Rozdział 33

Miałam dużo weny, więc rozdział pojawił się tak szybko. I chyba jest dość długi jak na mnie. I dziwny, ale w moim przypadku dziwny rozdział to akurat norma. Miłego czytania:3

~~~~****~~~~
Wredna, mała zołza! Czemu ona musi być jak zwykle nawet dla mnie taka miła, kiedy ja chcę pokazać, że mi na niej nie zależy? Bo jeszcze żarty Cane przerodzą się w jakieś prawdziwe podejrzenia, a tego nie zniosę. Ale nie, ona musi być dla mnie miła jak zawsze! Chociaż...nie zawsze była miła. Może po prostu przypomnę jej, że się mnie boi-pomyślałem. Wiedziałem jednak, że ostatnia opcja nie wchodzi w grę. Nie chciałem tak naprawdę, żeby Lily znowu się mnie bała. Chciałem pokazać, że mnie nie obchodzi, żeby wybić Cane z głowy te głupie żarty. Na wszelki wypadek, kiedy niemal po całym dniu marszu mieliśmy mieć postój, zaoferowałem się, że sprawdzę okolice. Obie uznały to za bezsensowne, widziałem to po ich minach, ale żadna nic nie powiedziała, całe szczęście. Tak więc teraz szedłem sobie przez ten głupi las, będąc lekko wkurwionym, i myślałem, co dalej będzie. Dotrzemy do tego Juana, wszystko się wyjaśni, ale co dokładnie? Jak to się dla nas skończy? W jaki sposób ta sprawa dotyczy Cane i mnie? Bo na pewno jakoś dotyczy... I co z Lily?-moje myśli przerwały dopiero odgłosy muzyki. Na początku była cicha, dobiegała z dużej odległości, ale potem zaczęła przybierać na sile. Chyba mimowolnie skierowałem się w jej stronę.

~*~

-Cholera, on chyba się kieruje w stronę obozu kupców!-zawołał jeden ze strażników.

-Cicho Aleksiej, nie krzycz tak, zdradzisz naszą pozycję-odparł łysy, dobrze zbudowany mężczyzna, który tymczasowo miał dowodzić ich oddziałem. Bowiem główny dowódca, razem z resztą ludzi, obserwowali dwójkę pozostałych błaznów.

-Ale musimy coś zrobić...!-powiedział inny żołnierz.

-Teoretycznie to nie leży w naszym interesie...-zaczął ich tymczasowy przywódca.

-Ale nie możemy tak tych ludzi zostawić...

-Macie rację. Możemy trochę obejść zasady. Teo, Maxim, Waylor! Wy trzej pójdziecie do obozu okrężną drogą, ale biegiem, żebyście dotarli tam szybciej niż on! Przekonajcie ludzi, że mają się stamtąd jak najszybciej wynieść!-zawołał dowódca. Wymienieni mężczyźni szybko wybrali się w drogę. Podczas marszu nie za wiele rozmawiali, nie chcieli ani przypadkiem zdradzić swojej obecności, ani tracić czasu na rozmowę. Bo dotarciu do niewielkiego obozu kupców, z pomocą królewskiej pieczęci, przekonali zebranych ludzi, iż muszą opuścić teren, na którym swój własny obóz planują rozbić żołnierze króla Juana. W ten sposób udało im się przekonać wszystkich do szybkiego spakowania się i odjazdu, jednak... nie dość szybkiego. Potwór, którego mieli pilnować, zdążył dotrzeć do obozu przed odjazdem kupców. Jeszcze większą panikę wywołało wśród żołnierzy króla to, że po niedługim czasie magiczny błazen zniknął, a oni nie mieli pojęcia, co się stało.

~*~

Ludzie biegali wszędzie, pakowali się i na siebie krzyczeli. Niczym mrówki. Nie zauważyli mnie przez dość długi i dzięki temu zdołałem się do nich zbliżyć, ale potem już wolałem skorzystać ze swojej mocy niewidzialności. Przyglądałem się im obojętnym wzrokiem i jednocześnie żałowałem, że nie mogę dla zabawy zabić choć jednej osoby. Wtem zobaczyłem, jak jakaś kobieta mówi coś dużo młodszej od siebie dziewczynie, może swojej córce. Na około miała ona jakieś 17-18 lat, maksymalnie 20. Dziewczyna odwróciła się i szybkim krokiem udała się w stronę lasu, przechodząc przy tym bardzo blisko mnie. Ciekawe, po co poszła. Po wodę? Chrust? Ale skoro oni się stąd tak szybko zabierają, po co by im to było?-pomyślałem. I wtedy w mojej głowie zaświtała pewna myśl. Obiecałem jej, że nikogo nie zabiję, dopóki z nami jest. O gwałtach nie było mowy-pomyślałem.

