33. Plan

- Dostałam pewien list. Wynika z niego, że, dzięki Bogu, części naszej armii udało się przetrwać. Juan zarządził ich całkowitą egzekucję, ale niektórzy zdołali uciec i w ten sposób się ocalić. Przez kilka miesięcy szukali się nawzajem, przegrupowywali, ukrywali i układali plan. Wreszcie, niedawno, skontaktowali się ze mną. Powiedzieli, że są gotowi bronić naszego królestwa do ostatniej kropli krwi i odeprzeć wojska Juana. Uznałam, że powinnam się tym z wami podzielić... - powiedziała Adele.

- To... wspaniała wiadomość! Będziemy mogli wreszcie ich wygonić! - zawołała Cane. Nie podzielałam aż tak bardzo jej entuzjazmu, ale również cieszyło mnie, że część armii przetrwała i może nam pomóc.

- Musimy więc uzgodnić jakiś plan - stwierdziłam.

- Tak jakby planem nie mogło być zabicie Juana... - odparł Candy.

- O tym już dyskutowaliśmy. Na razie to nie wchodzie w grę - powiedziałam.

- Na razie? - spytał Candy.

- Nie łap mnie teraz za słowa! - zawołałam.

- Ok, ok, dobrze już, dobrze. Spokojnie. To co? Ktoś ma jakiś sensowny pomysł? - spytał Candy.

- Jeśli cokolwiek zaplanujemy, musimy poczekać jeszcze co najmniej kilka dni - wtrąciła Adele.

- Dlaczego? - spytał Candy.

- Ludzie z armii potrzebują czasu, poza tym Aleksander, on... służy w wojsku Juana, żeby...

- Służy w wojsku tego śmiecia? Nie dziwię się, swój do swego ciągnie - stwierdził Candy. Dostał za to ode mnie szturchnięcie pod żebra.

- Candy! - syknęłam. On jedynie popatrzył na mnie niezadowolony, ale nic więcej już nie powiedział.

- Aleksander bardzo żałuje tego, co zrobił. Może to nie zmieni wiele, ale naprawdę tego żałuje. Poza tym, on służy w tym wojsku, aby dbać o nas, aby móc dowiedzieć się, czy ktoś nie wie czegoś o planach Juana względem nas, w tym również względem Lily - powiedziała Adele.

- Jakże szlachetnie z jego strony. Szkoda tylko, że zanim stał się tak szlachetny, dopuścił się...

- Ok, dość. Wszyscy wiemy, co zrobił Aleksander. Ja mu wybaczyłam, i jestem gotowa współpracować - przerwałam Candy'emu, po czym spojrzałam na niego. On tylko westchnął.

- Wiesz przecież, że dla ciebie zgodzę się na wszystko - odparł.

- Więc zachowaj te komentarze dla siebie - powiedziałam.

- Ale to sama prawda!

- Candy! - upomniałam go.

- No dobra, już dobra - odparł, naburmuszony przy tym jak małe dziecko, które ktoś zmusił do przeproszenia za jego złe zachowanie. Czasem zachowywał się naprawdę dziecinnie, choć nie mogłam ukryć, że lubiłam to w nim. Ale nie w tej chwili.

- Zabawnie się was słucha - stwierdziła Cane, po czym zaśmiała się lekko.

- Zabawnie to będzie jak ci zaraz poprzestawiam wszystkie kręgi! - odparł Candy. To wywołało u Cane tylko kolejny wybuch śmiechu. Westchnęłam.

- Oni tak zawsze - wyjaśniłam zdezorientowanej Adele i reszcie dworzan. Jednocześnie chwyciłam Candy'ego znów za rękę, żeby uniemożliwić mu spełnienie jego groźby. Spojrzał lekko zaskoczony na mnie, a potem przybrał normalny wyraz twarzy i popatrzył w stronę Adele. W tym czasie Cane ucichła.

- Korzystając z tego, że wszyscy się tymczasowo uspokoili i zamilkli, mogę przedstawić plan, na jaki wpadłem? - spytał Joker. Spojrzenia wszystkich spoczęły na nim.

- Jasne, oświeć nas, nasz naczelny strategu - powiedział Candy, nie bez lekkiej ironii w głosie. Joker jednak zignorował to.

- Potrzebujemy kilka dni na odpowiedź z armii i na przybycie Juana. Ale Lily może nie mieć tyle czasu. Na razie czuła się lepiej, ale kto wie, co się stanie za godzinę, dwie, jutro albo pojutrze? Musimy działać i skrócić ten czas czekania najbardziej jak się da. Proponuję, aby Adele dowiedziała się, gdzie stacjonuje armia. Uda się tam razem z Candy'm, Cane i Lily, którzy przeniosą tam swój cyrk i dzięki temu ludzie z armii mogą być tutaj już jutro - powiedział Joker.

