Rozdział 41
Kiedy Candy i Lily w końcu wrócili, byli jacyś dziwnie markotni. Próbowałam wyciągnąć od nich coś na ten temat, ale mój brat był nieźle wkurzony, a Lily po prostu cicha i jakaś taka wycofana. Zresztą, niedługo później poszła spać i zostaliśmy tylko we dwójkę.
-Co się właściwie stało?-spytałam, kiedy Lily zniknęła.
-Co "co się właściwie stało"?-odparł mój brat.
-Oboje jesteście jacyś dziwni. Ty wkurzony maksymalnie, Lily wyciszona i zamknięta w sobie...Normalnie bym uznała, że ty jej znowu coś chciałeś zrobić, ale przecież w takiej sytuacji ona by zachowywała się znacznie bardziej... no inaczej. No i Lily nie przyniosła tego drewna, o którym mi wcześniej gadała...
-Ja jej nic nie chciałem zrobić, tylko oni!-zawołał nagle mój brat, a potem z wściekłością uderzył pięścią w ziemię.
-Jacy "oni"?-zdziwiłam się.
-Ludzkie ścierwa, które chciały ją skrzywdzić. Wiem i nienawidzę ich za to. A najgorsze jest to, że byłem...jestem taki sam jak oni. Chyba dopiero teraz doceniłem, jakie to szczęście, że Lily jest w pewnym stopniu po naszej stronie-powiedział mój brat. Nadal to wszystko brzmiało dość chaotycznie, ale mniej więcej zrozumiałam już, co się stało. Wolałam jednak nie wypytywać więcej mojego brata, wiedziałam, że jeżeli tylko zechce, powie mi więcej, a jeśli nie, to lepiej dać mu spokój.
-Biedna Lily...ona jest jak magnes przyciągający nieszczęścia-powiedziałam.
~*~
Rano cała nasza trójka miała już nieco lepsze humory. Lily chyba po tym, jak się przespała, poradziła sobie jakoś z tym wszystkim, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Wiedziałam, że raczej nie będzie zadowolona, jeśli dowie się, iż wiem, co ją spotkało. Wiedzieć, że Candy mówi mi niemal wszystko to jedno, ale rozmawiać ze mną o tej niemiłej przygodzie w lesie, przy której mnie nawet nie było, to coś zupełnie innego. Przy pierwszej lepszej okazji zaczepiłam więc mojego brata i kazałam mu upewnić się, czy z Lily wszystko w porządku. Kiedy wyruszyliśmy, specjalnie szłam dość spory kawałek za nimi, aby mogli ze sobą na spokojnie porozmawiać. Znowu niemiłosiernie się nudziłam, liczyłam, że docenią kiedyś moje poświęcenie.
Na całe szczęście tym razem podczas naszej wędrówki nie wydarzyło się nic szczególnie godnego uwagi. Otaczały nas tylko wysokie drzewa, nawet ptaki za bardzo się nie odzywały. Przynajmniej nie spotkała nas więcej taka ulewa jak na początku. Tylko wieczorem mieliśmy trochę problem ze znalezieniem miejsca do odpoczynku, jednak jakoś daliśmy radę. O ile rankiem Lily jako-tako się trzymała, tak teraz sprawiała wrażenie nawet wesołej, więc mogłam chyba uznać, że Candy się spisał. Naprawdę zrobiło mi się jej żal, że tyle musi znosić. Lily siedziała z nami tego dnia dość długo, zanim ostatecznie poszła spać. Ekscytowała się tym, że już następnego dnia znajdziemy się w mieście, potem jeszcze kilka dni marszu przez las, i będziemy u celu. A ja się cieszyłam, że odpoczniemy trochę od tego obozowania w lesie, bo miałam już dość robactwa, innych zwierząt i tych nudów! Nieważne było dla mnie, do jakiego miasta trafimy, byleby tylko odpocząć od lasu. Kiedy Lily zniknęła, zaczęliśmy z Candy'm rozmawiać.
~*~
-Matko, na reszcie koniec z tym lasem!-zawołała radośnie Cane i rzuciła się na łóżko. Mimowolnie zaśmiałam się na ten widok.
-Aż tak miałaś dość nocowania pod gołym niebem?-zapytałam z uśmiechem.
