23. Imię

Minęło kilka dni, odkąd Joker dowiedział się całej prawdy, zrobił wielką awanturę i omal nie zabrał mnie stąd siłą. Na swój sposób to było miłe z jego strony, widziałam, że wciąż mu na mnie zależy. Martwiłam się jednak, czy nie zacznie znów traktować mnie jako kogoś więcej niż przyjaciółki, na co na razie nie byłam gotowa. Dodatkowo jeszcze prawie cały czas nie spuszczał mnie z oka, więc tym bardziej martwiłam się o relację między nami i starałam się nie dawać mu zbytnich nadziei, ale nie być też niemiłą. Na szczęście Joker nie sprawiał wrażenia, jakby oczekiwał czegoś więcej. Po prostu się o mnie martwił, jak o swoją przyjaciółkę. Obecnie cała nasza czwórka mogła się cieszyć swoim towarzystwem, jedząc śniadanie. Przez tylko kilka dni Joker trochę się uspokoił i nawet zaczął pozwalać się Candy'emu i Cane do mnie zbliżać, co było sporym sukcesem, zważywszy na jego wcześniejszy upór, żeby jak najszybciej ich zostawić i stąd zwiać. Nadal jednak do końca im nie ufał, co często podkreślał, i cały czas mnie pilnował. Tak teraz było i tym razem. Niby rozmawiał cicho z Cane, ale co jakiś czas czułam na sobie jego spojrzenie. Nie przeszkadzało mi to jednak i całkowicie poświęciłam się rozmowie z Candy'm. 

Jak zwykle opowiadał mi różne zabawne historie z jego życia z Cane i z Lily. Teraz już te opowieści coraz rzadziej wzbudzały we mnie smutek czy żal, a coraz częściej śmiech albo ciekawość.

- Pewnego razu Lily zasnęła razem ze mną, to znaczy w moich ramionach, a krótko po tym całe łóżko porosły różne kwiaty. Tak spanikowałem na początku, że niechcący ją obudziłem. Okazało się, że miała po prostu piękny sen i wtedy uaktywniła się jej moc kontroli nad roślinami - opowiedział mi już ich kolejną historię. Widziałam, że sprawiało mu to radość, chyba lubił mi o tym wszystkim mówić. Wyobraziłam sobie tą sytuację i mimowolnie zaśmiałam się. Kiedy przestałam, spostrzegłam, że Candy przypatruje mi się z uwagą. Następnie skinął głową w stronę Jokera i Cane, coraz bardziej zajętych rozmową.

- Mają siebie, więc po co im my? Wymknijmy się stąd na mały spacer, co? - zasugerował. Popatrzyłam na tą dwójkę, po czym wróciłam spojrzeniem do Candy'ego.

- Joker dostałby zawału, umarł ze strachu, a potem zmartwychwstał i ostro się na nas wkurzył - odparłam. Candy wzruszył ramionami.

- No i co z tego? Nie obchodzi mnie on, tylko ty - powiedział. Patrzył na mnie przy tym z taką szczerością i ufnością, że ledwo się powstrzymałam się przed zgodzeniem się na jego propozycję. Zanim jednak zdołałam cokolwiek powiedzieć, Candy wyciągnął w moją stronę rękę i ścisnął mnie delikatnie za dłoń. - No chodź, cukiereczku, nie każ mi cię błagać - dodał, posyłając mi przy tym uroczy uśmiech. Zamarłam na chwilę, zastanawiając się, co mu odpowiedzieć. W tym czasie Joker z powrotem zwrócił na nas uwagę.

- Co jest, co się dzieje? - spytał, przyglądając się naszej dwójce. Niemal od razu zauważył, że trzymamy się za ręce. Zrobiło mi się trochę głupio i spróbowałam się wyrwać Candy'emu, ale on ani myślał mnie puszczać.

- Nic, tylko planujemy sobie z Avenidą mały spacer - odparł Candy. Wiedziałam, że ta informacja nie może dobrze podziałać na Jokera. I miałam rację, to na niego podziałało jak czerwona płachta na byka.

- Kiedy? Dokąd? Po śniadaniu? W takim razie idę z wami - powiedział Joker. Candy posłał mu nieprzyjemne spojrzenie.

- Mówiąc planujeMY spacer, miałem na myśli tylko siebie i Avenidę - powiedział.

- Jeśli myślisz, że pozwolę ci z nią być sam na sam, to źle myślisz - odparł Joker.

- O tym chyba powinna zdecydować sama Avenida, czyż nie? - stwierdził Candy. W tej samej chwili obaj popatrzyli w moją stronę, a ja czułam, że zaraz ich spojrzenia przewiercą mnie na wylot. Na szczęście, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, z odsieczą przyszła mi Cane.