- A ty? Czym się zajmiesz? - spytała Cane, chwytając Jokera za dłoń.

- Jeśli oddział z Aleksandrem ma się zjawić tutaj za kilka dni, nie mogą być daleko. Poszukam ich, potrzebuję tylko czegoś, dzięki czemu chłopak mnie nie zaatakuje, zgodzi się mnie wysłuchać i ze mną pójść - odparł Joker.

- Wykluczone! Nie możesz tak ryzykować! - zawołała Cane.

- Wy będziecie ryzykować nie mniej niż ja - odparł Joker.

- Ale nas będzie więcej, a ty jeden!

- Cane ma rację, Joker, nie możesz... - chciałam podejść do swojego przyjaciela, ale Candy mi to uniemożliwił. Nie puścił mnie i nie pozwolił mi się do niego zbliżyć.

- On ma rację. To ryzykowany plan, zwłaszcza dla niego, ale najrozsądniejszy - powiedział. Spojrzałam na swojego ukochanego.

- Chyba nie mówisz poważnie...

- Masz lepszy plan? W miarę sensowny, łatwy do wykonania? Taki, który niesie ze sobą mniejsze ryzyko? - spytał. Oczywiście nie miałam takiego planu. Moje milczenie było dla Candy'ego wystarczającą odpowiedzią. - Nie? Więc musimy zgodzić się na to, co wymyślił Joker - dodał. Zwrócił się następnie w stronę Adele i reszty ludzi. - O ile wy też na coś takiego przystaniecie? - spytał. Moja przyjaciółka rozejrzała się niepewnie po twarzach swoich dworzan.

- Potrzebujemy chwili, żeby to omówić - powiedziała.

- Jasne, tylko lepiej się pospieszcie. Lily może nie mieć tyle czasu - odparł Candy.

- Nie o to mi chodzi... - zaczęła Adele, ale Candy przerwał jej zniecierpliwionym tonem.

- Nie przedłużaj tego, idźcie pogadać, podejmijcie jakąś decyzję i poinformujcie nas, jaką - powiedział. Ja też chciałam coś powiedzieć, ale, zanim zdążyłam to zrobić, Candy odciągnął mnie od Adele i reszty ludzi dość spory kawałek, a po chwili zjawili się też przy nas Cane i Joker.

- Nigdy nie sądziłem, że uznasz jakiś mój plan za naprawdę "dobry" - powiedział mój przyjaciel.

- Nie powiedziałem, że jest dobry, tylko że jest najlepszy z możliwych, a to różnica - odparł Candy.

- To prawie to samo - stwierdził Joker.

- Nie do końca - powiedział Candy.

- Najważniejsze, że udało nam się jakoś sensownie porozmawiać i opracować jakiś plan, choć nadal nie uważam, żeby był aż tak dobry. To duże ryzyko - stwierdziła Cane.

- Ale nic lepszego nie mamy - przypomniał jej Joker.

- Dokładnie. Musimy działać szybko, żeby Lily nic się nie stało - stwierdził Candy. Gdy to powiedział, poczułam nagły napływ złości. Przez dłuższą chwilę po prostu im się przysłuchiwałam, ale to przelało czarę goryczy.

- Wy w ogóle pamiętacie, że jeszcze tutaj jestem?! - spytałam, nie kryjąc swojej złości. Cała trójka popatrzyła na mnie zaskoczona.

- O co ci chodzi? Źle się poczułaś? - zapytał Candy. W odpowiedzi wyrwałam się z jego objęć.

- Czuję się doskonale, tylko nie podoba mi się, że mówicie o mnie, jakby mnie tutaj nie było! Jak o jakiejś rzeczy, o której trzeba pamiętać, żeby o nią zadbać, bo wymaga specjalnej opieki! - odparłam.

- Ale przecież ty teraz wymagasz specjalnej opieki - stwierdziła siostra Candy'ego. Popatrzyłam na nią ze złością.

- Cane, nie pomagasz - stwierdził cicho Joker. Chwycił dziewczyną za ramię i przyciągnął do siebie, odsuwając ją tym samym ode mnie. Teraz popatrzyłam ze złością na niego. Wszyscy mnie wkurzali, cała trójka.

