Mordercza Prawda. I Malaria
Mam dziwne wrażenie, że w tym opowiadaniu za mało się dzieje... Postanowiłam więc rozwinąć akcję jeszcze bardziej, mam nadzieję, że mi się uda. Trochę mi to zajmie, bo mam już kilka rozdziałów na zapas, ale mam nadzieję, że wyjdzie dobrze. No i będę musiała też zacząć dawać dłuższe rozdziały, bo boję się, że limit dwustu rozdziałów mi nie wystarczy;-;
~~~~****~~~~
Po śniadaniu Joker i Lily gdzieś na chwilę poszli, a ja, upewniwszy się, że nie ma ich nigdzie w pobliżu, zaczęłam swoją rozmowę z bratem.
- Candy, nie uwierzysz - powiedziałam, siadając obok niego.
- No co takiego? - spytał, nie wydawał się jednak zbyt przejęty tym, co mam mu do powiedzenia.
- Joker pochodzi z Celestis - powiedziałam.
- Co takiego?! - zawołał mój brat.
- To, co słyszałeś. Pochodzi z naszego królestwa. Ale z tego co mi powiedział wynika, że ma około 438 lat, więc nie było go jeszcze w ogóle na świecie, kiedy miały miejsca TE wydarzenia - powiedziałam. - No ale sam musisz przyznać, że to dość niespodziewane, że wszyscy stamtąd pochodzimy - dodałam.
- No fakt, to dość dziwny zbieg okoliczności - przyznał Candy.
- A co jeżeli Lily też stamtąd pochodzi? - spytałam.
- Niemożliwe, kiedy Lily przypomniało się dzieciństwo jej i Cindy to powiedziała, że pochodziły z innego miejsca - odparł Candy.
- Że wychowały się w innym miejscu, ale nie wiadomo, skąd pochodziły. Lily mówiła, że według opowieści Nancy, ją i Cindy do tej kobiety przyniosła jakaś tajemnicza postać, która potem zniknęła. Więc nie wiadomo, skąd Lily pochodzi. Poza tym tamta postać powiedziała, że "ich świat przestał istnieć". A jeśli chodziło o to, że Lily i Cindy też pochodziły z Celestis? Albo z okolicy? I kiedy my zniszczyliśmy królestwo, ktoś je stamtąd zabrał do Nancy? Lily miała problem z przypomnieniem sobie, ile lat temu dokładnie miało to wszystko miejsce i gdzie właściwie mieszkała Nancy, przypomniała sobie tylko niektóre rzeczy. Ale nie możemy wykluczyć, że pochodzi z Celestis lub z okolicy - powiedziałam. Candy popatrzył na mnie przerażony.
- Wiesz, co by to wtedy oznaczało? - spytał.
- Że niszcząc Celestis, zniszczyliśmy też jej dom. Może nawet doprowadziliśmy do śmierci kogoś jej bliskiego - odparłam. Na jakiś czas między nami zapanowała cisza. To wszystko było możliwe, ale jednocześnie zbyt przerażające, abyśmy mogli to zaakceptować. Nagle Candy ożywił się.
- Nie! Tak nie mogłoby być! Nie mogło! Poza tym, Lily chyba mówiła, że wiadomość przekazana przez tamtą postać brzmiała jakoś tak "to dwójka genyrów, nasz świat przestał już istnieć i mogą znaleźć ratunek tylko w świecie ludzi". Z tego by wynikało, że Lily i Cindy pochodziły z miejsca, gdzie mieszkały inne genyry i gdzie nie było ludzi. A w Celestis żyli głównie ludzie, a żadnego genyra tam nie spotkałem. To nie mogłoby być to miejsce - stwierdził mój brat. Zamyśliłam się na chwilę.
- To co mówisz ma sens. Ale skoro Joker też stamtąd pochodzi, to może jednak w okolicy przebywały jakieś inne genyry? - zasugerowałam.
- Cane, jeśli w Celestis znajdowałyby się inne genyry, to chyba przez 200 lat życia tam dowiedzielibyśmy się o tym, nie? - odparł Candy. Nie odpowiedziałam nic, bo dobrze wiedziałam, że ma rację. Coś jednak nadal mi w tym wszystkim nie pasowało. To wszystko było zbyt dziwne i nie sądziłam, aby był to zwykły zbieg okoliczności. - A tak w ogóle to co ty się tak teraz tym zainteresowałaś? - spytał mój brat.
