Rozdział 40

-Mój brat jest debilem i nie ma co z tego powodu tracić humoru-stwierdziłam, idąc obok Lily. Ta nic nie odpowiedziała, tylko wymamrotała coś niezrozumiałego.

-Ej, ja to słyszę!-zawołał Candy.

-To zamknij uszy!-warknęłam, odwracając się na chwilę do niego, a potem wróciłam spojrzeniem do Lily.-Candy idiota pewnie chciał z tobą pogadać, a że nie miał pomysłu na temat, to wymyślił to durne kłamstwo, a teraz robi z siebie jeszcze większego idiotę, bo nie potrafi się powstrzymać od durnych żartów-dodałam. Czułam się poniekąd w tym momencie, jak dobra siostra próbująca naprawić związek swojego brata-kretyna i jego w miarę spoko dziewczyny. Tyle że Candy i Lily nie byli razem, chociaż... A może? Zależy jeszcze, co się rozumie przez "bycie razem"-pomyślałam mimochodem.

-Tu nie chodzi tylko o to, ale też o zasady, które on perfidnie i z premedytacją łamie!-zawołała Lily, wyrywając się ode mnie.

-Oświeci mnie ktoś, o jakie dokładnie zasady chodzi? Bo jeśli taką zasadą jest, że Candy ma nie zachowywać się jak debil, to ta zasada i tak nie ma sensu-powiedziałam.

-Nieważne!-odparła Lily. W takim stanie chyba jeszcze jej nie widziałam, mój brat musiał naprawdę nieźle zaleźć jej za skórę.

-Dobra, nie dramatyzuj tak...-zaczął mój brat, podchodząc do mnie.-...ona i tak...-nie zdołał niestety dokończyć, gdyż w tej samej chwili Lily, która przez chwilę szła przed nami, odwróciła się do nas z powrotem twarzą.

-Nie dramatyzuję! Cały czas tylko się ze mnie śmiejecie i robicie ze mnie idiotkę, jakbym nie miała dość tego, że reszta świata robi ze mnie idiotkę!-krzyknęła dziewczyna. Najwidoczniej pomyślała, że słowa, które Candy skierował do mnie, były do niej. Nie wiem, kto w tym momencie był bardziej zaskoczony, ja czy on.

-Nikt nie robi z ciebie idiotki-powiedział wreszcie mój brat, podchodząc do dziewczyny.

-Nikt poza wszystkimi-odparła niezbyt miłym tonem.-Ja nawet sama bardzo dobrze, wręcz doskonale radzę sobie z robieniem z siebie totalnej idiotki, a z pomocą całego świata to już w ogóle. Mam tego dość, jestem głupia, nieudolna i do niczego nie mogę dojść sama, a gdyby nie zwykły zbieg okoliczności, to pewnie dalej błąkałabym się po lesie, nie pamiętając kim jestem i co tam robię, aż w końcu bym zdziczała, albo zjadłyby mnie jakieś dzikie zwierzęta! Może nawet tak byłoby lepiej!-Lily rozkrzyczała się na dobre. Widać wszystko to, co do tej pory dzielnie znosiła, zaczęło ją przerastać. Chciałam jakoś pomóc się jej z tym uporać, ale miałam dziwne wrażenie, że lepiej zrobię, jak pozwolę działać Candy'emu. Tylko przypilnuję go, żeby niczego nie pogorszył.

-Albo spotkałabyś nas, tylko dużo wcześniej...-zaczął Candy.

-I została morderczynią? Super, szczyt marzeń po prostu-odparł Lily.

-Morderczynią może nie, niechętnie muszę przyznać, że na takową się nie nadajesz. Ale naszą przyrodnią siostrą, kto wie? I nazywałabyś się Candy Lily, a nie Lily Jester. Zakładając, że w ogóle nazywałabyś się "Lily"-powiedział mój brat. Czasem, w takich momentach jak ten, ta dwójka gadała ze sobą tak, jakby mnie w ogóle z nimi nie było, co niesamowicie mnie denerwowało. Jednak z jednej strony głupio mi było im przeszkadzać, a z drugiej, nie potrafiłam powiedzieć wtedy niczego, co nie sprawiłoby, że zabrzmiałabym na idiotkę. Pozostało mi więc chyba tylko przysłuchiwać się im w takich momentach, chociaż to też było na swój sposób ciekawe. Gdybym miała chociaż kogoś do obstawianiu zakładów, czy tym czasem się pokłócą, czy nie...-pomyślałam i mimowolnie uśmiechnęłam się sama do siebie. Candy właściwie robił trochę za takiego "superbohatera", który jednak jakimś cudem umie niemal zawsze, choć z drobnymi problemami, dogadzać się z Lily.