- Lily, wiem, że ci ciężko, ale to nie jest dobry moment na twoje ciążowe humory - stwierdził Candy. Ponownie do mnie podszedł, a ja spojrzałam na niego z jeszcze większą złością. Już chciałam mu coś odpowiedzieć, ale on kontynuował, nie dając mi dojść do słowa. - Chcesz się pogodzić ze swoją rodziną? Świetnie. A my chcemy ciebie chronić. Ciebie i dziecko. Musisz więc zaakceptować to, że się o ciebie martwimy i że będziemy dla ciebie ryzykować, bo tego teraz potrzebujesz. Przepraszam, jeśli cię zdenerwowaliśmy, ale dobrze wiesz, że nie chcieliśmy tego - dodał, po czym mnie przytulił. Byłam jego słowami tak zaskoczona, że na początku aż nie wiedziałam, jak powinnam zareagować ani co powiedzieć. Starałam się jakoś uporządkować własne uczucia i emocje, które w tamtej chwili czułam, ale to okazało się niemożliwe. Zamiast tego po prostu pozwoliłam mu się objąć i wtuliłam się w niego, chcąc zapomnieć o wszystkim tym, co działo się wokół nas.

~*~

Przez kilka minut obejmowałem Lily. Cane i Joker odeszli kawałek i zaczęli o czymś rozmawiać. Jak znam życie, Cane próbowała Jokerowi jeszcze raz wybić z głowy jego plan, ale byłem pewien, że jej się to nie uda. Nie miałem jednak ochoty zastanawiać się nad tym jakoś specjalnie. Skupiłem się na Lily. Gdybym tylko mógł jakoś wziąć na siebie to wszystko, z czym ona musiała się męczyć. Kłopoty z ludźmi, Juan, dziecko, a życie z nami, Cane, Jokerem i mną też na pewno nie było dla niej sielanką. Chciałem więc zapewnić jej choć chwilę spokoju i wytchnienia. Nie mam pojęcia, ile to trwało, ale w końcu podeszła do nas Adele.

- Podjęliśmy decyzję - powiedziała. W tej samej chwili Lily odsunęła się ode mnie i spojrzała na kobietę, podeszli też do nas Cane i Joker.

- I? - spytał Joker.

- Wasz plan, choć ma wiele niedociągnięć i obarczony jest sporym ryzykiem, wydaje się najsensowniejszy - powiedziała.

- Doskonale, przynajmniej coś już mamy ustalone. Bo, jak rozumiem, decydujecie się z nami współpracować? - spytałem. Adele skinęła głową.

- Nie napisałam jeszcze odpowiedzi na list, który otrzymałam. Zgodnie z instrukcjami w poprzedniej wiadomość, mam go napisać i przekazać wieczorem, podczas kolacji, temu samemu mężczyźnie, który przyniósł mi list. Jeśli uda mi się z nim porozmawiać, wtajemniczę go we wszystko i być może zdradzi mi, gdzie stacjonuje ocalała część armii - powiedziała Adele.

- Świetnie, w takim razie Joker pójdzie szukać Aleksandra, a ja udam się z tobą, żeby dowiedzieć się, gdzie mamy przenieść nasz cyrk - odparłem. Adele zmarszczyła lekko brwi.

- Zaraz, a czy nie mieliście się tym zająć we trójkę? - spytała, spoglądając przy tym po kolei na mnie, na Cane, aż wreszcie jej wzrok zatrzymał się na Lily.

- No właśnie - stwierdziła moja ukochana, spoglądając na mnie.

- Razem teleportujemy cyrk i razem udamy się tam, gdzie przebywa armia, bo inaczej się tego załatwić nie da - powiedziałem, spoglądając przy tym na Lily. Następnie przeniosłem wzrok z powrotem na Adele. - Ale do twojego królestwa wolałbym się udać sam - dodałem. Kobieta popatrzyła na mnie nieufnie. Wiedziałam, cała ta gadka o zaufaniu była tylko po to, aby nas uspokoić i przypodobać się, zwłaszcza Lily.

- Ale ja też chciałabym pójść z tobą - powiedziała niezadowolona Lily. Popatrzyła na mnie z wyrzutem, ale i ze smutkiem.

- Nie - odezwała się nagle Adele, Oboje na nią popatrzyliśmy. - On ma rację. W zamku przebywa teraz Juan. Gdybyś tam poszła, nawet używając swoich czarów, dzięki którym stajesz się niewidoczna, to byłoby zbyt duże ryzyko. Juan mógłby się jakoś o tobie dowiedzieć. Równie dobrze moglibyśmy obwiązać cię kolorową wstążką i dostarczyć mu prosto pod drzwi, jako prezent - powiedziała królowa. Przynajmniej raz musiałem przyznać, że mówi z sensem. Lily westchnęła.

- Mam nadzieję, że jak najszybciej się to skończy i będziemy mogli wszyscy wrócić do domu - powiedziała jedynie cicho.

