Rozdział 74

Kolejny dzień minął nam podobnie, na zwykłym zabijaniu czasu różnymi dostępnymi sposobami. Zaczęłam nawet doceniać to, że potrzebny jest mi sen, gdyż przynajmniej dzięki temu ja nie musiałam nudzić się w nocy. Z tego powodu trochę współczułam Candy'emu i Cane. Następnego dnia chciałam ubłagać ich, żeby zgodzili się iść do miasta. Chciałam przekonać się, jak wygląda teraz życie w stolicy, czy Juan wprowadził jakieś konkretne zmiany, czy jest dużo gorzej, niż było, czy może wcale nie aż tak źle, a może nic się nie zmieniło?

Oczywiście nie chciałam ryzykować i miałam zamiar wykorzystać w tym celu swoją moc niewidzialności, tyle że...oni, zwłaszcza Candy, nawet nie chcieli o tym słyszeć. Wolę nie wspominać tego, jaką mi zrobił awanturę za samą propozycję tego. Nawet kiedy zapewniłam go, że porzuciłam na dobre tą myśl i nigdzie się nie wybieram, przez jakiś jeszcze czas patrzył na mnie takim wzrokiem, jakby mi nie wierzył i najchętniej dla pewności przywiązał mnie łańcuchem do krzesła. Musiałam się więc pogodzić z tym, że z wycieczki do stolicy nici. Zamiast tego mogłam tylko spędzić kolejny dzień, martwiąc się o to, jak to wszystko się zakończy. Ta niepewność, wymieszana z nadzieją, była okropna. Ale przynajmniej łatwiej było mi to wszystko znieść, mając przy sobie Cane. I oczywiście Candy'ego, mimo że czasem zachowywał się względem mnie bardziej jak straszliwie nadopiekuńcza matka. A dziś, zamiast tego, mieliśmy inną atrakcję, gdyż podczas spaceru, który był bardziej zwiadem, natknęliśmy się na kolejny obóz żołnierzy Juana, musieliśmy więc wrócić i zająć się przeniesieniem cyrku w nowe, bezpieczne miejsce. A bardziej Candy i Cane musieli się tym zająć. Żałowałam, że nie potrafię jakoś im w tym pomóc, ale cóż, to był ich cyrk i ja nie potrafiłam nim rządzić, używać magii, aby go przenosić, w przeciwieństwie do nich. Zastanawiało mnie, jak w ogóle to było możliwe, skąd wziął się ten cyrk i w jaki sposób był powiązany z tą dwójką. Uznałam, że muszę ich o to wszystko dokładnie wypytać, kiedy już znajdziemy chwilę czasu.

~*~

Żołnierze, w tym ich dowódca, byli niezmiernie zaskoczeni wizytą króla, jednak zdecydowani byli za wszelką cenę ugościć ich jak trzeba.

-To dość niespodziewany zbieg okoliczności, Wasza Wysokość-powiedział Herkles, dowódca oddziału żołnierzy stacjonującego w mieście, które znajdowało się na drodze do królestwa Guard. Kiedy wędrowali z kraju oficjalnie jeszcze podległego Adele do stolicy królestwa Wschodu czy też ośrodka badawczego, również najczęściej właśnie w nim się zatrzymywali. Znajdowało się ono idealnie na przecięciu wszystkich tych dróg. Król, niby od niechcenia, przyglądał się, jak jego słudzy zajmują się rozpakowywaniem bagaży, w czym pomagał im też sam Alexander. Władca musiał przyznać, że był to bardzo zdolny, pracowity i inteligentny młodzieniec, wciąż jednak pozostawał w sferze ludzi, których Juan szczerze nienawidził. I raczej nie zanosiło się na to, aby miało się to kiedykolwiek zmienić.

-Jaki znowu "niespodziewany zbieg okoliczności"?-zapytał szczerze zaskoczony król, odwracając się do swojego rozmówcy.

