Rozdział 36
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Było już dość późno, więc mocno mnie to zdziwiło. Po chwili pukanie powtórzyło się, więc byłam pewna, że się nie przesłyszałam. Wygrzebałam się z łóżka, podeszłam do drzwi i lekko je odchyliłam. Nic nie zobaczyłam, więc po chwili namysłu wychyliłam się lekko i rozejrzałam jeszcze raz, akurat w chwili, kiedy jakaś postać odwróciła się w moją stronę. Po chwili rozpoznałam Candy'ego.
-Ty? Co ty tutaj robisz? Coś się stało?-spytałam zaskoczona. W tym czasie chłopak do mnie podszedł.
-Myślałem, że śpisz-powiedział, ignorując moje pytanie.
-To dlaczego przyszedłeś?-spytałam.
-Bo po cichu liczyłem, że jednak tak nie jest-odparł chłopak.
-A po co przyszedłeś?-zapytałam.
-Dlaczego nie śpisz?-spytał błazen, przekrzywiając przy tym lekko głowę.
-Dlaczego ignorujesz moje pytania?-zapytałam i skrzyżowałam ręce. Candy westchnął.
-Pewnie jesteś mimo wszystko zmęczona i chciałabyś jak najszybciej iść spać...Więc spróbuję powiedzieć to jak najszybciej. Przepraszam cię za to, że tak się uniosłem. Masz przecież prawo mieć inne zdanie. Ja się po prostu boję, że będziesz przez to bardzo cierpieć-odparł Candy, a mnie zamurowało. Zupełnie nie wiedziałam, co powiedzieć.
-Ja...Nie musisz się o mnie martwić, chociaż to miłe. Dziękuję. I nie gniewam się. Ja też przepraszam, że...
-Ty nie masz za co przepraszać, to ja się wkurzyłem i to przeze mnie się tak jakby pokłóciliśmy. Nie mogłem dać sobie z tym spokoju, więc postanowiłem przyjść i sprawdzić, czy już śpisz. A jeśli nie, to spróbować cię przeprosić. Znowu-powiedział Candy.
-Nie zadręczaj się tak. Nie mam do ciebie pretensji, w końcu ty też wiele przeszedłeś i dlatego masz na temat ludzi takie, a nie inne zdanie. Skoro żadne z nas nie potrafi na razie zmienić zdania, po prostu o tym nie mówmy, co? A w ogóle, może wejdziesz do środka?-zapytałam i cofnęłam się, aby zrobić mu miejsce w przejściu.
-Nie, dziękuję, ale lepiej nie. Zaraz pewnie Cane zacznie mnie szukać i tutaj zajdzie, a wtedy to już w ogóle nigdy jej stąd nie wygonisz i nie zaśniesz-odparł chłopak. Uśmiechnęłam się lekko. Sama nie wiem czemu, ale w jednej chwili poczułam się tak...miło. Zaczęłam się zastanawiać, czym to może być spowodowane i doszłam do wniosku, że chyba po prostu...cieszę się, że Candy do mnie przyszedł. Nawet na chwilę. Nie mogłam zasnąć, nie wiedziałam dlaczego, czułam się tak jakoś źle, chyba właśnie z powodu naszej dyskusji. A teraz Candy do mnie przyszedł i sama jego obecność poprawiła mi humor. Do tego powiedział, że się o mnie martwi... Tak jak ja o niego. Nadal trochę się go obawiałam, ale właśnie w tej chwili zdałam sobie sprawę, że stajemy się sobie coraz bliżsi. To bardzo dobrze, bo oznaczało, że może uda mi się go, a także jego siostrę, bliżej poznać, lepiej zrozumieć i naprawdę pomóc się zmienić.
-Rozumiem. Ale doceniam to, że do mnie przyszedłeś-odparłam i uśmiechnęłam się jeszcze raz.
-Doceń, doceń, musiałem wyrwać się niezauważenie Cane, bo z nią nie moglibyśmy sobie normalnie porozmawiać-powiedział Candy i też się uśmiechnął.
-Chyba nie powinieneś mówić tak o swojej siostrze-zauważyłam, nadal uśmiechnięta.
-Nie powiedziałem nic złego, poza tym to jest sama prawda-odparł błazen. Pokręciłam lekko z niedowierzaniem głową.
-Ciekawe, czy Cane wie jak ty ją oceniasz-powiedziałam w końcu.
