Rozdział 22

Spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakby nie patrzyła na mnie, tylko przeze mnie. Schyliłem się i usiadłem obok niej.

-No? To kto to jest ca cała Cindy?-zapytałem. Odwróciłem się i spojrzałem na nią. Dopiero teraz zauważyłem, że się rozpłakała.-Co jest? Co się dzieje, cukiereczku?-spytałem z, o dziwo, troską. Sam się zdziwiłem, że byłem do tego zdolny. Z jednej strony, co ona mnie obchodziła... Ale z drugiej, wydawała się teraz taka bezbronna, załamana. Przypomniała mi trochę mnie i Cane z bardzo dawnych czasów. Uważałem, że sama na siebie, na własne życzenie, sprowadzi cierpienie. Albo już sprowadziła. Cane i ja mogliśmy ją ostrzec. Chcieliśmy. Mogła skorzystać z naszego doświadczenia, ale nie, ona dalej ślepo wierzyła i ufała tym ludziom. W takim przypadku nie powinienem był jej współczuć, ale jednak... Kiedy na mnie spojrzała, dojrzałem w jej oczach morze bólu, smutku, cierpienia i... samotności.

-Moją siostrą-odparła w końcu dziewczyna.

-Masz siostrę?-spytałem zaskoczony.

-Miałam-odparła Lily, po czym spuściła wzrok na ziemię.

-A co się z nią stało?-zaryzykowałem i po chwili milczenia zadałem to pytanie. Dziewczyna przez długi czas nie odpowiadała.

-Nie wiem-odparła w końcu.

-Jak to nie wiesz?-zdziwiłem się.

-Nie pamiętam-odparła Lily.

-Więc dlaczego mówisz, że ją... miałaś? Może nadal masz? Kiedy ostatnio ją widziałaś?-zapytałem.

-Nie wiem. Nie wiem, ja nic nie wiem. Nic nie pamiętam. Wiem tylko, że nie żyje. I że miała na imię Cindy-Lily podniosła na mnie wzrok.-Podobnie jak ty. Ty jesteś Candy, a ona była Cindy-dodała.

-Ale dlaczego nic nie pamiętasz? I skąd wiesz, że twoja siostra nie żyje, skoro twierdzisz, że nie wiesz, co się z nią stało? Przeczysz sama sobie-powiedziałem.

-Nie rozumiesz tego-stwierdziła Lily.

-To mi wytłumacz-odparłem.

-Wtedy i tak nie zrozumiesz.

-Skąd wiesz?-zapytałem. Między nami znowu zapanowała długa chwila milczenia. Przerwała ją znowu Lily. Najpierw westchnęła, a potem zaczęła mówić.

-Wielu rzeczy nie pamiętam. Nie wiem, dlaczego. Nie wiem prawie nic o swoim życiu, zanim trafiłam do pałacu. Kilka tygodni błąkałam się po lesie i nawet nie wiem, z jakiego powodu. Nie mam pojęcia, co działo się ze mną wcześniej. Znalazłam dziecko. Też się zgubiło. Pomogłam mu, odnaleźliśmy jego dom. Okazało się, że to książę. Byłam dla tych ludzi czymś niezwykłym i im pomogłam. Król i królowa pozwolili mi u siebie zostać. Leoś mnie polubił. Kiedy został królem,  doradzałam mu. Dzielił się ze mną każdym sekretem, tak mówił. Potem pomagałam jego dzieciom, dzieciom jego dzieci i tak dalej. Z każdym kolejnym następcą spędzałam czas od kołyski aż po grób. Strasznie przeżywałam ich stratę. Ale tego, co było wcześniej, nadal nie pamiętam. Mam tylko jakieś urywki wspomnień, co jakiś czas coś jeszcze mi się przypomina. Do tej pory wiedziałam, że miałam siostrę i że ona nie żyje. Ale nie pamiętałam jej imienia-powiedziała dziewczyna. Musiała mi bardzo zaufać albo po prostu miała potrzebę wygadania się komuś. Stawiam mimo wszystko na drugą opcję.

-To musiało być ciężkie-przyznałem.-Cindy to ładne imię. Twoja siostra też pewnie była ładna. I ty też jesteś, ale znacznie bardziej, kiedy nie płaczesz-powiedziałem, po czym delikatnie chwyciłem ją za brodę i uniosłem jej twarz, zmuszając ją w ten sposób, żeby na mnie popatrzyła. Nasze spojrzenia spotkały się i przez chwilę po prostu patrzyliśmy się na siebie, nic nie mówiąc. Przypomniałem sobie, jak duże wrażenie za pierwszym razem zrobiły na mnie jej oczy. Były naprawdę niezwykłe, sprawiały wrażenie, jakby ledwo dostrzegalnie świeciły. Lily poruszyła się, odsuwając się ode mnie nieznacznie. Był to jawny sygnał, że chce, abym zabrał rękę. Nie wiem dlaczego, ale zrobiłem to, choć tak naprawdę nie przerywałbym tej chwili. Co to właściwie było? Miałem wrażenie, że byłem świadkiem czegoś dziwnego, ale... czego? Nagle jednak Lily z powrotem się do mnie zbliżyła. Była tak blisko mnie, że stykaliśmy się ramionami.