Jednocześnie poczułem, jak całym moim ciałem w jednej chwili zawładnęły podniecenie i ekscytacja. Niewiele myśląc, ruszyłem za dziewczyną. Ona jednak nie odeszła daleko od swoich towarzyszy. Po kilkudziesięciu metrach schyliła się, jakby szukała czegoś na ziemi, a po paru chwilach ponownie wstała. W dłoni miała coś, co wyglądało, jak łańcuszek. Wychodziło na to, że miała tylko poszukać zguby. Ale chuj mnie to, co miała zrobić, ja miałem inny problem. Była stanowczo za blisko swoich ludzi. Musiałem więc zadziałać nieco inaczej. Zaszedłem ją od tyłu, jedną ręką mocno chwyciłem w pasie, a drugą zasłoniłem usta, nim w ogóle zdała sobie sprawę, co się dzieje. Potem zacząłem ją odciągać głębiej w stronę lasu. Dziewczyna oczywiście zaczęła mi się wyrywać, ale ja byłem silniejszy, dookoła była masa drzew i krzaków, które doskonale zasłaniały widok, a jej towarzysze i tak zajęci byli pakowaniem się. Kiedy tylko uznałem, że jesteśmy już dostatecznie daleko, puściłem dziewczyną, a właściwie to rzuciłem nią o ziemię, stanąłem nad nią i stałem się z powrotem widzialny.

-Cześć-powiedziałem, posyłając jej złowrogi uśmiech.-Jestem Candy Pop. I masz to szczęście, że dzisiaj się z tobą zabawię-dodałem. Dziewczyna krzyknęła, spróbowała się podnieść, aby zapewne uciec, ale ja rzuciłem się na nią, przygwoździłem ją do ziemi i zatkałem usta dłonią. Szybko rozejrzałem się, ale na szczęście moja ofiara nie zdążyła zwrócić na nas niczyjej uwagi. Zabrałem dłoń z jej ust i pocałowałem ją, jednocześnie rękami rozszarpując jej suknię. Głupia dziwka ugryzła mnie przy tym w język, więc puściłem porozrywany materiał i jedną ręką znowu zakryłem jej usta. Odsunąłem się od niej i cicho syknąłem z bólu, po czym drugą dłoń zacisnąłem na jej szyi. Nie musiałem nawet użyć wiele siły, aby dziewczyna zaczęła się dusić. Widziałem w jej oczach lęk i czyste przerażenie, a także smutną świadomość tego, co ją czeka. Nie mogłem się powstrzymać i zaśmiałem się z radości. Że niby Lily cokolwiek dla mnie znaczy? Jest jakaś inna? Chciałem z nią zrobić to, co z innymi i powstrzymałem się tylko dlatego, że jest taka jak Cane i ja. Poza tym ona nic dla mnie nie znaczy, tak samo jak ta dziewczyna-pomyślałem, zanim na dobre oddałem się czekającej mnie przyjemności.

~*~

W całym tym zgiełku trudno było znaleźć błazna-mordercę, a już zwłaszcza, jeśli nie chciało się wywoływać paniki. A kiedy niemal wszystko było już gotowe do drogi, stało się coś jeszcze gorszego. Jedna z kobiet powiedziała, że zniknęła jej córka i nie może jej znaleźć. Wiele osób chciało pomóc w poszukiwaniu, jednak strażnicy jakoś ich od tego odwiedli. Chociaż bali się tak nawet myśleć, to istniała opcja, że za zniknięciem dziewczyny stał ten potwór, a jeżeli któryś z ludzi natknąłby się na niego podczas poszukiwań... Lepiej było nie myśleć, co by się wtedy mogło stać. Kilku żołnierzy zostało z ludźmi, a reszta udała się, aby poszukać dziewczyny. I znaleźli. Jeden z nich miał wątpliwe szczęście natknąć się na to, co z niej zostało. Poszarpany kawał mięsa. Dziewczyna miała liczne, sine ślady na szyi, jakby ktoś ją dusił, ale też jej ciało było całe pocięte i zmiażdżone. To wyglądało, jakby ktoś nawet nie myślał nad tym, co robi, tylko chciał za wszelką cenę się wyżyć. Żaden z żołnierzy nie był w stanie patrzeć na to dłużej niż przez kilka sekund, a paru nawet zrobiło się niedobrze...

-Prawdziwy potwór-powiedział Teo. Nikt więcej tego w żaden sposób nie skomentował, ale każdy z nich poczuł jeszcze większą chęć zakończenia tego wszystkiego. Na szczęście jednak każdy dzień zbliżał ich do końca misji, wyznaczony termin zaś zbliżał się nieubłaganie i tylko to dodać mogło im sił.

~*~

Ku mojemu zaskoczeniu, kiedy się odwróciłam, ujrzałam faktycznie Candy'ego, ale w już o wiele lepszym humorze. Jakby stało się coś, co mu go polepszyło...

-Wypoczęte, przyjaciółeczki? Możemy ruszać dalej?-zapytał po chwili, podchodząc do nas. Na mnie jednak nawet nie spojrzał, cały czas patrzył tylko na swoją siostrę. Czyżby specjalnie mnie ignorował? Ale po co? Ja mu coś zrobiłam? To przeze mnie był dzisiaj taki wkurzony? I co się stało, że nagle tak mu się polepszyło?-pomyślałam, nieco zdziwiona i zmartwiona tym wszystkim. Cane wstała i ja zrobiłam to samo.

-Zwarte i gotowe do drogi!-zawołała radośnie, po czym podeszła do brata.-To ruszajmy-dodała i poszła dalej. Candy obejrzał się za nią i już chciał odejść, ale wtedy właśnie do niego podeszłam.

-A ty? Jak ci poszło patrolowanie terenu?-zapytałam, uśmiechając się lekko. Chciałam chwilę z nim porozmawiać, żeby zatrzeć wspomnienie tego poranka. Błazen spojrzał na mnie obojętnie i wzruszył ramionami.

