Prolog Części Drugiej: Zburzony spokój
W końcu nadszedł dzień powrotu tego fanfika. Dzień, kiedy prolog napisany jakieś pół roku wcześniej wreszcie ujrzy światło dzienne. Mam tylko nadzieję, że ktoś jeszcze oprócz mnie pamięta o przygodach biednej Lily i dwójki niebieski pomyleńców. Mogę was zapewnić, że część druga będzie jeszcze bardziej emocjonalna, a przynajmniej taką chcę ją zrobić. Zwrotów akcji i zawałów ma być pełno! *demoniczny śmiech autorki* Moi drodzy Czytelnicy, ten prolog dedykuję przede wszystkim Wam, mam nadzieję, że spodoba się Wam on, jak i cała druga część tej opowieści.
*Z góry przepraszam za wszystkie momenty pełne zażenowania, pewnie dużo ich będzie XD
~~~~****~~~~
Candy i Cane poszli z rana na mały, krótki obchód, żeby sprawdzić, czy wokół cyrku nic się nie dzieje. Błazen nie był zbyt chętny, aby mnie zostawić samą, ale nie chciałam, aby Cane sama włóczyła się po tym lesie, dlatego właśnie Candy postanowił, że ich obchód będzie jak najszybszy. Nie pierwszy raz złapałam się na myśli, że żałowałam, że nie ma z nami jeszcze kogoś, wtedy nie mielibyśmy większego problemu, zawsze dwie osoby mogłyby iść sprawdzić, czy nic się nie dzieje, a kolejne dwie zostawałyby w cyrku. Niestety jednak, nie było raczej szans na to, abyśmy się jakoś magicznie rozmnożyli. Postanowiłam więc wykorzystać ten czas, gdy ich nie ma, i trochę posprzątać.
~*~
- Całe szczęście w pobliżu brak jakichkolwiek problemów - powiedziałam radośnie. Spojrzałam na brata, ale ten nawet na chwilę się nie rozchmurzył. - Halo, halo, Ziemia do Candy'ego, Ziemia do Candy'ego, słyszysz, co ja ci tutaj nadaję? - zapytałam. Stanęłam przed nim, przez co musiał się zatrzymać i na mnie popatrzeć.
- No co? - zapytał. Westchnęłam.
- Wyraziłam tylko swoją radość z faktu, że na nic niepokojącego nie trafiliśmy - odparłam.
- Tia, to dobrze, ale też nie do końca - stwierdził Candy.
- Co? Dlaczego? - zdziwiłam się. On tylko wzruszył ramionami.
- Sam nie wiem. Od dłuższego czasu mamy spokój, to już się zaczyna robić podejrzane - stwierdził.
- Może i masz rację - odparłam po krótkiej chwili zastanowienia. - Ale ja zdecydowanie wolę ten spokój od atrakcji, które nam już kiedyś zapewnili - dodałam.
- Właściwie to masz rację. Pewnie tylko przesadzam i niepotrzebnie szukam dziury w całym. Wracajmy lepiej czym prędzej do cyrku, nie lubię zostawiać Lily samej na tak długo - odparł mój brata.
- Niech będzie - odparłam krótko i ruszyłam za nim. Na szczęście do naszego cyrku nie mieliśmy już daleko i wkrótce byliśmy na miejscu. Candy od razu stwierdził, że pójdzie sprawdzić, co z Lily (no dobra, to wcale nie wyglądało tak spokojnie. Wpadł do cyrku i niemal pobiegł w stronę jej "pokoju", krzycząc przy tym, że mam im nie przeszkadzać). Domyślając się, co planuje Candy i z czym będzie się musiała zmierzyć biedna Lily, jak na najlepszą przyjaciółkę przystało, postanowiłam...zostawić ją z tym samą. Skoro chce być z moim bratem, to niech się teraz sama z nim męczy - pomyślałam, nieco rozbawiona tym wszystkim. Musiałam znaleźć sobie jakieś ciekawe, fajne zajęcie.
~*~
Skończę ścielić łóżko, ogarnę jeszcze pokój i może zdążę zrobić jeszcze coś do jedzenia zanim wrócą, bo na pewną będą głodni po tej swojej eskapadzie - pomyślałam.
- Co robisz? - usłyszałam głos za sobą. Prawie mi serce wyskoczyło z zaskoczenia. Wyprostowałam się, odwróciłam i obrzuciłam Candy'ego wściekłym spojrzeniem.
- Ciastka - odparłam ze złością.
- Naprawdę? Myślałem, że ścielisz łóżko - odparł nieco zdziwiony Candy. - Aaaa, żartowałaś! - zawołał po chwili z tym swoim irytująco-słodkim uśmiechem na ustach.
- Nie zadawaj idiotycznych pytań - powiedziałam. Potem odwróciłam się i spojrzałam na niepościelone łóżko. Wiedziałam, że jeśli Candy nabierze ochoty na jakieś dziwne sztuczki to na pewno już nie ogarnę ani łóżka, ani swojego pokoju. Westchnęłam cicho, a chwilę później poczułam, jak Candy obejmuje mnie od tyłu w pasie, a następnie pocałował mnie delikatnie w szyję.
- Candy, ja nie mam teraz czasu! Powiedz lepiej, jak wam minął ten wasz...patrol. Zauważyliście coś podejrzanego z Cane? - spytałam, wyplątując się z jego objęć. Odwróciłam się ponownie w jego stronę.
- Nic się nie działo. Wszystko w porządku, a na horyzoncie ani widu, ani słychu żołnierzy Juana - powiedział. Jednocześnie znowu objął mnie w pasie i przysunął do siebie, przez co zetknęliśmy się biodrami. Poczułam, jak mimowolnie budzi się we mnie pożądanie. Wiedziałam już, do czego to wszystko zmierza, Candy miał to wręcz wypisane na twarzy. Pochylił się i pocałował mnie lekko, co też odwzajemniłam, zatapiając jednocześnie dłoń w jego włosach. Chwilę później błazen odsunął się ode mnie z lekkim uśmiechem, najwyraźniej nad wyraz zadowolony z siebie.
- Trzy dni to dla ciebie zbyt długa przerwa? - spytałam, również się uśmiechając.
- Stanowczo. Nie możemy sobie robić aż tak długich przerw - powiedział. Następnie chwycił mnie delikatnie ze rękę, podniósł do swoich ust i zaczął całować lekko po kolei wszystkie moje palce, a potem splótł razem nasze dłonie.
- A ja jestem jak najbardziej za. I nie powiedziałam jeszcze, że mam dziś ochotę na...
