Rozdział 16
Dziewczyna ze smutkiem spuściła wzrok, a ja wykorzystałem tę chwilę, aby spojrzeć na Cane. Wiedziałem, że mnie nie wyda, bo wie, że jeżeli kłamię, to mam jakiś plan, ale musiałem się jednak upewnić. Moja siostra spojrzała na mnie i posłała mi lekki uśmiech. Wiedziałem, co on oznacza. "Nie wiem, co planujesz, ale jeśli to będzie zabawne, a na pewno będzie, to wchodzę w to"-to właśnie mówił ów uśmiech. Cane zagra w moją grę. I Lily też w nią zagra, choć jeszcze o tym nie wie. Odwróciłem się w jej stronę akurat w chwili, kiedy znowu podniosła na nas wzrok.
-To co teraz zamierzasz, cukiereczku?-spytałem.
-Ja...Nie jestem "cukiereczkiem" -dziewczyna popatrzyła na mnie dość wrogo, ale nie aż tak, jak bym się tego spodziewał.
-Może powiem ci, co ja bym zrobił na twoim miejscu?-spytałem, ignorując jej słowa.
-A co takiego byś zrobił, gdybyś był na moim miejscu?-zapytała Lily.
-Zostałbym z nami. Przynajmniej przez jakiś czas. Żeby trochę odpocząć, nabrać sił...a wiesz, w stadzie bezpieczniej niż w pojedynkę-odparłem.
-Nie jestem pewna, ale czy ty właśnie nazwałeś nas stadem?-spytała z uśmiechem Cane.
-Tak. A ja jestem samcem alfa, więc radzę się mnie słuchać-odparłem, po czym oboje zaśmialiśmy się.
-Co mi to da? Po co miałabym zbierać siły...odpoczywać...?-spytała cicho Lily. Od razu spoważniałem i z powrotem na nią popatrzyłem.
-A nie chciałabyś na przykład chociaż spróbować potem odnaleźć drogi do tej swojej królewny, cukiereczku? Poza tym, jesteśmy teraz na terenach tego całego Juana, z tego, co mi wiadomo. Może udałoby ci się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi? Ja na twoim miejscu właśnie tego bym chciał. Naprawdę jesteś aż tak głupia i naiwna, żeby nie wpaść na tak proste rozwiązanie?-spytałem. Dziewczyna posłała mi wkurzone spojrzenie.
-Nie jestem jednak na tyle głupia i naiwna, żeby zostać z dwójką psychopatów. Pod jednym dachem-odparła.
-Możemy ci wyczarować drugi namiot cyrkowy-powiedziała z uśmiechem Cane.
-Walcie się. Oboje. Sama sobie poradzę-odparła dziewczyna, po czym odeszła od drzewa, przeszła obok nas, zrobiła kilka kroków, zachwiała się i upadła.
-Właśnie widzę. Przecież jesteś taka jak my. Z naszej strony nie grozi ci niebezpieczeństwo. Co mielibyśmy ci zrobić? Jak i kiedy, skoro tak jak my, nigdy nie śpisz? A w pojedynkę tylko napędzisz sobie kłopotów-powiedziałem.
-Dlaczego tak bardzo chcecie, żebym z wami została?-spytała dziewczyna, podnosząc się powoli z ziemi. Wzruszyłem ramionami i posłałem Cane rozbawione spojrzenie, którego Lily nie zauważyła.
-Może nie jesteśmy takimi potworami, za jakie nas uważasz? Może z naszej strony to akt dobrej woli?-zapytałem. Dziewczyna przez długi czas milczała. W końcu z powrotem do nas podeszła.
-Dobra. Ale przestańcie powtarzać jedną rzecz. Przestańcie mówić, że jestem do was podobna. Bo nie jestem-powiedziała.
~*~
-Nie rozumiem tylko jednego. Czym ja mam się tutaj zająć?-spytałem. Młody mężczyzna odwrócił się w moją stronę. Miał długie jak na faceta włosy, czarne, sięgające aż do ramion. W połączeniu z rysami twarzy sprawiało to, że na początku każdy brał go za kobietę. Ale już kiedy się odezwał, mogło to wywołać u kogoś zamieszanie. Głos miał bowiem niski, trochę zachrypnięty, jakby dzień wcześniej wyśpiewywał przez co najmniej kilka godzin jakieś pieśni.
