Rozdział 1


~7 miesięcy wcześniej~

-Nudnawo tutaj-powiedziała Cane, przeglądając wyposażenie jednego ze straganów. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ruszyła nagle przed siebie. A konkretniej to spróbowała ruszyć, bo tak naprawdę po trzech krokach potknęła się o kamień i wywróciła na ziemię.

-Nic ci nie jest?-zapytałem, podchodząc do niej. Cane uklękła i spojrzała na swoją dłoń, na której pojawiła się drobna rana. Z niej zaś popłynęła stróżka fioletowej krwi.

-Nie patrz się tak, bo ktoś jeszcze zobaczy-skarciłem ją, a ona natychmiast wstała i włożyła ręce do kieszeni spodni. Nie po to się przebieraliśmy, żeby ktoś na nas niepotrzebnie zwrócił uwagę tylko przez dziwny kolor jej krwi i przez to, że rana sama by się zagoiła. Już wystarczająco dziwaczni byliśmy przez nasz nienaturalny kolor skóry i włosów.

-A niech mnie! Poczekajcie no tylko!-usłyszeliśmy jakiś głos. Oboje jednocześnie spojrzeliśmy w stronę, z której dochodził. Świetnie, jeszcze jakiś żebrak, menel, ćpun czy inny biedak się do nas przyczepił-pomyślałem, podczas gdy facet wyglądający właśnie jak żebrak/menel/ćpun/biedak (niepotrzebne skreślić) wstał ze swojego miejsca pod murem, gdzie do tej pory zbierał pieniądze i za bardzo nikomu nie wadził, po czym zrobił jakieś dwa kroki w naszą stronę i przystanął przed Cane. Jeśli chodzi o jego wygląd, to facet był stary, miał siwe włosy i brodę, ale za to, jak się po chwili okazało, nie za wiele zębów mu już zostało. Do tego miał na sobie jakieś podziurawione łachmany i śmierdział, jakby ostatni raz widział mydło dziesięć lat temu.

-Jesteś magicznym błaznem?-zapytał, patrząc na Cane. Mojej siostrze ze zdziwienia odjęło mowę, mnie zresztą też.-Sądząc po twojej reakcji, to tak!-zawołał podekscytowany facet.

-Nie wiem, o czym pan mówi-powiedziała Cane, kiedy była już w stanie z powrotem mówić.

-Nie myślałem, że jeszcze kiedyś takiego spotkam. Nie wiedziałem nawet, że jest was więcej!-zawołał mężczyzna, zupełnie ignorując jej słowa.

-Co to znaczy "więcej"?-zdziwiłem się.

-Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jednak nimi jesteście. Nie mogę w to uwierzyć! Tyle lat, a ja trafiam na takie istoty, w dodatku w biały dzień na ulicy!-zawołał mężczyzna. Uznałbym go za dziwaka i dawno olał, tyle że nie sądziłem, iż mówi to wszystko, bo mu odbiło. Musiał wiedzieć coś ważnego na nasz temat. Posłałem Cane wkurzone spojrzenie. Gdyby się nie wywaliła albo była skłonna zrobić to gdzieś indziej, nie mielibyśmy teraz kłopotów z tym gostkiem.

-Co pan bredzi?-zapytała Cane, po czym zaśmiała się nerwowo.

-Musisz być magicznym błaznem. Wyglądasz na niego, a do tego ta krew...-odparł mężczyzna.

-Co to znaczy "więcej"?-powtórzyłem, skupiając na siebie jego uwagę.

-Oh, dawno temu miałem okazję spotkać się z jednym z was na dworze królewskim. Kiedyś tam pracowałem, ale niestety...

-Na jakim znowu dworze królewskim? Tutaj?-przerwałem mu.

-Tak. Jeden taki błazen był opiekunem, a właściwie przyjacielem królowej Adele-odparł mężczyzna.

-Naprawdę?-zdziwiła się Cane.

-Ależ oczywiście, jeśli kłamię, niech mnie piorun tu na miejscu strzeli-powiedział facet.

-To bardzo ciekawe, ale my nie chcemy być w pobliży miejsca, gdzie trafi piorun-odparłem, po czym chwyciłem Cane za ramię i pociągnąłem ją za sobą.

-Ależ ja nie kłamię!-zawołał za nami mężczyzna.

-Tego nie powiedziałem-odparłem, po czym ja i Cane przyspieszyliśmy. Musieliśmy zniknąć z oczu tego oszołoma.

~*~

-I co o tym myślisz? O czym gadał tamten facet?-zapytała mnie siostra, kiedy znaleźliśmy się w naszym cyrku.

-Głównie pewnie gadał od rzeczy...-zacząłem, ściągając płaszcz. Jak dobrze było znowu móc być sobą i nie musieć się ukrywać!

-Ale to, co mówił, było dość niepokojące. I ciekawe-zauważyła Cane.

-Tak. Ale w ogóle to wszystko przez ciebie. Musiałaś biec jak ostatnia ciota na tej ziemi i się potknąć? A tak poza tym, mnie też zaciekawiło to, co mówił. I tak nie mamy nic ciekawszego do zrobienia, więc możemy się przekonać, czy to była prawda i na królewskim dworze przebywa inny magiczny błazen-powiedziałem.

-Po pierwsze to sam jesteś ciotą, a po drugie, to brzmi to spoko. Znaczy, nie wiemy, czy facet mówił prawdę i czy ten ktoś nadal jest na tym dworze u królowej Adele, ale można się łatwo przekonać. No i może być zabawa!-zawołała Cane. Uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłem uśmiech. Oboje wiedzieliśmy, jak bardzo nasza definicja "zabawy" różni się od tej ludzkiej.

