Rozdział 44
-A tutaj mogę?-szepnął mi do ucha Candy, zsuwając swoją dłoń na mój brzuch.
-Będziesz mi się naprawdę teraz o wszystko pytał?-zapytałam z zakłopotaniem.
-Tak. Powiedziałem już, nie chcę zrobić absolutnie nic bez twojej zgody, klusko-odparł z powagą. Słysząc jego słowa, nie mogłam się nie uśmiechnąć. Candy skrył twarz w zagłębieniu mojej szyi i zaczął delikatnie jeździć jedną ze swoich dłoni po moim brzuchu. To było takie przyjemne...
-Ja chyba też będę musiała wymyślić tobie jakieś słodkie przezwisko...-powiedziałam cicho.
-Tak? A jakie? Co do mnie pasuje?-zapytał. Odsunął się przy tym ode mnie nieznacznie i położył obok mnie, ale nie zabrał swojej dłoni z mojego brzucha.
-Candy Pop...Lizak...Lizaczek...-powiedziałam cicho. Nagle chłopak przybliżył do mnie swoją twarz.
-Lizaki się liże-szepnął z uśmiechem, a potem, po raz nie wiem który, mnie pocałował. W międzyczasie zmienił pozycję i znowu znalazł się nade mną. Wplotłam dłonie w jego włosy. Tak dawno tego nie robiłam, a przecież to było takie przyjemne. Candy, na zmianę całując mnie, liżąc i czasem delikatnie przygryzając mi skórę, zaczął powoli zsuwać się coraz niżej, aż dotarł do mojego dekoltu. To było naprawdę niesamowite, czuć go tak blisko siebie, pozwalać sobie na to wszystko... Westchnęłam cicho, podczas gdy on w tym czasie znowu podwinął mi bluzkę aż pod stanik, a niedługo później przeniósł się i zaczął całować mnie po brzuchu. Nim się zorientowałam, poczułam, że odpina mi spodnie. Mimowolnie wzdrygnęłam się. Candy chyba to zauważył i z powrotem do mnie wrócił, całując mnie delikatnie w usta.
-Nie...Chcę...-tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić w przerwie między jego pocałunkami.
-Ok, zapędziłem się. Wybacz, po prostu...Nieważne. Będę na wszystko czekał ile będzie trzeba i tak samo będę się o wszystko pytał. Nic nie zrobię bez twojej zgody-powiedział po czym zaczął delikatnie całować mnie po szyi. Znowu wplotłam ręce w jego włosy i cicho westchnęłam. Candy zaczął zataczać językiem kółka na mojej skórze, to było takie przyjemne! Nagle jednak przestał to robić, ku mojemu niezadowoleniu. Znowu mi się przyjrzał, założył mi kosmyk włosów za ucho i nachylił się do mnie. Kiedy nasze usta dzieliły milimetry, Candy zatrzymał się.
-Jesteś taka piękna-powiedział i pocałował mnie, nim zdołałam jakkolwiek zareagować. Całowaliśmy się tak przez chwilę, tym razem ten pocałunek był o wiele bardziej... Głęboki. Błazen przejechał językiem po moich wargach, zaskoczona, uchyliłam je nieco, a on to perfidnie wykorzystał. Jednak...podobało mi się to. Po chwili poczułam ponownie, że Candy chce ten pocałunek przerwać, jednak objęłam go za szyję i nie pozwoliłam mu na to. Całowaliśmy się dalej przez następnych kilka minut, przerywając tylko na ułamki sekund, aby wziąć oddech. W końcu, po jakimś czasie, oderwaliśmy się od siebie. Wzięłam głęboki wdech. Wciąż nie mogłam w to wszystko uwierzyć, to było tak nierealne. Jednocześnie jednak nie rozumiałam, jak kiedykolwiek mogło być inaczej. Przecież to wydawało się takie naturalne.
-Mhm...Podobasz mi się taka zdecydowana-powiedział chłopak, a ja poczułam, że zaczynam się rumienić.
