10. Mobilizacja Żołnierzy Juana
Przepraszam za poprzednią wersję tego rozdziału, ale to nie moja wina. Wattpad oszalał i przeniósł tutaj opublikowany jakiś rok temu rozdział z mojego innego fanfika. Serio, to, co mieliście okazję czytać, jest w moim innym fanfiku. Chyba że wattpad usunął rozdział w "Naprawię Cię" i dał go tutaj, jak tak to idę się zabić. Ten rozdział macie tylko i wyłącznie dzięki wszechmocy historii przeglądarki, dzięki której odnalazłam usuniętą pierwotną wersję tego rozdziału. Zajęło mi to z 20 minut męczenia się z odszukaniem tego w tej historii, 20 minut stresu i nerwów. Serdecznie ci, kurwa, wattpad dziękuję. <- kropka nienawiści dla tej gównianej platformy
Po znalezieniu martwego ciała dowódcy oddział ogarnęło przerażenie, tym większe, że bez niego nie wiedzieli jak iść. Nawet zastępca nie znał drogi do ośrodka. Najpierw oczywiście rozpoczęły się poszukiwania mordercy, ale większość, zwłaszcza Aleksander, domyślali się, że już go nie znajdą. A raczej ich, zdaniem Aleksandra. Rzeczywiście sądził, iż ta dwójka mogłaby pójść razem z nimi do ośrodka, jednak nie powiedział nikomu o swoich obawach. Cały jego umysł zaaferowany był tym, że Lily, jego Lily, żyje, a on nie wiedział, jak w takiej sytuacji powinien postąpić. Dopiero teraz, gdy dowódca został zamordowany, poczuł okropne wyrzuty sumienia i zrozumiał, jakim był idiotą, tając tą informacje. Przez to, że skupił się głównie na myśleniu o Lily, teraz ten człowiek został zamordowany, i to nie byle jak. Nie został po prostu zabity, któreś z tych skurwieli (lub oboje) dźgnęło go kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt razy, głównie w klatkę piersiową. Ich dowódca przypominał kawał podziurawionego mięsa. Nie zmiażdżyli go, jak to mają w zwyczaju. Ciekawe dlaczego, nie mieli po prostu ochoty, czy chcieli odwrócić od siebie podejrzenia? - myślał Alexander. Jednakże jednego był pewien, zrobili to, aby dowiedzieć się, gdzie znajduje się ośrodek. Jeśli im się to udało i dowódca zdradził drogę, licząc na uchronienie się w ten sposób przed śmiercią, teraz w niebezpieczeństwie byli też pracownicy tego ośrodka. Alexander nie chciał robić sobie kłopotu i zdradzać, ile wiedział, ale z tym faktem musiał coś zrobić. Na szczęście wystarczyło tylko zasugerować, że odpowiedzialna za to może być ta dwójka, która teraz równie dobrze może zmierzać w stronę ośrodka. To jeszcze bardziej zmobilizowało ich tymczasowego nowego dowódcę, a także samych żołnierzy. Po zakończeniu krótkich, bo bezsensownych już, poszukiwań sprawcy, oddział jak najszybciej wyruszył w kierunku powrotnym. Wysłanie gońca skutkowałoby szybszym przekazaniem wiadomości, pod warunkiem jednak, że goniec ów dotarłby na miejsce. Lepiej było się nie rozdzielać, gdy chodziło o starcie z tą dwójką potworów, toteż poruszali się razem, całym oddziałem. Plan zakładał jak najszybsze dotarcie do punktu wyjściowego, czyli pałacu Adele, i przekazanie wszystkich wiadomości przełożonym, aby uniknąć możliwej katastrofy. Jak pokazała jednak przyszłość, katastrofy uniknąć się nie dało. Szybko wysłane do ośrodka kilka nowych oddziałów (do jednego z nich znów należał Alexander) mogły jedynie pomóc w sprzątaniu po ucieczce i rzezi, jaką urządziły sobie, jak się okazało, teraz już aż cztery genyry. Pierwszego dnia po przybyciu wszystkie oddziały zgromadzono razem i sam Pan R powiedział im parę ciekawych słów.
