Rozdział 31

Przeciągnęłam się i ziewnęłam, pozbywając się resztek snu. Snu, który był przyjemny, choć nie pamiętałam go dokładnie. Byli w nim moi bliscy, Adele, Alex, Maks, Aura i Chris, ale też Candy Pop i Cane. Jęknęłam cicho, dotykając swojej szyi. Trochę mnie bolała, jakbym spała na czymś twardym. I zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście na czymś spałam. Otworzyłam oczy i omal nie wrzasnęłam na widok niebieskiego błazna. Natychmiast poderwałam się do pozycji siedzącej i odwróciłam w jego stronę.

-Co ty tu robisz?!-zawołałam. W tej samej chwili lekki uśmiech na twarzy Candy'ego zniknął.

-Ehm... Jak by to wytłumaczyć...-zaczął dość niepewnie, co, jak na niego, było czymś niespotykanym.

-Najlepiej prosto i bez ogródek-odparłam, po czym mimochodem spojrzałam w dół. Biorąc pod uwagę fakt, gdzie siedział, a gdzie ja leżałam...

-Spałam na tobie?!-zawołałam i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że wypowiedziałam te słowa na głos. Poczułam, że się czerwienię, choć raczej nie musiałam się martwić, że Candy to zauważy. Na mojej fioletowej skórze raczej nie było widać rumieńców.

-Skoro ma być prosto i bez ogródek, to tak, spałaś na mnie-powiedział błazen, po czym na jego twarzy pojawił się ten sam uśmiech co zawsze. Poczułam dziwną mieszankę uczuć, smutek, strach, wstyd, ale też spokój i może nawet radość.

~*~

Widziałem zmieszanie i zaskoczenie w jej oczach. Trochę przywodziła mi na myśl dzikie zwierzę, zagonione w pułapkę przez myśliwych, które usilnie próbuje zrozumieć sytuację i znaleźć z niej bezpieczne wyjście.

-Dlaczego? Jak to się stało?-zapytała Lily.

-Zasnęłaś, kiedy opowiadałem ci bajkę. Pamiętasz?-odparłem.

-Pamiętam, że mi ją opowiadałeś. Coś o jakiejś Pani i rozbójniku?-zapytała, a ja pokiwałem twierdząco głową.-Więcej nie pamiętam. Ale jeśli zasnęłam, powinieneś mnie obudzić-dodała.

-Przepraszam. Ale tak smacznie spałaś, że nie miałem serca. Myślałem, że sama się przebudzisz, ale nim się spostrzegłem, przesiedziałem tu z tobą z pół nocy, a potem już nie było sensu cię budzić-wyjaśniłem.-Spokojnie, nie zrobiłem nic złego!-dodałem na wszelki wypadek. Lily spojrzała na mnie dokładnie, ale nie byłem w stanie rozpoznać, co wyrażało jej spojrzenie. Następnie odsunęła się ode mnie.

-I siedziałeś tak ze mną całą noc?-zapytała.

~*~

W odpowiedzi Candy kiwnął tylko głową. Cholera! I co ja miałam o tym wszystkim myśleć? To było co najmniej dziwne, a jego wytłumaczenie... no niezbyt przekonujące. No ale fakt faktem, nic mi nie zrobił, bo bym o tym wiedziała. Więc zostało mi po prostu uznać tą sytuację za dziwną. Ale w końcu czemu mnie to zaskakuje? Przecież nie od dziś wiem, że Candy i jego siostra to mimo wszystko nieźli dziwacy.

-Dzisiaj wyruszamy. Zjedzmy coś lepiej i chodźmy-powiedziałam, wychodząc spod trybun. To, że Candy po chwili pojawił się za mną, uznałam za oznakę, że zgadza się ze mną.-Poszukajmy Cane-zasugerowałam. Chciałam jak najszybciej zapomnieć o całej tej sytuacji i uznałam, że najlepiej będzie udawać, iż w ogóle się nią nie przejęłam. Siostrę chłopaka znaleźliśmy dość szybko i zjedliśmy razem śniadanie, w czasie którego Cane narzekała, że nie mogła nocą znaleźć Candy'ego i strasznie się bez niego nudziła. Ale on jakimś cudem uniknął odpowiedzi na pytanie gdzie był, za co ja z kolei byłam mu bardzo wdzięczna. Po śniadaniu rzeczywiście wyruszyliśmy w drogę. Cane nadal gadała jak najęta, za co właściwie byłam jej wdzięczna, bo Candy odzywał się niewiele, ja w ogóle i gdyby nie ona szlibyśmy w zupełnej ciszy.

