16. Górscy Rozbójnicy

Sama nie wiem jak zacząć. Chyba po prostu jeszcze raz przeproszę was za tą krótką przerwę. Nie trwała ona tak długo jak sądziłam, ale była mi potrzebna. Musiałam sobie przemyśleć parę rzeczy, zastanowić się nad kilkoma sprawami i przede wszystkim potrzebowałam tego odpoczynku od pisania. Nie miałam ochoty pisać przez ten krótki czas właściwie niczego, z różnych powodów byłam po prostu przybita, zdołowana i uważałam, że cała moja twórczość, wszystko co robię na wattpadzie, instagramie czy na TikToku nie ma sensu ani nie jest nikomu potrzebne. I miałam też wrażenie, że moja twórczość tylko wszystkim przeszkadza, że nie ma sensu nic tworzyć, bo mi to nie wychodzi i nikt tego nie potrzebuje. Poniekąd wiem jakie były powody takiego samopoczucia u mnie, a poniekąd nie. Tak czy inaczej odpoczęłam trochę, nabrałam sił i doszłam do prostego wniosku... Utwierdziłam się w przekonaniu, że ja KOCHAM robić to co robię. Kocham pisać, kocham robić cosplay'e i kocham publikować różne materiały na moim instagramie związanym z creepypastami. I chcę po prostu robić to, co kocham, bez względu na to, co sądzą i myślą inni. Tak więc wracam również na wattpada, z nowymi rozdziałami, które mam nadzieję zaskoczą wszystkich i spodobają się UwU Nie będę też tutaj odkrywać, że poniekąd przekonałam się do ruszenia wreszcie na nowo z pisaniem dzięki nowej książce Creepy_Fallen_Angel4  Twoje opowiadanie zainspirowało mnie, żeby wrócić w końcu do MM i dać ten nowy rozdział, także dziękuję:3

~~~~~****~~~~

- Co? Jak to? Ale co dokładnie jej podali? - spytała Adele. Popatrzyła na Aleksandra szczerze przejęta tym wszystkim.

- Nie mam pojęcia, mamo. Za nic nie chcieli mi powiedzieć, tylko tyle mi zdradzili, że podali jej jakąś truciznę, która działa bardzo wolno. I że muszą ją znaleźć, żeby podać jej antidotum. Potem wróciłem tutaj, jak najszybciej, bo chciałem powiedzieć ci to samemu - odparł Aleksander. Adele powoli opadła na krzesło, wpatrując się tępo w blat swojego biurka. Gdy tylko jej syn zjawił się ponownie i powiedział, że ma dla niej coś ważnego do powiedzenia, natychmiast zabrała go do swojego gabinetu, ale nie spodziewała się takich nowości. Choć od dawna uważała Lily za niebezpieczną, za...inną, niż kiedyś, to nadal w głębi duszy... Chyba nadal mi na niej zależy - pomyślała Adele, po czym do oczu nabiegły jej łzy. Sama właściwie nie wiedziała, dlaczego płacze. Z powodu straty Maksa? Straty Lily? Dlatego, że Lily rzekomo stała się morderczynią? Z powodu całej tej sytuacji?

- Mamo... Nie martw się, będzie dobrze - powiedział Aleksander, mówił jednak dość cicho i niepewnie. Adele po chwili podniosła na niego spojrzenie swoich załzawionych oczu.

- Czy to się kiedyś skończy? - spytała, choć nie oczekiwała odpowiedzi.

- Oczywiście, że tak. Zrobię wszystko, aby zakończyć to jak najszybciej i jak najlepiej dla nas wszystkich - odparł pewnie Aleksander, czym nieco zaskoczył matkę. Kiedy on z chłopca stał się mężczyzną? - pomyślała mimowolnie.

- A co z Lily? - spytała, gdy już zdołała się opanować. Aleksander nie odpowiedział jej jednak na to pytanie. Adele schowała twarz w dłoniach i na jakiś czas zapanowała cisza. Aleksander stał przy drzwiach i, tak jak jego matka, zastanawiał się nad wyjściem z tej sytuacji. Adele w końcu wyprostowała się i spojrzała na swojego syna.

- Chciałabym móc z nią jeszcze choć raz, jeden jedyny raz szczerze porozmawiać. Tylko z nią, bez obecności dwójki tych...ludzi. Chciałabym przekonać się, czy naprawdę stała się...taka jak oni. I czy jest jeszcze szansa, aby wróciła do nas, taka jak dawniej. Ale przede wszystkim chciałabym, aby jednak...dała się odnaleźć i pozwoliła sobie pomóc w związku z tą trucizną. To by jej pomogło - powiedziała Adele.