- Ani dla mnie, ani dla was, nie jest tajemnicą, po co tutaj jesteście i po co ryzykujecie życiem. Tak, życiem, dla dobra waszych żon, matek, córek, synów, sióstr, braci, ojców. Jeśli nie wy, wszyscy oni będą skazani na życie w świecie, w którym takie potwory jak te genyry będą mogły bezkarnie sobie żyć i urządzać takie krwawe zabawy. Myślcie o tym zawsze, gdy będziecie potrzebować jakiejkolwiek motywacji. To nasza wspólna misja. Z tego, co mi wiadomo, krążą już między wami pogłoski o tajemniczym, czwartym genyrze. Należy to sobie powiedzieć wprost, tak, znaleźliśmy czwartego genyra. Gdzie i kiedy, to teraz nie ma aż takiego znaczenia, ale było to całkiem niedawno. Z reguły na szybkość działań przy chwytaniu go, nie zdołaliśmy poinformować wszystkich, jedynie bezpośrednio zaangażowane w tą akcję osoby posiadły taką wiedzę. Teraz jednak i wy powinniście wiedzieć, że odnaleźliśmy nowego potwora, zaraz podam szczegółu akcji jego schwytania i jego wyglądu. Teraz jednak mamy ważniejszą kwestię do omówienia. ABSOLUTNYM priorytetem jest odnalezienie i schwytanie genyra królowej Adele, który, według wszelkich badań i przypuszczeń, jest w ciąży - w tej chwili do tej pory ciche rozmowy i szmery nasiliły się tak, że naukowiec musiał poświęcić kilka minut na uciszenie wszystkich zgromadzonych, zanim mógł kontynuować. - Tak, to właśnie wykazały nasze badania. Już wcześniej ten genyr był najcenniejszy ze względu na to, że kiedyś już prowadzono na nim eksperymenty. Teraz jednak jego wartość jest...nie do opisania. A naszym najważniejszym zadaniem jest schwytać ją tak, aby nic się nie stało ani jej, ani...dziecku. Mamy niepowtarzalną szansę dowiedzieć się, skąd się biorą i jak powstają takie istoty jak ona, może odkryjemy uniwersalny sposób na walkę z nimi, wszystko jest możliwe. Dlatego ona jest tak ważna - powiedział mężczyzna. Dalej zaczął jeszcze mówić co nieco o Lily, po czym skupił się na nowym genyrze, ale dla Alexandra nie miało to już aż takiego znaczenia. Lily...Lily w ciąży? Z kim? Z tym...potworem? Mordercą? Jak... Jak to możliwe? Ona...Ona... Z każdym, ale nie z nim! Ona naprawdę przystała do tych potworów! - pomyślał Aleksander. Najpierw był tym wszystkim zdziwiony i oszołomiony, a potem zły. Przypomniał sobie o śmierci swojej ukochanej i tylu innych, niewinnych osób. Przypomniał sobie, dlaczego zabił osobę, którą kiedyś tak kochał. Bo nie mógł pozwolić, by żyła będąc taką, jaką się stała przez te karykatury. Krótko po końcu całego tego przemówienia oddziały oddelegowano do nowych zadań, nie dając im ani chwili na odpoczynek, gdyż nie było na to czasu. Część miała zająć się przeczesaniem terenu, część pomóc w opiece nad najgorzej rannymi, którzy nadal nie zostali wyleczeni, a część miała pomóc w sprzątaniu ośrodka. Oczywiście towarzysze młodego księcia wyrażali między sobą swoje niezadowolenie, wynikające z faktu braku odpoczynku oraz z tego, że wcześniej zatajono przed nimi tyle informacji, ale nie mieli na to wiele czasu, czekały ich w końcu nowe zadania. Alexander jednak nie należał do żadnej z wymienionych grup, ku jego zaskoczeniu, został wezwany do samego szefa, czyli Pana R. Wszedł do jego gabinetu, prowadzony przez dwóch innych strażników. Pan R siedział w fotelu przy swoim biurku, a gdy Aleksander wszedł, nawet się z nim nie przywitał, tylko kazał mu usiąść. Wyprosił strażników za drzwi, aby nie byli obecnie przy ich rozmowie, ale też aby łatwo mógł ich wezwać z powrotem, po czym od razu przeszedł do rzeczy.
