Rozdział 26
No niestety, dowódca nie powiedział nim nic nowego o Lily, planach tego Juana ani o królestwie Adele, nawet kiedy zamiast paznokci Candy ze zdenerwowania zaczął mu obcinać palce u rąk. Do stóp nawet nie doszedł, bo wykończony już przez nas wcześniej mężczyzna po prostu ostatecznie wykrwawił się na śmierć, a my zostaliśmy z niczym. Candy był wyraźnie sfrustrowany tym, że nie udało nam się nic wyciągnąć z tych mężczyzn. Chciałam jakoś poprawić mu humor i zaoferowałam przesłuchanie jeszcze innych strażników.
-Po co? Oni wiedzą jeszcze mniej niż ich dowódca, to nie miałoby sensu. Czasem masz naprawdę głupie pomysły!-odparł, a właściwie niemal na mnie warknął, co bardzo mi się nie spodobało.
-Ja tylko jakoś próbuję pomóc-odparłam.
-Wiem! Ale po prostu jestem wściekły, że tak czy siak nic z tego nie wyszło-powiedział mocno wkurzony Candy.
-Zawsze możemy dla poprawienia sobie humoru wymordować jeszcze kilku strażników, za karę, że nic nie wiedzą i nie mogą nam zdradzić-zaproponowałam.
-Kusząca propozycja, ale jestem zmuszony odmówić. Mam tak zły humor, że nawet zabijać mi się nie chce-odparł Candy.
-Ojoj, no to faktycznie musisz mieć zjebany humor-przyznałam. Pojawiłam się przy nim i lekko dotknęłam jego niebieskich włosów.
-Zostaw mnie! Wracam do domu!-zawołał Candy, odskakując ode mnie. Westchnęłam.
-Iść z tobą?-spytałam, kiedy zaczął już odchodzić.
-Nie wiem, rób co chcesz. Ale chcę być sam-odpowiedział ten mój debil. Nie musiał tego mówić, doskonale wyczuwałam jego nastrój. Nie myślałam, że niepowodzenie tak źle na niego podziała. Ale skoro chciał być sam, to ja musiałam to uszanować. Ponieważ zaś on wracał do naszego domu, ja postanowiłam zostać w mieście i trochę się jeszcze rozerwać, a co mi tam! Pozostało mi jedynie współczuć Lily, że sama będzie musiała mierzyć się z gburowatym wydaniem mojego brata...
~*~
Zdążyłam zaplanować sobie z pomocą mojej mapy, którędy powinnam udać się do stolicy Królestwa Wschodu i gdzie miałabym pierwszy możliwy postój. Wolałam unikać większych skupisk ludzi ile tylko się dało, żeby nikt mnie przypadkiem nie rozpoznał i nie zechciał znowu porwać. Kiedy ostatecznie ustaliłam już sobie plan, posprzątałam nieco w samym cyrku. Chciałam jakoś odwdzięczyć się Candy'emu i Cane za dobroć, którą mi okazują. Kiedy skończyłam, nie mając już nic innego do zrobienia, postanowiłam wrócić w swoje ulubione miejsce, żeby dalej studiować mapę. To mnie uspokajało, pozwalało myśleć, że być może już niedługo pomogę moim najbliższym.
Miałam wyrzuty sumienia, bo do tej pory nie zrobiłam wiele. Szczerze mówiąc, trochę się bałam. Bałam się działania, jakiegokolwiek. To w połączeniu ze strachem o moich bliskich sprawiało, że mimo planu ja i tak czułam się, jakbym nie wiedziała, co powinnam zrobić. Ale teraz z każdą chwilą nabierałam pewności, że uda mi się. Ledwo rozłożyłam mapę, a usłyszałam głośny hałas. Zlokalizowałam źródło jego dźwięku i zjawiłam się na cyrkowej arenie, gdzie ujrzałam dość niecodzienny widok. Candy właśnie rozwalił ogromnym młotem kilka rzędów trybun, które wcześniej z taką dokładnością wysprzątałam. Nie wyglądał nawet na zwyczajnie złego, tylko na maksa rozwścieczonego.
-Co się stało?-zapytałam, podchodząc do niego powoli. Candy odwrócił się do mnie, a ja w jego oczach dostrzegłam błysk czystego szaleństwa. W jednej chwili poczułam ten sam strach, który odczułam podczas naszego pierwszego spotkania. I znowu ujrzałam w nim bezwzględnego mordercę, w dodatku brudnego od, teraz już byłam pewna, krwi.
