Rozdział 29
Myślałam, że kolejny rozdział pojawi się duuuużo później, ale jednak znalazłam w sobie chęć i przede wszystkim czas do pisania, więc się za niego dość szybko wzięłam. Ale ostrzegam, jest momentami dziwny/śmieszny/cringe, nie wierzę, że go napisałam i czytacie na własną odpowiedzialność... Chociaż, tu jest dopiero mała dawka tego, co będzie potem, więc nwm, czy takich ostrzeżeń nie powinnam właśnie zostawić "na potem" XD
~~~~****~~~~
Cane znudziło się już przesiadywanie w cyrku i zaczęła nalegać, żeby gdzieś pójść. Nie chciałem jednak nigdzie iść, nie uśmiechało mi się zostawianie Lily tutaj samej. Cane stwierdziła więc, że jej poszuka i jej też zaproponuje jakąś rozrywkę. Życzyłem jej powodzenia, bo od naszej rozmowy, która miała miejsce późnym rankiem, aż do wieczora, nigdzie jej nie widzieliśmy. Zaszyła się gdzieś i najwidoczniej nie miała ochoty spędzać z nami więcej czasu. Cane nie wracała przez dość długi czas, chyba już ponad pół godziny, więc uznałem, że sama poszła się gdzieś rozerwać. A ja postanowiłem przejść się po cyrku. Odwiedziłem naszą ulubioną arenę, a także swego rodzaju "zaplecze", gdzie najczęściej torturowaliśmy ludzi. Ale dbaliśmy też o porządek i teraz to miejsce wcale nie wyglądało, jakby w przeciągu wieków straciło tutaj życie sporo ludzkich istnień. Poszedłem dalej i dopiero kiedy byłem niemal na miejscu zorientowałem się, że zawędrowałem w ulubione miejsce Lily. Na drugą arenę.
~*~
Stchórzyłam. Znowu. Chociaż bardziej pasuje tutaj określenie, że zdałam sobie szansę z marności swojego położenia. Jeżeli chciałam ich prosić o coś takiego, to nie tylko musiałam być pewna, ale w tej sprawie musiałam mieć też jakieś mocne argumenty. Przecież nie mogłam prosić, żeby zrobili coś takiego dla mnie, z jakiej racji? Nie zgodziliby się... Ale mogłaś chociaż spróbować, a i może dowiedziałabyś się, co musiałabyś w takim razie zrobić, żeby zgodzili się na twoją propozycję. Ale nie, ty po mistrzowsku stchórzyłaś. Brawo, Lily-pomyślałam, zła na samą siebie. W dodatku resztę dnia spędziłam, rozpamiętując to wszystko i bezsensownie nad tym myśląc. Co miałabym im zaproponować w zamian? A jeśli spytam się wprost? Wyśmieją mnie-myślałam zdołowana tym, że znowu nic porządnego nie zrobiłam.
Wyjęłam swoją mapę, chcąc jakoś pocieszyć się, ale wtem usłyszałam czyjeś kroki. Na początku serce podeszła mi do gardła, a kiedy wychyliłam się spod trybun i ujrzałam Candy'ego, byłam pewna, że mi ze strachu wyskoczy i ucieknie. Chciałam wrócić na swoje miejsce i udać, że go nie zauważyłam, może by sobie poszedł. Ale właśnie wtedy w mojej głowie pojawił się ten chory pomysł. Był straszny, obrzydliwy i wstydliwy i chyba nie odzyskałabym po tym szacunku, do samej siebie, ale jeżeli w ten sposób być może mogłam zapobiec śmierci innych niewinnych osób, to chyba warto było dla dobra innych pozbawić się własnego honoru. Przynajmniej ja byłam tego zdania, dlatego też wzięłam głęboki wdech, żeby się uspokoić, i wyszłam ze swojej ulubionej kryjówki.