- Widzisz, ja wczoraj trochę rozmawiałam z Jokerem. I dowiedziałam się, skąd pochodzi oraz że przebywał w Celestis długo po tym, jak je zniszczyliśmy. Zaczęliśmy trochę mówić między sobą o tym królestwie i...
- Chyba mu nie powiedziałaś, że to my zabiliśmy królewski ród?! - zawołał Candy. Spiorunowałam go wzrokiem.
- Oczywiście, że nie! Masz mnie za głupią? Powiedziałam jedynie, że przebywaliśmy tam i to jeszcze kiedy królestwo świetnie prosperowało. Ale ja właśnie o tym chciałam pogadać. Nie uważasz, że czas najwyższy, aby wyjawić prawdę także Jokerowi? - spytałam.
- Jaką prawdę? - zapytał Candy.
- No wiesz, o tym, kim byliśmy. No i może też o tym, co miało miejsce w Celestis. W końcu Lily już kiedyś to wszystko powiedzieliśmy i mówiłeś, że teraz też już wie o tym, że byliśmy mordercami. Więc Joker też chyba w końcu powinien się dowiedzieć, nie? - odparłam.
- Zwariowałaś do reszty?! - zawołał Candy. Jednocześnie wstał i spojrzał na mnie z góry. - Wiesz, co się może stać, jak on się o tym dowie? - dodał. Pokręciłem głową.
- Nie za bardzo...
- Może przekonać Lily do odejścia! A jestem już tak blisko ponownego zdobycia jej! Jeżeli on pozna prawdę, to może ją przekonać, że jesteśmy nieobliczalni i niebezpieczni! Pod żadnym pozorem nie można mu nic powiedzieć! - stwierdził mój brat. - Zrozumiałaś? - spytał. Pokiwałam lekko głową. - To świetnie. Idę poszukać Lily i trochę z nią pogadam. A ty nie wygadaj się Jokerowi - powiedział, po czym odszedł jednym z korytarzy, a ja zostałam sama z własnymi myślami.
~*~
- Hej, hej, hej, a co ty tutaj tak sama porabiasz?! - zawołał Candy, pojawiając się za moimi plecami jak tylko wyszłam ze swojego pokoju. Podskoczyłam przy tym w miejscu jak na sprężynie, a następnie odwróciłam się w jego stronę.
- Wystraszyłeś mnie! - odparłam oburzona.
- Wybacz, nie chciałem - powiedział, w jednej z chwili poważniejąc. Wyglądało na to, że naprawdę nie miał takiego zamiaru.
- No dobrze, wspaniałomyślnie ci wybaczę - powiedziałam, uśmiechnąwszy się.
- Dziękuję za okazaną łaskę - powiedział Candy, co nieco mnie rozbawiło. - Gdzie Joker? - spytał.
- Poszedł poszukać ciebie i Cane - odparłam.
- I tak po prostu cię zostawił? - zdziwił się Candy.
- No tak, a po co miałby ze mną zostawać? - zapytałam. Candy zdziwił się jeszcze bardziej, ale ja nie zrozumiałam, co go tak zaskakuje. Przecież Joker nie był moją opiekunką, nie musiał stale spędzać ze mną czasu, a wcześniej to nawet miałam wrażenie, że Candy za bardzo się nim nie przejmował.
- A nie, tak tylko spytałem. Więc mamy czas tylko dla siebie? - spytał.
- Cóż, szczerze to myślałam, że porobimy coś razem, na przykład we czwórkę - odparłam.
- Joker i Cane na pewno sami się świetnie zabawią jak tylko się odnajdą. Chodź, przejdziemy się! - zawołał Candy. Następnie chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Bez większego oporu poszłam za nim. Gdy wychodziliśmy z cyrku uderzył mnie fakt, jak w przeciągu tych kilku tygodni zmieniło się moje odniesienie do Candy'ego. Wcześniej jego obecność niemal zawsze mnie stresowała, zwłaszcza gdy byłam z nim sam na sam, a teraz już tak mocno tego nie odczuwałam. Właściwie to jego obecność zaczynała mi się coraz bardziej podobać i wydawało mi się, że coraz chętniej spędzam z nim czas. W końcu znaleźliśmy się na zewnątrz. Candy zatrzymał się przed cyrkiem i spojrzał na mnie.
