Rozdział 73
-Najgorsze jest to, że ja nie mam już chyba żadnego pomysłu, co powinnam zrobić-stwierdziła załamana Lily. Popatrzyłem na nią z politowaniem, na szczęście jednak ona tego nie widziała. Wcześniej jakoś odwlekaliśmy tą rozmowę, najpierw było śniadanie, potem musieliśmy posprzątać. W końcu jednak musieliśmy też zmierzyć się i z tym.
-Wiesz, jaki jest twój największy problem?-zapytałem. Zaskoczona Lily podniosła na mnie wzrok.
-Jaki?
-Że w ogóle chcesz coś jeszcze robić. Ja bym to wszystko dawno temu rzucił w cholerę!-odparłem.
-Candy!-zawołała oburzona dziewczyna.
-Tak, tak, wiem, ty tego nie zrobisz. A szkoda.
-Ja mam właściwie pomysł, co moglibyśmy zrobić-wtrąciła się Cane. Oboje popatrzyliśmy na nią w tym samym momencie.
-Zechcesz nas więc oświecić, siostro moja jedyna?-spytałem z lekką ironią. Nic nie mogłem poradzić na to, że byłem przez to wszystko wkurzony. Nadal nie mogłem przeboleć tego, jaką Lily jest pod tym względem masochistką.
-Odczekajmy trochę czasu, no nie wiem, z tydzień, i złóżmy im znowu wizytę. Nie da się ukryć, że zareagowali tak agresywnie, że tak powiem, pewnie też po części dlatego, że byliśmy tam razem z Lily. A my w końcu jesteśmy przez nich znani jako bezwzględni i brutalni mordercy, więc to pewnie nie pomogło jej samej-stwierdziła Cane.
-Sugerujesz, że Lily powinna iść tam sama?-zapytałem, nie wiedząc, czy moja siostra jest tak głupia i naprawdę to proponuje, czy jest tak mądra i jednak wymyśliła jakieś inne, lepsze rozwiązanie, którym zaraz nas wszystkich oświeci.
-Nie, absolutnie nie! Moglibyśmy jednak udawać, że Lily przyszła sama. My bylibyśmy niewidzialni, Lily też, przez jakiś czas. Moglibyśmy odszukać tą Adelę, ty stałabyś się z powrotem widzialna, pogadała z nią, a my tak tylko na wszelki wypadek bylibyśmy w pobliżu-powiedziała Cane, spoglądając przy tym na moją dziewczyną.-Nie pochwalam tego rozwiązania jakoś specjalnie i najlepsze może ono też nie jest, ale nic lepszego nie wpadło mi do głowy-dodała szybko. Lily zastanowiła się nad jej słowami.
-To nie brzmi źle, tylko martwi mnie to, że znowu musimy czekać-odparła po chwili.
-Chyba nie chcesz zjawiać się tam już teraz, ledwo po tym, jak cię zaatakowali, zamiast przyjąć z otwartymi ramionami, jak się spodziewałaś?-spytałem. Dziewczyna spojrzała na mnie nieco oburzona.
-Oczywiście, że nie! To znaczy, chciałabym wyjaśnić wszystko jak najszybciej, ale po tym, co miało wczoraj miejsce, rozumiem, że to może nie być tak do końca możliwe-przyznała niemal natychmiast Lily. Ucieszyłem się, bo z jej słów wynikało, że już pomału zaczyna wątpić i być może dopuszczać do siebie powoli myśl, że nie tędy droga i najlepiej byłoby skupić się na czymś innym niż ratowanie rodziny, która sama ten ratunek odtrąca. Ale do tego raczej była jeszcze długa droga.
-No więc sama widzisz! Odczekajmy chwilę, dajmy im czas ochłonąć, przemyśleć, czy w końcu kochają cię szczerze i bezgranicznie, czy nienawidzą i chcą wydać Juanowi...
-Candy!-krzyknęła oburzona Lily.
-No co? Taka jest prawda, gdyby naprawdę im na tobie zależało, nie przestaliby nigdy cię kochać i przenigdy nie dopuściliby się tego, co zrobili-odparłem.
-A jak do tego wszystkiego ma się to, że ty sam, w dodatku z pomocą Cane-tu na chwilę Lily przeniosła wzrok na moją siostrę, po czym wróciła spojrzeniem do mnie i kontynuowała-tak podle i bez mrugnięcia okiem mnie oszukaliście i to dla własnych celów?-spytała dziewczyna.
-To było jeszcze zanim którekolwiek z nas w ogóle pomyślało, że tak nam zacznie na tobie zależeć!-zawołałem.
