Rozdział 42
-Gdzie polazł Candy?-spytała Cane, kiedy podeszłam do niej i usiadłam przy ognisku.
-Słyszałaś te hałasy?-spytałam.
-Tak jakby szczekanie psów?
-Tak-odparłam, a Cane kiwnęła głową.-Poszedł to sprawdzić-wyjaśniłam. Przez chwilę siedziałyśmy obok siebie w ciszy.
-Jeszcze tylko parę dni i wszystko się wyjaśni-powiedziała Cane.
-Tak. Jednocześnie chciałabym już znać prawdę, ale też się boję-odparłam.
-Ty się stale albo martwisz, albo boisz-powiedziała z uśmiechem dziewczyna.
-No taka już jestem-odparłam, również się uśmiechając.
-Słyszałaś?-zapytała nagle Cane. Doskonale wiedziałam, o co jej chodzi. Usłyszałam cichy hałas, coś jakby kroki. Kiwnęłam powoli głową.
-Jeżeli to Candy robi sobie głupie żarty, to go Z-AM-O-R-D-U-J-Ę-powiedziała z powagą Cane, wstając. Następnie zrobiła kilka kroków i odeszła od ogniska w stronę lasu. Ja przez chwilę patrzyłam w tańczące płomienie, kiedy nagle usłyszałam krzyk dziewczyny. Szybko wstałam i odwróciłam się, akurat w chwili, kiedy Cane teleportowała się z powrotem obok mnie. Z lasu wybiegła masa uzbrojonych ludzi, niewątpliwie żołnierzy Juana. Przez chwilę stałam w miejscu, jak sparaliżowana. Po chwili Cane teleportowała się przed jednego z nich, który biegł na przedzie. Zauważyłam tylko, że ma coś w ręce, zamachnęła się tym i wbiła to mężczyźnie, a on po chwili upadł na ziemię. Potem Cane teleportowała się jak najdalej od nich, zanim ktokolwiek zdążył jej coś zrobić. Byłam w takim szoku, że jedynie stałam i się na to patrzyłam, przynajmniej dopóki nie zdałam sobie sprawy, że zostałam otoczona przez tych ludzi. Niewiele myśląc, użyłam swojej mocy tak, że odepchnęłam wszystkich o dobre kilkanaście metrów, niektórzy nawet uderzyli w drzewa. Dało się słyszeć głośne krzyki, rozkazy, dźwięk broni...I strzał. Poczułam ból w brzuchu i złapałam się za niego, osuwając się na ziemię. Potem znowu, tym razem w ręce. Poczułam, że robi mi się ciemno przed oczami.
~*~
-Możesz mi wyjaśnić, co się tutaj dzieje?-zapytałam, teleportując się obok swojego brata, który w końcu zdecydował się do nas wrócić i pomóc. Jego młot cały ociekał od krwi już kiedy się tutaj pojawił, a teraz jeszcze dodatkowo rozwalił nim kilka osób.
-Nie wiem, nie mam pojęcia...Nie daj się im zbliżyć do Lily!-wrzasnął Candy, wskazując gdzieś ręką. Odwróciłam się i zobaczyłam dziewczynę leżącą na ziemi, na szczęście wokół niej nikogo nie było. Zemdlała? W każdym razie musiałam przyznać rację bratu, nie mogliśmy pozwolić, aby coś się jej stało.-I nie daj się im trafić, bo wstrzykną ci coś dziwnego, będziesz się po tym czuła. ..-Candy nie dokończył, bo w jego ramię wbiło się coś kolorowego. Chłopak natychmiast to wyciągnął.-...gorzej-dodał, po czym teleportował się w stronę kilku mężczyzn i zaczął ich rozwalać swoim młotem. W tej samej chwili poczułam czyjąś obecność. Odwróciłam się szybko i dzięki temu uniknęłam ataku jakąś dziwną bronią, podobną do tej, którą widziałam wtedy u tamtego strażnika. Miała nawet ten sam znak... Od razu sprawiłam, że w mojej ręce pojawił się młot podobny do tego, którego miał Candy.