-A jak miało pójść? Fajnie było trochę od was odpocząć-odparł, po czym odwrócił się i odszedł. Poczułam się jeszcze gorzej, bo byłam niemal pewna, że mówiąc "nas" miał tak naprawdę na myśli tylko mnie. Fajnie mu było ode mnie odpocząć... Bądź co bądź, teraz on i Cane cały czas mi pomagają, robią za moich przewodników, pomocników, towarzyszy podróży. Może i ich to też w jakiś sposób dotyczy, bo w końcu porwana przez żołnierzy Juana, z niewyjaśnionych powodów trafiłam ostatecznie do nich, jednak gdyby nie chcieli, nie musieliby mi pomagać. Mam tą świadomość, że oboje byli...są bezwzględnymi mordercami, a Candy'ego nadal trochę się boję, ale to tylko pogarsza sytuację. Bo nie wiem, na ile mogę im zaufać. Chociaż nadal liczę, że kiedyś będę mogła ufać im w 100%. Ale kiedy? I czy starczy mi odwagi, żeby do tego doprowadzić? A jak nie mi, to komu ma się to udać? Błędne koło, oni pomagają mi, chociaż pewnie uważają mnie za śmieszną, a ja pomagam im, mimo że są tak straszni...

-A ty czekasz na specjalne zaproszenie?!-usłyszałam wołanie Candy'ego, co wybudziło mnie z mojego tymczasowego zamyślenia. Chwilę później dołączyłam do tej dwójki. Candy miał wręcz wyśmienity humor i cały czas zagadywał o coś Cane. Kiedy z kolei jego siostra zaczynała rozmowę ze mną, błazen od razu się wyłączał i szedł w milczeniu. Wyglądało na to, że chyba naprawdę zrobiłam coś, czym go tak dzisiaj rano wkurzyłam. Ale co? Chciałabym to wiedzieć...

~*~

Nasza strategia wyglądała tak samo. Wynajęliśmy sobie trzy pokoje, mimo że tylko Lily będzie go używała. Cane i ja jesteśmy od niej pod tym względem lepsi, nie musimy spać. Same z nią problemy... I ja miałbym do niej poczuć coś więcej niż pożądanie, tia, jasne-pomyślałem, wchodząc do swojego pokoju. Nie różnił się wiele od poprzedniego, inny był tylko rozkład mebli. Ale łóżko wyglądało na wygodniejsze. Lily się wyśpi...Stop, koniec na dziś myślenia o tej suce-pomyślałem, rzucając się na łóżko. Faktycznie wygodne... Wtem usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Pewnie Cane znowu nie chce się nudzić w nocy i do mnie przyszła...-pomyślałem. Zdziwiło mnie tylko, że puka, a nie tak jak ma w zwyczaju, wchodzi jak do siebie. Otworzyłem z rozmachem drzwi i ujrzałem za nimi Lily. Aż mnie zamurowało, bo prędzej spodziewałbym się w tamtej chwili nawet żołnierzy z jakimś listem gończym, niż jej. I chyba nawet wolałbym tych żołnierzy...

-Czego chcesz?-zapytałem, opierając rękę o drzwi.

-Chciałam porozmawiać-odparła niepewnie Lily. Czy ja mam tylko takie wrażenie, czy ona cały czas mówi albo niepewnie, albo cicho, albo z przestrachem?!-pomyślałem wkurzony, ale postarałem się jakoś opanować.

-No to super, porozmawialiśmy. Spełniłem twoje marzenie, nie dziękuj...-znowu chciałem dodać "cukiereczku", ale powstrzymałem się. Mimo wszystko wolałem tego przezwiska więcej nie stosować. Lily jednak, jak łatwo było się domyślić, nie zamierzała się jeszcze żegnać.-Coś jeszcze?-spytałem ze sztucznym uśmiechem.

-Tak. Możemy wejść do środka?-zapytała, wskazując palcem pokój za mną.

-Nie-odparłem.

-Dobrze, jak chcesz-powiedziała tonem, w którym można było poczuć lekkie poirytowanie. No w końcu może obudzi się w niej wewnętrzna wojowniczka-pomyślałem. Ta wizja nawet mi się spodobała.

-Tak właśnie chcę-odparłem i uśmiechnąłem się, ale tym razem szczerze. Lily westchnęła, ale ciężko mi określić, czy był to wyraz irytacji, czy próba dodania sobie otuchy.

-Dzisiaj rano miałeś chyba niezbyt dobry humor...-zaczęła po chwili.

-Spostrzegawcza jesteś-powiedziałem z sarkazmem. Dziewczyna jednak niewzruszenie kontynuowała.

-A potem ci się z jakiegoś powodu odmieniło. To chyba dobrze, ale zastanawia mnie jedno...-Lily chyba nieświadomie złapała za klamkę z drugiej strony i zaczęła się nią bawić, co pochłonęło większą część mojej uwagi. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że od dłuższej chwili dziewczyna milczy.

-Aaa, wybacz, co mówiłaś? Bo nie słuchałem cię-odparłem, spoglądając z uśmiechem z powrotem na jej twarz. Nawet jeśli to wkurzyło Lily, nie dała tego po sobie poznać.

