Rozdział 15
W głowie mi się już zaczynało kręcić. Tym razem chyba do tego, co mi zazwyczaj dawali, dodali coś "ekstra", bo czułam się dosłownie jak na karuzeli, a fakt, że cały czas jechaliśmy, wcale mi nie pomagał. Przez kilka kolejnych godzin nie mieliśmy ani jednego postoju, co zaczynało mi już doskwierać. Strasznie chciało mi się do toalety, a brakowało jeszcze tylko tego, żebym straciła resztki godności, robiąc pod siebie. Nagle poczułam się...dziwnie. Na początku nie wiedziałam, o co chodzi, ale szybko się zorientowałam. Było mi potwornie niedobrze. I to tak, że po kilku minutach zwymiotowałam. Część tej brei, którą mnie karmili, wylądowała na podłodze, część na moich ubraniach. Niestety, to tylko pogorszyło moją sytuację, bo przez nie wiadomo jak długi czas musiałam jeszcze znosić smród wymiocin. W końcu jednak zatrzymaliśmy się. Po chwili do mojego więzienia weszło kilku strażników, nie omieszkali oni skomentować tego, co zastali.
-Cholera jasna, Archem! I co my teraz zrobimy? Taką ją mamy dać?-spytał jeden z nich.
-Mieliśmy ją dostarczyć. A w jakim stanie, to inna sprawa-odparł wspomniany Archem, podchodząc do mnie.
-Ale on ma rację. Jeszcze dostaniemy za to opierdol-wtrącił się Victor. Archem odwrócił się na chwilę w jego stronę, po czym z powrotem spojrzał na mnie krytycznym wzrokiem.
-Daj no tu trochę tego specyfiku. Damy jej go tyle, że zapomni nawet, jak się nazywa. A tu niedaleko jest staw. Trzeba ją wykąpać-powiedział Archem. W tej samej chwili Victor podszedł do niego, wymierzył we mnie i kilka razy strzelił. Nie miałam siły niczego powiedzieć, a tym bardziej zaprotestować...
~*~
...poczułam jednocześnie, że mi mokro i zimno.
-Zimna woda urody doda!-usłyszałam krzyk jakiegoś mężczyzny, a potem już tylko mnóstwo śmiechu. Ledwo się podniosłam do pozycji klęczącej i rozejrzałam. Zrozumiałam tyle, że z jakiegoś powodu, nadal związana, jestem w wodzie, a kilka metrów dalej, na brzegu, stoi grupa żołnierzy Juana i się ze mnie śmieje. Nie ogarniałam ani jak tutaj się znalazłam, ani po co. Wtem jeden z nich podszedł do mnie szybki krokiem i popchnął tak, że cała znalazłam się w wodzie. Natychmiast zaczęłam się rzucać i po chwili walki, która dla mnie zdawała się trwać wiecznie, zdołałam się wynurzyć. Mężczyzna ponownie do mnie podszedł.
-Eleyi, zostaw ją już! Jest wykończona, a jak się przez przypadek utopi, to po nas!-zawołał ktoś z brzegu. Następnie do mężczyzny stojącego nade mną dołączyło jeszcze dwóch i razem podnieśli mnie i wprost wywlekli na brzeg, bo ja nawet iść nie miałam siły. Kiedy mnie puścili, upadłam na kolana, nadal lekko krztusząc się wodą. Po chwili, kiedy już się opanowałam, podniosłam wzrok na Archema.
-Nie patrz tak na mnie! Takie ścierwo jak ty w ogóle nie powinno móc na nas patrzeć!-zawołał strażnik, po czym splunął obok mnie.-Chłopcy, działajcie-dodał następnie. Chwilę później ktoś przygwoździł mnie do ziemi i uniemożliwił wstanie, jak bym w ogóle miała na to siłę. Poczułam naprawdę mocne ukłucie za uchem, zupełnie inne niż ból, który czułam do tej pory. A potem miałam wrażenie, że, począwszy od miejsca wkłucia, po moim ciele stopniowo rozchodzi się jakaś zimna ciecz. Po chwili zdrętwiała mi połowa twarzy, szyja, prawe ramię i kark. W końcu po paru minutach mężczyźni odsunęli się ode mnie.
-Nadajnik zamieszczony-powiedział jakiś głos. I to było ostatnie, co zapamiętałam, zanim zemdlałam.
~*~
Poczułam się, jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody. Wręcz lodowatej. Od razu objęłam się rękami, żeby było mi choć trochę cieplej. Kilka razy szczęknęłam zębami i rozejrzałam. Kiedy podniosłam wzrok, ujrzałam nad sobą dwie kolorowe, zamazane sylwetki. Po chwili widok mi się wyostrzył i, ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu i zgrozie, rozpoznałam w nich tamtą dwójkę. Co więcej, chłopak pochylał się nade mną z wiadrem, z którego cały czas kapała woda.