~*~

-Nie mam pojęcia, dlaczego myślisz o sobie te wszystkie rzeczy, ale wiem, że każda z nich jest bez sensu-kontynuowałem swoją wypowiedź. Miałem nabrać do Lily trochę dystansu, a proszę, znowu z nią gadam i jeszcze ją pocieszam-pomyślałem. Lily spojrzała na mnie wkurzonym wzrokiem, ale potem jej spojrzenie nieco złagodniało. Westchnęła.

-Mam wrażenie, że same ze mną problemy-stwierdziła cicho.

-A z nami to nie?-spytałem z uśmiechem.-Uznajmy po prostu, że każdy z nas w jakimś stopniu jest nieudolnym debilem i po sprawie. Poza tym, ty jesteś tak naprawdę bardzo silna, wiele osób na twoim miejscu poddałoby się już na samym początku, a ty chcesz działać-dodałem.

-Ale sama nic nie mogę zrobić, bez waszej pomocy..

-Bzdura, znów niechętnie to mówię, ale tobie tak zależy na tych ludziach, że zawsze znalazłabyś jakiś sposób, nawet bez naszej pomocy-przerwałem jej. Lily popatrzyła na mnie niepewnie.-I wiem, wiem, łamię stale te zasady, ale nic nie poradzę na to, że uwielbiam robić głupie żarty-dodałem, uśmiechając się lekko. Dziewczyna po chwili niepewnie też się uśmiechnęła. Zaraz jednak zmieniła szybko temat.

-Chodźmy lepiej szybciej-powiedziała, odwracając się w stronę Cane, o której obecności ja już praktycznie zdążyłem zapomnieć.

~*~

-Dokąd idziesz?-spytał Candy, materializując się znikąd koło mnie. Tak mnie wystraszył, że aż podskoczyłam lekko.-Taki jestem straszny?-zapytał, widząc moją reakcję.

-Nie, po prostu zaskoczyłeś mnie-odparłam. Candy zaśmiał się cicho, ale nie mam pojęcia, co go tak rozbawiło.

-No? To gdzie idziesz?-spytał.

-Chciałam się trochę przejść przed snem, przy okazji pozbieram może trochę drewna do ogniska-wyjaśniłam.

-Aaa, pewnie mówiłaś o tym Cane?-spytał błazen.

-No tak, żebyście się przypadkiem nie martwili, gdzie zniknęłam-odpowiedziałam.

-No to by wyjaśniało, dlaczego pod żadnym pozorem nie kazała mi wyczarować więcej drewna do ogniska. Nazbieramy go własnoręcznie-powiedział z uśmiechem błazen.

-Nazbieramy?-zdziwiłam się.

-Chyba nie myślisz, że cię tak puszczę samą do lasu, co?-odparł. Ja tylko westchnęłam i pokręciłam z niedowierzaniem głową.

-Nawet przez chwilę nie mogę pobyć sama ze sobą-odparłam.

-Bo masz skłonności do popadania w nieuzasadnione stany depresyjne i musi cię pilnować taki wesołek jak ja-powiedział chłopak.

-Wcale nie!-zawołałam, ruszając w stronę lasu. Błazen od razu ruszył za mną.

-Wcale tak!-odparł Candy, przedrzeźniając przy tym mnie samą.

-Przestań, jesteś okropny!-zawołałam ze śmiechem.

-Jestem wspaniały-powiedział Candy, po czym wyprostował się dumnie.

-Chyba w swoich snach-odparłam, choć musiałam przyznać, że byłam skłonna po części przyznać mu rację. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie on... I Cane, oczywiście.

-Wiesz, ja nie sypiam, więc jak już, to w twoich snach. Śnisz o mnie czasami?-zapytał Candy. Na coś takiego absolutnie nie byłam gotowa. Miałam wrażenie, że zaraz zachłysnę się powietrzem i tak właśnie umrę tutaj, w tym lesie, zanim jeszcze zdążę jakkolwiek pomóc swojej rodzinie. Spojrzałam na błazna, który uśmiechał się lekko. Nie wyglądał, jakby miał złe intencje, mówiąc to... Kolejny głupi żart, nie wiem, jak ja z nimi wytrzymam-pomyślałam.

-To, co widzę w swoich snach, niech pozostanie w moich snach-odparłam, unikając jego wzroku.

