Rozdział 2
-Ten jest mój!-zawołała Cane, kiedy natknęliśmy się na dwóch kolejnych strażników. Niemal rzuciła się na jednego z nich i zaciągnęła go w stronę jakichś drzwi.
-Sypialnia! Idealnie!-dodała, zamykając się tam ze swoją ofiarą. Zaśmiałem się na myśl, co czeka tego biedaka. Swoją drogą, ja też miałem ochotę na jakieś ciekawsze zabawy. Njapierw jednak dość szybko zabiłem drugiego strażnika, miażdżąc go swoim młotem. Potem jednak szczęście się do mnie uśmiechnęła, kiedy natknąłem się na jakąś służącą, która miała dziś wyjątkowego pecha. Widząc mnie, całego we krwi i zmasakrowane ciało strażnika, upuściła kosz, który z sobą niosła i z którego wysypały się jakieś ubrania. Nie ma to jak dobry gwałt-pomyślałem, czując narastającą we mnie z każdą chwilą ekscytację. W kilka chwil zjawiłem się przed kobietą, nie zważając na cały ten bałagan, chwyciłem ją, nim zdążyła uciec, popchnąłem na ścianę i pocałowałem. Niestety moja ofiara spróbowała ugryźć mnie w język, ale jej się to nie udało. Odsunąłem się na chwilę od kobiety, po czym ponownie przyparłem ją do ściany i wgryzłem się swoimi ostrymi zębami w jej szyję. Poczułem w ustach krew, a jej smak sprawił, że od razu poczułem się jeszcze lepiej! Odgryzłem swojej ofierze spory kawałek ciała, po czym odsunąłem się od niej ponownie i uśmiechnąłem się do niej, podczas gdy z ust ściekała mi krew. Kobieta sięgnęła ręką w bok i chwyciła jakąś stojącą na kolumnie wazę, którą spróbowała mnie zaatakować. Zrobiłem unik, ale i tak dostałem w ramię, poza tym naycznie rozbiło się i pocięło mnie ostrą krawędzią.
-To ci nie pomoże!-zawołałem. Teraz byłem cały ubrudzony od ludzkiej, czerwonej krwi i swojej, fioletowo-neonowej. Moja rany oczywiście natychmiast się zagoiły, a kawałki szkła wypadły z ciała i uderzyły z ledwo słyszalnym brzękiem o podłogę.
-Pozwól, że teraz ja się tym pobawię!-zawołałem, po czym schyliłem się po kawałek szkła i przebiłem nim mojej ofierze oko. Kobieta krzyknęła z bólu, a potem jej krzyk przeszedł jakby w cichy jęk.
-Dopiero będziesz miała powody, żeby jęczeć!-zawołałem, po czym zacząłem się opętańczo śmiać. Chwyciłem ledwo trzymającą się na nogach kobietę i jeszcze bardziej przycisnąłem ją do ściany. Już miałem zdjąć spodnie, kiedy na korytarz wypadła Cane.
-Candy?! Od kiedy ty się tak pierdolisz ze swoimi ofiarami? Znaczy, od kiedy robisz wszystko tak wolno?! Nie mamy czasu, biegnie tutaj więcej strażników!-zawołała, po czym chwyciła mnie za rękę i za sobą pociągnęła.
-Co, co, co? O co chodzi?-zapytałem zaskoczony.
-Widziałam z okna sypialni, że kieruje się tutaj więcej strażników-wyjaśniła Cane.
-Aha. A ty już skończyłaś?-zdziwiłem się.
-Tak. Jeśli chcesz, mogę ci poopowiadać o swoich łóżkowych przygodach-odparła.
-Bez przesady, nie chcę wiedzieć, co moja siostra robi w łóżku-powiedziałem. Potem już nie mieliśmy czasu na rozmowy, bo zaczęła się nasza zabawa w berka z tymi strażnikami. Oczywiście złapanie nas było dla nich niemożliwe, biorąc pod uwagę fakt, że oboje potrafiliśmy zmieniać się w kolorowy dym i znikać. Między innymi w ten sposób przedostaliśmy się do innego, znacznie większego i ładniejszego budynku. Wbiegliśmy po jakichś schodach, ale niestety paru strażników nadal nas goniło. Pobiegłem przed siebie jakimś korytarzem.
-Ej, w sumie to ich już jest niewielu, zabijmy ich po prostu!-zawołała Cane, która zamiast biec za mną, zatrzymała się i została w tyle.