- Ty najlepiej ze wszystkich znasz genyry, zwłaszcza tego. Nie licząc twojej matki, ale jej tu nie ma - powiedział.
- Tak, ale ja już powiedziałem wam wszystko, co wiem. Setki razy to powtarzałem i na razie nie dowiedziałem się jeszcze o nich niczego nowego - odparł młodzieniec.
- O tym się zaraz przekonamy - powiedział Pan R, uważnie mu się przyglądając. - Dlaczego nam nie powiedziałeś, że ona może zajść w ciążę? - spytał mężczyzna.
- Sam o tym nie wiedziałem! Lily żyła z nami od zawsze, przez dziesiątki, a właściwie już setki lat! Ale nigdy nikogo nie...kochała w ten sposób, nie planowała z nikim dzieci, choć je uwielbiała! Skąd mogłem wiedzieć, że to jest możliwe? - odparł Alexander.
- Hm... Dobrze, załóżmy, że ci wierzę. Tak faktycznie mogło być...
- I tak było, przecież mówię prawdę!
- Dobrze już, dobrze. Nie unoś się tak. Mamy jedno zadanie do wykonania, złapać ich - powiedział naukowiec.
- Tak, a zadanie to polega na łapaniu ich tylko po to, aby oni potem uciekali, wracali jakimś dziwnym cudem do życia, co?! - krzyknął zdenerwowany Aleksander.
- Nie, zadanie polega na schwytaniu ich raz na zawsze i uwięzieniu na wieki, a jak trzeba będzie, to nawet zabiciu. Do tej pory po prostu nasz plan się jeszcze nie powiódł - odparł Pan R, lekko poddenerwowany.
- I to tak kilka razy - powiedział Aleksander. Naukowiec jednak nie dał się tak łatwo wyprowadzić z równowagi.
- Jeśli chcemy to zrobić, musimy współpracować. Czy nam się to podoba, czy nie - powiedział. A może ja już nie chcę tego robić? Może chcę po prostu dać spokój Lily? - pomyślał Aleksander. Zdołał się na szczęście powstrzymać przed wypowiedzeniem tych słów na głos. Taki jawny brak współpracy tylko ostatecznie zniszczyłby go w ich oczach. On sam niemal chwilę później przywołał w myśli wspomnienie o Laurze, dzięki czemu poczuł na nowo całą tą nienawiść.
- Ja naprawdę nie wiem nic więcej - powiedział ze stoickim spokojem Aleksander.
- Lily podobno czasem przypominała sobie jakieś fakty ze swojej przeszłości, może pamiętasz jeszcze jakąś rzecz, o której kiedyś sobie przypomniała? O jakiejś swojej słabości, lęku, o swoim pochodzeniu? - zapytał Pan R. Aleksander pokręcił lekko głową.
- Nic więcej nie wiem. Absolutnie wszystko, co o niej wiedziałem, już powiedziałem. Miała siostrę, Cindy, która nie żyje. Zginęła na skutek eksperymentów, które były na niej przeprowadzane. Lily była dobra, kochana i łagodna, przez lata, póki nie poznała... ich. Ale nie zmieniła się od razu, tylko dopiero kiedy do nich dołączyła. Dołączyła przez was - pomyślał jeszcze Alexander, ale w porę się opanował i nie powiedział tego na głos. Nie chciał sobie ani swoim bliskim przysparzać więcej kłopotów swoim zachowaniem.
