28. Koniec Sielanki
Chyba oboje byliśmy już wykończeni. W każdym razie ja na pewno. Sądząc po tym, że Cane leżała spokojnie, wtulona we mnie, ona też miała już dość. Chciałem odpocząć. Po tym, co Cane nam zafundowała przez całą noc, mogłem myśleć tylko o odpoczynku. Ale nie byłem w stanie się odprężyć, bo moje myśli gnały jak szalone. Co to wszystko ma znaczyć? Co teraz będzie? Co to było? Jakim cudem to się stało? Jak powinienem zareagować? Co zrobić? Nagle poczułem, jak Cane zaczyna się ruszać. Odsunęła się odrobinę, nadal jednak głowę miała na mojej ręce. Spojrzała na mnie spod wpółprzymkniętych powiek.
- Kocham cię - powiedziała cicho, po czym uśmiechnęła się lekko. A mnie wręcz zmroziło, gdy usłyszałem te słowa. Przesłyszałem się, prawda? Prawda? A jednak wiedziałem, że nie. Doskonale wszystko słyszałem. Co gorsza, Cane czekała na jakąś reakcję.
- Cane... Dziękuję, to miłe, ale...
- DZIĘKUJĘ?! - zawołała, jednocześnie podpierając się dłonią. Spojrzała na mnie z góry. Starałem się patrzeć tylko na jej twarz i ignorować, że nadal nie ma na sobie żadnych ubrań. - Mówię, że cię kocham, a ty mi dziękujesz?! - dodała. Właśnie tego się obawiałem. Złości i bólu w jej głosie. Sam doskonale wiedziałem, jak wiele kosztuje wyznanie komuś czegoś takiego. I jak bardzo boli odrzucenie. Gorączkowo usiłowałem znaleźć jakieś odpowiednie słowa.
- Wiesz, chodzi o to, że... - urwałem, bo sam nie do końca wiedziałem, o co właściwie chodzi. Cane usiadła i skrzyżowała ręce, a potem spojrzała na mnie wyczekująco.
- No? O co niby chodzi? - spytała. Westchnąłem i również usiadłem.
- Cane, podjąłem już decyzję. Odchodzę. Każdemu wyjdzie to na dobre - odparłem.
- Każdemu? Mi też? - spytała. Skinąłem głową. - Skąd możesz wiedzieć, co mi wyjdzie na dobre?! - krzyknęła. - Mogę zadać ci pytanie? - dodała po chwili, znacznie spokojniej. Skinąłem głową, a wtedy ona pochyliła się w moją stronę. - Co do mnie czujesz? - zapytała, uważnie mi się przyglądając. - Jestem po prostu ciekawa. Bo nie jesteś typem faceta, który przespałby się ze mną tylko dla zabawy - dodałam. Spróbowałem zachować kamienną twarz. Wzruszyłem ramionami.
- Może tylko ci się wydawało. Może taki właśnie jestem - powiedziałem.
- Nie, nie jesteś. I nie umiesz kłamać, więc daruj sobie. Ale powiem ci coś jeszcze. Jeśli chcesz, możesz odejść. Proszę bardzo, droga wolna - odparła, po czym przysunęła się do mnie i chwyciła mnie za rękę. - Jeśli jest tak, jak mówisz, nie powinieneś mieć problemu, żeby mnie odtrącić, zostawić i odejść - dodała. Tym razem naprawdę czułem się, jakby jej dotyk palił mnie żywym ogniem. Miałem ochotę wyrwać swoją rękę z jej dłoni, zanim się spali, ale jednocześnie nie byłem w stanie tego zrobić. Coś mnie powstrzymywało. Spojrzałem prosto w oczy Cane, która czekała na jakąś odpowiedź z mojej strony. Ona jest irytująca. I głośna. A do tego nieznośna. Nie potrafi usiedzieć spokojnie pięciu minut. Wszędzie jej pełno. Nigdy nie myśli nad tym, co robi, a jeśli już, to najpierw robi, potem myśli. I nie widzi nic złego w swoim zachowaniu. Dla niej życie to sama zabawa. Wiele przeszła, nie mogę jej więc narzucać, jak ma się zachowywać, ale nienawidzę takich ludzi jak ona. Zabawa, zabawa i tylko zabawa, zero rozsądku. Nawet na chwilę nie potrafi się uspokoić. Robi co chce i kiedy chce, jest nieprzewidywalna. Taki zestaw cech zwiastuje tylko jedno, niebezpieczeństwo. A do tego jest siostrą Candy'ego. A ja kocham Avenidę... Znaczy Lily, prawda? Nie byłem już jednak tego taki pewien. Na myśl o Lily nie poczułem właściwie nic. No, może nie do końca zupełnie nic, ale na pewno nie było to to, co wcześniej. Ale przecież taka była prawda, prawda? Byłem nieszczęśliwie zakochany w Lily, która mnie nie chciała, wolała Candy'ego, a ich szczęście mnie wkurzało, dlatego chciałem odejść. Poczułem jednak, że oszukuję sam siebie. To też przyczyniło się, że podjąłem taką, a nie inną decyzję. Jednak główny powód był inny. Była nim Cane.
- Nie chcę cię ranić. I nie chcę się zakochiwać - odparłem. Cane pokręciła lekko głową.
- Nie chcesz się zakochiwać? Co w takim razie czujesz do mnie teraz? - spytała. Westchnąłem i spuściłem wzrok na ziemię.
- Zrozum to, ja nie mogę cię kochać... - odparłem.
- Nie chcesz, nie możesz... A ja nadal nie znam odpowiedzi na moje pytanie - stwierdziła. Poczułem, że chce zabrać swoją dłoń, ale zanim zdążyłem pomyśleć, ścisnąłem ją i nie pozwoliłem jej na to. Patrzyłem zaskoczony na nasze splecione razem ręce, nie mogąc pojąć, co właściwie tu się dzieje. Następnie spojrzałem z powrotem na Cane. Gdyby to ode mnie zależało, chyba po prostu bym odszedł. Ale czułem się, jakby władze nade mną przejął ktoś inny. Ktoś, kto ma zupełnie inne plany. W ciszy przyglądaliśmy się sobie, aż nagle Cane westchnęła.
- Joker... Ja też się boję miłości. Do tej pory każdy, kogo kochałam, nie licząc Candy'ego, ranił mnie. Ale Candy i Lily pokazali mi jakiś czas temu, że miłość to nie zawsze tylko cierpienie. I zdecydowałam się zaryzykować - powiedziała. Wbrew pozorom, jej słowa mnie uspokoiły. Ona też się sporo wycierpiała. Nie zrani mnie... Nie wiedzieć dlaczego, poczułem nagły przypływ pewności siebie. I spokoju. Czego by o niej nie powiedzieć, jedna rzecz mi się w niej podobała. Cane była prosta. Nie była zamieszana w żadne skomplikowane sprawy, zawsze wszystko mówiła wprost, nie kombinowała. Nazywała rzeczy po imieniu. Była jednocześnie i skomplikowana i prosta. Do tej pory sądziłem, że jest groźniejsza od Lily. Ale Lily mnie mimo wszystko zraniła, gdy mnie odrzuciła, a Cane... Z nią było inaczej, czułem to.
- Myślałem, że kocham Lily - powiedziałem wreszcie.
- A kochasz? - spytała Cane. Zamiast odpowiedzieć, pochyliłem się i delikatnie ją pocałowałem.
~*~
Chciałam odwrócić się z boku na bok, ale jak zwykle przeszkadzały mi w tym czyjeś ręce. Oczywiście tak naprawdę cieszyłam się z jego obecności. Otworzyłam oczy i po chwili odwróciłam się w stronę Candy'ego. Powitał mnie z uśmiechem na ustach.
- Witaj, księżniczko - powiedział. Uśmiechnęłam się.
- Witaj, mój książę - odparłam, na co on zachichotał, podczas gdy ja przeciągnęłam się. Ranek przebiegł nam właściwie jak zwykle. Wracaliśmy pomału do swojej rutyny. Oboje szybko się odświeżyliśmy, rozmawiając w tym czasie ze sobą i żartując. Przynajmniej dziś znów nie było mi niedobrze od samego rana, co można było uznać za sukces. Na sam koniec przypomniałam jeszcze Candy'emu, że ma dziś porozmawiać ze swoją siostrą, na co on zareagował bez entuzjazmu, ale obiecał mi, że to zrobi. Potem udaliśmy się do pomieszczenia, w którym zwykle jadaliśmy posiłki.
- Dziwne, nie ma jeszcze ani Jokera, ani Cane? - spytałam, podchodząc do pustego stołu.
- Jak widać nie ma. Pewnie oboje gdzieś się jeszcze szlajają. Choć nie powiem, byłbym zadowolony, gdyby się okazało, że ten glon utopił się nocą w jakiejś rzece - odparł błazen, podchodząc do mnie.
- Candy! - zawołałam. Jednocześnie odwróciłam się w jego stronę i delikatnie uderzyłam go w pierś.
- No co? - spytał.
- Nie bądź niemiły - odparłam.
- Jestem szczery, to chyba dobrze, nie? - zapytał. Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
- Przygotujmy lepiej śniadanie, a oni w tym czasie pewnie się zjawią - powiedziałam, na co Candy ochoczo przystał.
