12. Trucizna
- Przynajmniej przenieśli nas w piękną okolicę, nie da się zaprzeczyć - powiedział z uśmiechem Joker.
- Tak, nie można temu zaprzeczyć - odparłam. Szliśmy właśnie przez dość gęsty las, jednak gdzieniegdzie przedzierały się promienie porannego słońca. Kierowaliśmy się w stronę gór, które dało się dostrzec w oddali. Nigdy nie byłam w górach, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało, choć zachodziła możliwość, że tego też po prostu nie pamiętam. Mała była szansa, żebyśmy razem z Jokerem zdołali tam normalnie dojść, ale postanowiliśmy podjąć się tego zadania. Domyślałam się, że spacer w ciąży jest wskazany, a po tych wszystkich ostatnich rewelacjach przynajmniej pozwoli mi się wyciszyć.
- Nie jesteś głodna? - spytał Joker.
- Nie, a ty? - odparłam.
- Po śniadaniu zafundowanym przez Cane nie jest się głodnym przez następne pół dnia, tak cię mdli od słodyczy - powiedział chłopak.
- Nie mówmy o takich rzeczach - stwierdziłam po chwili. Joker popatrzył na mnie nieco zdziwiony.
- O takich, czyli o jakich konkretnie?
- O jedzeniu, o nudnościach a już zwłaszcza nie o wymiotach. Od samej rozmowy o tym robi mi się niedobrze - wyjaśniłam.
- Jasne! Jak sobie życzysz, przyszła matko-genyrko! - zawołał Joker, po czym zasalutował mi. Zaśmiałam się cicho.
- Robisz z siebie błazna - stwierdziłam po chwili.
- Gdyż, ponieważ, bo, jestem nim - odparł Joker. - Poza tym, dla ciebie zrobiłbym z siebie nawet królika, lwa czy innego węża. Wszystko, byleby poprawić ci humor - dodał z uśmiechem.
- Nie musisz stale się o mnie martwić - powiedziałam. Od dłuższej chwili szłam, zapatrzona w niego. Nagle Joker chwycił mnie za rękę i przyciągnął do tyłu, do siebie.
- Uważaj! - zawołał przy tym. Spojrzałam przed siebie i spostrzegłam, że prawie weszłam w kałużę. - Chyba jednak muszę się o ciebie martwić i dbać o nas za nas dwoje. A właściwie to już za troje - dodał, nadal z uśmiechem na ustach. Odwróciłam się i odszukałam wzrokiem jego twarz.
- Uratował mnie przed wdepnięciem w kałużę, a dumny, jakby co najmniej wyłowił mnie podtopioną z rzeki - odparłam, również z uśmiechem na ustach, ale potem podziękowałam mu za pomoc. Przez dalszą drogę rozmawialiśmy o różnych, błahych sprawach i żartowaliśmy, aż zgłodnieliśmy. Zrobiliśmy sobie więc małą przerwę. Naszła mnie ogromna ochota na maliny i żałowałam, że nie trafiliśmy gdzieś na jakąś polanę czy coś z malinami czy innymi jagodami, ale wtedy Joker wyczarował dla mnie wspomniane owoce, mimo że sama mogłam to zrobić. Podziękowałam mu za to, a całe to wydarzenie sprawiło, że uświadomiłam sobie coś bardzo istotnego.
- Joker, właśnie zdałam sobie z czegoś sprawę - powiedziałam, biorąc do ust pierwszą malinę. Patrzyłam na las wokół nas, podczas gdy błazen usiadł obok mnie i również poczęstował się owocami.
- Z czego? - spytał.
- Ja nie wiem nawet, jaka jest właściwie pora roku. Jaki miesiąc i dzień, a od razu powinnam o coś takiego zapytać, jak tylko dowiedziałam się, że straciłam z pamięci kilkadziesiąt ostatnich lat - odparłam, odwracając się w jego stronę.
- Cóż, z tego, co ja wiem, mamy wiosnę. Koniec kwietnia albo początek maja, nie jestem pewien, w końcu ja też trochę przez to wszystko straciłem rachubę czasu. Wrócimy, to spytamy się Cane albo Candy'ego - odparł, a ja poczułam się już choć trochę lepiej. Wiedziałam przynajmniej, jaka jest pora roku. Zamyśliłam się i ocknęłam dopiero, kiedy Joker pomachał mi przed twarzą ręką. - Halo, halo, Avenida, jesteś tam? - spytał. Uśmiechnęłam się lekko i sięgnęłam po kolejną malinę.