- Ona zabiła Laurę. Mamo, naprawdę myślisz, że zasługuje na drugą, a właściwie na trzecią szansę? Na kolejne nowe życie? Otrzymała nowe życie od nas, po ucieczce z ośrodka, ale po tylu latach porzuciła je i znów zaczęła nowe życie z tymi mordercami. Potem...zabiłem ją, a ona została wskrzeszona jakimś dziwnym cudem. Kolejny raz otrzymała nowe życie i dalej marnuje je z nimi - powiedział Aleksander.

- A czy ty jesteś w stanie stwierdzić, że Lily jest całkowicie zła i nie zasługuje na kolejne nowe życie? - spytała jego matka. Jak się spodziewała, jej syn zamilkł, słysząc jej pytanie. Nie potrafił potwierdzić, że według niego Lily na to nie zasługuje, ale nie chciał też zaprzeczać. - Ja myślę, że każdy popełnia błędy. A Lily...tak naprawdę musiała mierzyć się z czymś, z czym nie musiał walczyć nikt z nas. Ze swoją amnezją, swoimi mocami, swoim wiecznym życiem, z ciągłą utratą bliskich i z tym, że była tutaj jedynym takim stworzeniem. Myślałam, że znam ją doskonale, ale jak widać się myliłam. Lily chyba nikomu nie mówiła o wszystkich swoich obawach i myślach, ale i tak uważam, że ona...nie jest do końca zła. A ty, Aleksandrze, co myślisz? - spytała Adele. Tym razem oczekiwała już od syna pełnej odpowiedzi. Chłopak przez długą chwilę milczał, zastanawiając się nad odpowiedzią. Walczyły w nim dwa główne uczucia, żal spowodowany śmiercią Laury i miłość, którą czuł do Lily, bo naprawdę traktował ją niemal jak drugą matkę. Była od zawsze obecna w jego życiu, taka dobra, pomocna, wyrozumiała, troskliwa...

- Nie sądzę, żeby Lily była naprawdę doszczętnie zła. Ale teraz nie jest też taka jak wcześniej. Chyba jednak...zasługuje na jakąś pomoc. Ale nie będziemy mogli jej pomóc, dopóki zadaje się z tymi mordercami - powiedział Aleksander.

- Jest sama. Ci mordercy to jedyne osoby, jakie jej teraz w jakiś sposób pomagają. Może kiedyś, jeśli będziemy mogli z nią porozmawiać, wyjaśni nam to wszystko lepiej - odparła Adele, na co Aleksander skinął lekko głową.

~*~

- Zaplanowałeś...wycieczkę po górach? - spytałam, kiedy poczułam, że teren zaczyna się lekko podnosić, a my zbliżamy się do górskich szczytów, które do tej pory mogliśmy jedynie obserwować z cyrku.

- Myślałem, że zwiedziłaś już okolicę z Jokerem. Nie było tak? - spytał Candy. W jego głosie pobrzmiewało zdziwienie, ale też jakby lekka ulga? Takie miałam przynajmniej wrażenie.

- Nie zapuszczaliśmy się aż tak daleko - odparłam, rozglądając się. Na razie szliśmy lasem, ale i tak byłam zainteresowana krajobrazem, w końcu tutaj jeszcze nie byłam.

- W takim razie my dziś zapuścimy się tak daleko, skoro już zdecydowałaś się mi dalej towarzyszyć - odparł Candy, a ja uśmiechnęłam się nerwowo. Sama nie wiedziałam, co mnie jeszcze przy nim trzymało, ale ostatecznie nie wróciłam do cyrku, tylko zdecydowałam się nadal mu towarzyszyć. Może była to ciekawość? W gruncie rzeczy, on był ojcem mojego dziecka, więc warto byłoby go mimo wszystko poznać.

- Możemy na chwilę się zatrzymać? - spytałam. Candy natychmiast stanął.

- Jesteś zmęczona? Głodna? Senna? Chcesz wracać? Oczywiście wolałbym kontynuować nasz spacer, ale jeżeli tylko źle się czujesz, natychmiast wrócimy...

- Candy, spokojnie. Ja chcę tylko trochę odpocząć - odparłam, patrząc na niego. Zauważyłam, jak bardzo błazen się tym wszystkim przejął i mimowolnie uśmiechnęłam się lekko. Kiedy zachowywał się tak spokojnie, a nawet troskliwie, naprawdę miło mi się z nim przebywało. On chyba też nie narzekał na moje towarzystwo, inaczej raczej nie zaproponowałby tego spaceru. Usiadłam na jakimś kamieniu, a po chwili Candy usiadł obok mnie.

- Na pewno nie jesteś głodna? - spytał.

- Nie jestem - odparłam.

- Dobrze. Ale pamiętaj, jakby coś się działo, cokolwiek, to mów mi od razu - odparł. Słysząc go, zaśmiałam się cicho.