- Zatem będę zmuszony cię zniewolić i zmusić do oddania się mi bez względu na to, czy masz na to ochotę - przerwał mi Candy. Cóż, nie musiał za wiele się starać, bo wystarczyło, że pchnął mnie lekko i już poleciałam prosto na łóżko, a on w mgnieniu oka znalazł się nade mną. - Na co masz tym razem ochotę, hm? - wyszeptał mi to wprost do ucha, kiedy się nade mną pochylił, a potem jeszcze delikatnie po nim polizał. Oczywiście niemal jak zawsze wszystkie komórki nerwowe w moim ciele dostały od tego zwarcia. Tak więc przez chwilę mogłam tylko analizować tą sytuację, podczas gdy Candy zaczął się do mnie dobierać, najpierw oczywiście zakradając się rękoma pod moją bluzkę, co w końcu trochę mnie wybudziło z tego dziwnego stanu, w jakim się przez niego znalazłam. Już miałam zaprotestować albo przynajmniej rzucić jakąś ciętą ripostę (dogryzanie sobie było chyba jedną z najlepszych i najzabawniejszych rzeczy w naszym związku) gdy Candy postanowił przejść do kontrataku.
- No to jak tym razem się zabawimy? - znów wyszeptał mi to wprost do ucha.
- N-nie wiem - odparłam cicho, ledwo będąc w stanie nad sobą zapanować. Candy podniósł się i spojrzał na mnie z góry, opierając się rękami po obu stronach mojej głowy. Do tego jeszcze znajdował się idealnie pomiędzy moimi nogami, co raczej nie poprawiało mojej sytuacji. Chwilę później pokręcił z dezaprobatą głową.
- Nigdy nie mówisz mi, czego pragniesz, i zawsze muszę zgadywać, w jaki sposób powinienem dać ci rozkosz. W ogóle nie korzystasz z moich nauk i wskazówek! - zawołał z uśmiechem, ale jednocześnie z lekką pretensją w głosie. A to, w połączeniu z jego słowami sprawiło, że jeszcze bardziej się zawstydziłam, podczas gdy on kilkoma wprawnymi ruchami odsłonił mój brzuch i zaczął mnie po nim delikatnie całować.
- Jesteś okropny - stwierdziłam, po raz kolejny zatapiając jedną dłoń w jego niebieskich włosach. Candy na chwilę zatrzymał się i spojrzał ponownie na mnie.
- Wiem i za to mnie kochasz, prawda? - spytał. Następnie uśmiechnął się łobuzersko, co nie wróżyło nic dobrego. Candy przysunął się do mnie i pocałował mnie ponownie w usta. Nieco zaskoczona, lekko je rozchyliłam i to już wystarczyło, aby on to wykorzystał i zakradł się swoim językiem do wnętrza moich ust. To już ostatecznie przypieczętowało nasze najbliższe losy. Sama nawet nie zdawałam sobie sprawy kiedy moje dłonie zakradły się pod bluzkę Candy'ego. Powoli wędrowałam nimi coraz wyżej i nie mogę powiedzieć, żeby to się nie podobało błaznowi. W końcu jedna z moich dłoni spoczęła na klatce piersiowej Candy'ego, niemal idealnie w miejscu serca. Może to było dziwne, ale jego rytmiczne bicie bardzo często mnie uspokajało. Słysząc i czując bicie jego serca miałam tym większą pewność, że on naprawdę jest tuż obok mnie. A przez to czułam się bezpieczniej. Zdawałam sobie sprawę z tego, jak to wygląda i brzmi. Czuć się bezpiecznie w ramionach byłego mordercy? A właściwie to nawet nie byłego, w końcu Candy nadal zabijał ludzi, choć już w mniejszym stopniu i nie dla własnej przyjemności, tylko w obronie. Jednak ja nic nie mogłam na to poradzić. Kochałam go, a on kochał mnie. Wiedziałam, że zabijał, bo został bardzo skrzywdzony. Teraz, jeśli już musi kogoś zabić, to tylko aby ocalić własne życie. Albo uratować Cane lub mnie. Znacznie częściej niestety mnie. W każdym razie, jeśli ktoś by mnie zapytał, jak to możliwe oraz kiedy i jak narodziła się między nami miłość, z pewnością odpowiedziałabym, że nie mam pojęcia. Wtedy, gdy do nich trafiłam? Gdy pierwszy raz się pocałowaliśmy? Gdy zaufałam Candy'emu i opowiedziałam mu o sobie coś więcej? A może kiedy to on opowiedział o sobie mi?
Moje przemyślenie jak zwykle przerwał Candy.
- Kocham cię, Lily - wyszeptał, pochylając się tuż nad przy moim uchu, po którym chwilę później delikatnie mnie polizał. Lekko zadrżałam na ten gest z jego strony, podczas gdy on zamruczał cicho niczym kot. - Hmmm... Ale ty jesteś dosłownie słodka, nawet w smaku - powiedział. Mogłabym przysiąc, że gdy to mówił, uśmiechał się, mimo że nie widziałam jego twarzy. W odpowiedzi jednak zarobił ode mnie lekkiego kuksańca w brzuch.
- Nie jestem twoim ciastkiem - stwierdziłam.
- Ciastkiem nie, ale cukiereczkiem już tak. Albo dziś możesz być lizaczkiem, jeśli wolisz - stwierdził. Ponownie się nade mną uniósł i spojrzał mi prosto w oczu. - Kocham cię, Lily - powtórzył. - Kocham, kocham, kocham. Choć nie wiem, ile razy musiałbym powtórzyć to zwykłe słowo, aby ono w końcu oddało bezmiar moich uczuć do ciebie - powiedział z całkowitą szczerością. Zupełnie nie byłam przygotowana na takie wyznanie z jego strony, ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, on ponownie złączył nasze usta w delikatnym pocałunku, który szybko zaczął pogłębiać. Zacisnęłam dłonie na jego ramionach, nie mając właściwie pojęcia, czy chcę go powstrzymać, czy wręcz przeciwnie, zmusić, aby dał mi więcej tego... Tego, co tak w nim uwielbiałam i kochałam. Tym razem Candy obchodził się ze mną nad wyraz delikatnie (a nieraz już przekonałam się, jak NIEDELIKATNIE może mnie też traktować). Jak z największym skarbem. Nie chciałam być mu dłużną i robiłam wszystko, co tylko potrafiłam i najlepiej, jak tylko potrafiłam, abyśmy oboje czerpali z tego tyle samo rozkoszy. Candy był chyba, nie licząc Cane, najbardziej niesamowitą osobą w moim życiu. Naszą historię można byłoby w skrócie określić "od nienawiści do miłości". A w gruncie rzeczy to taką drogę przebyliśmy pewnie kilka razy, zanim dotarliśmy wreszcie tu, gdzie obecnie byliśmy. Nigdy nie miałam nikogo, o kim mogłam być pewna, że zostanie przy mnie zawsze. Z kim nawet śmierć nie mogłaby mnie rozłączyć. Aż poznałam mojego Candy'ego. Rozbieranie się ( a raczej rozbieranie mnie) Candy opanował już w takim stopniu, że nawet nie zwracałam większej uwagi na znikające po kolei z mojego ciała fragmenty ubrania, przynajmniej dopóki nie zdałam sobie sprawy, że Candy nadal jest cały ubrany. Postawiłam sobie za cel zmienić ten stan rzeczy. Gdy znów zaczęliśmy się całować, spróbowałam zdjąć mu bluzkę, ale on dość szybko mnie powstrzymał. Wyprostował się i spojrzał na mnie z góry, ponownie z tym niewróżącym nic dobrego, łobuzerskim uśmiechem.