-Przestań! Przestań stale mówić takie rzeczy!-zawołałam, uderzając lekko chłopaka w pierś.
-Ale jakich? Ja samą prawdę mówię! Chcę, żebyś wiedziała to wszystko, bo nie chcę mieć przed tobą żadnych tajemnic. Kocham cię, Lily-powiedział Candy, a ja poczułam, że serce mi staje. Powiedział to. On naprawdę to powiedział-pomyślałam zaskoczona, ale jednocześnie...szczęśliwa.
~*~
-A skoro tak jest...skoro oboje się kochamy-kontynuowałem.-to...jesteśmy razem, proste! I powinniśmy mieć do siebie zaufanie i mówić sobie różne rzeczy...ważne, przyjemne-mówiłem. Chciałem w ten sposób oswoić jakoś Lily z całą tą sytuacją, bo bałem się, żeby znowu nie spanikowała i nie zamknęła się w sobie.
-Je-jes-teśmy...razem?-powtórzyła cicho Lily.
-A nie? W końcu jesteśmy tutaj sami, razem, w tym lesie...Cane jest daleko-powiedziałem. Nie mogłem się powstrzymać i znowu pocałowałem Lily w szyję, tuż pod uchem. Nic nie byłem w stanie poradzić na to, że dziewczyna tak mnie pociągała.
-Ja...Eee...Ja nie wiem...czy...-zaczęła Lily.
-Kochasz mnie, a ja kocham ciebie. Czego nie wiesz?-spytałem. Na krótko zapanowała między nami cisza.
-Ja... Boję się...-powiedziała cicho Lily. No nie, znowu?-pomyślałem załamany.
-Mnie?-spytałem. Tak bardzo chciałem, aby tak nie było. Aby Lily nie poznała mnie już na samym początku od tej najgorszej strony. Ale nie, ja oczywiście na dzień dobry musiałem przywalić jej młotem i ją połamać, a potem jeszcze próbować zgwałcić-pomyślałem. Ku mojemu zaskoczeniu, dziewczyna pokręciła ledwo widocznie głową.
-Ja...Się boję tego wszystkiego...co może się niedługo zdarzyć. Tego, czego się...dowiemy. I...ja nigdy nie...ja zupełnie nie...mam doświadczenia w tych...sprawach-Lily mówiła powoli, cicho, zacinając się co chwila, jednak ja jej nie przerywałem, dopóki nie upewniłem się, że już skończyła. Nie chciałem jej ponaglać.
-Cokolwiek by się stało, czegokolwiek byśmy się nie dowiedzieli, możesz na mnie liczyć. Na Cane też, oczywiście. A co do twojego doświadczenia, to...co z tego? Mnie to nie obchodzi. Kocham cię, słyszysz? Kocham-powiedziałem. Sam nie mogłem uwierzyć w to, że to wszystko mówię.
~*~
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Byłam całkowicie tym wszystkim skołowana. Powiedziałam mu, że go kocham, on to samo powiedział mi... Ale było mi z nim tak dobrze. I miło byłoby mieć w końcu kogoś tak bliskiego, kto nigdy mnie nie zostawi. Nie umrze. A Candy tyle razy mi pomógł. Co prawda potrafił też stracić nad sobą kontrolę, ale kiedy chciał, umiał się powstrzymać. Był wtedy taki kochany. Prawda jest taka, że od dawna chyba coś do niego czułam. Można powiedzieć, że od samego początku nie był mi obojętny... Może ja jemu też? W końcu dbał o mnie, troszczył się, pomagał, dla mnie przekonał swoją siostrę, żeby nie zabijała, sam też się na to zgodził... To wszystko dla mnie. Ale też tyle razy mnie skrzywdził...Jednak... Uspokój się, Lily. Tylko spokojnie. Pomysł trochę, ze spokojem, nad tym wszystkim. Wyobraź to sobie. Jesteś w stanie mu odmówić? A zgodzić się? Czujesz to do niego...-pomyślałam.