-Wie i to bardzo dobrze, zresztą sama pewnie nie ma lepszego zdania o mnie. W każdym razie, cieszę się, że mi wybaczyłaś. Chyba nie będę ci już dłużej przeszkadzał...Dobranoc-powiedział chłopak i zrobił krok do tyłu.
-Dobranoc-powiedziałam, starając się ukryć smutek. Chwilę później Candy odszedł, a ja zamknęłam za nim drzwi. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że smutno mi właśnie dlatego, że odszedł. Ze zdziwieniem odkryłam, że mimo całej tej kłótni i tego, co niedawno między nami zaszło, dobrze się czułam w jego towarzystwie. Jednak nawet ta krótka rozmowa wiele mi dała, bo kiedy wróciłam do łóżka, czułam się już o wiele lepiej i zasnęłam niewiele później.
~*~
-Niby jest nadal ciekawie, sama chcę się dowiedzieć, o co w tym chodzi, ale to już zaczyna się robić momentami nudne! Trzeba było jej od razu powiedzieć, że znamy drogę do...-zaczęła Cane, a ja w tej samej chwili rzuciłem w nią poduszką i trafiłem w jej twarz.
-Ucisz się! Ona w każdej chwili może do nas przyjść, przecież za niedługo ruszamy!-zawołałem. W tej samej chwili Cane pozbywała się poduszki z twarzy.
-Dobra, dobra...ale co nam szkodzi jej powiedzieć?-spytała.
-Co nam szkodzi? Co nam szkodzi? Jak jej powiemy, to wróci normalnie do domu i nici z tego wszystkiego, nie dowiemy się o niej nic więcej ani tym bardziej o tym, co się tutaj odwala!-zawołałem. Nagle ktoś zapukał do drzwi pokoju Cane i ta poszła otworzyć. Potem odsunęła się i wpuściła do środka Lily. Dziewczyna najpierw się z nami przywitała, a potem zwyczajowo Cane spytała ją, jak jej się spało.
-Dobrze, dużo odpoczęłam. Szkoda tylko, że tego potrzebuję, bo gdybym była taka jak wy pod tym względem, dotarlibyśmy szybciej na miejsce-odparła z lekkim uśmiechem.
-Co zrobisz, jak nic nie zrobisz?-powiedziała Cane. Usiedliśmy w ten sposób, że Lily siedziała na krześle, a Cane i ja obok siebie na łóżku.
-Zjedzmy coś lepiej zanim wyruszymy dalej-zaproponowałem, na co obie się zgodziły. Ale ponieważ cała nasza trójka zna się na magii, każdy mógł wyczarować sobie jedzenie we własnym zakresie.
-A tak właściwie to mam do was jeszcze pytanie...-powiedziała nagle Lily.
-Jakie?-spytała Cane.
-Dlaczego boicie się, że nie dowiecie się nic więcej o tym, co się tutaj dzieje?-zapytała po chwili namysłu Lily.
-Jak to? Dlaczego tak uważasz?-zapytała zaskoczona Cane. Ona chyba serio nic nie pojęła, a ja niemal poczułem, jak mi serce staje. Niby nie mogę umrzeć na zawał, ale kto wie, one obie są tak uzdolnione, że pewnie mnie do tego doprowadzą.
-Ty nas podsłuchiwałaś?-zapytałem, starając się ukryć obawę w moim głosie. Lily popatrzyła na mnie z niemym przerażeniem.
-Co? Nie! To nie tak! Ja po prostu słyszałam waszą rozmowę jak tutaj przyszłam. Znaczy, tą ostatnią część, dlatego się pytam, dlaczego się boicie, że nie dowiecie się, co się dzieje? Ja nie zamierzam się poddać, dopóki się tego nie dowiem, i jeśli dowiem się też o czymś, co dotyczy was, to na pewno wam to powiem. Przecież działamy razem, więc razem wszystko ogarniemy-powiedziała Lily, a ja mentalnie odetchnąłem z ulgą. Już się bałem, że dowiedziała się wszystkiego...
-Po prostu my też bardzo chcemy wszystko zrozumieć i się martwimy-odparłem, spoglądając ukradkiem na Cane, która na razie się na szczęście uciszyła.
-Na pewno damy radę. Musimy-powiedziała pewnie Lily i nawet się do nas uśmiechnęła. Albo śniło jej się tym razem coś miłego, albo może...po tym, jak nam się wygadała i wszystko z siebie wyrzuciła, i jeszcze pogadaliśmy o tym w mocy, zrobiło się jej lepiej? Bo dawno nie widziałem jej w tak dobrym humorze-pomyślałem.
