17. Atak niedźwiedzia?

Lily przyglądała mi się przez chwilę ze strachem, ale po chwili zniknął on z jej twarzy, choć nie całkiem.

- Candy... Wszystko z tobą w porządku? Nic ci nie jest? Nic ci nie zrobili? - spytała z troską. Zrobiła kilka niepewnych kroków w moją stronę, wtedy ja wybuchnąłem śmiechem. Ona z kolei zatrzymała się i popatrzyła na mnie z niepokojem, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło. Śmiałem się jak nigdy, a gdy zdałem sobie sprawę z tego, że teraz już ostatecznie weźmie mnie za wariata i nigdy do mnie nie wróci... Jeszcze bardziej mnie to rozbawiło! - Candy, co ci się stało? - spytała cicho. Uspokoiłem się jakoś i popatrzyłem na nią ze złością.

- Nic mi się nie stało! Po prostu właśnie poznałaś całą prawdę o mnie, którą chciałem na razie ukryć! Jak widać jednak nie dane mi było tego dokonać. Jestem mordercą, Avenida. A może byłem? Gdy zostaliśmy parą, skończyłem z tym, dla Lily, zabijałem tylko gdy musiałem bronić ciebie albo Cane... Ale czy to jakaś różnica? Pewnie nie... - powiedziałem. Lily spróbowała coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem jej na to. - Tak, wiem, nie jesteś Lily tylko Avenida! Tym gorzej, bo to dla Lily przestałem zabijać! Przynajmniej teraz znasz całą prawdę, byłem gwałcicielem, jestem mordercą. Jestem potworem! Śmiało możesz ode mnie uciekać, weź po drodze ze sobą tą zieloną, pajacykowatą jaszczurkę! - dodałem.

~*~

To, co Candy mówił...było przerażające, ale jednocześnie mówił to wszystko z takim bólem, że nie mogłabym na to nie zareagować. Trochę się go obawiałam po tym wszystkim co zrobił i powiedział, ale mimo to podeszłam do niego i ostrożnie położyłam mu dłoń na ramieniu. Candy spojrzał na mnie zaskoczony i zamrugał kilka razy.

- Tego właśnie nie chciałeś mi wcześniej o sobie powiedzieć? - spytałam. Błazen nie odpowiedział, tylko pokiwał lekko głową, cały czas uważnie mnie obserwując. - Ale... Ty jesteś dobry... Nie mógłbyś być mordercą - powiedziałam. Zaraz potem jednak spojrzałam na leżące wokół nas ciała martwych ludzi. One raczej przeczyły moim słowom.

- Jeśli są we mnie jakieś resztki dobra, to tylko Lily potrafiła je wydobyć - odparł.

- Dlaczego? - spytałam, spoglądając z powrotem na niego. - Dlaczego to wszystko się stało? Dlaczego jesteś mordercą? Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? Dlaczego to przede mną ukrywałeś? I jak długo zamierzałeś to robić? Robiłeś to dla mojego dobra, prawda? A Cane? Co z nią? Ona też jest morderczynią? - spytałam. Candy wydawał się być już o wiele bardziej spokojnym. Westchnął i kazał mi usiąść, ostrzegając, że wyjaśnienie tego wszystkiego trochę mu zajmie. Zrobiłam to, a on opowiedział mi, po raz kolejny już, historię swoją i Cane oraz jak właściwie się poznaliśmy. Zastrzegał się, że tym razem nie pominął żadnych szczegółów. Mówił o smokach, ludziach, nienawiści którą Cane i on darzyli ludzi oraz dlaczego to miało miejsce. Opowiedział mi dosłownie o wszystkim, a ja z chwili na chwilę coraz bardziej się tym wszystkim przejmowałam. To było okropne i przerażające, ale jednocześnie bardzo smutne.

- Teraz już wiesz wszystko. Nie zdziwię się, jeśli znów ode mnie odejdziesz i mnie znienawidzisz, Lily. Albo Avenido, jak wolisz. W sumie to bez różnicy, jak chcesz, abym cię nazywał, skoro i tak pewnie mnie zostawisz - stwierdził Candy. Słysząc jego słowa, wstałam i ponownie do niego podeszłam, krzyżując przy tym ręce.

- Kto dał ci prawo decydować za mnie? Może i ja nie potrafię walczyć tak dobrze jak ty, nie pamiętam połowy swojego życia i nie potrafię się odnaleźć w tej nowej dla mnie rzeczywistości, ale to nie znaczy, że możesz podejmować decyzję za mnie. A ja sama zdecyduję, czy chcę zostać, czy odejść - odparłam.