~*~

Posłałam mojemu bratu spojrzenie mówiące mu, że go zamorduję. Tym razem naprawdę. To on wymyślił to kłamstwo, on mnie przekonał, żeby dalej w nie brnąć, a teraz przez niego, zamiast siedzieć w ciepłym, przytulnym cyrku, siedziałam na mokrej ziemi, pod wyczarowaną parasolką i starałam się jak najmniej zmoknąć. Moglibyśmy teoretycznie wyczarować sobie nowe schronienie, tyle że: a) to wymagało zbyt wiele magicznej mocy, a Candy i ja nie chcieliśmy jej tracić, zwłaszcza teraz, b) kiedy Lily akurat nas nie słyszała, mój brat-debil uznał, że nie możemy się zdradzić z tym, że tak umiemy, bo wtedy przypadkiem może wyjść na jaw prawda o naszym cyrku. Na szczęście dziewczyna niczego takiego nie zasugerowała, ale ile ja bym dała, żeby sprowadzić tutaj nasz kochany cyrk!

-Leje jak z cebra. Jest prawie tak ciemno, jakby była noc albo co najmniej wieczór. A jest dopiero wczesne popołudnie-powiedziała spokojnym głosem Lily.

-Dzięki, że relacjonujesz mi, co właśnie się dzieje-odparłam. Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona, pewnie nie spodziewała się tak ociekającej jadem odpowiedzi. A Candy posłał mi spojrzenie, które jasno mówiło, że mam się uspokoić. Pierdol się. Mi ona tak nie zawróciła w głowie jak tobie-pomyślałam zła. Ok, dobra, nawet lubiłam tą dziewczynę. Ale nie w tamtym momencie.

-To przeze mnie musicie tutaj siedzieć i moknąć-kontynuowała.

-Zgadza się-odparłam.

-Nie przesadzaj, sami zgodziliśmy się ci pomóc-powiedział w tym samym czasie mój brat.-Właściwie to możemy iść mimo deszczu-dodał, spoglądając na Lily.

-Nie, nie możemy. Bo to nie jest zwykły deszcz, tylko ulewa! A mi już i tak jest wystarczająco zimno i mokro!-zawołałam. Candy odwrócił się w moją stronę, a minę miał przez chwilę taką, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z mojego istnienia.

-Jak będziemy szli, wcale nie zmokniesz bardziej, a przynajmniej rozgrzejesz się od ruchu-odparł.

-Nie zamierzam nigdzie iść!-zawołałam, dygocząc z zimna. Mój brat przewrócił oczami, czym jeszcze bardziej mnie wkurzył.

-Szukasz problemów na siłę-powiedział.

-Nie muszę ich szukać na siłę, bo ty zawsze dostarczasz mi ich wystarczająco!-zawołałam.

-Nie kłóćcie się-powiedziała Lily ze spokojem. W tym samym czasie wstała i kazała się przesiąść Candy'emu, co poskutkowało tym, że między nami zrobiło się więcej miejsca i ona tam usiadła, oddzielając naszą dwójkę. Poczułam jeszcze większą złość, bo potraktowała nas jak niesforne dzieci! Już miałam coś jej powiedzieć, ale ona mnie ubiegła.

-Jestem wam wdzięczna, ale naprawdę nie musicie mi pomagać. Możecie wrócić do swojego domu, a ja pójdę sama-powiedziała. Niby mówiła do"nas", ale patrzyła tylko na mnie.

-Sama nie dasz rady-zauważyłam.

-Może i nie, ale wy nie musicie się dla mnie poświęcać. To nie jest wasz obowiązek-odparła ze spokojem Lily. Kiedy ona mówiła o poświęcaniu się jako o czymś naprawdę wielkim, skarżenie się na deszcz, choćby nie wiadomo jak wielki, wydawało się głupie.

-Dobrze już, dobrze. Jakoś to wytrzymamy-odburknęłam. Irytujące było w niej to, że nawet złościć się na nią nie potrafiłam długo.