- Cóż, to niedobrze. To bardzo niedobrze. Ale w takim razie, będziemy musieli poradzić sobie inaczej - powiedział jego rozmówca.
- Inaczej? To znaczy jak? - zdziwił się chłopak.
- Dowiesz się w swoim czasie, jak reszta. Na razie trzeba się skupić na lizaniu ran. Musimy posprzątać ten bajzel i uzupełnić siły - odparł Pan R, po czym zakończył spotkanie z Aleksandrem. Chłopak był coraz bardziej zdziwiony jego słowami i nader spokojną reakcją. Widać było, że liczył na to, iż dowie się czegoś nowego, ale gdy tak się nie stało, tak łatwo to zaakceptował? Coś mi tu nie pasuje, i to bardzo - myślał Aleksander, ale nie mógł wpaść na żadne rozwiązanie. Pozostało mu tylko być czujnym i obserwować rozwój wydarzeń.
~*~
Z samego rana, dość wcześnie, pognałem jak na skrzydłach do pokoju Lily. Trochę się obawiałem, czy przypadkiem jej nie obudzę, ale, jak się okazało, moje obawy nie były potrzebne. Wyglądało na to, że Lily wstała już dawno i w najlepsze gawędziła sobie z tym zielonym ufoludkiem, ścieląc przy tym swoje łóżko. Na ten widok krew się we mnie zagotowała, ale jakoś zdołałem się uspokoić. Wtem zauważył mnie Joker.
- Oooo, mamy towarzystwo, jak miło - powiedział z ledwo wyczuwalną ironią, przerywając przy tym Lily, która coś mu opowiadała. Dziewczyna natychmiast wyprostowała się, odwróciła w moją stronę, po czym posłała mi przyjazny uśmiech. Uśmiech, za który dosłownie mógłbym zabić. Chciałbym wiedzieć, jak i kiedy ona to wszystko sprawiła. I dlaczego akurat ona? - pomyślałem, choć poniekąd znałem odpowiedź na to pytanie. Dlatego właśnie ją pokochałem, bo tylko ona jest tak dobra, czuła, troskliwa, miła, zabawna, cierpliwa, spokojna. Jest zupełnym przeciwieństwem mnie, a do tego jest piękna i była w stanie obdarzyć uczuciem nawet kogoś takiego jak ja... Candy, stop, skup się na tym, co masz tu i teraz - pomyślałem, przywołując się tym samym do porządku. To nie był czas na takie rozmyślania i rozterki.
- Cześć! Jak ci się spało? A, zapomniałam, ty nie potrzebujesz snu... Niby o tym pamiętam, ale i tak ciągle zapominam, w końcu sama zmagam się z tym dopiero od niedawna - powiedziała Lily, podchodząc do mnie. Stanęła na przeciwko, nadal z tym pięknym uśmiechem na ustach. Miałem straszną ochotę przyciągnąć ją do siebie i przynajmniej pocałować, ale wiedziałem, że nie mogę tego zrobić.
- O czym ty mówisz? - zdziwiłem się. W tej samej chwili podszedł do nas Joker.
- Avenida, jak wiesz, pamięta tylko czasy sprzed porwania i eksperymentów - zaczął mówić.
- Wiem o tym doskonale - odparłem, starając się ukryć swoją złość. On uważał, że jestem idiotą i zdążyłem o tym zapomnieć czy co?
- Zanim to się stało, nie potrzebowałam snu, tak jak wasza trójka. Nie odczuwałam też zmęczenia. Tym dziwniej czułam się w trakcie pierwszej nocy w tamtym dziwnym miejscu, nie wiedziałam wtedy, że to, co czuję, to zwykłe zmęczenie i potrzeba snu. Myślałam, że dzieje się ze mną coś dziwnego, ale na szczęście był przy mnie Joker i dzięki niemu nie zaczęłam panikować. A okazało się tylko, że potrzebuję odrobiny snu. Ale to takie dziwne, mam wrażenie, jakbym zaledwie kilka tygodni temu wcale go nie potrzebowała. Tak jakby zmieniło się to z dnia na dzień - powiedziała Lily. Podczas gdy ona to wszystko mówiła, ja mimowolnie spojrzałem na Jokera, kiedy o nim wspomniała. Wydawał się być niezwykle zadowolonym z faktu, że "na szczęście" był wtedy przy Lily. Z jednej strony, powinienem się cieszyć, dzięki temu ona nie była w tym wszystkim sama, z drugiej jednak strony, niczego nie pragnąłbym bardziej niż zniknięcia tego gościa z naszego życia.