-Mam po prostu nieodparte wrażenie, że to przeze mnie miałeś, a może nawet masz, zły humor. Czy zrobiłam coś nie tak?-zapytała. Popatrzyłem na nią, stojącą przed moimi drzwiami z miną zbitego psa. Jak zwykle emanowała z niej niewinność, dobroć i te inne takie rzeczy. Chyba tylko ona potrafiła sprawić, że wszystko to było w niej jednocześnie i irytujące i pociągające. Czy zrobiłaś coś nie tak? Oczywiście, że zrobiłaś! Odepchnęłaś mnie i wybiegłaś, głupia szmato, a gdybyś tylko tego nie przerwała, spędzilibyśmy ze sobą cudnie czas! Pokazałbym ci, co to naprawdę znaczy "przyjemność"-pomyślałem.

-Może tak, może nie-odparłem, uśmiechając się do niej ponownie. W oczach dziewczyny dostrzegłem błysk złości, ale ona sama niemal od razu się opanowała. Jak widać, szczwana z niej i cierpliwa bestyjka...

-Powiedz mi wprost, co się stało. Zrobiłam coś nie tak? Jeszcze wczoraj wszystko było dobrze, a dzisiaj, od samego rana... Co cię ugryzło? Bo strasznie mnie to martwi...

-Martwisz się o mnie, czy o to, że to ty możesz być powodem, dlaczego mam zły humor?-spytałem, uważnie obserwując jej reakcję.

-Oczywiście, że martwię się o ciebie!-zawołała Lily i nieświadomie (lub właśnie świadomie) zrobiła krok w moją stronę, tak że teraz staliśmy już naprzeciw siebie i dzieliło nas kilka centymetrów. Nim dziewczyna zdążyła się wycofać albo chociaż zdać sobie sprawę z tego, co dokładnie powiedziała i jak to mogło zabrzmieć, schyliłem się i pocałowałem ją.

Nic na to nie poradzę, że ona tak na mnie działa i że nie mogłem się powstrzymać. Do tej pory, jeśli któraś mówiła mi "nie" sam brałem, czego chciałem. Nie byłem przyzwyczajony do odmowy. Dla pewności, żeby Lily za szybko mi nie uciekła, delikatnie objąłem ją w talii i przycisnąłem bardziej do siebie. Ale nie wyglądało na to, żeby ona miała ochotę szybko to kończyć. Jej usta smakowały tak, jak zapamiętałem, słodyczą, niewinnością, czystością. Założę się, że do tej pory, tylko ja miałem okazję ich skosztować-pomyślałem zadowolony. Lily na początku zacisnęła je w wąską kreskę, więc przerwałem na chwilę nasz pocałunek, aby dać jej czas na oswojenie się z sytuacją. A kiedy po chwili nieznacznie je rozchyliła, od razu z powrotem zaatakowałem. Dziewczyna cicho stęknęła, podczas gdy ja jedną dłoń przesunąłem w górę po jej plecach, a potem objąłem jej szyję. Coś mi to oczywiście przypomniało, ale myśli o tamtej dziewczynie natychmiast odgoniłem. Nawet gwałt na niej nie mógł się równać z samym pocałunkiem z Lily.

~*~

Jak zwykle Candy zaskoczył mnie tym, co postanowił i co zrobił. Na początku sparaliżował mnie strach, ale kiedy chłopak odsunął się na chwilę ode mnie, zaczął on ustępować miejsce czemuś innemu. Chociaż bardzo nie chciałam tego tak nazywać, to jednak była to... przyjemność.

Mimowolnie, zanim pomyślałam nad tym, co robię, zaczęłam odwzajemniać pieszczotę. Pocałunek z Candy'm był dla mnie przyjemny, mimo że nadal się go bałam, a teraz właściwie jeszcze bardziej, bo wiedziałam, że w tej kwestii nie ma dla niego żadnych granic. Candy zaczął zjeżdżać niżej, całując po kolei moją brodę, szyję, ramiona, obojczyki... Przyjemność i strach rosły równocześnie, a ja byłam wobec tego wszystkiego bezradna. Nie wiedziałam nawet, co we mnie zwycięży? Ten głupi strach, czy jeszcze głupsza i niepotrzebna przyjemność? Jednocześnie bałam się tego, co Candy mi robił, a właściwie tego, co razem robiliśmy, bo wspomnienia odżyły w mojej pamięci jak żywe. Ale równie mocno bałam się to przerwać, bo było naprawdę przyjemne.

Po tym wszystkim ani razu nie zbliżyliśmy się już do siebie w taki sposób i chyba trochę mi tego brakowało. Bo zanim próbował mnie... to przecież wcześniej się już całowaliśmy i to było naprawdę miłe uczucie, chociaż nie chciałam tego przyznać nawet sama przed sobą. Teraz czułam się trochę jak ktoś, kto ma możliwość zaspokojenia pragnienia po długim pobycie na pustyni. Chciałam to skończyć i jednocześnie pragnęłam, aby to się nigdy nie skończyło. Byłam bezradna, bezsilna, zdana tylko na łaskę i niełaskę Candy'ego, bo sama nie byłam w stanie w żaden sposób zareagować.