~*~
- Kiedy zdałaś sobie sprawę, że mnie kochasz? - spytał Joker, gdy ja zakładałam z powrotem swoją bluzkę. - Bo ja może i coś przeczuwałem, ale ostatecznie zdałem sobie sprawę ze swojego uczucia dopiero dziś - dodał. Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem. Po prostu, gdy cię zobaczyłam, ucieszyłam się, że poznaliśmy kolejnego genyra. Zainteresowałeś mnie, a do tego liczyłam na to, że teraz przynajmniej nie będę się sama nudzić po nocach. Oczywiście, nie miałam za złe Candy'emu, że spędza noce z Lily, w końcu to jego dziewczyna, ale miałam już dość tej nudy. Więc postanowiłam dać ci szansę, a nie od samego początku wkurzać się na ciebie, tak jak mój brat. Potem zaczęłam cię coraz bardziej poznawać. Nie zawsze się z tobą zgadzałam, właściwie to prawie nigdy, ale mimo to, lubiłam cię coraz bardziej. Aż wreszcie zdałam sobie sprawę, że to coś więcej... - powiedziałam, po czym na chwilę urwałam. Zapatrzyłam się przed siebie, a potem przeniosłam wzrok na Jokera. - Dlatego wczoraj byłam taka wkurzona. Nie mogłam znieść, że kochasz Lily - dodałam.
- Kocham ciebie - powiedział Joker, na co ja uśmiechnęłam się.
- Teraz już wiem.
- To, co czułem do Lily... To chyba była miłość, ale teraz...
- Nieważne, co to było. Nie kochasz jej teraz, inaczej nie zakochałbyś się we mnie. Nie jesteś typem faceta, który gra na dwa fronty - przerwałam mu.
- Sporo wiesz o moich preferencjach... związkowych, uczuciowych, nawet seksualnych - powiedział, na co oboje zaśmialiśmy się.
- Czyli rozumiem, że lubisz być dominowany? - spytałam, gdy już się uspokoiłam. Joker wzruszył ramionami.
- Nie wiem - odparł.
- Nigdy tego nie próbowałeś?
- Nigdy niczego nie próbowałem - powiedział.
- To znaczy?
- Nigdy z nikim nie byłem tak blisko jak z tobą - wyjaśnił Joker.
- Czekaj... Chcesz powiedzieć, że byłeś męską dziewicą?! - zawołałam. On tylko popatrzył na mnie niepewnie.
- To coś zmienia? - spytał.
- Nie, to nic nie zmienia, ale... Cholera, mogłeś mi powiedzieć.
- Wczoraj próbowałem i to przynajmniej dwa razy, ale ciężko coś mówić, gdy ktoś cię całuje albo zasłania ci usta dłonią - powiedział.
- Fakt. Przeprosiłabym, tyle że w sumie tego nie żałuję. Ale... Kurde, teraz czuję się tym bardziej głupio, bo to nie był mój pierwszy raz. Nawet nie tysięczny... - powiedziałam. Nagle Joker przysunął się do mnie tak, że teraz siedzieliśmy obok siebie, stykając się ramionami.
- Twoja przeszłość nie ma znaczenia - powiedział. Za te słowa byłam gotowa wielbić go do końca swojego życia. Joker przez chwilę z powagą mi się przyglądał, po czym odwrócił głowę i spojrzał przed siebie, uśmiechając się lekko. - Cholera, jeszcze do niedawna uważałem, że takie podejście jest głupie i nie mogłem pojąć, jak Lily może być z Candy'm - stwierdził.
- A teraz już takie podejście nie jest głupie i rozumiesz Lily? - spytałam.
- Miłość chyba zmienia nasz sposób postrzegania pewnych rzeczy. Dlatego jest poniekąd przerażająca. Przez miłość traci się kontrolę nad samym sobą. A ja zawsze wolę mieć wszystko pod kontrolą. Bezpieczne, spokojne, zaplanowane - powiedział, po czym ponownie spojrzał na mnie.
- A ja do tej pory od wszystkich, których kochałam, doświadczyłam tylko cierpienia. Też uważam, że miłość jest przerażająca. Czuję się, jakbym w ogóle nie znała tego uczucia, jakbym zapomniała, co to jest. Ale przynajmniej dzięki temu możemy być pewni, że nie zafundujemy sobie nawzajem niepotrzebnego cierpienia - powiedziałam. Joker lekko skinął głową, a ja pochyliłam się i oparłam głowę o jego ramię. - Mógłbyś mnie teraz przytulić, wiesz? - powiedziałam. W odpowiedzi Joker objął mnie w pasie i przytulił. - Serio nigdy nie miałeś dziewczyny? I to ja będę musiała ci pokazywać, jak być dobrym chłopakiem? - spytałam.
- Wybacz, że sprawiam takie kłopoty - odparł Joker, jednak ton jego głosu od razu zdradzał, że tylko żartował.
- Przynajmniej wiem, na co się piszę. Ale nie bój nic, niewiele ci brakuje do ideału! Musisz się tylko trochę bardziej wyluzować! - zawołałam, za co chwilę później Joker dźgnął mnie łokciem w brzuch, ale to wywołało u mnie tylko śmiech.
- Jesteś nieprawdopodobna - stwierdził Joker.
- Ty też - odparłam, jak tylko na chwilę się uspokoiłam.
- To znaczy?
- Smakujesz jak limonka. To nieprawdopodobne! - zawołałam.
- O co ci chodzi?
- O twoją spermę - odparłam, po czym gdy tylko zobaczyłam skonsternowaną minę Jokera, ponownie wybuchłam śmiechem. Nie wiem, ile czasu minęło, zanim się uspokoiłam, ale na pewno sporo. W międzyczasie jeszcze trochę rozmawialiśmy i żartowaliśmy, aż w końcu zasugerowałam, żeby wrócić do cyrku. - Przydałoby się coś przy okazji zjeść. Padam z głodu - powiedziałam, po czym wstałam. Po chwili Joker zrobił to samo.
- Racja, ale... Cane? - już miałam ruszać, ale zatrzymałam się i spojrzałam na niego wyczekująco. - Co my im powiemy? - spytał.
- Jak to co? Że jesteśmy parą - odparłam.
- Tak po prostu?
- Tak po prostu zostaliśmy parą, więc tak po prostu im powiemy - odparłam, po czym wzruszyłam ramionami.
- Może nie pójść tak łatwo - stwierdził Joker.
- Dlaczego tak uważasz?
- Twój brat mnie nienawidzi, jakbyś jeszcze nie zdążyła zauważyć.
- Nienawidził cię, bo bał się, że odbijesz mu Lily. Teraz mu przejdzie.
- Nie byłbym tego taki pewien. Pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz. On mnie znienawidził już na samym początku i wątpię, aby miało się to zmienić.
- Przesadzasz - powiedziałam, po czym podeszłam do niego i chwyciłam go za rękę. - Poza tym używasz za mocnego słowa. On cię zwyczajnie nie lubi, a nie od razu nienawidzi - słysząc moje słowa, Joker jedynie westchnął.
- I tak będziemy musieli się zmierzyć z tym huraganem o nazwie Candy, więc lepiej chyba mieć to już z głowy - stwierdził.
~*~
- Nadal ich nie ma. Gdzie mogą być? - spytała Lily, po czym odgryzła kawałek jabłka, które trzymała w dłoni. Wzruszyłem ramionami.
- Kiedyś się znajdą - odparłem. Gdy tylko wypowiedziałem te słowa, dało się słyszeć kroki. Lily i ja niemal jednocześnie popatrzyliśmy w stronę korytarza, z którego po chwili wyszli Joker i Cane. Trzymając się za ręce. Na ten widok lekko zmarszczyłem brwi. Co to ma znaczyć? Jak gdyby nigdy nic podeszli do nas i dopiero wtedy Cane popatrzyła na jedzenie i zapytała, czy mogą zjeść z nami śniadanie.
- Oczywiście - odparła niepewnie Lily, przyglądając się im z nie mniejszym zdziwieniem na twarzy niż ja. Cane i Joker zajęli miejsca naprzeciwko nas, a ja dopiero wtedy odzyskałem mowę.
- Eee... Gdzie byliście, jeśli można spytać? - słysząc moje pytanie, Cane i Joker wymienili spojrzenia i dopiero po tym moja siostra spojrzała na mnie.
- Na zewnątrz - odparła.
- To znaczy?
- Przed cyrkiem.
- Co tam robiliście? - spytałem. Cane spojrzała na Jokera i wzruszyła ramionami. Jednocześnie na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Ich zachowanie ani trochę mi się nie podobało.
- Spędzaliśmy miło czas. Jak na parę przystało - powiedziała, wracając spojrzeniem do mnie.
- Candy... - powoli odwróciłem wzrok i spojrzałem na Lily. - Wygiąłeś widelec - dodała cicho, wskazując palcem na widelec, który trzymałem i który teraz wyglądał jak złamany. Nawet nie wiem, kiedy wziąłem go do rąk. Wypuściłem go, a on uderzył o stół. Spojrzałem z powrotem na Cane.
- Co? - spytałem ze spokojem, pewien, że źle coś zrozumiałem.
- Spędzaliśmy miło czas, jak na parę przys...
