32. Komplikacje

Z nerwów ledwo mogłam wytrzymać w miejscu. A najgorsze było to, że, choćbym nie wiem jak się denerwowała, musiałam być przede wszystkim cicho. Nie udało mi się znaleźć posłańca królewskiej armii, więc teraz, gdy nadszedł czas kolacji, towarzyszyłam Adele.

Królowa miała już napisaną krótką odpowiedź, którą zamierzała przekazać temu mężczyźnie, gdy tylko się pojawi. Ja miałam tam tylko stać, być niewidzialną, i nie zwracać na siebie uwagi.

Innymi słowy, moje zadanie nie było zbyt wymagające czy fascynujące, ale i tak strasznie się denerwowałam. Wcześniej, chodząc po pałacu, nawet kiedy wiedziałam, że żołnierze Juana nie mogą mnie dostrzec, mimo to instynktownie ich unikałam. Teraz zaś w jadalni była ich cala masa, a ja po prostu jak gdyby nigdy nic stałam sobie kawałek za krzesłem, na którym siedziała Adele. Gdyby nie moja moc, idealnie by mnie w tamtej chwili widzieli. To tym bardziej mnie stresowało.

Bałam się, co się stanie, jeśli w jakiś sposób mnie zauważą? Na przykład moja moc nagle przestanie działać? Rozproszę się i sama zrobię się dla nich z powrotem widoczna? Starałam się jednak za dużo o tym nie myśleć, właśnie po to, aby się nie rozpraszać niepotrzebnie. Z chwili na chwilę coraz bardziej się niecierpliwiłam.

Adele siedziała już przy stole, nie rozumiałam, dlaczego nadal nie zaczynają tej cholernej kolacji. Po jej minie wnioskowałam, że ona też nie wiedziała, co się dzieje. Nagle drzwi do jadalni otworzyły się szeroko. Obie spojrzałyśmy w ich kierunku w tym samym czasie. Byłam pewna, że ujrzę w nich służących z tacami wypełnionymi jedzeniem, ale zamiast tego, ujrzałam kogoś innego. Kogoś, kim szczerze gardziłam, nienawidziłam go i bardzo, ale to bardzo, nie miałam ochoty go widzieć. Jego nagłe pojawienie się tak mnie zaskoczyło, że aż mnie wmurowało. I to zapewne dlatego nie rzuciłam się na niego, żeby go zabić. Podczas gdy ja stałam wpatrywałam się w niego, on podszedł do stołu i zajął miejsce naprzeciwko Adele.

- Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli dziś będę ci towarzyszyć? - spytał. Adele drgnęła, jakby nagle wyrwana z transu. Potem uśmiechnęła się sztucznie.

- Ależ oczywiście, że nie, drogi Juanie - odparła. Ja zaś poczułam, że szok i zaskoczenie mijają i że odzyskuję z powrotem władzę nad swoim ciałem. Zaczęłam na poważnie myśleć o zabiciu Juana, ale w tej samej chwili drzwi otworzyły się ponownie, i tym razem do środka weszli już służący z jedzeniem, które zaczęli rozstawiać na stole. Zaczęłam się przyglądać ich pracy.

- W samą porę! Jestem głodny jak wilk! - zawołał Juan. Spojrzałam ponownie na niego. Wydawał się być taki dumny i zadowolony z siebie. Zadowolony z tego, że zamienił życie nas wszystkich w piekło. Chciałam jak najszybciej zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy, ale niestety, nie dane mi było tego zrobić. Juan przyjrzał się potrawom na stole. - Zapowiada się całkiem smakowita uczta. To dobrze, przynajmniej mam jakieś pocieszenie - dodał.

- Pocieszenie? - zdziwiła się Adele. Juan spojrzał na nią uważnie.

- Tak. Rozmowa, którą zamierzam z tobą odbyć, raczej nie będzie przyjemna. Przynajmniej ta kolacja jakoś mi to wynagrodzi, tak sądzę. Mam nadzieję, że twoi kucharze gotują lepiej, niż twoi żołnierze walczą, inaczej nasze żołądki również czeka zagłada! - zawołał, po czym uśmiechnął się ponownie, jakby rozbawił go własny żart. Adele pozostała niewzruszona, za co właściwie ją podziwiałam.

