Rozdział 72

-Nadal uważam, że to niewyobrażalnie, straszliwie, ogromnie i nieskończenie głupi pomysł, oraz że można by to było inaczej załatwić!-zawołała, cały czas zła, Cane.

-Nie-odparłem, nawet na nią nie patrząc. Twarz miałem cały czas schowaną w dłoniach, bo miałem już dość jej ciągłego narzekania i nie chciało mi się na nią nawet patrzeć. Najgorsze w tym wszystkim było chyba to, że Lily w tym czasie smacznie sobie spała, a ja musiałem znosić humory Cane.

-Tak!

-Nie.

-Tak!

-Nie.

-Tak!

-Cane, nie. Tak będzie najlepiej-odparłem, w końcu podnosząc na nią wzrok.

-Nie rozumiem tego. Mówisz "tak będzie najlepiej" o sytuacji, kiedy my cały czas jesteśmy praktycznie tuż obok naszych wrogów?-spytała.

-Jak to mówią, miej blisko przyjaciół, wrogów jeszcze bliżej-odparłem, siląc się na uśmiech.

-Ale kurde nie za ścianą swojego cyrku! Od razu może wyruszmy z powrotem do tego pałacu następnego dnia i wyłóżmy im się jak na tacy! Na przykład poddając się!-zawołała Cane. Pokręciłem z politowaniem głową.

-Powiedz mi, co by się stało, gdybym nagle znienawidził Lily tak bardzo, że nawet nie mógłbym na nią patrzeć? Rozstalibyśmy się i kazałbym jej się wynosić w cholerę? Co byś zrobiła? Została ze mną, czy poszła z nią, siostrzyczko?-zapytałem. Cane spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakbym zapytał ją, czy wolałaby spłonąć żywcem czy się utopić.

-Ja...Nie muszę niczego wybierać, bo tak nie jest i nigdy nie będzie! Nie rozstaniecie się nigdy!-zawołała po chwili. Uśmiechnąłem się lekko, słysząc jej słowa.

-No, ale gdyby tak było? Problem leży w tym, że Lily nie kocha nas bardziej od swojej rodziny, ani ich bardziej od nas. W niej jest tyle dobroci i miłości, że starczyłoby jej, żeby nią obdarzyć wszystkich ludzi na świecie i jeszcze by zostało. Ona ich kochała...kocha...I naprawdę musi być jej ciężko. Nie myśl sobie, że ja mam jakiekolwiek nadzieje, że to wszystko się jakkolwiek ułoży. Ale po prostu czuję, że jeśli choć trochę tutaj zostaniemy, Lily co prawda trochę jeszcze pocierpi, ale przekona się, że musi od nich odejść. Znając ją, gdyby dała nam się teraz przekonać do odejścia, obwiniałaby się potem o to, że tak łatwo się poddała i nie pomogła swojej rodzinie. A ja myślę, że, będąc cały czas tutaj, na miejscu, sama powoli zacznie oswajać się z myślą, że oni jej już nie chcą i że jej nienawidzą. Jak wspomniałem, będzie przez to cierpieć, ale mniej niż gdybyśmy od razu stąd odeszli i ona obwiniałaby się resztę życia o porzucenie swojej rodziny na pastwę losu. Albo gorzej, na pastwę Juana-odparłem.

-Czyli, czy ja dobrze rozumiem, ty po prostu uważasz, że zostanie tutaj sprawi, iż Lily łatwiej pogodzi się z tą całą sytuacją? I w konsekwencji da się przekonać, żeby zniknąć stąd razem z nami, odejść w cholerę?-spytała Cane.

-Dokładnie tak. Dajmy jej trochę czasu, zobaczymy, jak to się potoczy-odparłem. Cane nic więcej nie powiedziała, przez co nie miałem zielonego pojęcia, co myśli o tym wszystkim i czy podziela moje zdanie, choć w sumie aż tak bardzo mnie to nie obchodziło. Byłem właściwie pewien, że to najlepsze możliwe rozwiązanie tej sytuacji.