- Jeszcze nie - stwierdził. Chyba musiał wyczytać z mojej miny, że zupełnie nie rozumiem, o co mi chodzi. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, najwyraźniej rozbawiony z jakiegoś powodu. - No chyba powiedziałem ci, że dziś zostajesz moim lizaczkiem, tak? - spytał, a potem zrobił to, czego najbardziej nienawidzę, ale czego jednocześnie nigdy nie kazałabym mu w sobie zmienić. Bo kochałam go takim jakim był, mimo jego irytujących wad. A on kochał mnie mimo moich irytujących wad. Prawdziwa miłość, prawda? W każdym razie, Candy rozchylił moje nogi i schylił się pomiędzy nimi, a chwilę później poczułam delikatny dotyk jego języka w tym najintymniejszym miejscu w ciele kobiety. Westchnęłam głośno, całkowicie zaskoczona tym nadal dość niecodziennym dla mnie doznaniem. Automatycznie spróbowałam zacisnąć nogi, ale powstrzymały mnie przed tym ręce Candy'ego. Podczas gdy on pogłębiał i nasilał ruchy swojego języka, ja wiłam się pod nim jak ryba wyjęta z wody, próbując... Właściwie sama nie wiedziałam, co chcę zrobić. Wiedziałam tylko, że Candy narzucił wprost szaleńcze tempu i już po kilku krótkich minutach byłam bliska spełnienia, ale niemal tuż przed on odsunął się ode mnie i znów popatrzył na mnie z góry. Rzuciłam mu zdenerwowane spojrzenie, a on się zaśmiał, jakbym właśnie opowiedziała mu dobry kawał.
- Robisz to specjalnie, ty sadysto - stwierdziłam.
- No już taki ze mnie podły drań - odparł bez cienia skruchy. Gdyby kogoś interesowało, czy można kogoś kochać i nienawidzić jednocześnie w tym samym momencie, to tak, jest to jak najbardziej możliwe. Candy ponownie się zaśmiał.
- Wyglądasz, jakbyś chciała się na mnie rzucić i zrobić mi coś bardzo, bardzo złego - stwierdził.
- I się nie mylisz, właśnie tego chcę, ale wątpię, czy byłbyś zadowolony z tego, co najchętniej bym ci zrobiła - odparłam.
- Z chęcią bym to sprawdził, ale niestety, tym razem to ja objąłem dowodzenie, a ty musisz się podporządkować, jak posłuszny służący. Albo niewolnik, jeśli wolisz - odparł, najwyraźniej nadal nad wyraz zadowolony z siebie.
- Niewolnik? Więc tym dla ciebie jestem? - spytałam.
- Oczywiście. Seksualną niewolnicą - odparł, nagle poważniejąc. Potem pochylił się i ponownie pocałował mnie, zanim w ogóle zdążyłam jakoś zareagować. Trwało to krótko, już chwilę później przeniósł się na moją szyję, gdzie wybrał sobie najbardziej wrażliwy fragment skóry i zaczął go delikatnie przygryzać oraz lizać.
- Jesteś...
- Wspaniały?
- Okropny - dokończyłam, gdy dałam radę wziąć kolejny wdech. Mój oddech przyspieszył już dawno temu, ale ciało zachowywało się, jakby miało za mało tlenu. Całkowicie poddałam się temu błaznowi, nie po raz pierwszy zresztą. Poczułam, jak ciałem Candy'ego wstrząsają mini drgawki, śmiało więc mogłam stwierdzić, że znów się śmieje, ale tym razem bezgłośnie.
- Powinnaś być dla mnie milsza, inaczej obrażę się i zostawię cię taką niezaspokojoną - stwierdził.
- Jak na razie nie robisz nic...
- Nie martw się, ja zawsze kończę, co zacząłem - przerwał mi. Znów się ode mnie nieznacznie odsunął i popatrzył na mnie z góry, choć nasze twarze dzieliło jakieś kilkanaście centymetrów. Nim się spostrzegłam, Candy wsunął we mnie swój palec, czemu znów towarzyszyło ciche westchnięcie z mojej strony. Zaczął nim poruszać, a już chwilę później dołączył do niego drugi. - Podoba ci się? - spytał, patrząc wprost na mnie. Doskonale wiedział, że tego nie lubię, że mnie to zawstydza, ale jednocześnie zawsze udawał, jakby kompletnie nie miał o tym pojęcia. Jak już mówiłam, kochałam go i nienawidziłam za to wszystko na raz. Mimo to jednak przez to, a raczej dzięki temu, co robił, po całym moim ciele zaczęła się rozchodzić prawdziwa rozkosz, najpierw stopniowo, a potem z coraz większą siłą. Rozkosz, która potrafiła wprost odebrać mowę. Obróciłam głowę w bok, żeby nie musieć znosić jego widoku, ale wtedy on chwycił mnie za brodę i zmusił do odwrócenia twarzy w jego stronę.
- Patrz na mnie - zażądał, podczas gdy stopniowo zaczął we mnie wsuwać trzeci palec. Nie wytrzymałam i jęknęłam, a Candy uśmiechnął się. Ale tym razem to nie był uśmiech wyrażający rozbawienie czy jakieś nikczemne plany. To był uśmiech zadowolenia. Nie mogłam jednak dłużej tego wszystkiego znieść, więc objęłam go za szyję, przyciągnęłam do siebie i pocałowałam. Candy nawet nie śmiał protestować, od razu zaczął odwzajemniać mój pocałunek, podczas gdy ja byłam coraz bliższa osiągnięcia dzięki niemu szczytu rozkoszy. Moim ciałem raz za razem wstrząsały lekkie, przyjemne dreszcze. A wszystko to za sprawą tego błazna, którego kiedyś się bałam, a teraz był mi najbliższą i najdroższą osobą. Zrobiłabym dla niego wszystko i wiedziałam, że on zrobiłby wszystko dla mnie (czego poniekąd się obawiałam, bo niektóre jego pomysły czasem naprawdę mnie przerażały). Candy, a raczej uczucie, które się między nami zrodziło, było niesamowicie zaskakujące, ale i podstępne. Ilekroć myślę o tym, jakim cudem w ogóle to wszystko potoczyło się w ten sposób, uzmysławiam sobie, że ja jedynie postanowiłam spróbować poznać Candy'ego i jego siostrę, dać im szansę. I to już wystarczyło, aby między nim, a mną, zrodziło się coś niesamowitego, co wciągnęło nas oboje. W jednej chwili byliśmy sobie zupełnie obcy, nawet za specjalnie się nie lubiliśmy, a w drugiej byliśmy już zakochani w sobie po uszy. Wiedziałam, co to znaczy "być w sidłach miłości", ale teraz już wiem, że tylko gdy doświadczy się tej prawdziwie miłości, zrozumie się naprawdę sens tych słów. Ja zrozumiałam to dzięki Candy'emu. Dzięki niemu poznałam ten rodzaj miłości i towarzyszącą jej cielesną bliskość, dzięki niemu stałam się silniejsza, pewniejsza siebie, ale też dzięki niemu czułam się bezpieczniej i radośniej, bez względu na to, co się działo. Podczas gdy ja byłam zatopiona we własnych myślach, Candy znów nieznacznie się ode mnie odsunął i ponownie zaczął mi się przyglądać z uśmiechem.
