Rozdział 35
Kiedy zobaczyłam co się tam dzieje, na początku nieco się zdziwiłam, co tu się znowu odwala, ale potem przeniosłam wzrok ze swojego brata na Lily, która była cała we łzach. Momentalnie przestałam się tak radośnie uśmiechać i do nich podeszłam.
-Coś ty znowu zrobił?-zapytałam Candy'ego. Stanęłam obok krzesła, na którym siedziała dziewczyna, skrzyżowałam ręce i popatrzyłam z góry na swojego brata.
-Ja? Nic! Przysięgam! My tylko rozmawiamy-odparł, lekko poirytowany.
-Ehe, właśnie widzę-powiedziałam.
-Ale on mi...nic nie zrobił-powiedziała Lily. Przeniosłam wzrok na nią. Obraz nędzy i rozpaczy. Nawet mi na ten widok zrobiło się jej żal, cała była zapłakana i wyglądała, jakby ktoś jej właśnie powiedział, że to ostatni dzień jej życia...albo dziewictwa. Mimo wszystko nie mogłam się powstrzymać i jeszcze raz spojrzałam z wyrzutem na Candy'ego. Czy on nie mógł dać jej wreszcie spokoju? Ok, zazwyczaj mówi się, że do "trzech razy sztuka", no ale litości, ile on jeszcze będzie ją doprowadzał na skraj załamania tylko dlatego, że mu się spodobała i chce ją zaliczyć?
-To niby co się tu dzieje?-spytałam, spoglądając z powrotem na Lily. Dziewczyna nie zdążyła nic powiedzieć, bo uprzedził ją mój brat.
-Wspominamy-odparł nieźle wkurzony, po czym złość na jego twarzy ustąpiła miejsca obawie i trosce. Spojrzał na Lily wzrokiem zbitego psa.
-Niby co wspominacie?-spytałam. Ledwo się powstrzymałam, żeby złośliwie nie zapytać, czy wspominają wydarzenia z wczoraj.
-Lily, jak chcesz, to możemy zakończyć tą rozmowę albo po prostu wyrzucić Cane za drzwi-powiedział mój brat, ignorując moje słowa.
-Ty..!-zawołałam i posłałam mu wkurzone spojrzenie.
-Nie, nie chcę. Możemy...Możemy pomówić po prostu o czymś innym-odparła dziewczyna i uśmiechnęła się lekko, tyle że ten uśmiech był sztuczny. Dobra, ogarnij się Cane. Lily beczy, a Candy zachowuje się dziwnie jak na niego, coś tu się musiało na serio stać-pomyślałam.
-No ale o czym właściwie rozmawialiście? Co to musiało być, że tu się popłakałaś, a on tak się tym przejął?-spytałam, spoglądając na Lily.
~*~
Dlaczego jej bratu mam ufać bardziej niż jej? Poza tym nie powinnam robić z tego wszystkiego takiej tajemnicy i tak tego przeżywać...-pomyślałam niemal od razu, słysząc jej pytanie.
-O moich wspomnieniach. Nie pamiętam nic ze swojego życia zanim trafiłam do pałacu, ale czasem... coś mi się przypomina-powiedziałam.
-No, ale co to wszystko ma ze sobą wspólnego?-zapytała Cane.
-Mówiliśmy po prostu o tych moich wspomnieniach-odparłam.
-Wspomnieniach? Przypomniałaś sobie coś nowego? Co takiego?-zapytała Cane. Chwilowo zamilkłam. Łatwo było stwierdzić "jej też powiem, a co tam, w końcu i tak się dowie", ale trudniej było rzeczywiście jeszcze raz to powiedzieć. Ale z pomocą przyszedł mi Candy, za co byłam mu niesamowicie wdzięczna. Chyba wyczuł, że nie chcę drugi raz tego powtarzać i sam powiedział Cane dokładnie to samo, co ja jemu.
-Rety, to nie za ciekawie. Nie chciałabym nie pamiętać nic i żeby jednocześnie moje jedyne wspomnienia były właśnie takie-powiedziała Cane. Zauważyłam, że Candy zgromił ją wzrokiem.
-Nie jest tak źle, zawsze mogło być gorzej-odparłam, siląc się na uśmiech.
-Ale dobrze też nie jest-wtrącił błazen.
-A ja mam właściwie pytanie, które męczy mnie od dłuższego czasu...-powiedziała Cane.