- To gdzie chcesz iść? - spytał.
- Nie wiem, ty zaproponowałeś tą przechadzkę, ty coś wymyśl - odparłam. Jednocześnie uwolniłam jakoś z jego uścisku swoją rękę, bo takie stanie i trzymanie się z nim za ręce coraz bardziej mnie krępowało. Candy uśmiechnął się do mnie.
- Jasne! No to chodźmy tym razem w przeciwną stronę niż ostatnio - zaproponował. Zgodziłam się i tym razem, idąc wybraną przez nas ścieżką, góry mieliśmy za plecami, a przed nami roztaczał się widok na teren, gdzie znajdowało się kilka niewielkich wzniesień, część była porośnięta drzewami, inne nie. Nagle wpadłam na pewien pomysł.
- Mam pewną propozycję - powiedziałam.
- Jaką? - spytał Candy, spoglądając na mnie.
- Ścigamy się na szczyt pierwszego wzniesienia, kto pierwszy, ten lepszy! Start! - zawołałam i ruszyłam biegiem przed siebie.
- Ej, to nieuczciwe! - usłyszałam za sobą. W odpowiedzi jedynie się roześmiałam. Dobiegłam do wzniesienia i zaczęłam biec w górę, uważając przy okazji, żeby się nie potknąć. Za mną słyszałam kroki, mogłam więc wywnioskować, że Candy był coraz bliżej. Tym bardziej musiałam dać z siebie wszystko! W końcu pokonałam większość trasy i już, już prawie byłam na szczycie, ale wtedy właśnie obok mnie przebiegł Candy, po czym wbiegł na szczyt, odwrócił się w moją stronę i skrzyżował ręce. Ciężko dyszał, spoglądając na mnie z góry, podczas gdy ja zwolniłam i zaczęłam powoli pokonywać ostatni fragment trasy, w końcu nie miałam już po co się spieszyć. - To było nie fair. Ale i tak przegrałaś! - zawołał z radością, podczas gdy ja dotarłam na szczyt i stanęłam obok niego.
- To prawda. Byłeś pierwszy, gratuluję. Jak to zrobiłeś? - spytałam, nie kryjąc podziwu. Biegłam najszybciej jak mogłam, a mimo to on mnie prześcignął. Candy pokręcił lekko głową.
- Po prostu mam lepszą kondycję! Ty nad swoją musisz jeszcze popracować - stwierdził.
- Chyba masz rację, skoro nawet element zaskoczenia nie pomógł mi wygrać - odparłam.
- Na pewno mam rację, jak zawsze z resztą - powiedział, a ja roześmiałam się. Candy spojrzał na mnie zaskoczony, jakby nie rozumiał, co mnie tak bawi. - Śmiej się, śmiej, ale jeżeli tylko okaże się, że jednak nie jesteś w ciąży, to czeka cię ciężki trening pod okiem najlepszego na świecie trenera - dodał.
- Naprawdę? Kogo? - spytałam, udając tym samym, że nie mam pojęcia, o kogo może mu chodzić.
- Nie udawaj, że nie wiesz. Oczywiste, że chodzi o mnie - stwierdził. Ponownie cicho się zaśmiałam, po chwili jednak spoważniałam.
- A jeśli jednak jestem w ciąży? Wszystko wskazuje na to, że tak - powiedziałam. Spuściłam wzrok i zaczęłam się wpatrywać w porośniętą mchem i trawą ziemię. Nagle poczułam, że Candy do mnie podszedł, po czym chwycił mnie za brodę i zmusił mnie, żebym na niego popatrzyła.
- Wtedy zaczniemy trenować jak tylko będziesz mogła, proste! - zawołał radośnie, uśmiechając się przy tym. Mówił takim lekkim, spokojnym tonem, że aż mi samej udzieliła się jego radość.
- Dziękuję - powiedziałam cicho.