-A żebyś wiedziała! Nie wiem, jak zniosę dalszą podróż!-zawołała Cane, siadając na łóżku. Niestety, tylko tutaj udało nam się znaleźć na szybko miejsca, żeby się zatrzymać, ale pokoje były dwuosobowe. Ja miałam więc teoretycznie dzielić pokój z Cane, a Candy na szczęście dostał pusty. Praktycznie jednak ta dwójka pewnie i tak spędzi noc u błazna, a przynajmniej taką miałam nadzieję, bo ja też chciałam się wyspać po tylu dniach spania na ziemi. Podeszłam do drugiego łóżka, na przeciwnym końcu pokoju i położyłam się na nim.
-Przynajmniej łóżka są wygodnie-powiedziałam, wtulając twarz w białą, miękką poduszkę, wypełnioną piórami.
-Dla ciebie to zaleta, a mi to tam zwisa-powiedziała Cane. Słyszałam jej głos z bliska i łatwo odgadłam, że pewnie stoi gdzieś obok mnie. Odwróciłam się i faktycznie ujrzałam ją nad sobą. Nic jednak nie zdołałam więcej dodać, gdyż usłyszałyśmy pukanie do drzwi.
-Candy-powiedziałyśmy jednocześnie, a potem uśmiechnęłyśmy się do siebie.
-No wejdź, złamasie!-zawołała Cane. Po chwili drzwi otworzyły się i w przejściu stanął nie kto inny, tylko Candy Pop.
-Sama jesteś złamaską-odparł chłopak. Słyszałam jego kroki, więc wiedziałam, że się do nas zbliża. Ja w tym czasie usiadłam na łóżku.
-Spokojnie, tylko się znowu nie pokłóćcie-powiedziałam z uśmiechem na ustach.
-My? My się nigdy nie kłócimy-odparła niewinnym tonem Cane.
-Jasne, jasne-powiedziałam z ironią.
-No, ja się nie kłócę. Ja tylko tłumaczę swojej siostrze, dlaczego mam rację-wtrącił Candy.
-To ja mam racje! Zawsze!-zawołała Cane.
-A to niby dlaczego?-zdziwił się Candy.
-Szczerze?
-No oczywiście, że szczerze!-odparł.
-Ponieważ jestem kobietą-powiedziała z powagą Cane, a ja, nie mogąc się powstrzymać, uśmiechnęłam się lekko pod nosem.
-A co to niby za argument?-obruszył się Candy.
-No ale to akurat prawda, kobieta zawsze ma rację!-zawołałam z uśmiechem na ustach. Błazen popatrzył na nas dwie z politowaniem.
-Biedne, naiwne istoty. Mężczyźni tylko pozwalają wam myśleć, że macie rację-powiedział chłopak.
-ZA TEN TEKST...!-wydarła się Cane-...CZEKAJĄ CIĘ WIECZNIE TORTURY!-dodała, po czym rzuciła w swojego brata poduszką, którą wzięła z mojego łóżka. Oczywiście Candy nie pozostał jej dłużnym i oddał jej tym samym, aż w końcu wszystko to przerodziło się z ich strony w walkę na poduszki. Kiedy zaczęło ich trochę za bardzo ponosić, spróbowałam ich uciszyć, ale skończyło się na tym, że i mnie w to wciągnęli. Tak więc, kiedy kilka godzin później poszłam wreszcie spać, byłam naprawdę padnięta.
~*~
-A więc takie są rozkazy...-powiedział cicho, sam do siebie, obecnie już były, dowódca ich misji. Teraz dowództwo zarówno nad ich, jak i nad swoim oddziałem, przejął przywódca Gwardii Królewskiej. Ich misja skończyła się, jakby nie patrzeć, niepowodzeniem. Miesiąc jeszcze nie minął, a oni otrzymali nowe rozkazy. Zgodnie z wolą króla, musieli złapać te istoty teraz, jak najszybciej. Stanowiły zbyt wielkie zagrożenie dla samego władcy i poddanych zamieszkujących stolicę królestwa, król Juan wysłał więc do nich swoich najlepszych, przeszkolonych żołnierzy, a także odpowiednią broń.
