14. Przychylność

Długo nie widziałem nigdzie Lily, więc postanowiłem jej poszukać. Gdy nie znalazłem jej w typowych miejscach w cyrku, poszedłem do jej pokoju i tam jak najbardziej na nią trafiłem. Spała zwinięta w kłębek i szczelnie okryta pościelą, a obok niej na łóżku siedział Joker, oparty plecami o wezgłowie, i chyba...czytał książkę? W każdym razie, poczułem, jak na ten widok wzbiera we mnie na nowo złość. Przed wkurwieniem się na dobre powstrzymywał mnie tylko to, że nie chciałem mimo wszystko budzić Lily, powinna odpoczywać. A już zaczynałem go tolerować... Podszedłem powoli do łóżka, Joker oczywiście zdał sobie sprawę z mojej obecności i spojrzał na mnie.

- Coś się stało? - zapytał cicho niewinnym tonem. Tak, ty się stałeś i najchętniej bym cię jak najszybciej stąd usunął - pomyślałem ze złością.

- Nie, szukałem tylko Avenidy, żeby przekonać się, co z nią - odparłem szeptem.

- Śpi - powiedział Joker, spoglądając na nią ukradkiem. Dzięki, że mnie o tym informujesz, nie zauważyłem - pomyślałem z sarkazmem.

- Dlaczego? Coś się stało czy po prostu się zmęczyła? - spytałem. Joker wzruszył lekko ramionami, a ja dopiero wtedy spostrzegłem, że jedną rękę ma wetkniętą pod pościel, pod którą spała Lily. Wzrok Jokera powędrował za moim i chyba domyślił się, o co mi chodzi.

- Nic się nie stało, Avenida jedynie była okropnie senna. Ale przyśnił jej się jakiś nieprzyjemny sen i trochę się bała, że to się powtórzy, więc po jakimś czasie zapytała, czy może potrzymać za rękę, chyba nie jesteś o to zły? - spytał. Zły? Ależ oczywiście, że nie. Jestem wściekły i zamorduję cię przy pierwszej lepszej okazji - pomyślałem.

- Nic nie pamiętała z tego snu? - upewniłem się. Joker pokiwał głową, a w tej samej chwili Lily obróciła parę razy głową i odwróciła oczy.

- Candy? - spytała zdziwiona po chwili, podnosząc się. Puściła już przy tym na szczęście rękę Jokera, inaczej chyba bym mu ją odrąbał.

- Tak, ja. Szukałem ciebie - odparłem, starając się ukryć złość.

- Naprawdę? Dlaczego? - zapytała, siadając i przecierając oczy.

- Tak po prostu, byłem ciekaw, gdzie jesteś - odparłem.

- Aha. Byłam trochę senna i zmęczona - powiedziała dziewczyna.

- Jasne, rozumiem. Dlaczego śpicie razem? - zapytałem, bo już nie mogłem dłużej wytrzymać. Lily popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.

- Ale my nie spaliśmy razem - stwierdziła, chyba nieco zawstydzona, po czym odsunęła się nieznacznie od Jokera.

- Kiedy byliśmy uwięzieni, parę nocy też tak przespałaś, pamiętasz? - spytał Joker, spoglądając na dziewczynę.

- Oczywiście - odparła cicho, chyba nadal zawstydzona. A ja poczułem, jak jeszcze bardziej wzrasta we mnie złość. - Co czytasz? - zapytała po chwili, spoglądając na książkę, o której ja zdążyłem zapomnieć.

- To tylko jakaś książka o legendach i podaniach, która kiedyś wpadła mi w ręce, wyczarowałem ją sobie teraz i z nudów zacząłem czytać - odparł, patrząc to na mnie, to na nią. Miałem wrażenie, że tylko im przeszkadzam.

- A teraz? Czujesz się dobrze? - zapytałem. Lily popatrzyła na mnie z czymś...wyglądała, jakby się mnie obawiała, ale nie miałem pojęcia dlaczego. Dziewczyna pokiwała lekko głową.

- W miarę dobrze - odparła.

- Świetnie. To może coś z nami zjecie? - zaproponowałem. Nie chciałem za wszelką cenę, żeby znów zostali sami.