~*~
Rozejrzałem się trochę po tym miejscu, przeszedłem... Kusiło mnie, żeby poszukać Lily, ale wiedziałem, że ona pewnie nie chce mnie widzieć, a jak jeszcze spotkamy się sam na sam to zabije mnie albo siebie, więc wolałem nie dawać żadnych oznak swojej obecności tutaj. A przynajmniej nie specjalnie. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, Lily sama wkrótce wyszła ze swojej kryjówki i do mnie podeszła.
-Co się stało? Chcesz czegoś?-zapytałem.
-Mogłabym spytać o to samo, w końcu w jakimś celu tutaj przyszedłeś-odparła.
-To mój cyrk, mogę przecież chodzić w nim gdzie chcę i to bez powodu-powiedziałem i, nie mogąc się powstrzymać, uśmiechnąłem się lekko. Ale nie kpiąco ani ironicznie, tylko przyjaźnie. Lily jednak trochę posmutniała, a ja zaraz zdałem sobie sprawę, że to, co powiedziałem, trochę głupio zabrzmiało. Ona nie musiała wcale sądzić, że przyszedłem tutaj z jej powodu, ale wypominanie jej tego nie było dobrym pomysłem.
-Masz rację. Przepraszam-odparła dziewczyna.
-Stale nas za coś przepraszasz. A ja ciebie jeszcze chyba nie przeprosiłem. Pewnie nie chcesz do tego wracać i to za wiele nie zmieni, ale... ja też cię przepraszam-powiedziałem. Lily nic nie odpowiedziała, tylko spuściła wzrok i zagryzła lekko przy tym wargi. No cóż, rozmowa sam na sam z kimś, kto prawie cię zgwałcił, pewnie nie była szczytem jej marzeń.
-Candy, mam pytanie-powiedziała nagle, nie podniosła na mnie jednak wzroku.
-Co jest...?-jakoś się powstrzymałem, ale ledwo, przed dodaniem "cukiereczku". Wolałem tak teraz na nią nie mówić.
-Co by się musiało stać, żebyś przestał zabijać? Razem z Cane?-zapytała. Mimowolnie uśmiechnąłem się, ale ona nie mogła tego na szczęście zauważyć. Jednak postarałem się, aby mój ton głosu brzmiał jak najpoważniej.
-Obawiam się, że nie ma niczego takiego, co by było w stanie nas od tego odciągnąć-odparłem.
-A nie moglibyście...-Lily na chwilę urwała. W końcu podniosła na mnie wzrok i w jej spojrzeniu dojrzałem strach. Ok, rozmawiała ze swoim niedoszłym gwałcicielem, ale jeszcze chwilę wcześniej nie bała się aż tak. Coś mi tu nie grało.-...chociaż nie zabijać, dopóki ja z wami jestem? Może jest coś, co mogłoby ciebie przekonać do tego?-dodała niepewnie.
-Wątpię. Nas już nic nie zmieni-odparłem po chwili zastanowienia.
~*~
Wątpił. Ale nie powiedział, że na pewno nie. Tylko wątpił, więc być może miałam jeszcze szansę go przekonać, a on przekonałby jakoś swoją siostrę. Tylko że to wymagało ode mnie naprawdę całkowitego pozbawienia się honoru i szacunku dla samej siebie, ale byłam gotowa to zrobić, jeśli tylko oni choć przez jakiś czas nie zabiliby nikogo. Potem spróbowałabym przekonać ich, żeby w ogóle przestali zabijać. Małymi krokami do celu. Musiałam po prostu przełamać strach i wstyd i spróbować z tego wstydu nie umrzeć. Wzięłam po raz kolejny głęboki wdech.
-Candy, skoro wtedy chciałeś to ze mną zrobić, to znaczy, że... podobam ci się?-spytałam. Nie chciałam na niego patrzeć, ale ciekawość zwyciężyła i jednak spojrzałam. A na jego twarzy, ku mojemu zaskoczeniu, też malowało się niemałe zaskoczenie, chociaż... kto by się spodziewał takiego pytania od osoby, którą próbowało się...
-A... Dlaczego o to pytasz?-zapytał Candy. Uniknął odpowiedzi na moje pytanie, zadając własne. Czy on naprawdę znowu musiał przedłużać moje męki?