-Wasza Wysokość wybaczy, że nie wspomniałem o tym wcześniej, ale nie chciałem przerywać Waszej Wysokości w trakcie wydawania rozkazów i przygotowywania...

-Do rzeczy-przerwał dowódcy zniecierpliwiony władca.

-Otóż, obecnie w naszej siedzibie znajduje się też pewien człowiek. Posłaniec, który miał zanieść wiadomość od dowódcy naszego oddziału stacjonującego w królestwie Guard samej Waszej Wysokości-wyjaśnił mężczyzna.

-Wiadomość?! Jaką znowu wiadomość?!-zdziwił się król.

-Tego niestety nie wiem, Wasza Wysokość. Wiadomość, jak twierdzi posłaniec, jest ściśle tajna i ma zostać przekazana do rąk własnych Szanownego Władcy. Posłaniec ma wszystkie wymagane pieczęcie, jestem więc pewien, iż nie kłamie-odparł dowódca.

-A gdzie on teraz jest? Co robi? Sprowadźcie mi go natychmiast! Ja muszę wiedzieć, cóż to za wiadomość!-zawołał król. Słysząc, kto był jej nadawcą, Juan szczerze się tym zainteresował i jednocześnie przejął. Wieści z królestwa Adele mogły być dobre, mogły być złe, ale tak czy inaczej były najważniejsze, dlatego chciał poznać je jak najszybciej.

-A-ale Wasza Wysokość, posłaniec teraz wypoczywa, przebył naprawdę długą drogę...

-I co z tego?! Tutaj się waży los królestwa, los setek, nie, TYSIĘCY kobiet, dzieci, mężczyzn, niewinnych poddanych! I oni mają, być może, poczuć się zagrożeni tylko dlatego, że jakiś posłaniec spał, zamiast przekazać ważną wiadomość ich królowi?! Może liczyć się każda sekunda, każda chwila! Idę do głównego gabinetu, a ty w tym czasie sprowadź mi tam tego posłańca! NATYCHMIAST!-zawołał Juan. Z trudem nad sobą panował, zbyt przejęty tym wszystkim, co działo się wokół. A tak właściwie to zupełnie nad sobą NIE panował, ale do tego nigdy by się nie przyznał. Kiedy znalazł się w miejscu spotkania, wszedł do pomieszczenia i jak zwykle zajął miejsce za niewielkim, skromnym biurkiem, które w porównaniu do jego biurka mogłoby robić za stolik do kawy. Jednakże teraz, kiedy był w trasie i miały miejsce wydarzenia tak wielkiej wagi, ostatnią rzeczą, na jaką zwracał uwagę, była wielkość biurek jego i jakiegoś tam dowódcy oddziału jego straży. Po kilku minutach dało się słyszeć pukanie.

-WEJŚĆ!-zawołał król. Drzwi uchyliły się i do środka nieśmiało zajrzał młody chłopak, na oko dwudziestoparoletni. Czarne, nieco przydługie włosy, lekko zasłaniały mu oczy, widać jednak było, że rozgląda się z niepokojem po pomieszczeniu. Ubrany był w typowy strój podróżny, a w dłoni trzymał jakąś kartkę papieru.

-Wasza Wysokość...-powiedział cicho, ospale, jak ktoś, kto dopiero co został wybudzony z dobrej drzemki i nie do końca rozumie to, co się wokół niego dzieje.

-Wejdź-przerwał mu król. Chłopak niepewnie wykonał rozkaz i znalazł się w środku pomieszczenia.-Ty nie-dodał władca, widząc, że dowódca straży, który przyprowadził posłańca, również wszedł do pokoju.-To poufna rozmowa-stwierdził król i ostatecznie kazał odejść mężczyźnie. Zostali z chłopakiem sam na sam. Król powinien teraz zaoferować mu, aby usiadł, wypytać, jak minęła podróż, wykazać o niego troskę. Właśnie, powinien był, tyle że nie miał na to ani czasu, ani ochoty.

-A więc? Jakie masz dla mnie wieści?-zapytał.