- Aaa, tak, wspominałaś kiedyś o tym. Potrzebujesz snu, bo twoje dodatkowe moce, które masz za sprawą tych eksperymentów, wymęczają twój organizm. A w trakcie snu on się lepiej regeneruje i odpoczywa - powiedziałem, wracając wzrokiem do Lily.
- Naprawdę? Wow, sporo o mnie wiesz... Więcej nawet, niż ja sama... - przyznała dziewczyna. Widać było, że ta informacja co najmniej ją zaskoczyła.
- Nieprawda. Ty też to wiesz, tylko chwilowo o tym zapomniałaś. Ale nie martw się, znajdziemy sposób, żebyś odzyskała pamięć. Już raz to się przecież stało.
- Obyś miał rację... No, ale dobrze, że mi o tym powiedziałeś. Właściwie nawet nie wpadłam na to, żeby zapytać, dlaczego tak jest. Chyba po prostu zaczęłam się do tego przyzwyczajać - odparła cicho Lily.
- To dobrze. Im szybciej się do tego wszystkiego przyzwyczaimy, tym lepiej dla nas - powiedział Joker, po czym położył Lily dłoń na ramieniu, w pocieszającym geście, przez co ponownie poczułem się, jakby ktoś zadał mi mocny cios prosto w brzuch. Albo bardziej w serce. Normalnie, gdybyśmy poznali go, kiedy Lily pamiętała, że jest moją dziewczyną, pewnie nie byłbym tak zazdrosny. Ale teraz, jeśli ona sobie niczego nie przypomni, to może wybrać jego, a nie mnie. On może się dla niej okazać lepszą opcją, a tego bym nie zniósł. - A tak z ciekawości...przyszedłeś tutaj akurat po to, żeby nam powiedzieć, dlaczego Avenida potrzebuje snu, czy z jakiegoś innego, konkretnego powodu? - spytał, przenosząc na mnie swój podejrzliwy wzrok, co tym bardziej mnie zdenerwowało.
- Przyszedłem tutaj, aby sprawdzić, jak się ma Li...Avenida - odparłem.
- O mnie jakoś się tak nie troszczycie, a też jestem waszym gościem - powiedział Joker, po czym uśmiechnął się i przeniósł wzrok na Lily.
- Jeśli to aż tak ważne, to Cane poszła się przekonać czy żyjesz i czy wszystko z tobą w porządku, a teraz pewnie chodzi i cię szuka - odparłem.
- O nie, trzeba jej w takim razie powiedzieć, że jesteś tutaj - powiedziała Lily.
- Świetnie, to niech Candy pójdzie i jej powie, że ich drugi gość też ma się w porządku - odparł Joker.
- Ale ja nie wiem, gdzie ona jest. Szuka ciebie, więc chyba ty powinieneś jej poszukać - powiedziałem ze spokojem.
- Ale...
- Dobra, to ja mam super plan. Ty poszukaj Cane, a ja skończę ogarniać swój pokój - przerwała Jokerowi Lily.
- A on? - spytał, spoglądając na mnie.
- Ja mogę pomóc Avenidzie - odparłem.
- Nie potrzebuję zbytnio pomocy... - powiedziała nieco zaskoczona Lily.
- W nocy posprzątaliśmy dokładnie cały cyrk oprócz twojego pokoju, a ty powiedziałaś, że też chcesz się nam jakoś przydać. Więc ja chętnie pomogę tobie w pomaganiu nam - odparłem.