~*~

Krzyknęłam cicho z zaskoczenia, po czym, sama nie wiedząc dokładnie w jaki sposób, wylądowałam na podłodze, robiąc przy tym sporo hałasu. Głową przy okazji walnęłam chyba o kran i aż mnie zamroczyło. Świetnie, nie wykończył mnie Juan, jego ludzie, ani nikt inny, więc teraz ja sama się wykończę pod prysznicem-pomyślałam, dotykając bolącego miejsca z tyłu głowy. Jednocześnie zgięłam nogi w kolanach i oparłam się plecami o ściankę kabiny naprzeciwko drzwi. Nim się jednak spostrzegłam, drzwi do kabiny otworzyły się, a raczej zostały otworzone, i stanął w nich Candy.

-Żyjesz? Nic sobie nie zrobiłaś? Co ty właściwie robiłaś?-spytał, po czym obrzucił całą mnie powolnym, uważnym spojrzeniem, od góry do dołu.

-Co ty tutaj robisz?!-zawołałam, zrywając się szybko na nogi, przez co omal nie przewróciłam się po raz kolejny. Jakoś jednak udało mi się złapać równowagę, zdałam sobie jednak jednocześnie w tamtej chwili sprawę z faktu, że stoję tam przed nim zupełnie naga, więc na tyle, na ile mogłam, spróbowałam zakryć się rękoma-Wynocha stąd! Ale już!-zawołałam. Candy zaś skrzyżował ręce i oparł się delikatnie ramieniem o te głupie drzwi, cały czas uważnie lustrując mnie wzrokiem. Zachowywał się, jakby zupełnie nie słyszał moich słów.

-Szukałem cię, dość długo. Chciałem sprawdzić, czy nie ma cię w łazience, a kiedy się tutaj zjawiłem, usłyszałem, jak prawie zabiłaś się pod prysznicem. Nie mogłem pozostać na to obojętny, musiałem przekonać się, czy mojemu cukiereczkowi nic nie jest-odparł.

-Super, świetnie, a teraz spadaj!-zawołałam. Błazen jednak ani myślał chyba gdziekolwiek odchodzić.

-Właściwie to coś mi uświadomiłaś...-stwierdził.

-Candy, bardzo się z tego powodu cieszę, ale możemy o tym porozmawiać później? W lepszych okolicznościach? Chcę się w końcu umyć, idź sobie!-krzyknęłam, całkowicie załamana jego zachowaniem.

-Nie ma lepszych okoliczności niż te. Poza tym, uświadomiłaś mi, że też muszę się trochę odświeżyć-odparł, po czym szybkim ruchem zdjął z siebie koszulkę i rzucił ją w kąt. Na ten widok na chwilę aż zaparło mi dech w piersiach. Nadal sama jego obecność wywoływała u mnie takie reakcje, których sama się bałam, a co dopiero mogłabym powiedzieć o takiej sytuacji. Szybko się jednak opanowałam.

-Candy, ty chyba nie zamierzasz...-urwałam, widząc jak chłopak zaczyna zdejmować spodnie. Przeraziłam się nie na żarty. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miałam mu nawet jak uciec, bo on stał przy tych głupich drzwiach, a innego wyjścia z kabiny prysznicowej nie ma, chyba że zdecydowałabym się wybić gdzieś dziurę, ale ta opcja mi się nie uśmiechała zbytnio.

-Dlaczego nie?-spytał. Swoim zwyczajem przechylił przy tym lekko głowę w bok. A gdy na niego spojrzałam, spostrzegłam, że pozbył się już dolnej części swojej garderoby. Wraz z bielizną. Kiedy tylko to zauważyłam, szybko uciekłam spojrzeniem w bok.

-Ja...No...Bo...Nie możemy...się razem...no...-sama nie wiedziałam, co chcę powiedzieć i jak powinnam to powiedzieć. Nie wiedziałam tylko, co odebrało mi mowę, sytuacja, w której się znaleźliśmy, czy sama obecność Candy'ego.