- Drobiazg - odparł szeptem. Potem zrobił coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Zaczęłam się zastanawiać, czy ja kiedykolwiek będę w stanie przewidzieć taką sytuacją. Candy pochylił się i pocałował mnie. Na początku nasze usta ledwo się ze sobą stykały, Candy robił to bardzo delikatnie i ostrożnie, podczas gdy ja mu na to wszystko pozwalałam. Potem zsunął swoje ręce niżej, zacisnął je na moich ramionach i pogłębił nasz pocałunek. Stawał się coraz bardziej agresywny i zachłanniejszy. W końcu nieomal zmusił mnie, abym rozchyliła lekko usta i wpuściła go do środka. Było podobnie jak poprzednim razem, ale jednocześnie zupełnie inaczej. Bo tym razem nie panikowałam. Bo tym razem czułam, jakby to, co miało teraz miejsce między nami, było w tej chwili jedyną odpowiednią rzeczą, jaką mógł zrobić. Jaką mogliśmy zrobić razem. Candy ponownie zsunął swoje ręce niżej, objął mnie w talii i przysunął do siebie. Nasze ciała do siebie przylgnęły, oddechy zlały się w jedno. Uniosłam dłonie i położyłam je na jego ramionach. Miałam wrażenie, jakby nasze serca zaczęły bić tym samym rytmem. Przysunęłam się do niego jeszcze bliżej, wtedy jednak Candy zrobił krok w tył. Przez to potknął się, przewrócił i pociągnął mnie za sobą. Wylądował na ziemi, a ja na nim. Natychmiast zaczęłam wstawać.
- Przepraszam, Candy, przepraszam! - powtarzałam to jak jakąś mantrę, przynajmniej dopóki nie poczułam, że Candy chwyta mnie za ręce, które miałam po bokach jego głowy. W ten sposób uniemożliwił mi wstanie.
- Spójrz na mnie - powiedział cicho, a ja zrobiłam to, co mi kazał. Nasze twarze dzieliło od siebie jedynie kilka centymetrów. Znów poczułam tą panikę, jaką czułam wcześniej w jego obecności. - Nic się przecież nie stało - dodał.
- Jasne... jasne, nic się nie stało - powiedziałam, starając się ukryć swoje zakłopotanie. Następnie spróbowałam znowu wstać, ale Candy nie zamierzał mnie najwidoczniej puszczać. Popatrzyłam na niego, zastanawiając się, czego może jeszcze ode mnie chcieć.
- A dokąd ty się wybierasz cukiereczku? - spytał. Uśmiechnął się przy tym łobuzersko, a następnie puścił jedną moją rękę i ponownie objął mnie w talii, przyciągając jeszcze bliżej do siebie. To spowodowało, że znów wylądowałam na nim.
- Kocham cię, Avenido - szepnął mi wprost do ucha. Jednocześnie poczułam, że zaczął delikatnie gładzić mnie po włosach. Ze zdziwieniem odkryłam, że jest mi z nim... dobrze. Mimo tego jak dwuznacznie wyglądała cała ta sytuacja, mi było z nim po prostu dobrze. Czy to jest właśnie przejaw całej tej miłości, którą czuła do niego Lily? - pomyślałam mimowolnie.
~*~
Zostawiłem Avenidę samą i poszedłem poszukać Cane albo Candy'ego. Nie do końca potrafiłem sobie jeszcze poradzić z tym, co między nami zaszło. Potrzebowałem trochę czasu, żeby to sobie poukładać. Głównie zastanawiałem się, czy mam jeszcze szansę u Avenidy, tylko po prostu za bardzo się pospieszyłem, czy może całkowicie to zepsułem? Skierowałem się do miejsca, gdzie ostatnio widzieliśmy się w czasie śniadania. Już kiedy wyszedłem z jednego z tych kolorowych korytarzy, dostrzegłem siedzącą przy stole Cane. Wydała mi się jakaś taka...dziwna. Inna niż zazwyczaj. Smutna.
- Hej, hej, hej, a ty co taka smutna? - spytałem podchodząc do stołu. Od razu zająłem miejsce obok niej.
- Joker! Co ty tutaj robisz? - zapytała.
- Jakbyś nie zauważyła, to mieszkam tutaj od jakiegoś czasu - odparłem, po czym uśmiechnąłem się do niej. Cane odwzajemniła uśmiech, ale nadal wyglądała tak jakoś smutno. - No dobra, to co ty taka smutna? - dodałem.