- Na pewno tak będzie, zrobimy wszystko, aby tak się stało - odparła Adele. Uśmiechnęła się lekko do Lily, co moja ukochana odwzajemniła. Ja wolałem w obecnej chwili nie wtrącać się i nie dopytywać, co znaczy "wrócić do domu". Lily miała na myśli oczywiście dwór Adele, ale mówiła o "wszystkich". Czy nas też miała na myśli? Cane, mnie, nawet tego wkurzającego Jokera? Zapewne tak, ona by nas tak po prostu nie zostawiła, ale co do Adele wciąż nie byłem pewien. Wolałem jednak teraz o tym nie mówić, aby nie zaniżać samopoczucia Lily i reszty.

- Więc wszystko mamy ustalone? - spytała Cane. Adele popatrzyła na moją siostrę.

- Prawie - powiedziała, po czym przeniosła wzrok na mnie. Zacząłem się szykować mentalnie na to, co zaraz usłyszę.

- Czy to ona... to znaczy, Cane, mogłaby udać się ze mną do mojego królestwa? - spytała Adele, spoglądając na moją siostrę.

- Dlaczego? - spytałem, nie kryjąc nieufności. Adele znów spojrzała na mnie.

- Ona już raz tam była - odparła.

- Ja też. I to wiele razy - powiedziałem. Adele zamilkła na chwilę, ale za to odezwała się Lily.

- Myślę, że Adele chodzi o to, że Cane była już raz u nich, jako posłaniec, i Adele łatwiej będzie się dogadać z nią niż z kimś, kogo zna jeszcze mniej - stwierdziła.

- To głupi argument - odparłem.

- Wcale nie. I uważam, że powinniśmy tak zrobić, o ile oczywiście Cane się na to zgodzi - powiedziała Lily. Oboje spojrzeliśmy na moją siostrę. Cane uśmiechnęła się.

- Oczywiście, że się zgadzam! - zawołała, spoglądając na Lily. Potem spojrzała na mnie. - A ty musisz po prostu pogodzić się z tym, że jestem lepsza i bardziej lubiana niż ty! - dodała, niezwykle zadowolona z siebie. Jak zwykle, nawet w takiej sytuacji, trzymały się jej żarty. Prychnąłem lekceważąco.

- Łaskawie pozwolę ci myśleć, że to prawda - wymamrotałem cicho.

- Kiedyś będziesz musiał to zaakceptować - odparła Cane. Popatrzyłem znów na Adele.

- Zgoda, niech będzie. Ale pamiętaj, jeśli coś zrobicie mojej siostrze, będziecie mieli ze mną do czynienia, a wtedy już nie będzie tak miło i fajnie - powiedziałem. Adele skinęła głową.

- Oczywiście, rozumiem - odparła. Lily westchnęła.

- Nie musisz od razu nikomu grozić - powiedziała.

- Nie grożę, tylko ostrzegam o konsekwencjach - odparłem.

- Czyli Cane uda się do królestwa Adele sama? - spytał Joker.

- Brawo geniuszu, dobrze rozumujesz - powiedziałem, spoglądając na niego. On z kolei spojrzał na moją siostrę.

- To ryzykowane - powiedział.

- I mówi to ktoś, kto sam będzie się szlajał po lesie, szukając typa, który zabił Lily?! Nie ucz mnie o ryzyku, to po pierwsze. Po drugie, pamiętaj, jak dasz się zabić, to cię za to zabiję! - zawołała. Pokręciłem lekko z niedowierzaniem głową, Lily kolejny raz westchnęła, a Joker uśmiechnął się tylko lekko.

- Nie dam się tak łatwo - odparł, co wyraźnie zadowoliło Cane.

- Musicie na siebie uważać... - powiedziała Lily. Wszyscy, łącznie z Adele i jej ludźmi, skupiliśmy na niej wzrok. Miała spuszczony wzrok, ale po chwili spojrzała najpierw na naszą trójkę, a potem na królową i jej dworzan. - Ale musicie też pamiętać o zaufaniu. Ono jest podstawą owocnej współpracy. Juana pokonamy tylko, jeśli będziemy współpracować, a żeby współpracować, musimy sobie ufać i w siebie wierzyć. Ja ufam wam wszystkim, i we wszystkich wierzę. Wierzę, że poradzimy sobie ze wszystkim, każde z nas należycie wykona swoje zadanie i osiągniemy cel. Odzyskamy spokój i bezpieczeństwo. Żałuję tylko, że sama nie mogę bardziej się do tej walki przyłożyć - powiedziała. Jej słowa zrobiły wrażenie na wszystkich. Prawdopodobnie dlatego, że, choć niechętnie to przyznaję, miała sporo racji. Gdy każdy z nas przetrawił to, co właśnie usłyszał, po kolei zapewniliśmy ją, że nie powinna się niczym martwić. Wykonamy swoje zadania, postaramy się sobie zaufać, a ona sama nie powinna się przejmować, i tak wiele już dla nas wszystkich zrobiła.