- Właściwie to dobry pomysł. Na pewno jesteś głodna - stwierdził Joker i wstał. Dlaczego on za nią decyduje? Może i nie chcę, żeby znowu zostali tu sami, ale nie chcę też, aby on decydował za moją dziewczynę - pomyślałem ze złością. Chwilę później Lily też już wstała.

- W sumie to trochę tak - powiedziała, patrząc z uśmiechem na Jokera, po czym uśmiech zniknął z jej twarzy i spojrzała na mnie.

- No to chodźmy - stwierdził Joker, chwycił Lily za rękę i pociągnął za sobą. Wyobraziłem sobie, że wyrywam mu ręce, a potem jeszcze skręcam kark. To mnie jakoś uspokoiło. - Dokąd mamy iść? - spytał po chwili, oglądając się za siebie. Nasze spojrzenia spotkały się. Już myślałem, że skoro tak się wyrywasz, to sam to wiesz - pomyślałem wkurzony. Joker przystanął, po chwili to samo zrobiła Lily i też popatrzyła wyczekująco na mnie. Uśmiechnąłem się do niej, co ona dość niepewnie odwzajemniła i podszedłem do nich, po czym kazałem im iść za mną. Na szczęście potem już nie trzymali się za ręce i dobrze, bo chyba bym tego nie zniósł. Cane przygotowała sporo jedzenia i zjedliśmy razem kolację, w czasie której, jak niemal cały czas, odkąd zamieszkaliśmy we czwórkę, rozmawialiśmy, czasem żartowaliśmy, choć tym razem za wiele się nie odzywałem i najwięcej gadała Cane, głównie z Jokerem. Lily tylko od czasu do czasu coś mówiła, a ja głównie obserwowałem ją ukradkiem, zastanawiając się, kiedy w końcu odzyskam moją prawdziwą, kochaną Lily. Bo byłem pewien, że w końcu ją odzyskam, nie dopuszczałem do siebie innej myśli.

~*~

- Zamorduję go. Zabiję go i będzie spokój - powiedziałem, wpatrując się w nóż, którego używaliśmy do krojenia ciasta.

- Jaki znowu spokój? Dla kogo? Chyba tylko dla ciebie to jest dobre rozwiązanie, Joker to przyjaciel Lily, a właściwie Avenidy, od razu widać, ile dla niej znaczy i jak jej pomógł. Wiem, że cię to złości, ale takie są fakty, bez niego może nawet Lily nie poradziłaby sobie z tym wszystkim. My informujemy ją o jej przeszłości, a Joker pomaga nam ją z tym wszystkim oswoić. Więc tak, zabijając jego, pomożesz tylko sobie - stwierdziła Cane. Pojawiła się przede mną i zabrałanóż.

- Ale jego śmierć to też jakieś wyjście - odparłem.

- Powtarzam ci, że to jest rozwiązanie dobre tylko dla ciebie. A właściwie to nie, gdybyś go zabił, Lily zaczęłaby to przeżywać, a ty byś z kolei przeżywał, że ona cierpi. Zresztą wątpię, żebyś był w stanie to zrobić, obiecałeś Lily, że nie będziesz zabijał bez powodu i że nie będziesz jej okłamywał, a wiem doskonale, że akurat z tych obietnic, które jej składałeś, się wywiązujesz. No i mimo wszystko wiesz, jak ważny jest dla niej Joker - powiedziała Cane.

- Przestań! Jeszcze raz powiesz o tym, jak ważny jest dla Lily ten...ten...ten śmieć, to ciebie zabiję zamiast niego! - zawołałem ze złością, po czym wyrwałem Cane nóż. A ona zaśmiała się krótko, czym już w ogóle mnie zdenerwowała.

- Candy, Candy, Candy... przecież oboje wiemy, że nie zrobiłbyś tego, nawet gdyby to było możliwe, za bardzo kochasz swoją wkurwiającą bliźniaczkę - odparła z uśmiechem.

- No dobra, może i masz rację - stwierdziłem, odkładając nóż na stół, który stał obok nas.

- Że mnie kochasz? W końcu to przyznałeś - powiedziała Cane.