-Ależ to proste, Lucianie. Na razie to miejsce jest odnawiane. Prowadzone tutaj kiedyś badania były niesamowicie cenne. Jednak nikt nie może się dowiedzieć o naszym ośrodku. Twoim zadaniem jest pilnować, aby nikt tutaj nie wszedł ani stąd nie wyszedł. Pracownicy mają dość jedzenia, wody i prądu, aby spędzić tutaj nawet rok bez konieczności opuszczania tego miejsca. Sprawiliśmy, że ośrodek jest w pełni samowystarczalny, teraz tylko trzeba popracować nad bardziej skomplikowanymi naprawami. A kiedy już wszystko będzie gotowe, ktoś taki jak ty jest potrzebny, aby pilnować tych bestii-powiedział Pan R.
-Teraz już rozumiem. A czy mogę chociaż wiedzieć, po co to miejsce powstało? Dlaczego do tej pory o nim nie wiedziałem? Co się tutaj stało, że wygląda...jak wygląda-powiedziałem. Fakt, trzeba było przyznać, że budynek wyglądał zapewne lepiej, niż przed naprawami, których w nim dokonano. Ale nadal nie zachwycał. Obdrapane ściany, niektóre zawalone, gruz walający się po korytarz, kurz, pajęczyny...
-To więzienie tych potworów. Jedyne miejsce, w którym można je zabić-odparł mężczyzna.
-Skąd to wiesz?-spytałem.
-Z ksiąg. Wielu ksiąg, których studiowaniu poświęciłem lepszą część mojego życia-powiedział mój rozmówca.
-Dziwnie czuję się ze świadomością, że ktoś prawie dwadzieścia lat ode mnie młodszy uważa, że lepsza część życia jest już za nim-odparłem.
-Ale tak właśnie niestety jest. Chcę jednak poświęcić resztę swojego istnienia... druga część mojego życia będzie jeszcze lepsza, bo zniszczymy te potwory. Wiesz, że jeden z nich ukrywał się na dworze królowej Adele? Zataili to przed nami... Ciekawe, co potem chcieli zrobić z tym faktem? Napaść na nas? Wykorzystując moc tego czegoś? Na szczęście my ich wyprzedziliśmy. Z twoją pomocą nasza misja na pewno się powiedzie. Uwolnimy od tych stworzeń świat!-zawołał podekscytowany Pan R. Najwidoczniej on także najbardziej na świecie pragnął ich śmierci.
~*~
-Gdzie idziesz?-spytała Cane.
-Poszukać Lily-odparłem zgodnie z prawdą.
-Po co?-zainteresowała się moja siostra.
-Zobaczyć co z nią. Od kilku godzin, odkąd ją oprowadziliśmy po naszym cyrku, nie daje oznak życia-odpowiedziałem.
-A co ty się tak o nią martwisz?-spytała Cane.
-Jak zginie albo nam zwieje będzie mniej frajdy, nie?-odparłem.
-W sumie racja. A tak właściwie, to masz jakiś pomysł? Na pewno masz, na darmo byś jej nie okłamał-powiedziała Cane.
-Ciszej, jeszcze nas usłyszy. Cóż, szczerze, to pomyślałem sobie, czemu by jej z nami nie zatrzymać i nie zabawić się jej kosztem? Jest tak głupia i naiwna, aż się prosi o to, żeby ją wykorzystać...-odparłem.
-I znowu masz rację. To będzie niesamowicie zabawne! Dobra, to idź szukaj tej naszej księżniczki!-zawołała Cane. Ona była zajęta malowaniem na kolorowo jednej ze ścian naszego cyrku i ta rozrywka najwidoczniej ją zaspokajała. Ale ja naprawdę byłem ciekaw, co porabia nasz drogi gość. Przeszukałem cały cyrk i na nic nie trafiłem. W końcu poszedłem na arenę, a następnie rozejrzeć się na trybunach. I w końcu znalazłem naszą zgubę. Ku mojemu zaskoczeniu, znalazłem ją pod trybunami. Ku mojemu jeszcze większemu zaskoczeniu, wyglądała, jakby spała. Na początku podszedłem do niej i uklęknąłem przy niej. Leżała zwinięta w pozycji embrionalnej. Jakimś cudem zgasiłem w sobie pragnienie, żeby ponownie oblać ją wiadrem zimnej wody. Zamiast tego pochyliłem się i nią potrząsnąłem. Dziewczyna nagle otworzyła oczy, chwyciła mnie za ręce i poderwała się do pozycji siedzącej. Prawie krzyknęła na mój widok, ale po chwili po prostu cicho jęknęła, kiedy przywaliła głową w trybuny nad nami. Jednocześnie, gdy mnie złapała, znowu poczułem to dziwne uczucie. Odczułem lekkie zmęczenie, niczym niewyjaśnione. Szybko się od niej odsunąłem.