-Też cię kocham, Candy. Ale boję się też, czy mnie nie...zranisz-powiedziałam. Skoro chciał, żebyśmy mówili sobie wszystko, to proszę bardzo.
-Jeśli mam być szczery, to też się tego boję. Wcześniej cierpiałem przez wszystkich, którym ufałem. Których kochałem. Wszystkich oprócz Cane. A teraz pojawiłaś się ty. Wiem, że nie mogłabyś mnie zranić, ale i tak się tego obawiam. Jednak...po prostu udowodnijmy sobie razem, że nie musimy się bać miłości-odparł błazen i uśmiechnął się lekko. Byłam pod wrażeniem, że wszystko to powiedział, że zdobył się na to.
-Dobrze-tylko tyle zdołałam powiedzieć, bo uradowany Candy zamknął mi znowu usta pocałunkiem.
~*~
Sam nie mogłem uwierzyć, że jestem w stanie gadać takie głupoty. Jednak...dla niej, zrobiłbym chyba wszystko. Byłem niesamowicie szczęśliwy...Czułem się, jakbym wreszcie pozbył się ciężaru, który od dawna miażdżył mnie od środka. Nie myślałem, że jeszcze kiedyś druga osoba będzie mogła dać mi tyle szczęście, ale Lily...Kogo jej miłość nie uszczęśliwiłaby? Mogłaby mieć kogoś lepszego, ale mimo to wybrała mnie. Mimo, że jestem mordercą, bezwzględnym, gwałcicielem, potworem, tyle razy ją skrzywdziłem, wybrała MNIE! Teraz tylko musiałem zrobić wszystko, aby nie pożałowała tej decyzji. Całowaliśmy się jeszcze jakiś czas, znów chwyciłem ręce Lily i przyszpiliłem je do ziemi po bokach jej głowy. Dziewczyna, w przerwach między naszymi pocałunkami, wzdychała cicho, stękała, co strasznie mnie podniecało. Nigdy, z nikim, nie było mi tak dobrze jak z nią. Jednak po kilku minutach Lily zaczęła się dość mocno wiercić, a potem zacisnęła swoje usta w wąską kreskę.
-Co jest?-spytałem cicho, odsuwając się od niej.
-Powinniśmy...dokończyć sprawdzanie terenu. Poza tym, im dłużej tutaj jesteśmy, tym dłużej Cane jest sama-powiedziała Lily. Niechętnie musiałem przyznać jej rację. Gdybym tylko mógł, zostałbym z nią tutaj, w lesie, na tej ziemi, nawet na zawsze. Ale fakt faktem, nawet jeśli samo sprawdzanie terenu mało mnie interesowało, to nie chciałem długo zostawiać samej swojej siostry.
~*~
Żołnierze Juana byli wszędzie, jednak jeśli się tego bardzo chciało, można było to jakoś obejść. Alexander wykorzystał to, przyczaił się za rogiem jednego z budynków na dziedzińcu. Całe szczęście, dzień wcześniej usłyszał rozmowę dwójki z tych strażników i dowiedział się, że dziś wysyłają Laurę do domu. Jak się okazało, to była prawda. Najpierw zajechał powóz, a potem otworzyły się drzwi pałacu i wyszła z nich dziewczyna w towarzystwie dwóch strażników, którzy szli po jej bokach. Miała na sobie jedną z sukni jego matki, szybko to zauważył. Oprócz tego była piękna, jak zawsze. Jej czarne włosy były specjalnie lekko podkręcone, szła dumnym, pewnym siebie krokiem. Jednak nie czas było zastanawiać się teraz nad jej wyglądem. Alexander żałował, że przez cały czas jej pobytu tutaj nie mogli więcej ze sobą o niczym porozmawiać, bo żołnierze Juana pilnowali, aby się nie spotkali, jednak musiał zrobić absolutnie wszystko, aby przekazać jej tą ostatnią prośbę. Już kiedy Laura podeszła do powozu, wyszedł ze swojej kryjówki i biegiem rzucił się w jej stronę. Zwrócił na siebie uwagę wielu osób, powstało małe zamieszanie i ostatecznie nawet Laura zaczęła się rozglądać. Zauważyła go i rzuciła się biegiem w jego stronę, korzystając z zaskoczenia strażników. Ci jednak szybko się otrząsnęli i złapali ją, po chwili zaś pojawili się kolejni i rzucili się na Alexandra. Zaczęli go odciągać do tyłu. Chłopak nie miał wyjścia.