- A! Sprzątanie! Zapomniałam o tym zupełnie! To ja posprzątam, Candy, jeśli naprawdę chce, może mi pomóc, a ty Joker idź poszukać Cane - stwierdziła Lily.
- Uważam to za plan idealny! - poparłem ją. Joker nie miał wyboru i musiał się dostosować, a ja nareszcie mogłem zostać z Lily sam na sam. Miałem tylko nadzieję, że będę mógł liczyć na zrozumienie i pomoc Cane.
~*~
Klasnęłam lekko w dłonie, po czym odsunęłam się i zaczęłam podziwiać swoje dzieło. Zaraz potem zaczęłam się zastanawiać, czy dam radę dobudować do mojej piramidy zrobionej z ciastek kolejny poziom. W tej samej chwili do pomieszczenia wtargnął Joker.
- Nie wyglądasz, jak ktoś, kto mnie właśnie szukał - powiedział. Podniosłam na niego wzroku.
- Cześć! Mi też bardzo miło cię widzieć - odparłam, machając do niego ręką. Joker westchnął.
- No dobra, cześć, fajnie cię widzieć, ale nie szukałaś mnie, co? - zapytał.
- Dlaczego miałabym cię szukać? - spytałam zdziwiona, po czym wzięłam ciastko, które było na szczycie mojej piramidki.
- Tak powiedział Candy... - odparł dość cicho Joker, a mówił przy tym dosyć nieprzyjemnym tonem. Brzmiał, jakby był wkurzony. Nie miałam pojęcia, co nagadał mu mój brat, ale wiedziałam, że to czas na okazanie mu siostrzanego wsparcia.
- Aaa... No tak, coś wspominał, że mam cię poszukać... - powiedziałam, prostując się na krześle.
- Serio? - spytał Joker, a ja w odpowiedzi pokiwałam głową. - Po co? - dodał, przyglądając mi się uważnie. Zawsze mnie w coś wpakujesz bez mojej zgody, debilu - pomyślałam. Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem dokładnie. Coś mówił, ale nie zwróciłam dokładnie uwagi - odparłam.
- Czy ty na pewno mówisz prawdę? - zapytał Joker, po czym podszedł do mnie, schylił się i uważnie mi się przyjrzał, jakby planował przejrzeć mnie na wylot.
- Jeśli chcesz, możesz sprawdzić, czy mówię prawdę - odparłam.
- Jak?
- A to już twój problem, żeby wymyślić, jak to zrobić - powiedziałam, po czym oparłam rękę na stole, a głowę na dłoni i przyjrzałam się z uśmiechem Jokerowi, który był kilka centymetrów ode mnie. - Ciasteczko? - spytałam, spoglądając na moją ciasteczkową piramidę.
- Nie wiem, które z was mnie bardziej wkurza - odparł chłopak, po czym wyprostował się i odszedł na poprzednie miejsce.
- Wybacz. Wychodzi na to, że to u nas rodzinne. Pewnie dziecko Candy'ego i Lil...Avenidy też znienawidzisz, bo będzie równie denerwujące, jak jego ojciec i ciocia - odparłam z uśmiechem. Joker westchnął, po czym usiadł po drugiej stronie stołu. Spojrzał na ciastka i wziął jedno z nich.
- A tak swoją drogą, to gdzie Candy i Avenida? - spytałam.
- Sprzątają jej pokój.
- Dlaczego?
- Sprzątaliśmy cały cyrk, to teraz jeszcze został jej pokój. Ale właściwie, skoro już ciebie znalazłem, to mogę iść i też im pomóc - odparł Joker, po czym wstał.