- Zdążyłeś się już chyba przekonać, że nie jesteśmy krwiożerczymi bestiami, nie? Poza tym, jeśli Candy w ogóle chciałby kiedykolwiek zrobić coś Avenidzie, miał już do tego milion okazji. Znaczy, nie żeby chciał jej cokolwiek zrobić, to tylko potwierdza, że nie jest jego zamiarem ją skrzywdzić - powiedziała Cane. Przy stole nagle zapanowała krępująca, pełna napięcia cisza, Joker przypatrywał się Cane z mieszaniną niedowierzania i złości, a Candy patrzył wkurzony na Jokera. W tym wszystkim byłam ja, nadal głodna i niewiedząca zupełnie co powinnam teraz zrobić. A coś zrobić musiałam. Westchnęłam.

- Joker, mam dość już tej kontroli - powiedziałam. On popatrzył na mnie lekko zaskoczony.

- Ale Avenida...

- Jesteś moim najlepszym przyjacielem i uwielbiam cię za to, ale trochę chyba już przesadzasz. Miałeś faktycznie okazję przekonać się przez ten cały czas, że Candy i Cane nie mają względem nas złych zamiarów, więc możesz się uspokoić - powiedziałam.

- Właśnie, daj spokój mi i jej - dodał Candy.

- Nie z tobą teraz rozmawiam - odparł Joker, po czym popatrzył z powrotem na mnie. - Jak mam się uspokoić, skoro on może zagrozić tobie albo dziecku? - dodał. Słysząc te słowa, poczułam prawdziwą złość. Miałam już dość tego, że wszyscy dookoła mnie mówią mi, co mam robić, jak mam robić, z kim mam robić i kiedy. I decydują o wszystkim za mnie.

- Dziecko ma dziś ochotę na spacer. Ze swoim ojcem. Tylko z nim - powiedziałam, patrząc to na Jokera, to na Candy'ego. Nie byłam pewna, który z nich był bardziej zaskoczony. Jednocześnie w końcu wyrwałam się Candy'emu, chcąc wrócić do jedzenia. Pierwszy opamiętał się Candy. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

- Doskonale! - zawołał, nie kryjąc swojej radości.

- Nie! Nie doskonale! Avenida, co ty mówisz? - spytał Joker. Popatrzył na mnie z mieszanką strachu i niepewności na twarzy.

- To, co słyszałeś. Dziecko i ja mamy ochotę na spacer, a teraz dajcie mi się wreszcie do cholery jasnej najeść, bo dziecko i ja jesteśmy głodni! - zawołałam. Posłałam Jokerowi wściekłe spojrzenie, po czym wróciłam do jedzenia. W tej samej chwili usłyszałam jeszcze uspokajający głos Cane.

- Nie martw się, Jokuś, kiedy ich nie będzie, my znajdziemy sobie razem jakieś ciekawe zajęcie - powiedziała.

- Nie mów do mnie Jokuś! - zawołał wkurzony Joker. - Poza tym kto ci w ogóle powiedział, że ja chcę cokolwiek z tobą dziś robić? - dodał.

- Nie chcesz, to nie. Pomyśl o tym tak, jak Candy będzie chciał coś zrobić Avenidzie, będziesz mógł wykorzystać mnie jako zakładniczkę - stwierdziła, po czym zaśmiała się cicho. Joker coś jeszcze wymamrotał, ale nie dosłyszałam już, co powiedział.

~*~

- Jesteś pewna? - spytał, kiedy wstawałam od stołu. Posłałam mu zdenerwowane spojrzenie. Widać było, że po prostu bardzo się mną przejmował i trochę było mi żal że tak na niego nawrzeszczałam, ale z drugiej strony, nadal czułam na niego złość. Miałam już tego wszystkiego naprawdę serdecznie dość!

- Tak, jestem pewna, chcę iść z ojcem mojego dziecka na spacer - odparłam. Zanim Joker zdołał coś więcej dodać, odeszłam od niego i Cane w stronę wyjścia, a Candy po chwili do mnie dołączył.

- Wow, jestem pod wrażeniem tego, jaka się zrobiłaś stanowcza - powiedział. Spojrzałam na niego i mogłam się przekonać, że na jego twarzy jak zwykle gościł uśmiech. Wzruszyłam ramionami.

- Mam ochotę iść na spacer, więc idziemy na spacer - odparłam. Candy zaśmiał się cicho. Ponownie na niego spojrzałam. - Co? Coś nie tak? - spytałam zatroskana. Chłopak pokręcił lekko głową.