- JAKĄ KURWA PARĘ?! - krzyknąłem, nie mogąc dłużej się powstrzymać. Cane jedynie popatrzyła na mnie zaskoczona, jakby nie spodziewała się takiej reakcji.
- No... Joker i ja zostaliśmy parą - powiedziała, po czym obróciła się w stronę tego zielonego śmiecia i chwyciła go za rękę. - Prawda, kochanie? - dodała.
- Wow, nie spodziewałabym się tego - stwierdziła Lily. Cane spojrzała na nią z uśmiechem.
- Chyba nawet my się tego nie spodziewaliśmy - stwierdziła moja siostra, podczas gdy ja utkwiłem swoje wściekłe spojrzenie w niej, a potem w nim.
- To żart? To jest twój kolejny kawał? - spytałem, spoglądając z powrotem na Cane.
- Nie, dlaczego tak uważasz? Joker i ja... - nie mogłem dłużej tego słuchać.
- Posłuchaj, ty jebana mendo! - zawołałem, przenosząc wzrok z powrotem na Jokera. - Nie wiem, co ty sobie myślisz i co planujesz, ale masz przestać! I masz się stąd wynosić! - zawołałem. - Teraz. - dodałem z nienawiścią, po czym wskazałem korytarz prowadzący do wyjścia. Ten, którym chwilę wcześniej oboje weszli.
- Candy! - zawołała oburzona Cane. - Nie mów tak do mojego chłopaka!
- Nie mów o nim jak o swoim chłopaku! - odparłem, spoglądając na chwilę na nią, po czym wróciłem wzrokiem do Jokera. - O co ci chodzi, co? - spytałem. On wziął jedynie głęboki wdech i ze spokojem zaczął mówić.
- O nic mi nie chodzi. Nie wiem, jaki masz problem, ale mogę cię zapewnić, że...
- Ty jesteś moim problemem! - zawołałem.
- Candy... - powiedziała cicho Lily. Poczułem jej dłoń na swoim ramieniu. Od razu ją strąciłem.
- Nie teraz - rzuciłem, nawet na nią nie spoglądając. - Co ty sobie wyobrażasz, co? Jaki jest twój plan?
- Nie bardzo rozumiem, o co chodzi. Nie mam żadnego planu - odparł Joker.
- Nie? To po co to robisz?
- Ale co?
- To wszystko! Nie udało ci się zdobyć Lily, to wziąłeś się za Cane, tak?! Po co? Jaki masz w tym cel? Desperacko pragniesz miłości? Chcesz się tylko pocieszyć? A może jesteś szpiegiem Juana i dlatego za wszelką cenę chcesz mieć pewność, że będziesz mógł z nami zostać? - spytałem.
- Candy! Oszalałeś? - odezwała się Cane. Zignorowałem ją.
- Bez względu na twój cel, powiem ci jedno. Moja siostra nie zasługuje na taką mendę, która będzie się nią tylko pocieszać, bawić i wykorzystywać dla swojego widzimisię - powiedziałem.
- Nie zamierzam robić nic takiego - odparł Joker. Mimowolnie zaśmiałem się krótko, spuszczając na chwilę głowę.
- Kogo ty chcesz oszukać?! - krzyknąłem, po czym znów na niego spojrzałem.
- Candy! - zawołała Cane. Popatrzyłem na nią.
- Co? NO CO?! Nie widzisz tego? Jeszcze niedawno startował do Lily, a teraz nagle chce być z tobą? Musiałabyś być głupia, żeby mu uwierzyć! Chcesz znowu cierpieć? Kiedy on cię wykorzysta? Zdradzi? Upokorzy? Zabawi się twoim kosztem? - spytałem. W oczach Cane pojawiły się łzy, które po chwili zaczęły spływać po jej polikach, ale nie miałem na to teraz czasu. Musiałem ją przekonać, jak wielki błąd może zaraz popełnić.
- Cane... Już dobrze - powiedział Joker, po czym przysunął się do niej i objął ją, a ona, cicho łkając, wtuliła się w niego. - Nie płacz - dodał, po czym pogłaskał ją po głowie. Następnie spojrzał na mnie.
- Candy, porozmawiajmy na spokojnie. Wiem, jak to może wyglądać, ale zrozumiałem, że naprawdę kocham Cane. I nie musisz się o nią martwić. Porozmawialiśmy szczerze, wyjaśniliśmy sobie wszystko i zdecydowaliśmy się spróbować - powiedział.
- To jakiś absurd. Przecież wy nawet do siebie nie pasujecie! - zawołałem.
- To prawda, dość mocno się różnimy. Pewnie irytuję Cane swoim stoickim spokojem i tym, że zawsze kieruję się rozsądkiem. Ona też mnie momentami irytuje, ale mimo to, coś do siebie poczuliśmy i chcemy spróbować.
- Nonsens. A ty? - spytałem, spoglądając na Lily. - Nic nie powiesz? Chyba też to widzisz? On się chce nią tylko zabawić - dodałem.
- Cóż... Fakt, nie spodziewałam się tego, ale nie uważam, aby którekolwiek z nich miało złe zamiary i chciało skrzywdzić drugie - powiedziała, po czym spojrzała na Jokera. - Może Jokerowi tylko wydawało się, że mnie kocha? Może chciał przelać na mnie uczucie, które żywił tak naprawdę do Cane? Jest wiele opcji...
- Nie no, nie wierzę - przerwałem jej, kręcąc lekko głową. - Ty też? - spytałem z niedowierzaniem, po czym spojrzałem na Jokera.
- Candy, uspokój się. Ze względu na Cane i na Lily - powiedział ten osobnik.
- Ze względu na Cane i na Lily? Ze względu na nie zaraz zrobię coś, co powinienem zrobić już dawno temu! - zawołałem. Następnie wstałem i chwyciłam go za ubranie, odciągając tym samym od stołu i od Cane, której nie chciałem skrzywdzić. Joker, zaskoczony, wyrwał mi się i stanął naprzeciwko mnie.
- Candy, co ty... - zaczęła Cane, ale urwała, gdy uniosłem dłonie. Po chwili w moich rękach pojawił się mój młot, który następnie opuściłem, wkładając w to całą swoją siłę.
~*~
- Candy! - zawołałam przerażona, po czym zerwałam się na równe nogi. Jednocześnie poczułam silny skurcz. Zgięłam się wpół, trzymając się za brzuch. Dziecko - pomyślałam od razu ze strachem. Na szczęście skurcz tak jak szybko się pojawił, tak równie szybko zniknął. Od razu spojrzałam z powrotem przed siebie, choć nie byłam pewna, czy chcę to widzieć... Nie spodziewałam się jednak tego, co zobaczyłam. Candy trzymał swój młot, ciężko dysząc. Joker z kolei stał w lekkim rozkroku i trzymał w dłoniach zieloną kosę, którą zablokował młot Candy'ego. W pomieszczeniu panowała niczym niezmącona cisza. Przerwała ją Cane.
- Joker... Joker, nic ci nie jest! - zawołała, po czym podeszła do niego niepewnie. W tym czasie Candy odsunął się ze swoim młotem, a ona rzuciła się Jokerowi na szyję. Ten jedną ręką objął ją i do siebie przytulił, w drugiej dalej trzymał kosę i spoglądał podejrzliwie na Candy'ego. Sama kosa była trochę wyższa od Jokera, podobnej wielkości co młot Candy'ego. Trzonek był lekko zielony, ostrze zaś szare. Poza tym nie posiadała praktycznie żadnych wyróżniających ją cech.
- Co to do chuja jest? - spytał Candy.
- Kosa - odparł Joker.
- Przecież widzę! Skąd ją masz? I jak jej użyłeś? - zapytał Candy.
- Mam ją od zawsze. A właściwie odkąd skończyłem dziesięć lat i nauczyłem się ją przyzywać w odpowiednich momentach. Zgaduję, że z twoim młotem jest podobnie - odparł Joker. Candy pokręcił lekko głową.
- Super. Świetnie. To żyjcie sobie tutaj wszyscy w szczęściu, ja się z tego wypisuję - powiedział, po czym odwołał swój młot i wyszedł. Po tym na chwilę zapadła cisza. Niepewnie zrobiłam kilka kroków w stronę Jokera i Cane.
- Ciii, już dobrze - powiedział mój przyjaciel, głaszcząc Cane po plecach. Następnie spojrzał na mnie ponad jej głową. - Wszystko dobrze? - spytał. Skinęłam lekko głową.
- Tak, jakoś się trzymam. Zajmij się Cane, ja... pójdę za nim - odparłam. Joker skinął mi głową, a ja ruszyłam korytarzem, którym poszedł Candy. Już po chwili przyspieszyłam, zaczęłam więc biec. Znalazłam się na zewnątrz i zaczęłam rozglądając się w poszukiwaniu błazna. Dość łatwo go na szczęście zauważyłam, nie wszedł jeszcze tak głęboko do lasu. Szedł w stronę gór. Puściłam się biegiem i już po chwili go dogoniłam, dysząc przy tym ciężko.
- Co tu robisz? - spytał oschle.
- Poszłam za tobą - odparłam.
- Po co? Zresztą, to nieważne. Nie chcę. Spadaj stąd - powiedział. Chwyciłam go za rękę i zmusiłam, żeby się zatrzymał.