-Daj spokój!-powiedział błazen. Następnie wszedł do kabiny i zamknął ją za sobą, po czym w ułamku sekundy znalazł się przy mnie i przycisnął mnie do ściany, nie pozostawiając praktycznie żadnego wolnego miejsca między nami. Nasze ciała idealnie do siebie przylegały, a myśl, że on też to teraz doskonale czuje, ani trochę mi nie pomagała. Następnie Candy chwycił mnie za ręce, którymi do tej pory próbowałam się przed nim zasłonić, i unieruchomił mi je po bokach głowy.-Przecież już widziałem cię bez ubrań nie raz i szczerzę mogę powiedzieć, że nie masz się czego wstydzić-dodał, uśmiechając się przy tym lekko, z zadowoleniem. Mnie na dźwięk tych słów aż sparaliżowało, Candy zaś w tym czasie pochylił się i zaczął mnie delikatnie całować po szyi. Stęknęłam cicho.

-Candy...-szepnęłam, a on odsunął się ode mnie nieznacznie.

-No co?-zapytał, siląc się na niewinny ton. Ciepła woda zdążyła już zmoczyć nieco jego włosy i resztę ciała. Tego cholernego ciała, którego tak w tamtej chwili pragnęłam, z czego ze zgrozą zdałam sobie sprawę.

-N-nic, tylko...mieliśmy wziąć prysznic-odparłam.

-Przecież bierzemy-stwierdził błazen.

-Tak nie wygląda prysznic!

-Nasz właśnie tak będzie wyglądał-odparł. Chciałam jeszcze zaprotestować, ale nie zdołałam, bo Candy zamknął mi usta pocałunkiem, nie zważając na moje ciche protesty. Moje marne próby wyrwania mu się też nic nie dały, zdecydowanie za mocno mnie trzymał. Docisnął mnie mocniej do ściany, a ja miałam wrażenie, że zaraz przebiję się przez nią na wylot. Poza tym, kiedy poczułam go znów tak blisko, ponownie obudziło się we mnie to uczucie. Przyjemnie uczucie, które, poczynając od okolic brzucha, rozlało się po całym moim ciele. Prawdziwe i niepohamowane pożądanie, czyli coś, czego nadal trochę się bałam. Poczułam, jak Candy powoli zsuwa swoją dłonią, przejeżdżając nią po całym moim ciele, leniwie, jakby nigdzie się nie śpieszył. Zatrzymał się dopiero w okolicy piersi, wokół jednej z nich zaczął zataczać palcem delikatne kółka, co spowodowało u mnie głośne westchnięcie.

-Candy, nie powinniśmy...Nie teraz, nie w takiej chwili-powiedziałem cicho, ale on nic sobie z tego nie zrobił. Jego odpowiedzią na moje słowa było to, że przestał mnie całować delikatnie po szyi, co robił dotychczas, wyprostował się, objął mnie w talii i nieznacznie uniósł nad ziemią, w konsekwencji więc byłam trochę wyżej od niego. On to perfidnie wykorzystał i zanim jeszcze zdążyłam cokolwiek powiedzieć, polizał skórę na mojej piersi, zatoczył językiem kółko wokół sutka. Zaskoczona tym wszystkim, krzyknęłam cicho, zatapiając przy tym ręce w jego na dobre już mokrych włosach. Candy odsunął się ode mnie.

-Rozumiem, że to ci się podoba? To ciekawe, co powiesz na to-powiedział, po czym opuścił mnie powoli na ziemię. Następnie znów przycisnął mnie do ściany, jedną dłoń zostawił na mojej talii, a drugą zsunął niżej, aż do uda. Podniósł lekko moją nogę i przywarł do mnie jeszcze bliżej, a ja poczułam wtedy coś...coś twardego. I aż za dobrze wiedziałam, czym to "coś" było. Najgorsze i zarazem najlepsze w tym wszystkim było to, że znaleźliśmy się już na drodze, z której nie było powrotu. Ale przynajmniej, będąc tam razem z Candy'm, choć przez chwilę mogłam czuć się po prostu spokojnie, bezpiecznie, szczęśliwie. Ta mieszanka uczuć, którą odczuwałam, była wprost niemożliwa do opisania. Wcześniej tak się przed tym wzbraniałam, a teraz, zresztą nie po raz pierwszy, miałam ochotę przylgnąć do Candy'ego z całych sił i już nigdy więcej nie wypuścić go ze swoich ramion.