- Ok, no dobrze. Proponuję w takim razie wziąć się jak najszybciej do pracy. Ja wrócę z Adele i jej towarzyszami do jej królestwa... - zaczęła Cane.

- Ja mógłbym ci towarzyszyć - przerwał jej Joker. Cane popatrzyła na niego zdziwiona.

- Ale ty musisz znaleźć Aleksandra - odparła.

- Mogę się tym zająć po tym jak załatwimy sprawę z armią - powiedział, choć sam nie wydawał się do końca przekonany do swoich słów. Cane pokręciła głową.

- Nie. Nie ma sensu ani potrzeby tego jeszcze bardziej przedłużać. Poradzę sobie sama. Ty... mam nadzieję, że też sobie poradzisz. W każdym razie, ja nie biorę pod uwagę innej opcji. Masz sobie poradzić, jasne?! - zawołała. Joker przez chwilę przyglądał się jej zaskoczony, po czym uśmiechnął się lekko.

- Jasne, cukiereczku - odparł. Cane zaśmiała się na dźwięk jego słów, a mnie aż zmroziło. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem, ale zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Lily położyła mi dłoń na klatce piersiowej i pokręciła lekko głową. To był jasny znak, że mam się uspokoić. No dobra, mogłem się uspokoić i odpuścić Jokerowi. Na razie. Cane odwróciła się w naszą stronę.

- Ty pilnuj Lily - powiedziała, spoglądając na mnie.

- Wiesz, że zawsze to robię najlepiej jak umiem - odparłem.

- Wiem, wiem, chciałam się tylko upewnić, że znasz swoje zadanie. A gdy się zjawię, przeniesiemy cyrk tam, gdzie przebywa armia Adele. A potem, po załatwieniu wszystkiego, wrócimy z cyrkiem tutaj i poczekamy na Jokera - powiedziała. Wszyscy zgodzili się z ostateczną wersją naszego planu. Nie był idealny i chyba nikt z nas nie był z niego całkowicie zadowolony, ale tylko to mieliśmy. Nie było czasu ani nawet możliwości, żeby wymyślić coś lepszego. Po pożegnaniu i życzeniu sobie nawzajem szczęścia i powodzenia w misji, rozeszliśmy się. Oczywiście najbardziej emocjonalne było pożegnanie Lily z Adele. Zupełnie jakby rozstawały się na jakiś tysiąc lat, albo na zawsze. Ja co prawda nie miałbym nic przeciwko temu, żeby rozstały się na zawsze. Nadal sądziłem, że to nie byłoby aż tak złe dla nas, gdybyśmy po prostu się od tego wszystkiego odcięli i poszukali sobie miejsca do życia gdzieś indziej. Tyle że to oznaczałoby zostawienie tych ludzi samym sobie, z całym tym problemem, który mają, zwanym powszechnie Juanem, a na to Lily nigdy by się nie zgodziła. Po odejściu Cane i Adele wraz z jej szlachtą, Joker udał się na poszukiwania Aleksandra, po tym jak moja ukochana opisała mu dokładnie chłopaka, a Lily i ja wróciliśmy do naszego cyrku.

~*~

- Wprost nie mogę w to uwierzyć... Wszystko poszło tak dobrze! - zawołałam. Nawet nie próbowałam ukryć swojego podekscytowania. Spojrzałam z radością na Candy'ego. On tylko przewrócił oczyma.

- Nie chwal dnia, przed zachodem słońca. Lub, jak wolisz, nie mów "hop", póki nie przeskoczysz. Przyznaję, rozmowa poszła lepiej, niż się spodziewałem, ale to jeszcze nie wszystko. Nasz plan... nie jest doskonały, stwarza wiele ryzyka dla nas wszystkich. Mam nadzieję, że nic nikomu się nie stanie, inaczej będę musiał interweniować - odparł Candy. Nie mogłam się powstrzymać i zaśmiałam się cicho. Błazen spojrzał na mnie z oburzeniem. - Co cię tak bawi? - spytał.

- Interweniujesz tak, jak to chciałeś zrobić w przypadku Jokera, kiedy nazwał Cane "cukiereczkiem"? - spytałam z uśmiechem. Candy cały aż zatrząsł się ze złości.

- Bezczelnie ukradł mi mój tekst! - zawołał.

- Wiesz, z tego co ja wiem, nie masz do niego żadnych praw autorskich - odparłam, nadal rozbawiona całą tą sytuacją.