-Co ty tu robisz?-spytał. Tym pytanie całkowicie mnie zaskoczył.
-Ja... No, mieszkam tutaj. Z wami-odparłam. Nie za bardzo wiedziałam, jak inaczej miałabym odpowiedzieć.
-No tak-odparł Candy, po czym minął mnie, tracąc całe zainteresowanie moją osobą. Błazen skierował się w stronę korytarza.
-Hej! Czekaj!-zawołałam. Dogoniłam go szybko, mimo że on wcale się nie zatrzymał.
-Co się stało? Dlaczego jesteś brudny od krwi?-zapytałam. Candy nagle przystanął i popatrzył na mnie uważnie. Jego wzrok przesiąknięty był czystą wściekłością.
-Bo może kogoś zabiłem-odparł. A po chwili jego mina zupełnie się zmieniła. Uśmiechnął się lekko i wyglądał trochę, jakby był ciekaw mojej reakcji. Znowu przechylił lekko głowę w bok.
-Dlaczego?-zapytałam.
-Bo źli ludzie nie chcieli spełnić mojej grzecznej prośby-odparł.
-To nie powód, żeby kogoś zabijać-powiedziałam.
-Masz rację. To nie jest powód, żeby kogoś zabić. A czy ty byłabyś dobrym powodem?-zapytał nagle.
-Nie rozumiem-odparłam.
-Co byś powiedziała, gdybyś dowiedziała się, że zabiłem ich dla ciebie? Żeby ci pomóc?-spytał Candy. Ton jego głosu nadal zdradzał wściekłość, poza tym mówiąc to zaczął do mnie powoli podchodzić. Cofnęłam się, ale po chwili wpadłam na ścianę, a chłopak podszedł do mnie na tyle blisko, że dzieliło nas od siebie jakieś dziesięć centymetrów. Musiałam to rozegrać bardzo ostrożnie.
-Z jednej strony byłabym wdzięczna za pomoc, ale z drugiej, nie przyjęłabym takiej pomocy. Wiesz, że jestem przeciwko zadawaniu śmierci-odpowiedziałam łagodnie. Ku mojemu zaskoczeniu, Candy wybuchnął śmiechem. On się śmiał, a ja stałam tam przerażona, uwięziona między nim, a ścianą cyrku. Nie miałam pojęcia, czego mogę się teraz po nim spodziewać.
-Typowe. Nawet kiedy potępiasz moje zachowanie, jesteś dla mnie miła. Dlaczego tak jest, co? Zależy ci na mnie? Na Cane? Uważasz, że jeżeli będziesz dla nas miła, my będziemy mili dla ciebie? Może myślisz, że się zmienimy?-Candy pokiwał z niedowierzaniem głową. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam go tak wściekłego.-Człowiek pomaga z dobroci serca... A za taką pomoc należy się chyba jakaś nagroda...-powiedział cicho, jednocześnie pochylając się nade mną.
Teraz złość ustąpiła w jego spojrzeniu czemuś, czego nawet nie potrafiłam albo nie chciałam nazwać. Nim się zorientowałam, Candy pchnął mnie na ścianę, a potem pocałował. Na początku zaparło mi dech w piersiach i dotarło do mnie w jednej chwili, że tak naprawdę od naszego pierwszego pocałunku tylko tego pragnęłam. Żeby to się powtórzyło. Ale na pewno nie teraz i nie w takiej chwili.
Poczułam krótką chwilę przyjemności, ale szybko została przerwana, kiedy ręka Candy'ego znalazła się na mojej talii, a potem wsunął dwa palce pod moje spodnie, przesunął nimi w stronę zapięcia i bez problemu je odpiął. Natychmiast chwyciłam go za ramiona i spróbowałam odepchnąć, ale, cholera jasna, on był silniejszy! A ja nie miałam nawet dokąd uciec! Candy oderwał się od moich ust i zjechał niżej, całując mnie po szyi. Jedną dłonią mnie obejmował, przez co nie mogłam mu się wyrwać, a drugą wsunął od dołu pod moją bluzkę. Przesuwał ją coraz wyżej i wyżej, po moich plecach, brzuchu, aż pod stanik. Potem wsunął mi palec pod zapięcie, odchylił je i puścił, co spowodowało, że delikatnie mnie ono uderzyło, wracając na miejsce. W tej samej chwili Candy jednocześnie przycisnął mnie mocniej do ściany, ale przestał mnie na chwilę całować, odsunął lekko swoją twarz od mojej i przyjrzał mi się. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, który śmiało mogłabym określić jako lubieżny. Wyszczerzył się, ukazując rząd równych, ostrych zębów. Przywiódł mi na myśl rekina, który właśnie dogonił swoją wykończoną ofiarę. I który wie, że ta nie da rady mu już uciec i zaraz rozszarpie ją na strzępy.