- Smutna, wydaje ci się - odparła Cane. Jakby na dowód tych słów uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Jednak nadal nie wyglądała ani trochę tak radośnie jak zwykle.
- Próbujesz okłamać siebie czy mnie? - zapytałem.
- Nikogo, naprawdę nic się nie stało - odparła Cane. Popatrzyłem na nią ze wzrokiem mówiącym "mnie próbujesz oszukać?".
- Nie kłam - powiedziałem.
- Nie kłamię - stwierdziła Cane.
- Jasne. Jeśli ty teraz nie kłamiesz, to ja jestem wróżką chrzestną - odparłem.
- O! A spełniasz życzenia? - spytała. Teraz już wydała się nieco weselsza, postanowiłem więc pociągnąć ten temat. Liczyłem że rozweselę ją jeszcze bardziej i dowiem się przy okazji, co się stało.
- Chyba pomyliłaś mnie z dżinem - odparłem.
- O, jaki z ciebie nagle znawca magicznych stworzeń - stwierdziła.
- A żebyś wiedziała. A jeszcze lepszy ze mnie znawca ludzi. Wiem doskonale, kiedy kłamią, tak jak ty teraz - powiedziałem. - Powiedz mi, co się stało, może pomogę - dodałem. Następnie uśmiechnąłem się, żeby dodać jej otuchy. Cane westchnęła.
- Pokłóciłam się jedynie z bratem - powiedziała cicho.
~*~
Siedziałam na jakiejś trawie i mchu. Rękę miałam opartą na kolanie, a głowę na ręce. Grzebałam przy tym patykiem w ziemi. Candy siedział obok i przyglądał się temu. Od jakiegoś czasu, jak tylko wstaliśmy z ziemi, siedzieliśmy tak obok siebie w ciszy.
- Co robisz? - spytał. Mimowolnie uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego.
- Ścigam się z jeleniem po łące, nie widzisz? - zapytałam. Candy zaśmiał się cicho, a potem schował mi za ucho kosmyk włosów.
- Zabawna jesteś - powiedział. Przez chwilę patrzyliśmy się na siebie w ciszy, po czym odwróciłam głowę i spojrzałam w dół pagórka, gdzie znajdował się cyrk. Ostatecznie nie zaszliśmy za daleko.
- Wracajmy lepiej - powiedziałam, po czym wstałam i zaczęłam się otrzepywać z ziemi.
- Już? - spytał zawiedziony błazen.
- Tak.
- Coś się stało? Znowu zrobiłem coś nie tak? - zapytał przejęty. Popatrzyłam na niego zaskoczona.
- Co? Nie! Oczywiście, że nie! Po prostu muszę sobie to wszystko przemyśleć i poukładać sobie - odparłam. Candy wyglądał, jakby odetchnął z ulgą.
- No dobrze, jeśli w takim razie chcesz, możemy już wrócić - powiedział. Ruszyliśmy w drogę powrotną, podczas której za wiele nie rozmawialiśmy. Naprawdę potrzebowałam w tej chwili trochę to wszystko przemyśleć, To wszystko co się właśnie wydarzyło to było dla mnie zbyt wiele. Najgorsze było w tym wszystkim to, że zupełnie nie wiedziałam, jak mam się w tej sytuacji zachować, tak aby nie zranić Candy'ego ani nie zrobić nic wbrew sobie. To wszystko było dla mnie jednocześnie zbyt nowe i zaskakujące. Ale też na swój sposób przyjemne. To wszystko to dla mnie zbyt wiele, zbyt wiele - pomyślałam.
~*~
- Pokłóciłaś się z bratem? A o co? - spytał Joker.
- O nic ważnego - stwierdziłam.
- Skoro to nic ważnego to możesz powiedzieć - odparł chłopak.
- Nie, nie mogę - powiedziałam.
- Dlaczego?
- Po prostu nie mogę! Jak masz mnie tak stale męczyć, to daj mi lepiej spokój! - zawołałam. Joker nagle spoważniał i przyjrzał mi się uważnie.
- Dlaczego tak bardzo nie chcesz powiedzieć? - spytał nieufnie.