- Wiesz, co czeka nas teraz? - spytał. Sprawiał wrażenie, jakby szczerze się z czegoś cieszył.
- Nie? - odparłam niepewnie.
- Główny punkt programu! - zawołał, zachichotał następnie krótko, a potem ponownie złączył nasze usta w pocałunku, nie dając mi szansy odnieść się w jakikolwiek sposób do jego słów. Główny punkt programu? Jaki punkt?! Jakiego programu?! Co on znowu kombinuje?! - pomyślałam. Gorączkowo starałam się jakoś skupić i pozbierać myśli, co nie było łatwe ze względu na fakt, że dłonie i usta Candy'ego błądzące po moim ciele skutecznie mi to utrudniały. Wszystko jednak stało się dla mnie jasne, gdy błazen pozbył się swojej koszulki, a potem stopniowo zaczął pozbywać się reszty ubrań, z małymi przerwami na pocałunki i inne drobne pieszczoty. To uczucie, które pojawiało się we mnie tylko przy Candy'm i tylko w takich chwilach, znów powróciło. Pragnęłam go. Całą sobą, bardziej, niż mogłabym się spodziewać. Zupełnie nie myślałam wtedy o tym, czy moje zachowanie jest samolubne, czy też nie. Myślałam za to zupełnie o czymś innym. Chciałam, żeby był blisko mnie, żeby mnie całował, pieścił, żeby dawał mi rozkosz, jaką tylko on potrafił mi dać i żeby znalazł się we mnie. Na to ostatnie nie musiałam już długo czekać. Miałam wrażenie, że nasze ciała zostały stworzone dla siebie nawzajem, abyśmy mogli dawać sobie wzajemnie tę dziką, szaloną przyjemność. Candy wszedł we mnie cały, jednocześnie tłumiąc moje jęki i westchnienia kolejnym długim i głębokim pocałunkiem. A gdy się ode mnie nieznacznie odsunął, zanim zdążył cokolwiek zrobić albo powiedzieć, to ja ponownie go objęłam i przyciągnęłam do siebie. Chciałam, aby był jak najbliżej mnie, chciałam czuć na sobie ciepło i ciężar jego ciała, chciałam znów mieć wrażenie, jakby nasze oddechy zsynchronizowały się i zlały w jedno wspólne tchnienie, jakby nasze serca zaczęły bić tym samym, dzikim, szybkim i szalonym rytmem. To uczucie...pożądanie, zamiast maleć, rosło we mnie, z każdym pocałunkiem Candy'ego, z każdym jego dotykiem, z każdym jego ruchem. W końcu jednak osiągnęło swój szczyt i nie mogłam tego dłużej powstrzymywać. Za każdym razem to było tak, jakby w moich żyłach przez chwilę zamiast krwi popłynęła czysta rozkosz. Na sam koniec wydałam z siebie długie, ale ciche westchnięcie, którego nie byłam w stanie powstrzymać, a chwilę później również cichy jęk, kiedy Candy też osiągnął spełnienie. We mnie. Nie wyszedł jednak ze mnie od razu, najpierw znów nieznacznie się podniósł, tak, że nasze twarze dzieliło kilka-kilkanaście centymetrów i spojrzał na mnie, a chwilę później na jego ustach pojawił się uśmiech pełen zadowolenia i satysfakcji. Nie mogłam się dłużej powstrzymać i też się uśmiechnęłam. Candy pochylił się nade mną jeszcze raz i, ku mojemu zaskoczeniu, pocałował mnie delikatnie w czoło.
- Uwielbiam cię, moja landrynko - stwierdził. Nadal czułam powoli spływające po moich udach strużki jego nasienia, byłam więc w zbytnim szoku, aby cokolwiek mu odpowiedzieć. On w tym czasie zmienił pozycję i położył się obok mnie, obejmując mnie przy tym w talii i przysuwając jak najbliżej do siebie. Dopiero kiedy poczułam jego ciepły oddech na swojej szyi, odzyskałam panowanie nad sobą. Odwróciłam się w jego stronę nadal z uśmiechem na ustach.
- To już nie jestem lizaczkiem? - spytałam niewinnie.
- Dla mnie jesteś każdą możliwą słodkością, czekoladko - odparł błazen. Nie mogłam się powstrzymać i zaśmiałam się krótko.
~*~
Wciąż nie mogłem uwierzyć w to wszystko. Że Lily naprawdę mnie kocha, że jest ze mną, obok mnie, że dopuściła mnie do siebie tak blisko, że na tyle mi pozwala i tyle mi daje... I że tak bardzo się zmieniła. Stawała się coraz bardziej śmiała, nawet, a właściwie to zwłaszcza w tym najintymniejszym aspekcie naszego związku, co, nie ukrywam, bardzo mnie cieszyło i szalenie kręciło. Choć liczyłem po cichu, że z czasem otworzy się przede mną jeszcze bardziej i nie będzie już taka niepewna i wręcz nieśmiała.
- Ciągle porównujesz mnie do słodyczy, chyba naprawdę zacznę się obawiać, że kiedyś spróbujesz mnie zjeść - powiedziała, nadal się uśmiechając.
- No co ja poradzę na to, że jesteś taka urocza, słodka, piękna i do schrupania? - zapytałem. Później objąłem ją jeszcze dokładnie w pasie i przysunąłem się bliżej niej, a swoją twarz schowałem w zagłębieniu jej szyi. Po chwili poczułem, jak Lily zaczyna się bawić moimi włosami, głaszcząc mnie przy tym delikatnie po głowę. Uwielbiałem jej dotyk, smak, zapach. Całą ją, całe jej ciało i charakter, dosłownie wszystko. Uwielbiałem się do niej przytulać (oczywiście, uwielbiałem też się z nią kochać), bo dawała mi przy tym tyle miłości i świadomość, że w końcu spotkało mnie w życiu coś dobrego, na co zupełnie nie zasługiwałem, więc tym bardziej cieszyłem się z jej obecności i z tego, że wybaczyło mi całe zło, jakiego się dopuściłem, także w stosunku do niej, i dalej mnie kocha. Powtarzałem sobie jedynie, żebym nie był kretynem i teraz tego wszystkiego nie spieprzył, jak to tylko ja potrafię zrobić.
- Jest tak idealnie, że to aż zaczyna być przerażające - powiedziałem cicho.
- Co masz na myśli? - spytała Lily. Odsunąłem się od niej nieznacznie i spojrzałem jej prosto w oczy.