-Widzisz? Obudziła się! Mówiłem, że to dobry pomysł!-zawołał, odwracając się do dziewczyny. Nie widziałam jej reakcji, ale za to słyszałam śmiech. Najwidoczniej ją to rozbawiło. Chłopak odwrócił się w moją stronę, w tej samej chwili wiadro zmieniło się w dym i zniknęło. Nie zaskoczył mnie tym, bo sama znałam takie sztuczki.
-Cześć i czołem! Mogę wiedzieć, co cię sprowadza w nasze skromne progi?!-zawołał, a następnie na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. Nadal trochę się nade mną pochylał, przez co był naprawdę blisko mnie. Sama nie wiem, co mnie podkusiło, ale wyciągnęłam swoją rękę w jego stronę i chwyciłam go za dłoń. Już po paru sekundach poczułam się lepiej. Jakby coś dodało mi sił. Jeszcze przez chwilę to trwało, podczas gdy twarz chłopaka przybierała coraz bardziej zaskoczony wyraz. W końcu wyrwał się z mojego uścisku i zrobił krok do tyłu, ale zachwiał się przy tym ledwo widocznie, a kiedy w końcu stanął, był o wiele spokojniejszy niż na początku. Popatrzył na mnie, jakby właśnie zobaczył jakieś niezwykle rzadkie i cenne zwierzę. Na przykład jednorożca. W tej samej chwili poczułam, że odzyskałam już siły na tyle, aby być w stanie wstać. I tak tez zrobiłam. Przytrzymałam się przy okazji drzewa za moimi plecami, ale w końcu osiągnęłam pozycję stojącą.
-Coś ty zrobiła?-spytał chłopak. Ton jego głosy był bardzo nieprzyjemny, wręcz...wrogi?
-Candy, coś się stało?-spytała dziewczyna, podchodząc do niego. Chłopak spojrzał na swoją dłoń, za którą go złapałam, jakby czegoś tam szukał.
-Właśnie nie wiem, ale...chyba tak. Może ty nam to lepiej wyjaśnisz?-zapytał, z powrotem przenosząc na mnie wzrok.-Co tutaj robisz? Skąd się wzięłaś? Po co? Coś ci jest? I co mi zrobiłaś?-chłopak zrobił krok w moją stronę, zasypując mnie przy tym pytaniami.
-Jaa...eee... Ja nie wiem, co tu robię. Nie pamiętam, jak tutaj...dotarłam. Pamiętam tylko, że...-zacięłam się. W jednej chwili wróciły do mnie wszystkie wspomnienia. O oszustwie Juana. O zamachu w pałacu na życie moich najbliższych. O śmierci Maksa. I o tym, że to wszystko moja wina. A potem jeszcze gdzieś mnie zabrali. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, że porzucą mnie z tą dwójką. Bo tak to właśnie wyglądało. Chyba że...oni też mieli z tym wszystkim coś wspólnego? Musiałam zebrać się w garść i dowiedzieć się, o co tu chodzi. Za co Maks stracił życie.
-Pamiętam tylko, jak napadli nas w pałacu. I jak mnie stamtąd zabrali-powiedziałam.
-Kto?-tym razem to dziewczyna zadała mi pytanie.
-Żołnierze. Króla Juana-odparłam krótko. Dziewczyna uśmiechnęła się, jakby to wszystko ją nadzwyczaj bawiło.
-Ech, czyli ciebie też wplątali w wojny między sobą? Smutno tak, kiedy dowiadujesz się, że dla innych nie jesteś niczym innym, tylko bronią, co?-spytała.
-O czym ty mówisz?-teraz to ja zadałam pytanie. Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko zaśmiała się, jakbym powiedziała coś zabawnego. Chłopak spojrzał na nią obojętnie, po czym z powrotem popatrzył na mnie.
-Więc nie wiesz, jak się tutaj znalazłaś? Ani po co?-zapytał. Pokręciłam przecząco głową.-Nie podoba mi się to-stwierdził.
-Mi też nie. Zatem może po prostu powiecie mi, jak dotrzeć stąd do królestwa Adele i rozejdziemy się w spokoju?-zapytałam z nadzieją. Chłopak wybuchnął opętańczym chichotem i przez chwilę nie mógł się uspokoić.
-Wiesz, z wielką chęcią, ale my też tego nie wiemy-powiedział w końcu.
-Co? Jak to? Przecież tam byliście, a teraz jesteście tu, więc musicie znać drogę-odparłam.
-To tak nie działa. Widzisz, możemy zrobić sobie małe hokus-pokus-czary-mary i przenieść gdzieś cały nasz cyrk-chłopak wskazał na ogromny, kolorowy namiot znajdujący się parę metrów za nami.- ale to, gdzie on się pojawi, to kwestia losu. Przypadku. Przypadkiem znaleźliśmy się wtedy w królestwie tej twojej Adele i przypadkiem tutaj. Od razu nas teleportowało, więc jak niby mamy znać drogę?-zapytał.
-To znaczy, że...naprawdę nie macie pojęcia, jak stąd dotrzeć z powrotem do królestwa Adele?-nie chciało mi się wierzyć, że tak rzeczywiście było.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top