-Mam tylko list do przekazania, Wasza Wysokość-odparł młodzieniec.

-Zatem daj mi go-powiedział Juan. Chłopak zbliżył się do niego nadal nieco niepewnym krokiem, po czym podał mu wspomniany wcześniej kawałek papieru, który cały czas trzymał w dłoni i który okazał się być zapieczętowanym listem.

-Dziękuję. Nasze królestwo i ja jesteśmy i będziemy ci już zawsze dozgonnie wdzięczni za twą pomoc i poświęcenie. A teraz możesz już udać się na spoczynek-powiedział Juan. Młodzieniec posłusznie ukłonił się, pożegnał z królem i wyszedł z pomieszczenia. Juan zaś, już chwilę później, ostrożne podszedł do drzwi, zamknął je na klucz, następnie uważnie rozejrzał się, czy aby na pewno może czuć się bezpiecznie. Stwierdziwszy brak czegokolwiek, co miałoby go zaniepokoić, wrócił na swoje miejsce i rozpieczętował list.

Jego wzrok przesuwał się po zapisanych literach z niesłychaną zachłannością chłonąc ich treść. List nie był długi, ponadto Juan czytał go tak szybko jak tylko mógł, chcąc jak najszybciej poznać jego treść. Po uważnym przestudiowaniu go wiedział już dość, aby móc zacząć żywić jakąś nadzieję. Dowódca straży stacjonującej w stolicy i pałacu królestwa Guard doniósł mu o dwóch wspaniałych zdarzeniach i jednym znacznie mniej wspaniałym. Atak genyrów na pałac był niemalże spełnieniem jego marzeń, to było jak wspaniały prezent-niespodzianka od nich. Nie dość, że wiedział, iż byli, a może i nadal są, w tamtych okolicach, to jeszcze dzięki temu sami przysłużyli się do tego, że jego kłamstwa były bardziej wiarygodne.

Może nie chcieli, a może nie potrafili rozegrać tego inaczej, może nawet był to zwykły przypadek i błąd w ich planie, ale najważniejsze było to, że Adele zwątpiła w tą swoją niezwykłą istotę, Lily. A stąd już była krótka droga do przekonania ich, że całą trójkę trzeba złapać i uwięzić. Atak i zwątpienie Adele były właśnie tymi dwoma wspaniałymi wprost zdarzeniami. Jednak czymś znacznie gorszym był fakt, że jego żołnierzom, mimo okazji, nie udało się złapać genyrów. Juan jednak nie chciał się załamywać. Sam fakt, że magiczne błazny pojawiły się tam akurat, kiedy oni wracają do królestwa, uznał za dobry znak. Za szansę, którą trzeba wykorzystać.

Pozostało jednak pytanie, co z Aleksandrem. Juan zaczął się zastanawiać, czy powinien powiedzieć o wszystkim chłopakowi już teraz, czy ukrywać przed nim na razie poznane faktu. Król wrócił do listu i jeszcze raz, tym razem z większą uwagą, przeczytał go. Stwierdził, że nie było w nim żadnych niepokojących wzmianek w kwestii jego planu względem genyrów, bo i nie miało prawa ich być. Tylko on i Pan R znali całą prawdę, reszta jego ludzi wiedziała tyle, ile powinna, aby bez zbędnych narzekań wykonywać swoją pracę. W liście jego podwładny pisał tylko o krwawym ataku genyrów na pałac, o tym, że zginęło z ich ręki kilka osób, do czego również bezpośrednio przyczyniła się Lily, określona w liście przez jego nadawcę jako "genyr należący do Adele". Dowódca wspominał też o tym, że sama królowa, w obawie o życie swoje i dzieci, prosiła, aby istoty te schwytać lub przegonić, byle tylko je unieszkodliwić. Juan uznał, że taki list naprawdę nie wydaje się niepokojący. Wstał więc z krzesła, podszedł do drzwi, otworzył je i pierwszemu napotkanemu żołnierzowi kazał odszukać i przyprowadzić do siebie Aleksandra.