- Nie mam, ale wszyscy doskonale wiedzą, że to mój tekst! I że tylko ja mam prawo nazywać Cukiereczkiem kobietę swojego życia! - zawołał. Nim zdążyłam się zorientować, co on planuje i co mi grozi, Candy chwycił mnie za rękę, przyciągnął do siebie tak, że stanęłam naprzeciwko niego, i pocałował mnie z zaskoczenia. Ten pocałunek był przede wszystkim niezwykle agresywny. Jakby chciał pokazać, że ten tekst należy do niego, i że ja też należę do niego. Gdy się ode mnie odsunął, musiałam wziąć głęboki wdech, żeby nabrać powietrza do płuc, a po drugie, żeby choć trochę uspokoić rozszalałe serce. Gdy mi się to udało, spojrzałam na Candy'ego. Sprawiał wrażenie niezwykle zadowolonego z siebie.

- Właśnie przestraszyłeś mnie i swoje dziecko. Nieładnie - odparłam. Mimo to uśmiechnęłam się.

- Mojego syna nie da się tak łatwo przestraszyć. Jest odważny po ojcu! - zawołał Candy. Znów mimowolnie zaśmiałam się. Chwilę później ruszyliśmy dalej. Błazen uważał, że najlepiej będzie, jeśli jak najszybciej dotrzemy do cyrku, bo tam jesteśmy najbezpieczniejsi. Właściwie to musiałam przyznać mu rację, też tak uważałam. W drodze powrotnej trochę rozmawialiśmy o różnych nieistotnych rzeczach. Gdy zaś naszym oczom ukazał się dobrze znany namiot cyrkowy, poczułam...spokój. Taki, jaki zawsze czułam na myśl o domu. Cały ten dzień był pełen wrażeń, i choć niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło, a inni nadal narażali swoje życie, powrót tutaj sprawił, że poczułam się odrobinę lepiej. Pewniej i spokojniej. Nie uszło to oczywiście uwadze Candy'ego.

- Coraz bardziej lubisz to miejsce - powiedział, kiedy już znaleźliśmy się w cyrku.

- Dziwisz się? Nie da się go nie lubić. Zwłaszcza po wszystkim, co tutaj z wami przeszłam. Chodzi mi oczywiście głównie o te miłe wspomnienia - odparłam.

- Tsa... - powiedział cicho Candy. Zapewne moje słowa przywołały kilka wspomnień, o których każde z nas wolałoby zapomnieć. - Naprawdę przepraszam cię za...tamto wszystko - dodał po chwili Candy. Popatrzyłam na niego zaskoczony, po czym na mojej twarzy znów pojawił się lekki uśmiech.

- Naprawdę nie musisz. Robiłeś to już wiele razy, a ja ci wszystko wybaczyłam. Naprawdę. Inaczej nie byłoby mnie tutaj z tobą. Inaczej nie wierzyłabym w nas i naszą wspólną przyszłość. I w to, że razem damy radę wychować nasze dziecko - odparłam. Candy popatrzył na mnie zaskoczony. Zamrugał kilka razy, po czym na jego twarzy też pojawił się uśmiech, będący wyrazem radości.

- Dziękuję - powiedział, po czym przyciągnął mnie do siebie i przytulił.

- Za co? - spytałam cicho.

- Za to, że mnie kochasz, mimo wszystko - odparł. Poczułam, jak przytula mnie do siebie mocniej. Chciałabym, aby czas choć na chwilę stanął w miejscu. Abym mogła zatrzymać tamten moment na jakiś czas, razem ze spokojem, radością i miłością, które wtedy czułam.

~*~

Gdy oddaliliśmy się od Candy'ego, Lily i Jokera, stałam się znów niewidoczna. Adele i jej dworzanie natychmiast się zatrzymali i zaczęli się z niepokojem rozglądać.

- Gdzie zniknęłaś...Cane? - spytała Adele. Moje imię wymówiła niepewnie, po chwili zawahania. Stanęłam tuż przed nią i stałam się na powrót widoczna.

- Tutaj! - zawołałam. Kobieta odskoczyła przestraszona, a ja zaśmiałam się. Bawiła mnie jej reakcja i mina, tak jak i miny pozostałych. Adele szybko jednak wróciła do siebie, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Wyprostowała się i spojrzała na mnie uważnie.

- Cóż, hm, tak, droga Cane, wolałabym, abyś pozostała widoczna dla mnie i moich ludzi - powiedziała kobieta. Przestałam się śmiać i popatrzyłam na nią uważnie.

- Ale jeśli gdzieś trafimy na żołnierzy Juana, wtedy i ja, i wy, będziemy tym bardziej narażeni na niemiłe konsekwencje - odparłam. Kobieta zamrugała zaskoczona, jakby w ogóle nie wzięła wcześniej pod uwagę takiej możliwości. Cóż, może i zwykle żartowałam, nie brałam niczego na poważnie i skupiałam się na robieniu innym kawałów i złośliwości, ale nie byłam aż tak głupia i szalona. Potrafiłam czasem pomyśleć i zaplanować coś, tak jak Joker, choć na pewno nie byłam w tym aż tak dobra jak on. Ale potrafiłam ogarnąć przynajmniej tyle, żeby wiedzieć, że stanie się na powrót niewidzialną to najbezpieczniejsza opcja.