Z tej bezsilności aż pociekły mi łzy, ale błazen, zajęty całowaniem mnie po szyi, nie zauważył nawet, że zaczęłam płakać. Dłoń, którą miał na mojej talii, przesunął nieco wyżej, pod piersi, ale nadal mocno mnie do siebie przyciskał, jakby chciał mnie całą zagarnąć tylko dla siebie. Z kolei drugą ręką na początku dotykał mojej szyi i ramion, a potem zjechał nią niżej i włożył mi ją pod bluzkę, w okolicach talii. Czułam jego silny uścisk i wiedziałam, że nie byłoby mi łatwo się wyrwać. Ja do tej pory miałam ręce wzdłuż ciała, bo byłam całkowicie sparaliżowana, jednak pod wpływem impulsu uniosłam jedną z nich i zatopiłam dłoń w niebieskich włosach chłopaka. A po chwili to samo zrobiłam z drugą dłonią. Chyba mu się to spodobało, bo miałam wrażenie, że zamruczał cicho. Jak kot... Swoją drogą ciekawe, czyje włosy są dłuższe, moje, czy jego-pomyślałam, ale zaraz zganiłam się za myślenie o czymś takim w tej chwili. Nagle Candy odskoczył ode mnie, a potem poczułam silne szarpnięcie. W jednej chwili znalazłam się w jego pokoju.

~*~

Kiedy Lily była już w środku, szybko i mocno pchnąłem drzwi. Zamknęły się z trzaskiem, a ja odwróciłem się i znowu pociągnąłem Lily za sobą. Zauważyłem, że płakała, co mnie zaskoczyło i trochę się tym przejąłem, ale szybko sobie to wytłumaczyłem. Lily przypomniała sobie, co jej wtedy chciałem zrobić i dlatego płacze, ale podoba jej się to, co robię teraz, dlatego tego nie przerywa. Na szczęście wszystko zrobiłem tak szybko, że dziewczyna nie zorientowała się, co planuję. Pociągnąłem ją po raz kolejny tak, że teraz znalazła się przede mną. A konkretnie to między mną, a łóżkiem. Pchnąłem ją lekko i Lily przewróciła się na to łóżko, a ja znalazłem się nad nią. Nogi miałem po bokach jej ciała, a ręce po bokach głowy. Oparłem się na nich i szybko przyjrzałem dziewczyna. Nadal płakała, ale to się miało wkrótce zmienić. Bo tym razem nie będę jej do niczego zmuszał. Przecież ona sama tego chcę, ja tylko muszę wykazać się cierpliwością-pomyślałem, po czym znowu pochyliłem się i ją pocałowałem.

~*~

Lily nie było w jej pokoju, więc od razu doszłam do wniosku, że jest u Candy'ego. I jako kochana siostrzyczka uznałam, że jak zwykle tam do nich wparuję. Szłam sobie w kierunku pokoju mojego brata, nikomu nie wadząc, kiedy pojawił się jakiś typ (pewnie też wynajął pokój w tej karczmie) i uznał, że dobrze będzie mnie zagadać.

-Hej, maleńka!-zawołał za mną, a ja odwróciłam się akurat w takim momencie, aby zobaczyć, jak pięknie się zatacza. Ewidentnie był trochę bardzo pijany, ale za to i tak przystojny. Od razu w głowie pojawiła mi się masa scenariuszy, ale wtedy zapaliła mi się też czerwona lampka. Obietnica dana Lily, a właściwie Candy'emu... Mogłabym ją najzwyczajniej w świecie złamać, załatwić tego gościa tak, żeby nic nie wyszło na jaw, ale to byłoby już nieco trudniejsze zadanie, a do tego, skoro już obiecałam to tak jakby Lily, to chciałam dotrzymać słowa.

-Nie jestem "maleńka"-powiedziałam więc tylko i odwróciłam się, chcąc odejść w swoją stronę. Żeby trafić do Candy'ego, musiałam jeszcze zejść na dół po schodach. Los się jednak na mnie uwziął i potknęłam się już na pierwszym schodku. Nie spadłam i nie złamałam sobie karku tylko dlatego, że w porę złapałam się poręczy.

-Strome te schody. Może potrzebujesz pomocy?-zapytał ten sam mężczyzna, bo w tym czasie zdążył do mnie podejść. Z chodzeniem, zwłaszcza prosto, miał lekkie problemy, ale mówił dość wyraźnie.

-W schodzeniu ze schodów? Dzięki, dam sobie radę sama-odparłam.

-Do tej pory nie dałaś sobie rady-powiedział. Ja nic nie odpowiedziałam, bo nie chciałam go zachęcać do ciągnięcia tej konwersacji. Ruszyłam dalej w dół schodów, a facet, jakżeby inaczej, za mną.

-Ej, piękna... Mała... Słodka...

Czy on opisuje mnie, czy ciastko?-pomyślałam zirytowana.

-...Kochana...-mówił dalej, a ja zatrzymałam się tak nagle, że ten wpadł na mnie, ale szybko go od siebie odepchnęłam i to tak, że przewrócił się.

-Nie. Jestem. Kochana. I spieprzaj-powiedziałam, po czym odwróciłam się i szybko pokonałam resztę schodów. I teraz stanęłam przed dylematem... Candy miał pokój 27, czy 72?-pomyślałam. 27 był u góry, a ja byłam pewna, że miał pokój na dole, więc musiał to być 72 i tam właśnie się udałam.

~*~

Spanikowałam jak nigdy, ale zanim zdążyłam coś zrobić czy powiedzieć, Candy znowu zaczął mnie całować. Nim się zorientowałam, zaczęłam to odwzajemniać, niewiele, jednak z każdą chwilą coraz bardziej. Nagle błazen oderwał się od moich ust i zaczął schodzić niżej. Znowu całował i lizał mnie po szyi. Wplotłam ponownie dłonie w jego włosy, chciałam go od siebie odepchnąć, ale zrobiłam dokładnie na odwrót. Przyciągnęłam go do siebie, tak jakby ktoś inny przejął kontrolę nad moim ciałem.