-Jakie?-spytałam.
-Skoro nie pamiętasz życia sprzed pałacu, to skąd wiesz, jak masz na imię?-zapytała dziewczyna.
~*~
Sam byłem tego ciekaw, ale nie chciałem męczyć Lily. A tu proszę! Cane wali prosto z mostu! A podobno to kobiety są subtelniejsze i potrafią się wszystkiego domyślać... Tak trudno ogarnąć, że Lily może nie chcieć o tym mówić?
-Ja, no, jakby to powiedzieć... Swojego imienia też nie pamiętałam. Lubię lilie, dlatego postanowiłam, że będę miała na imię Lily. Znaczy, pewna osoba to zaproponowała, a ja się zgodziłam, że to dobry pomysł-wyjaśniła dziewczyna.
-Jaka osoba?-zdziwiłem się.
-Służąca... Kiedy trafiłam do pałacu, po jakimś czasie uznałam, że skoro wszyscy ludzie mają imiona, a ja swojego nie pamiętam, to muszę sobie jakieś wymyślić. Wszyscy o tym wiedzieli i pewnego razu jedna ze służących zwróciła mi uwagę, kiedy robiłam bukiet z lilii, że chyba bardzo lubię te kwiaty i że mogłabym w takim razie nazywać się Lily-odparła dziewczyna.
-Po co robiłaś ten bukiet?-zapytała Cane. Lily wzruszyła ramionami.
-Bo lubiłam te kwiaty i nie miałam nic innego do roboty-powiedziała dziewczyna.
-Czyli...Twoje imię wymyśliła służąca?-nie mogłem się powstrzymać od komentarza. Jednocześnie poczułem, że na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
-To nie jest zabawne! A kto wymyślił twoje imię, co? Candy Pop, cukierkowy lizak? Czy jak to inaczej przetłumaczyć?-spytała nieco chyba zirytowana Lily.
-Wcale nie twierdziłem, że to zabawne, nie chciałem cię urazić-odparłem. Dziewczyna niemal od razi rozchmurzyła się, a nawet lekko uśmiechnęła.
-Nie uraziłeś. To mnie trochę poniosło-powiedziała Lily.
-To dobrze-odparłem po chwili. Nagle coś sobie przypomniałem. A dokładniej to jedną ze swoich wizyt w pałacu, kiedy trafiłem do sali z portretami... Pod tym z Lily był podpis "Lily Jester i rok 1874"... Ale skąd wiadomo...-Więc twoje...drugie imię też jest wymyślone? Jester-spytałem zaciekawiony. Lily uśmiechnęła się lekko.
-To nie jest moje drugie imię, tylko nazwisko. Każdy człowiek jakieś ma, więc uznano, że mi też jakieś jest potrzebne. Żeby, najprościej mówiąc, zawsze było wiadomo, o którą Lily chodzi-wyjaśniła dziewczyna. Nie do końca mi się to wszystko podobało.
-Czyli znowu-powiedziałem, ukradkiem spoglądając na Cane. Z jej spojrzenia wyczytałem, że ona dobrze wie, do czego zmierzam.
-Co "znowu"?-spytała zdziwiona Lily, a ja przeniosłem wzrok z powrotem na nią.
-Znowu to ludzie zdecydowali za ciebie i to w tak ważnej sprawie... Nie wybrałaś sobie żadnego imienia, tylko oni ci je nadali, jak psu-powiedziałem. Lily popatrzyła na mnie uważnie. Przynajmniej już nie płakała, ale oczy miała lekko zaczerwienione od tego płaczu.
-Ja byłam wtedy tak zagubiona i zupełnie nie wiedziałam co się dzieje, skąd się tam wzięłam i co ze mną dalej będzie, że jestem im wręcz za to wdzięczna, że się mną zaopiekowali i mi pomogli. Inaczej nie wiem, jak bym skończyła. I nie przeszkadza mi to, że wymyślili mi imię, ja się na to zgodziłam-odparła dziewczyna. Nie mogłem już dłużej wytrzymać i wstałem.