- Poczekaj! - zawołałam, a on spojrzał na mnie nieco zaskoczony. - Skoro już tu przyszedłeś, zróbmy dla wszystkich śniadanie - dodałam. Intuicja podpowiadała mi, że lepiej będzie, jeśli zatrzymam Jokera tutaj i dam Candy'emu i Lily trochę czasu dla siebie. Chłopak zaczął protestować, ale jakoś udało mi się go przekonać do pomocy, no i, choć nie wydawał się do końca przekonany, to chyba jednak trochę uwierzył w moje wcześniejsze kłamstwo. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
~*~
Trzeba było pościelić łóżko, umyć podłogę i wytrzeć kurz. Ja zajęłam się łóżkiem, podczas gdy Candy podłogą.
- Dobra, teraz mogę ci pomóc - powiedziałam. Candy przerwał sprzątanie i w jednej chwili znalazł się obok mnie, korzystając ze swojej mocy teleportacji.
- Nie chcę nawet o tym słyszeć - powiedział kategorycznie. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Ale przecież miałam ci pomóc - odparłam.
- I pomogłaś, pościeliłaś łóżka. Tyle wystarczy - powiedział błazen.
- Nonsens, nie mogę cię zostawić samego z całą resztą - odparłam.
- Ależ możesz i jak najbardziej powinnaś to zrobić.
- Nie chcesz mojej pomocy?
- Poradzę sobie sam - stwierdził Candy, po czym uśmiechnął się lekko, przyjaźnie.
- Dlaczego mam ci nie pomagać? Zrobiłam coś nie tak? Zdenerwowałam cię czymś? Odpowiedz - odparłam, nie mogąc nic z tego zrozumieć.
- Co? Nie! Oczywiście, że nie! Nie chcę tylko, żebyś się za bardzo przemęczała, zwłaszcza... w tym stanie - wyjaśnił Candy.
- Aaa, to o to chodziło! - powiedziałam, po czym też się uśmiechnęłam. - Nie martw się, ciąża to nie choroba. Zakładając, że naprawdę jestem w ciąży. Dobrze się czuję i mogę ci pomóc - dodałam. Candy jednak nie wydawał się być przekonany.
- Sam nie wiem... Ja sobie sam poradzę, może jednak lepiej, żebyś ty odpoczęła - stwierdził błazen.
- Nonsens. Dam radę! - odparłam. Candy nie dał się łatwo przekonać, ale w końcu odpuścił i pozwolił mi sobie pomóc. Sprzątając, mieliśmy okazję trochę porozmawiać.
- Więc mówisz, że czujesz się dobrze? - spytał z troską. To było nawet miłe, choć teoretycznie go nie znałam, tak jak i nie znałam powodu, dla którego miałoby mu na mnie zależeć. Jasne, wiedziałam, że byłam jego...dziewczyną i że mnie kochał...a najprawdopodobniej może nadal kocha, ale nie wiedziałam nic o tym, co dokładnie było między nami wcześniej. Choć, jeśli naprawdę byłam z nim w ciąży, to musieliśmy być kiedyś ze sobą bardzo blisko.
- Czuję się dobrze. I tyle. Nie musisz się o mnie aż tak martwić - odparłam.
- Muszę, w końcu zależy mi na tobie. Ale tak w ogóle... - Candy nie dokończył, usłyszałam tylko jakiś hałas. Natychmiast się odwróciłam i podeszłam do niego. Błazen właśnie wstawał z podłogi.
- Co się stało? - zapytałam przejęta.
- Przewróciłem się - odparł obojętnie Candy, po czym uniósł wyżej dłoń. Dłoń, na której z rozcięcia sączyła się fioletowa, lekko świecąca krew.
- O matko, Candy, ty krwawisz! - zawołałam.
- Ty tylko drobne rozcięcie - odparł, opuścił dłoń i spojrzał na mnie.
- Nawet jeśli teoretycznie nic nam nie grozi, bo zawsze się regenerujemy, nie należy lekceważyć żadnych ran! A jak kiedyś okaże się, że wcale nie jesteśmy tacy niezniszczalni? Zresztą, z tego, co opowiadałeś, wynika, że ja już tak pewnie nie mogę się czuć, bo tamci ludzie mają jakiś specyfik, która pozbawia mnie między innymi możliwości regeneracji. A jeśli wynajdą kiedyś coś takiego i dla ciebie? - spytałam.