- Tak więc co zamierzasz? - spytał, podczas gdy ja zamyśliłam się, niepewna co dokładnie i jak powinnam powiedzieć.

- Zamierzam... po pierwsze przyznać, że ci współczuję - odparłam.

- Współczujesz? - zdziwił się Candy. Pokiwałam lekko głowa.

- To musiało być trudne. To wszystko, wasze konflikty z ludźmi, potem cała ta sytuacja z Lily... a właściwie to ze mną, no i to co ma miejsce teraz. Właściwie to poniekąd cię rozumiem i chyba nie mam do ciebie pretensji za to, że nie powiedziałeś mi od razu, kim ty i Cane...byliście. Myślę, że gdybym dowiedziała się tego wszystkiego naraz, nie dałabym sobie chyba z tym rady - stwierdziłam.

- A teraz dasz sobie radę? - zapytał błazen.

- Może to dziwne, ale myślę, że...tak. Coś wewnątrz mnie podpowiada mi, że tym razem powiedziałeś mi całą prawdę. A skoro tak, to cóż, nie mam do ciebie pretensji że zabijałeś w obronie swojej, Cane albo mnie, choć ja bym chyba tak nie potrafiła... Poza tym, już raz ci wybaczyłam twoją morderczą przeszłość... Sama nie wiem do końca, jak powinnam teraz zareagować, ale raczej nie zamierzam odchodzić - odparłam. Candy popatrzył na mnie z radością.

- Naprawdę? - spytał. Znów pokiwałam lekko głową. - To wspaniałe wieści! Lily, znaczy, Avenida, tak się cieszę, że to mówisz, naprawdę! - zawołał. Nawet nie starał się kryć swojej radości. Niemal od razu zjawił się tuż obok mnie i przytulił mnie. Doświadczyłam przez to czegoś na wzór chwilowego paraliżu. Zupełnie się tego nie spodziewałam, i znów musiałam przyznać, że to było przyjemne, ale też nie mogłam się pozbyć z głowy paru dręczących mnie myśli, tak więc w końcu odsunąłem się od błazna.

- Candy! Jesteś cały brudny od krwi! Zresztą, ja teraz też! - zawołałam, spoglądając na swoje poplamione ubrania. Zaraz też uświadomiłam sobie ze zdwojoną siłą, że przecież jeszcze chwilę temu ta krew krążyła w żyłach żywych ludzi, którzy teraz nie żyli, zabici przez Candy'ego. Może i sądziłam, że potrafię mu to wszystko wybaczyć, ale to nie znaczyło, że tak łatwo zaakceptuję fakt, że on przed chwilą zamordował kilka osób! Na myśl o tym wszystkim poczułam, że robi mi się niedobrze.

- Avenida? Wszystko w porządku? - spytał z troską Candy. Ponownie spojrzałam na niego, na jego ubraniach wciąż widziałam pełno śladów krwi.

- Nic nie jest w porządku! - zawołałam zdenerwowana. - Ja...chcę z powrotem. Wracajmy! - dodałam niemal natychmiast. Tylko o tym teraz marzyłam, żeby znaleźć się znów w tym cyrku, który wydawał mi się jedynym bezpiecznym miejscem, mimo że żyłam tam pod jednym dachem z dwójką morderców.

- Ale co się stało? Jeszcze przed chwilą nie byłaś tak zdenerwowana - powiedział Candy, nie kryjąc swojego zdziwienia.

- Po prostu źle się poczułam i chciałabym wrócić. Możemy? - spytałam.

- Jasne, jeśli tylko tego chcesz, natychmiast wrócimy - odparł. Byłam mu wdzięczna, że tak łatwo się na to zgodził i liczyłam, że droga powrotna minie nam jak najszybciej. Tak się jednak nie stało, jak się można było spodziewać, dłużyła się nam niemiłosiernie.

- Wiesz... Jeśli chodzi o te zabójstwa i to przez to wszystko źle się teraz poczułaś... - zaczął Candy.

- Możemy o tym teraz nie mówić? Proszę... Jestem w stanie wszystko znieść, ale potrzebuję czasu - przerwałam mu, licząc na to, że w ten sposób zniechęcę go do dalszego poruszania tego tematu. Jeszcze chwilę wcześniej zapewniałam go, że rozumiem jego postępowanie i postaram się je zaakceptować, i to się nie zmieniło, ale myśląc o tych zabójstwach, śmierci, o tej krwi na swoich ubraniach, czułam jak robi mi się coraz bardziej niedobrze. Nie mam pojęcia ile tak szliśmy, prawie w całkowitej ciszy, jednak w końcu przed nami zamajaczyła sylwetka cyrku, a ja poczułam szczerą ulgę.