- Pozostaje mi życzyć ci smacznego, Wasza Wysokość - odparła. Głos jej lekko zadrżał przy wypowiadaniu tych słów, ale poza tym nie zareagowała w żaden inny sposób na zachowanie Juana. Poniekąd podziwiałam jej opanowanie, a poniekąd czułam złość. Tak perfidnie przymilała się osobie, która była odpowiedzialna za całe nasze cierpienie! Wiedziałam, że nie miała zbytnio wyboru, bo gdyby się zbuntowała, ją, i być może jej bliskich, czekałaby śmierć, ale mimo to nadal byłam zdenerwowana. Juan w tym czasie sięgnął po jedną z potraw i zaczął ją sobie nakładać. Podjęłam decyzję. Bez względu na to, co miałoby się stać później, byłam pewna, że, jeśli zabiję Juana, przysłużę się nam wszystkim.

- Tak się składa, że o tym właśnie chciałem z tobą porozmawiać - powiedział Juan. Choć chciałam go już zabić, jakimś cudem powstrzymałam się. Zastanawiało mnie, co takiego może mieć do powiedzenia.

- O kolacji? - spytała zdziwiona Adele. Juan zaśmiał się cicho, ale ten śmiech nie wróżył nic dobrego. Następnie spojrzał na królową. Jego spojrzenie było wręcz lodowate.

- Widzę, że żarty się ciebie trzymają. Może w takim razie pożartujemy sobie trochę, zaraz po tym, jak opowiesz mi, jakim cudem w moim nowym, a twoim dawnym pałacu, pojawił się szpieg? - spytał. Na dźwięk jego słów, poczułam zupełnie inne zdenerwowanie. Czystą panikę. Od razu zaczęłam się martwić, o co może mu chodzić.

- Szpieg? - spytała Adele, głos znów jej lekko przy tym zadrżał. Juan skinął glową.

- Tak, szpieg, dobrze słyszałaś. Szpieg, który zbierał informacje dla części twojej armii - odparł Juan. Odetchnęłam z ulgą. Bałam się, że w jakiś sposób dowiedział się o mojej obecności, ale wyglądało na to, że nie o mnie mu chodziło. Mój spokój trwał jednak tylko chwilę, bo szybko zrozumiałam, że nie miałam się tak naprawdę z czego cieszyć. Może i ja sama byłam bezpieczna, jak na razie, ale z jego słów wynikało, że dorwał kogoś, kto był szpiegiem armii królowej. Mogło mu przecież chodzić o naszego posłańca. A jeśli to właśnie jego schwytałby Juan, musielibyśmy na szybko wymyślić coś nowego. Tyle że jak mielibyśmy znaleźć sami tą ukrywającą się armię? Skąd mielibyśmy wiedzieć, gdzie jej szukać? I co, mielibyśmy czekać nie wiadomo ile, aż znowu ktoś z tej armii postanowi się z nami skontaktować? Żadna z tych opcji nie wchodziła w grę. Proszę, proszę, niech to nie będzie ten człowiek, tylko nie on, błagam, on nam jest potrzebny - myślałam rozpaczliwie. Adele zaś, po dłuższej chwili ciszy, odezwała się znowu.

- Nie rozumiem, o czym ty mówisz? Przecież moi żołnierze nie żyją, zostali zabici z twojego rozkazu - powiedziała. Nagle Juan gwałtowanie wstał, po czym uderzył pięścią w stół.

- Nie rób ze mnie idioty! Uwierzyłem, że naprawdę wszyscy zostali zabici, ale okazało się, że część przeżyła! Ten ich posłaniec, który się tutaj kręcił, cudem wpadł mi w ręce! Zmusiłem go, żeby wszystko mi wyśpiewał. Ale nie wyjaśniliśmy sobie z nim jeszcze jednej kwestii... - powiedział Juan. Następnie obszedł stół i zatrzymał się przy Adele. Choć z zewnątrz starała się zachować spokój, byłam pewna, że tak naprawdę była przerażona.

- Tak? O co jeszcze ci chodzi? - spytała królowa. Juan zmrużył oczy i dokładnie się jej przyjrzał.

~*~

Zdenerwowany Juan nie skończył już nawet kolacji. Wyszedł z pomieszczenia, a Adele kazał iść za sobą. Nie wiedział, że mają towarzystwo. Zaprowadził królową do jednego z pokoi i kazał jej tam ze sobą wejść. Królowa zrobiła to, choć nie za bardzo miała na to ochotę.