- Bo to osobista sprawa między mną i moim bratem, dlatego - odparłam, odwracając głowę w drugą stronę. Nie miałam ochotę na niego patrzeć. Wkurzał mnie swoją dociekliwością.
- No dobra, niech ci będzie. To może w takim razie porozmawiamy o czymś innym? - powiedział. Spojrzałam z powrotem na niego niechętnie.
- A o czym? - zapytał.
- Niby kobiety o wiek się nie pyta, ale jestem ciekaw, jak dawno temu Candy i ty byliście w Celestis - powiedział. Kurde, czy on robi mi to na złość? Dlatego właśnie teraz mnie o to pyta? Nie no, raczej nie. Pewnie po prostu jest tylko ciekaw, w końcu pochodzi stamtąd. W takim razie muszę się wziąć w garść i jakoś przetrwać tą rozmowę - pomyślałam, nieco wkurzona.
- Candy i ja byliśmy tam jakieś 800 lat temu, jeśli dobrze kojarzę - odparłam. Joker popatrzył na mnie zaskoczony.
- To ile ty masz lat?! - zawołał.
- 820 - odparłam.
- Wow, jesteś prawie dwa razy starsza ode mnie - stwierdził.
- Wielkie dzięki, wiesz, sama ogarnęłam, że w porównaniu z tobą wypadam staro - odparłam.
- Ej, ja nie powiedziałem, że jesteś stara - stwierdził Joker.
- Ale pewnie tak pomyślałeś - odparłam.
- A czy ty czytasz w myślach? Bo jak nie to szkoda, mogłabyś się przekonać, że wcale tak nie pomyślałem. No ale wracając do tematu, a jak długo tam byliście? - zapytał.
- Niedługo - odparłam.
- A więcej nie odwiedzaliście później przez ten czas Celestis? - spytał. Pokręciłam głową, bo obawiałam się, że mój głos zdradziłby w jakiś sposób to, jak się teraz czuję. Ta rozmowa z chwili na chwilę coraz bardziej wytrącała mnie z równowagi.
- Nie, nie odwiedzaliśmy - powiedziałam, wracając do niego wzrokiem.
- Szkoda, bo jakieś 200 lat później podobno miały miejsce te wydarzenia, w czasie których zaginęła większość królewskiego rodu - powiedział Joker.
- I co, i uważasz, że niby Candy i ja mieliśmy z tym coś wspólnego?! - zawołałam zbulwersowana. Joker popatrzył na mnie zaskoczony.
- Niczego takiego nawet nie zasugerowałem - powiedział, przyglądając mi się ze zdziwieniem. Poczułam się, jakby grunt usunął mi się spod nóg. Kurde, Cane, ogarnij się - pomyślałam. - A co, mieliście z tym coś wspólnego? - zapytał.
- Nie, nic - odparłam szybko.
- Na pewno? - spytał.
- Tak, na pewno - odparłam ze złością, ponownie odwracając od niego głowę.
- A mi się wydaje, że znów coś kręcisz. Zachowujesz się co najmniej podejrzanie - powiedział.
- Nie zachowuję się podejrzanie! Wydaje ci się! - zawołałam ze złością. Czy on mnie musiał tak denerwować? Czułam, że przez to wszystko, co się stało i dzieje się teraz, coraz bardziej tracę nad sobą kontrolę.
- Nie mówisz mi prawdy, przecież to widzę. Tym razem nie dam z siebie zrobić idioty - powiedział z lekką irytacją. Czy on naprawdę musiał być tak bardzo dociekliwy?! I wkurzający?!
- Mówię prawdę! - zawołałam.
- Nie mówisz. Co się stało w Celestis kiedy zaginęła większość królewskiego rodu? Dlaczego Celestis tak bardzo podupadło? - spytał Joker. Wydawał się tym wszystkim naprawdę przejęty.
- Joker, naprawdę nic nie wiem - powiedziałam cicho.
- Candy i ty mieliście z tym coś wspólnego? Może byliście przy tym? Widzieliście coś? Coś o tym wiecie? No powiedz mi w końcu! - zawołał. Sprawiał wrażenie coraz bardziej zdesperowanego.
- Nic nie wiem - powiedziałam ze złością, powoli wymawiając każde słowo.