-Laura! Pamiętaj, że cię kocham! Jakoś damy radę! I dowiedz się, co z Lily!-zawołał głośno, starając się wyrwać mężczyznom.
-Też cię kocham! Alexander! Dowiem się! Dopilnuję, żeby nic jej się nie stało!-tylko tyle zdołała powiedzieć Laura, bo potem została wręcz siłą wepchnięta do powozu, który natychmiast ruszył. Alexander stopniowo przestał się wyrywać, w końcu nie było już sensu dalej walczyć.
~*~
-A...jak...jej to powiemy?-spytałam. Candy spojrzał na mnie zaskoczony. Szliśmy właśnie, dość wolnym krokiem, w stronę naszego obozowiska, gdzie została Cane. I trzymaliśmy się za ręce. Mimo, że wcześniej już to robiliśmy, to teraz było tak inaczej. Dziwniej, ale jednocześnie przyjemniej. Ze zdziwieniem odkryłam, że czułam się o niebo lepiej, gdy wszystko to powiedziałam Candy'emu. Jakbym pozbyła się jakiegoś ciężaru. No i...on to odwzajemniał, a skoro się... kochaliśmy, byliśmy razem, on mi ufał, to chyba i ja jemu mogłam wreszcie zaufać? Że mnie nie skrzywdzi i że pomoże mi, a ja jemu. Gdyby nie to, że mojej rodzinie najpewniej dzieje się krzywda, a Juan coś knuje, pewnie byłabym w tej chwili całkowicie szczęśliwa.
-Ale co? Komu?-zapytał błazen.
-No...Cane. O nas-odparłam, znowu czując, że się rumienię.
-Ale ty jesteś słodka, jak się czymś zawstydzasz-stwierdził Candy, a ja posłałam mu oburzone spojrzenie.
-To nie jest odpowiedź na moje pytanie!-zawołałam, waląc go lekko drugą ręką w pierś.
-Może i nie, ale to najprawdziwsza prawda!-zawołał.
-Przestań!-odparłam.
-Kiedy tak właśnie jest, jesteś urocza! A teraz mogę przynajmniej powiedzieć to tobie wprost, bez żadnej obawy-powiedział Candy.
-A ty jesteś wkurzający! I czego niby się wcześniej obawiałeś?-spytałam z ciekawości.
-Tego, że to będzie zbyt szczere jak na to, co nas wtedy łączyło-odparł po chwili zastanowienia.
-A co nas wtedy łączyło?-zapytałam. Candy znowu się zastanowił.
-Czy ty musisz zadawać mi takie trudne pytania! Liczy się, co łączy nas teraz!-zawołał.-...klusko-dodał i uśmiechnął się.
-Nie jestem kluską!-zawołałam, a on zaśmiał się. Nagle zatrzymał się, co poskutkowało tym, że ja też musiałam stanąć. Nim się spostrzegłam, przyciągnął mnie do siebie i mocno objął.
-Jesteś...moim wszystkim-powiedział, a chwilę później poczułam, że jedną dłonią zaczyna się bawić moimi włosami. To było takie...miłe. Jednocześnie jednak trochę krępujące.
-Candy...-powiedziałam cicho, nie wiedząc, jak właściwie powinnam w takiej sytuacji zareagować. Błazen jednak uciszył mnie.