Musiałam przyznać, że to był chyba najlepszy sposób na zabicie jak najszybciej jak największej liczby osób. Waliłam nim na oślep, pozbawiając życia każdego, kto się napatoczył. Parę razy trafili mnie tym samym, co mojego brata. To była jakaś strzykawka z substancją, szybko się jej pozbyłam, ale mimo to chyba zaczęła na mnie działać, bo faktycznie czułam się nieco słabiej. W pewnym momencie, kiedy zajęta byłam mordowaniem jednego z mężczyzn, drugi zaszedł mnie od tyłu i wbił mi w plecy długi nóż, tak, że jego koniec wystawał mi z brzucha. Odwróciłam się i mocno uderzyłam stojącego za mną żołnierza, tak, że ten zachwiał się i upadł w bok. W tej samej chwili inny podbiegł do mnie i chwycił mnie w pasie, uniemożliwiając jakikolwiek ruch, a jego towarzysz, który zbliżył się razem z nim, przystawił do mnie znowu tą dziwną broń. Zaczęłam się szamotać i wtedy coś zauważyłam.
-Candy!-zawołałam, a właściwie wydarłam się ile sił w płucach.-Pomóż Lily!-zawołałam. Zauważyłam, że mój brat właśnie skończył z jednym z mężczyzn i chwilowo nie miał nic do roboty, więc mógł jej pomóc, bo zanim ja poradziłabym sobie z tą dwójką, trochę by minęło. Zmieniłam się w kolorowy dym i w ten sposób znowu uniknęłam ataku, po czym potraktowałam ich swoim wyczarowanym młotem.
~*~
W głowie aż mi huczało i jednocześnie czułam się, jakbym wysiadła właśnie z jakiejś karuzeli, na której jeździłam kilka godzin. Kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam ziemię. Dosłownie. Dopiero kiedy podniosłam się i oparłam na rękach, mogłam zobaczyć to, co dzieje się dookoła. Spojrzałam w górę i zobaczyłam jakiegoś mężczyznę. Strażnika.
-Ścierwo-powiedział cicho, a ton jego głosu przepełniony był nienawiścią. Nie wiedziałam, do czego tym razem są zdolni, więc musiałam coś zrobić. Spróbowałam wstać, ale średnio mi to wychodziło, znowu nie miałam na nic siły. W tej samej chwili mężczyzna zaczął podchodzić jeszcze bliżej, ale ostatecznie do mnie nie dotarł. Między nami pojawił się Candy, uniósł wysoko swój młot i nim którekolwiek z nas zdołało coś powiedzieć, opuścił go. Miałam wrażenie, że dosłownie słyszę trzask łamanych kości i rozdzieranego przez nie mięsa. Potem błazen zrobił to jeszcze raz. I jeszcze.
Powtórzył to kilka razy i dopiero kiedy z mężczyzny została krwawa breja, przestał. Chciałam odwrócić wzrok i na to nie patrzeć, ale nie byłam w stanie. Coś jakbym...zablokowała się i była w stanie tylko tak bezradnie klęczeć i to wszystko oglądać. Poczułam, że robi mi się niedobrze. W tej samej chwili Candy zajął się rozwalaniem innych żołnierzy, którzy byli w pobliżu. Jakimś cudem powstrzymałam odruch wymiotny i zwróciłam uwagę na coś innego. Za każdym razem, kiedy wymachiwał swoim młotem, Candy sprawiał wrażenie coraz bardziej zmęczonego. Korzystając z okazji, powoli wstałam, parę razy się przy tym chwiejąc. Obejrzałam się dookoła i zauważyłam, że Cane także...morduje. Właściwie to wokół była już masa zabitych ciał, ludzi i psów.