- Candy, co ty wyprawiasz? - spytałam.
- Co ja wyprawiam?! A co wyprawia Cane? I Joker? Co on chce osiągnąć? Jego zachowanie jest co najmniej podejrzane - odparł. Pokręciłam lekko głową.
- Jest...zaskakujące, to fakt. Ale to cię nie usprawiedliwia. Co ty chciałeś zrobić? Zabić go?
- I tak by nie zginął - odparł Candy.
- Ale próbowałeś! Chciałeś zrobić mu krzywdę! Nawet nie pozwoliłbyś mu się obronić, czy ty w ogóle myślałeś nad swoim zachowaniem?! Chciałeś go skrzywdzić, choć on nic ci nie zrobił. Nie zaatakował cię, nie groził ci, nie stanowił żadnego zagrożenia, a ty...ty...ty... Chciałeś to zrobić, bo taką miałeś ochotę. Jak mogłeś? Jak mo... - urwałam, gdyż nagle ponownie poczułam ten ból. Objęłam się za brzuch i ponownie zgięłam się wpół.
~*~
- Nie myślałam, że zareaguje aż tak źle... - powiedziała cicho Cane, po czym odsunęła się ode mnie. Jej wzrok pełen był bólu i smutku.
- Poniekąd mu się nie dziwię, a nawet trochę go rozumiem - odparłem.
- Co? Przecież on... rzucił się na ciebie, a ty go rozumiesz?
- Wcześniej myślał, że kocham Lily i traktował mnie jak wroga. Sam nie wiem, jak to się stało, że zakochałem się w tobie. Może Lily ma rację, może uczucie do niej nie było prawdziwe, ale jednak... Martwi się o was obie, dlatego moje zachowanie wydaje mu się podejrzane - odparłem.
- Ale nie miał prawa tak postąpić! - zawołała Cane.
- Masz rację, nie miał prawa. Ale czy spodziewałaś się czegoś innego po swoim bracie? Nie zrozum mnie źle, po prostu... Zdążyłem go już trochę poznać. Zdarza mu się chyba reagować dość wybuchowo?
- Oj tak, i to zdecydowanie - stwierdziła Cane.
- Sama widzisz. Mam tylko nadzieję, że ogarnie się i nie zrobi nic przypadkiem Lily. Może to był zły pomysł, żeby pozwolić jej iść za nim - odparłem. Cane pokręciła lekko głową.
- Nie, o nią nie musimy się martwić. Candy nigdy by jej nie skrzywdził. Ale... Matko, przez cały ten czas myślałam, że Juan to największe zagrożenie, tymczasem teraz boję się tego, co zrobi mój własny brat...
- Podzieliłem was... Może Candy ma rację. Może powinienem jednak odejść - powiedziałem. Cane spojrzała na mnie z przerażeniem.
- Nie! Nawet tak nie żartuj! Nie możesz mnie teraz zostawić! Potrzebuję ciebie! Potrzebuję ciebie, Candy'ego, Lily... Potrzebuję was. Wszyscy siebie potrzebujemy, a im szybciej to zrozumiemy, tym lepiej. Tym łatwiej będzie nam się żyło - powiedziała Cane. Odwołałem swoją kosę, po czym podszedłem do niej i przytuliłem ją.
- W końcu się dogadamy - powiedziałem.
- Mam nadzieję - odparła Cane. Między nami zapadła cisza. Staliśmy tak wtuleni w siebie. Przynajmniej dopóki Cane nie odsunęła się ode mnie nieznaczne. - Tymczasem może opowiesz mi, skąd masz kosę i dlaczego o niej nie wiem? - spytała Cane, po czym na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Jak zwykle, nawet w najgorszych chwilach, starała się myśleć pozytywnie. Mimowolnie sam też się uśmiechnąłem. - Powinnam zrobić ci awanturę za ukrywanie przede mną takich rzeczy już na samym początku naszego związku? - spytała.
- Mam ją od zawsze. Tak jak powiedziałem Candy'emu. Po prostu nauczyłem się ją przyzywać gdy miałem jakieś dziesięć lat i od tego momentu zawsze, kiedy tylko chcę, pojawia się w moich rękach - odparłem.
- Zupełnie jak młot Candy'ego. Dlaczego wcześniej nie powiedziałeś nic o kosie? - spytała. Wzruszyłem ramionami.
- Nie pomyślałem nawet o tym. A potem uznałem, że lepiej wam nie mówić. Oczywiście teraz bym wam powiedział, ale nie było jeszcze okazji - wyjaśniłem.
- Avenida o tym wiedziała? - zapytała Cane.
- Tak, ale nie mówiła nic na moją prośbę. A Lily... może myślała, że już wiecie? Swoją drogą, kiedy Candy nauczył się przyzywać swój młot?
- Miał go od zawsze. Kiedy zostaliśmy... stworzeni, on już potrafił przyzwać swój młot. Ja nie mam takiej broni, Lily też nie - powiedziała Cane.
- To zastanawiające...
- A jak dokładnie ty się tego nauczyłeś? - spytała Cane.
- Tak jak mówiłem, miałem jakieś dziesięć lat. Starałem się opanować jakieś nowe magiczne sztuczki i jakoś tak przypadkiem wyczarowałem kosę. Ale była zupełnie inna niż pozostałe przedmioty, które mogłem wyczarować. Czułem się, jakby ta kosa... Była ze mną związana. Jakby była częścią mnie. Gdy trzymam ją w dłoniach, mam wrażenie, jakby ona sama wiedziała, jaki ruch chcę nią wykonać. Czuję się, jakby to ona sama zadawała ciosy, tak łatwo mogę się nią posługiwać. Jest niczym... Przedłużenie mojej ręki. I ma zdecydowanie większą moc. Potrafi zniszczyć niemal wszystko, nawet to, czego zwykła kosa nie przecięłaby nigdy - wyznałem. Cane cały czas kiwała ze zrozumieniem głową.
- Młot Candy'ego działa tak samo - wyznała. Zmarszczyłem lekko brwi.
- To dziwne, że oboje mamy taką broń, a ty i Lily nie - stwierdziłem.
- Przede wszystkim to niesprawiedliwe. Też chcę kosę albo młot! - zawołała, na co po chwili oboje roześmialiśmy się.
- Może kiedyś, jak będziesz grzeczną dziewczynką, dostaniesz - odparłem, gdy już się uspokoiliśmy. Cane westchnęła.
- Może... Posprzątajmy lepiej po śniadaniu. Trzeba jakoś zabić czas w oczekiwaniu na ich powrót - stwierdziła.
- A jak nie wrócą? - spytałem.
- Pójdziemy po nich. Nierozsądnie jest się rozdzielać, mimo wszystko Juan to nadal zagrożenie. Ty zajmiesz się wtedy Lily, ja bratem i jakoś damy radę. Musimy - odparła. Skinąłem lekko głową.
- Bądźmy dobrej myśli - powiedziałem.
~*~
- Lily! - zawołałem, podbiegając do niej. Ona spojrzała na mnie, ale wzrok miała nieobecny. - Lily, wszystko dobrze? Co się dzieje? - spytałem, patrząc z przerażeniem, jak ona zaczyna się osuwać na ziemię. Na szczęście w porę zdążyłem ją złapać i delikatnie posadzić na ziemi. W myślach wyrzucałem sobie za to, jakim byłem idiotą. Nakrzyczałem na nią, a ona przecież nic złego nie zrobiła. To nawet nie wina Jokera. Mógłbym go o to obwinić, bo mnie zdenerwował, ale prawda jest taka, że mam przecież własny rozum. Powinienem nad sobą lepiej panować. Miałem ochotę powiedzieć to wszystko Lily, a potem zacząć ją przepraszać. Zrobiłbym wszystko, żeby poczuła się lepiej, ale nie miałem teraz czasu na takie zawahanie. Musiałem myśleć o niej, nie o sobie i jakimś głupim przepraszaniu, to teraz nie miało znaczenia. Lily klęczała na kolanach, cały czas obejmując się za brzuch. Jednocześnie oddychała szybko i niespokojnie. Popatrzyła na mnie, a w jej oczach ujrzałem strach. Musiałem wziąć się w garść. - Spokojnie, spokojnie, już dobrze. Uspokój się. Oddychaj powoli i głęboko - powiedziałem. Lily po chwili zaczęła się stosować do moich poleceń. Jej oddech po chwili się uspokoił, nie łapała już powietrza tak łapczywie, jakby się dusiła, ale nadal nie było jej łatwo. - Co się stało? - spytałem.
- Rozbolał mnie brzuch... - odparła cicho. Nie sposób opisać, jak bardzo w tamtej chwili żałowałem, że nie potrafię tak dobrze leczyć, jak zabijać. Mogłem zrobić tylko jedno i liczyć na to, że to zadziała. Chwyciłem jej dłoń, którą do tej pory trzymała się za brzuch, i splotłem razem nasze palce. Już po chwili poczułem, jak opuszcza mnie energia... siła życiowa, którą przekazywałem Lily. Ona zaczęła kręcić powoli głową.
- Nie, nie chcę... Nie mogę... - spróbowała zabrać dłoń, ale nie pozwoliłem jej na to.