-Niestety, mamy dla was złe wieści. Jak wiecie, specyfik, który osłabia moce tej...kobiety, że tak ją nazwę, działa tylko na nią. Dlaczego? Możecie mnie torturować, ale tego wam nie powiem. Nasi mądrale, którzy to wszystko ogarniają, stwierdzili, że dla każdej z tych istot specyfik musi się nieco różnić składem... Tak jak każdemu z nas smakuje coś innego, tak na każde z nich działa ta sama substancja, ale o nieco zmienionym składzie. Podobno to w jakiś sposób zależy od genetyki czy czegoś tam, w każdym razie, obecny specyfik działa tylko na nią, nie zdołali nasi naukowcy wynaleźć czegoś nowego. Zatem musimy liczyć się z tym, że to zadziała tylko na nią. Z pozostałą dwójką musimy sobie poradzić w inny sposób, dobrze wiecie jaki. Szczegóły planu objaśnię wam do końca dnia, potem będziecie mogli wypocząć. Musimy ich złapać jak najszybciej, zanim dotrą do stolicy, więc zajmiemy się nimi, kiedy opuszczą miasto. Jeśli z jakiegoś powodu nam się nie powiedzie, spróbujmy chociaż i im zainstalować nadajniki, to nam da przynajmniej większą władzę nad nimi-nowy dowódca poważnie traktował swoje zadanie. W końcu był przywódcą Gwardii Królewskiej i nie akceptował niczego poza perfekcją, zwłaszcza jeśli chodziło o tak ważne zadanie.
-Jak nie zadziała, to pozostaje nam tylko znak krzyża i jebs z różańca-szepnął półżartem jeden z żołnierzy, nachylając się do swojego kompana.
~*~
-Wstawaj, księżniczko!-usłyszałam dobrze znany głos, po czym poczułam uderzenie. Na mojej twarzy wylądowała poduszka. Skoro już zostałam tak brutalnie obudzona, postanowiłam ostatecznie wstać.
-Czy teraz mam nowe przezwisko? "Księżniczka"?-spytałam, po czym zdjęłam z twarzy poduszkę i chciałam usiąść, ale coś, a raczej ktoś mi to uniemożliwił. Candy bowiem, z niewiadomych mi przyczyn, zjawił się tuż nade mną, a dokładniej to prawie na mnie usiadł, uniemożliwiając w ten sposób wstanie. A ja znalazłam się idealnie między jego nogami, znowu. Trochę mnie to zaniepokoiła. Dobra, bardzo mnie to zaniepokoiło, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać. Zachowaj spokój-pomyślałam, uśmiechając się delikatnie z zakłopotaniem. W tym czasie Candy też się uśmiechnął, ale bardziej jak dziecko, które dostało prezent.
-Yhm, Candy? Mógłbyś ze mnie zejść?-zapytałam. Błazen spojrzał na mnie, uśmiech momentalnie zniknął z jego twarzy, a oczy pociemniały. Nie spodobało mi się to. Candy przyjrzał mi się z powagą, a potem rozchylił lekko usta i oblizał wargi.
-Obawiam się, że tej prośby spełnić nie mogę, landrynko-powiedział bardzo cichym, poważnym tonem. Następnie złapał mnie za ręce i przytrzymał mi je po bokach głowy, po czym, nim się spostrzegłam, wpił się w moje usta, czego zupełnie się nie spodziewałam. Korzystając z mojego zaskoczenia, Candy wsunął do środka swój język. Nie trwało to jednak długo, gdyż chwilę później przestał mnie całować i przeniósł się niżej, na moją szyję. Na początku muskał ją tylko delikatnie ustami, kawałek pod uchem, a potem lekko ją przygryzł. Nie wiedziałam, co było gorsze. To, że to robił, czy to, że było to...przyjemne. Nawet nie znalazłam w sobie siły, by zaprotestować. Mogłam się jedynie nieznacznie wiercić, co też robiłam, ale to raczej nie był dobry sposób na wyjście z tej sytuacji.
-Candy...-powiedziałam cicho. Chłopak, w odpowiedzi, tylko cicho zamruczał, ale nie zaprzestał wykonywanej czynności. Poczułam, jak polizał mnie po szyi, a potem znowu lekko przygryzł i zaczął wokół tego miejsca zataczać kółka językiem.-Prze-przestań-dodałam, po czym przekręciłam szyję na bok, tak, że Candy nie mógł już...nic robić. Nie wiem, jakim cudem się na to zdobyłam. Błazen spojrzał na mnie z góry z dezaprobatą.