Znowu zrobiło mi się niedobrze. Odwróciłam głowę z powrotem w stronę Candy'ego i spostrzegłam, że po raz kolejny uniósł swój młot, chcąc zadać kolejny cios następnej osobie, zachwiał się jednak, jakby jego ciężar stał się dla niego zbyt wielki, i wypuścił swoją broń z rąk. Młot spadł obok, a sam Candy potknął się i upadł na kolana. Jednak...przy nim nadal był ten mężczyzna! Z bronią i tym dziwnym znakiem na niej, który wywoływał u mnie taki niepokój! Rozejrzałam się, niedaleko mnie leżało ciało jednego z żołnierzy, razem z bronią. Chwiejnym krokiem podeszłam do niego i chwyciłam za miecz. Miałam wrażenie, że waży z tonę. Dobra Lily, teraz musisz się wziąć w garść-pomyślałam i jak najszybciej pokonałam dzielącą mnie od nich odległość. Kiedy byłam przy nich, wbiłam zaskoczonemu mężczyźnie broń w brzuch.
Był tak zajęty swoim zadaniem, że nie zauważył do samego końca, że się zbliżam. A ja po prostu minęłam Candy'ego i zadałam cios temu żołnierzowi. Nie wiem, kto był bardziej zdziwiony i przerażony, ja czy on. Mężczyzna upadł, trzymając się za wystający mu z brzucha miecz, którym przeszyłam go na wylot. Z rany leciała krew. Mnóstwo krwi. Ja też upadłam. Nie mogłam uwierzyć w to, co zrobiłam. Nagle obok siebie poczułam ruch. Spojrzałam w górę, Candy zdołał wstać, chwycił swój młot i rozwalił nim kolejną osobę. Zakryłam twarz dłońmi i trwałam w tym stanie chyba przez kilka minut. Zaczęło mi się wydawać, że hałasy wokół mnie jakby cichną. Nagle poczułam, że ktoś znalazł się obok mnie. Otworzyłam oczy, spojrzałam w bok i napotkałam pełne troski spojrzenie Candy'ego, który mnie objął. Klęczał obok mnie i obejmował mnie. Niewiele myśląc, przytuliłam się do niego i schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi. Candy zaczął mnie uspokajać.
-Ciii, nie martw się. Oni już poszli. Dali sobie spokój, zniknęli. Pozbyliśmy się ich, już wszystko dobrze-mówił cicho, z troską...jak do dziecka. Byłam mu za to niesamowicie wdzięczna.
-Ja...Go...Zabiłam...-szepnęłam tak cicho, że Candy pewnie nawet tego nie usłyszał.
-Będzie dobrze, spokojnie. Będzie dobrze...-powiedział cichym, słabym głosem. Coś było nie tak...
~*~
Candy, weź się w garść, Lily cię potrzebuje-myślałem. Nie czułem się najlepiej, chyba za bardzo od nich oberwałem tym czymś, do tego Lily musiała zabrać mi część energii, ale to teraz nie było ważne.
-Candy, dobrze się czujesz? A co z nią?-usłyszałem głos swojej siostry. W tej samej chwili Lily odsunęła się ode mnie i popatrzyła na mnie uważnie. Jej spojrzenie pełne było smutku i bólu, ale też troski. Do tego płakała.
-Candy, co ci jest?-spytała łamiącym się głosem.
-Mi? Nic? Jestem cały i zdrowy!-zawołałem i wysiliłem się nawet na lekki uśmiech.
-Akurat! Nie kłam, jesteś osłabiony! Widziałam, jak ledwo trzymasz swój młot, którym zawsze wymachujesz z taką łatwością! To wszystko przez tą substancję...! I może przez...Nie dotykaj jej-zawołała moja siostra, po czym chwyciła mnie za ramię i szarpnęła do tyłu, tak, że omal się nie przewróciłem.