-Bo pewnie... Na pewno przeceniam swoją wartość, ale może... mógłbyśniezabijaćludziprzynajmniejdopókizwamijestemjeślibymTOztobązrobiła? -zapytałam. Ostatnią część zdania wyrzuciłam z siebie na jednym tchu i spuściłam wzrok, czekając na odpowiedź Candy'ego. Chyba jeszcze nigdy aż tak się nie wstydziłam i nie miałam tak wielkiej ochoty, żeby po prostu zniknąć.
~*~
Z wrażenia. Aż. Zaniemówiłem. Ona naprawdę zaproponowała mi... coś takiego? Seks zamiast zabijania? Była w stanie aż tak poświęcić się dla ludzi, których nie znała i którzy zdecydowanie na coś takiego nie zasługiwali? Przyjrzałem się jej uważnie. Wzrok miała spuszczony, pewnie wiele wysiłku i wstydu kosztowało ją złożenie mi takiej propozycji. Jednak zamiast tego skupiłem się na chwilę na czymś innym. Na jej ciele, włosach, twarzy, którą ledwo mogłem teraz dostrzec, rękach, piersiach, tułowiu... Mimowolnie przypomniałem sobie, jak gładka była w dotyku jej fioletowa skóra. Jak bardzo pragnąłem pozbawić ją tej jej niewinności, czystości, dobroci. Jak cieszyłem się tym, jaką mam nad nią władzę i że wykorzystam ją, żeby ją złamać. Zniszczyć, jak wiele innych kobiet przed nią. Na jedną krótką chwilę wszystko to sobie przypomniałem i znowu tego zapragnąłem. Mało brakowało, a rzuciłbym się tam chyba na nią i gotów byłbym obiecać jej wszystko, aby tylko mi się oddała. Uśmiechnąłem się nawet do swoich własnych myśli, ale szybko się opanowałem. Wystarczyło, że przypomniałem sobie późniejszy strach, przechodzący nawet w nienawiść, w oczach Lily.
-Ja myślę... myślę, że to może się udać-powiedziałem, a kiedy chwilę później zdałem sobie sprawę, jak to zabrzmiało, miałem ochotę sam sobie przyłożyć. Swoim młotem. Lily podniosła na mnie przerażony wzrok i skinęła lekko głową. Wyglądała, jakby zaraz miała się popłakać, i to znowu z mojego powodu.-Nie, nie o to mi chodziło!-zawołałem, unosząc ręce.-Cane i ja możemy nie zabijać ludzi. W końcu to tylko dopóki ty z nami będziesz, jakoś damy radę-dodałem.
-Ale powiedziałeś, że...-zaczęła cicho dziewczyna.
-Że wątpię, ale nabrałem jednak pewności, że jesteśmy w stanie to zrobić. Przemyślałem to-odparłam. Lily nic nie odpowiedziała, ale za to rozluźniła się, jakby opuściło ją jakieś zmartwienie. Jednak w jej postawie, zwłaszcza w spojrzeniu, wyczytałem niewypowiedziane pytanie "dlaczego".-Lubię cię. I nie po to cię przepraszałem, żeby teraz znowu skrzywdzić. Jesteś ładna, ale to nie znaczy, że ja mam prawo tak cię traktować. I przekonam jakoś Cane. W końcu jestem ci to winien-odparłem.
-Już coś dla mnie zrobiłeś. Oddałeś mi swoją energię, kiedy tego potrzebowałam-zauważyła Lily.
-No tak, ale to było przecież zbyt mało, żeby odpokutować za coś takiego. Więc zgadzasz się na taką umowę?-zapytałem. Lily kiwnęła głową.-Coś jeszcze?-dodałem.
-Tak. Opowiedz mi swoją historię. Ale teraz już bez żadnych domysłów. Tylko prawdę-odparła dziewczyna.
~*~
-Dlaczego to akurat nam przypadło to zadanie?-zapytał jeden ze strażników.