- Chciałbym, żeby już zawsze tak było. Tylko ty, ja, no i Cane. Szczęśliwi, bez żadnych problemów i bez stada wariatów, którzy chcą nas za wszelką cenę wytępić - odparłem. Lily uśmiechnęła się lekko i położyła jedną dłoń na moim policzku.
- Co by się nie działo, najważniejsze, że zawsze będziemy mieli siebie, prawda? Zawsze będziemy blisko i zawsze będziemy o sobie pamiętać - powiedziała. Odwzajemniłem uśmiech i zabrałem jej dłoń. Splotłem razem nasze palce.
- Tak, to najważniejsze. Ty i ja, zawsze razem, zawsze we dwoje - powiedziałem. Przez chwilę leżeliśmy tak, wtuleni w siebie nawzajem, rozkoszując się tą chwilą radości, przyjemności i spokoju. Oddałem się ponownie swoim rozmyślaniom na temat tego, jak to możliwe, że tak krucha i delikatna istota jak Lily, potrafi być jednocześnie tak odważna i nieustępliwa, kiedy naprawdę tego potrzebuje. Cisza między nami się przedłużała, a ja już postanowiłem przerwać ją jakimś żartem, lub ewentualnie propozycją powtórki naszej rozrywki sprzed chwili, ale wtedy zdałem sobie sprawę, że Lily zasnęła. Leżała spokojnie w moich ramionach, jej płytki, ciepły, miarowy oddech przerywał co chwila ciszę między nami. Trochę się zdziwiłem, że tak szybko i nagle zasnęła, ale ostatnio dość często jej się to zdarzało. Tłumaczyłem to sobie tym, zresztą Cane także, że Lily musiała być po prostu przemęczona tym wszystkim, co działo się przez tych ostatnich kilka miesięcy. Porzuciłem więc wszelkie pomysły na żarty i myśl o kolejnym seksie i okryłem nas dokładnie pierzyną, a potem ponownie przytuliłem się do mojej ukochanej. Ukochana... Nigdy nie sądziłem, że kiedyś będę mógł tym mianem określić jakąkolwiek kobietę - pomyślałem. W miarę jak coraz dłużej słuchałem spokojnego, rytmicznego bicia serca Lily coraz bardziej uspokajałem się też w kwestii tego, co nas czeka. Miałem swoją miłość, której już nigdy nie zamierzałem dać im skrzywdzić, bez względu na to, co miałoby się zdarzyć i co dla nas planowali.
~*~
Chodziłam sobie po cyrku, zaglądając w różne miejsca, chcąc zabić w ten sposób nudę. Robiłam tak od dłuższego czasu, przynajmniej dopóki coś nie przykuło mojej uwagi, jakieś podejrzane hałasy. Szybkie rozeznanie, dochodzą z łazienki. Skierowałam się tam gotowa stanąć do walki z ewentualnym żołnierzem Juana, a nawet całym ich oddziałem, jak będzie trzeba, nawet wyczarowałam sobie broń w postaci miecza. Kiedy jednak otworzyłam drzwi, odetchnęłam z ulgą i od razu jej się pozbyłam.
-Myślałam, że poszłaś z Candy'm na patrol. Dobrze się czujesz?-zapytałam, podchodząc do Lily, która klęczała nad toaletą. Dziewczyna podniosła na mnie wzrok, chyba chciała coś powiedzieć, ale nie zdołała, bo w tej samej pochyliła się i zwróciła sporą ilość zawartości swojego żołądka.-Zgaduję, że bywało lepiej-dodałam, klękając obok niej. Pomogłam jej podtrzymać włosy, trochę to jeszcze trwało, Lily raz po raz wymiotowała, co zaczęło mnie trochę martwić. W końcu odsunęła się od toalety, a ja wyczarowałam jej papierowy ręcznik, żeby miała czym wytrzeć usta.
-Dziękuję-powiedziała cicho. Posłałam jej niewielki uśmiech.
-Co się właściwie dzieje? Od kilku dni chodzisz taka, blada jak ściana, a rano to już w ogóle wyglądasz jak żywy trup. No i coś często ostatnio biegasz do łazienki, często ci się to zdarza? Wymiotować?-zapytałam.
-Nie, mam tak od kilku dni. Nie mam pojęcia dlaczego-odparła dziewczyna.-Pewnie to jakaś choroba-dodała po chwili.
-Wyglądasz i zachowujesz się podobnie jak wtedy, po działaniu tych wszystkich mikstur, które na tobie testowali, tyle że teraz nikt za bardzo nie miał czego i jak testować-powiedziałam, podczas gdy Lily wstała i skierowała się w stronę umywalki, żeby przepłukać usta i obmyć twarz. Na wszelki wypadek cały czas byłam obok niej.
-Może to jakiś skutek uboczny tego, co mnie spotkało-powiedziała, kierując się w stronę drzwi. Od razu ruszyłam za nią.
-Niby czego?-zapytałam.
-Wiesz czego. Tego, że...umarłam i wróciłam-odparła Lily, a ja miałam wrażenie, że głos jej lekko zadrżał przy wypowiadaniu tych słów.
-Przestań. Nawet tak nie mów-powiedziałam szybko, chcąc zapobiec jakimkolwiek dalszym nawiązaniom do tej sytuacji. Żadne z nas nie lubiło o tym niepotrzebnie wspominać. Śmierć, wskrzeszanie, jakieś podejrzane czary, to raczej nie były dla nikogo ulubione tematy rozmów.
-Ale taka może być prawda-stwierdziła cicho Lily, kiedy doszłyśmy już do pustej widowni, na której usiadłyśmy.-A co z Candy'm? Mówiłaś coś, że poszedł na patrol? Sam? Nie powinien był tego robić, to niebezpieczne...-dodała Lily, a minę miała przy tym taką, jakby nadal nie za dobrze się czuła.
-No wiem właśnie, dlatego byłam niemal pewna, że poszedł z tobą. Nawet mu się nie pytałam o to, uznałam to za coś oczywistego, a on nawet nie powiedział mi, że źle się czujesz-odparłam.
-Ale on też nic nie wiedział, zaproponował mi faktycznie wspólny patrol, ale odmówiłam, bo źle się czułam. Nie powiedziałam mu tego jednak, żeby się nie martwił. Nie miałam pojęcia, że zdecyduje się pójść sam-stwierdziła Lily.
-Debil, nie powiedział nic tobie, ani mi! Jak go znam, albo w ogóle nie pomyślał o konsekwencjach, albo mu się nie chciało! Musimy się stale mieć na baczności, a on sam wyrusza na patrol i nie mówi mi o tak istotnej kwestii! Tobie też!-zawołałam, nie kryjąc swojej złości.
-Jak wróci to obie go porządnie ochrzanimy-odparła Lily.
-Mam wrażenie, że nasze awantury nie robią na nim żadnej różnicy. On wszystko puszcza mimo uszu-stwierdziłam.
-Ale warto spróbować-odparła dziewczyna.