-Nie wolno mi przerywać zabaw, zwłaszcza tych najprzyjemniejszych-powiedział z powagą. Nim zdołałam coś powiedzieć, ponownie zaatakował moje usta, a jedną dłonią zaczął powoli sunąć w dół. Zatrzymał ją na chwilę na mojej talii, dosłownie na ułamek sekundy, po czym wsunął ją pod bluzkę i zaczął nią jeździć po moim brzuchu. Nie wiedziałam, co było gorsze, pocałunek czy dotyk. Zaczęły do mnie wracać wspomnienia, niektóre przyjemne, ale niektóre... Przynajmniej teraz miałam jedną rękę wolną, więc nadludzkim wysiłkiem zdołałam choć trochę odepchnąć od siebie Candy'ego.
-Przestań!-powiedziałam, patrząc na niego z powagą.
-Lubię cię taką...agresywną, jak na ciebie-odparł, lekko przechylając głowę w bok. Następnie znowu złapał mnie obiema dłońmi za ręce i unieruchomił i ponownie mi się przyjrzał, tym razem z dezaprobatą.-Już mówiłem. Nie przerywaj mi zabawy-dodał i zaśmiał się cicho.
~*~
Zacząłem się głośno śmiać, podczas gdy Cane zajęczała z bólu. Zobaczyć, jak tak pięknie wyjebuje się na schodach... Ach, szczyt marzeń-pomyślałem, dobiegając do pokoju, w którym noc spędziła Lily. Żeby jej nie przeszkadzać, Cane i ja byliśmy w tym czasie u mnie. Zatrzymałem się przed drzwiami. Zapukałem, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Zawołałem Lily, ale skutek podobny. Pozwoliłbym jej spać ile tylko zechce, ale...nie chciałem potem wyruszać nocą. Skorzystałem więc z klucza, którego zabrałem Cane, i otworzyłem drzwi, po czym wszedłem do środka. Lily nadal spała, a mi w głowie zaświtał diabelski pomysł. Podszedłem do łóżka, na którym miała "spać" moja siostra. Chwyciłem poduszkę i wróciłem bliżej śpiącej Lily. Chciałem przypomnieć jej miło spędzony wieczór...
-Wstawaj, księżniczko!-zawołałem, rzucając w nią poduszką. Lily niemal od razu wyprostowała się, zdjęła z twarzy poduszkę i rozejrzała się dookoła wystraszonym wzrokiem. W końcu jej spojrzenie spoczęło na mnie.
-Coś się stało?-zapytałem, widząc, jaka jest spięta.
-To był sen...-wymamrotała cicho.-Cholera, jak ja się strasznie cieszę, że to był tylko sen!-wydarła się głośno, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. W tym czasie w pokoju zjawiła się Cane.
-Zamorduję cię na miejscu. Wsadzę ci w dupę kij od twojego własnego młota-powiedziała nieźle wkurzona.-Na pewno nie wywaliłam się przypadkiem, to twoja spraw...-przerwała, widząc zdziwionego mnie i Lily radosną jak nigdy.-A tu co się stało?-spytała, nie kryjąc swojego zaskoczenia.
-Właśnie nie wiem. Chodź podejrzewam, że Lily miała jakiś sen, który bardzo chce nam opowiedzieć-odparłem z uśmiechem. Dziewczyna momentalnie spoważniała i spojrzała na mnie z takim przerażeniem, jakby ujrzała prawdziwe wcielenie szatana. Chociaż...może dla niej tym właśnie byłem.
-NIE! Matko, nie! Lepiej...lepiej uszykujmy się i ruszajmy-powiedziała, wstając z łóżka.-Która godzina? Jedliście już coś? Jeśli tak, ja mogę jeść w drodze. Im szybciej wyruszymy, tym lepiej. Łazienka, toaleta, prysznic, te sprawy, ogarnięte?-Lily spoglądała nerwowo to na mnie, to na Cane.-Jak tak, to ruszamy, nie ma co czekać. Jeszcze tylko kilka dni... Ale znowu ten las, mam nadzieję, że jakoś to zniesiecie...-nie wytrzymałem. Pojawiłem się obok niej i położyłem jej rękę na ramieniu.