~*~

- To się nie mogło udać - stwierdził Joker, przyglądając się mojej niewielkiej ranie na przedramieniu. Na szczęście cała reszta zadrapań już się zagoiła. Wzruszyłam ramionami. Siedziałam właśnie oparta plecami o ścianę cyrku, a przede mną kucał Joker, trzymając moją rękę tak, żeby móc lepiej przyjrzeć się ranie.

- Warto było się jednak ostatecznie przekonać - stwierdziłam z uśmiechem.

- Gdybyś mnie posłuchała, a właściwie to gdybyś posłuchała praw fizyki, to wiedziałabyś, że to niemożliwe. I uniknęłabyś upadku, złamania ręki i potłuczenia się - powiedział. Ponownie wzruszyłam ramionami, nie przestając się przy tym uśmiechać.

- I tak nie żałuję, ja lubię ryzyko, tym bardziej, że mi nic nie grozi! - zawołałam. Joker popatrzył na mnie i pokręcił głową, jakby z niedowierzaniem.

- Jesteś wariatką czy masochistką? - spytał.

- A ty nudziarzem czy sadystą, że ciągle chcesz mi zepsuć zabawę swoim narzekaniem? - odparłam, po czym zabrałam mu swoją rękę.

- Ani tym, ani tym. Potrafię się bawić, tylko czy dobra zabawa musi oznaczać bezmyślne narażanie swojego zdrowia? - spytał.

- Tak - odparłam z zupełną powagą.

- Co? Nie! Nie musi - stwierdził, patrząc na mnie, jakbym była jakimś niezwykłym zjawiskiem, którego nie da się normalnie pojąć ani opisać żadnymi naukowymi prawami, które chyba tak bardzo lubił.

- Dla mnie ryzyko i dobra zabawa to synonimy, to pierwsze oznacza zawsze to drugie, a to drugie nie może istnieć bez tego pierwszego! - zawołałam.

- Bezmyślne narażanie się i ignorowanie ostrzeżeń nazywasz zabawą? - spytał Joker.

- Tak. W moim świecie, to jest w świecie fajnych ludzi, tak właśnie jest - odparłam.

- Więc ja chyba nie należę do twojego świata fajnych ludzi - powiedział Joker. Następnie wstał. - Ty też już możesz chyba wstać, wszystko już z tobą raczej w porządku - dodał. Uśmiechnęłam się ponownie i dopiero wtedy wstałam.

- Nie bój nic, jeszcze trochę nad tobą popracuję i ciebie też będzie można zaliczyć do grona fajnych ludzików, w końcu już dziś rozbudziłam w tobie miłość do trapezu na przykład, co nie? Wydawałeś się szczęśliwy, robiąc większość tych sztuczek - powiedziałam. To wywołało zamierzony efekt i Joker w końcu się uśmiechnął.

- No, może niektóre były niezłe - przyznał po chwili. - Zwłaszcza ta, która skończyła się moim upadkiem - dodał z ironią.

- Oj, no ile razy jeszcze będziesz mi to wypominać, co? Już cię za to przepraszałam! - zawołałam. Ku mojemu zaskoczeniu, Joker zaśmiał się.

- Wyluzuj, nie mam o to do ciebie pretensji. Zdarza się najlepszym - stwierdził, wzruszając przy tym lekko ramionami. Byłam nieco zaskoczona jego słowami i przez chwilę zupełnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Stałam więc i przez chwilę wpatrywałam się w niego jak głupia. Musiałam przyznać, że gdy nie było w pobliżu Lily ani Candy'ego, Joker robił się nawet znośny. Ciszę między nami przerwały jednak jakieś hałasy dobiegające z okolic wejścia, właściwie niemal od razu rozpoznałam między innymi głos swojego brata,

- Zgaduję, że Candy i Avenida wrócili. Chodźmy może lepiej do nich - powiedziałam. Joker oczywiście od razu na to przystał i stracił zainteresowanie naszą rozmową. To było mi poniekąd na rękę, bo przynajmniej nie musiałam się przed nim tłumaczyć, dlaczego tak nagle zamilkłam. Kilka minut później byliśmy już przy wejściu, gdzie faktycznie natknęliśmy się na tą dwójkę, Candy opowiadał coś dość głośno Lily, która nie wyglądała najlepiej, pomijając fakt, że oboje mieli ubrania brudne od czerwonej krwi, zwłaszcza Candy.

- Avenida? Co się stało? - spytał niemal natychmiast na ich widok Joker. Dziewczyna spojrzała na niego tylko przelotnie.

