Rozdział 71

Istniała opcja, że Lily nie da się tak długo nam prowadzić i zacznie się znowu wyrywać, aby wrócić do tych ludzi, którzy szczerze pragnęli jej krzywdy. Tak jakby nie było przyjemniejszych sposobów na popełnienie samobójstwa. Dlatego też na szybko znalazłem jakieś ustronne miejsce i zaproponowałem im nowe rozwiązanie, na które na szczęście Cane przystała. Lily miała przez cały czas minę, jakby w ogóle mnie nie słuchała, więc uznałem, że też się zgadza. Cane i ja "wezwaliśmy" nasz cyrk, czyli teleportowaliśmy go w okolice pałacu, tak, że kiedy wybiegliśmy na zewnątrz, mieliśmy do niego tylko kawałek. Oczywiście nie było tak kolorowo, wcześniej musieliśmy przebiec pół cholernego pałacu i cały dziedziniec, a Lily była w takim szoku, że ani myślała chyba użyć mocy niewidzialności, więc co najmniej kilka razy zostaliśmy zaatakowani przez strażników Juana i paru musieliśmy zabić. Staraliśmy się jednak za wiele nie walczyć, aby nie tracić niepotrzebnie czasu. Kiedy znaleźliśmy się w naszym cyrku, znów go teleportowaliśmy tam, gdzie powinien być. Na szczęście przez cały ten czas, który spędziliśmy, odpoczywając, nasza energia na tyle się zregenerowała, że mogliśmy pozwolić sobie na takie wyczyny. Przez chwilę panowała całkowita cisza, niczym niezmącona.

-Lily...-powiedziałem, odwracając się w stronę dziewczyny. To jakby ją "aktywowało".

-Oni mnie nienawidzą!-zawołała dziewczyna i załkała. Natychmiast przyciągnąłem ją do siebie i mocno przytuliłem. Aż cisnęły mi się na usta słowa "a nie mówiłem", ale jakoś powstrzymałem się, żeby je wypowiedzieć. To by w końcu w niczym nie pomogło, tylko wręcz zaszkodziło jej w obecnej sytuacji. Nagle Lily odskoczyła ode mnie i omal przy tym nie wpadła na Cane.

-Ty się pewnie cieszysz! Spełniły się wszystkie twoje marzenia, miałeś rację! Znienawidzili mnie!-zawołała Lily. Więcej nie była w stanie powiedzieć, zamiast tego na dobre się rozpłakała.

-To nieprawda. Mimo że nadal nie wierzyłem w to, żeby oni byli dla ciebie dobrzy, nie chciałem, żeby cię skrzywdzili-powiedziałem ze spokojem. Jednocześnie odszukałem wzrokiem Cane, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały, gestem wskazałem jej korytarz, żeby zostawiła nas samych. Dziewczyna przez chwilę przyglądała nam się z wahaniem, ale w końcu odeszła, za co byłem jej wdzięczny.-Nic ci nie jest?-zapytałem, podchodząc do niej powoli jeszcze raz. Lily zdawała się nie słyszeć moich słów, w ogóle na nie nie zareagowała.

-Jak to jest możliwe?! Dlaczego?! Dlaczego!-krzyczała dziewczyna. Chwilę później chwyciła się za włosy, zacisnęła pięści i zaczęła je szarpać. Na to już nie mogłem patrzeć, jak sama sprawia sobie ból.

-Ej, przestań!-powiedziałem, chwytając ją za ręce. Lily na szczęście przestała się szarpać i popatrzyła na mnie tym swoim smutnym, pełnym cierpienia bólu. Tego właśnie cały czas się bałem. Tego, że oni ją tak bardzo zranią. Że Lily będzie musiała cierpieć tak jak kiedyś Cane i ja, a ja tego dla niej nie chciałem.

-Ale co ja takiego zrobiłam?-spytała cicho dziewczyna.-Oni myślą, że chciałam ich skrzywdzić! To wszystko moja wina! Gdybym była mądrzejsza, lepiej bym to przemyślała i nie dopuściła do tego wszystkiego! Byłam głupia i...

-Przestań! To oni są ślepi, zmierzyli cię swoją miarką. Lily, zrozum, oni myślą, że skoro jako ludzie są zdolni do takich okropieństw, to ty pewnie też, bo ja wiem, przyłączyłaś się do nas i zabijasz z nami? Może właśnie to o tobie myślą? W takim wypadku to byłaby bardziej nasza wina, niż twoja. Bez nas lepiej być może dogadałabyś się z tą swoją "rodzinką", a być może nie. Być może i tak zareagowaliby tak na twój powrót, nie możemy tego wiedzieć. Ale jedno jest pewne, to NIE JEST TWOJA WINA!-zawołałem.

