Rozdział 28
Używając swojej mocy niewidzialności, starałam się i tak zrobić wszystko co oprócz tego jeszcze mogłam dokonać, żeby nie zostać zauważoną. Idąc przez cyrkową arenę w stronę trybun dokładnie się rozglądałam, czy Lily nie ma gdzieś tutaj. Ale nie, była w swoim ulubionym miejscu pod trybunami. I spała. Weszłam pod trybuny i przyjrzałam się jej. Nie wyglądała najgorzej. Nie wychodziła z tego pomieszczenia od dwóch dni, aż sama zaczęłam się przejmować. A kiedy zaczęliśmy o niej rozmawiać z Candy'm, zachęcił mnie, żebym po prostu do niej przyszła i sprawdziła, czy wszystko ok. Po chwili Lily otworzyła oczy, usiadła i przeciągnęła się. Potem rozejrzała się z niepokojem, aż w końcu jej wzrok spoczął wprost na mnie.
-Wiem, że tu jesteś-powiedziała, podkulając pod siebie nogi. W takim wypadku nie było sensu dłużej się ukrywać i stałam się znowu widzialna.
-Cane? Myślałam, że to Candy-powiedziała dziewczyna.
-Wolał do ciebie nie przychodzić. Uznał, że albo byś go zabiła, albo siebie-odparłam.
-Jeśli naprawdę tak pomyślał, to chyba mnie nie zna-powiedziała Lily.-Po co przyszłaś?-dodała.
-Martwimy się o ciebie-powiedziałam.
-Wy? O mnie? Candy też?-zapytała z lekkim niedowierzaniem Lily.
-Użyłam liczby mnogiej. Kto jeszcze oprócz Candy'ego mógłby się tutaj o ciebie martwić? No i oczywiście mnie-odparłam. Lily nic nie odpowiedziała. Na chwilę zapanowała między nami cisza, którą przerwało burczenie w brzuchu.
-Przepraszam-powiedziała cicho, z zakłopotaniem Lily.
-Nie masz za co przepraszać. Powinnaś coś zjeść. Zjedzmy coś razem, we dwie-odparłam.
-Nie chcę-powiedziała dziewczyna.
-Jesteś głodna.
-Ale nie chcę jeść.
-To nonsens. Jesteś głodna, więc chcesz jeść. Koniec i kropa. Masz-powiedziałam, po czym wepchnęłam jej w ręce wyczarowaną przed chwilą babeczkę. Dziewczyna spojrzała na nią, jakby widziała pierwszy raz w życiu jedzenie.
-Naprawdę nie jestem głodna-odparła.
-Jedz albo będę zmuszona zacząć tak głośno krzyczeć, że aż ci głowa pęknie-powiedziałam.
-To jest szantaż.
-Wiem to-powiedziałam, po czym usiadłam obok niej. W końcu Lily dała się namówić i zjadła błyskawicznie babeczkę. Spojrzałam na nią podejrzliwie.
-Ale jadłaś coś przez te dwa dni?-zapytałam.
-Jadłam. Ale mało-odparła.
-Dlaczego?
-Sama nie wiem. Chyba ze stresu. Z jakiegoś powodu do was trafiłam, a teraz, kiedy chciałam odejść, znowu się to powtórzyło. Naprawdę nie wiesz, co mnie tutaj sprowadziło z powrotem?-zapytała Lily. Na początku chciałam zażartować i powiedzieć, że może "siła miłości Candy'ego", ale na szczęście jakoś powstrzymałam się od tego komentarza. To była poważna sprawa.
-Nie mam pojęcia. Gdybym wiedziała, powiedziałabym ci-odparłam. Lily nic nie odpowiedziała, tylko westchnęła.
-Szkoda. Chciałabym się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi-powiedziała dopiero po chwili. Uznałam, że to idealny moment do ataku.
-Candy też chciał się dowiedzieć, o co w tym chodzi-powiedziałam. Lily spojrzała na mnie zaskoczona.
-W sensie? O co ci chodzi?
-Bo wiesz, kiedy... Bo ja w ogóle wiem, co między wami zaszło-zaczęłam. Lily spojrzała na mnie zaskoczona.
-Tak? A co konkretnie wiesz?-zapytała cicho. Widać było, że to dla niej naprawdę delikatna sprawa.
-Wszystko. Znam mojego brata nawet lepiej niż on sam. Ale wiesz, on tego dnia poszedł ze mną do miasta, żeby dowiedzieć się, czy ktoś stamtąd, na przykład strażnicy, wiedzą coś na twój temat. Czy wiedzą cokolwiek na temat planów Juana względem królestwa Adele i ciebie. Albo jak dotrzeć z powrotem do tego królestwa... Jak coś, to ja go nie usprawiedliwiam, tylko...