-Nic nie mów. Nie musisz-szepnął, a ja poczułam, że od tego głosu aż przechodzą mi ciarki po plecach. Staliśmy tak w ciszy kilka minut, przytuleni do siebie, po czym Candy to przerwał i ruszył dalej.-A więc, Lily Jester, skoro mnie kochasz...-zaczął błazen. Spróbowałam mu przerwać i coś powiedzieć, ale on mnie uciszył i w konsekwencji nie zdążyłam go ostrzec, co poskutkowało tym, że wszedł w drzewo. Tym samym puścił moją rękę, próbując złapać równowagę, co jakoś mu się udało. Chociaż w jego wykonaniu to niewielki wyczyn, w końcu zna się na cyrkowych sztuczkach, więc musi mieć wyćwiczone utrzymywanie równowagi.
-Cane ma rację, bywasz debilem-powiedziałam, kiedy już zdołałam opanować śmiech.
-Nie! Ona jest jedyną debilką! I nie komentuj nawet tego! Nie śmiej się, zołzo mała! Co cię tak bawi?! Czemu mnie nie ostrzegłaś, Lily Jester?!-zawołał Candy, po czym ruszył dalej.
-Chciałam, ale nie dałeś mi dojść do słowa!-odparłam, idąc za nim.
-Widocznie nie starałaś się dość mocno!-zawołał błazen. Widziałam jednak, że cały czas się uśmiecha, więc i ja, nie mogąc się powstrzymać, zaśmiałam się. W pewnym momencie jednak umilkłam. Ciemność rozjaśnił blask ogniska. Byliśmy na miejscu. O nie, nie ustaliliśmy jeszcze, jak i co mówimy Cane!-pomyślałam spanikowana. Wtem poczułam, że Candy ponownie splata nasze palce. Spojrzałam na niego, uśmiechnął się do mnie ponownie, po czym ruszył przed siebie, ciągnąc mnie za sobą. Czy on ma jakiś pomysł? Mam nadzieję, chociaż... Czy jego pomysł jest dobry? Nie było jednak czasu na więcej rozmyślań. W końcu stanęliśmy przed Cane, która spojrzała na nas nieco zaskoczona.
-Już? Wróciliście? O co cho...
-To jest moja dziewczyna-przerwał jej Candy, a potem wskazał na mnie. Zupełnie mnie tym zaskoczył, nie myślałam, że powie o wszystkim tak wprost. Tym bardziej zaskoczyła mnie reakcja Cane.
-Ok. Gratulacje-powiedziała obojętnym tonem, wzruszając przy tym lekko ramionami. I tyle?-pomyślałam zdziwiona.-Tylko współczuję ci wyboru takiego idioty na chłopaka-dodała po chwili, wskazując na swojego brata. Potem do nas podeszła.
-A...Nie jesteś...
-Jaka? Zaskoczona? Zszokowana? Nic z tych rzeczy, ja właściwie od jakiegoś czasu tylko czekałam, aż mi coś takiego powiecie. I proszę, w końcu, stało się!-powiedziała, posyłając mi lekki uśmiech. Byłam tak zaskoczona, że nie mogłam w żaden sposób zareagować. Ale...jak to? Czekała? Na co?-pomyślałam, jednak podświadomie znałam odpowiedź. Aż tak to było widać? Ale skoro tak, to ja...zupełnie się nie pilnowałam?! I u Candy'ego też nic nie zauważyłam, chociaż...Tyle razy mnie dotykał, pomagał mi, wodził za mną wzrokiem. A ja udawałam, że tego nie widzę, nie ma tego, więc nie muszę się zastanawiać, co to wszystko znaczy. Przecież gdybym choć odrobinę pomyślała, od razu pewnie doszłabym to podobnych wniosków co Cane...Jestem naprawdę głupia.
-A ty co nagle taka podłamana? Pewnie chciałaś zrobić Cane niespodziankę, co?-zawołał Candy i zachichotał lekko.