- Przestań. Pozwól mi naprawić swój błąd.
Lily nic więcej nie odpowiedziała, ale przynajmniej już nie protestowała. Zamknęła oczy i oparła się o mnie. Odnowiło mi się kilka ran, ale to był tylko szczegół. Liczyła się tylko Lily. - Wszystko dobrze? - spytałem, głaszcząc ją delikatnie po głowie.
- Tak. Przestało boleć - odparła cicho. Siedzieliśmy tak w ciszy przez co najmniej kilka minut. Żadnemu z nas nie spieszyło się, aby to przerywać. W końcu jednak Lily odsunęła się nieznacznie ode mnie. Popatrzyła wprost na mnie, a jej wzrok nie wyrażał absolutnie żadnych emocji. Po chwili spróbowała wstać. Zachwiała się przy tym lekko, ale nie musiałem jej łapać, odzyskała równowagę i stanęła o własnych siłach.
- Wszystko w porządku? - spytałem po raz kolejny. Lily kiwnęła lekko głową.
- Chyba tak. Tak myślę. Nie wiem, co z dzieckiem, ale nic mnie już nie boli, czuję się dobrze... Jestem dobrej myśli - odparła.
- Lily, to moja wina, tak bardzo cię przepraszam, nie powinienem...
- Masz rację, to twoja wina - powiedziała cicho. - Obiecałeś nie zabijać bez potrzeby, a gdybyś tylko mógł, zabiłbyś Jokera, prawda? Zabiłbyś go wtedy? - spytała.
- Lily, to nie tak. Martwiłem się o ciebie, i o Cane...
- Martwiłeś się tylko o siebie. O to, jak bardzo nie znosisz Jokera. I jak bardzo go tutaj nie chcesz. Cane płacze, Joker.. pewnie też to przeżywa, a ja... Nawet nie wiem, co się ze mną stało. Myślałam, że cię kocham. Że cię znam, mogę ci zaufać i obdarzyć uczuciem. Tymczasem ty ciągle albo mnie ranisz, albo... Okazuje się, że wcale ciebie nie znałam. Mam tego dość - powiedziała. Tym razem nie krzyczała już jednak. Mówiła ze spokojem, ale przez to jej słowa raniły mnie chyba jeszcze bardziej. - Wracam do cyrku, a ty rób co chcesz - powiedziała. Chciała odejść, ale złapałem ją za rękę i jej to uniemożliwiłem. Lily spojrzała na mnie obojętnie.
- Wiem, że zabijanie jest złe - powiedziałem. Na jej twarzy pojawiło się zdziwienie. - Dawno temu... Wiedziałem o tym doskonale. Byłem, można powiedzieć, taki jak ty. Dopiero potem stałem się potworem. To był jedyny sposób, aby znieść jakoś to wszystko, co się działo. Albo stałbym się potworem, który uwielbia zabijać, albo nie dałbym rady żyć z tymi ludźmi, którzy zmuszali Cane i mnie do takich działań. Myślę, że... Że cały czas wiedziałem, że morderstwo to nie rozwiązanie. Zadawanie bólu i zemsta też nimi nie są. Ale bałem się do tego przyznać. Bałem się, że stanę się taki... Taki jak ty. Taki jaki byłem kiedyś. I nie będę w stanie nikogo zabić, nie będę w stanie nikogo ochronić. Lily, ja tylko chcę być szczęśliwy, z wami. Chcę chronić ciebie i Cane i dziecko... Wiem, że to mnie nie usprawiedliwia. Zachowałem się okropnie. Zraniłem Cane, Jokera... Ciebie naraziłem na cierpienie, nie mówiąc już o dziecku. Przepraszam - powiedziałem, po czym puściłem jej dłoń i spuściłem wzrok. Byłem pewien, że teraz już przegiąłem i że Lily naprawdę odejdzie, ale ona, o dziwo, została.
- Głuptasie... - powiedziała cicho. Podeszła do mnie i dotknęła delikatnie mojej twarzy, zmuszając mnie, abym na nią spojrzał. - Ten jeden, jedyny, ostatni raz ci wybaczę. Ale zapamiętaj sobie jedno. Dobro nie jest słabością, zło nie jest siłą. Zło powoduje cierpienie, i tylko to. Juan spowodował, że wszyscy cierpimy, ty, ja, Cane, Joker, Adele... Władcy Celestis sprawili, że cierpieliście ty i twoja siostra. Wiesz o tym doskonale. Nie walcz z tym, zaakceptuj to. Jesteś dobry, ale nie słaby, więc przestań już udawać tego złego, bo nikomu to nie pomaga - powiedziała. Jej słowa... Nawet nie wiedziałem, jak na nie zareagować. Pokiwałem jedynie głową i jeszcze raz ją przeprosiłem. Miała rację. Przez cały ten czas chciałem wierzyć, że to ja ją mam, a ona się myli, ale doskonale wiedziałem, że tak naprawdę jest na odwrót.
- Tylko musisz mi przypomnieć, jak być dobrym - powiedziałem. Lily skinęła głową.
- Zrobię to z wielką chęcią - odparła. Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem. Nie mogło być lepiej. To znaczy, znacznie lepiej czułbym się, gdybym nie musiał do tego akceptować też Jokera, ale i tak byłem zadowolony. Pomijając fakt, że doskonale wiedziałem, iż muszę go jeszcze przeprosić. Jego i Cane. Byłem cholernym chujem i omal przez to nie zraziłem do siebie wszystkich swoich bliskich. Nagle jednak usłyszałem jakiś hałas. Zamarłem i skupiłem się, chcąc wiedzieć, co to dokładnie było. Obróciłem głowę w bok i ostrożnie spojrzałem za siebie. Lily odsunęła się ode mnie.
- Candy, też to słyszałeś? Jakby ktoś... - nie zdołała powiedzieć nic więcej. Odepchnąłem ją jak najdalej, po czym odwróciłem się. W tej samej sekundzie dało się słyszeć wystrzał. Usłyszałem, jak Lily upada, ale przynajmniej dzięki temu nie trafił jej ten pocisk. W oddali zaroiło się od nich, od żołnierzy Juana. Zakląłem cicho. Na szczęście usłyszeliśmy ich, gdy byli jeszcze dość daleko. Odwróciłem się z powrotem do Lily.
- Biegnij do cyrku! - zawołałem.
- Ale...
- Biegnij! Zawołaj Cane.... Albo Jokera, jedno z nich ma tu przyjść, drugie niech zostanie z tobą - przerwałem jej.
- Ale nie mogę cię tak zostawić! - zawołała, wstając.
- Bardziej mi pomożesz, jeśli sprowadzisz pomoc, nie chcę cię narażać. No biegnij, na co czekasz?! - krzyknąłem. Lily jeszcze przez chwilę przyglądała mi się, a potem spojrzała na zbliżających się ludzi.
- Wytrzymaj chwilę, zaraz ci pomożemy - powiedziała, po czym zmieniła się w kolorowy dym i teleportowała aż do samego wejścia do cyrku, po czym wbiegła do środka. Odwróciłem się z powrotem w stronę żołnierzy, jednocześnie przywołując swój młot, który pojawił się w moich rękach.
- I tyle byłoby z mojego bycia dobrym i nie zabijania. To wszystko wasza wina! - krzyknąłem wściekły. Nie mogłem jednak dać się ponieść emocjom, tak jak dziś przy śniadaniu. Gdy byłem wściekły, byłem też skuteczny w zabijaniu, ale łatwo mogłem dać się podejść. Wiedziałem, że na pewno nie mogę dać się otoczyć. Przeczuwałem, że część oddziału może iść przez góry i zaatakować mnie teraz od tyłu, więc z tymi musiałem rozprawić się jak najszybciej. Namierzyłem wzrokiem tego, który wyglądał na ich dowódcę, przynajmniej tymczasowego. Teleportowałem się wprost przed niego, zamachnąłem się młotem i powaliłem jego konia. Gdy już leżał na ziemi, skończyłem i z nim. Jego wrzaski szybko ucichły, ale hałas tylko się wzmógł, bo pozostali nadal coś krzyczeli. Zamachnąłem się jeszcze raz i powaliłem kolejnego konia, a potem zabiłem też jeźdźcę. Gdy poczułem pierwsze trafienie, uznałem, że to czas, aby wycofać się na poprzednią pozycję. Ta odległość pozwalała mi na szybkie przeanalizowanie sytuacji i wyznaczenie kolejnego miejsca ataku. Już miałem się z powrotem rzucić na żołnierzy, gdy nagle obok mnie pojawiła się jakaś zielona chmura, a potem zmaterializował się Joker, z kosą w dłoni.
- Nieciekawie to wygląda - powiedział.
- Co ty nie powiesz - odparłem, nie kryjąc swojej irytacji. - Gdzie są Cane i Lily?
- W cyrku. W razie gdyby sytuacja stała się nieciekawa, Cane może spróbować sama teleportować cyrk. Oczywiście nie chciały o tym słyszeć, ale dzięki temu przynajmniej one będą bezpieczne - stwierdził Joker.