- Jestem. I dziękuję, że mi powiedziałeś, jakoś tak czuję się lepiej. Mam przeczucie, że powoli zaczynam odzyskiwać władzę nad swoim chaotycznym życiem, choć sporo mam jeszcze do ogarnięcia - powiedziałam.
- To dobrze. Tylko pamiętaj...
- Tak, tak, wiem, że zawsze mogę liczyć na twoją pomoc - dokończyłam za niego. Przewróciłam oczyma, a potem popatrzyłam na niego z wdzięcznością w oczach i uśmiechem na ustach.
- Czytasz w moich myślach? - spytał, odwzajemniając uśmiech. Wzruszyłam ramionami.
- Podobno pojawiają się u mnie czasem różne dziwne moce - odparłam.
- Ale to chyba niekoniecznie dobry pomysł, żeby pojawiały się właśnie teraz, kiedy zaczynasz sobie porządkować życie? - spytał Joker, po czym wsadził mi za ucho kosmyk moich niesfornych włosów.
- Zdecydowanie nie - odparłam, nadal z uśmiechem, po raz kolejny sięgając do pojemnika z malinami, ale tym razem wzięłam ich już całą garść, na zapas. Joker odwrócił się, omiótł wzrokiem cały otaczający nas krajobraz i zaczął komentować jego wygląd, a raczej mówić, jak mu się tutaj podoba. Musiałam przyznać mu rację, tutaj naprawdę było ładnie. Cicho, spokojnie, wokół rosły drzewa, które dawały cień i poczucie bezpieczeństwa, poza tym też kwiaty i latała masa motyli, sporadycznie zabłąkały się tu jakieś osy czy pszczoły.
Było też pełno ptaków, wszędzie je było widać i słychać. Czułam się naprawdę dobrze w tym miejscu w towarzystwie Jokera. On nie znał mnie, zanim straciłam pamięć. Nie wymagał ode mnie, nawet nieświadomie, kojarzenia jakichś faktów, wiedzy o czymś. Nie istniała więc raczej opcja, że go zawiodę swoją utratą pamięci, więc nie stresowałam się w trakcie naszych rozmów, że nagle zapyta mnie o coś, a ja nie będę wiedziała, o co mu chodzi. No i wydawało mi się, że znałam go lepiej, wiedziałam, czego mogę się po nim spodziewać, w przeciwieństwie do Candy'ego i Cane, których nadal do końca nie rozumiałam w pewnych chwilach. Gdy skończyliśmy jeść, czekała nas dalsza droga. Niewiele jednak przeszliśmy, bo już po paruset metrach ogarnęło mnie dziwne zmęczenie, a kiedy powiedziałam o tym Jokerowi, ten natychmiast zarządził kolejny odpoczynek. Usiedliśmy więc na ziemi, w cieniu drzew, i dalej rozkoszowaliśmy się pięknymi widokami.
- Las to naprawdę miła odmiana po paru tygodniach w celi - stwierdził Joker.
- Nie da się zaprzeczyć. Lubisz las? Właściwie nigdy o tym nie rozmawialiśmy - powiedziałam, spoglądając na błazna.
- Opowiadałem ci przecież, że większą część życia w nim spędziłem, nie? - odparł Joker.
- No tak. Chodziłeś od miasta do miasta, czasami pomieszkując w lesie. Podobało ci się takie życie? - zapytałam, zastanawiając się jednocześnie, czy ja teraz też mogłabym tak żyć. Wcześniej podobnie robiłam z Cindy, nigdy nigdzie nie zagrzałyśmy miejsca na dłużej, bo nigdy nigdzie nas nie chciano. Joker wzruszył ramionami.
- Czy ja wiem? To nie było ani dobre, ani złe, po prostu, moje życie było jakie było i nic mi w nim nie przeszkadzało, ale też nie było jakieś szczególnie interesujące czy szczęśliwe. Ale cieszę się, że trafiałem chyba z reguły na lepszych ludzi niż ty i Cindy - odparł. Cindy... - pomyślałam, jednocześnie przypominając sobie różne związane z nią wspomnienia.