~*~
Kiedy wyruszyliśmy w drogę, tym razem już każdy z nas miał tak samo dobry humor. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy, śmialiśmy się. Drażliwe tematy pomijaliśmy, bo żadne z nas nie zamierzało zmieniać zdania na temat ludzi. Ja swoje wiedziałam, oni swoje. W środku lasu, nie licząc odzywających się raz po raz ptaków, raczej panowała cisza, ale zdecydowanie nie tam, gdzie akurat byliśmy my. Dzisiaj wyjątkowo dobrze się czułam i miło spędzało mi się z nimi czas. Sama nie wiedziałam, dlaczego tak było. Może lepiej mi było po tym, jak opowiedziałam im wszystko o sobie? Niespecjalnie musiałam to jakoś przed nimi ukrywać, ale jednak było to na swój sposób męczące. Candy i Cane potrafili być naprawdę wspaniali, dlatego nie mogłam zrozumieć, dlaczego czasem są jacy są.
Czułam się w ich towarzystwie coraz lepiej, a dzisiaj rano nawet zaświtała mi w głowie pewna myśl. Bo jeśli wszystko pójdzie dobrze, pokrzyżujemy planu Juana i uda mi się w dodatku jakoś wpłynąć na Candy'ego i Cane oraz będę mogła wrócić do domu, to może rodzeństwo wróci ze mną? Może po tym wszystkim zostaniemy razem? Gdyby się zmienili i chcieli razem ze mną zamieszkać w pałacu, Adele na pewno by się zgodziła, zwłaszcza, że już teraz wiele mi pomogli, a ja mogłabym mieć w końcu koło siebie ludzi...no nie do końca ludzi, istoty, które nie umierają tak jak ludzie. Ta wizja, która nawiedziła mnie zupełnie nagle, wydawała się równie piękna jak nieprawdopodobna, ale mogłam przynajmniej o niej pomarzyć, chociaż nic nie stało na przeszkodzie, aby spróbować do tego doprowadzić. W czasie kiedy na zmianę miałam swoje przemyślenia i gadałam z tą dwójką, czas mijał nieubłaganie. W końcu trzeba było zacząć się rozglądać za jakąś polaną, bo dzisiaj czekała mnie nocka w lesie, w jakimś namiocie, który sobie wyczaruję, albo czymś takim. Zresztą nie tylko dzisiaj, ale przez kilka najbliższych dni, bo do kolejnego miasta mieliśmy trochę daleko. Ale przynajmniej potem, bezpośrednio z niego, czekało nas jeszcze kilka dni marszu i będziemy na miejscu, w stolicy Królestwa Wschodu.
~*~
-Tutaj chyba będzie dobrze, co? Ale wyśpisz się tak na ziemi?-zapytał mój brat, rozglądając się po polanie.
-Przecież u was też spałam niemal na ziemi. W końcu nie oszukujmy się, podłoga w cyrku do najlepszych podłóg nie należy-odparła dziewczyna.
-W sumie racja... Ale nie martw się jak coś, ja dopilnuję...znaczy my dopilnujemy, żeby naszej księżniczce z królewskiego dworu nic się nie przydarzyło złego!-zawołałam. Chciałam zażartować, że ja dopilnuję, żeby mój kochany brat nie dobrał się do niej w nocy, ale na szczęście w porę oprzytomniałam i się od tego powstrzymałam.
-Ta...Czuję się bezpieczniej wiedząc, że mam takich ochroniarzy-odparła Lily. Ironia w jej głosie była aż nazbyt dobrze wyczuwalna.
-Masz jakieś zastrzeżenia? Firma ochroniarska Candy Pop and Candy Cane doskonale sobie radzi!-zawołał Candy.
-No już nie popadaj w taki samozachwyt-powiedziała Lily. Candy nic nie odpowiedział. Nie musieliśmy nic więcej dodawać, sami z siebie podzieliliśmy się zadaniami. Dziewczyna zajęła się przygotowaniem sobie miejsca do spania, a mój brat i ja rozpaliliśmy ognisko i załatwiliśmy nam trochę jedzenia, w większości słodyczy, bo one były najlepsze! A jeszcze jak można je jeść bez opamiętania, bo w żaden sposób ci nie szkodzą, to już w ogóle! Lily po jakichś dwudziestu minutach dołączyła do nas, zjedliśmy razem, rozmawiając przy tym. Na ciemnym niebie ponad naszymi głowami pojawiało się coraz więcej gwiazd. Ach, jak ja dawno nie spędzałam całej nocy tak daleko od domu!-pomyślałam, patrząc na niebo i ciemniejące na jego tle korony drzew. Moją uwagę rozproszył głośny śmiech, kiedy opuściłam głowę, poszukałam jego źródła, którym byli Candy i Lily.