~*~

Niespokojny wzrok chłopaka przesuwał się po słowach układających się w zdania, które rozumiał, ale których rozumieć nie chciał.

-To nie może być prawda. To jakieś kłamstwo!-zawołał chłopak, kiedy skończył czytać list.

-Byłem pewien, że to właśnie powiesz, kiedy przekażę ci te wieści, uznałem więc, że prędzej mi uwierzysz, kiedy pokażę ci wiadomość od mojego posłańca-powiedział król.

-Ale nadal ci nie wierzę-odparł Aleksander.

-Ta...istota, zagroziła nawet twojej rodzinie, mogła ich zabić, a ty nadal nie chcesz uwierzyć w to, że jest do szpiku kości zła?-spytał król, z udawanym zaskoczeniem.

-Gdybyś znał ją tak długo i tak dobrze jak ja, wiedziałbyś, jak bezsensowne jest twoje kłamstwo. Lily taka nie jest, ona jest dobra. Po prostu dobra, dla wszystkich. Gdyby miała do wyboru przeżyć albo umrzeć w najgorszych męczarniach, ale uratować tym samym życie najgorszemu złoczyńcy, od którego sama doznała mnóstwa krzywd, wybrałaby jego życie, nie swoje. Bo ona jest ona taka już po prostu jest i wierzy, że dobro jest we wszystkich, tylko niektórym trzeba pomóc je z siebie wydobyć-powiedział pewnie Aleksander.

-Bardzo ciekawa myśl-odparł król, podczas gdy na jego twarzy zagościł niewielki, kpiący uśmieszek.

-Możesz się śmiać i mi nie wierzyć, ale to nie zmienia faktu, że ja wiem, iż mam rację-odparł ze spokojem Aleksander.

-Doprawdy? To dziwne, bo teraz bronisz tej całej Lily z chyba trochę mniejszą pewnością...A może tylko mi się tak zdaje? W każdym razie myślę, że kiedy wrócimy do twojego domu, przekonamy się, jak było naprawdę. Nie myśl tylko, że mówię ci teraz to wszystko, aby mścić się na tobie, zadawać ci ból, nastawiać źle do tej waszej Lily. Chodzi mi tylko o to, żebyś nie był zbyt zaskoczony, kiedy już poznasz jej prawdziwą naturę i przekonasz się, że miałem rację...

-Przestań!-przerwał mu młodzieniec, wstając.-Nie mogę tego dłużej słuchać! Dla mnie ta rozmowa jest zakończona, nie wierzę ci i koniec! Do widzenia, zobaczymy się jutro. Stawię się o wyznaczonej porze!-odparł Aleksander, kierując się w stronę drzwi. Wychodząc, mocno nimi trzasnął, dając w ten sposób upust swojej złości.

Zostawił Juana samego, dzięki czemu król mógł teraz w spokoju przeanalizować ich rozmowę. Szybko doszedł do faktu, że w gruncie rzeczy był z niej zadowolony, chłopak praktycznie sprawiał wrażenie, jakby stracił nieco wiary w tą Lily, co było głównym celem króla. Liczył na to, że zanim dotrą z powrotem do królestwa Guard, uda mu się chłopaka o wiele bardziej urobić i przekonać do swojego punktu widzenia.

Aleksander zaś, niezadowolony z całej tej rozmowy, czuł się w budynku jak w klatce, miał wrażenie, że zaczyna mu brakować przestrzeni i powietrza. Wyszedł na zewnątrz, gdzie krzątało się teraz mnóstwo żołnierzy i służących Juana. Aleksander, zwłaszcza teraz, nie mógł wprost znieść ich widoku, po krótkim namyśle więc udał się w stronę miasta. Potrzebował chwili, aby wszystko sobie przemyśleć i poukładać. Wciąż nie mógł i nie chciał wierzyć w słowa Juana, jednak ten list wydał mu się co najmniej podejrzany i zasiał w jego sercu większy niepokój. Martwił się teraz o Lily, o swoją rodzinę i o Laurę, której na szczęście podczas rzekomego ataku nic się nie stało.