- Naprawdę nie mogę uwierzyć, że ona... że jej już... nie ma. To takie dziwne i trochę straszne, kiedy wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat pamiętasz, jakby wydarzyły się maksymalnie miesiąc temu, a nie masz pojęcia, co naprawdę robiłeś miesiąc temu. A tak strasznie chciałam ją znowu zobaczyć i tobie przedstawić, na pewno byście się polubili - powiedziałam.
- Słuchając twoich opowieści o niej, też tak sądziłem. Pewnych rzeczy niestety nie możemy zmienić, a szkoda - stwierdził Joker, a ja poczułam, że zaczynam łapać doła.
- Pomówmy lepiej o czymś wesołym, jeśli ci to nie przeszkadza - powiedziałam, mając już dość tych wszystkich wspominek.
- Oczywiście, że nie. Możemy pomówić o tym pięknym lesie albo o tym, jakim cudem zamieszkaliśmy w cyrku, który można teleportować? Co prawda my nie możemy tego zrobić, ale tamta dwójka już tak. Skąd oni mają cyrk? A co, jeśli to przemyślany podstęp, zmyślna manipulacja, naćpali nas jakimiś lekami czy innym syfem i teraz mami odlot i widzimy różne cyrki i inne rzeczy? Albo możemy pomówić o tym, jak bardzo nie uda nam się dojść do tych gór - powiedział Joker. On doskonale wiedział, jak mnie rozbawić, bo w połowie jego wypowiedzi, słysząc te słowa, zaczęłam się śmiać.
- Nie wiem jak ty, ale ja na pewno tam dojdę! - zawołałam, wstając. - I to jeszcze dziś! - dodałam pewnie. Joker również wstał.
- Hola, hola, spokojnie, waleczna wojowniczko, lepiej się już czujesz? - spytał.
- Tak! - odparła pewnie, zrobiłam jednak zaledwie jeden krok (a właściwie to nawet nie do końca) i świat wokół mnie zawirował, a ja z pewnością walnęłabym o ziemię, gdyby Joker nie złapał mnie w porę.
- Właśnie widzę. Może lepiej jeszcze trochę odpoczniesz, a potem wrócimy do cyrku, co? - zapytał. Może i nie byłam w szczytowej formie, ale wiedziałam jedno, ten spacer był mi potrzebny. Niczego nie pragnęłam tak bardzo, jak chwili wytchnienia, spokoju i ciszy, po tym wszystkim, co się do tej pory wydarzyło. A od wczoraj miałam wrażenie, że w tym cyrku zaczynam się dusić jak w zamkniętym pokoju, z którego ktoś wypompował tlen. Potrzebowałam przestrzeni i powietrza.
- Nie. Nie chcę jeszcze wracać. Zaraz mi przejdzie, ale proszę, zostańmy jeszcze chwilę - odparłam. Joker przyjrzał mi się niepewnie.
- No... jeśli bardzo chcesz, możemy nie wracać jeszcze - powiedział.
- Dziękuję - odparłam z wdzięcznością, z powrotem siadając. Zaczęliśmy znów rozmawiać o różnych nieistotnych rzeczach, po jakimś zaś czasie położyliśmy się po prostu na ziemi i zaczęliśmy obserwować niebo przysłonięte koronami drzew. Wtedy coś mi się przypomniało i postanowiłam omówić to z moim przyjacielem.
- Joker?
- Tak?
- Pamiętasz opowieść Candy'ego o mojej przeszłości? - spytałam.
- Oczywiście, a o co chodzi?
- On wspominał coś w niej o moich przyjaciołach z królestwa Guard, którzy mnie znienawidzili - powiedziałam.
- No tak, wspominał o tym, i co?
- Chyba chcę się dowiedzieć o nich więcej - wyjaśniłam.
- To znaczy? - zapytał Joker. Uniósł się przy tym, oparł na łokciu i spojrzał w bok, na mnie. Ja też się podniosłam, usiadłam z powrotem, więc on także zmienił pozycję na wygodniejszą.