- Nic, po prostu lubię cię w takiej wojowniczej wersji - powiedział, akurat kiedy już znaleźliśmy się na zewnątrz. Uśmiechnęłam się lekko, nieco zakłopotana jego słowami. Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć, poprawiłam więc jedynie kosmyk swoich włosów. W tej samej chwili poczułam, jak Candy łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie, a potem opiera o ścianę cyrku, zasłaniając mi jednocześnie swoim ciałem jakąkolwiek drogę ucieczki. Pochylił się następnie nade mną, a ja cała poczułam, jak każdy mięsień w moim ciele napina się do granic możliwości.

- Uwielbiam cię - szepnął mi wprost do ucha, a ja cała aż zadrżałam, gdy dotarło do mnie znaczenie tych słów. Candy jak gdyby nigdy nic kontynuował w tym czasie swoją zabawę. - Mogę cię pocałować, cukiereczku? - zapytał.

- Nie jestem cukiereczkiem - odparłam niemal od razu, odwracając przy tym głowę w bok, aby nie musieć widzieć jego osoby. On jednak nic sobie z moich słów nie zrobił. Chwycił mnie delikatnie za brodę i zmusił, żebym popatrzyła znów na niego.

- Mogę czy nie? - spytał. Gdy spojrzałam na niego w tamtej chwili, poczułam jak miękną mi kolana. Zupełnie zatopiłam się w spojrzeniu jego różowych oczu. Miałam wrażenie, że całkowicie bezwolnie, będąc pod wpływem jakiejś innej, nieznanej mi siły, pokiwałam lekko głową, cały czas nie odrywając od niego wzroku. 

Candy nie potrzebował dalszej zachęty. Pochylił się i złączył nasze usta w delikatnym, lekkim pocałunku. Na początku zdawał się tylko ostrożnie pieścić moje wargi swoimi, jakby bał się zrobić coś więcej. Jedną dłonią nadal trzymał mnie ostrożnie za brodę, a drugą zsunął w dół, na moją talię. Mimowolnie rozchyliłam lekko usta, co Candy niemal natychmiast wykorzystał, wdzierając się do ich wnętrza swoim językiem. Pogłębił nasz pocałunek, który przez to stał się odrobinę bardziej agresywny, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Nie wiedziałam jednak za bardzo, jak się zachować, toteż ręce miałam nadal opuszczone wzdłuż ciała. Poruszałam lekko ustami, ale zdecydowanie to Candy miał większą kontrolę nad całą tą sytuacją. Mi zaś zupełnie to nie przeszkadzało. Ze zdziwieniem odkryłam, że w jego objęciach czułam się... po prostu dobrze. I bezpiecznie, a w każdym razie nie panikowałam już tak jak wcześniej. Ku mojemu lekkiemu niezadowoleniu, Candy przerwał na chwilę nasz pocałunek i przesunął się trochę bliżej mojego ucha. Czułam na nim jego ciepły oddech, gdy szeptem kazał mi go objąć. 

Z lekką obawą i dużą dozą niepewności zdecydowałam się go posłuchać i zarzuciłam mu ręce na szyję, a wtedy on ponownie mnie pocałował, przyciskając swoim ciałem ponownie do ściany cyrku. Czułam w sobie jakieś dziwne uczucie, którego do końca nie potrafiłam nazwać. Jakby radość, ale nie nazwałabym tak tego. Przyjemność? To już prędzej, choć to też nie do końca było chyba to, co czułam. Czułam się z nim po prostu dobrze, jak nigdy z nikim wcześniej. Po chwili Candy przestał mnie całować. Odsunął się ode mnie nieznacznie i popatrzył na mnie uważnie, jednocześnie kładąc mi na talii też swoją drugą dłoń.

- Będę cię kochał bez względu na to, jak każesz mi do siebie mówić, Avenido - powiedział, wpatrując się prosto w moje oczy. Przez kolejną chwilę nie byłam w stanie nic z siebie wydusić, mogłam tylko tak stać i patrzeć się na niego, starając się zrozumieć jakoś całą tą sytuację, to, co czułam, a przede wszystkim próbując jakoś uspokoić mój przyspieszony oddech i bijące szalonym tempem serce.

- Candy... - powiedziałam w końcu cicho.

- Tylko mi nie mów teraz, że mam cię zostawić, albo, co gorsza, odsunąć się od ciebie, bo absolutnie nie zamierzam tego zrobić. Stęskniłem się za twoją bliskością - powiedział. Ostatnie zdanie ponownie wyszeptał mi wprost do ucha, a potem delikatnie mnie polizał po samym jego czubku. Ponownie lekko zadrżałam. Candy odsunął się ode mnie i popatrzył na mnie uważnie.

- Candy, mieliśmy iść na spacer - powiedziałam cicho.