- Co ciebie tak bawi? - zapytał, co tylko bardziej mnie rozbawiło.

- Ty - odparłam po krótkiej chwili. - Zachowujesz się jak nadopiekuńcza matka - powiedziałam z uśmiechem. Candy popatrzył na mnie z ulgą.

- Może i masz rację. Ale zwykle to ty się tak zachowujesz. W każdym razie, zachowywałaś się. Zawsze byłaś aż nazbyt troskliwa, opiekuńcza, miła, dobra, spokojna, cierpliwa, i trochę naiwna - powiedział.

- To brzmi, jakbyś wymieniał moje wady. Skoro tak źle ci ze mną było, to po co ze mną byłeś? - spytałam. Teraz, kiedy rozmawialiśmy tak spokojnie, naprawdę poczułam ciekawość, chciałam dowiedzieć się, jak kiedyś żyliśmy, choć nie byłam pewna, czy na pewno chcę wszystko dokładnie poznać. Ale chciałam zaryzykować, mimo tego, co zrobił wcześniej tego dnia.

- Z miłości - odparł, po czym przyjrzał mi się uważnie. W jego spojrzeniu było coś takiego, co sprawiło, że ponownie poczułam się trochę nieswojo. Jego troska momentami naprawdę wprawiała mnie w zakłopotanie. - Tylko ty zdołałaś przypomnieć mi, czym jest prawdziwa miłość i tylko dzięki tobie przekonałem się, że nadal, po tym wszystkim, czego się dopuściłem, na nią zasługuję - powiedział. Popatrzyłam na niego zdziwiona i zamrugałam kilka razy.

- A czego się dopuściłeś? - spytałam. Candy nagle odsunął się ode mnie i spojrzał w przeciwnym kierunku.

- Nieważne. Lepiej nie mówmy teraz o tym, to nieistotne - powiedział.

- Nieistotne? Coś, przez co uważałeś, że nie zasługujesz na miłość, jest nieistotne? Co to takiego było? Powiedz mi, przecież wiesz, że nie pamiętam - powiedziałam. Popatrzyłam na niego wręcz błagalnie. Candy jednak w ogóle na mnie nie spojrzał. Zamiast tego wstał i odszedł kawałek.

- Odpoczęłaś już? Im szybciej znowu ruszymy, tym więcej zobaczymy. I spacer będzie ciekawszy - odparł.

- O czym mi nie mówisz? - spytałam. Wstałam i podeszłam do niego. Wyciągnęłam dłoń, chcąc położyć mu ją na ramieniu i zmusić, żeby się odwrócił i na mnie spojrzał, ale ubiegł mnie i sam to zrobił. Jego spojrzenie... Było zupełnie inne niż przed chwilą. Zimne, pozbawione wszelkich emocji. Ta jego nagła zmiana na chwilę mnie naprawdę przestraszyła, ale zaraz spróbowałam się uspokoić.

- O niczym! - zawołał zdenerwowany, zaraz jednak się uspokoił, a przynajmniej spróbował. - Nie lubiłem ludzi, Cane zresztą też nie. Poza tym byliśmy przez długi czas jedynymi genyrami, nie znaliśmy innych. Żyliśmy samotnie, ludzie też za nami nie przepadali, więc po prostu... Byliśmy dla nich bardzo źli i wredni. Trwało to tak długo, że byłem już właściwie pewien, że celem naszej egzystencji jest żywienie nienawiści do ludzi, ale wtedy zjawiłaś się ty, pokazałaś mi, co to znaczy i czym jest miłość i zmieniłem zdanie - powiedział. To wszystko, co mówił, było naprawdę przykre i z każdym słowem coraz bardziej mu współczułam. Nienawiść zawsze niszczy od środka tego, kto nią żyje, więc on i jego siostra przez te wszystkie lata musieli się czuć naprawdę okropnie.

~*~

Na szczęście jakoś udało mi się wybrnąć z tej sytuacji. Więcej nawet, Lily chyba zaczęła mi trochę współczuć, ale ja nie czułem się z tego powodu ani odrobinę lepiej. Znowu to zrobiłem. Znów okłamałem ją, w ten sam sposób, w tej samej kwestii - pomyślałem. Co gorsza... Starałem się wmówić sobie, że skłamałem dla niej, ale prawda była inna. Okłamałem ją dla siebie, bo tak jak wtedy, tak i teraz bałem się, że jeśli jej powiem prawdę, odejdzie ode mnie. Znienawidzi mnie, a tego bym nie przeżył. Ona już raz co prawda zaakceptowała moją przeszłość, ale teraz, po tym wszystkim, nie miałem pewności, że znów to zrobi. Wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał jej o tym wszystkim powiedzieć, o morderstwach i gwałtach, jeśli w porę sobie nie przypomni, ale chciałem to odwlec w czasie na ile tylko mogłem... I koniec końców po raz kolejny ją okłamałem. Doskonale wiedząc, jak skończyło się to poprzednio. Teraz jednak musiałem zrobić wszystko, aby to się znowu nie wydało. Kiedy Lily trochę odpoczęła ruszyliśmy dalej. Na początku rozmowa się za bardzo nie kleiła, więc musiałem coś wymyślić, i to szybko. Nie miałem jednak pomysłu, więc została mi...ostatnia opcja.