- Jestem ciekawa tego wszystkiego, kim byli, jacy byli, dlaczego dokładnie mnie znienawidzili i uważam, że powinnam się o to wszystko spytać Candy'ego, ale sama nie wiem, czy to dobry pomysł - powiedziałam.
- Zrobisz, jak będziesz uważać, ale skoro tak bardzo się martwisz chaosem w swoim życiu, to czy to dobry pomysł próbować się jeszcze dowiedzieć teraz czegoś o nich? - zapytał błazen.
- Wiem właśnie, ale z drugiej strony, jak nie teraz, to kiedy? Muszę w końcu poznać swoją przeszłość, a pomóc mi w tym mogą tylko Candy i Cane - stwierdziłam.
- W razie czego, jeśli nie będziesz miała ochoty rozmawiać z nim, porozmawiaj z jego siostrą. Jak chcesz, możemy też porozmawiać z nimi razem - odparł Joker.
- Dziękuję - powiedziałam, po raz kolejny wdzięczna za wsparcie, które mi okazał i którego tak bardzo potrzebowałam, zwłaszcza teraz, kiedy sama nie miałam właściwie pomysłu czego chcę i jak powinnam postąpić.
~*~
- Nie mam pojęcia, jak ja się dałem w ogóle na to namówić. Ile ich już nie ma? Cztery godziny? Pięć? Pół dnia? A jak coś im się stało? Zwłaszcza Lily? Powinienem iść jej poszukać. Dokąd oni w ogóle poszli? Mówili, że pochodzą po lesie, pójdę w stronę gór, ale nie powiedzieli, dokąd dokładnie. Powinienem był bardziej ich przycisnąć i się tego dowiedzieć, nawet nie wiem, gdzie mam teraz szukać Lily - nie mogłam dłużej wytrzymać tej gadaniny. Widząc, że mój brat wstaje, podeszłam do niego, położyłam mu ręce na ramiona i zmusiłam, żeby z powrotem usiadł na krześle.
- Po pierwsze, uspokój się - powiedziałam i podniosłam stanowczo dłoń, chcąc powstrzymać w ten sposób potok słów z jego strony mniej więcej o treści "jak ja mam być teraz spokojny, skoro nie wiem, co się z nimi dzieje, gdzie są i kiedy wrócą". Niestety nie powiodło mi się i dokładnie to usłyszałam z ust brata. Westchnęłam. - No to po kolei. Dałeś się namówić, bo Lily mówiła, że potrzebuje tego spaceru i wszyscy doszliśmy do wniosku, że nie jest to jakieś szczególne niebezpieczne. Nie ma ich od maksymalnie dwóch godzin. Prawdopodobnie też nic im się nie stało i nie, nie musisz jeszcze iść ich szukać - powiedziałam.
- Prawdopodobnie? Jeszcze? Nie ma co, umiesz pocieszać, a może prawdopodobnie już coś im się stało i już muszę ich szukać? - zapytał mój wkurzony brat.
- Candy, zachowujesz się jak przewrażliwiona matka! To dziecko będzie miało przejebane z ojcem, który najchętniej zamknąłby je razem z matką w jednym pokoju i nie wypuszczał dla ich bezpieczeństwa i matką, która z kolei przyciąga kłopoty - stwierdziłam pewnie, krzyżując ręce. Popatrzyłam na Candy'ego z góry i stoczyliśmy krótką walkę na spojrzenia, po czym on skapitulował i spuścił wzrok.
- No wiem! Wiem, że przesadzam, ale po tym wszystkim, potrafię myśleć tylko o tym, jak tym razem Lily zostanie skrzywdzona i kiedy to nastąpi. Strasznie się o nią martwię - powiedział Candy, chowając twarz w dłoniach.
- I o dziecko. O dziecko też powinieneś się martwić -odparłam. Candy nagle wyprostował się i popatrzył wprost na mnie.
- Tak, powinienem - tylko tyle powiedział, po czym wstał, minął mnie i skierował się w stronę wyjścia z pokoju.
- Dokąd idziesz? - zapytałam, widząc jego co najmniej dziwne zachowanie. Znaczy, on zazwyczaj zachowywał się dziwnie, ale dziś to już pojechał po całości.