- Zmieniliśmy formę rozrywki, ta ci się nie podoba? - spytał. Następnie zrobił coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Przytulił mnie, a potem pogłaskał mnie delikatnie po włosach. - Moja kochana Avenida - powiedział cicho, a mi na dźwięk tych słów zrobiło się tak jakoś dziwnie przyjemnie.

~*~

I poszli. Najzwyczajniej w świecie nas zostawili. A Avenida najzwyczajniej w świecie postanowiła zaryzykować życiem swoim i swojego dziecka. Miałem ochotę wybiec za nimi, ale powstrzymała mnie myśl o tym, co ona do mnie powiedziała. I jakim tonem. Miałem wrażenie, że miała mnie dość. Nie wiedziałem jednak dlaczego. Ostatecznie jednak zostałem w cyrku z Cane, wmawiając sobie, że siostra Candy'ego miała rację mówiąc, że przecież przez ten czas nic nie zrobili Avenidzie, a gdyby chcieli ją skrzywdzić, mieli już do tego pełno okazji. Jednak to tylko odrobinę zmniejszało mój niepokój o nią.

- Nie musisz się aż tak martwić. Candy nic jej nie zrobi, ona jest jego największym skarbem - powiedziała Cane, która przez ten cały czas siedziała obok mnie.

- Powątpiewam w to. Największy skarb, a pozwolił ją sobie zabrać przez Juana? - odparłem. Przeniosłem wzrok z korytarza, w którym ta dwójka razem zniknęła, na Cane.

- Będziesz się jeszcze długo o to czepiał? Ty właśnie też pozwoliłeś ją sobie zabrać - odparła. Zamilkłem, bo po tych słowach nie wiedziałem, co mógłbym jej odpowiedzieć. - Dobra, posprzątajmy lepiej po śniadaniu, bo ta dwójka raczej nieprędko do nas wróci - dodała.

- Nieprędko do nas wróci?! To co on chce jej zrobić?! - zawołał Joker.

- Przelecieć ją w pierwszych napotkanych krzakach, wiesz? Wyluzuj, Candy nic nie zrobi bez zgody Avenidy, a ona raczej nieprędko się na cokolwiek zgodzi. Więc ogarnij się i pomóż mi sprzątać! - odparła Cane. Popatrzyłem na nią niepewnie. W tym, co mówiła, było trochę sensu. Jeśli tylko Candy rzeczywiście nie zamierzałby robić nic dziewczynie bez jej zgody, ona byłaby bezpieczna. Ale pozostawała kwestia tego, czy Candy na pewno zdoła nad sobą zapanować. A ja wciąż nie byłem co do tego pewien. Co prawda w ciągu tych kilku dni od poznania prawdy nic specjalnego się nie działo, więc byłem z jednej strony nieco spokojniejszy, ale z drugiej nadal nie do końca im ufałem. I nie porzuciłem całkowicie swoich planów, nawet tych dotyczących Juana. Avenidzie wciąż mogło grozić niebezpieczeństwo z ich strony, a ja musiałem być gotowy na każdą ewentualność. Obecnie jednak zdecydowałem się na razie za nimi nie biec i ten jeden jedyny raz im zaufać. Zamiast tego zrobiłem to, o co prosiła mnie Cane, czyli pomogłem jej sprzątać, słuchając przy tym jej narzekania na to, że musimy to wszystko robić sami, wymieszanego z opowieścią o tym, jakie słodycze lubi najbardziej. Miałem wrażenie, że dla niej słodycze były idealnym tematem o każdej porze dnia i nocy, a jedyne, co kochała bardziej od mówienia o nich, to jedzenie ich. Po sprzątnięciu wszystkiego, dziewczyna od razu zaczęła mnie namawiać na powtórkę z rozrywki, czyli zabawę na trapezie. Tyle że ja nie chciałem nawet o tym słyszeć. Wróciłem z powrotem na swoje miejsce, a poddenerwowana i niezadowolona Cane usiadła obok mnie. Nic nie mówiła, ale czułem po prostu, jak bardzo jest zła.

- Powiedziałem już, żadnych sztuczek.

- Ale dlaczego? - spytała. Odwróciłem głowę w jej stronę.

- Ty się jeszcze pytasz? Jesteś morderczynią, twój brat też. I teraz on poszedł gdzieś z Avenidą, a ja mam się z tobą zabawiać, jak gdyby nigdy nic? - spytałem.

- Po pierwsze, to BYLIŚMY mordercami. Teraz jeśli już zabijamy, to w obronie własnej. Po drugie, i tak nie masz nic lepszego do roboty, prawda? Nie powiesz mi chyba, że zamierzasz tu tak siedzieć i się zamartwiać? Jesteś dokładnie taki sami jak Candy - stwierdziła dziewczyna.

- Nie porównuj mnie do swojego brata! - odparłem.