-Naprawdę? Dlaczego mi nie powiedzieliście wcześniej, że chcecie coś takiego zrobić?-zapytała Lily, przerywając mi.
-Bo jeśli nie dowiedzielibyśmy się niczego znaczącego, to nie chcieliśmy robić ci nadziei-odparłam. To nie była prawda, ale wolałam na razie nie zdradzać naszego pierwszego kłamstwa.
-A dlaczego chcieliście to sprawdzić?-spytała.
-Chcieliśmy ci pomóc. Tylko że... nie spodoba ci się pewnie cała ta opowieść-powiedziałam.
-Ale mimo to chcesz mi ją opowiedzieć.
-Nie muszę.
-Skoro już zaczęłaś, to dokończ-odparła Lily. Westchnęłam. Nie byłam pewna, jak to się skończy, ale właściwie nic nie ryzykowałam.
-Żeby wyciągnąć z nich informacje, torturowaliśmy ich. I zabiliśmy. Łącznie trzech-powiedziałam. Lily miała taką minę, jakby chciała zwrócić zjedzoną wcześniej babeczkę.-Ale to Candy to wymyślił. I nie mówiliśmy ci też ze względu na to, że nie pochwaliłabyś naszych metod. Nie mam pojęcia, czemu mojemu bratu debilowi tak na tym zależało, ale niesamowicie wściekł się, kiedy nie dowiedzieliśmy się praktycznie niczego. Oprócz tego, że ludzie są przekonani, iż to Adele nie chciała zgodzić się na warunki pokoju i zagroziła wojną, więc Juan zaatakował wcześniej-kontynuowałam.
-Co? To nieprawda! Adele nigdy czegoś takiego by nie zrobiła! I on nas zaatakował podstępem!-zawołała Lily.
-Nie przerywaj mi. Poza tym jeszcze, nikt nic nie wie w ogóle na twój temat, a już zwłaszcza nic o twoim porwaniu. Ale mimo wszystko to dość niewiele. Candy niesamowicie wściekł się, kiedy nic nam się nie udało zyskać. Ja też właściwie byłam trochę przybita. Mój brat chciał wrócić do domu, ale miał tak paskudny humor, że wiedziałam, że chce być sam. Pozwoliłam mu więc samemu wrócić do domu. Wiedziałam, że tam jesteś ty, ale nie myślałam, że tak to się skończy. Mimo że znam mojego brata i powinnam była się tego domyślić, w końcu wiem, do czego jest zdolny. To poniekąd moja wina-powiedziałam. Lily patrzyła na mnie wzrokiem pozbawionym wyrazu.
-Heh, przynajmniej teraz wiem, o czym wtedy mówił-odparła.
-O czym?
-Nieważne-Lily spojrzała na mnie uważnie.-Po co mi to wszystko mówisz?-zapytała po chwili milczenia.
-To jeszcze nie koniec-powiedziałam.
-Nie? Co jeszcze mi masz do powiedzenia?
-Kiedy odeszłaś, Candy wiedział, że to jego wina. Był na siebie jeszcze bardziej wściekły. Ja w sumie też miałam ochotę coś mu zrobić. No i poszliśmy do miasta, odreagować... Candy zabił osiem osób-odpowiedziałam.
-Super. Świetnych informacji ciąg dalszy-westchnęła Lily.-Ale w końcu po co mi to powiedziałaś?-spytała. Wzruszyłam ramionami.
-Nie wiem. Chyba po prostu chciałam, żebyś wiedziała. Ja też nie jestem święta. Zabijam. I gwałcę, jak mam ochotę. Tak właściwie to wiesz... pomyślałam sobie, że cały czas zachowywałaś się, jakbyś chciała nas zmienić. W jakiś sposób to było wiadome, że tego spróbujesz. Nie zostawiłabyś takiej dwójki zagubionych duszyczek na pastwę losu? Musiałaś nam pomóc-powiedziałam.
-Czytacie ze mnie jak z otwartej księgi-odparła cicho Lily. Ton jej głosu przepełniony był żalem.
-Ale wiesz, mam takie dziwne wrażenie, że mimo iż widziałaś nas w roli bezwzględnych morderców, nie zdawałaś sobie chyba sprawy, na co się piszesz. Patrzyłaś na nas i nie widziałaś potworów. Bo nie chciałaś ich widzieć. W twoich oczach byliśmy dobrymi istotami, które czasem robią coś złego. Ale jest zupełnie na odwrót. Candy i ja jesteśmy źli, a czasami zdarza się, że zrobimy jakiś dobry uczynek. Chyba powinnaś o tym wszystkim wiedzieć, jeśli zamierzasz znowu z nami zamieszkać. Nawet jeżeli nie z własnej woli. Żebyś przypadkiem nie poczuła znowu rozczarowania-powiedziałam. Znowu zapadła między nami cisza. Nagle jednak Lily podniosła na mnie wzrok. Do tej pory jej oczy wydawały się puste, ale teraz miałam wrażenie, że ujrzałam w nich blask, który widziałam wcześniej, kiedy z nami mieszkała.