-Warto to spróbować się dowiedzieć, co ci jest. A jak to coś poważnego?-zapytałam, wracając do poprzedniego tematu.
-Nie... To pewnie jakieś niegroźne zatrucie, przeziębienie. W każdym razie, nic poważnego-odparła Lily.
-Gdyby tak było, nie chorowałabyś. Albo Candy i ja też byśmy się struli, zachorowali... Jemy to samo, robimy niemal to samo...No dobra, ja nie sypiam z moim bratem...-urwałam, a Lily spojrzała na mnie zszokowana, po czym spuściła wzrok. Nadal bawiło mnie to, jaka ona potrafiła być wstydliwa, jednak nie czas było teraz na myślenie o takich sprawach.-A jak ty jesteś w ciąży?-zapytałam. Lily natychmiast wyprostowała się jak struna i zgromiła mnie wzrokiem.
-Przestań! To nie jest zabawne!-zawołała.
-Ale ja nie żartuję! Mówię całkiem serio! No w końcu sypiasz z Candy'm, nie?-zapytałam.
-Ale co to ma do rzeczy? Ty też, no wiesz...Robiłaś to wcześniej sporo razy...-Lily była wyraźnie speszona.
-Sporo razy?-zapytałam, unosząc przy tym lekko brew.-Ja to robiłam z milion razy! Z tym, że robiłam to z ludźmi, a nie z...przedstawicielem tego samego gatunku, że tak to ujmę. Nigdy nie robiłam tego z innym genyrem, bo miałam do wyboru co najwyżej Candy'ego, a seks z bratem mnie jakoś nie pociągał. Sama więc widzisz, że w twoim przypadku jest inaczej-stwierdziłam. Lily zaczęła gorączkowo kręcić głową.
-Ale to jest niemożliwe, jak niby ja i Candy...
-Co, mam ci teraz tłumaczyć, skąd biorą się dzieci?-zapytałam, a Lily ponownie pokręciła głową.
-Ale to jest...
- Wymiotujesz, źle się czujesz, wyglądasz jak żywy trup, zwłaszcza z rana, masz jeszcze jakieś objawy? Wydaje mi się, że ostatnio też śpisz więcej niż normalnie, nie jestem pewna, ale to mogą być chyba jakieś oznaki ciąży, nie? - spytałam.
- Tak, właściwie, to typowe oznaki ciąży. Wiem to, bo ogółem sporo wiem o ciąży i o dzieciach, w końcu zajmowałam się kiedyś głównie nimi. I czasem pomagałam przy porodach, ale najczęściej królowych, choć w przypadku służby albo dam dworu... - Lily mówiła to wszystko niesamowicie szybko, ledwo za nią nadążałam.
-A kiedy miałaś ostatni okres, co?-spytałam, nie mogąc się przy tym powstrzymać od uśmiechu. Lily spojrzała na mnie ponownie, przerażona.
- Ej, ej, spokojnie, nie czas teraz na żaden wykład. Czyli możesz być w ciąży - powiedziałam. Uśmiech od razu znikł mi z twarzy, bo pojęłam, że to mogła być prawda. Lily mogła być w ciąży z moim bratem.
-O kurwa-powiedziałam cicho. W tym czasie Lily ponownie się wyprostowała.
-Ale to przecież jeszcze nic pewnego! Może...jest milion powodów, dla których to wszystko mogłoby mieć miejsce! Przecież ja nie mogę! Nie mogę być w ciąży! Nie teraz! Nie mogę!-Lily powtarzała to w kółku, jakby chciała przekonać samą siebie.
-Spokojnie, wszystko na pewno się jakoś ułoży-powiedziałam, przysuwając się do niej. Położyłam jej, nieco niepewnie, rękę na ramieniu. Nie miałam pojęcia, jak powinnam się w tamtej chwili zachować.
-Jak się ułoży?! Cholera, kogo ja próbuję oszukać?! Nie ma żadnego innego powodu, dla którego to wszystko miałoby się dziać! Ale ja nie mogę teraz być w ciąży! Przecież my nie mamy na to czasu, warunków! Mamy tyle na głowie, co ja sobie myślałam, robiąc to z nim tak...beztrosko! Co oboje sobie myśleliśmy! Zachowywaliśmy się jak niewyżyci gówniarze! A teraz mamy tego konsekwencje! Kurwa mać!-Lily była tak załamana i zła jednocześnie, rzadko kiedy miałam okazję widzieć ją taką.
-Ej, ej, nie martw się tak na zapas. Poza tym, ty w takim stanie nie powinnaś się chyba za bardzo denerwować, nie?-spytałam, a Lily spojrzała na mnie ze złością.
-Przestań! Nie mów tak! Nie chcę w ogóle o tym myśleć! Tylko tego brakowało nam teraz! Jak ja mogłam być tak głupia?! Jak my teraz...Co my zrobimy?! Dziecko...Nie, ja sobie tego nie wyobrażam!-krzyknęła Lily. Szczerze mówiąc, ja też nie widziałam za bardzo swojego brata w roli tatusia, ale na razie wolałam o tym nie wspominać. Musiałam pomóc Lily, uspokoić ją jakoś.
-Jakoś sobie poradzimy, jak ze wszystkim do tej pory-powiedziałam spokojnie. Dziewczyna jednak sprawiała wrażenie, jakby moje słowa w ogóle do niej nie docierały.
-Candy i ty... Wy byliście darem dla ludzi od bogów...Nie mieliście rodziców, tak mówiliście. Ja o swoich nic nie wiem, nie pamiętam, czy ich miałam. Cindy i mnie wychowywała odkąd tylko pamiętam Nancy... Ja chyba po prostu...Ja chyba nawet... Nie myślałam, że to w ogóle możliwe! Że Candy i ja możemy mieć dziecko! Że mogę zajść w ciążę! A powinnam przewidzieć, że skoro możemy uprawiać seks, to i dziecko mieć możemy! Cholera, byłam taka głupia, taka naiwna!-zawołała Lily, po czym schowała twarz w dłoniach.
-Ej, nie załamuj się tak! Candy nie był wiele lepszy, też mógł o tym pomyśleć-powiedziałam.
-I to ma mnie niby pocieszyć?!-spytała Lily, spoglądając ponownie na mnie. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, ja dawno leżałabym już martwa u jej stóp.
-W pewnym sensie. Bo w końcu to też jego wina, nie tylko twoja. Zresztą, właściwie to nawet niczyja wina to nie jest. Po prostu, stało się. Nie zmienimy tego, jeśli to rzeczywiście prawda. Musimy się z tym pogodzić i spróbować jakoś temu zaradzić...
-Już nie ma czemu zaradzać, bo stało się najgorsze, co się mogło stać w tej chwili!-przerwała mi zrozpaczona Lily.
-Przestań! Jedyne, co was mogło uchronić przed taką wpadką, to całkowite powstrzymanie się od seksu, a z Candy'm to by było niemożliwe - powiedziałam to trochę po to, aby spróbować rozbawić Lily. Ona jednak tylko popatrzyła na mnie, po czym ponownie schowała twarz w dłoniach, a po chwili mogłam usłyszeć jej płacz.