- Dlaczego, skoro serio jesteście podobni? Co, nadal uważasz nas za gorszych od siebie, bo ty nie pobrudziłeś sobie nigdy rąk niczyją krwią? - zapytała Cane.

- Nie, to nie tak - powiedziałem, dużo ciszej i spokojniej. Nie chciałem znów doprowadzić jej do płaczu, a już brzmiała tak, jakby zaraz miała się rozpłakać.

- A jak? Wytłumaczyłam ci wszystko, powiedziałeś, że postarasz się nas zrozumieć, a nadal nas nienawidzisz! - zawołała wściekła Cane. Wstała, skrzyżowała ręce i spojrzała na mnie z góry, wzrokiem, który mógłby zabić.

- Nie nienawidzę was - odparłem.

- Akurat! Nienawidzisz! - krzyknęła Cane. Niczym małe dziecko tupnęła nogą, a potem odwróciła się i skierowała się w stronę jednego z cyrkowych korytarzy. Przez chwilę patrzyłem za nią, jak się oddala, kręcąc z niedowierzaniem głową. Z jeszcze większym niedowierzaniem pojąłem, że nie tyle muszę, ile chcę za nią iść i jeszcze z nią porozmawiać. Westchnąłem, wstałem i jak najszybciej ją dogoniłem.

- Jesteś przewrażliwiona - stwierdziłem.

- Jeśli to są twoje przeprosiny, to dlaczego zaczynasz je od obrażania mnie? - spytała. Ton jej głosu zdradzał jej złość. Mimowolnie uśmiechnąłem się lekko.

- Tylko stwierdzam fakt - odparłem, za co otrzymałem cios łokciem w bok.

- A ty jesteś tak samo wredny i chamski jak mój brat! Drugi Candy Pop, mówiłam! - zawołała dziewczyna.

- Cane, to nie tak. Po prostu boję się o Avenidę, a was praktycznie nie znam - powiedziałem. Dziewczyna uspokoiła się nieco i spojrzała na mnie uważnie.

- Tak? No to powiedz mi teraz, kto uratował cię z więzienia? Ciebie i Avenidę? Może i z celi uciekliście sami, ale strzelam, że bez nas w ogóle nie mielibyście na to szansy. I strzelam, że nie dalibyście sobie potem rady z ludźmi Juana. Chyba że uważasz inaczej? - spytała Cane. Przez chwilę analizowałem jej słowa, starając się ułożyć jak najlepszą odpowiedź. - No? Kto wam pomógł się stamtąd wydostać? - ponagliła mnie.

- Ty i twój brat - przyznałem niechętnie.

- Myślisz, że narażalibyśmy życie, gdybyśmy chcieli zrobić coś tobie albo Avenidzie? Gdybyśmy chcieli jej krzywdy, zostawilibyśmy ją tam, bo wiedzieliśmy doskonale, że pobyt w tym ośrodku oznacza dla niej bolesne eksperymenty i może nawet śmierć. Tak więc o nią nie musisz się martwić, a gdybyśmy planowali zabić ciebie, też moglibyśmy cię tam po prostu zostawić. Ale nie zrobiliśmy tego. Bo my, genyry, musimy trzymać się razem, zwłaszcza w tak ciężkich dla nas czasach - stwierdziła Cane. Podniosłem na nią wzrok i z lekkim zdziwieniem spostrzegłem, że się uśmiecha. Musiałem przyznać, że to, co mówiła, miało swój sens.

- Masz rację - powiedziałem cicho. Cane uśmiechnęła się jeszcze radośniej.

- No widzisz? W końcu to zrozumiałeś! I nie masz się co martwić ani o siebie, ani o Avenidę! - odparła. Popatrzyłem na nią niepewnie.

- No dobrze, załóżmy, że dałem się przekonać - powiedziałem.

- Super, to teraz chodź! - zawołała Cane. Następnie chwyciła mnie za rękę i zaczęła gdzieś za sobą ciągnąć.

- Chwila! Gdzie i dokąd idziemy?! - spytałem, zaskoczony jej zachowaniem. Cane posłała mi kolejny uśmiech, oglądając się na mnie przez ramię.

- Nie zgodziłeś się na trapez, ale są przecież jeszcze inne zabawy, prawda? - odparła, po czym zaczęła wręcz biec, ciągnąc mnie za sobą w sobie tylko znanym kierunku.

~*~

Candy nadal mnie do siebie tulił, zupełnie jakbym była jego najcenniejszym skarbem, którego za nic nie wypuści z objęć. A we mnie walczyły dwa sprzeczne uczucia. Bałam się ich obu, bałam się tego, co się właśnie działo, a najbardziej obawiałam się tego, co się stanie zaraz. Po paru minutach moje obawy się ziściły. Candy odsunął się ode mnie nieznacznie. Położył mi obie dłonie na ramionach i spojrzał prosto w oczy, od czego po raz kolejny moim ciałem wstrząsnął lekko dreszcz.