- Spokojnie, wcale nie idę wytropić po śladach Lily i Jokera i ściągnąć ich tu siłą. Muszę po prostu pobyć chwilę sam i pomyśleć o tym i owym - powiedział.
- Dzięki, wiesz? Teraz jestem pewna, że idziesz wytropić po śladach Lily i Jokera - odparłam.
- Powiedziałem przecież, że tego nie zrobię, nie? - stwierdził, po czym zniknął z pomieszczenia, a ja zostałam sama. Musiałam sobie znaleźć jakieś zajęcie w oczekiwaniu na powrót tej dwójki lub polepszenie się humoru mojego brata, a nie zanosiło się, żeby którakolwiek z tych rzeczy miała wydarzyć się zbyt szybko.
~*~
Po godzinie jednak zostałam dość mocno zaskoczona przez Candy'ego, który jednak wrócił.
- I co? Nie wytropiłeś ich? - spytałam z uśmiechem, choć i tak wiedziałam, że wtedy tylko żartował. Candy westchnął, podszedł do mnie i usiadł obok.
- Znasz to okropne uczucie, kiedy doskonale wiesz, co powinieneś zrobić, ale tego nie robisz, bo się boisz? - spytał.
- Ty tak serio? Wiesz doskonale, że go nie znam, zawsze robiłam to, co wydawało mi się słuszne, nawet kiedy zabijaliśmy to robiłam to właśnie dlatego, że za słuszne uważałam mszczenie się na ludziach za nasze krzywdy. Ale to na pewno okropne uczucie - przyznałam.
- Tak. Słuchaj, zmieniając temat, ja nie myślałem tylko o Lily. Znaczy, nie głównie o niej. Myślałem też o Juanie. Nie myślisz, że powinniśmy przekonać się, co oni dalej kombinują? - spytał, patrząc na mnie uważnie.
- A skąd u ciebie takie nagłe zainteresowanie nimi? Wcześniej za wszelką cenę chciałeś o nich zapomnieć i trzymać się z dala - odparłam zaskoczona.
- No tak, ale sama widzisz, że oni nam nie dają spokoju. Lepiej chyba wiedzieć, co teraz planują, nie? - zapytał mój brat.
- Teoretycznie masz rację. Praktycznie chyba też. Ale co chcesz zrobić? - spytałam.
- Jeszcze nie wiem. Nie wymyśliłem nic, chciałem się ciebie najpierw poradzić w kwestii tego, czy to w ogóle dobry pomysł. No bo sama zobacz, zawsze, gdy się tego najmniej spodziewamy, oni wyskakują z jakąś chorą akcją i przysparzają nam tylko problemów. Myślałem nad tym, czy by się nie zakraść do tego ośrodka lub pałacu Adele, królestwo Juana raczej odpada, ale to wszystko jest cholernie niebezpieczne. Nie możemy zrobić tego razem, we czwórkę, to na pewno odpada. Lily nie może ryzykować, Jokera słabo znamy i nawet nie wiemy, co potrafi. Ale we dwójkę też nie możemy nic zrobić. Co zrobimy, zostawimy im cyrk i sami udamy się w któreś z tych miejsc? To będzie niebezpiecznie dla nas i dla nich, zostawionych tutaj samych. Jak byśmy teleportowali nasz cyrk, byłoby szybciej, ale wtedy oni zostaliby tutaj zupełnie bez niczego no i nie wiadomo, czy coś by się nie stało, przez co nie moglibyśmy wrócić. Zupełnie nie mam pomysłu, co powinniśmy zrobić - powiedział Candy, a w jego głosie słychać było smutek i rezygnację.
- Razem na pewno coś wykombinujemy, a poza tym, tutaj raczej nie grozi nam niebezpieczeństwo z ich strony, Jokerowi i Lily też nie, więc możemy pomyśleć nad tym na spokojnie, bez stresu - odparłam i uśmiechnęłam się lekko, chcąc dodać w ten sposób sił mojemu bratu. Candy odwzajemnił uśmiech i popatrzył na mnie z wdzięcznością.
- Chyba masz rację - powiedział.
- To super, że tak uważasz. A teraz chodź! - zawołałam, po czym wstałam, chwyciłam go za rękę i pociągnąłem za sobą, przez co on również musiał wstać.