-Spokojnie, mamo Lily. Jesteśmy już dużymi dziećmi i potrafimy o siebie zadbać, nawet kiedy mama ucina sobie drzemkę-powiedziałem z uśmiechem. Dziewczyna przez chwilę patrzyła na mnie zdezorientowana, a potem odwzajemniła uśmiech, choć jej wyglądał nieco sztucznie.
-Tak, tak, oczywiście. To co, ruszamy?-spytała, przenosząc spojrzenie na Cane.
~*~
Alexander szedł szybkim krokiem przez dziedziniec, prowadząc za rękę swoją młodszą siostrę. Dziewczynka chciała pobawić się w ogrodzie, na co od dawna miała zakaz. Nikt nie chciał, aby któreś z młodszych dzieci miało większy kontakt z żołnierzami króla Juana, niż to było potrzebne.
-Aurora, mówiłem ci, że nie możesz bez pozwolenia opuszczać swojego pokoju. I beze mnie albo bez mamy-powiedział stanowczym tonem.
-Ale ja już jestem duża!-zawołała dziewczynka. Młodzieniec westchnął.
-Jesteś duża, dlatego też musisz być odpowiedzialna. A odpowiedzialność nie polega na robieniu tego, na co masz ochotę...
-...tylko na robieniu tego, co pomaga ludziom, a nie szkodzi-dokończyła dziewczynka. Jej brat spojrzał na nią i mimowolnie lekko się uśmiechnął. On też doskonale pamiętał tę naukę Lily.
-Dokładnie. Gdyby Lily z nami była, nie podobałoby jej się...-chłopak przerwał nagle.
-Alexander!-usłyszał dobrze znany głos. Odwrócił się szybko i zdołał jeszcze ujrzeć, jak dwoje żołnierzy znika w drzwiach jednego z budynków z jakąś czarnowłosą dziewczyną. Przecież to nie może być...-pomyślał zszokowany.
-A gdzie teraz jest Lily? Kiedy wrócić? Bo wróci, prawda? Mama mówiła, że Maks...Maks już nie wróci, ale Lily tak, prawda? Prawda?-spytała dziewczynka ze łzami w oczach. Alexander, zaskoczony, przeniósł wzrok z powrotem na swoją siostrę, o której zdążył już zapomnieć.
-Co? A, tak... Tak, Lily na pewno nic nie jest i niedługo do nas wróci. Przecież wiesz, że ona by nas nie zostawiła-odparł młodzieniec, po czym ruszył szybkim krokiem dalej.
-Ale gdzie ona jest?-zapytała Aurora, lecz nie otrzymała odpowiedzi. Alexander dotarł do drzwi innego budynku i pchnął je z całej siły. Miał to szczęście, że już w korytarzu natknął się na służącą.
-Zaprowadź księżniczkę do naszej matki-powiedział, oddając dziewczynkę kobiecie.
-Dobrze, książę-odparła służąca, po czym złapała Aurorę za rękę. Ta zaraz zaczęła się wyrywać w stronę brata.
-A ty gdzie idziesz?!-zawołała za nim, nie uzyskała jednak odpowiedzi. Młodzieniec szybkim krokiem, właściwie biegiem dotarł z powrotem na dziedziniec, przebiegł go i stanął po przeciwnej stronie, przed kolejnymi drzwiami. Pchnął je i już po wejściu ujrzał pierwszych żołnierzy króla Juana.
-Gdzie ona jest?-zapytał bez ogródek.
-Niby kto taki?-spytał jeden z nich, patrząc na niego z zaskoczeniem.
-Nie żartujcie ze mnie. Wiecie, o kogo mi chodzi. Gdzie. Jest. Laura-powiedział Alexander. W tej samej chwili dało się słyszeć kroki, a właściwie brzmiało to, jakby ktoś biegł w ich stronę. Po krótkim czasie zza zakrętu wybiegła zdyszana dziewczyna. Miała na sobie brązową pelerynę z kapturem, która zasłaniała całe jej ciało, twarz zaś w większości skryta była za masą rozczochranych, czarnych włosów, jednak mimo to młodzieniec zdołał rozpoznać dziewczynę, która wkrótce również go zauważyła.