-Właśnie! To było zupełnie coś innego!-poparła mnie Cane.
-A ja myślę, że to było coś bardzo podobnego. A kiedy już, jak twierdzicie, zaczęło wam na mnie zależeć, dlaczego nie przyznaliście się do kłamstw? Nie róbcie z siebie takich świętych i dopuśćcie do sobie choćby myśl, że Juan mógł ich chociażby...zmanipulować. I błagam, tylko bez tekstów w stylu "gdyby naprawdę im na tobie zależało", bo gdyby wam naprawdę na mnie zależało i ufalibyście mi, sami powiedzielibyście mi o kłamstwach, zanim to ja SAMA się o nich dowiedziałam i to przypadkiem. Gdyby nie to, pewnie dalej byłabym podle oszukiwana i kto wie, jakby to się potem potoczyło!-zawołała zdenerwowana Lily.
-Koniecznie teraz chcesz to wywlekać i o tym rozmawiać?!-krzyknąłem, również nieco już tym wszystkim wkurzony.
-Po prostu zaczyna denerwować mnie twoja hipokryzja, Candy!-odparła dziewczyna.
-Hipokryzja? Też coś! Nie jestem hipokrytą!-odparłem.
-Trochę jesteś. Trochę oboje jesteśmy-wtrąciła się Cane, a ja posłałem jej spojrzenie mówiące, że jak tylko skończymy tą rozmowę, to wydrapię jej oczy i wsadzę do gardła, żeby mogła od środka patrzeć, jak rozrywam ją na strzępy. Przynajmniej miałem nadzieję, że zrozumiała mój przekaz.-Nie zmienia to faktu, że popieram Candy'ego. Wolę być szczęśliwą hipokrytką, niż zranioną i cierpiącą duszyczką. Ale jednocześnie rozumiem ciebie, w końcu masz rację, my też ostro zjebaliśmy, a do nich mamy pretensje. Koniec końców, najlepiej będzie chyba jednak w takim razie zrobić tak, jak zaproponowałam, co?-dodała moja siostra, spoglądając przy tym na Lily. Westchnąłem zrezygnowany. Oparłem rękę na stole, a na niej głowę.
-Jeśli już koniecznie muszę się zgadzać na jakikolwiek debilny pomysł dotyczący zostania tutaj i czekania na cud, to pomysł Cane wydaje mi się najlepszy-wymamrotałem.
-Świetnie, mi też odpowiada. Więc za tydzień wrócimy tam, odszukamy Adele, a ja postaram się jej wszystko wyjaśnić!-zawołała zadowolona Lily. Spojrzałem na nią obojętnym wzrokiem i jeszcze raz westchnąłem z rezygnacją.
-Przestań!-zawołała Lily, po czym nachyliła się w moją stronę i lekko uderzyła mnie w rękę.
-Ale o co ci chodzi?-spytałem, prostując się.
-Ty dobrze wiesz, o co mi chodzi!-odparła. W tym momencie Cane zaśmiała się, jakby była świadkiem czegoś nie wiadomo jak zabawnego.
-W takim razie niech ona też przestanie! Perfidnie się z nas śmieje!-zawołałem.
-Ojej, biedny Candy'ś... Ja jakoś znoszę twoje żarty, lizaczku, więc nie bój się, nie umrzesz od tego, że ktoś się z ciebie trochę pośmiał-odparła Lily, po czym i ona i Cane zaczęły się jeszcze głośniej śmiać. Trochę mnie to wkurzyło, ale właściwie nie myślałem o tym tak bardzo. Większą część mojej uwagi pochłaniało zastanawianie się nad tym, kiedy Lily zrobiła się tak odważna i pewna siebie. Nie, żebym narzekał, absolutnie nie. Taka podobała mi się właściwie jeszcze bardziej. Kiedy zachowywała się, jak ktoś, kto zna swoją prawdziwą wartość, a nie jak osoba, która tysiąc razy bardziej przejmuje się innymi, choćby najgorszymi ludźmi, niż samą sobą.
~*~
-Co robisz?-zapytała Lily, siadając obok mnie. Spojrzałam na nią nieco zaskoczona.
-Nie widzisz?-odparłam z uśmiechem.
-Rysujesz?-spytała, przyglądając się moim dziełom. Głównie przedstawiały las i nasz cyrk.
-Jak widzisz, tak. Rysuję.
-Nie wiedziałam, że potrafisz-stwierdziła dziewczyna.
-Wielu rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz-odparłam, wracając do rysowania.-A czemu właściwie zawdzięczam twoją wizytę? Myślałam, że jesteś z Candy'm-dodałam.
