Rozdział 18

Candy miał rację, musiałam dopracować swój plan. Dlatego niemal cały dzień spędziłam na myśleniu jak to wszystko wykonać, co będzie się bardziej opłacało. I co z tą dwójką. Czy im zaufać? Czy sprawdzić ich jednak? A jeśli tak, to jak? Miałam to szczęście, że cały dzień mnie nie niepokoili. Kiedy wróciłam do ich cyrku, tej dwójki już nie było. I nie wrócili, dopóki nie zasnęłam. Trochę się tym mimo wszystko martwiłam. Bo jeżeli znowu dali się ponieść swoim morderczym zapędom, to już bym wolała, żeby byli tutaj. Kiedy obudziłam się następnego dnia, też ich nigdzie nie było. Wyszłam z cyrku sprawdzić, czy gdzieś ich nie ma w pobliżu, bo to już zaczynało być niepokojące. Odeszłam trochę od namiotu cyrkowego, gdy nagle poczułam się... no nie najlepiej. Jakby w jednej chwili opuściły mnie wszystkie siły, a przynajmniej większość. Przysiadłam na jakimś zwalonym pniu i oparłam głowę o rękę. Mimo że dopiero wstałam poczułam, że powieki same mi się zamykają. Nie powinnam być senna, ale jeżeli miałam zasnąć, to przecież nie tutaj! Wstałam, zrobiłam kilka kroków w stronę ich cyrku i przewróciłam się. A potem cały świat pochłonęła ciemność.

~*~

Cały dzień zabijania niewinnych ludzi był naprawdę wspaniałą rozrywką, ale kiedyś to się musiało skończyć. Kiedy już wracaliśmy, zaliczyliśmy jeszcze kąpiel, bo Candy, czyli mój debilny brat, wrzucił mnie do rzeki, a ja nie pozostałam dłużna i kiedy tylko podpłynęłam do brzegu, też go wciągnęłam do wody. Przynajmniej dzięki temu obmyliśmy się z krwi (woda w rzece momentalnie zrobiła się czerwono-różowa), a to oznaczało, że istnieje szansa, iż Lily o niczym się nie dowie i nie będzie nam prawić morałów. Jednak kiedy wróciliśmy do cyrku, jej nie było. To było nieco zaskakujące, ale zważywszy na to, że ona cała była dziwna, nie aż tak. Candy i ja zjedliśmy razem masę słodyczy, potem pokłóciliśmy się, żartowaliśmy, znowu kłóciliśmy się, szukaliśmy Lily, żartowaliśmy, kłóciliśmy się, i tak w kółko.

~*~

-Nie powinniśmy jakoś interweniować?-spytał młody mężczyzna.

-Nie. To zupełnie normalne. Coś ty? Nie uważałeś, jak nam to tłumaczyli?-odparł jego brodaty towarzysz.

-Mnie tu przysłali dopiero wczoraj, i to tak niespodziewanie wyszło, więc za wiele mi nie zdążyli wytłumaczyć-odparł chłopak.

-No tak, po tej pierwszej akcji paru spasowało i się poddało. Tss, tchórze-powiedział trzeci strażnik i splunął. Był łysy, wysoki, dobrze zbudowany. Widać po nim było, że to zaprawiony żołnierz.

-No więc? Dlaczego nie interweniujemy? Nie pomagamy jej?-zapytał młodzik.

-To normalne. Góra przekazała nam, że ten specyfik, co wymyślili jajogłowi, długo się utrzymuje we krwi i daje o sobie znać. Teraz ona już prawie nie odczuwa jego działania na co dzień, ale tyle jej go załadowali, że jeszcze jakiś czas takie akcje mogą się zdarzać. Po prostu, jak twierdzą, opuściła ją moc. A my nie musimy się tym interesować, dopóki nic jej nie grozi-wyjaśnił łysy żołnierz.

-Teraz trochę to rozumiem-odparł nowicjusz.

-Najważniejsze do nie podejmować własnych działań. Ci, co mają wiedzieć, o co tu chodzi, wiedzą. My mamy tylko wykonywać zadania. A zadaniem jest ochrona tej trójki i pilnowanie, żeby się o nas nie dowiedzieli. Wystarczy miesiąc z nimi wytrzymać i po krzyku-powiedział brodacz.

