Rozdział 21
Kiedy wstałam rano, nie znalazłam nigdzie ani Candy'ego, ani Cane. Zamiast tego więc zjadłam coś i wykorzystałam czas, żeby przemyśleć jeszcze raz i poukładać sobie to, co na razie wiem. Planowałam, że jeszcze kilka razy odwiedzę owe miasto, żeby czegoś się dowiedzieć. Miałam naprawdę duże nadzieje i oczekiwania. Liczyłam, że w końcu uda mi się coś osiągnąć w kwestii pomocy moim najbliższym. Dla pewności narysowałam sobie na szybko mapę wszystkich miejsc, o które wypytałam ludzi w mieście i zaznaczyłam różne drogi. Kiedy skończyłam, usłyszałam śmiech. Domyśliłam się, że Cane i Candy wrócili, schowałam więc swoją mapę i poszłam się z nimi przywitać.
~*~
Uniosłem jak najwyżej swój młot i opuściłem go. Czułem, jak uderza o coś miękkiego, nieco galaretowatego. To "coś" ustąpiło pod wpływem siły uderzenia i zmieniło się w mokrą plamę. Krzyki mojej ofiary całkowicie ucichły. Cane ze swoimi jeszcze się bawiła. Jednakże już po kilku minutach zapanowała cisza. Odwróciłem się i zobaczyłem swoją siostrę, stojącą w przejściu, z ręką ociekającą ludzką krwią. Kiedy się przyjrzałem, spostrzegłem, że trzyma w niej ludzkie serce. Gwizdnąłem z podziwem.
-Bezwzględna morderczyni-powiedziałem, podchodząc do niej.
-Bezwzględny morderca-odparła, patrząc na mnie.-Wracajmy do domu-dodała, po czym upuściła serce i wytarła o bluzkę zabrudzoną dłoń.
-Może Lily jeszcze nie wstała. Wcześnie jest-powiedziałem, domyślając się, o co może jej chodzić.
-Yhm. No może. Bo nawet fajna się wydaje. Zaczynam ją lubić-odparła moja siostra. Wróciliśmy do naszego domu, gdzie, jak się okazało, Lily już dawno wstała i nawet przyszła nas powitać. Ale na widok naszej dwójki, skąpanej w posoce, zamarła, zresztą podobnie jak na początku my.
~*~
Kiedy ich zobaczyłam, na początku wystraszyłam się, że coś im się stało. Szybko jednak przypomniałam sobie, że przecież ich krew, tak jak moja, ma inny kolor. Ta czerwona ciecz... Musiała być ludzką krwią.
-Co się stało? Co wy znowu zrobiliście?!-ledwo mogłam się pohamować. Od razu do nich podeszłam, nie wzięłam nawet pod uwagę tego, że mogą mi coś zrobić.
-Bawiliśmy się-odparła z powagą Cane. Poczułam, jak narasta we mnie złość, ale starałam się nad tym zapanować.
-Mordowanie to nie zabawa-powiedziałam ze spokojem.
-Dla nas tak-odparł Candy. Nasze spojrzenia spotkały się, a ja poczułam się tak, jakbym właśnie doświadczyła zdrady ze strony... przyjaciół? Oni naprawdę byli czasem wspaniali, a czasem aż mnie przerażali. I smucili, tym, że nie potrafią dostrzec, jak złe jest zabijanie.
-Pozbawianie kogoś życia nikogo nie powinno bawić!-zawołałam. Nagle Candy zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Podszedł do mnie, chwycił mnie za rękę i spojrzał mi z powagą prosto w oczy.
-A co jeśli widzieliśmy tyle morderstw, że musieliśmy nauczyć się z nich śmiać, żeby nie płakać i nie zwariować?-spytał. Przekrzywił lekko głowę i przez chwilę tylko na mnie patrzył, podczas gdy ja próbowałam wymyślić jakąś sensowną odpowiedź. Nie było to łatwe że względu na fakt, że nie spodziewałam się ani takiego zachowania, ani takich słów. Po chwili Candy uśmiechnął się lekko, puścił mnie i odwrócił się w stronę swojej siostry.-Chodź Cane, nic tu po nas. Niech Lily na spokojnie przemyśli to, co powiedziałem-dodał. Razem ze swoją siostrą odszedł w stronę cyrkowego korytarza. Mogłabym się założyć, że idą w stronę areny, gdzie będą ćwiczyć nowe sztuczki. Mogłabym, a nawet powinnam iść za nimi. Ale zamiast tego zostałam na miejscu. Nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje. Czemu nie reaguję tak, jak powinnam? Czemu Candy tak mnie zaskoczył? Czemu tak bardzo boli mnie ich zachowanie, a już jego zwłaszcza... W końcu jednak stwierdziłam, że nie mogę tak bezczynnie stać. Odszukałam tę dwójkę i znowu zaczęłam 8m tłumaczyć, że śmierć to nie zabawa. Pewnie jak zawsze byli tym rozbawieni, ale przynajmniej teraz trochę to ukrywali. Miałam nawet wrażenie, że zaczynają żałować tego, co zrobili. Bardzo chciałam w to wierzyć.