-Nie, po prostu zdałam sobie sprawę z tego, jaka głupia byłam-odparłam.
-Głupia? W jakim sensie? Ja nie uważam, żebyś była głupia-powiedział błazen.
-Gdybym była odrobinę bardziej uważna i ogarnięta, pewnie doszłabym do takich samych wniosków co ty-stwierdziłam, patrząc na Cane.
-Nie każdy może być tak inteligenty i spostrzegawczy jak ja!-zawołała dziewczyna. Słysząc jej słowa, uśmiechnęłam się lekko.
-Tak, tak, okłamuj się dalej. A tak w ogóle, może zamiast słuchać twoich bredni, zjemy coś w końcu?-spytał zniecierpliwionym głosem Candy. Obie uznałyśmy, że to dobry pomysł, bo głód dawał już o sobie znać. A i trzeba było w końcu ostatecznie ustalić, co dalej robimy, a, jak wiadomo, na głodniaka gorzej się myśli. Jedzenie jak zwykle sobie wyczarowaliśmy, Candy i Cane, również jak zwykle, załatwili sobie masę słodyczy.
-Jak wy możecie tyle tego jeść?-spytałam z niedowierzaniem, siadając obok błazna. Cane z kolei zajęła miejsce po jego drugiej stronie.
-Jak to "jak"? Normalnie, w końcu to jest przepyszne!-zawołał Candy.-Ty też powinnaś jeść więcej słodyczy-dodał.
-Jasne, dzięki za radę, ale chyba jednak...
-No ale czym się przejmujesz, przecież i tak nie przytyjesz, a poza tym to ja sobie nie wyobrażam być z kimś, kto nie kocha słodyczy tak bardzo jak ja-przerwał mi Candy. Nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, bo on po chwili ciszy kontynuował.-A teraz, jeśli mi ufasz, to zamknij oczy i otwórz usta-dodał.
-Co? Po co? Zresztą, wiem po co. Jak zwykle dla ciebie istnieje tylko ta jedna rzecz i tylko o tym jesteś w stanie myśleć w tym momencie-wypaliłam, nie mając oczywiście na myśli niczego złego. Dopiero nieco zszokowany wzrok tej dwójki (który szybko przemienił się w rozbawiony) dał mi do zrozumienia, że powiedziałam coś nie tak. A kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co powiedziałam...
-Ja mówiłam o słodyczach! W sytuacji, kiedy chodzi o jedzenie, myślisz tylko o tym!-zawołałam.
-Spokojnie, przecież ja nic nie mówię-odparł Candy, uśmiechając się przy tym szeroko z rozbawienia.
-Ale ja wiem, co pomyślałeś!-odparłam. Cholera, co ja odwalam? Lepiej się już zamknę...-pomyślałam, załamana sobą.
-Taak?-spytał, a uśmiech na jego twarzy zmienił się na o wiele bardziej podstępny i...lubieżny? O ile mogę tak to nazwać.-To co takiego pomyślałem?-dodał.
-Już ty dobrze wiesz co, nie każ mi tego mówić!-zawołałam, a chwilę później usłyszałam śmiech Cane, a po chwili i Candy'ego. Popatrzyłam na nich z wyrzutem. Potem jednak zdałam sobie sprawę, że to bez sensu. Przecież to było zwykłe niedomówienie, żart, pomyłka, jak zwał tak zwał i nie powinnam tak tego przeżywać, więc też się lekko uśmiechnęłam.
-Dobra, wracając do tematu tego, o co prosiłem. Zamknij oczy, otwórz usta-powtórzył Candy, kiedy już oboje się uspokoili. Tym razem już wolałam wykonać polecenie. Posłusznie zrobiłam to, o co poprosił mnie Candy i już chwilę później poczułam coś w ustach. Coś słodkiego, smacznego, o smaku waniliowym. Szybko to pogryzłam i przełknęłam.