-Co was tak śmieszy?-zapytałam.
-Żart-odparł mój brat, szczerząc się jak głupi.
-Ale jaki?
-Śmieszny, siostrzyczko-odparł błazen.
-Nienawidzę cię. Powiedz mi też!-zawołałam, podchodząc do tej dwójki. Siedzieli blisko siebie, więc ja usiadłam po prostu po drugiej stronie Candy'ego.
-Nie-powiedział mój brat i wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. Normalnie miałam ochotę mu czymś przywalić.
-Zabiję cię-powiedziałam, krzyżując ręce.
-Nie możesz, Lily ci nie pozwoli-odparł mój braciszek.
-Dla takiego kogoś jak ty zrobi wyjątek i jeszcze mi podziękuje za to, że się ciebie pozbyłam-odparłam.
-Wcale nie. Lily, nie pozwolisz jej mnie zabić?-powiedział Candy, odwracając się do Lily.
-Sprawy między sobą załatwiajcie sami-odparła z uśmiechem dziewczyna.
-Ej! Nie staniesz w mojej obronie?!-zawołał Candy, z udawanym oburzeniem.
-Chyba członkowie zarządu mojej firmy ochroniarskiej mają jakieś problemy między sobą... Czuję się coraz mniej bezpiecznie tutaj-powiedziała dziewczyna.
-Widzisz, do czego doprowadziłaś?-spytał z uśmiechem Candy, odwracając się z powrotem w moją stronę. Prychnęłam.
-Debil-odparłam.
-...ka z ciebie jest-dodał mój brat. Posłałam mu wkurzone spojrzenie. Jak ja wytrzymuję z tym wariatem? Że też nikt mi jeszcze nie dał za to jakiegoś orderu-pomyślałam. Moje myśli przerwała Lily, znowu się śmiała, dość cicho, patrząc na nas.
-Przez ciebie Lily się z nas śmieje-odparłam, a dziewczyna zaczęła się śmiać odrobinę głośniej.
-Tak? No to musimy jej dać nauczkę...-odparł mój brat, a ja ujrzałam ten złowrogi błysk w jego oku. Już było mi żal Lily.-Sprawdźmy, czy ona to ma...-dodał tajemniczo Candy.
-Co takiego?-zdziwiła się dziewczyna, natychmiast poważniejąc. W tym czasie mój brat pochylił się w jej stronę, przewrócił ją na ziemię, w ułamku sekundy znalazł się nad nią i zaczął ją łaskotać. Lily od razu zaczęła się wyrywać, śmiać się i krzyczeć. Zwłaszcza krzyczeć (dop. aut. jak mnie ktoś łaskocze to drę się jak opętana XD).
-Przestań! Zost...aw!-krzyczała, starając się jednocześnie odepchnąć mojego brata, śmiać się, wziąć oddech...No mówiłam, biedna Lily. -Łamiesz...zasady...nie...pozwa...lam...Przestań!-zawołała Lily, podczas gdy Candy zdawał się nic sobie nie robić z jej niezbyt udanych protestów. Dziewczyna spróbowała mu się odpłacić tym samym, ale wtedy odkryła tą okropną prawdę o moim bracie. Ten debil łaskotek nie miał. A ja tak i nie zliczę ile razy kończyłam jak Lily. Dla własnego bezpieczeństwa wolałam ich zostawić samemu sobie, w końcu Candy'emu kiedyś się znudzi.
~*~
-Co tak tu leżysz?-zapytał mój brat, kładąc się obok mnie.
-Podziwiam gwiazdy, dawno tego nie robiłam-odparłam.
-Naprawdę? To do ciebie niepodobne... Od kiedy ty się zrobiłaś taka sentymentalna?-zapytał Candy, po czym podniósł się, oparł na łokciu i popatrzył na mnie.
-Po prostu... Chciałam nad czymś pomyśleć-powiedziałam.
-Nad czym?-zapytał Candy.
-Nad tym, co mówiła Lily. Wiesz, przypomniały mi się czasy, jak jeszcze żyliśmy z ludźmi i byliśmy szczęśliwi-wyjaśniłam.
-To było kłamstwo-odparł Candy, po czym z powrotem położył się obok mnie.