Candy zassał delikatnie skórę na mojej szyi, a potem lekko ją przygryzł. Nie mogłam powstrzymać cichego westchnięcia. Chłopak jednak niemal od razu przestał to robić i znowu zaczął mnie delikatnie całować, aż dotarł do miejsca za uchem. W tym czasie jedną dłonią zaczął jeździć po moim ciele, najpierw powoli zsunął ją na moją talię, tam na chwilę się zatrzymał. Czułam się naprawdę strasznie. Chciałam tego więcej, chciałam to przerwać, i w konsekwencji nie robiłam niemal nic, pozwalając na wszystko Candy'emu. Chociaż słowa "nie robiłam nic" niezupełnie tutaj pasują, bo odwzajemniałam jego pocałunki i zachęcałam go, aby kontynuował to, co robił. A nie powinnam tego robić! Chciałam przestać, ale nie mogłam. Coś mi nie pozwalało. Jakaś część mnie chciała zdecydowanie więcej. Wzdrygnęłam się lekko, kiedy poczułam, jak Candy wsunął mi dłoń pod bluzkę i położył mi ją na brzuchu.

-Candy...-powiedziałam cicho. Mój głos wydał mi się dziwnie zachrypnięty. Miałam nadzieję, że uda mi się go jakoś ubłagać, żeby przestał, ale te nadzieje były złudne. Błazen zamknął mi usta pocałunkiem. Lekko muskał moje wargi, a potem zaczął stopniowo, ale zdecydowanie pogłębiać pocałunek. Objęłam go za szyję i przyciągnęłam do siebie, znowu jak ktoś, kto nie może zapanować nad własnym ciałem. Po chwili Candy zupełnie podwinął mi bluzkę, tak, że na pewno widać mi było część stanika, ale ani na chwilę nie przestał mnie przy tym całować. Kiedy to zrobił, chwyciłam go za ramiona, chcąc znowu od siebie oderwać, ale nie byłam w stanie tego zrobić. Candy wcisnął swoją nogę między moje nogi, a potem, nagle, znowu się ode mnie oderwał, schylił się i zaczął mnie całować po brzuchu! Dłońmi też najpierw krążył między moją talią, biodrami, a brzuchem, a potem chwycił za bluzkę i podwinął ją jeszcze wyżej. Wrócił na chwilę dłońmi do mojej talii, a ustami zaczął mnie całować delikatnie, od miejsca, gdzie kończył się mój stanik, przez cały brzuch, aż do miejsca, gdzie zaczynały się spodnie. Nie byłam w stanie zapanować nawet nad własnym oddechem. Cholera, niech on już mi da spokój!-pomyślałam zrozpaczona. Poczułam na moich policzkach świeże łzy. Chociaż...skoro ja nie potrafię nad sobą zapanować i tego skończyć, dlaczego on mógłby to zrobić... A to oznacza, że możemy dojść naprawdę daleko, zdecydowanie za daleko...-pomyślałam przerażona tą wizją, ale nawet to nie podziałało na mnie na tyle, żebym się...nas powstrzymała. Candy znowu przeniósł się wyżej i przez krótką chwilę całował mnie po dekolcie, po czym chwycił za moją bluzkę i wyprostował się, przyglądając się mi.

~*~

Widziałem łzy w jej oczach... Ale dlaczego płakała? Przecież jej też się podobało. Reagowała na moje pieszczoty. Chciała więcej, czułem to. A jednocześnie płakała. Dlaczego? Przecież jeżeli tak naprawdę tego nie chciała, mogła chociaż powiedzieć, a ona milczała, odwzajemniała to wszystko i płakała. A to raczej nie były łzy szczęścia. Pozostało mi tylko mieć nadzieję, że jeśli będę delikatny i trochę się postaram, to jeszcze bardziej jej się spodoba... I przestanie płakać.

-Pozbądźmy się tego, cukiereczku. To nam tylko przeszkadza-powiedziałem cicho, wskazując na jej bluzkę. I w tej samej chwili w Lily zaszła jakaś dziwna zmiana. Najpierw zauważyłem to w jej spojrzeniu, ale nim zdążyłem coś powiedzieć, jakoś zareagować, dziewczyna wyprostowała się i obciągnęła bluzkę.

-Zostaw mnie-powiedziała, jednocześnie mnie odpychając i nadal walcząc z bluzką.

-Ale co się stało?-spytałem zdziwiony.

-Wszystko. Wszystko się stało, a nie powinno. Po prostu mnie zostaw, proszę...błagam...-Lily mówiła takim tonem, jakby zaraz miała mi się na dobre rozryczeć. Zaczęła już nawet cicho łkać i z trudem łapała powietrze. Cholera, co ja znowu zrobiłem nie tak?-pomyślałem przejęty. Serio, przecież nie robiłem nic wbrew jej woli, nie chciałem jej skrzywdzić... Miałem ochotę przytulić ją i o tym wszystkim jej powiedzieć, zapewnić ją, że nie miałem złych zamiarów. Tyle że w jej spojrzeniu znowu zobaczyłem to, czego tak bardzo nie chciałem więcej widzieć. Lęk. Strach przede mną. Gdybym teraz cokolwiek zrobił, Lily tylko bardziej by się wystraszyła. Wstałem i odsunąłem się. Lily niemal od razu wstała z łóżka i skierowała się w stronę drzwi.