- Wiesz coś! Przecież to widzę! Dlaczego mi nie chcesz powiedzieć? O co w tym wszystkim chodzi? Cane, spójrz na siebie, tak się nie zachowuje osoba, która nie wie, co się stało w Celestis! Co się stało z królewskim rodem?! - zawołał Joker.
- Musieliśmy się go pozbyć, bo nie zasługiwali na to, żeby żyć! - zawołałam, odwracając się w jego stronę. Popatrzyłam na niego ze złością.
- Kogo pozbyć? - spytał, podczas gdy na jego twarzy zagościł wyraz zaskoczenia pomieszanego ze zdziwieniem. W tej samej chwili zdałam sobie sprawę jak bardzo zjebałam. Musiałam to jakoś odkręcić.
- Nic, nikogo - odparłam szybko. - Zapomnij o tym - dodałam, starając się ukryć swoje przerażenie tym, że właśnie się wygadałam.
- Zabiliście członków królewskiego rodu? - zapytał Joker. Chciałam powiedzieć mu, że nie, że to nieprawda, że tak tylko mi się powiedziało... Ale gdy spojrzałam mu prosto w oczy, zrozumiałam, że nie dam rady znów go okłamać. Nie dam rady z tego wybrnąć. - Ale to było co najmniej kilkadziesiąt, a ze służbą to i kilkaset osób! Cane, co wy zrobiliście? Ty i twój brat to zrobiliście?! - zawołał.
- Ja... Nie, to nie tak... - powiedziałam cicho.
- A jak?! - zawołał Joker. - Wytłumacz mi to w końcu! Przestań udawać, że nic się nie stało i że nie macie z tym nic wspólnego! - dodał. Westchnęłam cicho. To było już pewne, że nie dam rady z tego wybrnąć, musiałam mu więc to wszystko jakoś dobrze wytłumaczyć.
- Joker, spokojnie, tylko nie panikuj - powiedziałam, uśmiechając się nerwowo.
- Dlaczego niby miałbym panikować? Co tam się stało? - zapytał, przyglądając mi się podejrzliwie.
- Nic takiego - odparłam.
- Nic takiego?! Zabiliście tych ludzi czy nie? - zapytał Joker. Ponownie westchnęłam. Obiecałam Candy'emu, że nie powiem Jokerowi prawdy, ale przecież nie zrobiłam tego specjalnie. Samo tak wyszło, ja tego nie chciałam...
- Joker, Candy i ja... tak, zabiliśmy ich. Bo my jesteśmy mordercami, ale...
- KIM JESTEŚCIE?! - zawołał Joker, natychmiast wstając. Spojrzał na mnie z góry z przerażeniem w oczach. - To żart, tak? Żartujesz? To twój kolejny, głupi, nieśmieszny żart, prawda? - dodał. Przez chwilę wyglądał na naprawdę przestraszonego, ale potem sam uśmiechnął się nerwowo. - Oczywiście, że to żart, jak mogłoby być inaczej - powiedział. Pokręciłam lekko głową.
- Przykro mi Joker, ale to akurat nie żart - powiedziałam.
- Co? - spytał Joker, a potem, ku mojemu zaskoczeniu, zaśmiał się. - Niezły żart - powiedział, gdy już się uspokoił. - Prawie mnie nabrałaś, serio - dodał.
- Joker, ale ja mówię całkiem serio - odparłam. Błazen nagle spoważniał.
- Zaraz, czyli ty i twój brat naprawdę zabiliście ród królewski w Celestis? - spytał. Ponownie pokiwałam lekko głową. Joker popatrzył na mnie przerażony, tak jak jeszcze nigdy wcześniej, a potem zrobił kilka kroków do tyłu.
- Jesteście popieprzeni - powiedział cicho.
- Nie, Joker, to nie tak! - zawołałam. Podeszłam do niego, ale on znów się cofnął, przyglądając mi się podejrzliwie. W tej samej chwili dało się słyszeć kroki i oboje popatrzyliśmy w stronę jednego z korytarzy, gdzie po chwili zjawiła się Lily.
- Cześć! Co porabiacie? - zapytała z uśmiechem.
Wszyscy umarli na malarię przez Bloody_Murderess bo nie chciała powiedzieć czy Alex to April. Kto wie ten wie o co chodzi XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top