- Fakt. Dobra, zajmijmy się nimi. Raczej nie mamy co liczyć na pokojowe rozwiązanie. Unikaj broni i sprawdzaj, czy nie zachodzą nas od tyłu - powiedziałem. Joker skinął głową, po czym oboje wyznaczyliśmy miejsce ataku i teleportowaliśmy się tam. Joker ciął swoją kosą ludzi, ale głównie konie, a gdy one się przewracały, ja miażdżyłem jeźdźców, dzięki czemu szło nam to dość sprawnie. Udało nam się też uniknąć większych ran, przynajmniej dopóki nie trafili Jokera kilka razy tym samym, czym zwykle celowali w Lily. Na początku tylko wydawało mi się, że trochę opadł z sił, ale po chwili spostrzegłem, że ma kilka ran, z których wręcz sączy się ten specyfik... No tak! Skoro go wtedy złapali, to na niego też to musi działać! Cholera, mamy problem! - pomyślałem. Podbiegłem do niego.
- Joker, w porządku? Dasz radę? - spytałem. Pokiwał lekko głową, spoglądając na mnie. Przynajmniej gdzieś z połowę oddziału już pokonaliśmy. Nagle jego wzrok skupił się na czymś za mną, a na twarzy zagościł strach.
- Cyrk! Biegną do cyrku! - zawołał. Odwróciłem się i przekonałem się, że Joker nie żartował, a ja miałem rację. Część oddziału przybiegła od strony gór, ale nie zaszli nas od tyłu, tak jak się spodziewałem, tylko udali się prosto do cyrku.
- Biegnę do nich! - zawołałem, Joker jednak zatrzymał mnie.
- Stój! Nie możemy pozwolić, żeby ci połączyli siły z tamtymi. Najpierw wykończmy tych tutaj jak najszybciej, a potem pobiegniemy do cyrku! - zawołał. Chciałem jak najszybciej znaleźć się przy Lily i Cane, aby im pomóc i wiedzieć, że nic im nie jest, zwłaszcza Lily... Ale jedno spojrzenie na Jokera wystarczyło, abym porzucił ten pomysł. On wyglądał, jakby ledwo trzymał się na nogach. Lada chwila mógł paść przez ten specyfik i wtedy oni dostaliby go w swoje ręce, no i niedobitki z łatwością przedarłyby się do cyrku i połączyły siły z tamtymi. Joker miał rację.
- Pozbądźmy się ich jak najszybciej! - zawołałem, po czym chwyciłem Jokera i przyciągnąłem bliżej siebie, dzięki czemu uniknął on trafienia przez jeden z pocisków. Spojrzał na mnie zaskoczony. - Podziękujesz później, teraz mamy mnóstwo roboty - dodałem.
~*~
- Może jednak... Sama nie wiem... Nie mogę do nich pójść, nie mogę cię zostawić samej - powiedziała Cane. Przystanęła, wpatrując się w korytarz, którym Joker wybiegł na pomoc Candy'emu, po tym jak powiedziałam im, co się dzieje.
- Poradzę sobie, możesz iść i im pomóc. A przynajmniej sprawdzić, jak im idzie - odparłam cicho. Cane pokręciła lekko głową i spojrzała na mnie.
- Nie ma mowy. Z chęcią bym to zrobiła, boję się o nich tak samo jak ty, ale nie mogę zostawić cię samej - odparła.
- Przepraszam - powiedziałam cicho, po czym schowałam twarz w dłoniach.
- Za co niby? - spytała Cane, po czym usiadła obok mnie.
- Jestem dla was ciężarem. Zwłaszcza teraz - odparłam.
- No co ty! Nawet tak nie mów! Jesteś... częścią naszej drużyny. A właściwie to rodziny. Kiedyś byliśmy tylko Candy i ja, teraz jesteś jeszcze ty i Joker! - zawołała Cane. Poczułam, jak mnie obejmuje. Opuściłam ręce i spojrzałam na nią z wdzięcznością.
- Szybko się nam ta rodzina powiększa - odparłam. Cane zachichotała cicho.
- A niedługo będzie jeszcze większa - powiedziała. Oczywiście nie musiała nawet nic wyjaśniać, obie wiedziałyśmy, o co jej chodziło. Rozmowa się urwała i jedynie siedziałyśmy tak obok siebie, przytulone do siebie nawzajem. Pogrążone w ciszy, zastanawiałyśmy się, jak radzą sobie Candy i Joker, przynajmniej dopóki nie dało się słyszeć niepokojących hałasów.
- Słyszałaś to? - spytałam. Zaczęłam odwracać głowę w różnych kierunkach, starając się w ten sposób zlokalizować źródło hałasów.
- Słyszałam doskonale - odparła Cane, po czym wstała i podeszła do wylotu jednego z korytarzy. Zajrzała do niego niepewnie.
- Powinniśmy sprawdzić co to? - spytałam. Cane pokręciła głową.
- Jeśli to Candy i Joker, to nie ma problemu, znajdą nas zaraz... Ale obawiam się, że to nie oni... - powiedziała Cane, po czym odwróciła się nagle w moją stronę. - Uciekaj! - zawołała. Na początku nie mogłam pojąć, o co jej chodzi.
- Co? Cane, co tam się dzieje? - spytałam zaskoczona, ale i przestraszona. Dziewczyna nic mi nie odpowiedziała, tylko spojrzała z powrotem za siebie, a potem błyskawicznie zmieniła się w dym i teleportowała kilka metrów w bok. Przez miejsce, w którym jeszcze chwilę temu stała, przeleciał nóż i wbił się w podłogę parę metrów dalej.
- Są tutaj! - krzyknął jakiś mężczyzna. Cane ponownie się teleportowała, tym razem tuż przede mnie.
- Lily, musisz uciekać - powiedziała. Chwyciła mnie za ramiona i spojrzała prosto w oczy. Od razu zaczęłam kręcić głową.
- Nie zostawię cię - odparłam.
- Musisz! - znów dało się słyszeć hałasy od strony korytarza i Cane spojrzała tam z niepokojem, po czym ponownie popatrzyła na mnie. - Myśl o dziecku - dodała. Znowu pokręciłam głową.
- Nie mogę. Zostawiłam już Candy'ego, ty sama nie dasz sobie rady...
- Ty mi będziesz tylko przeszkadzać, bo będę musiała cię chronić! - zawołała Cane. Następnie odepchnęła mnie od siebie i kazała po raz kolejny uciekać. Byłam tak zaskoczona jej zachowaniem, że przez chwilę tylko stałam i wpatrywałam się w nią. I trwało to o chwilę za długo. Po chwili z korytarza wypadło pierwszych kilku rycerzy. Cane odwróciła się w ich stronę.
- Dobra, teraz to wam pokażę - powiedziała. Zamachnęła się ręką, a wtedy ich szable dosłownie wyrwały im się z dłoni i spadły na ziemię. Ale to nie był koniec. Elementy ich zbroi zaczęły się lekko poruszać względem siebie, co utrudniało im poruszanie się. Wyglądało to tak, jakby ich ubiór ożył. Mężczyźni byli mocno zdezorientowani. Cane wykorzystała to, teleportowała się przed każdego z nich i cięła mieczem, wcześniej zrywając z nich bez trudu zbroje. Nic to jednak nie dało, bo już po chwili zaczęli się zjawiać następni. Zachowywali się jednak dziwnie. Zaczęli się zataczać, jakby byli pijani. Cane po kolei ich eliminowała, ale było ich zbyt wielu. Nie da rady - pomyślałam, widząc jak ci ludzie dosłownie ją otaczają. Nie potrzebowali wiele czasu, aby dostrzec i mnie. Na raz wycelowało we mnie co najmniej kilka tych szczególnych broni. Sytuacja nie wyglądała najlepiej. Mogli mnie w każdej chwili ponownie unieszkodliwić, a Cane sama potrzebowała pomocy, nie mogła zajmować się teraz mną. Nie mówiąc już o tym, co mogło się stać z Jokerem i Candy'm. Pokręciłam głową. O nie... Tym razem nie dam się pokonać - pomyślałam. Przetoczyłam wzrokiem po wszystkich żołnierzach. To oni skrzywdzili moją rodzinę. Chcieli też skrzywdzić Jokera, Cane i Candy'ego. I nasze dziecko. Nie mogłam na to pozwolić. Zacisnęłam mocno dłonie w pięści.
~*~
Sytuacja nie miała się najlepiej, ale nie mogłam się poddać. Musiałam ich wszystkich zabić, tylko w ten sposób mogłam ocalić Lily i mnie, a potem sprawdzić, co stało się z Jokerem i moim bratem. Byłam przygotowana na to, że jeszcze długo będę musiała walczyć, ale nagle... Stało się coś nieoczekiwanego.
Kilku otaczających mnie żołnierzy dosłownie uniosło się w powietrzu. Przez chwilę młócili rękami i nogami, pewnie byli nie mniej zaskoczeni niż ja. Następnie z impetem uderzyli o ścianę cyrku. To wyglądało tak, jakby ktoś nimi rzucił. Albo jakby jakaś siła ich pchnęła, zupełnie jak wtedy, gdy podczas naszego pierwszego spotkania z Lily, ona użyła swojej mocy i dosłownie odepchnęła w ten sposób nas od siebie.