Aleksander szybko doszedł do wniosku, że równie dobrze ataku mogła dopuścić się dwójka pozostałych błaznów, które miał nieprzyjemność spotkać. Z jakiegoś powodu, ciągnęło ich do królestwa Guard i do ich pałacu. Jednak niepokoiło go jednocześnie, iż w liście wyraźnie była wzmianka o trzech błaznach, do tego jednego z nich nadawca określał "genyrem Adele" i oczywistym było, że określenie to musi się odnosić do Lily. Aleksander sam już nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć, pragnął tylko jak najszybciej znaleźć się w domu, przy swoich bliskich, i poznać całą prawdę.

Miał w głowie istny mętlik i pragnął po prostu prawdy. Liczył też na to, że spacer pozwoli mu się wyciszyć, być może zyska spokój, dzięki któremu będzie w stanie zrozumieć coś więcej, lepiej. Czekał go jednak zawód. Na widok tłumu ludzi, podwładnych Juana, niczego nieświadomych, zwłaszcza tego, jak ważne wydarzenia mają miejsce, ogarniała go tylko większa złość. Irytował go kupiec sprzedający dywany, kobieta z zakupami, którą minął, biegające dzieci, jeżdżące wszędzie powozy, słowem, wszystko i każdy go denerwował. Wrócił do siedziby strażników pod wieczór, całkowicie załamany. Nadal nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Czuł tylko złość i irytującą niepewność, wymieszane z nadzieję, że jednak nie jest tak źle jak mówił Juan i wszystko się jeszcze dobrze ułoży. Z tą myślą położył się spać.

~*~

Miałam wrócić do Candy'ego i Cane, tyle że po jakimś czasie zdałam sobie sprawę z tego, że...Zdecydowanie skręciłam nie tam, gdzie trzeba. Ten ich cyrk to istny labirynt, jakim cudem oni się tutaj odnajdują? Nigdy nie byłam w tej części-pomyślałam, rozglądając się z ciekawością. Ściany...Ścian właściwie nie było, zamiast tego były lustra. Wszędzie, masa różnych luster, niektóre były normalne, inne zniekształcały zabawnie odbicie.

Raz byłam tak chuda, że prawie mnie nie było widać, to znów wyglądałam jak ja razy trzy, co nieco mnie śmieszyło. Żałowałam tylko, że nigdy wcześniej nie trafiłam do tego miejsca, ani że Candy ani Cane mi go nie pokazali. Ciekawe dlaczego? Czyżby mieli do tego jakiś powód?-myślałam, nieco podejrzliwie. W końcu doszłam do jakiejś sali, na końcu tego labiryntu luster. Z sufitu zwieszała się masa kolorowych serpentyn, głównie niebieskich, fioletowych i różowych. Na środki zaś sali znajdowała się niewielka scena.

Trochę mnie to zdziwiło, gdyż nie była to, jak dotychczas, arena cyrkowa, tylko typowa, drewniana scena. Powoli do niej podeszłam i, sama właściwie nie wiedząc czemu, weszłam nad nią. Co zdziwiło mnie jeszcze bardziej, to to, że w rogu stał nawet stary fortepian! Podeszłam do niego powoli i nacisnęłam kilka losowych klawiszy. Z zapewne dawno nieużywanego instrumentu wydobyła się melodia przypominająca agonalny krzyk zdychającego kota, czym prędzej więc zabrałam od niego ręce.