-No, bo byłam. Ale uznałam, że poszukam ciebie, bo jego zaczynałam mieć już dość-stwierdziła Lily.
-Naprawdę? A to dlaczego?-spytałam zaciekawiona.
-Widzi we mnie tylko obiekt do zaspokajania swoich seksualnych żądz-odparła dziewczyna, a ja aż się roześmiałam.
-Odważne słowa, jak na ciebie. Ale wiesz, wiedziałaś, na co się piszesz, zostając jego dziewczyną-powiedziałam z uśmiechem. Przerwałam rysowanie i znów spojrzałam na Lily.
-Tak, ale zaczyna już przeginać, nawet jak na niego-odparła dziewczyna, odwzajemniając uśmiech. Łatwo można było z tego wywnioskować, że wcale nie była zła na Candy'ego.
-No dobra, dobra, a teraz powiedz, jaki jest prawdziwy powód, któremu zawdzięczam twoją wizytę? I gdzie jest mój brat?-zapytałam.
-Kiedy ja ci podałam prawdziwy powód. Nudzi mi się niemiłosiernie, a od niego to już musiałam odpocząć-odparła Lily. Znów krótko się zaśmiałam.
-Znam to aż za dobrze, też czasem mam go już dość-stwierdziłam. Chwilę później, jak na zawołanie, dało się słyszeć jakieś hałasy, a potem nawet krzyki. Candy nas szukał, co było słychać aż za dobrze.-O wilku mowa, a wilki tuż-tuż-dodałam z uśmiechem, który Lily ponownie odwzajemniła. Chwilę później w pomieszczeniu pojawił się Candy.
-Cześć! Co robicie?!-zapytał, podchodząc do nas.
-Właśnie bierzmy udział w walce na śmierć i życie, nie widać?-odparłam. Mój brat skrzyżował ręce i spojrzał na mnie krytycznie.
-Jesteś dziś bardzo miła-stwierdził.
-Nie zadawaj głupich pytań, to nie otrzymasz głupich odpowiedzi-odparłam.
-Myślałem po prostu, że robicie coś ciekawego-powiedział Candy.
-Ciekawie się razem nudzimy, bez ciebie, bo obie mamy cię dość-stwierdziłam, przywołując na twarz niewinny uśmiech. Candy prychnął.
-Tia. Ty też masz mnie już dość?-zapytał, spoglądając na Lily.
-Powiedziałam, że będę miała dość i pójdę sobie, jeśli się trochę nie uspokoisz. A skoro cię zostawiłam, prześladowco, to sam sobie odpowiedz na swoje pytanie-odparła Lily.
-Ha! 1:0 dla Lily, braciszku!-zawołałam. Candy rzucił mi niezadowolone spojrzenie, po czym wrócił wzrokiem z powrotem do swojej dziewczyny.
-Wredna jesteś. Ale to nic, taką też cię lubię. Kto wie, może nawet bardziej wolę tą twoją zadziorną, pewną siebie, odważną i trochę złośliwą wersję, zwłaszcza w łóżku-odparł mój brat. Ledwo powstrzymując się od śmiechu, spojrzałam na Lily, której twarz wyrażała szok i niedowierzanie.
-No dobra, teraz jest remis-stwierdziłam, po czym, nie mogąc się już dłużej powstrzymać, zaczęłam cicho chichotać. Lily spojrzała na mnie, jakbym zamordowała jej matkę.
-Po czyjej ty właściwie jesteś stronie?-spytała.
-Po swojej, oczywiście-odparłam, nie kryjąc swojego zadowolenia. Candy zaśmiał się cicho, a Lily pokręciła z niedowierzaniem głową.
-Zaczynam mieć was naprawdę dość-stwierdziła.
-Wcale nie, kochasz nas!-zawołałam.
-A mnie zwłaszcza!-dodał mój brat.
-Jesteście niemożliwi!
-A jednak jesteśmy jak najbardziej możliwi, w końcu jakoś żyjemy! Powinnaś być nam wdzięczna za to, że istniejemy i że w ogóle zwróciliśmy na ciebie uwagę-stwierdził Candy.
-Aha? Wiesz, mam dziwne wrażenie, że właśnie powiedziałeś mi, że nie jestem dla ciebie dość dobra! To jest właśnie jeden z powodów, dla których zaczynam mieć cię dość-powiedziała Lily. Ja znów się roześmiałam, nie mogąc wyrobić ze śmiechu, a Candy'emu zdecydowanie zrzedła mina, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło.