-Ok, trochę macie racji. Dobre te cukierki-powiedziałam. Candy popatrzył na mnie i zmarszczył brwi.-Co jest?-zdziwiłam się.
-Kto ci pozwolił otworzyć oczy?-spytał.
-Ja...No, myślałam...że...-nie wiedziałam za bardzo, co mam mu odpowiedzieć.
-To źle myślałaś-odparł.
-Zabawmy się w testowanie smaków!-zawołała Cane, po czym zjawiła się za mną. Chwilę później przed oczami miałam już całkowitą ciemność.
-Co jest...?!-zawołałam.
-To jest, że nie możesz podglądać, więc dla pewności zawiązałam ci oczy-odparła dziewczyna.
-Ale...
-Nie ma żadnego "ale"-przerwała mi Cane. Chwilę później poczułam, że ktoś znowu mi wkłada coś do ust. Nie miałam za bardzo wyboru, otworzyłam je i spróbowałam kolejnego cukierka. Ten był akurat karmelowy.
-A długo tak będziemy się bawić?-zapytałam, po czym dotknęłam rękami chustki, którą Cane zawiązała mi oczy.
-Aż nie zjesz grzecznie całej swojej kolacji, dziecinko!-zawołał Candy, po czym chwycił mnie za dłonie i opuścił na dół, abym nie mogła dotykać chustki.
~*~
-Jesteśmy już dość blisko, a poza tym, teraz będziemy się mieli na baczności! Tylko trzeba działać jak najszybciej, żeby oni nie zdążyli po tym wszystkim dojść do siebie!-zawołała Cane.
-Ale to co w takim razie powinniśmy zrobić? Jak gdyby nigdy nic dalej wcielać w życie nasz pierwotny plan?-spytał Candy. Obecnie znowu siedzieliśmy tak, że Cane i ja byłyśmy po dwóch jego stronach, i omawialiśmy nasz "nowy" plan.
-Tak!-odparła dziewczyna.
-Ja uważam, że to niegłupie. Nie ma właściwie innego sposobu, musimy się dostać do tego króla, a najlepiej będzie, jeżeli zrobimy to jak najszybciej, zanim zdążą zorganizować jakąś nową obronę, bo wtedy...
-Bo wtedy to się może skończyć tak jak teraz, a ty byś tego nie chciała-dokończył za mnie Candy. Nic więcej nie powiedziałam, tylko kiwnęłam lekko głową.
-No więc postanowione! Znajdziemy tego całego Juana, choćby nie wiem co zrobił i gdzie się ukrył! I zapłaci nam za to wszystko...znaczy...
-Chciałaś powiedzieć, że grzecznie poprosimy go o pewne informacje, a on równie grzecznie je nam udostępni i rozstaniemy się za porozumieniem stron-powiedział Candy, po czym spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, który odwzajemniłam. Byłam mu wdzięczna, że o mnie pamięta.
-Tak, tak właśnie to chciałam powiedzieć-odparła Cane. Candy spojrzał z powrotem na nią.-O ile w taki sposób będziemy w stanie cokolwiek załatwić-dodała.
-Juan nie będzie wiedział, że nie zamierzamy go tak naprawdę skrzywdzić, to już ustaliliśmy dawno temu-powiedział błazen.
-Wiem, wiem, szkoda mi tylko, że jednak nie zaszalejemy jak za starych, dobrych czasów!-zawołała jego siostra. Ja tylko przysłuchiwałam się tej ich rozmowie i z coraz większym zdziwieniem zdawałam sobie sprawę z tego, jak mi z nimi, mimo wszystko, dobrze. Cieszyło mnie ich towarzystwo, nawet myśl, że mam obok Candy'ego. A właściwie to zwłaszcza ta myśl wiele mi dawała, bo dzięki temu czułam taki...wewnętrzny spokój. To było dziwne, bo jeszcze do niedawna jego obecność wywoływała we mnie zupełnie inny efekt, ale nie potrafiłam tego wytłumaczyć. I tak nad tym rozmyślając, przestałam zwracać uwagę na to, co robię, i oparłam głowę na ramieniu Candy'ego. Ten w jednej chwili odsunął się ode mnie jak oparzony. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Ty pewnie jesteś zmęczona! Powinnaś odpocząć!-zawołał.