~*~

Odwróciłam głowę w stronę Candy'ego, żeby sprawdzić, jak on się ma. Błazen patrzył dokładnie w przeciwnym kierunku, ale byłam pewna, że słyszał, co Cane i ja mówiłyśmy. Niemal w tej samej chwili oparł ręce na ziemi i nasze dłonie zetknęły się przypadkiem, ale na tyle lekko, że błazen nie zabrał swojej ręki. Dalej wpatrywał się w krajobraz, a raczej to, co mógł dostrzec przez ścianę deszczu, nie zwracając uwagi na nic innego. A ja poczułam się, jakby, począwszy od miejsca, w którym nasze dłonie się zetknęły, po moim ciele zaczęło się rozprzestrzeniać jakieś dziwne uczucie. Trochę to przypominało porażenie prądem, ale w przeciwieństwie do niego, to było nawet przyjemne. Na początku chciałam zabrać dłoń, ale skoro Candy tego nie zrobił, sama też postanowiłam tego nie robić. Tak jak on, zaczęłam się wpatrywać w deszcz, prosząc go w duchu, aby przestał padać.

~*~

-Zrobiłabym chyba wszystko, żeby ta ulewa się skończyła-powiedziała Lily. No to jest nas dwoje, bo ja też mogę zrobić wszystko, żeby zakończyć ten deszcz. Nawet poświęcić się, złamać tą głupią obietnicę (nawet nie moją, tylko mojego brata!) i kogoś zabić-pomyślałam. W tej samej chwili spostrzegłam, że ulewa przerodziła się w o wiele mniejszy i spokojniejszy deszcz. Przez chwilę myślałam, że to tylko złudzenie, ale po chwili upewniłam się, że nie. Deszcz dalej tracił na sile, aż w końcu przestał padać. Tak jak zupełnie nagle się pojawił, tak nagle zniknął.

-Czyli... ruszamy w dalszą drogę?-spytałam, podczas gdy Lily zdążyła już wstać.

-A co mamy tu siedzieć i czekać na kolejny deszcz?-spytał mój brat.

-Wolałabym nie. Dotrzyjmy, gdzie mamy dotrzeć, i znajdźmy jakieś schronienie na wszelki wypadek-odparłam.

-Bardzo dobry pomysł. Lepiej jak najszybciej tam chodźmy-powiedziała Lily. Posłużyliśmy się magią i nasze parasolki zniknęły. Kiedy ruszyliśmy dalej w drogę, co było zupełnie zaskakujące, niebo całkowicie się rozpogodziło. Może nie byłoby to aż tak dziwne, gdyby nie fakt, że niemal wszystkie chmury, które wcześniej gęsto je pokrywały, teraz zniknęły.

~*~

-Najprościej byłoby wbić nocą do jakiegoś domu, zabić po cichu domowników i już! Mielibyśmy darmowe miejsce do spania!-zawołałam z uśmiechem. Candy spojrzał na mnie, a ja w tym spojrzeniu dostrzegłam błysk ekscytacji. Zdążył się już pewnie stęsknić za zabijaniem i gwałceniem, podobnie jak ja. I to właśnie widziałam w jego wzroku, tęsknotę za dobrą zabawą.

-To wcale nie najprostsze rozwiązanie. Prościej będzie dowiedzieć się, gdzie tutaj mają pokoje do wynajęcia, wyczarować pieniądze i za nie zapłacić. Poza tym, proszę cię, nie mów z taką lekkością mordowaniu i nie tak głośno. To, że nikt nie zwraca na nas uwagi, nie znaczy, że ktoś nas nie usłyszy-powiedziała ze spokojem Lily.