-I co potem?-zainteresował się ich młody towarzysz, z którym we trójkę obserwowali z ukrycia magicznego błazna, który zemdlał kilka godzin temu i do tej pory nie odzyskał przytomności.

-A potem to już nie nasza sprawa, co dalej z nimi zrobią. Rozkaz jest jasny, pilnować przez miesiąc i nie dać się zauważyć-odparł łysy.

~*~

-Jest już noc, a jej dalej nie ma, nie powinniśmy się zacząć niepokoić?-zapytała moja siostra.

-A ty od kiedy tak się przejmujesz jej losem?-spytałem. Cane wzruszyła ramionami.

-Nie wiem. Jakoś tak trochę ją lubię. Nie jej wina, że jest naiwna, daje się oszukiwać i wykorzystywać. Ale może jeszcze kiedyś będą z niej ludzie-odparła.

-Aha, czyli brak ci towarzystwa i liczysz na to, że zyskasz nową psiapsiółkę? Ja ci nie wystarczam?-zapytałem.

-Nie, skądże, ale czasem...

-Ale czasem?-ponagliłem ją.

-Chyba niekoniecznie mamy ochotę rozmawiać ze sobą o okresie i ulubionych kosmetykach-odparła Cane.

-Ok, przyznaję ci rację. Nie chcę o tym słuchać-powiedziałem.

-To co robimy?-zapytała Cane.

-Nie wiem-wzruszyłem ramionami.-Ona może być wszędzie i robić wszystko-dodałem po chwili.

-Chyba masz rację. Zabijemy kogoś? O, mam pomysł! Rozwieśmy plakaty informujące o występue cyrku! Zabijemy paru naszych gości, bo ostatnio mordujemy tylko w taki zwyczajny sposób, dawno nie zabiliśmy nikogo przed, po albo w trakcie występu-zasugerowała Cane.

-No a co jak wróci nasza Lily?-zapytałem. Cane zastanowiła się.

-No to faktycznie może nam pokrzyżować plany. Trzeba by ją czymś zająć...

-Poza tym po takim występie-morderstwie będziemy musieli się stąd wynieść, co jej powiemy?-zapytałem.

-No i znowu masz rację. Ale trzeba nad tym pomyśleć. Bo jak ona tak będzie znikać, to umrzemy z nudów. Straaaasznie mnie ciekawi, w co ona się wplątała, a ciebie?-zapytała Cane.

-Mnie właściwie też. I zastanawia mnie, kiedy i jak przejrzy na oczy. To będzie boskie, widzieć, jak zdaje sobie sprawę z rzeczywistości, jaka ją otacza. Z całej prawdy. Chcę to widzieć. To będzie takie zabawne!-zawołałem. To, że poniekąd współczułem Lily jej głupoty, nie znaczyło, że nie bawiło mnie to wszystko. Na swój sposób jej naiwność była naprawdę urocza i śmieszna.

-Chyba wtedy umrę ze śmiechu-przyznała mi rację Cane.-Tak czy inaczej, nie możemy tutaj zostać. Nudzi mi się-dodała moja siostra.

-Chcesz poćwiczyć nasze akrobacje?-spytałem.

-Bez publiki to nie jest już to samo-powiedziała Cane.

-No dobra, to co sugerujesz?-zapytałem.

-Chodź do lasu-zaproponowała po chwili moja siostra.

-Do lasu?

-Do lasu.

-Po chuj?

-Nie po chuj, tylko poszukać czegoś do zrobienia. Dojdziemy do miasta i zabawimy się!-zawołała Cane.

-Ok, fragment o "zabawieniu się" w mieście mnie przekonał. Idziemy!-odparłem.