- Nie. Że Joker jest ważny dla Lily, o to mi chodziło - wyjaśniłem. Podszedłem do stołu, zabrałem z powrotem nóż i zacząłem obracać go w dłoniach, uważnie mu się przy tym przyglądając. - To co ja mam zrobić? Jestem dla niej tak miły, jak tylko potrafię, nie naciskam na nią, robię wszystko, żeby było jej jak najlepiej, żeby była bezpieczna i nie musiała się niczym martwić i staram się spędzać z nią dużo czasu, jeśli tylko mogę i ona ma na to ochotę i co dostaję w zamian? Sama dziś widziałaś, zaproponowała, że posprząta po kolacji, ja obiecałem, że jej pomogę, a chwilę później ona źle się poczuła i Joker zaoferował, że odprowadzi ją do pokoju! Nawet nie zdążyłem nic powiedzieć, zanim się ulotnili! Jak ja mam ją w takich warunkach odzyskać?! - zawołałem, po czym wbiłem nóż ze złością w stół i spojrzałem wyczekująco na Cane, licząc na to, że ona choć raz powie mi coś mądrego.

- No to może zrób to, co wychodzi ci najlepiej, po prostu ją przeleć, a ona wtedy magicznie sobie wszystko przypomni! - zawołała moja siostra. Westchnąłem, porażony jej głupotą.

- Dzięki, Cane. Przez chwilę liczyłem na to, że dasz mi jakąś mądrą wskazówkę, ale po tym, co powiedziałaś, przypomniało mi się, z jaką debilką rozmawiam - odparłem ze spokojem.

- Ej, ale ja mówię serio! No, może nie powinieneś robić dokładnie tego, co powiedziałam, ale pomyśl chwilę, jak zachowywałeś się, kiedy poznaliśmy Lily? Kiedy ona z nami zamieszkała? - spytała Cane. Wzruszyłem mimowolnie ramionami.

- Normalnie, jak zawsze - odparłem.

- Ale jak dokładnie? No jak ją traktowałeś?

- Tak jak każdą inną dziewczynę! - odparłem z lekką irytacją, bo zupełnie nie rozumiałem, do czego moja siostra zmierza.

- No, nie do końca tak było, sam przyznaj, każdą inną zwykłą dziewczynę od razu byś przeleciał, jeśli tylko by cię spodobała, a z Lily tak nie było. Ale mamy już jakiś punkt zaczepienia - stwierdziła Cane.

- O co ci właściwie chodzi, wariatko? - spytałem.

- O to, że mogłam się mylić. Oboje mogliśmy - odparła moja siostra.

- To znaczy?

- Uznaliśmy, a właściwie to ja uznałam, przyznaję się, i ci to zaproponowałam, żebyś był dla Lily wyrozumiały i spokojny i nie naciskał na nią za bardzo, żebyś był miły i kochający, czyli, innymi słowy, żebyś zachowywał się jak przeciwieństwo Candy'ego, którego poznała i w którym ona się zakochała wcześniej! - zawołała Cane, nie wiedzieć czemu z jakąś dziwną ekscytacją.

- Ty się naćpałaś i bredzisz? - spytałem dla upewnienia się. Moja siostra pokręciła lekko głową.

- Nie, ty mnie po prostu nie rozumiesz, ale jak zrozumiesz, to może nawet przyznasz mi rację - odparła.

- Chorej psychicznie wariatce z urojeniami, która sama nie wie, co mówi? - zapytałem.

- Kiedy ty się taki wredny i zgorzkniały zrobiłeś? - spytała z niedowierzaniem.

- Zawsze taki byłem - odparłem, wzruszając ramionami.

- Dobra, w każdym razie, nieważne to jest teraz. Nie obraź się, ale powiem ci teraz kilka faktów. Kiedy poznałeś Lily, byłeś taki, jak zawsze, czyli wredny, ale zabawny, czasem chamski, głównie złośliwy, skory do zadawania wszelkiego bólu i cierpienia innym, zwłaszcza ludziom. Nic sobie nie robiłeś z zakazów i nakazów, które dostawałeś od Lily, i tak cały czas nazywałeś ją "cukiereczkiem", patrzyłeś na nią tak, jakbyś chciał rozebrać ją wzrokiem i robiłeś wszystko, żeby zostać z nią sam na sam. A najlepiej jeszcze, żeby dobrać się do niej, sam to chyba przyznasz - stwierdziła Cane.

- Nie mam chyba co zaprzeczać, że tak nie było. Ale Lily jakoś musiałem spodobać się taki "ja", skoro się we mnie zakochała mimo to - odparłem nieco niepewnie.