Obecnie dotarliśmy już do miasta, gdzie planowaliśmy się zatrzymać, tylko trzeba było znaleźć dobry nocleg. Na całe szczęście udało nam się wmieszać w tłum kupców. Lily zaoferowała, że wcale nie musi odpoczywać, możemy iść dalej, ale Candy i ja wiedzieliśmy swoje. W przeciwieństwie do nas, ona jak człowiek potrzebowała snu. To było bardzo dziwne, no ale cóż, taka jej natura. Liczyłam jednak po cichu, że w ten sposób uda mi się jakoś zaaranżować sytuację, w której Candy i ja moglibyśmy się po staremu zabawić. Jasne, udział w całej tej wyprawie był na swój sposób ekscytujący, nawet bardzo, ale nic nie mogło równać się z dobrym, zabawnym morderstwem. Jednak stanęło na tym, że mieliśmy zadziałać według planu Lily. Łatwo udało nam się znaleźć karczmę, w której można było wynająć pokoje. Wyczarowanymi pieniędzmi zapłaciliśmy za trzy, choć tak naprawdę potrzebny był jeden, ale nie mogliśmy pozwolić, aby ktokolwiek mógł zacząć podejrzewać, że jesteśmy...magiczni.

Kiedy znalazłam się w swoim pokoju, ze znudzeniem rozejrzałam się po nim. Drewniana podłoga ze starym, czerwonym dywanem. W kącie pokoju łóżko, które zdecydowanie nie wyglądało na wygodne. Oprócz tego była tam jeszcze komoda obok tego łóżka i szafa po prawej stronie drzwi. A po lewej znajdował się stół z krzesłem. I na tym wystrój wnętrza się kończył. Toaleta, jak i kuchnia, były tutaj wspólne. Westchnęłam. Gdybyśmy zabili jakąś rodzinę, mielibyśmy więcej wygód-pomyślałam z lekką złością. Podeszłam do łóżka i usiadłam na nim. Tak jak myślałam, nie było wygodne. Natychmiast poderwałam się z niego. Nie zamierzałam spędzić tutaj całej nocy i umrzeć przez to z nudów.

Stałam się niewidzialna i skierowałam się prosto do pokoju Candy'ego, uprzednio zamykając na klucz drzwi do swojego. Nacisnęłam klamkę, która bez oporów ustąpiła. Nie pukałam, bo Candy i ja nie mieliśmy przed sobą nic do ukrycia. To znaczy, nie przepadałam za sytuacjami, kiedy nakrywałam go akurat w trakcie gwałtu, bo były pewne momenty, w których mojego brata nie chciałam widzieć, ale wątpiłam, że uznał, iż właśnie dziś jest dobra okazja to takowej zabawy. Kiedy drzwi się otworzyły, ze zdziwieniem spostrzegłam, że pokój jest pusty. Przez chwilę byłam naprawdę szczerze zaskoczona, ale kiedy tylko zaczęłam się zastanawiać, gdzie mógł podziać się Candy, od razu tam poszłam.

~*~

-To łóżko jest niewygodne-powiedział chłopak, siadając na wspomnianym łóżku. Sama właściwie nie wiem, jak to się stało i kiedy, ale pojawił się u mnie w pokoju. Po raz kolejny, kiedy miałam iść spać, zostawałam z nim sam na sam, co chyba rzeczywiście powinnam uznać za dziwne i niepokojące.

-Jakoś dam radę-odparłam.

-Nie wyśpisz się-stwierdził.

-Wyśpię, o ile pewien niebieski błazen zejdzie z mojego łóżka i pozwoli mi iść spać-odparłam, tym razem z lekkim uśmiechem.

-To trzeba o tym powiedzieć temu pewnemu niebieskiemu błaznowi, który uniemożliwia ci sen. Jak go dorwę, to mu wytłumaczę, że tak nie można, bo to niegrzeczne-powiedział Candy, odwzajemniając uśmiech. Aż trudno w to uwierzyć, jak dobrze dogadujemy się po tym wszystkim...-pomyślałam. Myśl ta jednak sprawiła, że automatycznie przypomniałam sobie o wydarzeniach, o których wolałabym nie pamiętać. Znowu poczułam strach i wzdrygnęłam się lekko, a z mojej twarzy zniknął uśmiech, co nie uszło uwadze Candy'ego.

-Coś się stało?-zapytał, także poważniejąc. Następnie wstał z łóżka i zrobił kilka kroków w moją stronę, ale zatrzymał się, kiedy ja cofnęłam się z obawą i trafiłam na ścianę. Teraz wyraźnie posmutniał.

-Przepraszam-powiedziałam szybko i posłałam mu kolejny uśmiech, aby zatrzeć złe wrażenie. Candy kiwnął głową i także się uśmiechnął, ale to był smutny uśmiech, czego błazen nawet nie starał się ukryć.