-Co ty tu robisz? Spałaś?-spytałem. Lily nic nie odpowiedziała. Wlepiła wzrok w ziemię i nie zanosiło się na to, żeby zamierzała się odezwać.-Spałaś. Dlaczego spałaś? Nie powinnaś... Cane i ja nigdy nie śpimy, niepotrzebny nam sen-powiedziałem.
-Mówiłam już, nie jestem taka jak wy!-zawołała Lily, po czym na klęczkach wyszła spod trybun. Zrobiłem to samo.
-Więc jaka jesteś?-zapytałem. Dziewczyna przystanęła i spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
-Co?-zdziwiła się.
-Jaka jesteś? Twierdzisz, że nie taka, jak Cane i ja. Więc jaka? To chyba proste pytanie. Wyglądasz jak my, masz takie same moce, ale nie do końca. Czymś się od nas różnisz. Ale czym dokładnie? I dlaczego?-zapytałem. Lily na chwilę zamilkła.
-Czemu cię to interesuje?-spytała nagle.
-Mieszkasz u nas, cukiereczki. I jesteś jedyną osobą, która przynajmniej przypomina Cane i mnie. A ty nie jesteś ciekawa, dlaczego moja siostra i ja jesteśmy, jacy jesteśmy?-zapytałem.
~*~
-Nie jestem cukiereczkiem i nie chcę tego wiedzieć. Chcę po prostu być sama!-odparłam. W tej samej chwili jakaś siła odepchnęła ode mnie Candy'ego i ten przywalił z impetem w trybuny. Natychmiast znalazłam się obok niego i wyciągnęłam do niego rękę, żeby pomóc mu wstać.
-Przepraszam, ja nie chciałam-powiedziałem cicho.
-Więc jednak to ty za tym stoisz?-zapytał Candy. Wstał sam, bez mojej pomocy.
-Za czym dokładnie?-zdziwiłam się.
-Za rzuceniem mną w trybuny. I wtedy, kiedy byliśmy w pałacu, użyłaś swojej mocy, że odepchnąć mnie i Cane, prawda?-spytał chłopak. Niechętnie pokiwałam głową.
-Nie chciałam zrobić wam krzywdy, tylko pragnęłam, żebyście już stamtąd odeszli. Przepraszam za tamto, i za to teraz-powiedziałam. Ku mojemu zaskoczeniu Candy roześmiał się.
-Co cię tak bawi?-zapytałam.
-Że przepraszasz morderców za to, że chciałaś im coś zrobić. Zresztą, Cane i mnie i tak nic nie grozi-odparł. Zaniemówiłam. Kiedy zdałam sobie sprawę, co robię, nie wiedziałam, jak powinnam zareagować.-No nic, chyba nie mam tu co robić. Jak będziesz chciała ze mną pogadać, to wiesz, gdzie mnie znaleźć-dodał chłopak, po czym zmienił się w niebieski dym. I zniknął. A ja zostałam zupełnie sama ze swoimi myślami.
Kucnęłam, opierając się o trybuny. Przejechałam dłonią po swoich włosach. Zaczęłam się nimi bawić, zaplatając je i rozplatając, sposób, aby do nich dotrzeć. A może zamiast tego odnaleźć Juana? Mogłabym zakraść się jakoś do jego pałacu...zagrozić mu... Ale czy byłabym do tego zdolna? Chociaż nie, dla moich bliskich jestem zdolna do wszystkiego. Musze im za wszelką cenę pomóc. Jestem w królestwie Juana. Poza tym, jeśli dotrę do Adele i im pomogę, to ten dureń wyśle nowych żołnierzy, i nowych, cały czas będziemy musieli walczyć. A jeśli to jemu zagrożę, to będę miała go w garści. Odwoła wojska z królestwa Adele i nie wyśle tam nikogo nowego. Tak, to jest dobry plan. Pozostaje jeszcze kwestia tej dwójki...