Mimo jej zapewnień, że o niczym nie wiedziała, Juan nie uwierzył jej, a jej kłamstwa sprawiły tylko, że był bardziej wściekły. Adele naprawdę bała się tego, co może teraz nastąpić. A sądziła, że teraz wszystko zacznie się układać... W pomieszczeniu panował już lekki półmrok, mimo że okna wciąż były odsłonięte, to na zewnątrz już zmierzchało, więc do środka nie wpadało wiele światła. Mimo to Adele zdołała zobaczyć przerażający widok. Zasłoniła usta dłonią, aby przypadkiem nie krzyknąć. Na środku pomieszczenia stało krzesło, a na nim siedział związany mężczyzna. Był cały poobijany. Ubranie miał poszarpane, miejscami porozcinane, z wielu ran wciąż sączyła się krew, miejscami już zakrzepła. To tylko znaczyło, że musiał być długo torturowany. Gdy weszli do środka, mężczyzna z trudem podniósł na nich wzrok. Na widok jego twarzy Adele jeszcze bardziej się przeraziła. Była cała we krwi, oczy miał podbite tak, że z trudem można było rozpoznać, czy ma je otwarte, czy zamknięte. Widok był naprawdę okropny, Adele aż zrobiło się niedobrze.

- Podoba ci się? - spytał Juan, najwyraźniej bardzo zadowolony z siebie. - Trochę to zajęło, ale w końcu wydusiłem z niego cała prawdę - dodał król, podchodząc do związanego mężczyzny. - Całe szczęście, że udało mi się złapać tego szpiega - stwierdził, po czym przeniósł wzrok z niego na Adele. - I jak? Nic nie powiesz? - spytał. Przez chwilę panowała cisza, którą przerwał cichy jęk bólu związanego mężczyzny. To sprawiło, że Adele jakoś się ocknęła i doszła do siebie.

- Czy nic nie powiem? Oczywiście, że powiem! Co ty mu zrobiłeś?! Dlaczego?! - zawołała, podchodząc do króla i tego mężczyzny. Przyjrzała się mu z troską. - Nawet nie chcę wiedzieć, co ten zwyrol ci zrobił - powiedziała cicho. Juan zaśmiał się, czym ponownie zwrócił na siebie uwagę Adele.

- Naprawdę myślisz, że ja to zrobiłem? Nie brudziłbym sobie rąk taką zabawą. Mam od tego odpowiednich ludzi - powiedział.

- Więc to tak? Kazałeś, albo może nawet zmusiłeś kogoś, aby zrobił coś tak okropnego niewinnej osobie! - zawołała Adele.

- Niewinnej? Nie, on wcale nie jest niewinny - powiedział Juan, po czym podszedł jeszcze bliżej do królowej. Tym razem jednak ona nie ugięła się przed nim. Nie cofnęła się ani nie spuściła wzroku. - Był szpiegiem. Zagrażał moim planom, to jest jego wina - dodał król.

- Jesteś chory! Wciąż chcesz tylko krzywdzić innych dla spełnienia własnych celów! - zawołała Adele.

- Tak działa świat, cóż na to poradzić - odparł Juan.

- Nie! Mój świat tak nie działał, póki ty się w nim nie zjawiłeś! A przez ciebie straciłam dziecko i przyjaciółkę, ale to nie będzie trwało wiecznie! Twój okrutny świat wkrótce przeminie! - zawołała królowa. Juan uśmiechnął się, po czym zaklaskał kilka razy.

- Brawo, brawo, piękna przemowa. Prawie ci uwierzyłem. Szkoda tylko, że twoje słowa to tylko czcze gadanie. Twoja jedyna szansa na przeciwstawienie się mi - Juan wskazał na związanego mężczyznę. - Została ci odebrana. Ale możesz jeszcze zadbać o swoich poddanych i rodzinę, na której tak ci zależy - dodał. Adele zmrużyła oczy, nie odpowiedziała jednak nic, więc Juan kontynuował. - Wystarczy, że przestaniesz kłamać i powiesz mi całą prawdę na temat tej małej rebelii, którą szykowali twoi poddani, oraz powiesz mi, jak mogę pokonać tamtą kreaturę, którą zwykliście nazywać Lily, i jej równie obrzydliwych sprzymierzeńców? - powiedział król.

- Oni nie są obrzydliwi! Ty jesteś dużo gorszy niż oni! - zawołała zdenerwowana Adele.

- Ohoho, teraz stajesz w obronie tych bezwzględnych bestii, morderców? - spytał Juan.

- Oni przynajmniej chcą się zmienić! - odparła królowa. Zbyt późno zdała sobie sprawę, że nie powinna była tego mówić. W panice zasłoniła ręką usta. Juan spoważniał i uważnie się jej przyjrzał. Znów zapanowała między nimi wręcz grobowa cisza, którą ponownie przerwał jęk bólu związanego mężczyzny. Adele zrobiła kilka niepewnych kroków do tyłu, ale chwilę później Juan doskoczył do niej w ułamku sekundy. Chwycił ją za rękę.