-Przepraszam! To moja wina! Candy, przepraszam! I...jaką substancję?! Wy też straciliście swoją moc?!-spytała przerażona Lily.
-Nie przepraszaj-powiedziałem i posłałem swojej siostrze wkurzone spojrzenie.- I...co? Straciliśmy moc? Nie, ja nadal ją mam, tylko...czuję się nie najlepiej, trochę jakbym był...chory, zmęczony-odparłem zaskoczony.
-Całe szczęście...-powiedziała cicho Lily.
-Na tobie użyli tego specyfiku, który pozbawia mocy? Ale jeśli tak, to dlaczego na nas nie? A może to na nas nie zadziałało?-zapytałem i spojrzałem na Cane. Ta wzruszyła ramionami.
-Nie wiem. To dziwne-powiedziała cicho Lily. Widać było, że ją również to wszystko kosztowało sporo energii.-Ale...może dam radę jeszcze...pomóc tobie...-dodała z przerwami, po czym ponownie się do mnie przytuliła. Na początku myślałem, że po prostu źle się czuje, potrzebuje bliskości, czegokolwiek. Zupełnie nie spodziewałem się tego, co zrobiła. Objąłem ją mocno i od razu poczułem się lepiej. Po chwili jednak zdałem sobie sprawę z tego, że coś było nie tak. Ja naprawdę czułem się lepiej, jakby...wstąpiła we mnie nowa energia. Jednocześnie czułem, że Lily w moich ramionach robi się jakby coraz cięższa.
-Lily?-zapytałem cicho.-Lily! Lily, co ci...coś ty zrobiła?!-zawołałem, odsuwając ją na chwilę od siebie. Zdałem sobie sprawę, że zemdlała.
~*~
-Tak jej chyba nie pomożemy...-powiedziałam z powątpiewaniem, po czym puściłam dłoń Lily-Wygląda na to, że ona nie chce albo nie może pobrać naszej energii-dodała moja siostra.
-Ale...Jak? Dlaczego? To co my mamy zrobić?-spytał załamany Candy.
-Nie mam pojęcia. Może skoro ten specyfik pozbawia ją mocy, to pozbawił ją też umiejętności pobierania energii od innych...-zasugerowałam.
-Więc dlaczego była w stanie przekazać energię mi?-zapytał Candy.
-Możliwe, że wtedy jeszcze nie była tak wyczerpana i mogła przekazać swoją energię tobie, ale tym samym...
-...pozbawiła się niemal całkowicie własnej energii i teraz nie może nawet pobierać jej od innych. Nie weźmie naszej energii-dokończył za mnie Candy.
-Dokładnie. Możemy tylko czekać-odparłam. Mój brat odwrócił się i z siłą uderzył w ziemię obok ręki Lily.
-Głupia! Po co to robiła!-krzyknął.
-Dobrze wiesz po co. Bo jej bardziej zależy na nas niż na samej sobie-odparłam.
-Wiem. Niestety. Mógłbym ją chyba za to znienawidzić. Że taka jest-powiedział po chwili mój brat.
-Pójdę lepiej rozejrzeć się, czy na pewno odpuścili. Plus może jeszcze któregoś z nich spotkam? Żywego? Dowiedzielibyśmy się, o co tu chodzi-powiedziałam i ruszyłam w stronę lasu. Candy nic nie odpowiedział i miałam poważne wątpliwości, czy w ogóle mnie usłyszał, powtórzyłam więc to samo, tylko głośniej.
-Dobrze, tylko...uważaj na siebie-odparł.
-Jasne. A ty zajmij się Lily-powiedziałam.
-Zająć się? Ale jak? Co ja mam zrobić?-zapytał bezradnie Candy. Czy ten debil to naprawdę mój brat?-pomyślałam.
-Wyczaruj jakiś koc, cokolwiek. Przecież ona nie może tak całą noc leżeć na ziemi... I wodę, może uda ci się ją ocucić, warto spróbować. Pomyśl czasem-odparłam, po czym ruszyłam w stronę lasu. Candy nic więcej nie powiedział.