Czy mogę im zaufać? I jak bardzo? Candy wie już, że potrzebuję snu. Na pewno powie o tym swojej siostrze. Wykorzystają to? Skrzywdzą mnie? Zabiją? Ale jaki mieliby w tym cel? Chyba, że współpracują z Juanem. Bo z jakiego innego powodu bym tutaj trafiła? "A ty nie jesteś ciekawa, dlaczego moja siostra i ja jesteśmy, jacy jesteśmy?"-te słowa pobrzmiewały echem w mojej głowie. Byłam ciekawa. Byłam bardzo ciekawa, co sprawiło, że stali się mordercami. Jaki w tym mają cel? Dlaczego? Ale jaką mam pewność, że powiedzą mi prawdę? Poza tym, mimo że byłam ciekawa, bałam się tego, co może mi powiedzieć. Nie mam pojęcia dlaczego, ale stchórzyłam. Jednak jeżeli chcę pomóc Adele i reszcie, muszę zacząć działać. Muszę nauczyć się rozpoznawać, kto jest dla mnie wrogiem, a kto przyjacielem. Muszę stać się silniejsza. Mądrzejsza. Lepsza. Zatem mimo wszystko, nawet jeśli oni są mordercami, powinnam spróbować się czegoś o nich dowiedzieć. Przecież nikt nie jest z natury zły. Ani nie sieje zła bez powodu. Może oni potrzebują pomocy, jak kiedyś ja? W końcu kto wie, jak ja bym skończyła, gdybym wtedy nie spotkała małego Leosia-mimowolnie, przywołując to wspomnienie, uśmiechnęłam się do samej siebie.-Boję się. Boję się tak wielu rzeczy. Ale muszę okiełznać strach. Długo tak żyłam, z dnia na dzień, unikając wszelkich problemów. Ale przecież tak nie może być zawsze.
~*~
Sama nie zdałam sobie sprawy, kiedy zasnęłam. Chyba tych ostatnich kilka dni naprawdę mnie wykończyło. Tym razem śniło mi się coś naprawdę przyjemnego. Dzień, w którym spotkałam Leonalda. Od kilku tygodni błąkałam się po lesie, sama nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Brakowało mi sensu życia. Miałam wrażenie, że utknęłam w niekończącej się pętli czasowej. Wszystkie drzewa i kamienie w lesie wyglądały tak samo. Niebo było wszędzie takie samo, również trawa. Wszystko było takie same. Miałam wrażenie, że wariuję. Nawet kiedy słyszałam ptaki, zastanawiałam się, czy to nie jakieś moje wymysły. Czy nie oszalałam ostatecznie i nie wyobrażam sobie tylko tego śpiewu ptaków. I wtedy, pewnego dnia, w tym lesie, natknęłam się na małe, kilkuletnie dziecko. Było tak samo zagubione jak ja. Nie mogłam przejść obok obojętnie. Pomogłam mu, a on pomógł mi. Dał mi prawdziwy, kochający dom i rodzinę.
~*~
-Śniło ci się coś przyjemnego?-kiedy tylko otworzyłam oczy, usłyszałam nad sobą damski głos. Po chwili dotarło do mnie, do kogo należy.
-Dlaczego tak myślisz?-zapytałam, po czym przeciągnęłam się i wstałam.
-Bo się uśmiechałaś przez sen-odparła Cane.
-Aha. A ty co tutaj robiłaś? Obserwowałaś mnie z nudów jak śpię?-zapytałam. Dziewczyna zaśmiała się krótko.
-Zabawna jesteś. Choć chyba jeszcze o tym nie wiesz. Nie, chciałam się tylko przekonać, czy już wstałaś. I akurat wstałaś-odparła Cane.
-A ja mam uwierzyć w ten przedziwny przypadek?-spytałam.
-Nie chcesz, nie wierz-odparła dziewczyna, wzruszając ramionami.
-Chciałabym ci wierzyć-odparłam z powagą. Cane znowu się zaśmiała.