- Walić wszystko to, co było wcześniej. Zostań moją dziewczyną, Avenido. Proszę. Ten jeden jedyny raz daj mi jeszcze jedną szansę, obiecuję, że tym razem zadbam o ciebie jak należy i będę najlepszym chłopakiem, dam z siebie wszystko, żeby zapewnić ci szczęście i bezpieczeństwo. Naszemu dziecku też, oczywiście - powiedział. Tych słów właśnie bałam się najbardziej, a właściwie tego, że teraz musiałam podjąć jakąś decyzję.

 Odkryłam, że z upływem czasu czułam się w jego towarzystwie coraz lepiej, przy nim miałam wręcz wrażenie, że wszystko jest tak, jak od samego początku być powinno. Że jest dobrze, przez co ja sama czułam się szczęśliwa. Mogłabym nawet uznać, że czułam coś więcej niż szczęście. Ale bałam się przyznać przed samą sobą, że czuję do niego coś więcej, w końcu znaliśmy się tylko kilka tygodni, a ja ledwo zdążyłam go poznać. A może... Po prostu podświadomie czuję, że go kocham, w końcu raz już się w nim zakochałam. Ale z drugiej strony, znam go naprawdę krótko. Tylko że do tego wszystkiego, on mi pomógł, pokazał, że mu na mnie zależy i jeszcze będziemy mieli razem dziecko - pomyślałam. Byłam tak skołowana, że miałam wrażenie, że od tego wszystkiego aż rozbolała mnie głowa. Jednak jakąś decyzję musiałam podjąć, Candy czekał z niecierpliwością na odpowiedź. Nagle jednak spuścił wzrok i odsunął się ode mnie. - Twoje milczenie jest wystarczającą odpowiedzią na moje pytanie - powiedział cicho. - Jeśli nadal chcesz, możemy iść na spacer, a jeśli nie, to wrócimy do cyrku - dodał. Zrobił przy tym jeszcze parę kroków wstecz, jakby chciał zostawić mi więcej przestrzeni. A ja, spanikowana, poczułam w tamtej chwili, że wcale nie chcę, aby on gdziekolwiek ode mnie odchodził i właściwie nim się zorientowałam, podbiegłam do niego z powrotem. Objęłam go rękoma za szyję, a głowę schowałam w zagłębieniu jego szyi, jednocześnie czując, że po policzkach poleciały mi pierwsze łzy. Czułam wręcz, że Candy był tym wszystkim zbyt zaskoczony, aby od razu zareagować, w końcu jednak objął mnie w pasie i odwzajemnił uścisk. - Cukiereczku, co się stało? - spytał cicho.

- To wszystko dzieje się za szybko! - zawołałam, nawet na chwilę się od niego nie odrywając, ani nie spoglądając na niego. On pogłaskał mnie delikatnie jedną dłonią po włosach.

- Wcale nie. W końcu znamy się i kochamy od dawna, tylko po prostu tobie się troszkę o tym zapomniało. Ale nie martw się, poczekam, ile będziesz chciała - powiedział. - Popatrz na mnie - zażądał następnie. Gdy tego nie zrobiłam, sam odsunął się ode mnie, chwycił mnie za brodę i po raz kolejny zmusił, abym na niego spojrzała. Następnie pocałował mnie, już zresztą po raz kolejny. Czułam się, jakby w moim brzuchu pojawiło się właśnie tysiące motyli, a po całym moim ciele rozeszła się fala radości wymieszanej z przyjemnością. Jednak ten pocałunek nie był tak długi jak poprzednie. Candy odsunął się wkrótce ode mnie. Delikatnie chwycił mnie obiema dłońmi za twarz i uśmiechnął się do mnie lekko. - Wystarczy mi, jeśli po prostu będziesz obok mnie. A teraz chodź... dziecko podobno chciało się przejść - powiedział cicho. Miałam wrażenie, że gdy mówił o dziecku, głos mu się lekko załamał, ale zdecydowałam się to zignorować. Candy opuścił swoje ręce, chwycił mnie za dłoń i delikatnie za sobą pociągnął. - Dokąd chcesz iść? - spytał. Jego pytanie przez chwilę było dla mnie zupełnie nie zrozumiałe. Za bardzo byłam zdezorientowana tym, co się właśnie stało. Candy nagle roześmiał się krótko. - Powiesz dziś cokolwiek jeszcze? - dodał. Pokiwałam lekko głową, a on znów się zaśmiał. To sprawiło, że jakoś doszłam do siebie.