Candy i Cane byli bardzo...wiekowi, zresztą ja też, wolałam więc zostawić w spokoju ten być może równie wiekowy instrument. Zrobiłam kilka kroków do tyłu, odwróciłam się i omiotłam spojrzeniem całą salę. Była naprawdę niezwykła, było w niej coś takiego, co sprawiało, że wyglądała nawet lepiej niż pozostałe miejsca w cyrku. Miało się wrażenie, że tutaj ledwo przed chwilą skończył się jakiś cyrkowy występ. Albo nie! Że to tylko przerwa w programie, ale zarówno widzowie, jak i cyrkowcy, wrócą tutaj zaraz, widownia zapełni się ciekawymi, rozweselonymi twarzami, a na scenie zjawią się kolejni artyści, chcący ich jeszcze bardziej rozbawić.

Zachwycona, ruszyłam dalej, do przodu, i zrobiłam coś niezwykłego, to jest potknęłam się oczywiście o powietrze i padłam prosto na deski, z który zrobiona była scena. Syknęłam cicho z bólu. Usiadłam i podwinęłam rękaw, przyglądając się łokciowi. Na szczęście skóra tylko trochę mi się przetarła i zaraz zaczęła mi się goić, a ja mogłam skupić się na czymś innym, z czego po chwili zdałam sobie sprawę. Zmieniłam pozycję, uklękłam na kolanach i przyjrzałam się podłodze. Nie wyglądała jakoś specjalnie, jednak coś mi nie pasowało. Uderzyłam jeszcze raz ręką w miejsce, na które upadłam. Pode mną jakby rozległo się echo.

Robiłam tak raz za razem, przesuwając rękę co kawałek, aż w końcu usłyszałam głuchy łoskot. To ostatecznie upewniło mnie, że w scenie, pode mną, musi być jakaś pusta przestrzeń. Jeszcze kilka razy uderzyłam w to miejsce, żeby się upewnić. Co tam jest? Chciałabym to wiedzieć, tylko jak to otworzyć? Tutaj nie ma nawet żadnego zamka ani nic...Chociaż nie, to nie moje, nie powinnam tego sprawdzać, lepiej zapytam po prostu o to któreś z nich. Tylko dlaczego nie powiedzieli mi wcześniej o istnieniu tego miejsca? Dobra, Lily, nie bądź już taka podejrzliwa, może po prostu ta sala nie jest dla nich aż tak ważna i o niej zapomnieli? Tylko, do cholery jasnej, co jest pod tą sceną?!-pomyślałam. Już miałam się odsunąć i zostawić to wszystko, ale nagle, część podłogi po prostu zniknęła! Przede mną pojawiła się kwadratowa dziura, mniej więcej jakieś trzydzieści na trzydzieści centymetrów. Ostrożnie pochyliłam się i spojrzałam w dół, dziura nie była głęboka, a w niej była tylko jedna rzecz. Zanim zdążyłam pomyśleć, sięgnęłam ją. Przedmiot był owinięty w czarny materiał i dopiero kiedy zaczęłam go odwijać, dotarło do mnie, że nie powinnam tego robić. Już chciałam odłożyć przedmiot, gdy wtem ujrzałam krawędź czegoś...Strasznie tego nie pochwalam, ale moja ciekawość wzięła górę i wyjęłam przedmiot. Okazało się, że była to sporych rozmiarów pozytywka, cała srebrno-złota, w delikatne, misterne wzory w tych samych kolorach. Była po prostu...niezwykła, piękna, wspaniała! Wprost nie mogłam się na nią napatrzeć. Wzięłam ją do rąk i zaczęłam uważnie oglądać, porażona jej niewysłowionym pięknem.

~*~

-To była jakaś masakra. Więcej ich matka nie miała? Na każdym kroku ci żołnierze, najchętniej już bym się stąd wyniósł-powiedziałem, idąc obok Cane jednym z korytarzy.

-Mówiłam, żeby od razu odejść, ale nie, musieliśmy zostać! Bo tak!-zawołała, krzyżując ręce.

-Wiesz, że to by nie przeszło-odparłem, wzdychając przy tym.

-Lily potrafi być naprawdę głupia i naiwna-stwierdziła Cane.

-Chyba nie powinienem pozwalać ci tak mówić o swojej dziewczynie. I zdecydowanie powinienem jakoś cię za takie słowa ukarać-odparłem, odwracając głowę w jej stronę.