-Jesteś naprawdę zabawna, kiedy tak mówisz!-zawołała.
-Tak, czyli jak? I w ogóle dlaczego ty i twój brat cały czas się ze wszystkiego śmiejecie?-zapytałam.
-Tak poważnie. Kiedy zachowujesz się właśnie tak poważnie, jesteś niesamowicie zabawna. A Candy i ja jesteśmy zawsze tacy radośni. Takich nas stworzono-odparła Cane.
-Stworzono? Kto was stworzył?-zdziwiłam się.
-Nie mamy pojęcia. Tak mi się tylko powiedziało. Ani Candy, ani ja nie pamiętamy, od kiedy właściwie jesteśmy na ziemi. Będzie już dobrych kilkaset lat, ale ile dokładnie? I skąd się wzięliśmy? Tego nikt nie wie-powiedziała dziewczyna, rozkładając ręce.
-To dziwne-odparłam.
-A ty skąd się wzięłaś? Miałaś tatusia i mamusię?-spytała dziewczyna, po czym zaśmiała się. Na początku myślałam, że mnie nie lubi. Że wręcz mnie nie toleruje i dlatego cały czas się ze mnie śmieje. Ale teraz miałam wrażenie, że ona po prostu już taka była. Szczera aż do bólu i wszystko ją bawiło.
-Ja... Ja też nie wiem, skąd się wzięłam-przyznałam.
-To dziwne-powiedziała z uśmiechem Cane, parodiując mnie sprzed chwili. Mimowolnie uśmiechnęłam się rozbawiona tą sytuacją, ale zaraz spoważniałam.
-O, jednak twoja twarz też jest zdolna do uśmiechu! A nie tylko do smutku i złości!-zawołała Cane.
-Taa... A tak w ogóle, to gdzie twój brat?-zapytałam, rozglądając się dookoła.
-Poszedł...-dziewczyna przerwała i zaśmiała się cicho.
-Co cię tak bawi?-zapytałam.
-To, że nie spodoba ci się to, co powiem. Ciekawe, jak zareagujesz-odparła dziewczyna.
-Powiedz to, co chcesz powiedzieć. Przekonamy się-powiedziałam.
-Poszedł kogoś zabić. Z nudów-odparła Cane.
~*~
-Cześć dziewczyny! Co robi... Jedzenie! Bardzo dobrze, bo też jestem głodny-powiedział chłopak, po czym podszedł do naszego stołu. Kiedy mnie tutaj oprowadzali, byłam naprawdę zaskoczona, że w tym cyrku mają też normalne meble i łazienkę. Tylko łóżka mi brakowało, no ale po co im było coś takiego? Ale fakt faktem, przecież oni nie są jakimiś zwierzętami, poza tym, że zabijają, są tacy jak ja i też potrzebują łazienki, stolika do śniadań i lodówki. No dobrze, tego ostatniego też nie. Mogli sobie, tak jak ja, wyczarować jedzenie, więc lodówka czy spiżarnia były dla nich tak samo zbędne jak łóżko. W każdym razie, kiedy chłopak się zjawił, spodziewałam się, że usiądzie obok swojej siostry, która siedziała naprzeciwko mnie. Tyle że ja z kolei znajdowałam się bliżej niego i wybrał jednak miejsce obok mnie! Jakimś cudem powstrzymałam wzdrygnięcie, kiedy usiadł obok mnie, cały w jakiejś czerwonej cieczy. Aż bałam się pomyśleć, co to mogło być.
-Candy! Jesteś cały brudny! Zjeżdżaj stąd się umyć, potem coś zjesz!-krzyknęła na chłopaka jego siostra.
-Ale ja potwornie głodny jestem!-zajęczał błazen.
-Z głodu nie umrzesz, spokojnie. Myć się ale już!-zawołała Cane. Ja tylko siedziałam cicho i przysłuchiwałam się ich wymianie zdań. Popatrzyłam na Candy'ego. Uśmiechał się i przekomarzał z Cane... Tak naprawdę wygląda ktoś, kto przed chwilą kogoś...zabił?
-Umrę. Przez ciebie. Zamordowany przez własną siostrę. Śmierć głodowa to jedna z najgorszych śmierci-odparł Candy
-Skąd wiesz? Stosowałeś?-spytała Cane, po czym zaśmiała się. Nagle Candy odwrócił się w bok i popatrzył na mnie.