- Nie śmiej się ze mnie! - zawołałam. On natychmiast posłusznie się uspokoił i spojrzał z powrotem na mnie, a w jego oczach dojrzałam troskę i coś, co z całą świadomością mogłabym  nazwać miłością.

- Jak sobie życzysz, Avenido. Więc gdzie idziemy? - powtórzył.

- Gdziekolwiek, mi wystarczy, że pójdę tam z tobą - odparłam, zanim zdążyłam w ogóle pomyśleć nad swoją odpowiedzią. Jednak Candy'ego moje słowa wyraźnie ucieszyły.

- Widać już ci na mnie zależy tak jak wcześniej - odparł, podczas gdy ja zastanawiałam się, czy istnieje szansa, że jakimś cudem zapadnę się ze wstydu pod ziemię, o co się właśnie modliłam. Nagle jednak przyszło otrzeźwienie. Avenida, opamiętaj się i zachowuj się normalnie, przecież nic się takiego nie dzieje, a ty nie możesz się w tym stanie denerwować - pomyślałam. Po tym poczułam, że odzyskałam, przynajmniej w części, spokój.

- Chodźmy do lasu. Dziecko chce do lasu - powiedziałam.

- Jak sobie życzysz - odparł Candy. Skierowaliśmy się tam, gdzie chciałam, nadal trzymając się przy tym za rękę, co tym razem mi nie przeszkadzało. Zanim doszliśmy do pierwszych drzew, byliśmy już zatopieni w rozmowie. Tym razem, o dziwo, to Candy wypytywał mnie o różne rzeczy, na przykład o ulubiony kolor, o to, co najbardziej lubię jeść albo robić. W większości przypadków okazywało się jednak, że Candy znał odpowiedzi te pytania, co w sumie tylko potwierdzało, jak wiele o mnie wiedział i jak blisko był kiedyś z Lily. Znał mój ulubiony kolor, ulubioną potrawę, ulubione kwiaty, znał nawet moje najszczęśliwsze wspomnienie z Cindy i najzabawniejsze wspomnienie z nią. Ta rozmowa, mimo że inna niż nasze wcześniejsze rozmowy, była równie miła. Choć tym razem rozmawialiśmy o mnie, o Avenidzie, nie o Lily. Po jakimś czasie zrobiliśmy sobie mały postój, usiadłam na pniu jakiegoś drzewa, a Candy zajął miejsce na trawie i mchu, obok mnie. Potrzebowała chwili odpoczynku, a do tego wszystkiego jeszcze trochę rozbolała mnie głowa, ale postanowiłam to na razie zignorować.

- Będziesz miał brudne spodnie - powiedziałam.

- Jakoś to przeżyję - stwierdził, po czym odchylił się do tyłu i podparł się dłońmi, cały czas przyglądając się mi. Między nami zapanowała przyjemna cisza, w czasie której po prostu się sobie nawzajem przyglądaliśmy. Przerwałam ją ja, gdy stwierdziłam, że jestem głodna i muszę sobie załatwić coś do jedzenia. Candy popatrzył na mnie z lekką dozą zaskoczenia. - Dopiero co jedliśmy śniadanie - stwierdził. Wzruszyłam ramionami, podczas gdy w moich rękach pojawiło się wyczarowane na szybko jabłko.

- Teraz muszę jeść częściej, bo za dwóch - odparłam.

- Właściwie masz rację - dodał cicho Candy, po czym zamilkł i ponownie tylko mi się przyglądał. Biorąc pod uwagę to, że nadal zdarzało mi się miewać nudności oraz to, że w ciągu tych paru tygodni bez konkretnego powodu zaczęłam jeść wręcz dwa, albo i trzy razy więcej, dodając do tego jeszcze to, że mój brzuch teraz już ewidentnie lekko się zaokrąglił, to było wręcz pewne. Byłam w ciąży. Żeby było zabawniej, nie wiedziałam nawet, w którym miesiącu. Po chwili o to samo spytałam błazna.

- Candy, jak myślisz, który to miesiąc? - spytałam. Chłopak popatrzył na mnie zaskoczony.

- Miesiąc? Maj - odparł od razu. Roześmiałam się, omal nie wypluwając przy tym z ust kawałków jabłka. Candy przyglądał mi się zaskoczony i lekko zdezorientowany, podczas gdy ja próbowałam nie zadławić się jedzeniem. W końcu jakoś zdołałam się uspokoić.

- Candy, chodziło mi o miesiąc ciąży - powiedziałam. - Musimy ustalić mniej więcej, który to miesiąc - dodałam. Błazen patrzył na mnie tak samo zdziwionym spojrzeniem jak wcześniej.

- Ale jak? - spytał. Westchnęłam, spuszczając na chwilę wzrok. Gdy z powrotem spojrzałam na błazna, zaczęłam mu wszystko tłumaczyć.