-Nie przepraszaj mnie za reakcję, która była jak najbardziej na miejscu. Masz prawo bać się takiego potwora jak ja-powiedział.

-Nie jesteś potworem-odparłam.

-Według ciebie jestem-stwierdził.

-Według mnie nikt nie jest potworem. Tylko niektórzy są... trochę pogubieni.

-Trochę pogubieni?-spytał Candy. Na jego twarzy zagościł znowu lekki, kpiący uśmiech. Naprawdę zaskakiwało mnie to, jak często zmieniał się jego nastrój.-O królu Juanie też uważasz, że jest tylko trochę pogubiony?-dodał po chwili, poważniejąc.

-Tak. Może miał jakieś dobre motywy działania. A jeśli były one złe, to...

-To na twoim miejscu bym go zabił. Zakładając, że ten cały Maks był dla ciebie choć w połowie tak ważny, jak dla mnie Cane. Zamordowałbym tego króla na miejscu, nawet jeśli ty byś mnie błagała, żebym tego nie robił-powiedział chłopak. A w jego oczach dojrzałam dzikość i bezwzględność, niemal takie same jak wtedy, kiedy próbował mnie... Strach zaatakował znowu, z podwójną siłą, ale tym razem, przygotowana na niego, zdołałam się opanować.

-Nigdy nawet nie pomyślałabym, że dla mnie mógłbyś kogoś nie zabijać-odparłam.

-Przecież właśnie teraz tak robię. Cane też. Przecież nie przestaliśmy zabijać dla samych siebie-powiedział Candy, przekrzywiając lekko głowę.

-Ja...-zacięłam się, zupełnie nie wiedziałam, co mam powiedzieć. I w tym samym czasie drzwi do mojego pokoju gwałtownie się otworzyły.

-Candy, jesteś idiotą!-zawołała Cane, wparowując do środka. Chłopak spojrzał na nią, nie kryjąc zaskoczenia.

-Co ty tutaj robisz?-spytał. Dziewczyna przewróciła oczami.

-Nie zamierzałam sama się nudzić w swoim pokoju, więc poszłam do ciebie. A skoro ciebie nie było, to uznałam, że będziesz właśnie tutaj. I tu właśnie okazuje się, że jesteś idiotą. Nie zamknąłeś pokoju! Ty wiesz, że jak ktoś ogarnie, że cię w nim nie ma całą noc, to możemy mieć mały problem?-zapytała dziewczyna. Tym razem to jej brat przewrócił oczami.

-Robisz z igły widły-stwierdził.

-Ale Cane ma rację. Lepiej nie kusić losu, a jeszcze przypadkiem ktoś zauważy, że nie ma cię w twoim pokoju?-zwróciłam mu uwagę.

-Kto i po co miałby wchodzić do MOJEGO pokoju?-odparł Candy.

-Może znajdą się jakieś powody, których my sobie teraz nie umiemy wyobrazić-zasugerowałam. Chłopak prychnął cicho i odwrócił na chwilę wzrok, krzyżując przy tym ręce.-W każdym razie... Na dziś oficjalnie kończę zebranie klubu wieczornych pogaduszek. Chcę odpocząć-dodałam. Oba błazny spojrzały na mnie zaskoczone.-Innymi słowy, nie chcę być niegrzeczna, ale moglibyście już sobie pójść?-jęknęłam, siadając na łóżku. Faktycznie było niesamowicie twarde, już wiedziałam, że czeka mnie nie najlepsza noc.

-Ależ ty się nagle śmiała zrobiłaś-odparła z uśmiechem Cane. Candy tylko westchnął i podszedł do siostry, która nadal stała obok drzwi.

-Dobrej nocy...-powiedział. Miałam wrażenie, że chciał jeszcze coś dodać, ale ostatecznie powiedział tylko to.

-Dobranoc!-zawołała po nim Cane.

-Dobranoc-odparłam i pożegnałam ich z uśmiechem, a kiedy wyszli, zmuszona byłam wstać i zamknąć za nimi drzwi. Następnie niechętnie powlekłam się do łóżka, położyłam na nim i spróbowałam zasnąć, co nie było w tych warunkach łatwym zadaniem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top