- Nie płacz, słyszysz? Wszystko będzie dobrze, zaufaj mi - powiedziałam, po czym przytuliłam ją.
~*~
-Jeśli to prawda to...to sama nie wiem, co o tym myśleć-powiedziała Lily, stojąc przed lustrem. Jedną z rzeczy, o której w tamtej chwili myślałam, było to, po jaki kij oni sobie załatwili w łazience takie duże lustro, chociaż...lepiej było chyba jednak o to nie pytać. Lily podniosła odrobinę bluzkę i położyła dłoń na brzuchu, jakby mogła w ten sposób stwierdzić, czy nasze podejrzenia są słuszne. Trochę to trwało, zanim się w miarę opanowała, potem znów źle się poczuła, pobiegła do toalety, ja za nią, i tak oto ponownie się tutaj znalazłyśmy.
-To musimy być gotowi na niezłą jazdę-stwierdziłam, podchodząc do niej.
-Martwi mnie jeszcze jedno...-powiedziała Lily, a ja spojrzałam na nią wyczekująco.-Jak w ogóle mam to...powiedzieć Candy'emu? I jak on zareaguje?-spytała cicho, patrząc na mnie takim wzrokiem, jakby szukała u mnie rady i pocieszenie. Tak pewnie zresztą było. A co ja jej miałam powiedzieć? Że nigdy przenigdy nie mówiliśmy o takich sprawach? Że żadne z nas nie myślało w ogóle NIGDY o wiązaniu się z kimś na stałe, tym bardziej o zakładaniu rodziny? No, może kiedyś, kiedy wierzyliśmy jeszcze ludziom, służyliśmy im i myśleliśmy, że tak właśnie powinno być, może wtedy dopuszczaliśmy do siebie myśl, że moglibyśmy się w kimś zakochać, ale dzieci? O tym nigdy nawet nie myślałam, a co dopiero rozmawiać o tym z Candy'm i pytać o jego zdanie...Wiedziałam o swoim bracie wszystko, oprócz tej jednej rzeczy. Nie mogłam jednak powiedzieć tego Lily, nie teraz, kiedy ona dopiero co w miarę to wszystko zaakceptowała i potrzebowała raczej pocieszenia i wsparcia niż tego, żebym ją dobiła takim tekstem.
-Cóż, nie sądzę, żeby skakał ze szczęścia, ale kocha ciebie, więc jeśli jesteś w ciąży, dziecko pewnie też pokocha, w końcu to, jak mówią chyba ludzie, owoc waszej miłości, nie?-odparłam.
-Miło, że starasz się mnie pocieszyć. Ale to na nic. Tak samo jak ja, nie możesz mieć pojęcia o tym, jak on zareaguje-stwierdziła Lily.
-Znam swojego brata lepiej niż...
-Nie możesz wiedzieć o nim wszystkiego. Nikt nie wie wszystkiego o sobie, a co dopiero o drugiej osobie. Nie możesz wiedzieć, co zrobi Candy-przerwała mi Lily. A ja ze smutkiem musiałam przyznać, że miała rację.
-Ale nie sądzę, aby zrobił cokolwiek, co mogłoby ci zaszkodzić. Kocha cię-odparłam. Lily spojrzała znowu na swoje odbicie w lustrze.
-Tak, kocha mnie. Wiem to. Ale czy pokocha nasze dziecko?-powiedziała cicho.
-Jestem pewna, że wszystko się ułoży-powiedziałam, podchodząc do niej. Stanęłam obok niej przed lustrem.- Czekaj, czyli...jeśli to wszystko prawda...To ja zostanę ciocią?! Ale czad! Nieważny jest Candy, ja mogę cię zapewnić, że będę najlepszą ciocią na świecie!-zawołałam i dosłownie rzuciłam się na Lily, dusząc ją w mocnym uścisku. Po chwili dziewczyna odwzajemniła się, śmiejąc się przy tym. Brzmiało to nieco sztucznie, ale tylko trochę.
-Zawsze istnieje opcja, że to jednak nie to. Może, bo ja wiem, to zwykła choroba?-powiedziała Lily, kiedy się od siebie odsunęłyśmy.
-Może...Ale bądźmy realistkami, jest na to mała szansa-odparłam.-Swoją drogą, kiedy chcesz powiedzieć o tym Candy'emu?-zapytałam. Lily popatrzyła na mnie przerażonym wzrokiem.-No, bo wiesz chyba, że kiedyś będziesz musiała to zrobić? Raczej nie uda ci się w nieskończoność tego ukrywać, a jak już pojawi się dziecko, to chyba nie zamierzasz go chować przed Candy'm po kątach, co?-dodałam z lekkim uśmiechem.
-Nie...nie, oczywiście, że nie! Powiem mu!-zapewniła Lily.
-No dobra, a kiedy?-spytałam. Lily na dość długą chwilę zamilkła, wyglądała, jakby zaczęła się nad czymś zastanawiać.
~*~
-A ty nie jesz?-zapytał Candy, przyglądając mi się. Spojrzałam na niego jednocześnie zaskoczona i wystraszona, ale zaraz przybrałam obojętny wyraz twarzy. A przynajmniej spróbowałam.
-Nie, wiesz, nie jestem głodna. Poza tym, jadłam wcześniej-powiedziałam. Błazen nie wyglądał na przekonanego, ale nic więcej nie powiedział. Nie był zbyt rozmowny po tym, jak Cane zrobiła mu awanturę o jego nieodpowiedzialne i głupie zachowanie. Przynajmniej sprawiał przy okazji wrażenie, że coś nawet do niego dotarło. Candy i Cane w ciszy jedli kolację, ja także raczej nie miałam ochoty za bardzo się udzielać. Po jakimś czasie jednak poczułam się niezbyt dobrze, więc wstałam od stołu.
-Idę do łazienki-powiedziałam.
-Dobrze się czujesz? Może potrzebujesz pomocy?-spytała z troską Cane. Spojrzałam na nią wystraszona, a potem na Candy'ego, który mierzył swoją siostrę podejrzliwym spojrzeniem.
-Potrzebuje pomocy w pójściu do łazienki?-zapytał, po czym spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się do niego niewinnie.-Coś ci jest? Ja o czymś nie wiem? Coś mnie ominęło?-zapytał.