-Nie mam pojęcia. Może tylko nam dowódca na tyle ufa. A może nas nienawidzi i w ten sposób karze. Ale nie czas na takie domysły, trzeba się skupić na zadaniu. I cicho bądźcie. Teraz dowódca się przestraszył nie na żarty, musimy całej tej trójki pilnować lepiej niż oka w głowie. Zwłaszcza ich, bo oni nie mają w sobie nadajników-odparł jego towarzysz.
-Więc dlaczego im też ich nie zainstalujemy?-zapytał trzeci strażnik.
-Nie mam pojęcia. Ale podobno po prostu ta dwójka nie ma się w żaden sposób o nas dowiedzieć, aż do końca. Czemu? Nie wiem, ale musi być jakiś powód, dla którego ktoś to tak wymyślił-odpowiedział ten sam, który kazał się uciszyć swoim towarzyszom.
-Ech, dla mnie to wszystko jest zbyt skomplikowane. I wydaje się niepotrzebne, wystarczyłoby je wyłapać wszystkie i po problemie. No ale nic, pilnujecie tej tu dziewczynki, a ja idę się odlać-powiedział pierwszy z nich. Wziął ze sobą broń, po czym odszedł, kierując się w stronę jeszcze gęstszych krzaków. Jego dwaj koledzy przenieśli wzrok na scenę, która działa się kilkaset metrów dalej. Byli dobrze ukryci i mieli na wszystko doskonały widok. Aż zbyt doskonały. Różowo-niebieska dziewczyna właśnie przystąpiła do obdzierania ze skóry swojej ofiary. Mężczyzna, przywiązany do drzewa, nie mógł się bronić, więc zaczął po prostu głośno krzyczeć. Żołnierze zaś mogli jedynie zasłonić uszy i odwrócić wzrok. Przez miesiąc mieli kategoryczny zakaz wtrącania się, chyba że coś groziłoby obiektom eksperymentu. Nikt z nich nie pochwalał tego, że mają chronić tą trójkę potworów, a nie ich ofiary, ale taki był rozkaz.
-Nie wiem, ile jeszcze to zniosę, Diego-powiedział jeden ze strażników do swojego towarzysza.
-Minął już ponad tydzień, to i resztę wytrzymamy-odparł jego towarzysz. Dalej już nie mówili nic między sobą. Nie chcieli nic słyszeć, zwłaszcza nasilających się wrzasków mężczyzny. Nawet kiedy ustały, oni jeszcze przez długi czas słyszeli je w swoich głowach. Woleli też jeszcze nie patrzeć w tamtą stronę. Dopiero po chwili jeden z nich się odważył. Ujrzał ciało, a raczej strzęp mięsa, przywiązany do drzewa, z którego dodatkowo zwisała w połowie zdarta skóra. Widać ofiara dłużej nie przeżyła, a po jej śmierci potwór stracił nią zainteresowanie. Jednak bardziej przeraziło go coś innego. Dziewczyny nigdzie nie było Kiedy zniknęła? Jak? Gdzie?
~*~
Strażnik przystanął, odczepił od pasa miecz i oparł go o drzewo. A obok położył drugą broń. Następnie podszedł do pobliskich krzaków, odpiął rozporek i całą jego uwagę pochłonęło oddawanie moczu. A powinien był wiedzieć, że zawsze musi być czujny. Kiedy Candy Cane straciła zainteresowanie swoją martwą już ofiarą, zamierzała odejść, najpewniej w stronę miasta, aby poszukać sobie nowej. I stało się to nawet szybciej niż myślała. Zbliżyła się po cichu, od tyłu do mężczyzny, przystanęła przy drzewie i przyjrzała się opartej o nie broni. Miecz jak miecz, dopiero po chwili Candy Cane zauważyła to, co leżało na ziemi. Dziwaczną broń, z jeszcze dziwniejszym symbolem czarnego półksiężyca przekreślonego czerwoną kreską. Dziewczyna chwyciła broń, podniosła ja i uważnie się jej przyjrzała. Nagle usłyszała głośny krzyk. Odwróciła się i spostrzegła, że mężczyzna, na którego trafiła, właśnie skończył sikać i teraz zapewne chciał wrócić po swoją broń. A gdy się odwrócił, ujrzał ją i krzyknął z przerażenia. Cane, niewiele myśląc, wycelowała w niego z broni. Oddała strzał, pocisk trafił mężczyznę, ale ten nic sobie z tego nie zrobił.