-Alexander!-zawołała, wyrywając się strażnikom Juana, którzy dotarli tutaj tuż za nią. Podbiegła do chłopaka i wtuliła się w niego.-Nic ci nie jest, tak się cieszę!-zawołała, starając się pohamować łzy, co jednak nie było prostym zadaniem.
~*~
-Czy mi się wydaje, czy jesteś dziś jakaś...spięta? Coś się stało? Znowu śniło ci się coś nieprzyjemnego?-zapytałem z obawą, spoglądając na Lily.
-Nie, dlaczego tak uważasz?-odparła szybko. Coś za szybko.
-Bo tak wyglądasz. Jakbyś w nocy, albo we śnie, zobaczyła ducha-powiedziałem, po czym uśmiechnąłem się lekko.
-Chyba wolałabym ducha niż to, co widziałam naprawdę-wymamrotała Lily, ja jednak wszystko doskonale zrozumiałem.
-Czyli coś widziałaś? We śnie czy na jawie?-spytałem.
-We śnie. A to, co jest we śnie, niech we śnie pozostanie-odparła dziewczyna.
-Czy ja wiem...Gdybyś na przykład kiedyś nabawiła się mocy przewidywania przyszłości ze snów, miło byłoby, gdybyś nas o tym poinformowała. A przynajmniej, jeżeli przewidziałabyś koniec świata czy coś w tym stylu-wtrąciła Cane.
-Będę miała to na uwadze-odparła chłodno Lily. Przynajmniej mogłem założyć, że śniło jej się coś nieprzyjemnego, ale nie przerażającego, a to już coś. Gdyby to było coś strasznego, wyglądałaby i zachowywała się o wiele gorzej. Chociaż nie mogę też powiedzieć, że miała nie wiadomo jak dobry humor. Jakoś jednak przetrwaliśmy razem tych kilka godzin, zanim zatrzymaliśmy się, aby przygotować się do kolejnego przystanku. Lily wyczarowała sobie namiot do spania, Cane zajęła się ogniskiem, a ja miałem do wyboru pomóc siostrze albo iść wkurzać i rozśmieszać naszą towarzyszkę. Wybrałem oczywiście drugą opcję. Kiedy odwracała się od namiotu, pozwoliłem sobie teleportować się tuż przed nią. Lily przez chwilę wyglądała na zaskoczoną, ale potem westchnęła cicho.
-Pajac-skomentowała.
-Ja tylko lubię robić niespodzianki!-zawołałem z uśmiechem.
-A przyszło ci do głowy, że nie wszystkie twoje niespodzianki mogą podobać się osobom, które je robisz?-spytała Lily.
-Nie podobają ci się moje niespodzianki?!-zapytałem, udając oburzenie.
-Jeśli mam być szczera, to nie wszystkie-powiedziała dziewczyna. Już miałem jej coś powiedzieć, ale w tej samej chwili nocną ciszę przerwał niespodziewane dźwięk. Ujadanie psów. W środku nocy, w środku lasu, to było dość dziwne.
-Co to jest?-zdziwiła się Lily.
-Nie wiem. Może jakaś bezpańska sfora się tutaj przypałętała. Pójdę to sprawdzić-odparłem, odwracając się od Lily. Nagle poczułem jej dłoń na swoim ramieniu, więc z powrotem zwróciłem się w jej stronę.
-Tylko pamiętaj, obiecałeś NIE ZABIJAĆ, a nie NIE ZABIJAĆ LUDZI. Nie krzywdź tych psów, jeśli nic nie będą chciały ci zrobić-powiedziała z powagą Lily.
-Ich też ci szkoda?!-zawołałem z niedowierzaniem.
-Stworzenie żywe to stworzenie żywe. Nieważne, czy to pies, człowiek, czy ptak. Każdy chce tak samo żyć i tak samo ma do tego prawo-odparła pewnie Lily. Westchnąłem zniecierpliwiony.
-Ok, niech ci będzie. Obietnica, to obietnica. Tylko to sprawdzę i zaraz wracam-odparłem, po czym udałem się w stronę lasu.