- Avenida...

- Tak? - spytała, przyglądając mi się. Ona nawet w takich zwykłych chwilach wyglądała naprawdę pięknie, a to, że zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy, tylko bardziej mnie pociągało. Nie wiem jakim cudem byłem w stanie opanować się przy niej.

- Wiesz, jeszcze się nie pytałem, ale właściwie to ciekawi mnie to. Jak chciałabyś nazwać nasze dziecko? - spytałem. Avenida przybrała nieco zakłopotany wyraz twarzy, po czym spuściła wzrok.

- Jeszcze nad tym nie myślałam - przyznała.

- To pomyśl teraz. Albo pomyślmy razem. Rodzice chyba powinni razem wybrać imię dla dziecka, prawda? - odparłem. Avenida ponownie podniosła na mnie wzrok.

- Właściwie to chyba masz rację - stwierdziła.

- Nie chwaląc się, zawsze mam rację - odparłem. Uśmiechnąłem się przy tym lekko, co Lily odwzajemniła po chwili, więc uznałem to za dobry znak. - No to chyb trzeba wymyślić wersję dla chłopca i dziewczynki, nie? - dodałem po chwili.

- Dla dziewczynki chciałabym Cindy, po mojej siostrze, jeśli ci to nie przeszkadza - stwierdziła Lily po chwili namysłu.

- Brzmi świetnie. A dla chłopca też coś masz? - spytałem. Lily znów się zamyśliła.

- Może... Joker? - zasugerowała. Przysięgam, że słysząc jej słowa, byłem bliski zakrztuszenia się i uduszenia powietrzem.

- Joker?! - zawołałam zdenerwowany. Lily popatrzyła na mnie zaskoczona, a ja poczułem, że muszę się trochę uspokoić. - Dlaczego akurat tak? To znaczy, nie żebym nienawidził Jokera, znaczy, nie mam nic przeciwko niemu, ale...dlaczego tak? - dodałem po chwili.

- Ja...eee.... Joker to mój przyjaciel, więc pomyślałam, że tak mógłby mieć też na imię nasz... syn - odparła. Dobra, Candy, pamiętaj, ona jest po prostu wdzięczna Jokerowi za pomoc, dlatego to wszystko mówi - pomyślałem.

- A chciałabyś chłopca czy dziewczynkę? - spytałem, zmieniając temat. Avenida wzruszyła ramionami.

- Sama nie wiem, chyba nie ma to dla mnie znaczenia. A ty chciałbyś mieć syna czy córkę? - zapytała. Przynajmniej udało mi się ją wciągnąć w jakąś miłą, niezobowiązującą rozmowę, to było już coś.

- Dziewczynkę - odparłem bez chwili namysłu. Tak naprawdę sto razy bardziej wolałbym nie mieć nic i kij mnie obchodziło, czy urodzi się chłopiec, dziewczynka, dinozaur czy motyl, ale nie zniósłbym tego, że musiałbym mieć syna, który mógłby nazywać się jak ten gadający glon. 

~*~

Wystarczyło chwilę nad nim popracować i nawet można się było z nim dogadać. Joker trochę wyluzował i po opanowaniu kilku zwykłych sztuczek, zaczęliśmy ćwiczyć te w duecie. Oczywiście Joker nie był Candy'm, z którym tyle już razem ćwiczyliśmy, że doskonale się nawzajem znaliśmy, ale nadal miał dość dobry zmysł równowagi, także dawał radę. Przynajmniej dopóki nie wydarzył się...mały wypadek, co gorsza z mojej winy. Do tej pory nie wiem jakim cudem, ale podczas jednej ze sztuczek, jego ręka po prostu...wyślizgnęła mi się z dłoni. Jak się można spodziewać, Joker spadł. Kilka metrów w dół, a że nawet się tego nie spodziewał, nie zdążył właściwie w żaden sposób zareagować. W jednej chwili byłam zaczepiona na drążku nogami i trzymałam go za ręce, a w następnej on leżał już na ziemie i nie dawał znaku życia. Przejęłam się tym nie na żarty. Natychmiast teleportowałam się obok niego.