-To na mnie nie działa, potworze! A teraz oddawaj tą broń!-zawołał i rzucił się na Cane. Dziewczyna zauważyła, że mężczyzna wyjął zza pasa średniej wielkości sztylet. Widać nie pozbawił się całej swojej broni. Ok, więc to jest bezużyteczne-pomyślała Cane, upuszczając pistolet.-Ale to na pewno na ciebie zadziała-dodała w myślach, chwytając za miecz. Kiedy mężczyzna był blisko, przebiła go nim na wylot. Ciało upadło na ziemię. Candy Cane nie poświęciła mu już więcej uwagi, jedynie przyjrzała się jeszcze tej dziwacznej broni. Nie rozumiała, po co była mu broń, która nie robiła żadnej krzywdy. Ale niepokojące było to, iż był to strażnik tego całego Juana. Co robił w lesie? W nocy?
~*~
-To bardzo...smutne-powiedziała Lily, patrząc ze współczuciem wprost na mnie. Znała mnie, wiedziała, do czego byłem zdolny. Ona już teraz wycierpiała wiele, a mimo to współczuła mi. Nie najlepiej się z tym czułem. Spojrzałem na pustą arenę cyrkową. Wyjątkowo siedzieliśmy teraz nie pod trybunami, ale na trybunach i mieliśmy na nią doskonały widok.
-Czy ja wiem... po prostu prawdziwe. Zdradza prawdziwe oblicze ludzi-odparłem.
-Nie wszyscy tacy są-powiedziała dziewczyna.
-Lily, ja wiele lat spędziłem wcześniej na królewskich dworach. Robiłem za świetnego nadwornego błazna, uwierz mi. I widziałem wiele zdrad, kłamstw, cierpienia. Ale kiedy ludzie wymyślili sobie, że wykorzystają mnie i Cane jako broń, wtedy to była jazda. Nas pewnie uważasz za bezwzględnych morderców, ale popełniania najgorszych zbrodni nauczyliśmy się właśnie od ludzi. Myślisz, że my nie mieliśmy kiedyś bliskich ludzi? Ale oni wszyscy i tak albo nas zdradzili, albo zostali zabici przez innych, zanim zdążyli to zrobić. Ludzie to potwory pełne chciwości, zła, bezwzględne. Cane i ja jesteśmy tylko jak lustra. To ludzie są potworami, przez wieki toczyli między sobą krwawe wojny, a my widzieliśmy wszędzie tylko krew, ból, cierpienie. Jeśli nie chcesz oszaleć, musisz nauczyć się to znosić. Czerpać przyjemność z zabijania. A potem już to jest dla ciebie jak uzależnienie. Nie próbuję nas usprawiedliwiać. Mówię tylko, jak jest. Jeżeli ludzie są potworami, to czemu my nie mamy nimi być?-powiedziałem. Poczułem delikatny dotyk na ramieniu. Spojrzałem na Lily, która położyła mi po chwili na ramię dłoń. To był miły, przyjacielski gest.
-Szkoda, że nie wiedziałam wcześniej, ile ty i Cane doświadczyliście zła. Ale uwierz mi, nie każdy jest tak zły-powiedziała dziewczyna. Uśmiechnąłem się do niej lekko.
-Chcesz dyskutować z setkami lat mojego doświadczenia?-spytałem. Lily powoli zabrała swoją dłoń z mojego ramienia.
-Cóż, ja mam tylko kilkadziesiąt, a nie kilkaset lat doświadczenia, ale możemy śmiało polemizować w tej sprawie-odparła dziewczyna, odwzajemniając uśmiech.
-Tak?
-Udowodnię ci, że nie wszyscy ludzie są źli. I Cane też-powiedziała Lily.
-Już nie mogę się tego doczekać-odparłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top