-Candy...Ty naprawdę uważasz, że wszyscy ludzie tacy są?-zapytała, całkowicie załamana i pozbawiona nadziei, Lily. Zbliżyła się przy tym do mnie jeszcze bardziej i oparła głowę o moje ramię.

-Cóż, nie twierdzę, że nie potrafią czasem czynić dobra. Ale znacznie częściej ranią. Myślą tylko o sobie. Oszukują. Zawodzą. Mają się za panów świata i myślą, że wszystko im wolno, że nie muszą liczyć się z niczyimi uczuciami i mogą zadawać innym ból-powiedziałem. Lily odsunęła się ode mnie nieznacznie i popatrzyła mi prosto w oczy.

-Skoro uważasz ludzi za tak złych, dlaczego sam postanowiłeś zostać mordercą? Większość ludzi, nawet jeśli są źli, jak uważasz, nie zabija-powiedziała.

-Cóż, ja...myślę, że kiedy zrozumiałem, jak źli są ludzie, sam uznałem, że nie warto się starać i być dobrym. Że najlepiej będzie po prostu żyć i doskonale się bawić, kosztem tych potworów. Wiem, że to było głupie i nic mnie nie usprawiedliwia, ale po prostu tak bardzo ich nienawidziłem, że życzyłem wszystkim śmierci w najgorszych męczarniach. Dopiero kiedy spotkałem ciebie, zrozumiałem błędy w swoim rozumowaniu-odparłem zgodnie z prawdą. Lily przez chwilę nic nie mówiła, tylko uważnie mi się przyglądała. Po jej policzkach nadal spływały łzy, otarłem je więc.

-Czuję się tak, jakbym, zyskawszy was, straciła rodzinę-powiedziała cicho.

-To oni stracili ciebie, przez swoją głupotę. Lily, to oni nie mają pojęcia, co zrobili, co tracą. Gdyby naprawdę cię kochali i znali, wiedzieliby, że nie jesteś zdolna do takich rzeczy. Nawet ja to wiem, a znamy się przecież tak krótko!-powiedziałem, po czym objąłem ją i jedną ręką delikatnie pogłaskałem ją po plecach, a drugą po głowie.

-Nie mów tak. Oni nie są źli, Adele na pewno nie...

-Nadal zamierzasz ich bronić?-spytałem. Odsunąłem się od nie i spojrzałem prosto w jej oczy.

-Tak. Bo nie wierzę, że naprawdę są źli. To wszystko to pewnie sprawka Juana. To on zrobił coś i...

-Jak miałby coś zrobić? Co, kazał tej twojej "rodzinie" cię znienawidzić i oni od tak to zrobili? Przecież to nie ma sensu! Przestań ich stale usprawiedliwiać, oni cię skrzywdzili! Nienawidzę ich za to. Dzięki tobie ludzie na jakiś czas stali się dla mnie obojętni, ale teraz nie znoszę ich jeszcze bardziej, zwłaszcza tej twojej rodzinki!-zawołałem wściekły. Miałem się przed tym wszystkim hamować, ale nie potrafiłem dłużej tego w sobie trzymać. Nie rozumiałem, jak ona mogła po tym wszystkim jeszcze ich bronić.-Czy ty jesteś aż tak głupia, że nie widzisz tego, co oni ci zrobili?!-dodałem. Lily, nawet jeśli chciała coś odpowiedzieć, to nie była w stanie, bo na nowo się rozpłakała. Świetnie Candy, teraz możesz sobie pogratulować-pomyślałem, tym razem zły na samego siebie.-Lily, cukiereczku, przepraszam. Nie chciałem tego wszystkiego powiedzieć, po prostu martwię się o ciebie.

-Dlaczego ja mam wrażenie, że ty tylko stale chcesz udowodnić mi, jak bardzo jestem naiwna? I głupia, jak sam powiedziałeś!-odparła dziewczyna.

-Nie, to nie tak! Ja po prostu chciałbym, żebyś już nie cierpiała! Jeśli nadal będziesz się łudzić, że oni cię naprawdę "kochają", będziesz dalej miała nadzieję i dalej będziesz cierpieć! A ja nie pozwolę na to, aby ktoś cię krzywdził. Nie pozwolę, rozumiesz? Po prostu nie pozwolę-powiedziałem, po czym odsunąłem się kawałek od Lily. Ponownie otarłem jej łzy, po czym ująłem ją delikatnie pod brodę i uśmiechnąłem się do niej lekko. Chciałem, żeby wiedziała, że zawsze może na mnie liczyć.