-A Cane i ty?-spytała cicho.

-Co "Cane i ja"?-zdziwiłem się.

-Pytałeś kiedyś, czy chcę poznać waszą historię. Chcę. Opowiedz mi, proszę-powiedziała Lily. Wyglądała tak zwyczajnie, a jednocześnie niesamowicie. Cierpienie w jej oczach mieszało się z łagodnością, ufnością, smutkiem i ciekawością. Nie wiem, jakim cudem, ale od niej samej też poczułem coś na kształt...troski? Nie, to nie było to. Dobroci. Tak, właśnie to od niej czułem. Ona cała byłe przepełniona dobrocią. Była jej ucieleśnieniem. Teraz już wiedziałem, co miała na myśli mówiąc, że nie jest jak my. Nie to, że ma inne moce. Nie to, że potrzebuje snu. Ona jest uosobieniem dobroci. My może moglibyśmy też być dobrzy. Może nawet kiedyś byliśmy. Zanim zrozumieliśmy, że nie warto. Ale musiałem przyznać, że z taką dobrocią i niewinnością jak u Lily nigdy jeszcze się nie spotkałem. Chciałem jej skosztować. Chciałem się w niej zatopić. Chciałem się nią upoić. A Lily była tak blisko mnie, że wystarczyło, iż tylko lekko się odwróciłem i pochyliłem, a nasze usta zetknęły się.

~*~

Byłam niesamowicie zaskoczona takim zwrotem akcji! Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego! Poza tym, zadałam pytanie i myślałam, że uzyskam na nie odpowiedź, a nie że zostanę pocałowana. Ale jedno muszę przyznać. To mi się w jakiś sposób podobało. Nigdy wcześniej się nie całowałam. A przynajmniej w tej części życia, którą pamiętam. Nie wiedziałam za bardzo, co mam robić, więc po prostu pozwalałam działać Candy'emu. Na początku jego usta ledwo muskały moje, trwało to kilka sekund. A potem Candy przywarł do mnie jakby z całych sił. Jedną rękę wplątał w moje włosy, drugą położył na mojej szyi i lekko pociągnął mnie do siebie. Byłam do niego odwrócona bokiem i to nie była wygodna pozycja, więc kiedy to zrobił, po prostu odwróciłam się cała w jego stronę.

Poczułam, jak Candy delikatnie przesuwa językiem po moich wargach. Ja naprawdę nigdy wcześniej niczego podobnego nie doświadczyłam. Jak wspomniałam, po części mi się to podobało, ale też po części miałam ochotę zapaść się w sobie, zniknąć, uciec, zrobić cokolwiek, żeby przerwać tą niecodzienną, stresującą sytuację. Ale nie byłam w stanie się nawet poruszyć. Candy znowu przesunął językiem po moich ustach. Czułam, że zaczyna mi brakować tchu. Czy ja w ogóle teraz oddychałam? Rozchyliłam lekko usta, żeby zaczerpnąć powietrza, a chłopak wykorzystał to i wsunął do środka swój język. Właściwie bez namysłu rozszerzyłam wtedy wargi jeszcze bardziej, czego Candy znowu nie omieszkał wykorzystać. Dłoń, którą do tej pory trzymał na mojej szyi, zsunął mi na talię. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, dokąd to już dotarło. Nie mogliśmy posunąć się dalej. W tej samej chwili dało się słyszeć czyjś wesoły głos.

-Wróciłam!-zawołała Cane. Candy i ja odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Oboje spojrzeliśmy na siebie tak, jak byśmy widzieli się pierwszy raz w życiu i zastanawiali się, co tu razem robimy.

-Gdzie jesteście?!-krzyknęła siostra błazna. Candy przybrał normalny wyraz twarzy.

-Chcesz, żebym z tobą został? No wiesz, jeśli jest ci ciężko po tym, jak sobie przypomniałaś imię siostry. Albo możemy iść na spacer. Spacer nocą dobrze robi na poprawę nastroju-powiedział chłopak, ignorując całkowicie swoją siostrę.

-Nie, dzięki, ja... poradzę sobie. Dzięki. Idź do Cane, bo jej krzyki zaraz nam tu sprowadzą sąsiadów wkurzonych za przerywanie ciszy nocnej-odparłam.

-Nie mamy sąsiadów-zauważył Candy.

-Chcesz ryzykować, że napadnie cię chmara wkurzonych wiewiórek?-spytałam.

-Uznajesz wiewiórki za naszych sąsiadów?

-A nie są nimi?-zapytałam. Chłopak wzruszył ramionami.

-Jeśli tego właśnie chcesz, to zostawiam cię samą-powiedział. Następnie wydostał się spod trybun i poszedł do Cane. Ale wcześniej jeszcze odwrócił się do mnie i posłał mi delikatny uśmiech. Nie był fałszywy, ani kpiący, jak wszystkie jego uśmieszki do tej pory. Był bardziej... przyjacielski. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że w nim i w jego siostrze kryje się dobro.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top