-Wiem. Wiem to doskonale. Ale trochę mi tego mimo wszystko brakuje, zwłaszcza teraz, kiedy Lily mi o tym wszystkim przypomniała. W końcu nasze życie nie różniło się tak wiele od jej, my też kiedyś mieszkaliśmy na królewskim dworze...
-...dopóki ludzie nie próbowali nas zmanipulować i wykorzystać jako broń. Nawet ci, którzy byli naszymi "przyjaciółmi". Za tym tęsknisz?-spytał ponurym głosem Candy. Dla niego ten temat był niezwykle drażliwy, nienawidził ludzi z całego serca za to, co nam zrobili. Pod tym jednym względem się różnimy, ja nieco się już z tym pogodziłam i po prostu cieszyłam się szczęśliwym i pełnym zabaw życiem mordercy, i choć nienawidziłam ludzi, zdecydowanie nie tak mocno, jak on. Bo Candy nadal chował głęboko w sercu szczerą nienawiść do nich i gdyby mógł, wykończyłby chyba wszystkich. Ta rasa dla niego mogłaby, a właściwie powinna, nie istnieć. Nie żebym się z tym nie zgadzała... Tym bardziej więc dziwię się, że Candy obiecał Lily koniec zabijania, nawet tylko na czas, kiedy z nami przebywa. Ale lepiej jeśli dziewczyna przestanie się łudzić, że w ogóle skończymy z zabijaniem.
-Nie-przyznałam po chwili.-Za tym nie tęsknię.
-No więc sama widzisz. I nie zadręczaj się tym niepotrzebnie. Lepiej zróbmy coś zabawniejszego, ciekawszego niż gapienie się bez sensu w niebo...-odparł Candy.
-A niby co możemy robić w nocy w środku lasu? Ty jeszcze zawsze możesz obudzić Lily, albo nawet jej nie budzić, i zabawić się z nią, a ja? Lily musiałaby być facetem...-powiedziałam i spojrzałam w bok na swojego brata. Candy posłał mi ironiczne spojrzenie.
-Może lepiej zapewnijmy sobie inną rozrywkę, bo czeka nas kilka dni przeprawy przez ten las, a ja nie chcę za każdym razem gapić się bez powodu i sensu w niebo...-odparł mój brat. Przeniosłam wzrok z powrotem na gwiazdy. Nagle usłyszałam jakiś hałas, coś jakby trzask gałęzi. Poderwałam się szybko do pozycji siedzącej, a Candy zrobił za chwilę to samo, tylko dużo spokojniej i wolniej.
-Słyszałeś to?-spytałam trochę przejęta.
-No słyszałem i co?-odparł Candy.-Pewnie jakiś dzik, lis, wilk czy inny leśny zwierzak-dodał. W duchu przyznałam mu rację i po chwili z powrotem położyłam się na ziemi, a Candy zrobił to samo.
~*~
-Proszę się nie martwić, dotrzemy na miejsce najszybciej jak się da i ostrzeżemy króla-powiedział Samuel, dosiadając konia.
-No ja myślę. Innej opcji nie ma. Jeśli te...potwory będą szły dalej w tym samym kierunku, to za niedługo przekroczą określoną przez króla odległość od stolicy. Musicie więc jak najszybciej dotrzeć na miejsce i ostrzec króla, że te stworzenia znajdują się coraz bliżej stolicy. Powiedzcie królowi, że czekamy na jego rozkazy, obserwujemy ich zgodnie ze wskazówkami i w każdej chwili jesteśmy gotowi, aby interweniować. Zresztą, omówiliśmy już wcześniej, co dokładnie macie powiedzieć. Liczymy na was, Samuel-powiedział dowódca.
Jego podwładny kiwnął powoli głową, po czym rozkazał trójce powierzonych mu żołnierzy podążać za nim. Następnie ściągnął wodze konia i ruszył. Wyruszali nocą, gdyż kiedy tylko zrozumieli, że potwory, które obserwują, wkrótce przekroczą wyznaczoną przez króla granicę i znajdą się zbyt blisko stolicy królestwa, najpierw musieli zorganizować grupę rycerzy, za dnia postanowili zaplanować wyprawę. Poza tym, zgodnie z ich informacjami, istoty te nie przemieszczały się nocą, więc większe szanse, że uda im się pozostać niezauważonymi, a przy tym nocą nie trzeba było też skupiać się tak na ich pilnowaniu. Teraz zaś najbardziej liczyło się ostrzeżenie króla, gdyż na horyzoncie pojawiło się nowe niebezpieczeństwo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top