-Dziękuję, Candy. Dziękuję-powiedziała, po czym ponownie się we mnie wtuliła, przeciwko czemu oczywiście ani myślałem protestować.

~*~

Usłyszała ciche pukanie, jednak nawet nie zareagowała. Po chwili do środka nieśmiało weszła Laura.

-Ja...mogłabym prosić o chwilę rozmowy?-zapytała cicho. Adele odwróciła się od okna i spojrzała na nią takim wzrokiem, jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, kim jest dziewczyna. Zaraz jednak ten wyraz zaskoczenia zniknął z jej strony.

-Tak, tak, oczywiście. Myślałam tylko, że to może któryś strażnik twojego ojca przyszedł powiedzieć mi coś więcej-powiedziała królowa, podchodząc do swojego biurka. Laura powoli podeszła i usiadła niepewnie po drugiej stronie.

-Coś więcej? O czym niby? Czy to ma coś wspólnego z tym zamieszaniem, które miało miejsce? Co się właściwie stało? Wszyscy mówią coś o Lily, o jakichś morderstwach?-spytała dziewczyna. Kobieta westchnęła.

-Lily do nas...wróciła-zaczęła.

-Naprawdę? I co, co z nią? Gdzie teraz jest? Będę mogła ją poznać?-zapytała Laura. Adele popatrzyła na nią uważnie. Chciała ocenić, czy reakcja dziewczyny była szczera, na to jednak wyglądało.

-Obawiam się, że nie-powiedziała wreszcie. Laura natychmiast posmutniała.

-Dlaczego?-spytała. Adele nie odpowiedziała. Nie była w stanie. Pochyliła się tylko, schowała twarz w dłoniach i zapłakała. Zaskoczona Laura, nie wiedziała nawet do końca, jak powinna zareagować.

-Co się stało? Powiedziałam coś nie tak?-spytała. Adele wyprostowała się na krześle i otarła łzy rękawem sukni.

-Nie, to absolutnie nie twoja wina. Po prostu...Tak bardzo się o nią martwiłam, tak długo na nią czekałam, a ona...okazała się...Nie, to nie może być prawda! Cholera, powinnam jej wysłuchać, ale tak się bałam! O dzieci, o siebie...On sam powiedział, że przyszli, żeby mnie "dorwać"-powiedziała cicho Adele, nawet nie patrząc na Laurę. Zamiast tego tępym wzrokiem wpatrywała się w blat biurka.

-Co? Proszę mi wybaczyć, ale ja nic nie rozumiem-odparła nieco zagubiona dziewczyna. Adele dopiero po chwili podniosła na nią swój smutny wzrok.

-Może to i lepiej-odparła. Więcej nic nie powiedziała. Potrzebowała kogoś, komu mogłaby się wygadać. Powierzyć wszystkie swoje zmartwienia i troski. Każdy powinien mieć kogoś takiego. Dla Adele tym kimś była zawsze Lily, ale teraz... Co zrobić, kiedy to właśnie ta bliska osoba jest źródłem największych zmartwień? Adele dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że teraz chciała po prostu przelać wszystkie swoje troski na Laurę, a biedna dziewczyna nie powinna musieć tego znosić. Kobieta naprawdę bardzo to wszystko przeżywała i zupełnie nie wiedziała, co robić.

Nie chciała wierzyć, że Lily ot tak mogłaby zupełnie się zmienić, zacząć zadawać się z mordercami, samemu się taką stać, jednak fakty były faktami. Choć Adele nie mogła tego wszystkiego zaakceptować, to przede wszystkim musiała zadbać o bezpieczeństwo swoich dzieci i innych osób. Nigdy jednak nie chciała krzywdy Lily, liczyła mimo wszystko na to, że żołnierze Juana szybko złapaliby ją, nie sprawiając jej przy tym wiele bólu. Choć wiedziała, że w ten sposób właściwie okłamywała sama siebie, bo "żołnierze Juana" i "niesprawianie bólu" nawzajem się wykluczają. Ale w tej sytuacji naprawdę nie było innego wyjścia...Chciałam tylko, żeby unieszkodliwili Lily, żeby na pewno nie mogła zrobić nikomu krzywdy, ona i tamta dwójka...Potem może miałybyśmy szansę porozmawiać i wszystko by się wyjaśniło-pomyślała Adele.