-Nie! Matko, ja tylko idę do łazienki i nie potrzebuję niczyjej pomocy! Umiem sama z niej skorzystać!-odparłam, patrząc to na niego, to na jego siostrę. Nie doczekałam się żadnej odpowiedzi, więc poszłam prosto do łazienki. Kiedy tylko zniknęłam im z pola widzenia, puściłam się biegiem, ale i tak ledwo zdążyłam. Wszyscy zawsze mówią o cudzie tworzenia się nowego życia, ale już rzadko kto wspomina, że wiążę się to z tym, że będziesz rzygała dalej niż widzisz-pomyślałam, wychodząc z łazienki po jakichś dwudziestu minutach. Nadal jednak nie czułam się najlepiej i byłam nieco senna, więc zamiast z powrotem do błaznów, poszłam prosto do "swojej" sypialni. Padłam na łóżku i niemal od razu zasnęłam. Spałam jak kamień, nie mam pojęcia, ile czasu minęło, kiedy się znów obudziłam. Przynajmniej czułam się trochę lepiej, więc postanowiłam wykorzystać ten czas, żeby iść się umyć. Gdy wróciłam, na moim łóżku siedział Candy. Na mój widok wstał i podszedł do mnie.
-Dobrze się czujesz?-zapytał z troską.
-Tak-powiedziałam, mijając go. Podeszłam do łóżka i zaczęłam na nim na nowo układać sobie poduszki.
-Nie zjadłaś nic na kolację, potem nagle poszłaś do łazienki i wydawałaś się przy tym strasznie zdenerwowana. A jak zapytałem Cane, czy coś wie, strasznie zaczęła kręcić i...
-Co ci powiedziała?!-spytałam przejęta. Może nawet za bardzo przejęta. Candy spojrzał na mnie podejrzliwie i usiadł obok na łóżku.
-No właśnie nic! A co miałaby powiedzieć? Czy wy coś przede mną ukrywacie?-spytał.
-Nie, oczywiście, że nie-odparłam, siląc się na uśmiech. W duchu odetchnęłam z ulgą.
-A ja myślę, że oczywiście, że tak. Dziwnie się obie zachowujecie, a ja się martwię o was obie, a o ciebie to już zwłaszcza-powiedział błazen.
-Ale naprawdę nie musisz. Cane i ja nic przed tobą nie ukrywamy, naprawdę. Znasz Cane, wiesz, że lubi wydziwiać-powiedziałam. Trochę mi było głupio, że kosztem jego siostry próbuję go okłamać. No dobra, strasznie mi było głupio z tego powodu i byłam na siebie masakrycznie zła, w końcu sama nienawidziłam kłamstwa, ale...nie mogłam mu jeszcze powiedzieć. Najpierw sama musiałam jakoś się z tym pogodzić i ochłonąć. Byłam pewna, że jeśli mi się to uda, łatwiej zniosę jego reakcję, jaka by ona nie była.
-W sumie masz rację. Cane to dziwaczka, większa chyba niż ja-odparł chłopak.
-I tu bym się sprzeczała. Oboje jesteście dziwakami, ale nie mogę się zdecydować, które większym-powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko.
-Jako moja dziewczyna, powinnaś chyba zawsze stać po mojej stronie-stwierdził Candy, podchodząc do mnie.
-A jako jej przyjaciółka?-zapytałam, podnosząc na niego wzrok. On nic więcej nie powiedział, tylko zrobił coś, czego zupełnie się w tamtej chwili. Usiadł obok mnie, położył mi dłoń na kolanie, a potem złączył nasze usta w delikatnym pocałunku. Jak zawsze w takich chwilach, na początku zaparło mi dech w piersi. Candy w tym czasie przesunął dłoń z mojego kolana na talię, drugą cały czas się przy tym podpierając. A później poczułam, że popycha mnie lekko w stronę łóżka. Nieco spanikowana, odsunęłam się od niego, ale on chyba nawet nie zwrócił na to uwagi. Przysunął się ponownie i znów mnie pocałował, popychając na łóżko z odrobinę większą siłą.
-Candy, nie...-powiedziałam, kiedy się ode mnie odsunął. Błazen nie wziął tego raczej na poważnie. Zbyt wiele razy protestowałam, kiedy tak naprawdę tego chciałam. Chłopak znowu chciał się do mnie zniżyć, ale położyłam mu dłoń na klatce piersiowej.-Candy, powiedziałam "nie"!-dodałam, tym razem już o wiele bardziej stanowczo. Błazen spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakbym powiedziała do niego coś w obcym języku, który usłyszał pierwszy raz w życiu.
-W moim słowniku nie ma słowa "nie"-odparł, a chwilę później zaczął całować mnie po szyi, jednocześnie chwytając przy tym za moją bluzkę, którą zaczął powoli podwijać do góry. Od razu zaczęłam się wiercić.
-Candy, nie!-zawołałam, odpychając go od siebie po raz drugi. Błazen odsunął się ode mnie i popatrzył na mnie zaskoczony.
-Co się stało?-spytał.
-Nic się nie stało, po prostu nie mam ochoty!-odparłam. Zaskoczenie w oczach Candy'ego jeszcze wzrosło.
-Jak to "nie masz ochoty"?-zapytał.
-No normalnie, nie mam ochoty! A teraz zejdź ze mnie!-zawołałam.
-Zawsze masz ochotę-ciągnął dalej błazen. Ani myślał chyba mnie zostawiać.
-Ale dzisiaj nie! Tak ciężko to zrozumieć? Zostaw mnie!-odparłam, po czym spróbowałam się podnieść. Candy był chyba tak zaskoczony, że bez słowa odsunął się i mi na to pozwolił.
-Lily, co z tobą? Zachowujesz się dziwnie...-stwierdził Candy. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
-Zachowuję się dziwnie, bo nie mam ochoty się z tobą kochać?! Nie jestem twoją dziwką na zawołanie, Candy!-wrzasnęłam zła. Błazen spojrzał na mnie zaskoczony trzy razy bardziej niż wcześniej.
-Ale ja przecież nic takiego nie powiedziałem...
-Nie musiałeś!
-Ty chyba nie myślisz, że...Ja bym nigdy, przenigdy cię tak nie potraktował! Wiesz przecież, że cię kocham!-powiedział i znów spróbował się do mnie przysunąć, jednak ja go uprzedziłam. Odsunęłam się od niego aż na drugi koniec łóżka.
-Daj mi już po prostu spokój!-zawołałam. Chłopak spojrzał na mnie niepewnie.
-Ale dlaczego? Co się stało?-zapytał.
-Nic się nie stało, po prostu nie mam ani ochoty na seks, ani spędzać z kimkolwiek czasu! Chcę iść spać, a ty mi PRZESZKADZASZ!-odparłam wściekła. Nie mam pojęcia co ani dlaczego, ale coś po prostu niesamowicie mnie w tamtej chwili w nim denerwowało. Candy jeszcze kilka razy próbował dowiedzieć się, czym mnie tak zdenerwował, ale w końcu dał za wygraną i zostawił mnie samą. Byłam z tego faktu niesamowicie zadowolona przez jakieś dziesięć minut, bo potem dopadły mnie wyrzuty sumienia względem niego. Zastanawiałam się, czy powinnam go odszukać i przeprosić, ale ilekroć byłam już skłonna wstać i to zrobić, odżywała we mnie złość na niego. I tak w kółko, aż w końcu los się nade mną zlitował i zasnęłam, mając dzięki temu spokój z tym wszystkim na jakiś czas.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top