Natychmiast odwróciłam się w stronę dziewczyny. Patrzyła na żołnierzy pod ścianą, część z nich nadal leżała na podłodze, część usiłowała wstać, niektórzy nawet się nie ruszali. Rozejrzałam się. Pozostali żołnierze byli w szoku, ale zaczęli pomału dochodzić do siebie. Jeden z nich nawet wycelował ponownie do Lily.
Chciałam ją ostrzec, ale wtedy on i kilku innych też unieśli się w powietrzu. Popatrzyłam z powrotem na moją przyjaciółkę. Spojrzała na ścianę naszego cyrku, i dosłownie w tej samej chwili jakaś siła pchnęła na nią tych mężczyzn. Teraz już zaskoczyło ich to znacznie mniej. Kolejni już szykowali się do kontrataku. Wtem usłyszałam jakiś hałas za sobą. Lily spojrzała w moją stronę, a ja odwróciłam się. Żołnierz Juana był zbyt blisko, do tego zamachnął się już mieczem. Pozostało mi tylko spróbować zasłonić się przed atakiem. Wyciągnęłam przed siebie ręce, zasłaniając przy tym twarz. Byłam gotowa na ból, który zaraz zostanie mi zadany. Nic takiego się jednak nie stało. Zamiast tego po chwili usłyszałam coś jak westchnięcie z zaskoczenia. Opuściłam ręce i dzięki temu mogłam dostrzec, że żołnierz nie był już moim zmartwieniem, bo jego miecz dosłownie wyrwał mu się z dłoni i teraz lewitował nad nim. Ale to nie ja to sprawiłam.
Chwilę później miecz opadł, wbijając się mężczyźnie prosto w głowę. Niemal od razu spojrzałam na Lily, która teraz zajęta była grupą innych żołnierzy, których ponownie rzuciła na ścianę. Kolejny zaś w nią wymierzył. Nie miała szans pokonać wszystkich. Teleportowałam się więc w stronę tego mężczyzny. W mojej dłoni pojawił się sztylet, który wbiłam mu w szyję. Popatrzyłam na żołnierzy. Było ich coraz mniej, ale nadal sporo. Candy, Joker, gdzie wy jesteście w takiej chwili? - pomyślałam. Nie zanosiło się jednak na to, aby mieli szybko się tutaj zjawić. Rozejrzałam się ponownie po otoczeniu. Nie było tu nic, co mogłabym ożywić... Zaraz, mam pomysł! Wyczarowałam jak najwięcej jak najdłuższych lin, a potem je ożywiłam. Było ich tyle, że spokojnie mogłam nimi związać wielu z żołnierzy. Do unieruchomionych rzucałam po prostu nożami. Nie wiem, ile to trwało, ale ilość żołnierzy w końcu zaczęła maleć, aż zostało ich tylko kilku. Po chwili z korytarza znów dało się słyszeć jakieś hałasy. Błagam, tylko nie więcej żołnierzy - pomyślałam załamana. Jednak nie pojawili się oni, tylko ktoś inny. Candy, sam. Zaraz po tym jak tutaj wbiegł, zrobił unik, bo prawie został trafiony jednym z żołnierzy. Zignorował to jednak i zaczął wodzić w panice wzrokiem po pomieszczeniu, po czym podbiegł do Lily i ją przytulił. Kilku żołnierzy, których uniosła swoją mocą, upadło na ziemię. Postanowiłam zająć się niedobitkami.
- Lily, przepraszam, tak strasznie cię przepraszam! - zawołał.
- A-ale za co? Przecież nas obroniłeś... A gdzie Joker? - spytała.
- Zajmuje się pozostałymi, jest ich tylko kilku. A ja... Przybiegłem do ciebie, bo... Nawet nie wiem, jak ci to powiedzieć.
- Ale co?
- Lily, jak się czujesz? - spytał nagle mój brat.
- Candy, mów zaraz, o co chodzi, bo zaczynam się denerwować! - zawołała Lily. Słowa, które wypowiedział później sprawiły, że poczułam się, jakby na moment stanęło mi serce. Myślę, że nie tylko ja odniosłam takie wrażenie.
- Tylko spokojnie, wszystko będzie dobrze, pamiętaj. Pomogę ci... Wszyscy pomożemy, i będzie dobrze. Ale musisz wiedzieć, że... gdy byłaś w tamtym ośrodku, oni cię chyba otruli - powiedział Candy.
~*~
Joker wręcz się słaniał i byłem pewien, że zaraz padnie z wyczerpania. Na szczęście nie zostało już wielu żołnierzy. Konie były albo zabite, albo uciekły, pozostało mi więc jedynie powykańczać tych, którzy jedynie klęczeli lub jeżeli na ziemi bez sił i tylko błagali o litość. Ale oni na litość nie zasługiwali. Nie mieli jej dla nas, więc ja nie miałem jej dla nich. Byli zagrożeniem dla Lily, Cane, dla mnie i dla Jokera też. No i dla dziecka. Trzeba było ich wszystkich wykończyć. Joker zamachnął się na jednego z nich kosą, ale zamiast zadać cios, sam upadł na kolana. Jego kosa zniknęła. Podszedłem do niego.
- Odpocznij sobie, ja zajmę się resztą - powiedziałem, po czym poklepałem go lekko po ramieniu. Następnie zmiażdżyłem swoim młotem żołnierza, którego Joker nie dał rady już zabić.
- Dzięki. Ja zaraz dojdę do siebie - odparł. Mówił z trudem, musiał być zmęczony tym wszystkim, zwłaszcza że specyfik, który osłabiał Lily, działał też na niego. Właściwie to byłem zdziwiony, że sam jeszcze nie zemdlał.
- Nie spiesz się, poradzę sobie - powiedziałem. Zostało jeszcze kilku żołnierzy. Byli ranni i nie mogli uciec, więc to była łatwizna. Ale z jednym z nich wystąpił pewien problem. W przeciwieństwie do innych, nie błagał o litość, tylko splunął prosto pod moje nogi. Popatrzyłem na niego obojętnie.
- To nie robi na mnie wrażenia, śmieciu - powiedziałem cicho. Mężczyzna popatrzył na mnie z nienawiścią w oczach.
- A zrobi na ciebie wrażenie śmierć tej suki? - spytał.
- Mógłbyś jaśniej? - zapytałem. Mężczyzna zaśmiał się krótko, a zaraz po tym zaniósł się kaszlem, aby na koniec splunąć krwią. Ponownie spojrzał na mnie.
- Oczywiście. Ona jest otruta - powiedział.
- Co? - spytałem, zaskoczony jego słowami.
- Twoja fioletowa dziewczynka jest otruta specjalną mieszanką trucizn. Działają powoli, niszcząc jej ciało od środka tak, aby nie było w stanie się zregenerować. Pewnie zdarza jej się źle czuć, mdleje, boli ją głowa... Jak myślisz, co za tym stoi? - zapytał mężczyzna. Słysząc jego słowa, poczułem nieopisaną wprost wściekłość. Nim zdążyłem pomyśleć, kopnąłem go z całych sił, a potem powtórzyłem to kilka razy. Następnie chwyciłem go za ramiona, podniosłem i przygniotłem do drzewa.
- Zabiję was za to, wszystkich! - krzyknąłem, po czym uderzyłem nim o drzewo tak mocno, że jego głowa odbiła się od niego jak piłka. Potem z powrotem pchnąłem go na ziemię i ponownie zacząłem z całych sił bić. Nie wiem, ile to trwało. Uspokoiłem się trochę dopiero, kiedy poczułem czyjąś dłoń na ramieniu.
- Candy, spokojnie. Tracisz tylko bez sensu energię, a musimy jeszcze...
Odwróciłem się i odsunąłem od Jokera, który nadal wyglądał, jakby z trudem trzymał się na nogach.
- Oni otruli Lily! - zawołałem. On popatrzył na mnie zaskoczony, po czym spojrzał na mężczyznę, z którego została właściwie krwawa miazga.
- Co? Jak to? O czym ty mówisz? - spytał. Nie miałem jednak czasu, aby wyjaśniać mu to wszystko.
- Sprawdź, czy nie ma ich tutaj gdzieś więcej i wróć do cyrku, ja idę do Lily i Cane - odparłem, po czym teleportowałem się do naszego cyrku.
~*~
Żołnierzy zostało na szczęście niewielu, a do tego dzięki temu, co zrobiła im Lily, byli w takim szoku, że z łatwością mogłam się teleportować do nich wszystkich po kolei i ich wykończyć. Potem pozostało mi już tylko jedno. Teleportowałam się do Candy'ego i Lily.
- Co się stało? Gdzie jest Joker? Wszystko z nim w porządku? - spytałam. Mój brat spojrzał na mnie tak, jakby nie do końca rozumiał, co właśnie powiedziałam.
- Co? Joker? Z nim wszystko dobrze. To znaczy, było z nim dobrze jak go zostawiłem, żeby sprawdził, czy zajęliśmy się już wszystkimi żołnierzami, ale raczej nic mu się nie stało - odparł.
- Zostawiłeś go samego?! - zawołałam oburzona.
- Nie! Znaczy tak!
- Jak mogłeś?! A jak..
- Nic mu nie jest, teraz trzeba się zająć Lily! - stwierdził Candy, po czym spojrzał na swoją dziewczynę. - Jeden z żołnierzy, zanim go zabiłem, powiedział, że kiedy Lily była w ośrodku, otruli ją - dodał, patrząc na nią uważnie.