~*~

Chciałam się stamtąd jak najszybciej wyrwać. Historia poniekąd znowu zatoczyła koło. Ale przecież nie mogłam wyjść tak zupełnie bez słowa. Musiałam coś powiedzieć, ale co? Przeprosić? Pożegnać się? Jak gdyby nigdy nic? Starałam się coś szybko wymyślić, idąc w stronę drzwi. Objęłam się rękoma za brzuch, jakbym była chora. Właściwie to tak właśnie się czułam.

-Jutro rano spotkamy się u Cane, żeby omówić dalszy plan. Tak jak chciałeś-powiedziałam przed wyjściem. Candy nic nie odpowiedział, może nie zdążył, a może nie chciał. Chwyciłam za klamkę, otworzyłam drzwi i wyszłam stamtąd jak najszybciej. Dopiero kiedy drzwi z powrotem się za mną zatrzasnęły, poczułam się trochę lepiej.

Przez chwilę mogłam cieszyć się złudnym wrażeniem, że to wszystko naprawdę się nie wydarzyło. Tyle że nie mogłam się zbyt długo okłamywać. Niemal biegiem puściłam się do swojego pokoju. Po drodze potrąciłam na schodach jakąś kobietę, ale prawie nie zwróciłam na to uwagi. Kiedy znalazłam się w swoim pokoju, usiadłam na podłodze, plecami opierając się o bok łóżka, skryłam twarz w dłoniach i zapłakałam. Miałam w głowie istny mętlik. Dlaczego nie potrafiłam od razu poprawnie zareagować? Przerwać tego? Dlaczego było mi...przyjemnie? Nie chcę, żeby tak było! Nie chcę tego czuć, nigdy więcej! A na pewno nie przy Candy Popie! W dodatku to moje ostatnie zdanie... Nic głupszego chyba nie mogłam powiedzieć! Zachowałam się, jakby nic nie między nami nie wydarzyło! Ale i tak to nie było najgorsze. Najgorsze było to uczucie strachu, które zaatakowało ze zdwojoną siłą. Nie wiem dlaczego, ale wszystko od razu do mnie wróciło, jak tylko Candy znowu nazwał mnie "cukiereczkiem". Wszystko mi się przypomniało, jakby miało to miejsce przed chwilą. Cały ten strach, ból, smutek. Candy jest okropny, dlaczego mi to robi?!-myślałam, zanosząc się płaczem. Nie, on i jego siostra żyją tak być może od wieków. Od wieków zachowują się jak potwory, mordują, wykorzystują innych... Jestem skazana na ich towarzystwo, poza tym sama chcę im pomóc, ale to nie znaczy, że oni będą zachowywać się z tego powodu względem mnie jakoś inaczej. Candy zachowuje się tak, jak zachowywałby się w stosunku do każdego. Tylko głupia ja nie potrafię się oprzeć tym jego sztuczkom... Sama sobie to wszystko robię. Cierpię na własne życzenie, bo wiem, czego mogę się po tej dwójce spodziewać, ale i tak daję się im nabrać-pomyślałam. Byłam naprawdę załamana. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Umarła. Zniknęła. Jak zwykle sił dodała mi jedynie myśl o mojej rodzinie, która na mnie czeka i którą muszę uratować.

~*~

Ugh, ile ja mam biegać po tych schodach?!-pomyślałam wściekła. Jak się okazało, w pokoju 72 była jakaś matka z dzieciakami... Ja bym z chęcią wykorzystała okazję (po raz kolejny), ale (po raz kolejny) dałam radę się powstrzymać i jednak ich nie zabiłam. Nawet w napływie jakiejś dziwnej radości... albo nie wiem czego, wyczarowałam im słodycze. Ale nie miałam ani czasu, ani ochoty się z nimi bawić. Jak najszybciej więc stamtąd odeszłam i teraz szłam do, mam nadzieję, Candy'ego. Kiedy stanęłam przed wejściem, mogłabym upewnić się, czy to na pewno jego pokój, ale po co?  Zamiast tego z całej siły pchnęłam drzwi i otworzyłam ja na oścież.

-Wiiittaaaaaj! Mój drogiiii braciszkuuuu!-zawołałam głośno, wchodząc do środka. Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do Candy'ego, który siedział po turecku na łóżku. Szybko spostrzegłam, że znowu mu się zepsuł humor.-Co jest? Znowu coś cię ugryzło?-spytałam, siadając obok niego. Candy westchnął, po czym spojrzał na mnie wzrokiem wyrażającym jednocześnie smutek i chęć mordu. I w całej jego osobie było coś takiego, że aż mi się go żal zrobiło. Prawie.-Ten sam problem co rano?-zapytałam.

-Gorszy-odparł w końcu, po czym uciekł spojrzeniem w bok.

-A co się takiego stało?-spytałam. Między nami zapanowała cisza, która coraz bardziej się przedłużała. Już miałam coś powiedzieć, ale mój brat mnie ubiegł.

-Całowałem się z Lily i...

-ZNOWU?!-przerwałam mu.-No to zaraz mi musisz WSZYSTKO opowiedzieć!-krzyknęłam, podekscytowana jak małe dziecko. Candy zgromił mnie wzrokiem.-Ups...przepraszam...-powiedziałam już zdecydowanie ciszej. Mój brat westchnął i kontyunował.

-A więc, całowałem się z Lily i doszło nawet do czegoś więcej-powiedział. Ze zdziwienia aż otworzyłam usta i na krótką chwilę zaniemówiłam.