- Joker! Żyjesz?! - zawołałam przejęta, klękając obok niego. On jedynie na mnie spojrzał, a gdy tylko otworzył usta, pociekła z nich strużka krwi. Fioletowej, neonowej, takiej jaką mieliśmy Candy, Lily, ja... Po chwili zauważyłam też, że jego ręka jest wygięta pod bardzo nienaturalnym kątem, w dodatku z zadrapania na niej też sączyła się krew. - O matko, Joker, ja przepraszam! Nie mam pojęcia jak to się stało! - zawołałam, naprawdę przejęta i zrozpaczona. Chwilę później jednak Joker spróbował coś powiedzieć, ale z jego ust wydobył się tylko jakiś bełkot i więcej krwi. - Może lepiej nic na razie nie mów? Naprawdę, przepraszam cię, nie chciałam! - dodałam. Minęło kilka chwil, a Joker zdołał podnieść się do pozycji siedzącej, w czym mu trochę pomogłam.

- Jeszcze chwila...i będzie dobrze - powiedział cicho.

- Chyba nabawiłeś się jakichś obrażeń wewnętrznych - stwierdziłam.

- Ale na szczęście mogę się regenerować. Zaraz wszystko wróci do normy, ręka już też mi się zrosła - powiedział, po czym bez problemu poruszył ręką, która jeszcze chwilę wcześniej naprawdę była złamana. Poczułam ulgę wiedząc, że on też potrafi się regenerować i że nic mu się nie stało. Znaczy może nie do końca nic, ale ostatecznie wszystko mu się zaczęło goić i wracać do normy. Choć z ust nadal ciekła mu krew.

- Naprawdę przepraszam, nie wiem jak to się stało - powtórzyłam po raz kolejny. Joker spojrzał wprost na mnie.

- Nie mogę powiedzieć, że nic się nie stało, bo spadłem na ziemię i się połamałem, ale... w gruncie rzeczy to nie jest niczyja wina. Ludzie wykonujący takie sztuczki zawsze mają zabezpieczenia, na wypadek gdyby coś poszło nie tak. Ja nie miałem, więc sam niemal się prosiłem o coś takiego - odparł. Tymi słowami naprawdę mnie zaskoczył, Candy już dawno ochrzaniłby mnie za coś takiego i myślałam, że on zachowa się podobnie.

- Nie jesteś na mnie zły? - spytałam.

- Trochę jestem - odparł po chwili.

- Ale nie zamierzasz na mnie krzyczeć? Denerwować się? Złościć? - zapytałam. Joker westchnął.

- Po co? To i tak nie miałoby najmniejszego sensu. Wiesz, może na początku się tak nie zachowywałem, chyba cała ta sytuacja trochę mnie przerosła, ale ja z reguły nie okazuję swojej złości w tak widoczny sposób jak na przykład twój brat, a przynajmniej tak mi się wydaje - odparł.

- To fakt, Candy dawno ochrzaniłby mnie, gdybym coś takiego mu zrobiła... - powiedziałam. Po chwili jednak zdałam sobie sprawę, że to nie najlepiej zabrzmiało. - Ale każdy ma swoje wady i zalety, on się łatwo denerwuje i nie kryje tego, ale za to jest wspaniałą osobą, kiedy...

- Nie dość, że spadłem z wysokości, to teraz jeszcze chcesz mnie torturować rozmową o swoim bracie? - spytał Joker. Takiego pytania zupełnie się w tamtej chwili nie spodziewałam. Podczas gdy ja byłam zbyt zaskoczona, aby cokolwiek zrobić czy powiedzieć, Joker zdołał wstać. - Nie wyglądam najlepiej - stwierdził, spoglądając na siebie. - Zamierzasz coś jeszcze powiedzieć czy na zawsze straciłaś głos i teraz tylko będziesz się tak gapić? - spytał, z powrotem przenosząc na mnie spojrzenie swoich zielonych oczu. To mnie nieco otrzeźwiło.

- Nie straciłam głosu! - zawołałam, a on, ku mojemu zaskoczeniu, zaśmiał się. Popatrzyłam na niego zdziwiona.

- Spadłeś, rozwaliłeś sobie głowę i teraz ci gorzej? - spytałam dla pewności.

- Co? Nie! Skąd ty bierzesz takie pomysły? - spytał, tym razem z kolei uśmiechał się przy tym lekko.

- Ok, kim w takim razie jesteś, kiedy podmieniłeś się z Jokerem i co zrobiłeś z oryginałem? - zapytałam.

- W tych pytaniach jest tyle samo sensu, ile w tej historii z Avenidą, czyli zero - odparł Joker.

- Zachowujesz się jak nie ty - odparłam. On nagle spoważniał.

- Nie znasz mnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jak zachowuję się na co dzień - stwierdził. Skrzyżowałam ręce.

- Tak? Cóż, do tej pory zachowywałeś głównie na zmianę wrednie albo miło, zależy dla kogo - odparłam. Joker zamyślił się na chwilę.