~*~

Absolutnie nie taki był mój zamiar, kiedy poszedłem jej szukać. Ale przejąłem się, gdy usłyszałem ten hałas, chciałem sprawdzić, co z nią, a gdy już ją zobaczyłem, nagą, całą zmoczoną, zjawiskowo piękną...Nie mogłem wprost nad sobą zapanować. Musiałem, po prostu musiałem to z nią zrobić. Kiedy znalazłem się tak blisko niej, kiedy przylgnęła do mnie ciałem, kiedy poczułem dotyk jej nagich piersi, który doprowadzał mnie do szału, finał tego wszystkiego był więcej niż pewny. Mogłoby się wtedy walić, palić czy nie wiadomo co jeszcze, ale dla mnie w tamtej chwili najbardziej na świecie liczyła się Lily i każda spędzona z nią sekunda. W naszej obecnej sytuacji czas, który mogliśmy spędzić ze sobą, niczym się nie przejmując, skupiając się tylko na rozkoszy, był bardzo cenny. A to właśnie był taki czas. Czas, w którym zamierzałem dać z siebie Lily jak najwięcej, wszystko, co tylko mogłem w ogóle jej dać. Pragnąłem cały należeć do niej i tylko do niej i żeby ona w zamian oddała się tak samo mi i należała do mnie i tylko do mnie. Na zawsze, na wieczność, po wsze czasy, żebyśmy byli tylko my i nikt inny. Nie mogłem się wprost powstrzymać, nachyliłem się nieco i drżącym z pożądania głosem wyszeptałem:

-Tylko my, na zawsze-powiedziałem, po czym przygryzłem delikatnie jej szpiczaste ucho, jednocześnie powoli, ale stanowczym ruchem w nią wchodząc. Lily krzyknęła cicho, co po chwili przemieniło się krótki jęk, zakończony westchnięciem, jasno symbolizującym, jak bardzo jej się to spodobało. Mogła zgrywać taką niewinną, sierotkę, nieskalaną, wieczną dziewicę, ale ja swoje wiedziałem. Lubiła seks, i to w dodatku, lubiła seks ze mną. Zresztą, gdyby ktokolwiek inny ośmielił się ją tknąć, zajebałbym na miejscu, zanim w ogóle zorientowałby się, o co chodzi. Niestety ta myśl przywołała pewno wspomnienie, o których wolałbym nie pamiętać, zwłaszcza nie w takiej chwili. Przestałem więc natychmiast rozwodzić się nad tym wszystkim i skupiłem się na Lily, na jej szczerych i tak cholernie mocnych reakcjach na wszystko to, co robiliśmy. Co ja z nią robiłem, już nie mówiąc o tym, co zamierzałem z nią zrobić. Dziewczyna na początku mocno wczepiła mi się dłońmi w ramiona, tak, że, przyznam szczerze, trochę mnie to zabolało, ale kiedy ją podniosłem, żeby było nam wygodniej, przeniosła ręce i zarzuciła mi je na szyję. Lily znów przywarła do mnie cały swoim ciałem, przez co nie było nawet mowy o tym, żebym się pohamował. Nie przy niej i nie w tamtej chwili.

~*~

-Nie mów mi tylko, że cały czas tutaj na mnie czekałeś-powiedziałam, podchodząc do łóżka, na którym leżał błazen.

-Dobrze, mogę ci tego nie mówić, ale nie zmieni to faktu, że tak właśnie było-odparł.

-Dlaczego?-spytałam.

-A dlaczego nie?-zapytał on, po czym usiadł na łóżku. Z jego twarzy nie znikał uśmiech zadowolenia.-Najpierw pozbyłaś się mnie z łazienki, a teraz nawet nie pozwalasz na siebie czekać? Zaczynam wierzyć, że traktujesz mnie jak rzecz do zaspakajania swoich niecnych i nieczystych seksualnych żądz. A nie możesz tak robić, wybacz mi kochana, ale rolę zboczeńca mamy już obstawioną, więc nawet ze mną w tej kwestii nie konkuruj, bo i tak przegrasz-dodał. Jego przemowa sprawiła, że całkowicie mnie zamurowało, stałam po prostu przed nim i wpatrywałam się w niego z lekkim zażenowaniem, jakby mówił do mnie w innym języku. On na ten widok roześmiał się na dobre, a kiedy, oburzona, kazałam mu się uspokoić, złapał się za brzuch, padł z powrotem na łóżko i tylko bardziej się rozchichotał.