- Zakochała się, bo dostrzegła, że oprócz tych wszystkich wad, masz też zalety i potrafisz być opiekuńczy, troskliwy, kochający, zabawny, a w niektórych, rzadkich przypadkach, nawet miły i odpowiedzialny. Ale, ważniejsze jest to, jaki byłeś, kiedy Lily się w tobie zakochała. Może teraz też powinieneś być po prostu sobą? Zawsze robiłeś to, na co miałeś ochotę i rzadko zastanawiałeś się nad konsekwencjami swoich czynów, ja zresztą robiłam podobnie. No to może teraz, zamiast traktować Lily jak porcelanową lalkę, która w każdej chwili może się zbić, powinieneś po prostu, tak jak wtedy, robić z nią i traktować ją jak tylko chcesz. W granicach rozsądku oczywiście, bo już widzę, jak postanawiasz robić co tylko ci się podoba, i kończy się to dla biednej Lily udziałem w jakieś szalonej, całonocnej orgii - powiedziała z lekkim uśmiechem Cane. Mimowolnie też się uśmiechnąłem.

- Gdybym mógł zrobić to, na co mam ochotę, moja orgia z Lily trwałaby znacznie dłużej niż tylko jedną noc - odparłem.

- Oszczędź mi szczegółów, nie chcę aż tak dokładnie znać marzeń erotycznych swojego brata. W każdym razie, co ty o tym myślisz? - zapytała Cane. Zastanowiłem się.

- Ja... Myślę, że to, co powiedziałaś, nie jest całkowicie pozbawione sensu. Ale nie wiem, czy umiałbym się tak zachować. Wiesz, teraz wiele rzeczy się zmieniło, znam Lily trochę lepiej, więc wiem, jakie to wszystko musiało być dla niej stresujące nawet wtedy. A co dopiero teraz, gdy cały jej świat wywrócił się do góry nogami. Jakbym zaczął się zachowywać tak jak zwykle, pewnie zaczęłoby to ją denerwować i stresować, a to raczej nie jest dobre dla kogoś w ciąży - odparłem po chwili namysłu.

- Wiesz, twoje zachowanie nie mogło być aż tak wkurzające i stresujące, skoro Lily na to poleciała, więc myślę, że nawet teraz nic by się jej nie stało, ani dziecku. Ale zrobisz, jak uważasz. Na twoim miejscu bym to przemyślała, może my po prostu źle do tego wszystkiego podeszliśmy?

- Może masz rację - przyznałem po chwili.

- To super, a wiesz kiedy będzie ci się najlepiej myślało? - spytała Cane.

- Kiedy?

- Jak się ruszysz i w końcu pomożesz mi sprzątać! - zawołała z wrednym uśmiechem na ustach, który znaczył mniej więcej tyle, że albo faktycznie w końcu jej pomogę i posprzątamy po kolacji, albo zaraz w akcie zemsty wyrwie mi flaki i rozwlecze po całym cyrku. Postanowiłem wybrać pierwszą opcję, bądź co bądź, byłem nieco przywiązany do moich wnętrzności i chciałem je jeszcze na trochę zachować.

~*~

- To mnie zaczyna trochę martwić - powiedziałem, kiedy Avenida wróciła z łazienki.

- Co takiego? - spytała.

- To normalne, że stale się tak źle czujesz? - zapytałem z troską. Dziewczyna wzruszyła ramionami.

- Chyba tak - odparła.

- Chyba?

- Tak mi się wydaje - dodała.

- Wydaje ci się?

- Oj, no nie jestem lekarzem, a już na pewno nie wiem, jak wygląda ciąża u genyrów! Więc nie czepiaj się mnie! - zawołała ze złością.

- Nie czepiam się - odparłem.

- Czepiasz się! - syknęła zdenerwowana Avenida.

- Nie, a jeśli takie odniosłaś wrażenie, to przepraszam - powiedziałem, chcąc ją chociaż trochę uspokoić. Avenida prychnęła cicho.

- Co mi po twoich przeprosinach? Mam tego dość! - zawołała, następnie odwróciła się i pomaszerowała do swojego łóżka.

- Czego? - nie mogłem ukryć swojego zdziwienia jej zachowaniem.

- Wszystkiego! - odparła.

- Aaa, już rozumiem, hormony ci buzują i to są te słynne zmiany nastrojów, tak? - spytałem z lekkim uśmiechem. Cudem uniknąłem trafienia poduszką, na szczęście w porę zrobiłem unik.