-Wiesz, wiele tysięcy lat temu jakiś wilk też się zgodził, żeby ludzie go przygarnęli, pozwolił sobie nadać imię, dostawał jedzenie i opiekę za darmo, a w zamian miał tylko pilnować jakiejś ludzkiej wioski. I do czego to doprowadziło? Dziś jego potomkowie są niewolnikami ludzi. Jeśli pokażesz tym istotom, że mają nad tobą jakąkolwiek władzę, jeśli choć raz pozwolisz, żeby zaczęli tobą rządzić, musisz się liczyć z tym, że prędzej czy później cię wykorzystają-powiedziałem.
-Ale ja nie jestem jakimś wilkiem czy psem! Nigdy nie byłeś w takiej sytuacji jak ja i nie znasz mojej rodziny! Nie wiesz, jacy oni są, więc ich nie oceniaj!-zawołała Lily, także wstając.
-Wiem, jacy są ludzie-odparłem, krzyżując ręce.
-Nic nie wiesz. Po prostu natknąłeś się w swoim życiu na paru niewłaściwych i teraz w ten sam sposób oceniasz wszystkich! Korzystając z twojego ulubionego porównania, czy jeśli pogryzie mnie zgraja psów, to znaczy, że każdy pies jest agresywny i tylko marzy, żeby mnie zagryźć?-zapytała Lily.
-Mądre słowa, tylko porównanie nie do końca trafione. Bo ludzie są jak wilki, nie jak psy. A jeśli spotkasz dzikiego wilka, to on w najlepszym przypadku potraktuje cię obojętnie, a w najgorszym zagryzie. A ludzie są nawet właściwie gorsi niż wilki, bo ludzie zawsze atakują innych-powiedziałem pewnie. Zarówno Lily, jak i ja, byliśmy już na siebie nieźle wkurzeni, ale żadne z nas nie zamierzało odpuścić albo zmienić swojego zdania. Jednak oprócz tego wszystkiego, byłem jeszcze zaskoczony, bo rzadko miałem okazję obserwować tą dziewczynę w takim wydaniu... Tak wkurzonej, ale jednocześnie pewnej siebie i upartej jeszcze jej chyba nie widziałem właściwie. Zacząłem się nawet zastanawiać, w której wersji jest lepsza...
-Skąd to możesz wiedzieć?-spytała Lily, wymachując przy tym chaotycznie rękami. Chyba na serio ją zdenerwowałem. Najpierw przeze mnie płakała, i to dwa dni pod rząd, a teraz ją wkurzam... Co ja mam takiego w sobie, że cały czas to robię? Przecież specjalnie tego nie planuję!-pomyślałem.
-Mówiłem to wiele razy, mówię po raz kolejny i będę mówił zawsze. Lata doświadczeń z tymi istotami-odparłem pewnie.
-Jakie znowu "lata doświadczeń"? Ile ty masz w ogóle lat, żeby mówić o "latach doświadczeń"? Poza tym ludzie...
-Trochę ponad sześćset-przerwałem jej. Moja odpowiedź ewidentnie ją zamurowała. Biedna Lily, chyba nie wiedziała, co powiedzieć.
-A skoro już przy tym jesteśmy i oboje w końcu ucichliście...-odezwała się Cane. Lily i ja spojrzeliśmy na nią jednocześnie, zaskoczeni. Chyba oboje w ogóle zapomnieliśmy o tej obecności tutaj. A ta mała franca jak gdyby nigdy nic stała i się uśmiechała! Pewnie bawiła ją nasza kłótnia...-To ile ty masz lat?-dodała moja siostra, patrząc na Lily.
-Ja? Eee...no...-cała jej pewność siebie zniknęła w jednej chwili. Westchnąłem.
-Niech zgadnę, nie pamiętasz. To może wiek też ci wymyślili?-zapytałem. To nie miało zabrzmieć złośliwie, ale jednak tak zabrzmiało.
-Wiek sobie liczę odkąd do nich trafiłam, czyli od 1828 roku, jeśli to dla was tak ważne, bo najdalej do tej chwili sięgają moje wspomnienia...znaczy te, które pamiętam...znaczy...nieważne! I nawet urodziny obchodzę, w ten dzień, kiedy, UWAGA UWAGA, BO PEWNIE CI SIĘ TO NIE SPODOBA, do nich trafiłam. I SAMA mogłam wybrać, czy tego chcę i kiedy i SAMA SOBIE WYBRAŁAM-powiedziała znów na maksa wkurzona Lily.
-Ok, ok, zrozumiałbym NORMALNIE. NIE MUSISZ na mnie krzyczeć-odparłem.