-Idiotka! Pewnie zaraz i tak wezwą ich tutaj większą liczbę, o ile już nie wez...!-urwałem nagle, zaskoczony widokiem, który miałem przed, a raczej pod sobą. W międzyczasie, kiedy mówiłem do Cane, otworzyłem jedne z drzwi i znalazłem się na czymś przypominającym podłużny balkon. Ciągnął się on dookoła sali znajdującej się pod nim.
-Dlatego właśnie masz zabrać dzieci i pójść z nimi w bezpieczniejsze miejsce-powiedział jeden ze strażników.
-Południowa wieża?-spytała druga postać. I to nie byle jaka postać! Miała długie, ciemnofioletowe włosy i jasnofioletową, niemal białą skórę. Wzrok przykuwały też jej zielone oczy, choć sam nie wiedziałem, co takiego było w nich niezwykłego. Jeśli chodzi o jej ubiór, to i tym przykuła moją uwagę. Miała na sobie różowe spodnie, których nogawki rozszerzały się ku dołowi. W pasie zawiązaną miała fioletową, trójkątną chustę, z również różowymi pasemkami na brzegu. Bluzkę miała ciemnofioletowo, ale rękawy były jaśniejsze i nieco rozszerzały się na końcu. Posiadała też czarne rękawiczki z fioletowymi zdobieniami i takie same, spiczaste buty. Do tego na chuście, butach, we włosach i wokół rękawic zobaczyłem masę dzwonków. Oprócz tego zauważyłem u niej kilka kolorowych, świecących się neonowo bransolet i naszyjnik. Miałem szansę dostrzec tyle szczegółów, bo ze zdziwienia po prostu stałem tak i patrzyłem się na nią. Chociaż to wydawało się niemożliwe, ona wyglądała jak Cane i ja! No, może nie do końca tak samo, ale podobieństwo na pewno jakieś było! Była błaznem, ale nie byle jakim błaznem...magicznym, jak my!
-To chyba będzie dobre rozwiązanie. Tam raczej intruzi nie dotrą-powiedział strażnik.
-Może jednak pomogę potem wam z nimi?-spytała dziewczyna zatroskanym głosem.-Wykluczone! Twoim zadaniem jest pilnować królewskich dzieci!-zawołał mężczyzna.
-Dobrze, niech tak będzie-odparła potulnie dziewczyna. Następnie schyliła się i podniosła z ziemi na oko dwuletnie dziecko, które do tej pory bawiło się czymś na podłodze, siedząc sobie grzecznie tuż obok tej dwójki. Poszła z nim w kierunku jakichś drzwi. W tej samej chwili strażnik gdzieś odszedł, a po paru minutach znowu pojawiła się ta dziewczyna, z dzieciakiem na rękach. Dwójka kolejnych szła za nią.
-Nie wołaj na mnie "Maksi"! Mam 13 lat! Nie jestem już dzieckiem!-wołał chłopak.
-A ja nie jestem magicznym błaznem-odparła dziewczyna.
-Lily, a dokąd właściwie idziemy?-spytała mała, na oko kilkuletnia dziewczynka.
-Musimy iść gdzieś indziej, bo...
-Mama wróciła? Pójdziemy gdzieś z nią?-zapytała z nadzieją w głosie dziewczynka.
-Aura, nie bądź głupia, ona teraz nie ma na to czasu! Przecież ma na głowie podpisanie pokoju z naszymi sąsiadami!-zganił dziewczynkę chłopak.
-Maksi, nie krzycz na siostrę-upomniała go dziewczyna.
-A ty nie mów na Maksi!-odparł chłopak. Dalszej części rozmowy już nie słyszałem, bo przeszli przez salę i wyszli przez kolejne drzwi. Na szczęście ani razu żadne z nich nie spojrzało w górę i mnie nie zauważyło.
~*~
Kiedy wybiegłem z powrotem na korytarz, omal nie zderzyłem się ze swoją siostrą.
-Cane! Jesteś cała we krwi!-zawołałem na jej widok.
-Ty też-odparła.
-Ale masz jej chyba teraz więcej niż wcześniej...
-Zabiłam sama tamtych strażników, skoro ty nie chciałeś się zabawić-powiedziała dziewczyna.-A właśnie! Nie uwierzysz, co, a raczej kogo widziałem!-zawołałem.
-Co? Opowiadaj! Już! Natychmiast! Teraz! Nie trzymaj mnie w niepewności!-zawołała Cane. Jej reakcja trochę mnie rozbawiła.
-To daj mi dojść do głosu-przerwałem jej z uśmiechem, po czym zacząłem szczegółowo opowiadać swoje spotkanie z istotą, która najprawdopodobniej była taka jak my. Musiałem się przy tym spieszyć, bo oboje liczyliśmy się z tym, że zaraz mogą zjawić się kolejni strażnicy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top