-Dobra, ale może w końcu wymyślimy coś sensownego? Czy będziemy się tak cały tydzień nudzić? Chociaż...Wiem! Gdy nie wiesz, co masz robić, poćwicz cyrkowe sztuczki! Co wy na to?!-zawołałam podekscytowana. Candy'emu moje ożywienie się udzieliło, za to Lily już nie za bardzo.
-Ja wolę nie...-powiedziała cicho Lily.
-Niby dlaczego?-spytał Candy.
-Nie chcę się bawić, zwłaszcza teraz. Za bardzo martwię się tym tygodniem, poza tym to byłoby nie fair w stosunku do mojej rodziny. Nie mogę się tak zabawiać, kiedy ważą się przyszłe losy nas wszystkich! Ale was to aż tak nie dotyczy, możecie się bawić...-odparła, dość niepewnie.
-Ale właśnie o to chodzi! Nie powinnaś się tak stale zamartwiać, bo nam tutaj osiwiejesz! Zresztą, wszystko, co dotyczy ciebie, dotyczy też i nas! Chodź, nie przyjmuję odmowy!-zawołał Candy, po czym chwycił Lily za rękę i pociągnął ją za sobą. Ta natychmiast zaczęła mu się wyrywać, ale z marnym skutkiem.
-Nie, Candy, ja nie chcę! Naprawdę! Zostaw mnie!-wołała, tak jakby nie pojmowała jednej prostej rzeczy. Sprzeciwiać to ona się mogła Candy'emu tylko w teorii, w praktyce mogła o tym co najwyżej pomarzyć.
~*~
-Jak ja ci się dałam na to namówić, daj mi spokój, ja chcę na dół, chcę spokoju, chcę móc tylko trochę odpocząć i mieć spokój!-zawołałam załamana.
-O spokoju już mówiłaś-odparł Candy, łapiąc mnie w pasie, kiedy odwróciłam się w jego stronę, chcąc zejść z powrotem na ziemię. Jak ja się tutaj w ogóle znalazłam?-pomyślałam. Chciałam go wyminąć, ale on ani myślał mi na to pozwolić.
-Nic z tego, cukiereczku. Teraz jesteś na mojej łasce i niełasce. Robimy sztuczki, albo stoimy tutaj do rana, bo ja na pewno nie pozwolę ci zejść na dół-powiedział z uśmiechem, najwyraźniej zadowolony z siebie.
-To okrutne! Jesteś sadystą!-zawołałam, odwracając na chwilę głowę w stronę trapezu.
-Tak, i nawet nie wiesz, jak mi z tym dobrze-stwierdził, nadal się przy tym uśmiechając.-Pospiesz się lepiej, bo Cane zamierza cię potem wynająć do jeszcze paru innych sztuczek-dodał.
-Czy mi się wydaje, czy jestem waszą zabawką?-zapytałam.
-Tak, ale bardziej moją niż Cane-stwierdził błazen. Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
-Naprawdę jesteś okropny i niemożliwy-stwierdziłam
-Daj spokój, takiego mnie przecież uwielbiasz. Poza tym...-Candy na chwilę przerwał, zbliżył się do mnie jeszcze bardziej i delikatnie ujął mnie pod brodę, zmuszając tym samym, abym spojrzała prosto w jego różowo-fioletowe oczy.-...jesteś cały czas tak bardzo tym wszystkim zmartwiona. Daj sobie szansę trochę odpocząć, wyluzować, inaczej jeszcze dostaniesz od tego wszystkiego szału-dodał, po czym złożył na moich ustach lekki pocałunek, nasze wargi ledwo się ze sobą zetknęły, ale to wystarczyło, aby mnie uciszyć.
Candy odsunął się ode mnie.-Mam cię zacząć tu i teraz błagać? No proszę cię, komu jak komu, ale mi chyba nie odmówisz kilku chwil przyjemności-powiedział. Następnie objął mnie i zamknął w szczelnym uścisku, sprawiając tym samym, że nasze ciała znów znalazły się niewyobrażalnie blisko siebie. Zaczęłam dopuszczać do siebie myśl, że Candy miał poniekąd rację. Zamartwianiem się i tak nic bym nie zdziałała. Powinnam dać sobie chwilę, żeby móc odetchnąć, odstresować się. Dzięki temu mogłabym nawet lepiej się potem nad tym wszystkim skupić. Tyle że nadal tkwiła we mnie ta myśl, że jestem to mimo wszystko winna swojej rodzinie. Nie chciałam pogodzić się z faktem, że ja mam się bawić, podczas gdy wokół mnie dzieje się tyle złego. Znałam jednak Candy'ego na tyle, żeby wiedzieć, że on mi nie odpuści. Pozostało mi więc tylko, nie bez przyjemności, zgodzić się na jego propozycję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top