Rozdział 23

Przez głowę przelatywały mi teraz wspomnienia związane z moim pobytem tutaj. Wszystkie z tych kilku dni spędzonych z nimi. Dobre i złe. Właściwie to dziwne było, że miałam z nimi dobre wspomnienia. Nie spodziewałabym się, że dogadam się z mordercami. Ale z każdą taką miłą chwilą tylko bardziej czułam, że chcę im pomóc. Chcę ich zmienić na lepsze. Przecież nie są bezwzględnymi mordercami. Widzę to i czuję. A mimo to zabijają. Dlaczego i po co? Tylko czy uda mi się pomóc jednocześnie im i moim bliskim? Na razie w kwestii pomocy Adele i reszcie nie za wiele dokonałam, a w kwestii pomocy tej dwójce nie poczyniłam praktycznie nawet przygotowań. Nie mam pojęcia, co robili kiedyś. Dlaczego stali się tym, kim są. Nie mam o nich podstawowej wiedzy, a chcę im pomóc. To śmieszne. Chyba mimo wszystko zaczynam ich lubić. I Candy'ego i Cane. Zależy mi na nich i chcę im pomóc. Ale nie mogę powiedzieć, że jedna z tych spraw jest ważniejsza od drugiej. Obie są ważne. Muszę pomóc wszystkim naraz, inaczej ktoś na tym straci. A ja nie chcę, aby ktokolwiek cokolwiek stracił. Wszyscy powinni zyskać nowe, dobre, wspaniałe życie, na jakie zasługują. Ktoś mógłby powiedzieć, że Candy i Cane na nic takiego nie zasługują, bo to mordercy, ale najpierw trzeba mimo wszystko poznać motywy, żeby osądzać. Poza tym ja wierzę, że każdy zasługuję na drugą szansę. Nie chcę za zło odpłacać złem. Chcę odpłacać za zło dobrem. Bo wtedy dobro wypleni zło i wszyscy na tym zyskają. Adele, Alexander, Aurora, Christopher, Candy, Cane. Szkoda, że dla Maxymiliania nic już nie zrobię. Ani dla Cindy-poczułam smutek na myśl o tej dwójce. 


Swojej siostry, można rzec, nawet nie znałam. Wiem tylko, że istniała, jak miała na imię i że nie żyje. Poza tym jest dla mnie zupełnie obcą osobą, ale mimo to jej śmierć boli niemal tak bardzo jak utrata Maksa. Mimo że wiedziałam, iż nie żyje, dziś, kiedy przypomniałam sobie jej imię, obudziłam się i znowu zdałam sobie sprawę, że Cindy już nie ma, poczułam się, jakbym straciła ją na nowo. Zaczęłam opłakiwać jej śmierć. Przynajmniej dopóki nie przyszedł Candy. Na myśl o nim i o tym, jak wyglądało nasze ostatnie spotkanie, zalała mnie fala myśli i uczuć, których starałam się unikać. Co to właściwie było? Dlaczego on mnie pocałował? Dlaczego tego od razu nie przerwałam? Dlaczego mi się podobało? Dlaczego czuję się teraz tak głupio? I jednocześnie tak radośnie? I smutno? Czemu jednocześnie chciałabym i nie chciałabym poczuć się znowu jak podczas tego pocałunku? Przyznałam się już d tego, nawet lubię Candy'ego i Cane, chcę poznać ich historię, pomóc im, ale przecież można to zrobić i bez całowania się z tym chłopakiem. Poczułam, że Candy miał rację. Lepiej będzie, jak się przejdę i trochę sobie ułożę w głowie to i owo. Tak też zrobiłam. Nie wiedziałam, gdzie są ani co robią Candy i Cane, więc po prostu wyszłam z cyrku i poszłam w stronę lasu.

~*~

-Widzisz to samo, co ja?-spytał jeden ze strażników. Mówił szeptem do swojego towarzysza.

-No widzę, widzę-odparł drugi żołnierz.

-Użyć nadajnika?

-A mnie się pytasz? Do dowódcy z takim pytaniem, jeszcze użyjesz go niepotrzebnie i na mnie będzie-odparł drugi strażnik. Pierwszy posłusznie oddalił się do dowódcy. Mieli to szczęście, że przebywał on akurat z nimi.

-Dowódco, jest drobny problem-powiedział strażnik.

-Jaki?

-Bo ona, to jest, nasz główny obiekt, wyszła teraz sama z ich namiotu. I nie wiem, może ona od nich ucieka? Może trzeba użyć specjalnej właściwości nadajnika?-zapytał mężczyzna.

-Zdurniałeś? Użyjemy tego tylko, jak będziemy pewni na milion procent, że ucieka. Teraz mamy ich tylko obserwować i nie zdradzać pod żadnym pozorem swojej obecności. Jak nie wróci do rana, wtedy użyjemy nadajnika. A teraz wracaj na swoje stanowisko-odparł surowym tonem dowódca. Strażnik, niepocieszony, wypełnił polecenie.