- To nie jest zabawne, zaczynasz mnie już denerwować! - zawołała Avenida. Przewróciłem oczami.

- Dobrze już, dobrze, przepraszam. Wybaczysz mi? - zapytałem. Dziewczyna skrzyżowała ręce.

- Przynieś mi z powrotem poduszkę, to może wtedy się zastanowię - odparła po chwili. Posłusznie zrobiłem to, co mi kazała. - A teraz daj mi po prostu odpocząć - odparła. W tonie jej głosu słychać było ogromne zmęczenie, więc postanowiłem dać jej trochę spokoju i nie rozmawiać z nią na razie. Avenida dość szybko zawinęła się w kołdrowy kokon i zasnęła, a ja postanowiłem sprawdzić, co robi tamta dwójka. Zdołałem jednak odnaleźć tylko Cane.

- Gdzie Candy? - spytałem, podchodząc do niej. Zerknąłem jej przez ramię i bez zaskoczenia stwierdziłem, że znowu coś rysuje.

- Dlaczego pytasz? - odparła, odrywając wzrok od swojej pracy i następnie spoglądając na mnie. Wzruszyłem ramionami.

- Tak po prostu - odparłem. Dziewczyna uśmiechnęła się wesoło, co jak zwykle dodało jej trochę uroku. Musiałem przyznać, że w sumie potrafiła być znośna, a nawet miło z nią można było spędzić czas, gdy nie awanturowała się o dosłownie wszystko i nie obrażała za nic.

- Tak po prostu to ja już nie wiem, czy zależy ci bardziej na... - nagle umilkła i spoważniała.

- Na czym? - spytałem zaciekawiony.

- Na niczym - odparła szybko i wróciła do rysowania. Na chwilę spojrzałem ponownie na jej dzieło i przekonałem się, że rysuje to, co uwielbiała najbardziej, czyli wszelkie słodycze. Następnie ponownie spojrzałem na nią, choć ona usilnie starała się mnie ignorować.

- Na czym? - powtórzyłem.

- No na niczym, nie słyszałeś? Otaczają mnie debile - powiedziała nieco zdenerwowanym tonem i pokręciła z dezaprobatą głową, nie oderwała jednak wzroku od swojej kartki.

- Nie dam ci spokoju, póki nie powiesz mi, o co chodziło - odparłem twardo i uśmiechnąłem się przy tym lekko. Cane była dosłownie pełna sprzeczności, raz miła, raz zła, raz wredna, raz smutna, pewnie dlatego takie nagłe wybuchy z jej strony przestały mnie już zaskakiwać czy nawet denerwować, a czasem uważałem je wręcz za zabawne. Dziewczyna prychnęła cicho.

- Nie zmusisz mnie, nie ma takiej opcji - powiedziała, podczas gdy ja pochyliłem się i zabrałem jej kartkę, po której rysowała, po czym teleportowałem się parę metrów dalej.

- Ej! Oddawaj mi to! - zawołała, natychmiast zrywając się ze swojego miejsca. Spojrzałem z uwagą na kartkę, a potem na nią.

- Z największą rozkoszą, jak tylko zechcesz łaskawie dokończyć swoje zdanie. Inaczej będę musiał to podrzeć, a to byłaby wielka szkoda, bo ten rysunek jest naprawdę ładny - powiedziałem, po czym uśmiechnąłem się złośliwie. Mimo że nie spędzałem z nią tak wiele czasu jak z Avenidą, zaczynałem mieć wrażenie, a właściwie pewność, że przejmuję niektóre jej nawyki, jak choćby tą drobną złośliwość i chęć do robienia żartów. Na szczęście jednak jeszcze nie ciągnęło mnie do prób połamania się przy wykonywaniu tak ubóstwianych przez nią cyrkowych sztuczek.

- Zniszczę cię, jeżeli zaraz mi tego nie oddasz - stwierdziła ze złością Cane, skrzyżowawszy ręce. Przyjęło przy tym iście królewską pozę władcy, któremu jakiś nadworny błazen ośmiela się sprzeciwiać.

- Ale się boję - odparłem z ironią. Cane posłała mi spojrzenie, które, gdyby mogło zabijać, byłoby ostatnim spojrzeniem, które mi posłała. Na chwilę zapanowała między nami cisza.