~*~

Wokół całego dworu był wybudowany mur, a co kawałek znajdowały się też wieże strażnicze. Mimo to dla nas przedostanie się do środka nie było aż tak trudne. Zmieniłem się w niebieski dym, a Cane w różowy i jakoś znaleźliśmy się po drugiej stronie. Potem musieliśmy tylko uważać, żeby nikt nas nie zauważył. Oczywiście, jak to bywa na królewskim dworze, kręciło się tam sporo osób. Ich widok bawił naszą dwójkę, bo wyglądali naprawdę zabawnie w swoich "wytwornych" strojach. Ponadto postanowiliśmy się trochę zabawić ich kosztem. Najpierw trafiliśmy do ogrodu, gdzie paru ogrodników sadziło jakieś kwiaty. Jeden z nich stał przy krzakach z czerwonymi różami. Schylił się po coś na chwilę, podczas gdy Cane wyciągnęła przed siebie dłoń i machnęła nią w powietrzu. Kwiaty zmieniły kolor na różowy, niebieski i fioletowy, toteż kiedy ogrodnik ponownie na nie spojrzał, mocno się zdziwił. Ledwo powstrzymałem śmiech, ale nie mogłem być przecież gorszy od swojej siostry. Wykonałem podobny gest, co poskutkowało tym, że rozwalił się drewniany stolik, na którym ułożone były skrzynki z jakimiś sadzonkami. Kilku ogrodników rzuciło się naraz, aby je posprzątać, jakby od tego zależało ich życie. Cane i ja spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy się bezgłośnie śmiać. Następnie moja siostra sprawiła, że jakieś rośliny urosły dosłownie o kilkanaście centymetrów na oczach ogrodnika. Popatrzył na to ze zdziwieniem, a ja nie dałem mu ochłonąć. Na jego oczach zmieniłem ogromne drzewo w zwykły kwiat. Mężczyzna spojrzał na wszystko zaskoczony, po czym zdjął swój słomkowy kapelusz i przetarł oczy. Tym razem ja i Cane zaczęliśmy się niewyobrażalnie głośno śmiać, a właściwie rechotać. Do tej pory byliśmy schowani za jakąś altaną, więc nikt nas nie niepokoił, ale niestety musiało się to zmienić.

-Kim wy jesteście?-zapytał jakiś mężczyzna. Kiedy odwróciłem się i na niego spojrzałem, uznałem, że i on najprawdopodobniej jest ogrodnikiem.

-Twoim najweselszym koszmarem!-zawołałem, po czym w mojej ręce pojawił się wyczarowany pistolet na wodę, ale zamiast wody poleciał z niej kwas. Wylądował na twarzy mężczyzny i ją okropnie poparzył. Ogrodnik zaczął krzyczeć, a chwilę później już nie żył. Ja i Cane nie mogliśmy opanować śmiechu. To w połączeniu z wrzaskiem mężczyzny sprawiło, że zainteresowało się nami więcej osób, w tym strażnicy. Jednemu z nich Cane wbiła w ramię nóż, ale potem nadbiegła ich większa liczba i musieliśmy zacząć uciekać. Wpadliśmy na jakiś na szczęście pusty dziedziniec, potem dotarliśmy do drzwi prowadzących do jednego z otaczających go budynków. Zauważyliśmy, że biegnie za nami czwórka strażników. Po tym jak znaleźliśmy się w budynku, pociągnąłem za sobą Cane w stronę kolejnych drzwi, które prowadziły do czegoś wyglądającego na bardzo duży składzik. Kazałem jej być cicho. Planowałem, że strażnicy po prostu rozbiegną się we wszystkie strony, a my stąd na spokojnie wyjedziemy. Oni jednak, sądząc po tym, jak dobrze ich słyszeliśmy, zatrzymali się tuż przed naszymi drzwiami i postanowili się rozdzielić. Dwójka pobiegła w jedną stronę, a pozostali mieli udać się w drugą. Na razie jednak stali w miejscu i naradzali się, które miejsce powinni sprawdzić najpierw.

-Tamci już dawno stąd pobiegli. Myślisz o tym samym, co ja?-zapytałem Cane.

-Nie wiem o czym ty myślisz, ale ja myślę o czymś bardzo złym i zabawnym-odparła moja siostra.

-Jak zwykle świetnie się rozumiemy!-zawołałem, po czym otworzyłem drzwi i, nim którykolwiek ze strażników zdążył zareagować, wciągnęliśmy ich dwójkę do środka. Cane zajęła się swoją ofiarą, a ja swoją. Użyłem swojego młota, żeby dosłownie zmiażdżyć ciało mężczyzny, a potem jeszcze pozwoliłem sobie odciąć mu ręce, nogi i głowę. Kiedy skończyłem, potwornie okaleczona ofiara Cane także już nie żyła.

-To było całkiem niezłe-powiedziałem, kiedy wyszliśmy z pomieszczenia prosto na jakiś korytarz.

-Chciałabym zobaczyć miny ludzi, którzy trafią tutaj pierwsi-odparła Cane.

-Ja też. Ale chodźmy lepiej zobaczyć, czy jest jakiś sposób, żebyśmy jeszcze lepiej się zabawili!

-Tak! Tak! Tak! Zabijmy kogoś jeszcze!-zawołała moja siostra, nie kryjąc ekscytacji.

-Zabawmy się na całego!-odparłem, po czym ruszyłem przed siebie korytarzem.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top