-Dziękuję-powiedziała, a ja popatrzyłam na nią zaskoczona.-Dziękuję, że mi to wszystko mówisz. Masz rację, źle was oceniłam. Ale dzięki tobie zdałam sobie z tego sprawę-dodała Lily.
-Nie ma za co. Do usług. A i tak poza tym, co powinnaś zjeść coś jeszcze oprócz tej babeczki-odparłam, po czym wstałam i odeszłam od Lily.
-Zapamiętam. Idziesz już?-zdziwiła się dziewczyna. Kiwnęłam głową.
-Candy pewnie też chce wiedzieć, czy przez te dwa dni nie umarłaś. Idę mu powiedzieć, że żyjesz-odparłam z uśmiechem, po czym pożegnałam się z Lily i zniknęłam.
~*~
Byłam wdzięczna im, że przez te dwa dni dali mi całkowicie spokój i żadne z nich do mnie nawet nie zaglądało, ale liczyłam się z tym, że w końcu to się skończy. Przejmowałam się chwilą, kiedy to nastąpi. Jak widać miałam ku temu powody, rozmowa nie była zbyt przyjemna. Ale przydatna. Zrozumiałam swoje błędy. Cane miała rację, uważałam ich za istoty dobre, które czasem robią coś złego, ale faktycznie było inaczej. Tyle że kiedyś nie byli źli i skoro nadal byli zdolni do czynienia dobra, to nie można było ich całkowicie skreślić. Był dla nich ratunek. A kto miał ich uratować, jeśli nie ja? Każdy inny spróbowałby ich zabić. Ja nie chciałam zabijać, nawet tego nie potrafiłam. Ale oni stanowili zagrożenie dla innych i samych siebie.
A teraz musiałam spojrzeć prawdzie w oczy. Ja byłam jedyną osobą, która mogła coś zrobić w tej kwestii. Prawda była taka, że bez ryzyka się nie dało. Wcześniej chciałam zmienić dwójkę morderców a chodzące anioły od razu, nie ponosząc żadnych strat, nie ryzykując. A tak się nie da. Myślałam, że nie dam rady tego zrobić, ale nie mogę tak tego zostawić. Muszę po prostu uważać. Jakkolwiek śmiesznie i głupio to brzmi, mimo że się boję, czuję, że muszę jeszcze raz spróbować, tylko teraz naprawdę się do tego przyłożyć. A gdyby coś miało się stać, to mam przynajmniej swoje moce. W końcu do tej głupiej, naiwnej mnie dotarła powaga sytuacji. Jestem tutaj wbrew swojej woli z dwójką morderców, jak się okazało, niewyżytych seksualnie, nie mam pojęcia, w co zostałam wplątana, kto za tym dokładnie stoi i co mnie czeka. Ja nawet w kwestii mojego porwania nie rozumiałam chyba powagi tej sytuacji. Kiedy tutaj trafiłam, chyba po prostu nie potrafiłam dojść do siebie i zrozumieć, gdzie naprawdę jestem i co mi grozi. Ale obiecałam sobie, że teraz, mimo strachu, nie dam sobą pomiatać i pokażę, na co mnie stać. Martwili się o mnie...-pomyślałam jeszcze, obejmując się ramionami. W tej pozycji czułam się choć trochę bezpieczniej, a musiałam przecież zebrać siły przed konfrontacją.
~*~
Cane znudziła się próbami skłonienia mnie do zrobienia czegokolwiek i z nudów zaczęła malować ściany naszego cyrku. Właśnie była w trakcie umieszczania na jednej z nich wizerunku kolorowego jednorożca. Ja siedziałem jakieś kilka metrów dalej i przypatrywałem się temu ze znudzoną miną, a tak naprawdę stale analizowałem wydarzenia ostatnich dni, zwłaszcza to, co przekazała mi dziś Cane. Biorąc pod uwagę to wszystko, Lily została wplątana w nie lada intrygę, czego jej współczułem. Choć myślałem, że dawno już zanikła u mnie zdolność do odczuwania tego typu uczuć. Ale, ale, nie mogło być do końca tak kolorowo. Nadal było we mnie więcej z debila i bezwzględnego psychopaty, dzięki czemu dałem popis, uwalniając wszystkie swoje pierwotne instynkty. Gdybym był Lily, też bym pewnie spierdolił przed samym sobą na drugi koniec świata, i nawet teraz, na jej miejscu, znowu spróbowałbym uciec. Ale ona nie była taka jak ja, miała swój cel, który w jakiś sposób zamierzała zrealizować.
