?-spytała, próbując robić to samo.

-Sporo. Czy ty się po ziemi tarzałaś czy co?-zapytałam.

-Candy, dlaczego mi nie powiedziałeś?-zapytała Lily, spoglądając na mojego brata.

-Nie zauważyłem-odparł obojętnie.

-Nie zauważyłeś, że cała jestem przez ciebie brudna?

-Po prostu zawsze wyglądasz olśniewająco-odparł Candy i uśmiechnął się.

-Czyli to twoja sprawka!-zawołałam, patrząc na niego.-Co robiliście? Co mnie ominęło?-spytałam, wracając do przerwanej czynności, czyli wyciągania Lily z włosów...wszystkiego.

-Nic-odparła dziewczyna. Uciekła jednak spojrzeniem w bok.

-Czyli jednak coś mnie ominęło!-stwierdziłam, zadowolona z siebie.

-Daj jej spokój-powiedział mój brat.

-Nie wtrącaj się! Nie pomagasz jej, więc siedź tam, gdzie siedzisz, i jedz kolację!-zawołałam. Następnie wróciłam spojrzeniem do dziewczyny.-No? To co mnie ominęło?-zapytałam.

-Parę...intymnych i osobistych rzeczy-odparła cicho Lily.

-Rozumiem, rozumiem. Skoro tak, to nie będę się więcej dopytywać. Tylko pamiętaj, nie daj się temu mojemu bratu zdeprawować!-zawołałam. Następnie odsunęłam się kawałek od Lily i pogroziłam jej palcem. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, z zakłopotaniem.

-Będę to miała na uwadze-powiedziała i spojrzała na Candy'ego, który w ogóle nie zwracał na nas uwagi. Nie licząc jego pogardliwego prychnięcia.

-No, dobra, to na tyle! Więcej nie da się zrobić!-stwierdziłam, odsuwając się od niej.

-Dziękuję-odparła Lily, przenosząc wzrok na mnie.

-Drobiazg. A teraz lepiej ty też coś zjedz-powiedziałam. Kolacja zajęła nam niewiele czasu i minęła bez problemów, poza faktem, że Lily musiała jak zwykle znosić zaloty mojego brata, co czasem mnie śmieszyło. Musiałam przyznać, że tworzyli słodką parę i cieszyłam się, że w końcu są razem, bo pasowali do siebie. I lubiłam Lily, ona, jako dziewczyna mojego brata, jako jedna z niewielu mi odpowiadała. Posiedzieliśmy jeszcze jakiś czas razem, aż w końcu Lily poszła spać. Candy oczywiście ją odprowadził, a zanim wrócił, minęło z pół godziny. No ale on pewnie nie mógł jej ot tak wypuścić i dać jej wreszcie od siebie odpocząć... Na szczęście ta noc, nie licząc moich kłótni z bratem, minęła nam równie spokojnie jak poprzednia. Do czasu jednak.

~*~

-Gdzie jest Candy?-zapytałam, podchodząc do wypalonego ogniska, przy którym siedziała Cane.

-Poszedł z ludźmi-odparła dziewczyna.

-Jakimi ludźmi?-spytałam zaskoczona, ale też nieco wystraszona. Chociaż, gdyby coś mu groziło, Cane nie byłaby przecież tak spokojna.

-Nad ranem usłyszeliśmy jakieś hałasy. Po szybkim ogarnięciu co i jak okazało się, że natknęła się na nas grupa ludzi, która zgubiła się w lesie. I postanowiliśmy im pomóc, a Candy to nawet zdecydował się pokazać im drogę. Jesteś z nas dumna? Nie zabiliśmy ich, a nawet pomogliśmy!-zawołała, widocznie uradowana, Cane.

-No pewnie. Cieszę się, że tak postąpiliście. To wspaniale!-odparłam i wszystko to było prawdą. Cieszyłam się, że pomogli tym ludziom. Usiadłam obok Cane.-Nie wiesz, kiedy twój brat wróci?-zapytałam.

-A co, już się za nim stęskniłaś przez noc?-spytała z uśmiechem. Ja tylko uśmiechnęłam się z zakłopotaniem.

-Niee, to nie tak...-odparłam cicho.

-Daj spokój, przecież żartuję! Nie wiem, kiedy wróci, ale pewnie niedługo, bo trochę czasu już minęło, a sam stwierdził, że nie chce nas na długo opuszczać. Co my byśmy zrobiły bez tego naszego ochroniarza...-powiedziała z sarkazmem Cane. Uśmiechnęłam się, ale tym razem szczerze i przyjaźnie.

-Miałybyśmy kryzys-odparłam.

-Na pewno! I nic nie dałybyśmy rady zdziałać!-zawołała dziewczyna.

-Tyle mu zawdzięczamy!-dodałam.

-Nie wiem, jak my się mu odpłacimy! I kiedy?!-spytała Cane.

-To będzie trudne zadanie...-przyznałam. Na jakiś czas zapadła między nami cisza, bo dziewczyna nic więcej nie odpowiedziała, a i ja nie miałam pomysłu, jak pociągnąć dalej rozmowę. W końcu jednak spojrzałam na Cane i zauważyłam, że ta mi się badawczo przygląda.

-Co jest? Co się stało?-spytałam zdziwiona.