-A ty co taka poważna, cukiereczku? Nie chcesz się wtrącać w rozmowę o śmierci?-spytał. Ledwo powstrzymałam dreszcz, kiedy spojrzał tak wprost na mnie. W tym spojrzeniu było coś dziwnego, tyle że... nie wiedziałam co.
-No, nie... nie za bardzo. A ty chociaż rąk nie powinieneś umyć? Jesteś brudny od krwi-powiedziałam. Candy popatrzył na mnie znowu tym wzrokiem jakby zobaczył we mnie jednorożca.
-Od krwi?!-zdziwił się.
-No przecież...Kogoś zabiłeś, prawda?-odparłam.
-Niby kogo? Gdzie? Kiedy? Jak? Przecież to jest farba! Malowałem namiot na zewnątrz!-zawołał chłopak. W tej samej chwili dało się słyszeć głośny śmiech, nie, nie śmiech, rechot Cane. Candy i ja popatrzyliśmy na nią w tej samej chwili.
-Ty mała suko!-zawołał Candy. Następnie teleportował się obok siostry i rzucił na nią, co spowodowało, że oboje spadli na podłogę. Natychmiast zerwałam się z miejsca i podbiegłam do nich, podczas gdy oni po prostu śmiali się i tarzali po podłodze.
-Zostaw mnie wariacie!-zawołała Cane.
-Kłamczyni! Podła kłamczucha!-zawołał Candy, po czym sięgnął do stołu i wziął z niego kawałek ciasta, wcześniej wyczarowanego przez jego siostrę.
-Co ty? Co ty planu...!-Cane nie zdołała dokończyć, bo jej brat wysmarował jej jedzeniem pół twarzy.
-Deeebiiiil!-wrzasnęła, po czym zaczęła się jeszcze bardziej wyrywać, ale chłopak mocno ją trzymał. Nie wiedziałam, czy mam tak stać i się przyglądać, odejść, czy jakoś zainterweniować? To była chyba tylko zwykła kłótnia rodzeństwa... Po chwili Cane zmieniła się w różowy dym i wydostała spod swojego brata. Zmaterializowała się z powrotem obok mnie, z ciastem rozmazanym po całej twarzy i włosach. Uniosła rękę i w jej dłoni pojawiła się babeczka. Z bitą śmietaną. Zamachnęła się i rzuciłaby nią w brata, gdybym jej nie powstrzymała. Pojawiłam się za nią i chwyciłam ją za rękę. Cane spojrzała na mnie zaskoczona.
-Chyba już dość. Zaraz tutaj będzie brudno jak w śmietniku-powiedziałam.
-Ha! Lily jest po mojej stronie, 2:1, przegrałaś kretynko!-zawołał Candy, pojawiając się obok naszej dwójki. Posłałam mu karcące spojrzenie, ale tego nie zauważył.
-Nie jestem po niczyjej stronie-powiedziałam.
-Nie bądź taką sztywniaczką. Tylko chcieliśmy się zabawić-odparła Cane.
-To jest zabawa? Robienie niesamowitego bałaga...-nie dokończyłam, bo Candy wcisnął mi do ust wyczarowany przez siebie kolejny kawałek ciasta, a potem jeszcze rozmazał mi go po twarzy, włosach i ubraniach.
-To nie jest bałagan. To darmowy makijaż. Teraz wyglądasz lepiej, uwierz. Wyglądasz słodko, cukiereczku-powiedział błazen.
-Nie jestem cukiereczkiem!-zawołałam. Zebrałam jak najwięcej bitej śmietany z siebie i wytarłam ją w ubranie chłopaka.
-Jesteś! Jesteś naszym słodkim cukiereczkiem, prawda, Cane?!-zawołał chłopak, odskakując ode mnie na bezpieczną odległość.
-Tak! Cukiereczek!-zawołała dziewczyna, po czym zaczęła we mnie rzucać...cukierkami.
-Wcale nie!-zawołałam, oddając jej tym samym. Nie wiem, ile trwała ta nasza bitwa na jedzenie, ale wiem, że pod koniec wprost nie mogłam wyrobić ze śmiechu. Już nie pamiętałam, kiedy ostatni raz tak się bawiłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top