~*~
-Kiedy podsłuchałam tą rozmowę, chciałam, aby wszystko mi wyjaśnił. On powiedział, że nie zgodziliście się na warunki pokoju i zagroziliście ponownym wypowiedzeniem wojny. Nie chciało mi się w to wierzyć, w końcu to wy tak bardzo chcieliście już zakończyć ten spór... Nalegałam na niego długo, aż w końcu powiedział któregoś razu, że takie królestwo po prostu nie może zmarnować się w rękach takich ludzi jak wy i że on ratuje po prostu wasz kraj przed upadkiem.
To wszystko jeszcze bardziej namąciło mi w głowie, ale byłam już pewna, że nie mówił mi od początku całej prawdy. Długo jeszcze na niego naciskałam, ale on uparcie milczał i nie chciał zdradzić nic więcej. W końcu wpadłam na inny pomysł... I tak przez to wszystko trudno było go znaleźć, niemal cały czas przebywał gdzieś poza pałacem albo załatwiał u siebie jakieś ważne sprawy, przyjmował...dziwnych gości. Zdecydowałam się skorzystać z okazji. Wzięłam trochę ubrań, pieniędzy i kazałam służbie przekazać mojemu ojcu, że wyjechałam do jego siostry mieszkającej blisko granicy. Bałam się, że nie zgodzi się na mój wyjazd, więc postanowiłam postawić go przed faktem dokonanym. A kiedy byliśmy już na miejscu, gdy tylko nadarzyła się okazja, wzięłam kilka najpotrzebniejszych rzeczy, konia, i uciekłam stamtąd, żeby przyjechać do was i dowiedzieć się prawdy-zakończyła swój wywód Laura.
-To było niebezpieczne! Wiesz, co ci się mogło stać?! Podróżowałaś sama przez kilka dni po naszych ziemiach! Gdyby ktoś rozpoznał w tobie córkę Juana, to by się skończyło... Nawet nie chcę myśleć, jak to by się skończyło. To było skrajnie głupie i nieodpowiedzialne!-zawołał Alexander, chodząc po pokoju.
-Przepraszam-w oczach Laury znowu pojawiły się łzy.-Ja tylko chciałam dowiedzieć się...Może jakoś pomóc...-dodała cicho. Młodzieniec podszedł do niej, usiadł obok i delikatnie ją przytulił.
-Wiem, wiem, że chciałaś dobrze. To ja przepraszam, nie powinienem był tak na ciebie naskakiwać. Jednak ty nam nie za wiele pomożesz...-powiedział. Dziewczyna oderwała się od niego.
-Pomogę! Przekonam ojca, żeby...
-Żeby co? Nie potrafiłaś nawet wpłynąć na niego, aby powiedział ci prawdę. Nikt nie wie, co on tak naprawdę planuje-przerwał jej Alexander.
-Ja się dowiem! I powiem wam! Pomogę wam!-odparła Laura.
-Jak? Drugi raz twój ojciec się nie nabierze, nie pozwoli ci do nas przyjechać, zresztą nie chciałbym tego, to za duże ryzyko. A listu też nie wyślesz, chyba nie myślisz, że twój ojciec ci pozwoli?-spytał młodzieniec. Na jakiś czas między nimi zapanowała cisza.
-Mam! Skoro tutaj jestem, możecie użyć mnie jako zakładniczki!-zawołała dziewczyna.
-Wykluczone!-krzyknął zdenerwowany jej propozycją Alexander.
-Ale dlaczego?-zdziwiła się Laura.
-Dlaczego? Dlaczego?! Jeśli ktokolwiek ci zagrozi, wiesz, co może nas czekać? Ja mam tutaj jeszcze matkę, siostrę, małego brata... Nie wiadomo też, co z Lily. Myślisz, że jeśli ktoś z nas ci zagrozi, nie odbije się to potem na innych?-spytał Alexander.
-Masz rację... Chciałabym móc powiedzieć, że mój ojciec nie byłby do czegoś takiego zdolny, ale go znam-na jakiś czas znowu zapanowała między nimi cisza.-Lily to ta wasza...opiekunka, tak?-spytała dziewczyna.
-Tak. Chociaż, to ktoś znacznie więcej, niż "opiekunka". I ona zniknęła-odparł Alexander.