- Skąd to wiesz? Widziałaś ich? Spotkałaś ich? Gdzie? Gadaj! - zawołał zdenerwowany, szarpiąc biedną Adele, która usiłowała mu się wyrwać. Nie miała pojęcia, jak sobie teraz z tym wszystkim poradzi. Juan coraz głośniej krzyczał i szarpał nią, był coraz bardziej zdenerwowany. Wszystko to nie zapowiadało się najlepiej.

- Nic ci nie powiem! Możesz mnie zabić, torturować, a ja nic ci nie powiem! Nie zdradzę Lily po raz kolejny! - zawołała kobieta. Juan przyjrzał się jej uważnie.

- Aha! Więc przyznajesz, że miałaś z nią kontakt? I z resztą tych dziwaków pewnie też, co? - spytał. Adele nic mu jednak nie odpowiedziała, tylko popatrzyła na niego twardo. Dopiero po chwili znów się odezwała. Mówiła cicho, ale jednocześnie bardzo stanowczo.

- Nie zamierzam po raz kolejny ugiąć się pod presją twoich gróźb - powiedziała. Ku jej zaskoczeniu, Juan w ogóle nie zdenerwował się jej słowami. Sprawiał właściwie wrażenie, jakby w ogóle się nimi nie przejął. Ba! Uśmiechnął się nawet!

- Tak sądzisz? Zaraz zmienisz zdanie - powiedział. Chwilę później wyszedł z pomieszczenia, co tylko bardziej zaskoczyło Adele. Przez chwilę zastanawiała się nad sytuacją, po czym odwróciła się i podeszła do swojego podwładnego. Ostrożnie zabrała mu sklejone krwią i potem włosy z czoła, a on jęknął cicho. Adele chciała mu jakoś pomóc. Wyprostowała się i rozejrzała po pomieszczeniu. Nie miała pojęcia, gdzie ONA jest, ale liczyła na to, że gdzieś tutaj, razem z nimi. Postanowiła przekonać się.

- Cane? - spytała cicho. - On potrzebuje pomocy. Najlepiej jakichś bandaży. I wody, do przemycia ran - powiedziała. Głupio jej było mówić do pustego pokoju, w końcu nie widziała teraz tej istoty, gdy była niewidzialna. Ale nie pozostało jej nic innego. Odpowiedziała jej jednak cisza. Cisza, która przedłużała się, co zaczęło nieco niepokoić kobietę. Czyżby jednak Cane jej nie towarzyszyła? A jeśli tak było, to dlaczego? Coś jej się stało? Jeśli tak, to co? A może sama ich opuściła? Postanowiła zostawić ich tutaj samych sobie? Albo może nadal tutaj jest, nawet w tym samym pomieszczeniu, tylko po prostu nie chce im jednak pomagać? Może to był od samego początku jakiś ich spisek? A może Lily o niczym nie wiedziała i Cane postanowiła sama ich zdradzić i zacząć działać na własną rękę? A może jednak zaraz jej pomoże? Nic jednak nie miało miejsca do momentu, aż Juan wrócił. Nie był już jednak sam. Towarzyszył mu ktoś. Zauważywszy tą osobę, Adele rzuciła się w ich stronę, ale Juan powstrzymał ją gestem. Zatrzymała się, podczas gdy on objął osobę, która z nim była.

- Mamo? - spytała niepewnie dziewczynka. Chciała podejść do matki, ale król szarpnął ją stanowczym gestem do tyłu. Spojrzał na chwilę na dziecko, a na jego twarzy odmalowała się odraza. Potem znów przeniósł wzrok na Adele. - Może teraz jednak zmienisz zdanie? Czy ta istota, to coś, jest dla ciebie cenniejsze od własnej córki? - zapytał. Adele zacisnęła usta w wąską kreskę. Z bólem oderwała wzrok od Aurory i spojrzała znów na króla.

- Jesteś potworem. Prawdziwym potworem. Ty, nie oni - powiedziała kobieta. Te słowa wywołały u Juana wybuch złości.

- Ja? Ja potworem? Oni zabili mi dziecko! - zawołał zdenerwowany.

- A teraz ty chcesz zrobić to samo mnie! - odparła Adele.

- To oni to wszystko zaczęli! Sama jesteś sobie winna, że byłaś z nimi w zmowie! - odparł król.

- Nie było żadnej zmowy! Żyjesz w jakimś chorym świecie i masz urojenia! - zawołała królowa.

- Mamo? Mamo, co się tu dzieje? - spytała Aurora. Nie wiedziała, o co chodzi, ale fakt, że ten okropny człowiek ją tutaj zabrał siłą, nie pozwalał jej podejść do jej mamy i że oboje krzyczeli na siebie nawzajem sprawiał, że czuła się bardzo zdezorientowana i przestraszona. Skakała między nimi wzrokiem, starając się choć trochę, na swój dziecięcy sposób, zrozumieć co się dzieje. Adele spojrzała na swoją córkę.