-I co? Używamy naszej zabawki?-zapytał jego towarzysz.

-A zamknij żesz się i dajże człowiekowi spokojnie teren obserwować-odparł jego kompan.

-Aha, czyli uzyskałeś jedynie tyle, że dostałeś opierdol od dowódcy-odparł drugi strażnik.

-Powiedziałem, zamknij się lepiej.

-Dobrze, dobrze, już nic nie mówię-powiedział pojednawczo mężczyzna.

~*~

Cane była w wyśmienitym humorze. Czego nie można było do końca powiedzieć o mnie. Że też akurat teraz musiała się zjawić, kiedy zaczynało się robić naprawdę ciekawie. Muszę przyznać, że ta chwila spędzona z Lily była całkiem miła. Inna, wyjątkowa, nie to, co czas, który spędzam z dziewczynami próbującym za wszelką cenę ode mnie uciec. Może właśnie o to w tym chodziło? Nie zmusiłem jej, żeby się ze mną całowała. Owszem, to ja to zacząłem, ale ona mogła przerwać, a nie zrobiła tego. Kto wie ile by to trwało i dokąd doszłoby, gdyby nie moja "ukochana" siostrzyczka z wyczuciem czasu tak zajebistym, że aż nie ma na to słów. Nagle poczułem uderzenie w głowę.

-Ej!-zawołałem, zrywając się na równe nogi od stołu, przy którym siedzieliśmy. Cane uśmiechała się rozbawiona.

-Od dziesięciu minut do ciebie mówię, a ty tylko kiwasz głową. Zapytałam cię, czy mogę cię porządnie walnąć, a skoro znowu pokiwałeś głową, uznałam to za zgodę-wyjaśniła.

-Żadnego takiego pytania nie słyszałem-odparłem.

-Tak jak reszty tego, co mówiłam. O czym tak myślisz, co?-zapytała moja siostra. Teraz już ton jej głosu zdradzał lekkie poirytowanie.

-O niebieskich kwiatkach i tęczowej wróżce-odparłem, przykładając dłoń do miejsca, gdzie uderzyła mnie Cane. Dziewczyna prychnęła.

-Akurat. Ale nie chcesz, to nie mów, twoja sprawa-powiedziała. Odczułem, że jest na mnie trochę obrażona.-A zmieniając temat, sprawdzałeś, co u naszej śpiącej królewny?-zapytała Cane.

-Sprawdzałem-odparłem.

-I co?

-Żyje.

-Dobrze wiedzieć. Coś więcej?

-Śpi-powiedziałem.

-Na pewno?

-Wiem, jak rozpoznać kogoś, kto śpi-odparłem. Cane westchnęła.

-Powiedzmy, że ci ufam-powiedziała po chwili dziewczyna.

-Powiedzmy? Przecież wiesz, że mi możesz zawsze zaufać!-zawołałem, po czym przywołałem na twarz uśmiech. Cane prychnęła.

-Znam cię-odparła.

-No właśnie.

-No właśnie! Wiem, że potrafisz kłamać!-zawołała.

-Każdy potrafi.

-Nie każdy tak dobrze jak ty.

-Po co miałbym kłamać?

-Nie mam pojęcia. A po co kłamałeś Lily, że nie znamy drogi do jej domu?-zapytała Cane.

-Przecież wiesz. Dla zabawy-odparłem. Cane cicho przyznała mi rację.

-Szkoda tylko, że ona jest taka głupia. Gdyby była choć trochę inna, może moglibyśmy się nawet zaprzyjaźnić-powiedziała po chwili Cane.

-Tia, mogłaby być trochę inna-przyznałem cicho. Choć w głębi duszy czułem, że nie chciałbym, żeby Lily była inna. Była taka dobra, czysta i niewinna. I to mnie w niej właśnie szalenie pociągało.

~*~

-Idź sobie sama-odparłem. Cane spojrzała na mnie niepocieszona.

-Dlaczego nie chcesz iść ze mną?-zapytała.

-Bo nie-powiedziałem.

-To nie jest odpowiedź.

-To jak najbardziej jest odpowiedź. Moja odpowiedź. Na twoją propozycję, ściśle rzecz biorąc-odparłem. Posłała mi znużone spojrzenie.-Ja w tym czasie przypilnuję naszego gościa-dodałem. W tej samej chwili oczy Cane rozbłysły.

-Przypilnujesz?-spytała wysilonym, słodkim tonem.

-Tak-odparłem i uśmiechnąłem się lekko. Wiedziałem już, że ona wyczuła, o co chodzi, więc nie było sensu dłużej tego ukrywać.