- Kiedy dowiedziałam się o ciąży? - spytałam. Candy zamyślił się na chwilę.

- Cóż, ja się dowiedziałem jakoś... półtora albo dwa miesiące temu. Ale ty i Cane podejrzewałyście to już trochę wcześniej - powiedział wreszcie.

- Czyli można uznać, że jestem gdzieś w drugim alb trzecim miesiącu ciąży? - zapytałam. Candy spojrzał na mnie, a potem niepewnie pokiwał głową.

- Chyba tak - stwierdził.

- Ile trwa ciąża u genyrów? - spytałam następnie. Candy zrobił minę, jakbym właśnie zapytała go, jak sprawić, aby na jabłoni wyrosły gruszki. Skoro już pomyślałam o jabłoni, wzięłam kolejny gryz swojego jabłka, podczas gdy błazen oswajał się z moim pytaniem.

- Nie mam pojęcia - odparł wreszcie.

- Cóż, ja też nie. Nie wiem nawet, jak wygląda poród - stwierdziłam.

- A nie tak jak u ludzi? - spytał Candy. W jego głosie dało się wyczuć niepokój i lekkie zdenerwowanie.

- A jak nie? - spytałam. Błazen popatrzył na mnie z nieskrywanym przerażeniem. Po chwili jednak przybrał z powrotem obojętną i spokojną minę.

- Bez znaczenia. Wszystko na pewno będzie dobrze - stwierdził. Uśmiechnęłam się do niego, chcąc wyrazić w ten sposób swoją wdzięczność za jego dobre intencje.

- Oby - odparłam cicho, po czym położyłam sobie rękę na brzuchu. Miałam wrażenie, że Candy przez chwilę przyglądał się temu z niechęcią, ale zaraz znów się uśmiechnął.

- Nie ma innej opcji - stwierdził.

- Musimy w końcu wybrać jakieś imię - powiedziałam, zmieniając nieco temat.

- Już? Mamy chyba jeszcze sporo czasu - stwierdził Candy.

- Lepiej wcześniej niż potem wymyślać coś na szybko - odparłam.

- No dobrze, więc co proponujesz? - spytał.

- Nie mam pojęcia - powiedziałam, biorąc do ust kolejny gryz mojego jabłka.

- Dziewczynkę możemy nazwać Cindy, jeśli chcesz - powiedział. Po krótkim zastanowieniu się pokiwałam lekko głową.

- Chłopca moglibyśmy nazwać Joker, ale wtedy skoro mieszkamy już z jednym Jokerem, to mógłby być z tym mały problem - stwierdziłam.

- Dokładnie. Wymyślimy inne imię dla chłopca - powiedział Candy, niezbyt zadowolony z mojej poprzedniej propozycji. Przeczuwałam, że mu się nie spodoba. Sporo czasu spędziliśmy, dyskutując na temat imienia dla naszego ewentualnego syna. Z czasem nasze propozycje stawały się właściwie coraz dziwniejsze i przez to coraz zabawniejsze, a my po prostu zaczęliśmy sobie żartować, zamiast wybierać na serio jakieś imię.

- No dobra - powiedziałam, gdy już to wszystko zaszło za daleko. - Wymyślmy coś na serio - dodałam.

- Ale ja całkowicie na serio zaproponowałem Lolli! - zawołał z uśmiechem Candy. Popatrzyłam na niego przez chwilę i wtedy mnie olśniło.

- Nazwijmy go Laurenty. A w skrócie Lolli, co ty na to? - spytałam. Candy zastanowił się przez chwilę, po czym zaaprobował mój pomysł. Jakiś czas później, po tym jak on i ja znów przegadaliśmy kilka tematów dotyczących dawnej mnie, a ja zdążyłam zjeść jeszcze trzy jabłka, poszliśmy na dalszy spacer. Candy znów chwycił mnie za rękę i zaczął opowiadać mi o mnie samej sprzed porwania, a potem zdecydowałam się zmienić temat i zmusiłam Candy'ego, żeby to on mi trochę o sobie opowiedział, choć do tego był zdecydowanie mniej chętny. Jakoś jednak udało mi się go do tego zmusić. Robiliśmy sobie jeszcze kilka przerw na jedzenie, a nim się spostrzegłam, minął niemal cały dzień i musieliśmy wracać. Przynajmniej w trakcie tego wszystkiego głowa przestała mnie boleć, uznałam więc, że nie powinnam się tym martwić. Byłam poniekąd zaskoczona, że Joker jeszcze nas nie odszukał wcześniej i nie kazał mi wrócić, ale uznałam to za dobry znak, że w końcu i on zaufał Candy'emu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top