-Nic, tylko tak sobie myślę... Cieszę się, że ty i Candy jesteście razem, pasujecie do siebie. Słodka z was para-powiedziała dziewczyna. Poczułam, że się rumienię.

-Nie mów tak...-odparłam.

-Ale taka jest prawda-stwierdziła Cane. Popatrzyłam na nią uważnie.

-Teraz to ja się muszę zapytać, co jest. I co się stało?-powiedziała.

-Nic, tylko...-zamyśliłam się na chwilę, aby odpowiednio dobrać słowa.-...myślałam, że nie będzie ci to odpowiadać, bo dopóki z wami jestem, nie możecie zabijać, a do tego mam wrażenie, że teraz Candy spędza więcej czasu ze mną i...

-Nie, nie, nie, domyślam się, do czego zmieniasz, ale to zupełnie nie tak-przerwała mi Cane.- To, że nie mogę nikogo zabić, dopóki z nami jesteś, jakoś przeżyję. Nie samymi morderstwami się żyje. Poza tym, ja żartowałam, nie mam do was żadnych pretensji. Znam mojego brata, a do tego widzę, że jemu naprawdę na tobie zależy. Nigdy mu chyba na nikim tak nie zależało, co dziwi mnie tym bardziej, że znamy się przecież tak niewiele, ale, jak widać, miłość rządzi się swoimi prawami. I tak samo, znam swojego brata, wiem doskonale, że pewnie, skoro cię kocha, to tym bardziej pragnie twojej bliskości. Jak najwięcej, i pewnie mu ciężko się przy tobie powstrzymać... Ale chyba nie daje ci się aż tak we znaki-powiedziała Cane.

-Nie... Jest bardzo miły, kochany, troskliwy... I cierpliwy-odparłam cicho. Trochę ciężko było mi mówić z nią o tym wszystkim. W ogóle cała ta rozmowa była dziwna.

-To dobrze. Musi cię naprawdę bardzo kochać, a to znaczy, że prędzej zrobi krzywdę sobie, niż tobie. Zależy mu na tobie, widzę to-stwierdziła Cane.

-Mi też na nim zależy-przyznałam. Zdałam sobie przy okazji sprawę, że ta rozmowa była mi potrzebna. Przynajmniej dziewczyna pomogła mi uświadomić sobie, że mi naprawdę bardzo, bardzo na nim zależy. I mimo tego wszystkiego, co o nim wiedziałam, co mi zrobił wcześniej, czego mogłam się po nim spodziewać... Teraz już się go naprawdę nie bałam. Po prostu ufałam mu, i dzięki temu mogłam podejść do tego wszystkiego na spokojnie. To było dziwne, że tak nagle mi się odmieniło, nie potrafiłam tego zrozumieć, jednak wiedziałam jedno. Po prostu go kochałam.

-Wiem. Widać to po was-odparła dziewczyna.

-Co widać?-usłyszałam głos Candy'ego. Obie odwróciłyśmy się w jego stronę, wyszedł z lasu i szedł w naszą stronę.

-Waszą wielką miłość-powiedziała jego siostra.-I co? Pomogłeś im?-spytała, podczas gdy chłopak podszedł do nas i usiadł.

-Tak-odparł.- A właśnie! Pomogliśmy ludziom!-zawołał, przenosząc na mnie wzrok. Wyglądał jak dziecko, które zrobiło jakiś dobry uczynek i oczekuje pochwały, która mu się zresztą należała. Dla niego to pewnie było dużo i wiele wymagało, pomóc istotom, których się nienawidzi.

-Wiem, Cane mi powiedziała. To świetnie! Cieszę się!-odparłam z uśmiechem. Jak się później okazało, rodzeństwo już jadło, więc zajęli się sprzątaniem naszego obozu, podczas gdy ja zjadłam śniadanie, w międzyczasie słuchając jak podekscytowany Candy opowiada o tym, jak pomógł ludziom. Później ruszyliśmy w dalszą drogę.

~*~

-Jesteście pewni?-zapytał dowódca. Żołnierze pokiwali twierdząco głową.

-Tak!-zawołał jeden z nich.

-Natknęliśmy się podczas patrolu na jednego z nich. Usłyszeliśmy jakieś głosy, poszliśmy za nimi, i zauważyliśmy go, jak rozmawia z jakimiś ludźmi. Nic im jednak nie zrobił, puścił ich wolno. Gurrena i Aleca wysłaliśmy, aby poszli za tamtymi ludźmi, mieli ich zatrzymać, przesłuchać i przyprowadzić. A my poszliśmy za nim, wrócił do ich obozu i niewiele później razem gdzieś wyruszyli. Ale wcześniej, wszystko, co tam mieli...Jakiekolwiek ślady ich pobytu, zniknęły-powiedział drugi strażnik.

-Rozumiem. Nie mam podstaw, aby wam nie wierzyć. Gurren i Alec rzeczywiście wrócili tutaj z ludźmi, którzy opowiedzieli, że spotkali w lesie tamtą dwójkę rodzeństwa, zgubili się, a ci im pomogli. Poza tym, według sygnału z nadajnika, rzeczywiście są niebezpiecznie blisko nas, a to oznacza, że jednak będziemy musieli stawić im czoła... Trzeba dać znać wszystkim, niech się uszykują-odparł dowódca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top