- Chyba masz rację. Ale fakt, ta cała zabawa chyba pomogła mi się jeszcze lepiej rozluźnić - stwierdził.

- To w takim razie oświeć mnie i powiedz mi, jaki jesteś na co dzień? Umieram z ciekawości, tajemniczy panie - odparłam z lekką ironią. Joker ponownie się uśmiechnął.

- Głównie chyba wredny i złośliwy, ale też zawsze staram się zachować spokój i być opanowanym. Lubię ciszę i spokój i tak samo lubię przemyślane działanie, a nie działanie pod wpływem impulsu - odparł. Pokręciłam lekko z niedowierzaniem głową. On był jednocześnie tak podobny do Candy'ego i tak inny! Wredny jak mój brat, ale jednocześnie widać było, że znacznie łatwiej idzie Jokerowi zachowanie spokoju niż Candy'emu. Westchnęłam.

- Otaczają mnie sami debile i wariaci - odparłam.

- Dobrze, że przynajmniej masz mnie - stwierdził z uśmiechem Joker. Tym razem akurat naprawdę mnie rozbawił i się zaśmiałam. Nagle jednak chłopak spoważniał.

- Długo nie wracają. Myślisz, że powinniśmy się zacząć martwić? A może ich poszukać? - spytał.

- Joker, Joker, daj spokój, ciebie i Avenidy nie było ostatnio znacznie dłużej! Poza tym Candy to zdolny ochroniarz, nie pozwoli zrobić Avenidzie żadnej krzywdy w jego obecności, więc wyluzuj. A skoro już się pozrastałeś cały, to możemy wrócić do dalszych ćwiczeń! - zawołała podekscytowana. Joker popatrzył niepewnie na trapez.

- Chciałbym jeszcze trochę pożyć - odparł.

- I pożyjesz jeszcze długo, spokojnie, w końcu jesteś nieśmiertelny jak my, prawda? - spytałam. Joker pokiwał głową, więc ja, bez zbędnych już ograniczeń, chwyciłam go za rękę i pociągnęłam z powrotem w stronę drabinki prowadzącej na trapez. Na szczęście nie stawiał zbytniego oporu.

~*~

- Candy?

- Co?

- Możemy zrobić postój?

- Teraz? Przecież niedawno robiliśmy. Co jest? Coś się stało? - spytałem. Avenida spuściła wzrok.

- No stało się - odparła.

- Co takiego? - zaniepokoiłem się.

- Muszę do łazienki - odparła po krótkiej chwili.

- Teraz?

- Nie, za rok. Oczywiście, że teraz, inaczej bym o tym nie mówiła! - odparła. Westchnąłem.

- Mam iść z tobą, czy sama sobie poradzisz? - zapytałem.

- Oczywiście, że sama! - zawołała Lily, krzyżując przy okazji ręce. Westchnąłem po raz kolejny.

- No dobrze, to ja tu poczekam, a ty poszukaj sobie jakiegoś dobrego miejsca. Tylko nie oddalaj się za bardzo i wracaj szybko, inaczej zacznę cię szukać. W razie ataku wilków, niedźwiedzi lub ludzi, zwłaszcza ludzi Juana, krzycz - odparłem.

- No dobrze. Rety, jesteś naprawdę nadopiekuńczy - stwierdziła Lily, ale uśmiechnęła się przy tym przyjaźnie.

- Uczę się od najlepszych, czyli od ciebie. W każdym razie nie lekceważ żadnego zagrożenia i w razie potrzeby naprawdę mnie zawołaj, jasne? - spytałem. Lily pokiwała głową i już chwilę później oddaliła się, a ja rozejrzałem się i po chwili przysiadłem na jakimś kamieniu. Już jakiś czas temu dotarliśmy do gór i zaczęliśmy się na nie powoli wspinać. Nie planowałem brać Lily na prawdziwą wspinaczkę górską, tylko na mały spacer, nie planowałem więc też wejścia na jakieś większe wysokości, ale dziewczyna okazała się chętna na zwiedzenia niższych partii gór. Na razie jednak musiałem wykazać się cierpliwością i na nią poczekać. Z nudów podniosłem jakiś niewielki kamień i zacząłem go obracać w dłoniach. Po kolejnych paru chwilach usłyszałem jakieś kroki. Byłem pewien, że to Lily, więc wstałem powoli, gotów do dalszej drogi. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, gdy się odwróciłem, nie ujrzałem jej, tylko jakiegoś mężczyznę. Był dobrze zbudowany, miał krótkie, poplątane czarne włosy i lekki zarost, ale nie to najbardziej przykuło w nim moją uwagę. Głównie zaniepokoiło mnie to, że miał u pasa broń. Co prawda był to zwykły miecz, a nie na przykład broń, jaką dysponowali żołnierze Juana, on sam też nie wyglądał na jednego z nich, ale to była niewielka pociecha.