-Przecież nie chciałam jej krzywdy-powiedziała cicho kobieta. Laura spojrzała na nią zaskoczona.

-Co proszę?-spytała dziewczyna. Adele podniosła na nią spojrzenie swoich smutnych oczu.

-Chyba powinnam ci opowiedzieć w końcu, co się właściwie tutaj stało. Żebyś nie musiała się wszystkiego domyślać-powiedziała królowa, po czym streściła krótko Laurze cały przebieg wydarzeń. Dziewczyna była ogromnie zaskoczona, ale też nieco wystraszona, przede wszystkim zaś bardzo się tym wszystkim przejęła i współczuła Adele.

-Jeśli tylko mogłabym coś zrobić albo na coś się przydać...-powiedziała Laura. Królowa spojrzała na nią z wdziecznością.

-Dziękuję ci za twoje poświęcenie. Doceniam to. Na razie nie widzę niczego, co mogłabyś dla nas zrobić, ale może niedługo się to zmieni. Coraz bardziej martwię się, dokąd to wszystko zmierza-stwierdziła Adele. Laura nic nie odpowiedziała, tylko pokiwała smutno głową. Ona też z dnia na dzień coraz bardziej się tego obawiała.

~*~

-Zwariowałaś-powiedziała Cane, patrząc na Lily z taką miną, jakby spodziewała się, że dziewczyna zaraz dostanie jakiegoś ataku szału, rzuci się na nią, albo zacznie sobie wyrywać włosy.

-To samo jej powiedziałem-poparłem ją. Lily spojrzała na nas wzrokiem, w którym widać było istną mieszankę uczuć, smutku, żalu, prośby.

-No błagam was! Wiem, że proszę o wiele! Wiem, że to dla was duże ryzyko...

-Dla nas?! Dla nas jak dla nas, czy ty w ogóle pomyślałaś, jakie to ryzyko dla ciebie! Wydajesz się taka miła i dobra, a tak naprawdę jesteś strasznie samolubna!-przerwała jej moja siostra. Lily spojrzała na nią zaskoczona.-Wbiłaś sobie do głowy, że chcesz odzyskać tą swoją rodzinę, nawet jeśli żadna to dla ciebie rodzina i nic innego się dla ciebie nie liczy, nawet kiedy widzisz, jak oni cię teraz traktują! Masz gdzieś to, że nam też na tobie zależy! Pomyślałaś choć raz, co ja czuję, kiedy się narażasz i coś ci się dzieje?! Nie mówiąc już o tym, co musi czuć Candy! Ale nie, ty masz gdzieś nasze uczucia, liczy się tylko twoja pojebana rodzina!-zawołała Cane. Chyba pierwszy raz widziałem ją tak złą na Lily, ale nie chciałem jeszcze w to interweniować. Byłem ciekaw, jak ona na to zareaguje. I właściwie to podzielałem zdanie Cane na ten temat. Lily na chwilę zamilkła, po czym odwróciła się w moją stronę z taką miną, jakby zabrakło jej tlenu.

-Ty też tak uważasz?-spytała cicho. Ze zdenerwowania aż splotła razem dłonie.

-Jeśli mam być szczery, to uważam, że Cane ma trochę racji. Ciągle ryzykujesz, swoim kosztem, a przez to my też cierpimy, bo nam na tobie zależy. A ty zachowujesz się, jakby dla ciebie nie miało to znaczenia-powiedziałem, krzyżując ręce.

-Ale to nie tak! To ma dla mnie znaczenie! Ale nie możemy...Ja nie mogę tak tego wszystkiego zostawić! Tutaj nadal coś nie gra, czuję to! I że to wszystko przez tego całego...Juana!-zawołała zrozpaczona. Westchnąłem i podszedłem do niej kawałek.

-Poznałaś już swoją przeszłość i to, dlaczego chciał cię złapać. Nie wystarczy ci to?-zapytałem.

-Chciałabym jeszcze zrozumieć, jak przekonał moją rodzinę, żeby mnie znienawidzili. Bo nie wierzę, że oni naprawdę...naprawdę mogliby zrobić to ot tak, bez powodu. A co, jeśli on nadal coś kombinuje?-odparła dziewczyna.

-Jeśli zniknęlibyśmy stąd, nie musiałoby nas w ogóle obchodzić, co ani z kim kombinuje-stwierdziła Cane.