-To dziwne. Po co mój ojciec miałby się interesować zwykłą służącą?-zdziwiła się Laura. Nie taką zwykłą-pomyślał chłopak. Wcześniej nie mówił jej, na czym polega "niezwykłość" Lily. Nie chciał w ten sposób przysparzać kłopotów nikomu, gdyż to, że ma się w swoim królestwie magicznego błazna, raczej nie jest czymś, czym powinno się chwalić dookoła. Obecnie widać skutki tego, co się stało, gdy dowiedział się o tym Juan... Alexander nie chciał martwić Laury i przysparzać jej więcej kłopotów, jednak to mogło mu też pomóc w jakiś sposób odnaleźć Lily, dowiedzieć się, co się z nią stało. Musiał spróbować. Musiał powiedzieć swojej ukochanej prawdę i dowiedzieć się, czy nie wie ona czegoś istotnego. Już miał zacząć jej wszystko tłumaczyć, kiedy nagle drzwi do pokoju otworzyły się.
-Koniec czasu. Księżniczko, pozwól ze mną-powiedział żołnierz króla Juana, stając w przejściu. Następnie wyciągnął dłoń w stronę Laury.
-Nigdzie nie idę! Nie zmusicie mnie!-zaczęła krzyczeć dziewczyna. Mężczyzna tylko westchnął, po czym razem ze swoim towarzyszem, który do tej pory czekał na zewnątrz, wyprowadzili z pokoju szamoczącą się Laurę. Alexander mógł jedynie głośno odgrażać się im i pilnować, aby nic jej nie zrobili. Cieszył się, że choć przez chwilę mogli ze sobą porozmawiać, ale martwił go też fakt, że nie zdążył powiedzieć dziewczynie wszystkiego. Postanowił, że musi coś jeszcze z tym zrobić. W tym czasie żołnierze Juana zabrali księżniczkę i zamknęli ją w jednej z pałacowych komnat. Co prawda przetrzymywanie księżniczki wbrew jej woli nie było czynem godnym pochwalenia, jednak w takiej sytuacji najważniejsze było jej bezpieczeństwo. Nie można było pozwolić, aby księżniczka ot tak zachowywała się tutaj swobodnie jak w domu. Istniało prawdopodobieństwo, że coś jej się może stać ze strony ich nieprzyjaciół lub że sama księżniczka zrobi coś niewłaściwego. Nikt nie zawiadomił żołnierzy Juana o przybyciu jego córki, toteż należało sprawę tą jak najszybciej wyjaśnić, pilnując w tym czasie uważnie księżniczki.
~*~
Szedłem spokojnie lasem, dla bezpieczeństwa (no dobra, tak naprawdę dla frajdy) wyczarowałem sobie swój młot. Przez jakiś czas psów nie było słychać, kiedy nagle ponownie rozbrzmiało głośne ujadanie. Zwierzęta ewidentnie zbliżały się w moją stronę, ale mi to nie przeszkadzało. Nie bałem się ich, to one powinny bać się mnie. W końcu psy się pojawiły, spodziewałem się jednak, że, jak przystało na dzikusy, rzucą się na mnie od razu, one jednak nie zrobiły tego. Utworzyły wokół mnie coś na kształt koła i trzymały się z daleka. To było dziwne.
-Co jest, psiaczki? Boicie się zaatakować takie dziwaka jak ja? W sumie racja, sam nie wiem, co bym pomyślał na waszym miejscu, gdybym nocą w środku lasu spotkał gościa ubranego w strój klowna-powiedziałem z uśmiechem.-Jest jednak pewien problem. Wasza obecność przeszkadza mojej...przyjaciółce, więc musicie się stąd zabrać i to czym...-nie zdołałem dokończyć, bo poczułem ból, coś na kształt ukłucia. Spojrzałem w dół i zobaczyłem coś kolorowego...wystającego z mojej ręki. Chwyciłem za to i wyjąłem, okazało się, że to była jakaś strzykawka z dziwnym płynem. W tej samej chwili wokół mnie zaroiło się od ludzi. Skąd oni się wzięli? I c tu robią?-pomyślałem. Ujrzawszy zaś, że to nikt inny, tylko żołnierze Juana, domyśliłem się, że to nie może oznaczać nic dobrego. Rozpoznałem ich po zbrojach z jego herbem. Kiedy się pojawili, spróbowali mnie zaatakować, mieli ze sobą różnoraką broń. Jednak ja nie zamierzałem sprzedać tanio swojej skóry...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top