- Ale co? Gdzie chcesz iść? - zapytał zdezorientowany.
- Za bardzo się tym wszystkim przejmujesz. Musisz się rozerwać. Kiedyś zaproponowałabym ci na przykład rozerwanie kogoś żywcem, to na pewno pomogłoby ci się uspokoić, ale ponieważ teraz nie praktykujemy już takich rozrywek, pozostała nam tylko druga opcja - powiedziałam. Candy ponownie się uśmiechnął, zapewne wiedział już, co mam na myśli.
- Doceniam twoje starania, ale mimo wszystko nie jestem pewien, czy to na pewno dobry...
- To świetny pomysł! - przerwałam mu, nie chcąc już dłużej znosić jego marudzenia. W końcu Candy przestał się stawiać i protestować i poszedł ze mną na drugą arenę cyrkową. Na pierwszą wolałam go nie ciągnąć, kojarzyła mu się za bardzo z Lily. Miałam szczerą nadzieję, że mała dawka zabawy poprawi mu w końcu humor.
~*~
Spędziliśmy razem niemal cały dzień w lesie, ale choć potem było mi już lepiej i mogliśmy iść dalej, nie doszliśmy oczywiście do gór. I tak by nam się to pewnie nie udało, a my dodatkowo jeszcze cały czas na zmianę rozmawialiśmy i żartowaliśmy, a gdy na kolejnym postoju udało nam się trochę wyciszyć, mieliśmy nawet okazję podziwiać hasające sobie w najlepsze po gałęziach wiewiórki. Czułam się tam naprawdę wspaniale i zastanawiałam się nawet, jakim cudem od razu nie pojęłam, że mamy wiosnę, skoro wszystko zdawało się wręcz kwitnąć życiem?
Czas jednak mijał nieubłaganie, a ja miałam poczucie, że Candy i Cane mogą zacząć się o nas martwić, zwłaszcza że ostrzegli nas jeszcze przed naszym wyjściem przed królem Juanem i jego podwładnymi, żołnierzami, których mieliśmy się wystrzegać. Czułam się wtedy trochę jak dziecko pouczane przez rodziców, Joker chyba też, ale w pełni to rozumiałam, nasza dwójka nie miała pojęcia o tym człowieku i jego ludziach, więc obawy rodzeństwa były jak najbardziej na miejscu. Toteż razem z Jokerem uznaliśmy, że lepiej nie wystawiać dłużej na szwank ich cierpliwości i skierowaliśmy się pomału z powrotem. Dotarliśmy z powrotem na miejsce jeszcze zanim zapadł zmierzch. Gdy weszliśmy do środka, niemal od razu usłyszeliśmy wesołe śmiechy i hałasy, a kierując się nimi, doszliśmy do tej części cyrku, w której Cane i Candy, jak się okazało, uszykowali sobie kolację i całkiem miło spędzali czas przy jedzeniu jej.
- O, nareszcie wróciliście! - zawołała dziewczyna, kiedy nas zauważyła, po czym wstała i szybkim krokiem podeszła do naszej dwójki. - Długo was nie było - dodała z uśmiechem, patrząc wprost na mnie.
- Przyjemnie się spacerowało. Wam też tu chyba miło zleciał czas? - odparł Joker. Cane przeniosła na niego wzrok.
- W miarę. Przydarzyło się wam coś ciekawego? - spytała dziewczyna. Joker w odpowiedzi pokręcił przecząco głową, podczas gdy podszedł do nas także Candy.
- Pewnie jesteście głodni. Chcecie się przyłączyć? - powiedział. Na dźwięk jego słów poczułam się, jakbym faktycznie nie jadła cały dzień, a przecież dopiero co razem z Jokerem przekąsiłam coś po drodze. Candy, zadając pytanie, uśmiechnął się do mnie lekko, przez co zupełnie odjęło mi ze zdenerwowania mowę i mogłam jedynie odwzajemnić niepewnie uśmiech. - Ty na pewno chcesz, musisz być okropnie głodna - dodał. Skąd on to wiedział? Nie miałam pojęcia. Nie trzeba mnie było długo namawiać, Jokera zresztą też nie. Przyłączyliśmy się do rodzeństwa i razem z nimi zjedliśmy jeszcze kolację. Nie dało się nie zauważyć ich świetnych humorów, tym bardziej więc byłam szczęśliwa, że nie tylko ja tak dobrze się czułam. Choć nie zmieniało to faktu, że czekała mnie zapewne dość nieprzyjemna rozmowa.