Nadal uważałem ją za naiwną, ale jednocześnie podziwiałem za to, ile jest w stanie wytrzymać i poświęcić. Jednak martwiło mnie jeszcze to, że ona praktycznie cały czas nas unikała, a do tego, jak powiedziała Cane, mało jadła i nie wyglądała najlepiej. Naprawdę źle mi było z faktem, że przejmuję się jej losem. Już dawno temu postanowiłem razem z Cane, że najlepiej będzie, jeśli pozbędziemy się wszystkich słabości jak zaufanie, troska, miłość czy przyjaźń. Mieliśmy ufać i troszczyć się tylko o siebie nawzajem, bo tylko na siebie zawsze mogliśmy liczyć. A teraz pojawiła się ta cała Lily... Fakt, jest miła, ale to, że tak ją polubiliśmy, nie wróży nic dobrego...-moje rozmyślania nie miały absolutnie żadnego sensu i niczego nie wnosiły do mojego życia, ale i tak nie potrafiłem ich przerwać.
Ni stąd ni zowąd usłyszałem czyjeś kroki. Serce zabiło mi szybciej, bo przecież skoro Cane i ja byliśmy tutaj, to to musiała... ale nie mogła być... Jednak po chwili z korytarza na drugim końcu pomieszczenia wyszła Lily i niepewnie się rozejrzała. Natychmiast wstałem i nim pomyślałem, zmieniłem się w kolorowy dym i przeteleportowałem się tuż przed nią. Dziewczyna przybrała wystraszony wyraz twarzy i zrobiła niepewny krok do tyłu. Zaraz zreflektowałem się, nie powinienem był tak robić, przecież ona się mnie boi. Cisza między nami przedłużała się i już chciałem coś powiedzieć, kiedy ona mnie uprzedziła.
-Gdzie jest Cane? Chcę z wami porozmawiać-powiedziała. Chyba starała się robić wrażenie pewnej siebie i spokojnej, ale nie do końca jej to wychodziło. Kiwnąłem głową, a potem kazałem jej iść za mną. Dotarliśmy pod ścianę, na której moja siostra dalej próbowała namalować jednorożca. Zanim któreś z nas zdążyło się odezwać, Cane chyba po prostu wyczuła naszą obecność i odwróciła się w naszą stronę.
-O! A co ty tu robisz? W końcu zdecydowałaś się do nas wyjść?-zdziwiła się moja siostra.
-Chciałam z wami pogadać-odparła Lily.
-O czym?-zapytała Cane. Stanęła obok nas, trzymając w ręku pędzel, z którego nadal kapała na ziemię różowa farba. Nawet jeśli ten widok zaskoczył Lily, nie dała tego po sobie poznać.
-O tym, co mi opowiedziałaś. I o paru innych rzeczach-odparła dziewczyna. Nawet Cane, która do tej pory się uśmiechała, spoważniała. Już wcześniej byłem na nią trochę zły, że niemal wszystko wyśpiewała Lily, ale w sumie to nie miało większego znaczenia, skoro ona już nas znienawidziła, prawda?
-A o czym konkretnie?-spytałem. Lily spojrzała na mnie oczami pozbawionymi jakiegokolwiek wyrazu.
-Jestem wam wdzięczna za pomoc. Dzięki wam dowiedziałam się, że Juan ukrywa swoje prawdziwe działania i zamiary nawet przed swoimi poddanymi, a to znaczy, że ma tu miejsce jakiś większy spisek. Ale nie uważam, żeby ta wiadomość była warta śmierci kilku osób. I nie pochwalam tego. Nie pomagajcie mi więcej, jeżeli taką cenę ma wasza pomoc. Będę wdzięczna jeśli po prostu nie będziecie mi przeszkadzać. I przepraszam za wszystkie kłopoty, jakie na was sprowadziłam. Bo może przeze mnie wam też coś grozić-powiedziała Lily. Jednak jej nie rozumiałem. Jesteśmy mordercami, nawet gwałcicielami, a ona nas przeprasza i się o nas martwi. Cane chciała coś powiedzieć, ale uprzedziłem ją.
-Jasne. Nie będziemy więcej zabijać... w tej sprawie. A dlaczego uważasz, że coś nam może grozić?-spytałem.
-Z jakiegoś powodu do was trafiłam. Dwa razy. A Juan, jak widać, ma w stosunku do mnie jakieś plany, o których nikomu nie mówi. Więc wam też może coś grozić, przeze mnie-odparła Lily.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top