- A rób, co chcesz, ja i tak nic ci nie powiem, a narysować sobie mogę wszystko od nowa! - zawołała pewnie.

- Ach tak? Śmiem wątpić, nad tym rysunkiem pewnie długo się napracowałaś, może nawet kilka godzin... To by było chyba jednak denerwujące, gdyby ktoś ci go ot tak zniszczył - powiedziałem.

- Dość tego, doigrałeś się! - zawołała Cane, a już chwilę później teleportowała się przede mnie, zabrała mi rysunek i dodatkowo jeszcze popchnęła mnie. Kto jak kto, ale ona akurat miała sporo siły, więc czekał mnie zapewne bliski kontakt z ziemią, ale że odruchowo, chcąc się jakiś uchronić przed upadkiem, schwyciłem ją za rękaw bluzki, oboje wylądowaliśmy na podłodze, już po chwili głośno się śmiejąc. Cane dość szybko się pozbierała i pomogła w tym mi. Jak już mówiłem, jej humor zmieniał się stale i nigdy nie było wiadomo, kiedy i z jakiego powodu znowu to się stanie. Tym razem złość ustąpiła miejsca radości.

- Mówiłam, debil - powiedziała z uśmiechem, dźgając mnie przy tym palcem w pierś.

- A ty jesteś agresywną wariatką - odparłem. Cane wzruszyła ramionami.

- Bywa i tak - stwierdziła. - Ale więcej radzę mnie tak nie denerwować - powiedziała, po czym odwróciła się i wróciła na swoje poprzednie miejsce. Niemal od razu poszedłem za nią.

- Bo co mi zrobisz? Spełnisz swoją groźbę i mnie zniszczysz? Ciekawe jak, zabijesz za kawałek papieru czy co? - odparłem, nadal z uśmiechem. Moje słowa jednak wywołały u Cane jakąś dziwną reakcję, nagle naprężyła się jak struna, odwróciła w moją stronę i spojrzała mi prosto w oczu. I mogę przysiąc, że choć przez chwilę widziałem w nich... może nie strach, ale na pewno przynajmniej lekkie zdenerwowanie. Zaraz jednak dziewczyna się rozluźniła, choć była już o wiele bardziej poważna niż wcześniej i ani trochę nie sprawiała wrażenia radosnej, wręcz przeciwnie, jakby była czymś zasmucona albo bardzo przejęta.

- Nawet tak sobie nie żartuj. Zabić kogoś dla kawałka papieru? Też coś, zabijanie z jakiegokolwiek powodu jest złe, a zwłaszcza z takiego... Prawda? - spytała. Zabrzmiała przy tym, jakby sama nie była pewna swoich słów i potrzebowała, aby ktoś je potwierdził. Zaskoczony tą nagłą zmianą, którą starałem się jakoś wyjaśnić, pokiwałem jedynie lekko głową, przyznając jej w ten sposób rację. Cane sprawiała wrażenie, jakby kamień spadł jej z serca, usiadła na dawnym miejscu i jak gdyby nigdy nic wróciła do rysowania. Przez chwilę stałem obok niej nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, aż wreszcie zdecydowałem się usiąść obok niej. Przez kolejną chwilę patrzyłem, jak jej palce trzymające ołówek poruszają się zręcznie i szybko po papierze.

- To co? Dokończysz wreszcie swoje zdanie, skoro oddałem ci rysunek? - zapytałem, choć nie do końca wiedziałem, czy to aby na pewno dobry sposób rozpoczęcia nowej rozmowy. Cane jednak uśmiechnęła się lekko, a ja uznałem to za dobry znak, choć jej uśmiech był nieco smutny. - Oddałem ci twój rysunek, więc teraz twoja kolej się odwdzięczyć i powiedzieć resztę - dodałem.

- Wcale go nie oddałeś, sama go sobie zabrałam - odparła dziewczyna.

- Tak czy inaczej, masz go z powrotem, więc teraz musisz się odwdzięczyć - powiedziałem z lekkim uśmiechem. Cane w końcu spojrzała na mnie przelotnie.

- Ja nic nie muszę - stwierdziła, po czym wróciła do rysowania. Prychnąłem cicho, zmuszony pogodzić się z tym, że nie wyciągnę już z niej dziś tej informacji.

- Jesteś okropna - powiedziałem.