-Podoba ci się-stwierdziła moja siostra.

-Może tak, może nie. Któż to wie?-spytałem z delikatnym uśmieszkiem na ustach.

-Jasne, już ja akurat wiem. Więc? Zamierzasz ją przelecieć, kiedy będziesz miał okazję, bo ja akurat będę sobie kogoś zabijała? Sama? Ech, i pomyśleć, że ktoś taki mi ciebie odbił!-zawołała Cane tonem, w którym słychać było udawany smutek i ból.

-Mówisz to tak, jak byśmy byli kochankami, a nie rodzeństwem.

-Ale taka prawda! Tylko zobacz, ledwo się pojawiła, a ty już wolisz ją ode mnie!-odparła z uśmiechem moja siostra.

-Wcale tak nie jest.

-Dobra, dobra, ja znowu swoje wiem. Czyli biedną, naiwną Lily czeka koszmarny los...?

Westchnąłem.

-Wolałbym nie-odparłem. Cane spojrzała na mnie zaciekawiona.-Lubię ją. Jest nawet fajna, zabawna, miła, można się z nią dogadać. I mimo wszystko ta jej dobroć jest taka rozbrajająca-wyjaśniłem.

-Tu akurat muszę ci przyznać rację. Na początku mnie śmieszyła i właściwie nią pogardzałam, bo była i nadal jest ślepą idiotką, ale jest też w niej coś takiego, że nie da się jej nie lubić. Może właśnie ta dobroć? Szczerość? Ufność? Choć to są cechy, które oznaczają słabość-powiedziała Cane.

-Przynajmniej w tej jednej rzeczy się zgadzamy-powiedziałem.

-Tia. Nie wierzę, że to mówię, ale ona na swój sposób jest kochana-odparła Cane, po czym uśmiechnęła się z zakłopotaniem. Kiwnąłem lekko głową, przyznając jej w ten sposób rację.-Ej!-zawołała nagle moja siostra.-A może skoro ty też uważasz, że jest taka fajna, wyjątkowo i kochana, to się w niej zakochasz? To by było coś!-zawołała ze śmiechem Cane. Spojrzałem na nią jak na idiotkę.

-Tu się puknij. Tylko porządnie-powiedziałem, po czym popukałem się w głowę. Cane pochyliła się i uderzyła mnie lekko w to samo miejsce.-Nie mnie, tylko siebie!-zawołałem, odskakując od niej. Moja siostra zaśmiała się głośno.

-No ciekawe, jak to się wszystko potoczy. Ale na razie, ja idę się porządnie zabawić, a ty rób co chcesz-odparła, po czym odwróciła się i wyszła z cyrku.

~*~

Kiedy wracałam ze swojego spaceru, nad ranem, zauważyłam już z daleka Candy'ego. Siedział na tym samym pniu, przy którym ja ostatnio straciłam przytomność. Poczułam się, jakby moje wnętrzności zwinęły się w supeł, wymieszały, a potem z powrotem rozwiązały, tyle że teraz przez to wszystko pozmieniały się miejscami. Jednak skupiłam się na swoim oddechu, uspokoiłam go i podeszłam do błazna.

-Cześć-powiedziałam cicho. Dostrzegłem, że chłopak miał w dłoni kwiatka, któremu wyrywał płatki.

-Cześć-odpowiedział. Jego głos był taki pusty, obojętny.

-Gdzie Cane?-spytałam. Dopiero teraz chłopak podniósł na mnie wzrok.

-A co ty się tak o nią martwisz? Może najpierw spytałabyś się, jak ja się mam? Jak mi minęła noc? Tego wymaga kultura, cukiereczku-odparł Candy, po czym uśmiechnął się. Teraz nawet ten jego kpiący uśmiech, irytujący, na swój sposób wydał mi się słodki. Jakoś się jednak opamiętałam.

-No to jak minęła ci noc?-zapytałam. W międzyczasie Candy przesunął się i tym samym zrobił mi miejsce obok siebie, ale nie usiadłam.

-Dobrze. Przegadałem ją z Cane. A ty co robiłaś, cukiereczku?-spytał chłopak, z powrotem skupiając niemal całą swoją uwagę na kwiatku. Westchnęłam i jednak usiadłam obok niego. W końcu musiałam z nim poważnie porozmawiać.

-Miałeś nie mówić do mnie "cukiereczku"-upomniałam go.

-Dobrze, cukiereczku-odparł. Posłałam mu obojętne spojrzenie, na które on zareagował uśmiechem.

-Myślałam-powiedziałam. Candy spojrzał na mnie zaskoczony.-Pytałeś, co robiłam. Myślałam-wyjaśniłam.

-Nad czym?-spytał.

-Dlaczego Cane i ty jesteście, jacy jesteście?-zapytałam po chwili.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top