- Nic takiego, kochanie. Nie dzieje się nic, czym powinnaś się martwić - odparła, siląc się na spokój. Następnie znów podniosła wzrok na Juana. - Oddaj mi moje dziecko - zażądała. Król jedynie prychnął lekceważąco.

- Chciałabyś. Śmierć jednego niczego cię nie nauczyła, ale może teraz zmądrzejesz. A nawet jeśli nie, to i tak mam jeszcze dwie szanse na skłonienie cię do mówienia - stwierdził Juan.

- Nie pozwolę ci wykorzystać moich dzieci! - zawołała Adele.

- Nie masz w tej kwestii nic do gadania. Nie jesteś w stanie mi zagrozić. Nie masz nade mną żadnej władzy. Ale ostrzegam, pozostała dwójka nie zginie tak szybko i bezboleśnie - odparł Juan. Następnie odsłonił swój pas, zakryty do tej pory przez długą, ozdobną pelerynę w kolorze burgundu, po czym wyjął przypięty do niego nóż. Ostrze błysnęło złowieszczo w jego dłoni, gdy brał zamach. Adele miała wrażenie, że wszystko to dzieje się w zwolnionym tempie. Natychmiast ruszyła biegiem w ich stronę, aby powstrzymać Juana, ale okazało się to niepotrzebne. Tuż przy nim bowiem nagle pojawiła się ta istota, Candy Cane! Najpierw chwyciła Juana za uniesioną rękę i zablokowała cios, który chciał zadać Aurorze. Ścisnęła jego dłoń tak mocno, że król wrzasnął z bólu i upuścił swoją broń. Następnie zgrabnie i szybko odwróciła się i zadała mu kolejny cios, tym razem w zgięcie łokciowe drugiej ręki, dzięki czemu król puścił Aurorę. Dziewczynka od razu pędem rzuciła się w stronę matki, która uklękła i rozstawiła szeroko ramiona. Aurora wpadła w nie, a Adele objęła ją i mocno do siebie przycisnęła. Królowa poczuła, jak po jej policzkach spływają łzy ulgi.

- Mamusiu, co się tutaj dzieje? - spytała cicho po raz kolejny Aurora. Dziewczynka była szczerze tym wszystkim przerażona.

- To nieważne. Ważne, że tobie nic nie jest - powiedziała królowa. W tym samym czasie Cane wyprowadziła kolejny cios, tym razem w głowię, i znokautowała nim Juana, który osunął się w szoku na ziemię. Gdy Adele tuliła córkę, Cane stała nad nieprzytomnym królem i zastanawiała się, jaka będzie najodpowiedniejsza i najboleśniejsza śmierć, którą powinna zadać temu człowiekowi. Zanim jednak cokolwiek zrobiła, miał miejsce kolejny zwrot akcji. Do jej uszu dobiegł jęk, a potem kolejny, i kolejny. Wszystkie były coraz głośniejsze. Cane podniosła wzrok na biednego, skatowanego mężczyznę niemal w tej samej chwili, w której Adele odwróciła głowę w jego stronę. Najwidoczniej mężczyzna, mimo sporych obrażeń, jakimś cudem zdołał odzyskać przytomność. Cane niemal od razu znalazła się przy nim, pochylając się nad nim.

- Mów wszystko, co wiesz - zażądała. Mężczyzna spojrzał na nią przerażony.

- Cane, może jednak nie tak ostentacyjnie? Ten mężczyzna dużo przeszedł, dopiero co odzyskał przytomność - stwierdziła Adele, chcąc nieco uspokoić genyrkę. Cane gwałtownie się wyprostowała. wciąż patrząc na mężczyznę.

- Dużo to ja przeszłam z moim bratem jak postawił sobie za cel przelecieć sto kobiet w jeden dzień, a potem płakał, że ma chlamydię - odparła genyrka. Dopiero po tych słowach spojrzała na królową.

- Cane! - zawołała oburzona Adele. - Tutaj są dzieci! - dodała, wskazując na swoją córkę. Cane wzruszyła ramionami.

- No co? Wyleczył ją potem, nam nie szkodzą praktycznie żadne wasze ludzkie choroby i przypadłości - odparła genyrka.

- Co to chlamydia? - zainteresowała się Aurora.

- Potem o tym porozmawiamy - odparła Adele, po czym skupiła się na mężczyźnie. Aurorę wciąż tuliła mocno do siebie, starała się, aby jej córka zobaczyła jak najmniej z tego wszystko. Dla niej, dla dorosłej, było to zbyt okropne, a co dopiero dla tak małego dziecka.