~*~
-Jej reakcja była taka zabawna! Chyba zapomniała, że ma do czynienia z nami, mordercami!-zawołała Cane.
-Albo najwyraźniej jeszcze nie zaakceptowała tego, co się dzieje. Że ludzie to podłe świnie i ją wykorzystują. Według mnie niedługo zda sobie z tego sprawę. Widać, że już teraz coś się stało. Zostawili ją? Porzucili? Sama im uciekła? Niby mówi, że nic nie pamięta, ale kto ja tam wie? Jedno za to wiem na pewno, to wszystko robi się coraz ciekawsze!-zawołałem.
-To też robi się coraz ciekawsze!-krzyknęła Cane, po czym skręciła kark swojej ofierze. W końcu, bo myślałem już, że oszaleję od jej krzyku. W oknie na piętrze domu zaświeciło się światło.
-Oho, kogoś obudziliśmy-powiedziałem. W tej samej chwili okno otworzyło się i wyjrzała przez nie młoda kobieta. Cane i ja szybko zniknęliśmy, zostawiając na widoku jedynie ciało ofiary mojej siostry, którego nie mogliśmy tak szybko się pozbyć.
-Kureto? Kureto, tylko nie to!-zawołała dziewczyna.
-Co jest? Co się tam dzieje?!-z głębi domu dało się słyszeć czyjś krzyk.
-Ciszej, obudzisz dzieciaki. Kureto znowu wrócił pijany w sztok i leży półmartwy za domem!-odkrzyknęła dziewczyna do wnętrza domu.
-To idź po niego!-dobiegło z domu. Dziewczyna odsunęła się od okna i zniknęła we wnętrzu mieszkania.
-Jeśli ona tutaj zejdzie, to ja mogę zająć się nią, a ty tymi ludźmi, co są jeszcze w domu. Co ty na to?-zasugerowałem Cane.
-Świetnie!-zawołała dziewczyna, po czym potarła dłonie. Kilka minut później zza ściany domu wyszła jakaś postać. Rozpoznałem w niej dziewczynę z okna.
-To ja lecę do domu!-zawołała Cane. Minęła moją ofiarę pod postacią różowego dymu, więc dziewczyna zauważyła ją i ze zdziwieniem zaczęła się rozglądać. Wykorzystałem tę chwilę, aby pojawić się przed nią. Kiedy znowu się odwróciła, ledwo opanowała okrzyk zdziwienia.
-K-kim pan jest?-zapytała cicho. A ja, nie siląc się na odpowiedź, pchnąłem ją tak mocno, że upadła na ziemię. Następnie znalazłem się nad nią i chwyciłem jej ręce, aby nie mogła nimi wykonać żadnego ruchu. Nogi miałem po bokach jej ciała i można by powiedzieć, że prawie na niej siedziałem. Pochyliłem się i złożyłem szybki pocałunek na jej ustach, następnie zacząłem schodzić niżej i niżej, aż dotarłem do materiału, będącego zapewne jej koszulą nocną. Dziewczyna cały czas próbowała mi się wyrwać.
-Zostaw mnie, zboczeńcu!-zawołała, a następnie ugryzła mnie w rękę, który przytrzymywałem jej jedną z dłoni. Tego to się nie spodziewałem. Natychmiast się podniosłem i popatrzyłem na nią z góry. Dalej trzymałem ją przygwożdżoną do ziemi.
-Tak się nie bawimy-powiedziałem. Nawet nie kryłem swojej złości. Schyliłem się i z całych sił wgryzłem się w szyję dziewczyny. Ta krzyknęła głośno, w tej samej chwili dało się słyszeć wrzaski z domu.
-Co do...?!-zdołała wykrztusić z siebie moja ofiara.