-Nie zostawiłabym w takiej sytuacji was, więc mojej rodziny też nie. Bo kocham i was, i ich!-odparła dziewczyna. Cane chyba chciała coś jeszcze powiedzieć, ale ją wyprzedziłem.

-Dobra, chcesz tutaj zostać, to jeszcze nie brzmi tak źle. Ale co poza tym? Zamierzasz tu zostać i czekać w nieskończoność, aż twoja rodzina przejrzy na oczy, nie mając nawet gwarancji, że tak się stanie?-zapytałem.

-Nie, ja...Nie mam jeszcze do końca pomysłu, jak to rozegrać. Ale nie chcę stąd odchodzić! Chociaż, Cane ma rację, nie powinnam myśleć tylko o sobie, wy nie chcecie tutaj zostawać, więc może...Sama nie wiem...-w obecnej chwili można byłoby zrobić jej zdjęcie i wkleić je w słowniku przy haśle "wewnętrzne rozdarcie".

-Zaczynasz mówić z sensem w końcu!-zawołała Cane.-Daj sobie wreszcie z nimi spokój, to już sie zaczyna robić męczące, żeby nie powiedzieć żałosne! Oni cię nie chcą i nienawidzą!-dodała. Ja  w tym czasie objąłem Lily, czego ona chyba się nie spodziewała.

-Przestań tak mówić-powiedziałem do Cane, a potem zwróciłem się do Lily.-A ty przestań stale próbować wszystkim dogodzić. Wiesz, co jest w tobie jednocześnie urocze i denerwujące? To, że najbardziej na świecie chciałabyś uszczęśliwić wszystkich i nikogo nie skrzywdzić, a tak się nie da, i musisz się z tym pogodzić. Jeżeli tak bardzo tego chcesz, zostaniemy tutaj jeszcze kilka dni. Ochłoniesz i zastanowisz się, co robimy dalej. Ok?-zaproponowałem. Lily przyglądała mi się w ciszy, nieco chyba zaskoczona moimi słowami.

-Daj spokój, Candy! Naprawdę chcesz się na to zgodzić, po tym wszystkim? Przecież ten jej pomysł, żeby tutaj zostać jeszcze jakiś czas, jest niedorzeczny!-zawołała zdenerwowana Cane. Spojrzałem na nią obojętnie i potem z powrotem na Lily.

-Nią się nie przejmuj, pomarudzi i jej przejdzie-powiedziałem. Dziewczyna jednak nie wydawała się być przekonana.

-Ej! Nie mów tak o mnie!-zawołała Cane, podchodząc do nas.

-Cane, kazać jej wybierać między nami, a jej rodziną, to tak, jakby miała wybierać chociażby między tobą, a mną. Poza tym, nic się nie stanie, jak trochę tutaj zostaniemy-odparłem. Cane pokręciła niejako z rezygnacją głową.

-Normalnie nie wierzę, że ty to naprawdę mówisz-stwierdziła.

-To uwierz-odparłem, podczas gdy Lily wyswobodziła się z moich objęć.

-Ej! Nie chcę, żebyście się przeze mnie kłócili-powiedziała.

-Trochę chyba za późno, żeby temu zapobiec-stwierdziła Cane. Posłałem jej wkurzone spojrzenie, a potem spojrzałem z powrotem na zagubioną w tym wszystkim moją dziewczynę.

-Lily...-powiedziałem z powagą, a ona popatrzyła na mnie.-Zależy ci na nas?-spytałem. Dziewczyna pokiwała głową.-Mi na tobie też. Cane pewnie również, w pewnym sensie-dodałem. Przerwałem na chwilę, bo poczułem mocna uderzenie w żebra.-Au! Daj mi dokończyć, wiedźmo!-zawołałem, odsuwając się jednak na wszelki wypadek od wściekłej Cane, żeby nie miała okazji dalej się nade mną znęcać.-I ufamy ci, tak myślę...-przerwałem i popatrzyłem z powagą na swoją siostrę. Na szczęście nie zamierzała przeciwko temu chyba protestować.-Ja więc wierzę, że wiesz, co robisz. Poza tym uważam, że potrzebujesz trochę czasu, żeby się z tym wszystkim jakoś pogodzić, a może właśnie to miejsce będzie teraz do tego odpowiednie? Kraj, miasto, gdzie spędziłaś tyle lat?-dodałem, po czym uśmiechnąłem się lekko do Lily, chcąc dodać jej w ten sposób otuchy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top