-Ukarać? Ukaż siebie za dokuczanie swojej siostrze bliźniaczce!-zawołała.

-Ja? Niby kiedy ci dokuczałem?-spytałem zdziwiony.

-Nie wiem, może... No nie wiem, całe życie?-odparła Cane.

-Nie przesadzaj-odparłem, po czym ręką poczochrałem jej włosy.

-Ej!-krzyknęła Cane, odskakując ode mnie i poprawiając swoje włosy.-Zabiję cię za to!-dodała.

-Haha, uważaj, bo ci uwierzę. Poza tym, nawet jak byś spróbowała, nie udałoby ci się to. Poszukajmy lepiej Lily-odparłem. Cane spojrzała na mnie morderczym wzrokiem.

-Debil. Ale masz rację, chodźmy ogarnąć Lily-stwierdziła Cane. Ruszyliśmy dalej. Dziewczyna miała zaraz do nas dołączyć, ale to zaraz trochę się przeciągnęło, a teraz nie mogliśmy jej nigdzie znaleźć, co nieco mnie denerwowało. W końcu sprawdziliśmy już większość miejsc, wraz z jej pokojem, a Lily ani śladu.

-Gdzie ona może być?-spytałem, choć oczywiście nie oczekiwałem, że Cane mi to powie.

-Nie mam pojęcia. Idziemy teraz sprawdzić salę luster?-zapytała. Spojrzałem na nią zaskoczony.

-Dlaczego tak myślisz?-spytałem.

-Bo tam się kierujemy-odparła moja siostra. Zaskoczony rozejrzałem się dokoła. Rzeczywiście, szliśmy prosto do tej sali.

-No dobra, możemy tam sprawdzić. Chociaż szczerzę nienawidzę tej sali-odparłem.

-Uwierz mi, ja też-dodała Cane. Oboje zamilkliśmy, żadnemu z nas nie chciało się rozmawiać, kiedy wisiała nad nami wizja ponownego odwiedzenia tej sali. Co prawda, ostatni raz byliśmy tam jakieś dwadzieścia lat temu, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, ale to i tak nie zmieniało faktu, że nie podobała mi się wizja ponownej wizyty tam. Gdy znaleźliśmy się w korytarzu z lustrami, poczułem, że robi mi się wręcz niedobrze. Ale dopiero kiedy doszliśmy do sali, zrobiło mi się wręcz słabo. Na scenie była Lily, co zauważyłem od razu. Nieco się tym zdenerwowałem, zrobiłem więc kilka kroków do przodu i dopiero wtedy zamarłem. Nie musiałem się martwić, że Lily odnajdzie TĄ RZECZ, bo już ją znalazła i miała w dłoniach.

-Czy ona ma...?-Cane nie musiała nawet kończyć, wiedziałem, o co jej chodzi. Lily klęczała na środku sceny i uważnie przyglądała się pozytywce, wręcz z zachwytem, co jeszcze bardziej mnie rozzłościło. Natychmiast się przed nią teleportowałem i wyrwałem jej pozytywkę z rąk. Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona, a potem z lekkim strachem.

-Candy? Ja przepraszam, ja nie wiem nawet jak...-powiedziała, wskazując przy tym na dziurę w podłodze.-Co to w ogóle jest?-zapytała, przenosząc na chwilę wzrok na pozytywkę, którą teraz trzymałem ja. Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, natychmiast wrzuciłem ją do dziury i spojrzałem z lekkim niepokojem na swoje dłonie, a potem przeniosłem wzrok na Lily.

-JAK TY TO OTWORZYŁAŚ?!-krzyknąłem wściekły. Dziewczyna spojrzała na mnie wystraszona, w tej samej chwili obok nas zjawiła się jeszcze Cane. Lily wstała niepewnie.

-Ja, no, jakby to powiedzieć...

-Jak to otworzyłaś?! Gadaj!-zawołałem.