- Co? To jakiś nonsens! Przecież ja się dobrze czuję. Znaczy, nie licząc tego, co było dziś...
- Właśnie! Dziś nie czułaś się zbyt dobrze. A wcześniej czasem bolała cię głowa, było ci niedobrze, momentami słabo, no i zemdlałaś! - zawołał Candy.
- Ale to normalne objawy ciąży - odparła Lily.
- A co jeśli nie? Co jeśli tylko myśleliśmy, że to na skutek ciąży, a tak naprawdę to przez truciznę? - spytał Candy.
- Czy gdyby Lily była otruta...nie umarłaby już dawno temu? - spytałam niepewnie. Tym razem Candy spojrzał na mnie.
- Wystarczy, że użyli trucizny, która działa powoli - odparł.
- Kilka tygodni? Wątpię w to - stwierdziłam, choć nie byłam do końca pewna własnych słów.
- Mogli równie dobrze stworzyć nowy rodzaj trucizny, tak jak stworzyli specyfik przeciwko Lily i Jokerowi - odparł Candy.
- A właśnie! Skoro o tym mowa, na pewno wszystko dobrze z Jokerem? W końcu to coś, co oni stosują, działa też na niego... - powiedziała Lily.
- A o mnie się tak nie martwisz! - zawołał Candy, z powrotem spoglądając na nią.
- Bo ty tutaj jesteś, cały i zdrowy. Zresztą...
- Naprawdę nic mu nie jest. Czuje się tylko trochę słabo, ale dał radę. Ja też. A teraz trzeba się zająć tobą - odparł Candy. Następnie spojrzał na mnie. - Co tutaj się stało? Przepraszam, ale nie mogliśmy wam wcześniej pomóc, ale widzę, że jakoś sobie poradziłyście? - dodał. Kiwnęłam lekko głową.
- Nie było zbyt dobrze na początku, ale potem, razem z Lily, użyłyśmy swoich mocy i pokonałyśmy ich. Wszyscy nie żyją - odparłam.
- Użyłaś swoich mocy? - spytał Candy, spojrzawszy na Lily. Ona pokiwała głową.
- Musiałam, żeby pomóc Cane - odparła.
- Kazałam jej uciekać, ale ona została. Uparła się, żeby mi pomóc. Choć w sumie chyba powinnam podziękować - powiedziałam, po czym spojrzałam na Lily. - Dzięki tobie było mi dużo łatwiej - dodałam.
- Robiłam, co mogłam, żeby ci pomóc. Szkoda tylko, że musieliśmy ich... - Lily spojrzała na ciała zabitych przez nas żołnierzy. Nie dokończyła jednak swojej wypowiedzi.
- Nie czas teraz na przejmowanie się nimi! Byli dla nas zagrożeniem, więc trzeba było się ich pozbyć, dobrze zrobiłyście! A teraz trzeba zająć się tobą - stwierdził Candy. - Jak się czujesz? Wszystko dobrze? Coś cie boli? Kręci ci się w głowie? Jest ci niedobrze? - spytał Candy.
- Właściwie to... Nie czuję się zbyt dobrze, ale to chyba przez to wszystko, co się stało wcześniej, no i teraz. Naprawdę, czuję się tylko trochę zmęczona. No, może trochę mi niedobrze i... - właśnie w tej samej chwili Lily zachwiała się i na pewno upadłaby, gdyby nie złapał jej mój brat.
- Właśnie widzę, jak dobrze się czujesz. Musisz odpocząć, zaniosę cię do łóżka - stwierdził, po czym bez większego wysiłku wziął ją na ręce. Zanim odszedł, spojrzał jeszcze na mnie.
- Ty idź i sprawdź co z Jokerem - powiedział. Kiwnęłam głową. Nawet nie musiał mnie o to prosić, i tak bym to zrobiła. Lily nawet nie zaprotestowała, gdy Candy ją ze sobą zabrał, a ja od razu pobiegłam do wyjścia, żeby jak najszybciej znaleźć Jokera i zobaczyć co z nim.
~*~
Wybiegłam z cyrku i zaczęłam się rozglądać.
- JOKER! - krzyknęłam ile tylko miałam sił w płucach. Cholera, mogłam spytać Candy'ego, gdzie go zostawił! - pomyślałam wściekła. Musiałam jednak jak najszybciej znaleźć Jokera, nawet bez tej wiedzy. Zaczęłam się gorączkowo rozglądać dookoła i raz po raz wołałam jego imię. W końcu mój wzrok coś zauważył. Coś... Ktoś leżał na drodze, spory kawałek stąd. Teleportowałam się tam. To było ciało jednego z żołnierzy, pewnie Candy albo Joker go zabili. Jego ciało zostało praktycznie rozcięte na dwie części. Gdyby to Candy się nim zajął, byłby pewnie zmiażdżony, a to znaczyło, że to musiała być sprawka Jokera. Ponownie głośno go zawołałam i tym razem dało to efekt.
- Cane? - spytał. Wszędzie rozpoznałabym jego głos. Rzuciłam się biegiem w jego kierunku. Przedarłam się przez jakieś krzaki i znalazłam się w miejscu, które było istnym cmentarzem. Wszędzie dookoła walały się porozcinane lub zmiażdżone ciała ludzi i koni.
- Joker! - zawołałam, podbiegając do chłopaka, który siedział, oparty o jedno z drzew. - Wszystko w porządku? - spytałam, podbiegając do niego. Uklękłam obok i przyjrzałam mu się uważnie. Nie wyglądał, jakby był ranny, ale w pełni sił też na pewno nie był. Miałam wrażenie, że z trudem podniósł na mnie wzrok, ale mimo to uśmiechnął się lekko.
- Cane - powiedział cicho. Gdy ponownie wypowiedział moje imię, kamień spadł mi z serca. Nie zważając na nic innego, po prostu przytuliłam się do niego, obejmując go za szyję.
- Jak dobrze, że nic ci nie jest! - zawołałam. Poczułam, że Joker mnie obejmuje.
- Już dobrze - powiedział cicho. Odsunęłam się od niego na tyle, żeby móc na niego spojrzeć.
- To ja powinnam pocieszać ciebie, a nie ty mnie - odparłam.
- Ale to ty mi się tutaj zapłakujesz - powiedział Joker, po czym otarł mi łzy. Nawet nie zauważyłam, że zaczęłam płakać.
- Przepraszam... - powiedziałam cicho, po czym odsunęłam się od niego jeszcze trochę, żeby dokładnie mu się przyjrzeć. - Jesteś cały? - spytałam. Joker pokiwał głową.
- Czuję się trochę słabo, chyba przez ten specyfik... Ale nie jest źle... - gdy tylko to powiedział, jego głowa na chwilę opadła.
- Joker? - spytałam przerażona, on jednak już chwilę później wyprostował się i ponownie na mnie spojrzał.
- Przepraszam. Chyba nie czuję się tak dobrze, jak myślałem. To wszystko wykończyło mnie. Ale pozbyliśmy się chyba wszystkich, a przynajmniej jak sprawdzałem, to nie trafiłem na więcej żołnierzy - odparł.
- Jak dobrze, że tobie i Candy'emu nic nie jest - powiedziałam, po czym wyciągnęłam dłoń i ostrożnie dotknęłam jego policzka.
- Tobie też nic się nie stało? - spytał. Zaprzeczyłam głową. - Jak dobrze - powiedział z ulgą. - A Lily? Co z nią? Candy mówił coś, że ją otruli? - dodał. Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem, co z nią. Candy się nią teraz zajmuje - odparłam.
- Może też powinniśmy sprawdzić, co u niej? - zasugerował Joker.
- Zapomnij. Wracamy do cyrku, a ty musisz odpocząć. Bez protestów - odparłam.
~*~
- Panie, wszystko gotowe do drogi - odparł sługa, wchodząc do gabinetu Juana. Król wstał zza swojego biurka i skierował się w stronę wyjścia.
- Doskonale - powiedział, po czym odwrócił się i zabrał z biurka kilka dokumentów. Następnie odwrócił się w stronę sługi. - Doskonale - powtórzył. Następnie ruszył przed siebie i bez słowa minął swojego sługę, po czym skierował się długim korytarzem w stronę wyjścia. Gdy znalazł się na zewnątrz, czekał już tam na niego przygotowany powóz. Od dawna on i Pan R nie mieli wieści o genyrach, Juan zatem postanowił, że osobiście złoży wizytę u królowej Adele. Liczył na to, że sam może dowie się na żywo czegoś więcej, niż informacje, które znał z listów albo od swoich podwładnych. Liczył też, że może dzięki temu uda im się w końcu schwytać te istoty. Istoty, które wyrządziły tyle złego. Pana R pozbawiły miłości życia, jemu odebrały ukochaną córkę. Teraz musiały za to wszystko odpłacić, ciężką służbą u niego. Nie mógł się doczekać, aż dostanie je w swoje ręce. Działania tych potworów tylko utwierdzały go w przekonaniu, że są zagrożeniem. Należy je zamknąć i unieszkodliwić, a on był jedynym człowiekiem, który mógł tego dokonać. I tylko on wiedział, jak odpowiedni wykorzystać te istoty.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top