- Genyry nam teraz pomagają, razem z Lily. Nie musisz się jej bać - powiedziała Adele. Cane znów spojrzała na mężczyznę.

- O tak, nie musisz się mnie bać, chyba że zamierzasz skrzywdzić kogoś mi bliskiego albo spiskujesz razem z Juanem i Panem R. Wtedy bój się mnie, bo zamierzam wybebeszyć takie osoby - odparła genyrka, uśmiechając się szeroko i radośnie do mężczyzny, co sprawiło, że jej słowa były jeszcze bardziej przerażające. Mężczyzna spojrzał niepewnie na królową, tulącą nadal swoją córkę.

- Oni nam pomagają. Zdradź nam proszę, gdzie ukrywają się ci, którzy zdążyli zbiec - powiedziała królowa.

- A w zamian za to może nie zabijemy cię w aż tak okrutny sposób - dodała Cane, podchodząc do przestraszonego mężczyzny.

- Cane! - zawołała oburzona królowa. Genyrka od razu zrozumiała, co zrobiła nie tak. Odwróciła się w stronę królowej, uśmiechając się z zakłopotanie. Podrapała się po głowie.

- Wybacz, przyzwyczaiłam się do tego, że wszyscy ludzie to moi wrogowie, są przeciwko mnie i że trzeba ich torturować, żeby cokolwiek powiedzieli - wyjaśniła Cane.

- Ale on nie jest naszym wrogiem, jest po naszej stronie - odparła królowa.

- Tak, tak, wiem przecież - stwierdziła Cane, po czym odwróciła się znów w stronę mężczyzny. - To co, zdradzisz nam tajemnicę? - spytała.

- Powiedz, gdzie ukryła się pozostała część naszej armii? Cane, rozwiąż go w międzyczasie, ja spróbuję uspokoić Aurorę - powiedziała królowa. Cane spojrzała kątem oka na Juana, wciąż leżącego pod ścianą. Nadal nie odzyskał przytomności, więc nie stanowił chwilowo zagrożenia. Bardzo chciała zająć się torturowaniem go, ale najpierw musiała załatwić kilka innych spraw. Podeszła do związanego, poranionego i poobijanego mężczyzny i zaczęła go ostrożnie uwalniać z więzów. Adele w tym czasie starała się uspokoić swoją córkę. Szpieg przyglądał się temu wszystkiemu zaskoczony, aż w końcu odetchnął z ulgą widząc, że królowa mówiła prawdę. Te istoty chyba naprawdę zaczęły z nimi współpracować.

- Pani? - spytał cicho, gdy Cane go uwalniała. Adele spojrzała na niego. - Czy naprawdę uważasz, że to odpowiednie, zaufać...im? - zapytał, wskazując głową na Cane. Chwilę później syknął z bólu, gdy genyrka pociągnęła mocniej jedną z wiążących go lin.

- Ups! Ale ze mnie niezdara! - zawołała, uśmiechając się lekko. Spojrzała na mężczyznę i natychmiast spoważniała, a w jej oczach dało się dostrzec czystą nienawiść. - Na twoim miejscu byłabym milsza dla kogoś, kto właśnie cię uwalnia. I nie kwestionowała lojalności tego kogoś. Gdybym chciała, mogłabym cię zabić, ale nie zrobię tego, ze względu na Lily - powiedziała.

- Lily? Ona też tutaj jest? - spytał.

- Nie, to byłoby dla niej zbyt niebezpieczne. Nie może się narażać... w tym stanie - odparła po namyśle Cane.

- W jakim stanie? - spytał mężczyzna.

- To nie powinno cię teraz interesować - stwierdziła Cane. - Widzę, że naprawdę wszyscy znali tutaj Lily, co? - spytała genyrka, spoglądając przez ramię na Adele.

- Od dziesięcioleci żyła z nami na królewskim dworze. Znali ją wszyscy w królestwie - odparła królowa.

- Aż dziwne, że nikt wcześniej nie spróbował jej wykorzystać, skoro tak wiele osób o niej wiedziało. Miała dziewczyna szczęście do ludzi. Do czasu - stwierdziła Cane.

- Więc... Znasz Lily? I współpracujesz z nami? - spytał mężczyzna. Cane skończyła go rozwiązywać i odsunęła się od niego nieznacznie.