- Nic, tylko...muszę trochę odpocząć - powiedziała cicho. Chyba miała zamiar nas wyminąć i udać się do swojego pokoju, ale wtedy właśnie stało się coś niespodziewanego. Lily po prostu upadła. Wyglądało to tak, jakby zemdlała. Jako że najbliżej niej był teraz Joker, on zdołał ją na szczęście w porę złapać i delikatnie odłożyć na ziemię.

- Avenida! Avenida, ocknij się! Co ci się stało?! - wołał raz za razem, potrząsając delikatnie jej ramionami. Ja przez chwilę stałam w miejscu, nie wiedząc do końca, jak powinnam zareagować. W tej samej chwili Jokerowi...niejako odtworzyła się rana na ręce, której nabawił się dziś przeze mnie. Przyjrzał się jej z zaskoczeniem. - Co jest? - spytał cicho. Kolejną rzeczą było to, że gdy wypowiedział te słowa, z jego ust popłynął strumyk krwi. W tej samej chwili przy ich dwójce znalazł się Candy.

- Zostaw ją, ty jej nie pomożesz, glonie! - zawołał ze złością, po czym odepchnął od Lily Jokera. Ten oczywiście nie miał sił przeciwstawić się mojemu bratu i upadł na ziemię z cichym jękiem. Zdenerwowana, nagle też znalazłam się przy nich.

- Zostaw go! On miał dzisiaj prawdopodobnie złamany kręgosłup! - zawołałam. Candy spojrzał na mnie obojętnie.

- Obchodzi mnie to tyle co nic, dobrze mu tak - powiedział, po czym całą swoją uwagę skupił na Lily. Pochylił się nad nią i po chwili chwycił ją za rękę, chcąc jej pewnie oddać w ten sposób część swojej energii. Ja z kolei zacisnęłam usta i jedynie uklękłam przy Jokerze.

- Lily... Znaczy, Avenida, ma taką zdolność. Potrafi się regenerować kosztem energii, którą mimowolnie pobiera od kogoś, tyle że wtedy tej osobie odnawiają się wszelkie rany. Ale spokojnie, zaraz znowu się zregenerujesz. I przepraszam za brata - powiedziałam. Joker spróbował coś powiedzieć, ale tak jak poprzednio, tak i teraz, nie był na razie w stanie.

- Wezmę ją do jej pokoju - powiedział Candy. Nawet nie spojrzał przy tym na mnie, ani tym bardziej na Jokera.

- Co się właściwie stało? - zapytałam. Tym razem Candy spojrzał przelotnie na mnie, a potem z odrazą też na Jokera.

- Powiedzmy, że... Zaatakował nas niedźwiedź, którego musiałem zabić - odparł. Następnie wziął Lily na ręce i zaniósł ją do jej sypialni, a ja wzrokiem wróciłam do chłopaka, który, choć nie mógł chwilowo mówić ani się poruszać, uważnie podążał wzrokiem za Candy'm niosącym Lily, przynajmniej dopóki ta dwójka nie zniknęła mu z oczu. W końcu jednak z czasem zaczął odzyskiwać pełną sprawność. Od razu też próbował wstać, ja jednak spróbowałam go powstrzymać, chwytając go za ramię.

- To chyba nie najlepszy pomysł, powinieneś jeszcze trochę pocze... - zaczęłam, ale Joker przerwał mi.

- Nie mam na to czasu. Muszę się dowiedzieć, co się stało Avenidzie. I czy on jej nic nie zrobił - odparł cicho chłopak. Mówienie chyba nadal sprawiało mu problem. Odtrącił przy tym moją rękę

- Candy? On by jej by za nic nie skrzywdził - powiedziałam.

- Jasne... Przed chwilą widziałem, jaka z niego oaza spokoju. On jest nieobliczalny i nie wiadomo, co mu do głowy strzeliło podczas tego ich "spaceru" - odparł Joker. Gdy to powiedział, zrobiło mi się po prostu przykro. Dlaczego oni nie mogli zacząć się normalnie dogadywać? Dlaczego Joker nie mógł pozwolić Candy'emu zaopiekować się Lily i ją odzyskać, a Candy nie mógł dać spokoju Jokerowi? Dlaczego to wszystko zawsze musiało być tak cholernie skomplikowane?

- Joker, co ty zamierzasz zrobić? - spytałam, gdy Joker już stanął na nogach. Wyglądało na to, że jego obrażenia w większości się zagoiły.

- Już powiedziałem. Zamierzam tam iść i dowiedzieć się co z Avenidą - odparł. Następnie ruszył w stronę jej pokoju.

- Zaczekaj! Może jednak rozważysz pozostanie tutaj? - zapytałam. Chłopak zatrzymał się i spojrzał na mnie przez ramię.