-Nie krzyczę, tylko tłumaczę ci swoją rację-powiedziała już o wiele spokojniej.
-Nie musisz mi niczego tłumaczyć, bo ja zdania i tak nie zmienię. Za to ty je kiedyś zmienisz-odparłem.
-Bardzo jesteś pewny siebie-powiedziała Lily.
-Zawsze i wszędzie, bo wiem czego chcę, jak to osiągnąć i znam świat. Oraz ludzi. Za to ty-przerwałem na chwilę, podszedłem do niej i delikatnie chwyciłem ja za brodę, czego najpewniej zupełnie się nie spodziewała, co zresztą widziałem w jej oczach.-powinnaś być zawsze tak pewna siebie, jak jesteś teraz-dodałem i uśmiechnąłem się lekko. Widać było, że wprawiłem ją w zakłopotanie. Przez ułamek sekundy po prostu patrzyliśmy sobie prosto w oczy. W końcu jednak Lily się odezwała.
-Łamiesz znowu zasady-powiedziała cicho, a ja niechętnie puściłem ją i zrobiłem kilka kroków do tyłu.
-Jakie zasady?-spytała Cane. Cholera, znowu zapomniałem, że ona tu jest. Spojrzałem na nią, teraz przyglądała się na zmianę mi i Lily, obojgu z zaciekawieniem.
-Nowe zasady naszej nowej znajomości. Muszę je wykuć na pamięć, bo mam tendencję do łamania ich-wyjaśniłem.
-Ok...A mnie też one obowiązują?-spytała Cane i spojrzała na Lily.
-Nie. Tylko twojego brata, bo on ich nader mocno potrzebuje-odparła dziewczyna. Znowu westchnąłem z bezsilności, i żeby przy okazji nieco się uspokoić.
-Lily, i ja i Cane nieraz mówiliśmy ci to samo o ludziach...-zacząłem i spojrzałem na swoją siostrę. Ta pokiwała lekko głową.
-Bo się po prostu o ciebie martwimy. Nie chcemy, żeby skrzywdzili ciebie tak jak nas, o ile już tego nie zrobili-dodała. Lily przez dłuższą chwilę nie odpowiadała, nawet na nas nie patrzyła.
-Doceniam to-powiedziała w końcu-ale nie musicie się o mnie bać w tej kwestii. Żaden człowiek mnie nigdy nie skrzywdził...znaczy, nie w jakiś znaczący sposób-odparła.
-Skąd to wiesz, skoro nie pamiętasz? Poza tym ludzie krzywdzą cię znacząco nawet teraz, bo zabrali cię od rodziny, zostawili z nami i planują nie wiadomo jeszcze co-powiedziałem.
-Tak, ale... no dobrze, tu ci muszę przyznać trochę racji. Ale moja rodzina mnie nie skrzywdziła nigdy i nie skrzywdzi. Oni są dla mnie tak ważni, jak wy nawzajem dla siebie-odparła Lily. Wygląda na to, że naprawdę nie możemy nic zrobić, żeby ją uchronić przed krzywdą z ich strony...Sama pcha się w paszczę lwa-pomyślałem zawiedziony.
-Skoro tak naprawdę uważasz...
-Tak, tak naprawdę uważam-powiedziała stanowczo Lily.
-Widać nie zmienisz zdania-dodała Cane.
-Tak jak i wy.
-Ta rozmowa nie ma sensu... Porozmawiajmy o czymś innym-powiedziałem.
-Bardzo chętnie, ale może innym razem. Nie obraźcie się, ale teraz wolałabym trochę odpocząć... To wszystko, cała ta rozmowa, nie była zbyt...przyjemna-powiedziała Lily.
-Jasne, odpoczywaj ile chcesz, a my już stąd znikamy, prawda Candy?-odparła moja siostra, po czym złapała mnie i pociągnęła za sobą w stronę wyjścia. Zanim wyszliśmy jednak, jeszcze raz spojrzałem w stronę Lily i nasze spojrzenia znowu się spotkały. Ja chciałem jej zrobić wielką krzywdę, ale ja byłem też dla niej kimś obcym... A kiedy jej rodzina ją skrzywdzi, to jak ona to przeżyje?-pomyślałem mimochodem, widząc w jej oczach tą samą co zawsze szczerość i niewinność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top