~*~
Tak, tak, więcej! Chcę tego więcej! Chcę więcej przerażenia w jej oczach, czystego strachu! Rozkoszowałem się myślą, jaką mam nad nią w tej chwili władzę i z radością niemal patrzyłem, jak w kącikach jej oczu pojawiają się łzy.
-Candy pop...-powiedziała cicho, drżącym głosem, ale ja pochyliłem się i znowu ją pocałowałem, uciszając ją w ten sposób na dobre. Lily znowu spróbowała mnie odepchnąć, ale nie miała na to szans. To ja byłem panem tej sytuacji, a ona zrobi tylko to, na co jej pozwolę. Czego JA będę od niej żądał-pomyślałem z rosnącą satysfakcją. Obiema dłońmi chwyciłem za jej spodnie i nieco je zsunąłem. Poczułem, jak wbija mi paznokcie w kark. Nic z tego, cukiereczku. To mnie co najwyżej tylko bardziej podnieci-pomyślałem rozbawiony. I w tej samej chwili poczułem, jak jakaś siła odpycha mnie od Lily. Przeleciałem przez całe pomieszczenie i przywaliłem w ścianę naprzeciwko. Szybko się jednak pozbierałem i zobaczyłem jeszcze, jak Lily pospiesznie się ubiera, a potem wybiega, jakby goniła ją chmara demonów. Wydałem z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, coś pomiędzy jękiem, a warknięciem, i walnąłem z całej siły pięścią w podłogę.
~*~
-Co ona tak nagle wybiegła?-zapytał strażnik. Drugi wzruszył ramionami.
-Może postanowiła prowadzić zdrowy styl życia? A zresztą, co nas to obchodzi-odparł mężczyzna.
-Mieliśmy ich pilnować...
-Ostatnio, jak podniosłem alarm, bo wyszła w środku nocy, zostałem zrugany od stóp do głów. Przecież może serio idzie sobie pobiegać. Jak nie wróci, to wtedy mamy się martwić. Tak powiedział dowódca-odparł drugi strażnik. Pierwszy, trochę młodszy, nie kwestionował więcej jego słów.
~*~
Nie mam pojęcia, jak długo biegłam, aż potknęłam się o coś i przewróciłam. Nie wstałam już. I tak wiedziałam, że Candy dał mi spokój. Zamiast tego usiadłam, schowałam twarz w dłoniach i głośno zapłakałam. Płakałam z tylu powodów naraz... Candy znowu kogoś zabił i twierdził, że dla mnie... W dodatku przejrzał mnie na wylot i pewnie tylko bawił się moimi "planami" pomocy im. Cały czas tak naprawdę mną się bawił, a ja odbierałam to jako niegroźne żarty. Jego siostra pewnie ma o mnie nie lepsze zdanie, chociaż ona przynajmniej nie próbowała mi zrobić tego co on... Nadal nie chciałam wierzyć, że nie ma dla nich ratunku. Że naprawdę są aż tak bezwzględni, bo byłam z nimi tyle czasu i widziałam, że czasem potrafią być dobrzy. To nie było fałszem. Nie wszystko. Ale wiedziałam jedno, ja już im nie pomogę. Nie będę w stanie. Nie po tym, co próbował zrobić Candy. Tak strasznie to przeżywałam, bałam się i wstydziłam... Najpierw śmierć Maksa, potem ci głupi strażnicy, zostawienie mnie tutaj... A kiedy już pomyślałam, że może coś zaczyna się układać, Candy pop próbował mnie...
Moim ciałem raz za razem wstrząsały dreszcze i spazmy, do tego cały czas płakałam. Miałam ochotę zwinąć się i przepłakać tu, w środku lasu, resztę swojego życia. Ale wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. Nie chciałam i nie mogłam się poddawać. Wstałam więc i mimo że cały czas płakałam, ruszyłam przed siebie. Wiedziałam na razie, w którą stronę powinnam się udać. Chciałam pokonać jak największy odcinek drogi, potem trochę się zdrzemnąć i ruszyć dalej do drugiego miasta. Tam liczyłam na to, że dowiem się czegoś więcej, a w końcu krok po kroku dotrę do stolicy królestwa. I do samego Juana. Szłam tak, powtarzając sobie, że robię to dla moich bliskich. Ale jednocześnie nadal bardzo cierpiałam. Naprawdę zaufałam Cane... I Candy'emu. A teraz, nie wiedzieć czemu, czułam się tak, jakby jakaś część mnie umarła.