~*~
- Musimy ją jak najszybciej znaleźć! Pal licho tego nowego genyra i pozostałą dwójkę! Ona jest najcenniejsza! - zawołał naukowiec, uderzając przy tym pięścią w stół.
- Jak zawsze - odparł Lucian. To akurat było oczywiste cały czas, ze względu na swoje moce i pochodzenie, genyrka z królestwa Adele była cenniejsza niż pozostałe genyry i głównym celem było zawsze złapanie jej, dlatego też mężczyzna nie rozumiał, w jakim celu został wezwany do gabinetu naukowca chwilę po tym, jak ten wysłał do króla gońca z wszystkimi nowymi informacjami.
- Tak, ale tym razem jest to szczególnie ważne. Słuchaj mnie teraz uważnie, bo to, co powiem, musisz dokładnie powtórzyć wszystkim swoim żołnierzom i wszystkim oddziałom, bez wyjątku. Każdy musi o tym wiedzieć - powiedział Pan R. Coś w jego głosie sprawiło, że Lucian przejął się tym, co ten człowiek mówił, jak jeszcze nigdy.
- Dlaczego? Co się stało? O co chodzi? - spytał mocno przejęty.
- Jak się okazało, moi ludzie to idioci. Podali niebezpieczny środek, zmieszany z tym specyfikiem na genyry, właśnie TEJ genyrce, choć zastrzegłem, że mają na nią uważać z powodu ciąży. Ktoś to zrobił krótko przed ich ucieczką, więc nie zdążyłem się zorientować. Jeśli w porę nie poda się jej antidotum, ona prawdopodobnie umrze, a już na pewno straci dziecko. To silna trucizna, która niewyobrażalnie może jej zaszkodzić, dlatego za wszelką cenę musimy ją znaleźć! - wyjaśnił rozwścieczony naukowiec.
- Teraz rozumiem powagę sytuacji, ale, z całym szacunkiem, jak do tego doszło? Czy ktoś nie powinien tego pilnować i dokładnie sprawdzać? - zapytał Lucian.
- To niedopatrzenie nie powinno było mieć miejsca, przyznaję, a osoby za to odpowiedzialne, zapłacą za to. My zaś musimy teraz ją znaleźć - odparł wymijająco Pan R.
- Szkoda, że nie można ich w żaden sposób o tym poinformować. Sprawiają wrażenie, że im także zależy na tej genyrce, więc gdyby dowiedzieli się, że jest chora, czy otruta, jak pan woli, być może sami by się do nas zgłosili, chcąc za wszelką cenę uzyskać antidotum. Nie musielibyśmy ich szukać, sami by się wyłożyli - powiedział Lucian.
- Ma pan rację, to byłaby piękna sytuacja - przyznał Pan R, ciesząc się, że jego rozmówca rozumuje podobnie jak on sam. Tego właśnie pragnął najbardziej, aby genyry dowiedziały się o całej tej sprawie i same do nich przyszły, dlatego właśnie chciał poinformować o truciźnie w ciele genyrki wszystkich żołnierzy, na wypadek gdyby któryś oddział na nich jednak trafił. Liczył po cichu na to, że tak się stanie i w ten sposób genyry dowiedzą się o tym wszystkim.
- Teoretycznie dobrze byłoby też sprawdzić Adele i jej pałac. Te genyry kiedyś często tam wpadały, może i tym razem prędzej czy później złożą tam wizytę? - zasugerował Lucian, czym wprawił Pana R w jeszcze lepszy nastrój. Naukowiec w jednej chwili podjął decyzję. Muszę wysłać tam na wszelki wypadek więcej żołnierzy i opowiedzieć o truciźnie także im. Genyry faktycznie mogą się tam pojawić i może chociaż w ten sposób się o wszystkim dowiedzą - pomyślał mężczyzna. Rozmowa z Lucianem, jak się spodziewał, okazała się niezwykle owocna i wiele mu pomogła. Teraz tylko musiał wydać odpowiednie rozkazy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top