~*~
Cholera, szkoda, że nie mogę tutaj jakoś posprzątać. Co ona zrobi, jak zobaczy tyle ciał?-pomyślałem, rozglądając się dookoła. Na szczęście Cane już wróciła, cała i zdrowa. Nie spotkała nigdzie tamtych ludzi, ale miało to też swoją wadę. Gdyby choć jeden z nich wpadł w nasze ręce, dowiedzielibyśmy się, czego chcieli, a tak mogliśmy się tylko domyślać. Siedzieliśmy obok siebie przy ognisku, a dokładniej to Cane siedziała po mojej lewej stronie, bo po prawej leżała Lily. Nie wiedziałem, czy mam dość siły, by wyczarować jej łóżko, więc leżała na dwóch kocach, a trzecim była przykryta. Nie chciałem marnować energii, którą Lily sama mi przekazała, doprowadzając się przez to do takiego stanu.
-Podsumujmy to. Wszystko, od początku. Ten cały pojeb Juan na nich napadł, kłamiąc przy tym wszystkim, że oni nie chcieli się zgodzić na warunki pokoju, kiedy tak naprawdę było zupełnie na odwrót. Później Lily trafiła do nas, uciekła, ale wróciła, mimo że nie chciała. A teraz oni nas napadli-powiedziała Cane.
-Może...chcieli odzyskać Lily?-zasugerowałem.
-Ale po co w takim razie w ogóle pozwolili jej do nas trafić?-zapytała moja siostra.
-Może nie pozwolili? Może...Lily im uciekła i tego nie pamięta-odparłem.
-Ale w takim razie jak wyjaśnić to, że kiedy od nas uciekła, to wróciła...może coś jej się stało, zemdlała i z tego wszystkiego sama zapomniała, że wróciła do nas z własnej woli?-zasugerowałem.
-Wierzysz w coś takiego?-zdziwiła się Cane.
-To tylko domysły-odparłem.
-No w sumie, muszę przyznać, ona ma problemy z pamięcią-stwierdziła Cane.
-Tak, ale przecież to nie miałoby sensu. A może...Zmienili jakoś swoje plany? I chcieli odzyskać Lily, jakoś to musieli zrobić, w końcu nie mogli tak po prostu przyjść i poprosić, żeby z nimi poszła. Fakt faktem chcieli po coś Lily z powrotem... Cholera! Jestem tak strasznie wkurwiony! Nic nie wiemy!-zawołałem. Nie mogłem dłużej wytrzymać, musiałem wstać. Zacząłem nerwowo chodzić w tę i z powrotem.
-A co jeśli... to dotyczyło nie tylko Lily?-spytała moja siostra.
-Czyli? Co masz na myśli?-spytałem.
-Skoro oni zostawili ją nam, to o nas wiedzieli. To nas też w jakiś sposób dotyczy... Może chcieli złapać nas wszystkich? Dlatego, że...zbliżyliśmy się do stolicy królestwa? Może Juan się wystraszył?-zawołała Cane.
-To nie byłoby głupie, jednak, w takim razie, po co dali nam Lily? Jeśli ją złapali i wiedzieli, gdzie znaleźć nas, czy logiczniej nie byłoby spróbować złapać naszą dwójkę? A nie uwalniać Lily i teraz bawić się w walkę i łapanie trójki?-zapytałem.
-Może, ale...A skąd oni wiedzieli, gdzie jesteśmy? Śledzili nas? Nie zauważyliśmy tego? Przecież, musielibyśmy coś wiedzieć! A co jeżeli to przez Lily?-zasugerowała Cane.
-Co masz na myśli?-zapytałem.
-Ona wydaje się taka dobra i szczera, w dodatku jest taka...prawie taka jak my, więc wolałabym w to nie wierzyć, ale może ona...trzyma z nimi?-powiedziała cicho, z dużym wahaniem moja siostra.