-Ale co masz na myśli mówiąc "doszło nawet do czegoś więcej"?-zapytałam wreszcie. Candy wzruszył ramionami.

-Nic szczególnego, takie tam mizianie się i całowanie po szyi, brzuchu... Byłem nawet blisko zdjęcia jej bluzki-powiedział Candy.

-Uuuu, to nieźle. Jak na nią to dużo, ale jak na ciebie to jednak niezbyt wielkie osiągnięcie-powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko. I pomyśleć, że tyle straciłam przez tą głupią pomyłkę! Candy ponownie posłał mi wkurzone spojrzenie.

-No właśnie! Ja nie wiem, o co jej chodzi! Robię wszystko jak najlepiej, widzę, że jej się to podoba, i nagle zaczyna płakać i mi się wyrywa...!-mój kochany brat był wyraźnie sfrustrowany.

-Raaany, wiele razem przeszliśmy, ale... Jeśli mnie pamięć nie myli, to wcześniej chyba nigdy nie zwierzałeś mi się ze swoich problemów seksualnych-odparłam i zaśmiałam się krótko.

-To nie są moje problemy seksualne!-zawołał oburzony.

-Spokojnie, przecież lepiej mieć takie problemy seksualne, niż gdyby miał ci przestawać stawać albo miałbyś za małego...-drążyłam dalej z uśmiechem.

-Nie mam za małego i nigdy nie miałem, nie mam i nie będę miał problemów ze stawaniem!-zawołał Candy, czym całkowicie mnie rozbawił. Od wybuchnięcia śmiechem powstrzymałam się tylko dlatego, że on jednak na serio się tym wszystkim przejmował.

-Dobra, dobra, ja chyba aż tyle o tobie wiedzieć nie chcę... Ale, wracając do Lily, serio się popłakała? Trochę mi jej żal... Coś ty jej musiał znowu zrobić-spoważniałam.

-Ja nic jej nie zrobiłem! Powaga, robiłem tylko to, na co sama miała ochotę!-krzyknął Candy.

-Powiedzmy, że ci wierzę. Ale serio sam nie domyśliłeś się rozwiązanie twojego problemu?-zapytałam.

-Nie? Widocznie głupi jestem-odparł z ironią, rozkładając bezradnie ręce.

-No, to akurat nie jest żadne odkrywcze spostrzeżenie-stwierdziłam. Candy posłał mi kolejne wściekłe spojrzenie.-Ok, ok, już mówię, co na serio o tym myślę. Lily jest, mimo wszystko, trochę inna niż my. Dobra, niewinna, miła, jasne, ale oprócz tego, mam wrażenie, że ona w ogóle stale martwi się, aby nie zrobić komuś przykrości. I jest taka trochę...no...pierdołowata. Tak, to dobre określenie. A do tego dam sobie prawą rękę uciąć, że ona jest dziewicą, zresztą sam pewnie tak uważasz. A jeśli doda się to wszystko, plus to, że raz już próbowałeś się z nią zabawić i wtedy niekoniecznie ona tego chciała, to może po prostu Lily się dzisiaj podobało, ale i tak chciała to przerwać, bo nie ma doświadczenia i się ciebie boi, tylko nie miała w sobie dość siły, żeby to zrobić. A potem jednak coś ją do tego zmotywowało, może zrobiłeś albo powiedziałeś coś nie tak i Lily ostatecznie się przełamała i ci znowu uciekła-powiedziałam. Na chwilę między mną, a moim bratem zapanowała cisza.

-Tak sobie teraz myślę... To ma sens. To, co powiedziałaś. Pewnie posunąłem się za daleko i ona, wystraszona, uciekła-powiedział.

-Candy...-zaczęłam po chwili. Błazen spojrzał na mnie.

-Co?

-Bo tak teraz myślę... Ciebie nigdy nie obchodzą uczucia twoich ofiar, a kiedy któraś ci ucieka, nie masz skrupułów, żeby ją złapać, zabawić się, zabić ją. Podobnie zresztą jak ja. A Lily dałeś uciec aż dwa razy i zamiast iść do niej i dokończyć dzieła, ty mi się tutaj wypłakujesz ze swojego łóżkowego zawodu. Wiesz, ja nie ukrywam, trochę mi na niej zależy, ale tobie chyba jednak też, co?-spytałam.

-Cane! Kiedy ty z tym skończysz?! Tak, zależy mi na niej, ale nie w taki sposób! Nie i już!-zawołał oburzony Candy.

-Ale wiesz, jak coś, to ja jako twoja siostra nie mam nic przeciwko. Mój osąd jest taki, że Lily to dobra partia dla ciebie, więc możesz ją brać-odparłam z uśmiechem.

-Kiedyś. Cię. Zabiję. Siostrzyczko-powiedział Candy i wyszczerzył swoje kły w szerokim, psychicznym uśmiechu.

-Ja ciebie też kocham, braciszku-odparłam i uśmiechnęłam się, a potem pokazałam mu język.

-Zapłacisz za to!-zawołał Candy, po czym rzucił we mnie poduszką i to tak, że... spadłam z łóżka.

-Ty...!-zawołałam, podnosząc się.

-Tak, ja. Twój brat bliźniak we własnej osobie-odparł ten debil z bananem na ryju.

-A masz!-zawołałam, także celując w niego poduszką. I tak zaczęła się nasza bitwa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top