-No chyba nie myślisz, że jestem tutaj sam, co? Dam ci radę, nie denerwuj mnie, a może twoja rodzina zginie szybki i w miarę bezboleśnie-szepnąłem jej do ucha. W tej samej chwili wyczarowałem sobie długi nóż. Wbiłem go w rękę dziewczyny, w ten sposób przygwożdżając ją do podłoża. Drugą dłonią zjechałem niżej, do jej brzucha, a potem przesunąłem ją wyżej, do piersi. Z pomocą drugiej ręki udało mi się rozerwać górną część materiału. Dziewczyna zaczęła cicho płakać. Kątem oka widziałem, że zdrową ręką próbuje wyrwać nóż z tej zranionej.
-Przestań-powiedziałem, chwytając ją za dłoń. Następnie zamknąłem jej zdrową rękę w uścisku.-To i tak nie ma sensu-dodałem. Mój uścisk był tak mocny, że moje paznokcie musiały zostawić śladu na jej skórze.
-Zabawa dopiero się zaczyna, a tu już płaczesz z radości?!-zaśmiałem się, podwijając do góry materiał jej koszuli nocnej.
~*~
W moich uszach rozbrzmiewał krzyk, który mógłby obudzić umarłego i nawet przyprawić go o ciarki. Byłam w tym ich cholernym cyrku. Wystraszyłam się, że oni tutaj kogoś próbują zabić. Rzuciłam się biegiem w stronę dźwięku. Chciałam ich powstrzymać. Nie tylko dla dobra tej osoby, ale też dla ich własnego dobra. Żeby zrozumieli w końcu, że śmierć to nic dobrego. Żeby zrozumieli swój błąd i się w porę opamiętali. Dziwne, nie pamiętam, żeby tu było tyle korytarzy-pomyślałam, biegnąc już sama nie wiedząc gdzie.
Raz miałam wrażenie, że krzyk przybierał na sile i kiedy wybiegnę zza kolejnego zakrętu, dotrę w końcu na miejsce. Innym razem tak cichł, że ledwo go słyszałam. Część mnie miała ochotę poddać się, zatrzymać tu i teraz i też zacząć krzyczeć, żeby wykrzyczeć cały swój ból i cierpienie. Ale nie mogłam się poddać. Zdusiłam w sobie tę zachciankę. Ze zdwojoną siłą pobiegłam dalej. I nagle, w jednej chwili, korytarze w cyrku zmieniły się. Teraz były całkowicie białe, metalowe. Kiedy biegłam, niosło się po nich głośne echo moich kroków. Tutaj ten wrzask był naprawdę dobrze słyszalny. Przyspieszyłam. Dobiegałam do jakiegoś zakrętu. Dopiero tuż przed nim ogarnęło mnie złe przeczucie. Że nie powinnam tam biec. Że w ogóle nie powinno mnie tam być. Kiedy wybiegłam zza zakrętu, ujrzałam ogromną salę. Na środku stało kilka postaci, ale ich sylwetki były rozmazane. Wspomnienie-pomyślałam mimochodem.
-Tamta nie żyje-powiedziała jedna z tych osób. Tamta, czyli kto?-pomyślałam zaskoczona. Kto? Kto?!-myślałam usilnie. I nagle mnie olśniło. Cindy.
~*~
Otworzyłam szeroko oczy. Od razu poczułam, że są mokre. Dłonią dotknęłam policzka. Płakałam przez sen-pomyślałam. Moim ciałem wstrząsnęła fala dreszczy i niekontrolowanych spazmów. Pociągnęłam głośno nosem. Zmieniłam pozycję. Usiadłam, a głowę oparłam na zgiętych kolanach, które dodatkowo objęłam rękoma. Zaczęłam się delikatnie kołysać do przodu i do tyłu.
-Cindy. Cindy. Cindy. Cindy. Cindy. Cindy. Cindy. Cindy. Cindy-powtarzałam cicho pod nosem.
-Kto to jest Cindy?-usłyszałam dobrze znany głos. Głos, którego w tym momencie bardzo nie chciałam słyszeć.
~*~
Po drodze spotkaliśmy jeszcze młodego chłopaka. Nie mam pojęcia, dokąd wracał przez las, nocą, ale Cane stwierdziła, że ma na niego ogromna ochotę. Był jeden, więc pozwoliłem się jej nim zająć, a że do domu było blisko, to od razu skierowałem się do cyrku. Gdy tam dotarłem, zdecydowałem się sprawdzić, co z Lily. Czy nadal sobie smacznie śpi tam gdzie zawsze. Nie spała. Siedziała, z pochyloną głową, kiwała się do przodu i do tyłu. Podszedłem do niej dość cicho i usłyszałem, jak powtarza cały czas jedno i to samo słowo. Chyba czyjeś imię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top