~*~
-Idioci! Debile! Przez was całą misję może trafić szlak! Czy wy w ogóle myślicie?! Takich jak wy od razu powinno się karać dyscyplinarnym zwolnieniem! Naraziliście całe królestwo! Wy właściwie... nie wykonaliście rozkazu króla, to tak, jakby go zdradzić! A wiecie chyba, co grozi za zdradę króla?!-dowódca nie krył swojego niezadowolenia.
-Ale dowódco, kiedy ostatnio miała miejsce taka sytuacja, ona poszła nocą, to kazałeś czekać do rana, czy nie wróci, więc myśleliśmy, że teraz...
-On tak myślał. Ja chciałem pana zawiadomić, ale on mi nie kazał-powiedział młodszy żołnierz. Jego kolega posłał mu wkurzone spojrzenie.
-Zdradliwy gnojek-mruknął.
-Cisza! Bądź co bądź, to delikatna sprawa. Tajna misja. Zanim wyszkoliliby mi nowych rekrutów, minęłoby sporo czasu, więc na razie tak czy siak zostaniecie z nami. Ale kiedy cała ta sprawa dobiegnie końca, poniesiecie konsekwencje. Miejmy tylko nadzieję, że naszym żołnierzom uda się ją znaleźć. Nadajnik działa jak należy, więc problemów nie powinno być... Ale na waszym miejscu modliłbym się, żeby wszystko dobrze się skończyło. Dobrze, że chociaż Auire zachował trzeźwy umysł, w porę zrozumiał, co się dzieje, i mnie zaalarmował, że nie ma jej przez całą noc i poranek-dowódca jeszcze długo rugał swoich podwładnych. Miał do tego powody. Był wściekły, ale też przestraszony. Jeśli straciliby tą istotę, nawet jedną, to nie tylko on, ale wszyscy odpowiedzialni za tą misję ludzie, też mogliby wiele stracić.. . To była misja na wagę złota. Musieli ją z powrotem znaleźć.
~*~
Kiedy obudziłam się rano, nie miałam pojęcia, jakim w ogóle cudem zasnęłam. Od razu przypomniały mi się wszystkie ostatnie wydarzenia. Czułam smutek, żal, strach, ale już nie płakałam. Chyba zabrakło mi łez. W każdym razie niczym jakieś zombie od razu jak tylko wstałam ruszyłam przed siebie. Byłam głodna i niesamowicie spragniona, ale jednocześnie nie czułam potrzeby wyczarowania sobie niczego do picia czy jedzenia. Obecnie na niczym innym mi nie zależało, tylko na zrealizowaniu swojego głównego celu. Pomocy moim najbliższym.
Zanim zasnęłam doszłam nawet do wniosku, że może zachowanie Candy'ego miało mi w jakiś sposób przypomnieć, że tak naprawdę miałam masę czasu, a nie zrobiłam jeszcze prawie nic, żeby pomóc Adele i dzieciom. Może los, przeznaczenie, Bóg, chcieli w ten sposób nakierować mnie, czym naprawdę powinnam się zająć. Nie Candy'm i Cane, tylko swoją rodziną. Choć nadal żałowałam, że teraz ta dwójka pewnie już na zawsze zostanie mordercami. A Candy może nawet kimś więcej? Dopiero kiedy szykowałam się do snu, dotarło do mnie, że skoro chłopak nie miał oporów teraz, to może wcześniej już coś takiego zrobił? A Cane? Skąd mogę wiedzieć, że ona jest w jakikolwiek sposób lepsza, skoro do tej pory robili to samo i w taki sam sposób? Ale to już nie moje zmartwienie...-moja myśl urwała się nagle w połowie, bo poczułam straszny, niewyobrażalny ból. Pojawił się w okolicach szyi, a potem zaczął promieniować na kark, i prawe ramię. W jednej chwili skuliłam się, bo jednocześnie głowa zaczęła mnie boleć tak jak nigdy. Myślałam, że zaraz mi pęknie. To było tak, jakby ktoś wsadził mi do głowy dzwonek i zaczął nim dzwonić. A potem znowu chyba zemdlałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top