~*~

Wcześniej szukaliśmy ludzi w lesie, za dnia, podróżników, kupców, dzieciaków, myśliwych i tak dalej, ale nocą mogliśmy się na nich natknąć tylko w mieście. Ludzie nie szlajali się po lesie po zmroku. Nawet nie z naszego powodu, po prostu bali się wszystkiego tego, co kryła noc. Wilków. Niedźwiedzi. Złych duchów. Rozbójników. Morderców. Mnie i Candy'ego. Zatem skierowaliśmy się do miasta. Między nami panowała cisza, ale nie była ona nieprzyjemna. Wręcz przeciwnie. Czasem nawet nasza dwójka potrzebowała tego, żeby w ciszy pomyśleć, posłuchać otoczenia. Właśnie za to tak kochałam swojego brata. Nie byliśmy jakimś tak zwykłym rodzeństwem. Byliśmy bliźniakami, a że nie byliśmy też ludźmi, tylko czymś zdecydowanie lepszym od nich, nasza więź także była wyjątkowa. Kiedy byliśmy blisko siebie, nasze moce stawały się nieco potężniejsze. Potrafiliśmy też wyczuwać uczucia drugiego z nas, nawet kiedy się nie widzieliśmy. No i, co najważniejsze, mogliśmy naszą moc połączyć i dzięki temu stawaliśmy się jeszcze silniejsi.

-Co jest? Co robisz?-zapytał mój brat, kiedy na chwilę przystanęłam. Skręciłam w prawo i ruszyłam przed siebie.

-Znalazłam naszą zgubę-powiedziałam, pochylając się nad Lily, która leżała na ziemi i wyglądała, jakby albo spała, albo była martwa. Żadna z tych rzeczy nie wchodziła w grę, bo widziałam, że dziewczyna oddycha, a gdyby chciała spać, to na pewno nie tutaj i nie w tak niewygodnej pozycji. Mój brat po chwili znalazł się obok mnie.

-Lily? Co ona tutaj robi?-zdziwił się.

-Zażywa relaksującej kąpieli, nie widzisz?

-Wcale tego nie robi-odparł Candy.

-To co się głupio pytasz?

-Co z nią robimy? Trzeba ją spróbować obudzić-powiedział błazen, ignorując moje ostatnie słowa.

-Tak jak ostatnio?-zapytałam. Candy uśmiechnął się lekko.

-Ale tym razem ty. Ja już z niej raz zrobiłem miss mokrego podkoszulka-odparł mój brat, a na jego twarzy pojawił się dwuznaczny uśmiech. Kiwnęłam głową, a po chwili w moich rękach pojawiło się wiadro z wodą, którego zawartość wylałam na Lily, ale ta nawet nie zareagowała.

-Dobra, żarty na bok. Widać coś jej jest. Weźmy ją do cyrku, co?-zasugerował mój brat. Kiwnęłam głową. Candy podszedł bliżej do Lily i odgarnął jej z twarzy włosy. Jednak chwilę po tym, jak jej dotknął, zabrał rękę z taką szybkością, jakby skóra Lily go parzyła.

-Co jest?-zainteresowałam się. Podeszłam do brata. Z ciekawości dotknęłam ręki Lily. Niemal w tej samej chwili poczułam coś... jakby upływ energii, a potem zmęczenie. Byłam zaskoczona, ale nie cofnęłam dłoni, przynajmniej dopóki nie pojawiło się na niej kilka drobnych ran. Cofnęłam rękę, niesamowicie tym zdziwiona. Kiedy ostatnio bawiliśmy się z Candy'm w zabijanie, moja ofiara poraniła moją dłoń w obronie nożem, ale niezbyt głęboko i nie bolało to tak bardzo. Rany do razu się zagoiły, jak zwykle, ale teraz... mogłam przysiąc, że na mojej dłoni odnowiły się dokładnie te same rany. Spojrzałam na Candy'ego i zauważyłam, że on też przygląda się temu zaskoczony.

-Co jest?-powtórzyłam, ale on tylko pokręcił głową. Też nie miał pojęcia, co się dzieje.

-Ale mam pewną teorię-powiedział nagle, po czym chwycił Lily za rękę. Przez chwilę nic się nie działo, potem na jego dłoni pojawił się czarny ślad. Po krzyżyku. Dawno już się zagoił, ale teraz się odnowił. Potem u mojego brata pojawiła się kolejna rana na przedramieniu, mogłam być tego pewna, bo rękaw jego bluzki przesiąkł jego krwią. Spojrzałam na niego zaniepokojona.

-Co ty robisz?-spytałam, widząc, jak pod jego okiem pojawia się podłużna rana, zadana ostatnio przed jedną z jego ofiar.

-Coś głupiego-odparł.

-To widzę. Zostaw ją!-zawołałam i chwyciłam go za rękę, którą trzymał dłoń Lily. Chciałam go przekonać, żeby ją puścił. W tej samej chwili dziewczyna otworzyła oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top