- Ty też - odparła, nawet nie podnosząc na mnie wzroku.

- Ty bardziej - powiedziałem z uśmiechem na ustach.

- Nie, ty - stwierdziła Cane. Nadal na mnie nie spojrzała, ale też się uśmiechnęła.

- Ty.

- Ty.

- Ty, i nie kłóć się ze mną, kobieto - odparłem.

- Ty, i nie kłóć się ze mną, mężczyzno - powiedziała, po czym oboje zaśmialiśmy się krótko.

- Ty - kontynuowałem, gdy już zdołałem się uspokoić.

- Tyyyyyyy! - przeciągnęła Cane

- Tyyyy!

- A właśnie, że ty!

- Pamiętasz jeszcze, o co się właściwie kłócimy? - zapytałem. Cane podniosła w końcu na mnie wzrok znad swojej kartki, a w jej oczach ujrzałem iskierki radości.

- Nie - odparła, po czym znów zaczęła się śmiać. Niemal od razu do niej dołączyłem. Czasami naprawdę ładnie się śmiała, a czasami wręcz przerażająco. Teraz śmiała się...po prostu radośnie. Chwilę to trwało, zanim się uspokoiliśmy ponownie.

- No dobra, a teraz zdradź mi chociaż ten sekret, gdzie zniknął twój brat? - zapytałem. Cane wzruszyła ramionami.

- Nie wiem, nie jestem jego nianią. Na szczęście, bo wtedy chyba bym zwariowała. Ale pewnie włóczy się gdzieś po cyrku, ewentualnie gdzieś w krzakach na zewnątrz, ale nie za daleko. Gdyby zamierzał się gdzieś na dłużej wybrać, nie omieszkałby nam o tym powiedzieć. A przynajmniej mi - powiedziała Cane,

- A mówiłaś, że nie chciałabyś być jego nianią, przynajmniej ja tak to odebrałem - odparłem z lekkim uśmiechem.

- Bo ja wcale nie...! Ugh! Nie martwię się o niego jako jego niania, tylko jako jego siostra! - stwierdziła Cane.

- Zdefiniuj różnicę - odparłem.

- Gdybym nie była jego siostrą, tylko nianią, pewnie już dawno zacząłby mnie podrywać i próbowałby mnie przelecieć - odparła nieco rozbawionym tonem Cane. Ja jednak, słysząc jej słowa, nieco spoważniałem.

- Candy ma chyba dość lekkie podejście do spraw...miłosnych. Tak wynika z tego, co mówisz oraz z tego, jak twój brat nieraz się zachowuje - powiedziałem. Cane również spoważniała.

- A jak niby się zachowuje? Co ci nie pasuje w moim bracie? Zresztą, nieważne. Jeśli pytasz o to, czy Candy ma skłonności do bycia zdradliwym skurwielem to nie, prędzej dałby sobie rękę odciąć niż zdradziłby Li...Avenidę. Bo on ją kocha. Szczerze. I nie skrzywdziłby jej, w przeciwieństwie co do niektórych - odparła. Ton jej głosu w jednej chwili stał się ostry jak brzytwa, a ona sama wyglądała jakby była nieźle wkurzona i jakby obudziła się w niej wojowniczka o dobre imię jej brata.

- Masz na myśli tą jej rodzinę? - spytałem. Cane wzruszyła ramionami, jakby cała ta rozmowa nie miała dla niej większego znaczenia.

- Nie tylko. Nie tylko oni chcieli, chcą i będą chcieli ją jakoś skrzywdzić. Ale Candy robi wszystko, aby temu zapobiec. Razem robimy wszystko, aby temu zapobiec. Aby nikt z naszej czwórki nie ucierpiał - powiedziała dziewczyna. A potem, co było dla mnie zupełnym zaskoczeniem, nagle wyraz jej twarzy z powrotem złagodniał, a ona sama posłała mi niewielki, przyjacielski uśmiech.

W tamtej chwili zdałem sobie sprawę z czegoś naprawdę ważnego. Nie wiedziałem, jakie ostatecznie poglądy i zdanie na mój temat ma Candy, choć nie sądziłem, żeby jakoś radykalnie różniło się od zdania Cane. Może nie byliśmy swoimi fanami, ale tolerowaliśmy się, to już coś, i obu nam zależało na dobru Avenidy, więc co nieco nas łączyło i byliśmy w stanie jako tako się zaakceptować i funkcjonować obok siebie.