- Cóż, tak, masz rację, zupełnie o tym nie pomyślałam... - odparła królowa. Na chwilę zapadła pomiędzy nami znów cisza. Wyglądało na to, że Adele nad czymś się zastanawia. Wreszcie odezwała się ponownie. - W takim razie, skoro to konieczne, pozostań niewidoczna. Ale informuj nas, gdybyś coś zauważyła, usłyszała lub planowała od nas odejść, dobrze? Gdy dotrzemy do pałacu, udasz się za mną do mojej komnaty. Tam ustalimy dalszy plan działania, jasne? - spytała królowa. Nim zdołałam odpowiedzieć, ubiegł mnie jeden z jej dworzan. Był to mężczyzna w średnim wieku, który, tak jak reszta, wcześniej przez większość czasu praktycznie w ogóle się nie odzywał, tylko patrzył na nas z przerażeniem. Teraz jednak zdołał coś w końcu powiedzieć. Gdy się odezwał, o dziwo, nie brzmiał jak ktoś przerażony, ale jak osoba poważna i pewna siebie. Może poczuł się pewnie, gdy zostałam z nimi tylko ja sama, a Joker, Candy i Lily zniknęli? Kto wie.

- Wasza Wysokość jest tego pewna? Pozwolić jej pozostać niewidzialną to może być ryzykowne posunięcie. W końcu nie będziemy widzieli, co robi, czy w jakiś sposób nam nie zagraża - powiedział. Świetnie, czyli nadal ta sama śpiewka. Dalej nam nie ufają, a oczekują, że my im zaufamy - pomyślałam zdenerwowana. Królowa popatrzyła niepewnie na swojego sługę, po czym przeniosła wzrok na mnie. Niepewność na jej twarzy ustąpiła miejsca spokojowi i zdecydowaniu.

- Ustaliliśmy, że obdarzymy się nawzajem zaufaniem - powiedziała. Muszę przyznać szczerze, że jej słowa mnie bardzo zaskoczyły. Byłam naprawdę pewna, że ona poprze tego człowieka. Choć trudno było mi to przyznać, bo wciąż pamiętałam, jak bardzo ludzie zranili mnie, Candy'ego, a nawet Lily, nie mówiąc już o moim Jokerze, to jednak ci tutaj, a przynajmniej ta cała Adele, coraz bardziej mnie do siebie przekonywała. Po raz kolejny zadeklarowała otwarcie, że nam ufa. Że ufa mi. I daje tego dowód, pozwalając mi pozostać dla nich niewidoczną. Chyba po raz pierwszy w tamtej chwili poczułam to, czego nie czułam od wieków. Poczułam, że chciałabym naprawdę spróbować tym ludziom zaufać. Że może mogłabym to zrobić, i odzyskałabym to, co straciłam dawno temu. Myślałam wtedy, że na zawsze utraciłam możliwość przyjaźni z ludźmi, bo tak naprawdę to podłe i bezduszne kreatury. Ale kto wie, może jednak się myliłam? Może jednak Lily miała rację i Adele jest inna? Oczywiście nadal zamierzałam być czujna, ale wtedy po raz pierwszy naprawdę dopuściłam do siebie myśl, że mogłabym dać tym ludziom szansę, i być może nie sparzyłabym się na tym, tak jak wcześniej. Na ten moment jednak miałam zadanie do wykonania. Postanowiłam, że będę bacznie obserwować Adele i jej ludzi i przekonam się, czy Lily miała rację i naprawdę zasługują na nasze zaufanie.

- Dziękuję za ten dowód lojalności i zaufania, Wasza Wysokość - odparłam, po czym skłoniłam się lekko. Gdy się wyprostowałam, oczy wszystkich zwrócone były na mnie. W większości na twarzach tych ludzi widać było zaskoczenie. Wzruszyłam ramionami, spoglądając na nich wszystkich po kolei. Niektórzy nie mogli wytrzymać mojego spojrzenia i spuszczali wzrok. - No co? - spytałam. - Byłam królewskim błaznem, więc wiem co nieco o etykiecie i o tym, jak zachować się w stosunku do władcy - dodałam, po czym spojrzałam ponownie na królową. - Lily jest dla mnie ważna. Dla nas wszystkich. A jeśli dla niej ważni jesteście wy, to was nie zawiodę - powiedziałam. Królowa w odpowiedzi jedynie skinęła mi głową. Uznałam to za koniec naszej rozmowy i znów stałam się niewidoczna.