-Ja nie mam pojęcia, jak to się stało-odparła Lily, podczas gdy ja uważnie się jej przyglądałem.

-Nie wygląda, jakby coś jej się stało-stwierdziła Cane.

-KŁAMIESZ!-krzyknąłem, patrząc na Lily. Dziewczyna nadal patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi, przestraszonymi oczyma.

-Nie, ja nie kłamię...-odparła.

-A właśnie, że kłamiesz! Nie masz pojęcia, jakie miałaś szczęście, że nic ci nie jest! Miałaś właściwie więcej szczęście, niż rozumu! Kto ci w ogóle pozwolił tutaj zaglądać?! Czego tutaj szukałaś?!

-Nie krzycz na mnie!-zawołała Lily. Strach na jej twarzy ustąpił miejsca złości.

-Będę robił, co mi się żywnie podoba, bo to mój cyrk i ja mogę robić, co tylko zechcę, a ty nie! Nie miałaś prawa tutaj zaglądać!-krzyknąłem.

-Nie mówiłeś wcześniej, że nie mogę! Poza tym, skoro to twój cyrk, to wybacz, że naruszam swoją obecnością twoją przestrzeń-odparła Lily, po czym spróbowała mnie minąć, ale ja jej na to nie pozwoliłem.

-Nie o to mu chodziło-wtrąciła Cane, podczas gdy ja złapałem Lily za rękę. Chyba trochę za mocno, bo dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona.

-Puść mnie!-zawołała, wyrywając mi się.

-Najpierw mi powiedz, jak tutaj trafiłaś i jak to otworzyłaś!-krzyknąłem, wskazując na dziurę w scenie.

-Nie mam pojęcia, nie wiem, jak to się stało!-odparła Lily.

-Kłamiesz! Dlaczego kłamiesz?! Powiedz prawdę, jak to otworzyłaś i dlaczego?!-krzyknąłem.

-Nie kłamię! Poza tym, dlaczego tak się denerwujesz? Przecież to tylko pozytywka... Puszczaj mnie!-zawołała dziewczyna, ponownie mi się wyrywając. Ja jej jednak na to nie pozwoliłem, nadal mocno ją trzymałem. Przyciągnąłem ją do siebie.-Candy, to boli!-krzyknęła Lily, ostatecznie jednak mi się wyrywając.

-Candy, uspokój się-powiedziała Cane. Poczułem, że kładzie mi rękę na ramieniu. Od razu ją strząsnąłem.

-Jak mam być spokojny?! Naraziła przez swoją głupotę i wścibstwo siebie i nas!-odparłem.

-Nie mów tak, ona nie chciała!-stwierdziła moja siostra. W tym czasie Lily zaczęła oddalać się w stronę wyjścia, aż w końcu puściła się do niego niemal biegiem i zniknęła.

-Ale to zrobiła! A teraz jeszcze musimy to od nowa schować!-zawołałem, wściekły jak nigdy.

-Nie dramatyzuj, damy radę-odparła Cane.

-Tak, zawsze dajemy radę. Ale żadne z nas tego nie lubi, prawda?-powiedziałem. Następnie kucnąłem obok dziury i przyjrzałem się z niezadowoleniem pozytywce, po czym przeniosłem wzrok na czarny materiał, w który normalnie była zawinięta, i który teraz leżał parę metrów ode mnie. Wstałem, zabrałem go, wróciłem na miejsce i sięgnąłem pozytywkę.

-Ja to mogę zrobić-powiedziała Cane.

-Daj spokój, ja już się tym zajmę. Trzeba to zawinąć i ponownie zamknąć, najlepiej pogrzebać przy tym na zawsze-odparłem, wrzucając niedbale przedmiot do dziury. Teraz tylko Cane i ja musieliśmy użyć odrobiny magii, aby znowu ją tam zamknąć, nie pozostawiając przy tym żadnego śladu. Dawno, dawno temu uznaliśmy, że taki sposób ukrycia tego tworu diabła będzie najlepszy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top