- Tak. Można by powiedzieć, że dzięki Lily my, genyry, i twoja królowa, zawarliśmy sojusz. Współpracujemy dla wspólnego dobra. Zdradź nam więc, gdzie znajduje się resztka armii, abyśmy mogli zaplanować wspólny atak. I sprowadzić ich tutaj jak najszybciej - powiedziała Cane. Następnie podeszła ponownie do mężczyzny. - Pozwolisz, że w międzyczasie obejrzę twoje rany? Nie jestem medykiem, ale też przez pewien czas pomagałam na królewskim dworze i wiem co nieco o leczeniu - dodała. Mężczyzna przyglądał się uważnie temu, co robi Cane. Widząc, że tylko ogląda ostrożnie jego rany, skinął lekko głową. Następnie spojrzał na swoją królową. Ich spojrzenia spotkały się, a królowa skinęła lekko głową. Mężczyzna wziął wdech, po czym zaczął mówić o szczegółach dotyczących części armii Królestwa Guard, której udało się zbiec, oraz gdzie się dokładnie znajduje. Gdy zdradził to wszystko, drzwi do sali otworzyły się szeroko i stanęło w nich dwóch strażników Juana. Wszyscy byli w ogromnym szoku. Przez chwilę wszyscy z obecnych mierzyli się w ciszy wzrokiem, po czym strażnicy Juana otrząsnęli się, widząc swojego nieprzytomnego króla. Jeden z nich do niego podbiegł.

- Wasza Wysokość! - zawołał.

- Zdrada! Zdrada! Atak na króla! - krzyknął drugi. Cane natychmiast teleportowała się naprzeciwko niego, po czym wyczarowała sobie miecz, którym od razu przebiła mężczyznę. Jego krzyk umilkł nagle, jak ucięty nożem. Drugi ze strażników, widząc to, wyprostował się. Dobył miecza. W całym tym zamieszaniu rozbrzmiał krzyk dziecka. Cane zdążyła już zapomnieć o małej Aurorze, ale jej płacz skutecznie przypomniał jej o obecności dziewczynki.

- Zdrada! Atak na króla! Genyry w zamku! Wszyscy strażnicy mają się stawić, aby pojmać genyra! - zawołał mężczyzna. Cane teleportowała się obok niego i przebiła go tym samym mieczem. Nie nacieszyli się jednak długo spokojem. Po chwili genyrka poczuła uderzenie w plecy, a właściwie coś jakby ukłucie. Odwróciła się. W wejściu do sali stał kolejny strażnik, który mierzył do niej z tej ich specjalnej broni.

- To gówno na mnie nie działa, idioci! - zawołała Cane. Ponownie teleportowała się bliżej wejścia i zabiła kolejnego strażnika. Wychyliła się i rozejrzała. - Biegnie ich tutaj więcej! - zawołała, wracając do środka. Spojrzała na mężczyznę i królową, która z całych sił tuliła do siebie córkę, aby nie zobaczyła ona nic z tego, co właśnie miało miejsce. - Nie wiem, czy dam sobie sama radę ze wszystkim. To tylko ludzie... Znaczy, jako ludzie są ode mnie słabsi, ale zaraz pewnie zbiegnie się ich tutaj więcej - powiedziała genyrka. Królowa skinęła głową.

- W zamku jest ich cała masa, a zaraz pewnie wszyscy się o tobie dowiedzą - stwierdziła Adele.

- To co robimy? I lepiej podejmijmy decyzję szybko, zanim tamci się tu zjawią - powiedziała Cane. Królowa zacisnęła usta w wąską kreskę. Spojrzała na Cane, potem na swoją płaczącą córeczkę, a na koniec na szpiega.

- Wykonam każdy rozkaz Królowej i zgodzę się na wszystko, co Wasza Wysokość uzna za słuszne i rozkaże. Zaakceptuję każdą decyzję - powiedział. Kobieta ponownie spojrzała na Aurorę, która płakała głośno z przerażenia, wtulona w matkę.

- Czas nam się kończy - ponagliła królową Cane. Adele oderwała wzrok od swojego dziecka i spojrzała na genyrkę.

- Podjęłam decyzję. Cane, wiesz już, gdzie stacjonuje pozostała część mojej armii. Chcę, abyś uciekła. Teleportuj się stąd jak najdalej. Ucieknij za wszelką cenę, wróć do pozostałych, przekaż im, gdzie znajduje się reszta armii. Odnajdźcie ich i razem zaplanujecie dalsze działania. My na was tutaj zaczekamy - powiedziała królowa. Cane pokręciła głową.

- Nie, nie mogę tego zrobić! Gdybym tak zrobiła, Lily nie dałaby mi żyć! - odparła genyrka.