- Jak miło - odparł z uśmiechem Candy, co zupełnie mnie zdezorientowało.
- Miło, że wynajdą ten specyfik też dla ciebie? - zdziwiłam się.
- Nie, miło, że też się o mnie martwisz. To znaczy, że tobie też na mnie zależy - powiedział błazen, a ja poczułam się, jakby grunt usuwał mi się spod nóg.
- Ja... Nie... Znaczy... Ja... Nie o to mi chodziło - odparłam, czując, że sama zaczynam się gubić w tym, co mówię i myślę.
- Czyli nie zależy ci na mnie? - spytał Candy.
- Nie, znaczy tak, ale... Źle to ujęłam, ale... - zamilkłam, po czym westchnęłam cicho. Błazen jedynie stał i przyglądał mi się, co tym bardziej mnie dobijało. Nie byłam w stanie myśleć, kiedy on tak mi się przyglądał! On... Wiedział o mnie więcej niż ja sama, do tego cały czas był taki pewny siebie, jego obecność była miła, ale jednocześnie tak bardzo mnie stresował! W jednej chwili jednak to przestało, przynajmniej chwilowo, być moim problemem. Candy chyba zauważył, że coś zaczęło się ze mną dziać.
- Dobrze się czu... - nie poczekałam nawet, aż dokończy, tylko wyminęłam go i pognałam przed siebie najszybciej jak mogłam. W ostatniej chwili wpadłam do łazienki i zdążyłam dobiec do toalety, do której zwróciłam chyba wszystko, co zjadłam poprzedniego dnia. Czułam się w tamtej chwili okropnie... Nawet nie zauważyłam, kiedy ktoś wszedł tutaj za mną. Zdałam sobie sprawę z obecności Candy'ego dopiero kiedy znalazł się obok mnie i podał mi papierowy ręcznik, za co byłam mu wdzięczna. Na szczęście już było po wszystkim.
- Potrzebujesz pomocy? - spytał.
- Nie, poradzę sobie sama. Ale...możesz sobie iść? - zapytałam, nawet na niego nie spoglądając. Za bardzo się wstydziłam.
- Jasne. Poczekam na zewnątrz - odparł. Byłam mu niesamowicie wdzięczna za taką odpowiedź. Po kilkunastu minutach ogarnęłam się i, chcąc nie chcąc, musiałam wyjść i jednak przeżyć jakoś konfrontację z Candy'm. Na szczęście jednak to nie okazała się aż tak trudne. Candy wykazał się wyrozumiałością i troską, najpierw spytał, chyba po raz setny, czy na pewno dobrze się czuje, a potem po prostu dokończyliśmy sprzątanie. Choć przekonanie go drugi raz, że nic mi się nie stanie, jak mu pomogę, nie było łatwe, ale w końcu się udało. Po wszystkim odszukaliśmy Jokera i Cane, którzy, jak się okazało, zdążyli zrobić dla wszystkich śniadanie. Zaczął się kolejny dzień w świecie, którego nie pamiętałam, z... przyjaciółmi, których też nie pamiętałam i z problemami, o których również nie do końca pamiętałam, ale właśnie tak miało teraz wyglądać moje życie. Przynajmniej, dopóki sobie wszystkkiego nie przypomnę - pomyślałam. W trakcie śniadania jednak starałam się robić dobrą minę do złej gry i nie dać po sobie poznać, jak okropnie się z tym wszystkim czuję. A pomyśleć, że jeszcze niedawno, jak wstałam, miałam całkiem dobry humor... Po śniadaniu Joker chciał przejść się ze mną na spacer, ale Candy i Cane zaproponowali, że pokażą nam pozostałą część swojego cyrku, zaś większość popołudnia byłam tak zmęczona i śpiąca, że ledwo dotarłam do własnego łóżka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top