-Czyli śnisz o mnie, tylko nie chcesz się przyznać!-zawołał błazen.

-Wiesz, czasem jesteś inteligentny, a czasem niesamowicie głupi. Masz rozdwojenie jaźni? Siedzą w tobie dwie osoby czy co?-spytałam, przyglądając mu się obojętnie.

-Wiesz, właściwie to sam się nad tym zastanawiam...-odparł po chwili namysłu.-Ale ja chyba po prostu wyznaję zasadę, że życie jest za krótkie, aby zdecydować się na jedną konkretną osobowość i się jej trzymać!-dodał.

-Twoja filozofia życiowa zaskakuje mnie coraz bardziej z każdą chwilą-odparłam.

-Bo moja filozofia życiowa jest jedyna w swoim rodzaju-powiedział nie bez dumy ów przeciwnik płci męskiej.

-A moja to nie?-spytałam, udając urażoną.

-Hm...Sprawdźmy. Podaj mi wszystkie swoje życiowe zasady-powiedział Candy. Spojrzałam na niego zaskoczona.

-Już? Teraz? Tak na szybko?

-No chyba je wszystkie znasz, nie?-odparł.

-No znam, ale ty też już je w większości znasz. Nie krzywdzę innych, w ogóle nie lubię żadnej krzywdy, pomagam, chronię moich bliskich, staram się być miła...to chyba tyle-powiedziałam.

~*~

"To chyba tyle?" Dziewczyna, ty nie masz pojęcia o samej sobie... Ja bym mógł co najmniej z trzy godziny jeszcze wymieniać, jak nie więcej, wszystkie twoje...zasady. Jesteś uczynna, wierzysz w ludzi i to, że każdy zasługuje na drugą szansę, a w moim przypadku to nawet na trzecią, której i tak nie umie dobrze wykorzystać...-pomyślałem.

-No cóż, może twoja filozofia życiowa nie jest tak wyjątkowa jak moja, ale niewątpliwie ciekawa-powiedziałem. Stwierdziłem, że bez sensu będzie uświadamiać ją, jak wiele istotnych rzeczy o sobie samej pominęła, bo i tak będzie się ze mną o to sprzeczać.

-Dziękuję za podsumowanie-powiedziała z ironią, ale uśmiechnęła się przy tym dość przyjaźnie.

-Ależ proszę bardzo, ekspert i prawdziwy filozof poleca się na przyszłość. Rachunek za usługę przyślę pocztą-odparłem.

-Ale jakiś rabat dostanę? Po znajomości?-spytała Lily.

-Korupcja jest nielegalna i karalna-odparłem, siląc się na poważny ton. Przez następną chwilę szliśmy w ciszy. Nagle Lily schyliła się i podniosła z ziemi jakąś gałąź.

-Może powinniśmy się rozdzielić? Jak do tej pory, zamiast zbierać drewno, gadaliśmy-powiedziała.

-Co za problem? Możemy się przejść i pogadać, drewno wyczarujemy-odparłem.

-A już myślałam, że będę miała okazję pobawić się w zbieranie drewna jak na prawdziwym nocowaniu pod gołym niebem...

-...jak ludzie-dokończyłem za nią, a Lily posłała mi nieco zawstydzone spojrzenie.-Już mam!-zawołałem po chwili. Dziewczyna popatrzyła na mnie wyczekująco.

-Co "masz"?-spytała.

-Pomysł. Urządźmy sobie zawody, kto zbierze więcej drewna-zaproponowałem. Lily od razu spodobał się ten pomysł, widziałem to.

-Ok, niech będzie-odparła.

-Za godzinę spotykamy się w tym miejscu?-spytałem, aby się upewnić. Lily kiwnęła głową.

-A będzie jakaś nagroda?-zapytała.

-Przegrany będzie musiał...własnoręcznie rozpalić ognisko na naszym kolejnym postoju. Stoi?

-Stoi!-zawołała z uśmiechem Lily.

-To lepiej zacznij już ćwiczyć rozpalanie ogniska, bo zamierzam wygrać-powiedziałem.

-Nie bądź taki pewny swego-odparła Lily. Chwilę później rozdzieliliśmy się i każde z nas poszło w swoją stronę.