- Coś ty za jeden? - spytałem, nie starając się nawet ukryć swojej wrogości. Mężczyzna zatrzymał się w odległości jakichś dwudziestu metrów ode mnie i uśmiechnął kpiąco.

- To chyba ja powinienem zadać ci to pytanie, w końcu jesteś na moim terenie - stwierdził.

- Na twoim terenie? Nie wydaje mi się - odparłem. Fałszywy uśmiech zniknął z twarzy mężczyzny.

- Nie obchodzi mnie, co ci się wydaje, a co nie. Właściwie to nawet nie obchodzi mnie, kim jesteś, dziwaku. Obchodzi mnie za to, co masz i co możesz mi z łaski swojej oddać - powiedział. Skrzyżowałem ręce i uniosłem lekko jedną z brwi.

- Ach, teraz już rozumiem. Jesteś jednym z tych niesławnych, górskich rozbójników - odparłem.

- Skoro wiesz, kim jestem, wiesz też chyba, czego oczekuję? - spytał mój rozmówca.

- Szczerze mówiąc nawet was lubię, w przeciwieństwie do innych ludzi, nigdy nie kryjecie swoich złych zamiarów - kontynuowałem swoją wypowiedź jak gdyby nigdy nic.

- Schlebiają mi twoje słowa, ale nie przyszedłem tutaj po to, aby dostać pochwałę od jakiegoś odmieńca - odparł mężczyzna.Tym razem to ja uśmiechnąłem się, ale z politowaniem.

- Przykro mi - powiedziałem, unosząc nieznacznie ręce. - Ja nie mam żadnych pieniędzy ani drogocennych skarbów przy sobie - dodałem.

- Jesteś pewien? Nie przepadam za ludźmi, którzy nie są w stanie nic mi dać - odparł mężczyzna.

- Chyba w takim razie mnie nie polubisz, bo ja jestem właśnie takim człowiekiem. Nie mam nic, przykro mi. Zaś na twoim miejscu czym prędzej bym się stąd zbierał - stwierdziłem ze spokojem.

- Czy ty właśnie spróbowałeś mi zagrozić? - spytał mężczyzna. Z miejsca zmienił ton i teraz to on brzmiał dużo bardziej wrogo.

- Tylko uprzejmie ostrzegałem - odparłem. On zaś wyglądał, jakby wstąpił w niego diabeł.

- Ostrzegałeś? Ostrzegałeś?! Też mi coś! Nie potrzebuję ostrzeżeń od takich dziwadeł jak ty! Ale skoro już o dziwadłach mowa, jeśli nie masz pieniędzy, to będziesz musiał mi zapłacić w inny sposób - stwierdził mój rozmówca.

- W inny sposób? - zdziwiłem się.

- Tak - odparł, podejrzanie podekscytowany.

- Na przykład w jaki?

- Pracując u mnie.

- Pracując u ciebie? Jako kto? Jako jeden z twoich...podwładnych? - spytałem. Mężczyzna zaśmiał się cicho.

- Nie, o nie, ty będziesz miał zupełnie inne zajęcia. Normalni ludzie pewnie byliby w stanie słono zapłacić żeby zobaczyć takiego odmieńca jak ty, co? - zapytał mężczyzna. Czyli wszystko jak zwykle sprowadza się do tego, że ludzie w taki czy inny sposób chcą mnie wykorzystać do własnych celów - pomyślałem.

- Wybacz, ale nie interesuje mnie twoja oferta pracy. A teraz, skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, możesz wreszcie odejść - odparłem.

- Chyba się nie zrozumieliśmy, to nie była żadna propozycja, tylko wyjaśnienie tego, co cię czeka - powiedział mężczyzna.

- No tak, jakże mogłem być tak głupi i myśleć, że tak łatwo odpuścisz? Pewnie w trakcie naszej gadaniny twoi ludzie zdążyli nas otoczyć? I co teraz? Zaatakujecie? - spytałem. Mężczyzna spiorunował mnie wzrokiem.

- Widzę całkiem mądry jesteś. Ale w niczym ci to nie pomoże, nie masz z nami szans - odparł. Mimowolnie zaśmiałem się cicho. - Co cię tak bawi, odmieńcu?! A zresztą to nieważne, już po tobie - dodał. Nie minęło wiele czasu, a zjawiła się reszta jego bandy, coś koło dziesięciu osób. Byłem trochę zły na siebie, że nie zauważyłem nic wcześniej, ale teraz nie miałem co się nad tym użalać. Musiałem się nimi zająć.