- Jak zwykle jesteś po stronie swojego brata - wariata. Czego innego mógłbym się spodziewać? - odparł, po czym ruszył dalej, nie oglądając się więcej na mnie. Ja jednak nie mogłam tak tego zostawić. Podbiegłam więc do niego.

- To nie tak! Candy nie jest wariatem, a ja nie zawsze się z nim zgadzam! - zawołałam, choć nie wiedziałam do końca, dlaczego to wszystko mówię. Dlaczego tłumaczę się przed Jokerem, choć chyba głównie głupio było mi za to, co zrobił Candy.

- Tak? To masz okazję to udowodnić, ciekawe po czyjej stronie staniesz tym razem - odparł obojętnie Joker, nawet przy tym na mnie nie spoglądając. Sytuacja nie wyglądała najlepiej, a ja zupełnie nie wiedziałam już, co powinnam zrobić.

~*~

To się stało tak niespodziewanie, tak nagle, zupełnie się tego nie spodziewałem, tym bardziej się o nią martwiłem. Zaniosłem ją prosto do jej pokoju i ostrożnie położyłem na łóżku. Czułem przy tym rosnące zmęczenie, utratę energii, więc liczyłem na to, że Lily weźmie sobie jej ode mnie tyle ile potrzebuje i odzyska przytomność. I, na szczęście, tak też się wkrótce stało. Lily otworzyła oczy, zamrugała parę razy i w końcu spojrzała na mnie.

- Candy? Co się stało? - spytała cicho.

- To ty mi powinnaś powiedzieć, co się stało. Zemdlałaś nagle, nic ci się nie stało? - zapytałem z troską.

- Mi? Nie, mi nic nie jest... Chyba... - odparła.

- Całe szczęście, ale ot tak bez powodu się nie mdleje. Coś ci się musiało stać - powiedziałem, siadając jednocześnie obok niej na łóżku.

- Może to przez ciążę? - zasugerowała dziewczyna. W tej samej chwili dało się słyszeć jakieś hałasy, a niewiele później wparował tutaj ten zielony glonojad wraz z moją siostrą.

- Avenida! Avenida, nic ci nie jest? Ten niedźwiedź nic ci nie zrobił? - zapytał, podchodząc do nas. Kucnął obok łóżka i przez to ich twarze znalazły się niemal na tym samym poziomie. Lily odwróciła głowę w bok i spojrzała wprost na niego.

- Niedźwiedź? Jaki niedźwiedź? - spytała. Miałem ochotę w tamtej chwili go zamordować. To kłamstwo było tylko dla niego, żeby się odczepił, ale Lily teraz może mu się zdradzić. Z nią nie jest jak z Cane, ona nie domyśli się tak łatwo, że ma skłamać i nie da się też do tego namówić - pomyślałem.

- Candy powiedział, że zaatakował was niedźwiedź i że go zabił - odparł Joker. Lily spojrzała na mnie, a w jej oczach dostrzegłem niepewność. Następnie ponownie popatrzyła na chłopaka.

- Wolałabym na razie o tym nie mówić. Nic mi nie jest, tylko źle się czuję - powiedziała wreszcie, a ja odetchnąłem z ulgą. Gdyby zdradziła mu prawdę, on mógłby nie zrozumieć tego tak łatwo jak Lily i teraz to już za nic nie dałby Cane i mi spokoju.

- Widzicie? Czyli wszystko jest prawie ok, nie ma o co się kłócić, prawda? - odezwała się Cane. Popatrzyłem na nią jedynie przelotnie, po czym wróciłem wzrokiem do Lily.

- Potrzebujesz czegoś? - spytał Joker. Akurat w chwili, gdy ja chciałem ją zapytać o to samo.

- Chyba nie. Ale o jakiej kłótni mówiła Cane? - zapytała Lily.

- O żadnej - Joker i ja powiedzieliśmy to niemal jednocześnie. Obaj popatrzyliśmy na siebie zaskoczeni, po czym wróciliśmy wzrokiem do Lily.

- Nic złego nie miało miejsca, nie martw się, Avenido - powiedział Joker, po czym wyciągnął dłoń i odgarnął jej z twarzy kosmyk włosów. Rzuciłem mu spojrzenie pełne nienawiści.

- Załóżmy, że ci wierzę - odparła Lily.

- Pewnie potrzebujesz teraz trochę odpocząć? To może niech Joker i Cane odejdą, a ja będę tobie towarzyszył - zaproponowałem. Joker chyba chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył.

- Właściwie to chyba nie jest zły pomysł. Jestem trochę zmęczona - przyznała Lily.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top