~*~

Większość czasu już minęła, miałam może jeszcze z jakieś dwadzieścia minut. Powoli kierowałam się w stronę naszego "miejsca zbiórki", jednak inną drogą niż poprzednio, żeby nabierać więcej drewna. W końcu nie zamierzałam przegrywać z tym błaznem! Schyliłam się po kolejną gałąź, uważając przy tym, aby te już przeze mnie zebrane mi się nie rozsypały. Nagle usłyszałam trzask gałęzi i wyprostowałam się szybko, rozglądając dookoła. Poza gwiazdami nie miałam innego źródła światła, a w lesie nie trudno było o spotkanie jakiegoś zwierzęcia, przy czym nie wszystkie były nastawione pokojowo. Położyłam zebrane przeze mnie gałęzie na ziemi. W tym czasie chrzęsty, odgłosy łamanych gałęzi i ciche szmery narastały, a ja zaczęłam rozpoznawać...chyba ludzkie głosy. Po chwili w mojej dłoni pojawiła się niewielka latarka.

-To twoja wina, nie zepsułbyś pochodni, nie chodzilibyśmy po ciemku w tym lesie, szukając drew...-w tej samej chwili ktoś wykrzyczał te słowa. Poświeciłam przed siebie latarką, choć jeszcze zanim to zrobiłam, rozpoznałam trzy ludzkie sylwetki. To byli trzej wysocy, dobrze zbudowani mężczyźni. Tylko co oni tam robili?

-O, mamy już światło-powiedział jeden z nich, na mój widok.

-I ciekawe towarzystwo-dodał drugi. Trzeci z nich, który stał kawałek przed nimi, czyli siłą rzeczy bliżej mnie, zrobił kilka kroków w moją stronę.

-A madame to co? Z cyrku uciekła?-spytał, po czym zaśmiał się, a po chwili dołączyli do niego jego kompani. Widać mój wygląd i strój bardzo ich bawił, ale nie miałam nic przeciwko temu, żeby się ze mnie śmiali. Byle tylko szybko dali mi spokój. Nagle ten trzeci mężczyzna przestał się śmiać i szybkim krokiem zaczął iść w moją stronę. Nim się zorientowałam, dotarł do mnie i wyrwał mi latarkę.

-Zane, trzymaj!-zawołał i podał ją swojemu towarzyszowi, który po chwili do nas podszedł. Ja postanowiłam skorzystać z okazji i cicho się oddalić.

-A madame z cyrku już nas opuszcza?!-zawołał mężczyzna, który wcześniej wyrwał mi latarkę, po czym odwrócił się w moją stronę i chwycił mnie za nadgarstek.

-Nie, ja...ja...nie...-zacięłam się i nie wiedziałam zupełnie, co mam powiedzieć. Nie wiedząc, co mam zrobić, po prostu zmieniłam się w dym i zmaterializowałam z powrotem kawałek dalej.

-Wow! Co to kurwa było?!-zawołał trzeci mężczyzna, który do tej pory stał najdalej ode mnie.

-Nie mam pojęcia, ale wiem, że to była całkiem niezła sztuczka... Ile by ludzie zapłacili, żeby coś takiego zobaczyć...-powiedział ich "przywódca", po czym znowu zaczął się do mnie zbliżać dość szybkim krokiem. Nim się zorientowałam, był już przy mnie, jedną ręką chwycił mnie znowu za nadgarstek, a drugą złapał moją brodę i przekrzywił tak, że byłam zmuszona spojrzeć mu w oczy. Dopiero teraz, aż za dobrze, poczułam, ile alkoholu on musiał wcześniej spożyć. Samym jego oddechem można było się upić.-Takie dziwne sztuczki są niesamowite...-powiedział.

-Allas, jak już ją masz, to sprawdź chociaż, czy ten cudak wszystko ma na miejscu!-zawołał jeden z jego kompanów.

-Właśnie zamierzam to zrobić-odparł mężczyzna, po czym oblizał usta i pocałował mnie! Nie zdążyłam właściwie w żaden sposób zareagować, kiedy do moich uszu dobiegły jakieś krzyki. Mężczyzna też je usłyszał i od razu się ode mnie odsunął.

-Co jest, kurwaaAAA!-wrzasnął, po czym poleciał do tyłu i przewrócił się. Dopiero teraz zauważyłam Candy'ego, który stanął nad mężczyzną i uniósł wysoko ręce, a po chwili pojawił się w nich jego młot. Już wiedziałam, dokąd to zmierza. Niewiele myśląc, przeskoczyłam nad tym mężczyzną i objęłam Candy'ego.

-Nie możesz, Candy, nie możesz! Obiecałeś nie zabijać!-zawołała głośno.

-Co jest kurwa, czym ty...wy jesteście?!-zawołał w tej samej chwili mężczyzna, próbując wstać, choć w jego obecnym stanie to nie było łatwe zadanie.