Ale wtedy, w tych słowach, w tym uśmiechu na twarzy Cane, w jej spojrzeniu, dostrzegłem coś, co pomogło mi zrozumieć, że ona wcale nie traktuje mnie jako dodatek do Avenidy. Nie sprawiała wrażenia, że musi mnie znosić tutaj, przynajmniej przez jakiś czas, bo skoro przypadkiem uratowali mnie wraz ze "swoją Lily" to mogą mnie w miarę zaakceptować i pozwolić jakiś czas mi z nimi zostać. Nie, ona wcale nie sprawiała wrażenia, jakby tak myślała. Właściwie to po tym wszystkim nabrałem przekonania, że, przynajmniej dla Cane, stanowimy już...w pewnym sensie jakąś całość. Drużynę? Przyjaciół? Albo po prostu grupkę genyrów, która dla dobra każdego z jej członków powinna trzymać się razem.

Można powiedzieć, że wtedy poczułem się niemal jak pełnoprawny mieszkaniec ich cyrku, jak ktoś, kogo całkowicie zaakceptowali i to nie na "jakiś czas", zapewne dość krótki. Nie sądziłem też, abym mógł zostać z nimi na zawsze. Nie byłem nawet pewien, czy bym tego chciał. Ale pierwszy raz poczułem, że wcale nie muszę się martwić o swoje odejście i o to, że jestem tutaj niezbyt mile widzianym gościem. To, co teraz bredzę, może brzmieć głupio i totalnie nie mieć sensu, ale ja naprawdę wszystko to poczułem w tamtej chwili podczas rozmowy z Cane. Chyba właśnie dlatego, że ona była taka szczera, odkąd tylko ją poznałem. Zawsze dało się z niej wyczytać emocje i jej nastrój jak z otwartej księgi. Jednak minusem było to, że prawie nigdy nie można było zrozumieć, dlaczego właśnie dziś i właśnie teraz czuje się tak, a nie inaczej. W każdym razie, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że Cane nie traktuje mnie już właściwie wrogo i że mam tutaj przynajmniej jeszcze jedną przychylną duszę oprócz Avenidy, poczułem się nieco lepiej.

- W takim razie ja też dam z siebie wszystko, aby nikt z naszej czwórki nie ucierpiał przez tych ludzi - powiedziałem, po czym odwzajemniłem ten jej przyjazny uśmiech.

- To miło z twojej strony. Grzeczny chłopiec - powiedziała, nadal uśmiechając się. Następnie pochyliła się w moją stronę i poczochrała mnie dość szybko i lekko po włosach, czym zupełnie mnie zaskoczyła. Dziewczyna szybko wróciła na dawne miejsce, a ja nadal nie doszedłem w pełni do siebie po tym wszystkim. Czułem, że z dnia na dzień Cane i ja dogadujemy się coraz lepiej, a ta rozmowa była jednym z tego przykładów. Zacząłem się zastanawiać, czy i z Candy'm wkrótce bardziej się polubię, choć to wydawało się zbyt nierealne. Na pewno jednak uszczęśliwiłoby to Avenidę i może odrobinę też Cane, gdybyśmy w końcu stali się dla siebie choć trochę bardziej mili. Bo jak na razie najlepiej brzmiącym przymiotnikiem, który mógłby opisać nasze zachowanie, było słowo "oficjalne". Ewentualnie "grzeczne". Po prostu się tolerowaliśmy i nic nie wskazywało na to, aby w najbliższym czasie miało się to zmienić. W końcu jednak musiałem powrócić z tej odległej krainy moich wewnętrznych, filozoficznych rozmyślań, aby skupić się z powrotem na temacie naszej rozmowy.

- Mam tylko nadzieję, że nie wpadnie na genialny pomysł złożenia wizyty Avenidzie - powiedziałem.

- Dlaczego? - zdziwiła się Cane.

- Bo ona potrzebuje odpoczynku, a teraz własnie poszła spać. Wolałbym, aby jej przypadkiem nie obudził - odparłem. Dziewczyna po krótkim namyśle przyznała mi rację, po czym wróciła do rysowania, jednocześnie kontynuując rozmowę ze mną, tym razem już na o wiele bardziej błahe, codzienne tematy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top