-Powaliło cię?! Przecież ona nie byłaby do tego zdolna!-zawołałem.
-Ludzie, którym kiedyś ufaliśmy, też nie byli zdolni do tego, co nam zrobili. Tak wtedy myśleliśmy-odparła Cane.
-Ale po co mieliby sprawiać jej tyle bólu?! Przecież ją też zaatakowali, zobacz, do jakiego doprowadzili ją stanu!
-Właściwie to tak, masz rację... Poza tym sama nie mogę uwierzyć, że Lily byłaby zdolna do czegoś takiego. Ale może nieświadomie jakoś im pomogła?-odparła Cane.
-Nie wiem, nie wiem, to wszystko jest takie dziwne i chore-powiedziałem.
~*~
Cane właśnie zajadała się słodyczami i nie poświęcała wiele uwagi mi i dziewczynie, w ogóle odeszła od nas na jakiś czas po tym, jak zgasiła ognisko. Ja nie byłem w stanie nawet patrzeć na jedzenie. Siedziałem obok Lily, jedną dłonią delikatnie głaskałem jej włosy, a drugą trzymałem za rękę. Chciałem, aby, w razie gdyby mogła z powrotem zacząć pobierać energię od innych, wspomogła się moją. Dawno już wzeszło słońce, a ona dalej nie odzyskała przytomności. Czułem się winny.
-Przepracowaliśmy chyba wszystkie możliwe teorie i scenariusze... Trzeba jednak w końcu coś postanowić-odezwała się Cane.
-Mam właściwie pomysł-powiedziałem, podczas gdy Cane usiadła za mną. Położyła ręce na moich ramionach i uwiesiła się na mnie, przyglądając się Lily.
-Jaki?-zapytała.
-Sam pójdę do tego całego Juana i dowiem się, o co chodzi-odparłem.
-Chyba żartujesz! A jak coś ci się staniesz?!-zawołała Cane.
-Nic mi się nie stanie. Potem wrócę do was, tak będzie bezpieczniej dla nas i dla Lily. Nie możemy jej wysłać samej, ale też jeżeli pójdziemy bez niej, może nie być lepiej. Więc musi pójść jedno z nas-odparłem.
-Skąd wiesz, że nic ci się nie stanie?-zapytała moja siostra.
-Dam radę-powiedziałem.
-Wykluczone! Nie pozwolę ci na to! Musi istnieć inny sposób, żeby...
-Nie istnieje inny sposób!-krzyknąłem i ponownie wstałem. Cane uklękła obok Lily.
-Możemy...na pewno coś się wymyśli! Lily...da sobie radę sama, wróci do naszego cyrku, a my pójdziemy we dwójkę, albo powiemy jej prawdę, że możemy przenieść nasz cyrk i trafimy prosto do Juana!-odparła Cane.
-Nie ma mowy, nie zostawimy jej samej! Poza tym, nie może się wydać, że ją okłamaliśmy w tak ważnej kwestii, bo ona od nas odejdzie!-zawołałem. Na chwilę zapanowała między nami cisza. Usiadłem po drugiej stronie Lily, chwyciłem ją za rękę i znów delikatnie dotknąłem jej włosów. Lubiłem to robić i nie mogłem się powstrzymać. Były takie miłe w dotyku... Owinąłem sobie ich kosmyk wokół palca. Cisza między nami przedłużała się.
-Candy...Zależy ci na Lily?-spytała nagle moja siostra.
-A co to za głupie pytanie?! Oczywiście, że mi na niej zależy, a tobie nie?!-zawołałem.
-Dlaczego ci na niej zależy?-zapytała Cane, ignorując moje pytanie.
-Bo ją lubię-odparłem.
-Lubisz...a może kochasz?-zasugerowała bez ogródek moja siostra.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top