-Nie, nie aż tak bardzo. Mogę jeszcze...
-Musisz odpocząć-przerwał mi Candy, po czym wstał i wyciągnął w moją stronę rękę. Spojrzałam na niego zaskoczona.-No chodź, zaprowadzę cię do łóżka-dodał. Moje zaskoczenie wzrosło.
-Sama tam trafię, jeśli będę miała taką ocho...-nie zdołałam dokończyć. Candy schylił się, jedną rękę włożył mi pod kolana, drugą za plecy i bez większego wysiłku podniósł mnie jak pannę młodą, a potem zaczął iść w sobie tylko znanym kierunku. Kiedy mój umysł zrozumiał, co się dzieje, od razu zaczęłam się wyrywać.-Zostaw mnie! Postaw! Odstaw na ziemię!-tyle to trwało, że w końcu Candy nie mógł dalej iść normalnie i musiał mnie jednak odstawić.-Co ty znowu wymyśliłeś? I jakim cudem dałeś radę mnie tak łatwo podnieść?-spytałam.
-Wymyśliłem to, że musisz iść spać i odpocząć, bo niewiele jeszcze czasu minęło od chwili tego ataku oraz tego, jak zemdlałaś, więc odpoczynek ci się przyda. A i podnieść ciebie nie jest trudno, ważysz tyle co nic. Dla mnie jesteś mała-odparł błazen.
-Nie jestem mała! I nie potrzebuję opiekunki!-zawołałam.
-Potrzebujesz, każdy potrzebuje kogoś, kto się nim zajmie, kiedy trzeba. Nawet ja mam Cane, a Cane mnie. Poza tym, do tej pory to ty byłaś dla nas jak opiekunka, więc czas się odwdzięczyć. Pozwól mi się tobą zająć. Powiedz ładnie dobranoc cioci Cane i idziemy spać-odparł błazen. Jego słowa nieco mnie zaskoczyły.
-Dobranoc, Lily!-zawołała w tym czasie jego siostra. Spojrzałam na nią akurat w momencie, w którym z uśmiechem zaczęła mi machać na pożegnanie. Chwilę później poczułam, że Candy łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą. Tym razem nie protestowałam.
-Tylko ty wróć w miarę szybko, samej mi się będzie nudzić!-zawołała jeszcze za nami jego siostra. Odeszliśmy kilkadziesiąt metrów, aż błazen przystanął i mnie puścił. Nim się spostrzegłam, przed nami pojawił się namiot.
-Nie musiałeś, mogłam sama sobie wyczarować...-zaczęłam.
-Nonsens. Ty powinnaś jeszcze odpoczywać, tak dla pewności-odparł, po czym wskazał na namiot. Westchnęłam.
-Nie musisz się tak o mnie troszczyć-powiedziałam. Potem ruszyłam, planowałam przejść obok niego, ale on z szybkością błyskawicy złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie.
-Muszę-szepnął mi wprost do ucha, a ja poczułam, jak po całym moim ciele przebiega dreszcz. Następnie Candy odwrócił mnie do siebie i pocałował. Namiętnie. Długo. Jakby od tego zależało jego życie. Ręce przeniósł na moje ramiona i zacisnął je dość mocno, jakby bał się, że mogę mu znowu spróbować uciec. Kiedy wreszcie się od siebie oderwaliśmy, ja poczułam jeszcze nagły impuls...Przytuliłam się do niego, z całej siły, i schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi.
-Kocham cię-powiedziałam cicho.
-A ja ciebie to niby nie?-odparł, odwzajemniając uścisk.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top