~*~

Nie sądziłem, że tak szybko uda mi się trafić na oddział żołnierzy Juana. Widać naprawdę była ich tutaj cała masa. To jednak nie była nawet połowa sukcesu. Musiałem się przekonać, czy to właściwy oddział, i spróbować odnaleźć Aleksandra. To było dość trudne, głównie dlatego, że nigdy nie widziałem tego chłopaka na własne oczy. Lily co prawda opisała mi go tak dokładnie, jak tylko umiała, ale wciąż musiałem być jeszcze bardziej czujny i uważny niż zwykle. Gdy znalazłem się w obozie, postanowiłem go przeszukać, uważając przy tym jednak, aby nie zdradzić swojej obecności. 

Część żołnierzy pełniła wartę, a pozostali spali, rozmawiali, albo żartowali. Słowem, była to typowa ludzka zbieranina i raczej nie wyglądali, jakby spodziewali się czegoś niezwykłego, jak choćby wizyty jednego z genyrów. Ich zmniejszona uwaga przemawiała na moją korzyść. Postanowiłem najpierw sprawdzić dokładnie wszystkie rozstawione namioty. Musiałem się upewnić, czy Aleksandra nie ma w którymś z nich. Przy okazji bacznie obserwowałem otoczenie, aby zauważyć go, gdyby akurat przechodził gdzieś w pobliżu. 

Podszedłem do pierwszego z namiotów. Rozejrzałem się, aby upewnić się, czy nikt z obecnych nie patrzy w moją stronę, ale każdy był czymś zajęty. Następnie ostrożnie uchyliłem lekko materiał i zajrzałem do środka. Namiot był pusty, ale, aby się jeszcze upewnić, odchyliłem materiał trochę mocniej. Przekonałem się, że tak, namiot na pewno był pusty, i nic ciekawego się w nim nie znajdowało. Puściłem materiał, który od razu zasłonił z powrotem wejście, i udałem się do drugiego namiotu. Zrobiłem wszystko tak samo jak poprzednio. Tym razem jednak w środku ujrzałem sylwetkę dwóch ludzi. Na szczęście jednak stali tyłem do wejścia. Uchyliłem je nieco mocniej, ale nie za mocno, żeby ich podejrzeń nie wzbudziła zbyt duża ilość wpadającego światła. Żaden z nich nie był jednak Aleksandrem, nie zgadzał się kolor włosów. Zostawiłem więc kolejny namiot i udałem się do następnego. 

Tam znów natrafiłem na człowieka. Może zachowałem się nieostrożnie, może on był nazbyt podejrzliwy, ale gdy odsłoniłem lekko materiał, od razu podszedł do wejścia do namiotu. Odsunąłem się w samą porę. Wyszedł przed namiot i uważnie przyjrzał się okolicy. Stał właściwie tuż przede mną, ale w ogóle mnie nie widział. Odetchnąłem z ulgą. To oznaczało, że przynajmniej na razie raczej nie są w stanie widzieć nas, gdy jesteśmy niewidzialni. Pozostali, w tym Cane, też byli zatem bezpieczni. 

Żołnierz po chwili wrócił z powrotem do namiotu. Nie musiałem go już na szczęście sprawdzać, na pewno nie był Aleksandrem. Był na niego za stary. Zostało mi za to jeszcze kilka innych miejsc do sprawdzenia. Ta nieco niebezpieczna sytuacja, która miała miejsce, dała mi jednak sporo do myślenia. To naprawdę nie była zabawa, choć o tym wiedziałem już wcześniej. Ryzykujemy życie. Ja ryzykuję życie, dla... rodziny mojej przyjaciółki, która wcale nie jest aż tak pewnym sojusznikiem. Postradałem chyba rozum. Zawsze kierowałem się zdrowym rozsądkiem, a teraz co? A teraz zaślepiają mnie miłość i przyjaźń... No cudownie! Te same uczucia, które doprowadziły do zguby Midnight, Jearsa i Chocolate. A najgorsze jest to, że Cane też ryzykuje... - pomyślałem. Choć już jako dziecko nauczyłem się, jak głupio jest mieć nadzieję, tym razem tylko ona mi pozostawała. Rozsądek czy plan na nic by się tutaj nie zdał. Właściwie to rozsądek podpowiadał mi, że nie ma dla nas żadnego dobrego wyjścia z tej sytuacji. Ale ja nie chciałem go słuchać. Przy moich przyjaciołach, i przy Cane, nauczyłem się mieć na nowo nadzieję. Popatrzyłem jeszcze raz na ludzi w obozie. Jeśli chciałem znaleźć gdzieś wśród nich Aleksandra, musiałem się pospieszyć. Nie było czasu do stracenia. Bliscy na mnie liczyli, a ja nie chciałem ich zawieść.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top