-Odsuń się, bo znowu oberwiesz przez przypadek-błazen powiedział to cicho, ale jego słowa były naładowane wrogością, nienawiścią i wściekłością.

-Nie! Nie rób tego, Candy, proszę! Zniknij...zniknij swój młot!-krzyknęłam, nie wiedząc za bardzo, jak jeszcze mogłabym na niego wpłynąć. Po chwili broń błazna rzeczywiście zniknęła, a on opuścił swoje ręce i objął mnie nimi, przyciskając mnie do siebie tak, że zupełnie nie widziałam, co dzieje się za mną.

-Wynocha-powiedział ze spokojem błazen, a w powietrzu zawisła niewypowiedziana groźba. Mężczyzna wymamrotał coś niezrozumiałego.-ALE JUŻ, ZANIM SIĘ ROZMYŚLĘ!-zawołał wściekły Candy, a ja poczułam, jak cały się spina. Poczułam przy tym, że błazen na chwilę puścił mnie drugą ręką, spróbowałam się odwrócić i kątem oka zobaczyłam, że chłopak wskazuje nią mężczyźnie jakiś nieokreślony bliżej kierunek. Chwilę później słyszałam już tylko jakieś ciche przekleństwa i trzaski gałęzi, jakby ktoś uciekał. Minęła chwila, a Candy i ja dalej tak staliśmy. Najpierw poczułam, jak błazen obejmuje mnie mocniej, znowu obiema rękami, a po kilku chwilach gwałtownie od siebie odsuwa i przygląda mi się uważnie.

-Wszystko dobrze?-spytał.

-T-tak-odparłam, nadal w szoku.

-To dobrze. Co się stało? Nic ci nie zrobili? Dlaczego nie uciekałaś? Sama się ich nie pozbyłaś?-spytał Candy, nadal mocno zdenerwowany.

-Ja...ja... Byłam w szoku, poza tym... Chciałam odejść, znaczy, zamierzałam, a-ale w-wtedy poja-wiłeś się t-ty-wydukałam w końcu z siebie. Candy westchnął.

-Za dobra jesteś. Zdecydowanie za dobra. Powinnaś pozwolić mi z nimi skończyć, należało się im-powiedział Candy, po czym znowu mnie przytulił, tym razem jednak znacznie mniej zaborczo i agresywnie. Chcąc nie chcąc, musiałam przyznać, że było mi dość...przyjemnie, ale nie było na to wszystko czasu. Poza tym, nie chciałam pozwalać na zbyt wiele bliskości między nami...

-Wcale nie...-powiedziałam, odsuwając się od błazna.-Chociaż...nauczka by im się należała, bo gdyby nie trafiło na mnie, ale na jakąś zwyczajną dziewczynę, to mogłoby się o wiele gorzej skończyć-dodałam.

-Mają szczęście, że zniknęli, zanim zmieniłem zdanie-powiedział Candy.

-A tamtej dwójce? Co zrobiłeś?-spytałam, przypominając sobie o towarzystwie tego mężczyzny.

-A co cię to interesuje? Powinnaś się cieszyć, że już zniknęli-powiedział błazen, patrząc na mnie uważnie, z powagą.-Po prostu dałem im odpowiednią nauczkę, żeby na zawsze zapamiętali, że zachowywali się niewłaściwie. Ale skoro mogli uciekać, to chyba przeżyją-dodał Candy. Nic nie odpowiedziałam, więc po prostu przez chwilę jeszcze staliśmy tak w ciszy.-Chodź, wracajmy lepiej-odezwał się w końcu chłopak, po czym wyciągnął w moją stronę rękę. Niewiele myśląc, chwyciłam ją i pozwoliłam, aby Candy pociągnął mnie do siebie, a potem ruszyliśmy. Dzięki temu jeszcze bardziej czułam jego obecność przy mnie i z jednej strony cieszyłam się z tego, ale z drugiej... po dłuższym czasie to stawało się trochę niekomfortowe. Jakoś więc wyswobodziłam się z jego uścisku i po prostu szłam obok. Większość drogi przebyliśmy w ciszy, Candy był chyba w nie najlepszym humorze.

-Dziękuję-powiedziałam, kiedy byliśmy już niemal w naszym tymczasowym "obozie". Błazen spojrzał na mnie zaskoczony.-Dziękuję ci za pomoc, z tego wszystkiego nawet nie pomyślałam, żeby zrobić to wcześniej-dodałam. Candy przez chwilę milczał.

-Drobnostks-powiedział i uśmiechnął się lekko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top