- Faktycznie, jesteście taaaacy przerażający. O nie, co ja teraz biedny zrobię? - odparłem z ironią.

- Candy? Co tu się dzieje? - z przerażeniem odwróciłem się w stronę Lily, która właśnie wróciła. W tym wszystkim... może nie tyle zapomniałem o niej, ile nie wziąłem pod uwagę jej obecności. i. Dlaczego teraz, dlaczego musiałaś wrócić teraz?! - pomyślałem zdenerwowany. Zanim zdążyłem coś zrobić, kilku z nich spojrzało na siebie (a z ich spojrzenia nie dało się wyczytać nic dobrego) i dopadli do niej.

- Proszę, proszę, widzę, że mamy tu więcej niż jednego dziwaka! - zawołał jeden z nich. Lily była ewidentnie przerażona i zapewne zupełnie nie wiedziała, co się właśnie dzieje. Jeden z nich chwycił ją i przyciągnął do siebie tak gwałtowanie, że dziewczyna potknęła się i przewróciła. Już chciałem do nich podbiec, ale wtedy jeden z nich podciągnął ją z powrotem do góry i zagroził jej swoim mieczem.

- Nie ruszaj się, jeśli nie chcesz, żeby tej dziwaczce coś się stało - odezwał się ich przywódca. Popatrzyłem na niego wrogo, a potem z powrotem spojrzałem, już nieco łagodniej, na przestraszoną Lily. Co prawda wiedziałem, że zwykła broń jej nie zagrozi, ale nie chciałem niepotrzebnie sprawiać jej bólu, nie wiedziałem też, jak na nią wpłynie to teraz, kiedy jest w ciąży. Wtedy odezwał się kolejny z tych ludzi, którzy schwytali Lily.

- Za niego ludzie zapłacą, żeby zobaczyć takie dziwadło, a z nią możemy się zabawić, a potem będzie mogła zarobić w inny sposób, są tacy, co sporo zapłacą za numerek z takim odmieńcem - powiedział. Lily była chyba zbyt tym wszystkim przestraszona, aby cokolwiek powiedzieć, ale wyraz jej twarzy zdradzał wszystko. Nie pozwolę jej nikomu nigdy więcej wykorzystać w ten sposób! - pomyślałem ze złością. Teleportowałem się tuż obok nich, chwyciłem tego, który groził Lily i odciągnąłem go od niej zanim zdołał zareagować. Drugi z nich rzucił się w stronę dziewczyny, ale wtedy ona zmieniła się w dym i zmaterializowała z powrotem za nim. Zabrała mu broń zanim zdołał cokolwiek ogarnąć. Nasze spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy i poczułem się nieco lepiej. Wyglądało na to, że Lily sobie poradzi, ale to ani trochę nie umniejszyło mojej złości. Nie zdołałem się opanować. Wróciłem spojrzeniem do człowieka, którego schwytałem. Przewróciłem go na ziemię, podczas gdy w moich dłoniach pojawił się mój młot. Mimowolnie uśmiechnąłem się, gdy go uniosłem. Czułem krążącą w moich żyłach radość i ekscytację. Od tak dawna nie miałem okazji widzieć takiego przerażenia w oczach moich ofiar, niemego błagania o litość...

- Proszę, nie... - nic więcej nie zdołał dodać, bo opuściłem swój młot. Powtórzyłem to dla pewności jeszcze dwa razy, po czym musiałem skończyć. Reszta jego kompanów oprzytomniała i rzuciła się do ataku, więc i nimi musiałem się zająć. Uniknięcie ich ataków było banalnie łatwe, potem wystarczyło tylko dostatecznie szybko zmiażdżyć każdego z nich. Dla mnie byli tylko nic nieznaczącym przeszkodami, robakami, wrogami, którzy ośmielili się zagrozić Lily. Od dawna nie miałem okazji zaszaleć w ten sposób, a poza tym miałem tym większą motywację, bo walczyłem w obronie mojej dziewczyny, więc wykończenie ich wszystkich nie zajęło mi wiele czasu. Ich krzyki, wyzwiska, błagania o litość były melodią dla moich uszu. Na sam koniec zająłem się mężczyzną, z którym dość sprawnie walczyła Lily. Jak się spodziewałem, miała opory przed tym, aby go zabić, ale ja bez większego problemu odciągnąłem go od niej i przerobiłem na mokrego, krwawego naleśnika. Po tym wszystkim przez kilka chwil patrzyłem się na moje dzieło, oddychając nieco szybciej niż normalnie. Dawno nie doświadczyłem takiej dawki ekscytacji. Gdy już nieco doszedłem do siebie, spojrzałem na Lily. Wyglądała na co najmniej przerażoną i przypatrywała mi się takim wzrokiem, jakby spodziewała się, że teraz z kolei zaatakuję ją.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top