-Przestań! Zaczynam mieć dziwne wrażenie, że ty mnie sobie wziąłeś tylko po to, żebym cię rozbawiała!-zawołałam, pochylając się nad nim.

-No co ja poradzę, że jesteś taka zabawna?-spytał, gdy już się uspokoił.

-Ty...!-zawołałam.

-Tak, ja-odparł, z kretyńskim uśmieszkiem na twarzy.

-Nienawidzę cię-stwierdziłam.

-Poprawka. Kochasz mnie. Uwielbiasz. Ubóstwiasz. Nie wyobrażasz sobie życia bez mojej osoby-odparł błazen. Popatrzyłam na niego z powątpiewaniem.-A nasz dzisiejszy, swoją drogą, idealny początek dnia, jest tylko na to wszystko najlepszym dowodem!-dodał, po czym chwycił mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Zaskoczona, zachwiałam się i upadłam na niego, a nasza twarze znów znalazły się w odległości paru centymetrów od siebie. Candy oblizał lekko swoje usta, a potem pocałował mnie, z pasją i zachłannie, tak jak tylko on potrafił. Nie mam pojęcia, ile to trwało, ale w końcu odnalazłam w sobie dość sił, żeby ten pocałunek przerwać. Odsunęłam się od niego.

-Powinniśmy zająć się czymś bardziej pożytecznym. Poza tym mamy jeszcze mnóstwo spraw na głowie-dodałam. Wstałam z łóżka, Candy na szczęście nie próbował mnie zatrzymywać i zabrał swoje dłonie z mojej talii, następnie usiadł i przyjrzał mi się uważnie.

-Jakich niby spraw?-zapytał.

-No, Juana, moją rodzinę, naszą obecną sytuację, to, co się wydarzyło...

~*~

Lily posmutniała. Znowu. I znowu przez nich. Nie rozumiałem, po co ona w ogóle do tego wszystkiego wraca, ale cóż, jak widać nie była jeszcze w stanie pogodzić się z tym i całkowicie o nich wszystkich zapomnieć. A ja musiałem się wykazać cierpliwością i być dla niej wsparciem, licząc na to, że kiedyś w końcu dotrze do niej, jak bardzo ci wszyscy ludzie ją krzywdzą i że ich nie potrzebuje. Osobną jednak kwestią było to kiedy to "kiedyś" nadejdzie. Na razie nie zapowiadało się, żeby ta przemiana miała nastąpić jakoś specjalnie szybko. Westchnąłem cicho, po czym wstałem, podszedłem do Lily i delikatnie ją przytuliłem.

-Jasne, rozumiem. Mamy jeszcze tyle spraw do załatwienia i omówienia. Ale teraz, najpiękniejszą z nich, jest śniadanie-powiedziałem. Następnie odsunąłem się od niej i uśmiechnąłem się lekko. Lily popatrzyła na mnie z wdzięcznością. Dla tego spojrzenia mógłbym zrobić chyba wszystko. W ogóle, dla niej całej mógłbym zrobić wszystko. Gdybym powiedział, że mógłbym dla niej zabić, byłoby to zbyt banalne, bo do tego akurat nie potrzebowałem konkretnego powodu. Mogę jednak śmiało powiedzieć, że zrobiłbym chyba wszystko, co tylko ona by mi kazała. Sam nie miałem pojęcia, kiedy ta mała czarownica rzuciła na mnie taki urok, ale jedno było dla mnie pewne. Kochałem ją bardziej od siebie, niczego na świecie nie pragnąłem bardziej jak tylko aby móc być z nią, cieszyć się jej szczęściem, po prostu ją kochać i chronić przed cierpieniami. Dlatego właśnie tak bardzo chciałem, żeby w końcu przejrzała na oczy i zostawiła tą swoją pieprzoną rodzinę, skoro nie chcą jej pomocy, powinni sami się o siebie zacząć martwić, ona zrobiła już dość dla nich. Miałem tylko nadzieję, że Lily szybko to pojmie i będziemy mogli skończyć wreszcie ten cały cyrk.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top