- Lily na pewno zrozumie! Zresztą, sama mówiłaś, że możesz nie dać sobie ze wszystkimi rady! Wtedy to oznacza zgubę i dla nas, i dla ciebie. A jeśli uciekniesz, będziemy mieli szansę na ratunek. Dzięki tobie, Cane. Miałam was za potwory, ciebie i twojego brata, a nawet przez pewien czas Lily też uważałam za potwora. Ale teraz wierzę, że można wam zaufać. Że nam pomożecie. Ty nam pomożesz, Cane. Ale najpierw musisz uciec. Liczę na ciebie, wszyscy liczymy - powiedziała królowa. Cane ponownie pokręciła głową. Nim jednak zdołała coś więcej powiedzieć, królowa rzuciła się w jej stronę. Odepchnęła ją na bok, a sama upadła na podłogę, unikając w ten sposób trafienia przez nóż, który rzucił jeden ze strażników Juana. Gdyby nie Adele, nóż trafiłby w Cane. Genyrka odwróciła głowę. W przejściu już pojawiła się kolejna para strażników. Cane spojrzała na Adele, podnosząc się powoli z podłogi. Ich spojrzenia spotkały się.

- Wrócę po was. I wpierdolę im wszystkim, poczują smak zemsty - powiedziała Cane, po czym rozpłynęła się w chmurze różowego dymu, nim ktokolwiek zdążył zareagować. Tak jak prosiła ją Adele, Cane uciekła. Królowa odetchnęła z ulgą, po czym jak najszybciej podbiegła do swojej płaczącej córeczki i przytuliła ją do siebie.

- Mamusiu, co się tutaj dzieje? - spytała Aurora. Adele pogłaskała ją po głowie.

- Nic, kochanie, nic takiego. Wszystko będzie dobrze, zaufaj mamie. Musimy tylko uzbroić się w cierpliwość i znieść to, co teraz nastąpi. A potem naprawdę będzie dobrze - powiedziała Adele. W tym czasie w pokoju pojawiło się więcej strażników Juana. Adele wiedziała, że ją i jej dzieci czeka teraz trudny czas, ale liczyła na szybką pomoc ze strony genyrów.

~*~

- Jestem zbyt zdenerwowana, żeby zasnąć - stwierdziła Lily, leżąc obok mnie. Oboje leżeliśmy na łóżku, a ona miała głowę na moim ramieniu. Wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem.

- Chociaż się postaraj. Musisz teraz dużo odpoczywać - odparłem.

- Wiem, ale... za bardzo się tym wszystkim denerwuję - powiedziała cicho.

- Szkodzisz mojemu synowi tym denerwowaniem się - stwierdziłem, uśmiechając się przy tym lekko.

- Równie dobrze to może być dziewczynka! - odparła Lily, udając oburzenie. Następnie odwzajemniła uśmiech. Może i był trochę wymuszony, ale cieszyłem się, że choć w niewielkim stopniu udało mi się ją rozbawić. Chciałem, żeby choć po części, na chwilę, przestała się przejmować tym wszystkim i po prostu odpoczęła. Wszyscy potrzebowaliśmy chwili odpoczynku, ale ona najbardziej.

- Nie znasz się - odparłem.

- A ty się niby znasz? - spytała Lily.

- Oczywiście, ja się znam na wszystkim - powiedziałem pewnie.

- Akurat! - zawołała Lily.

- Śmiesz we mnie wątpić? - spytałem, unosząc lekko brwi.

- Tak, śmię - odparła pewnie Lily. Nie mogłem się powstrzymać, objąłem ją i przysunąłem bliżej do siebie. Pochyliłem się i nasze czoła zetknęły się. Zamknąłem na chwilę oczy. Gdybym mógł, zrobiłbym absolutnie wszystko, żeby ta chwila mogła trwać wiecznie. Miałem ochotę resztę życia spędzić w ramionach Lily. Niestety, nie mogłoby być tak pięknie. Czułem, że Lily też jest przyjemnie. A przynajmniej przez chwilę tak było, bo potem poczułem, jak cała się spina.

- Co się dzieje? - spytałem szeptem, nie odsuwając się od niej jednak.

- Martwię się. Boję się o Cane, Jokera, Adele, Aleksandra, Aurorę, Chrisa, całe Królestwo Guard... - podczas gdy ona tak wymieniała, ja usiadłem na łóżku, obok niej. Wyciągnąłem rękę i zatknąłem jej za ucho niesforny kosmyk jej ciemnofioletowych włosów.

- Martwieniem się nie sprawisz, że pójdzie im lepiej. Ja też się boję. Boję się jak cholera, o ciebie, o Cane, o nasze... dziecko - odparłem. Lily spojrzała na mnie i westchnęła.

- O Jokera nie? - spytała. Teraz to ja westchnąłem.

- Niech będzie. O tego zielonego pajaca przybłędę też się martwię. Ale o niego akurat najmniej z nich wszystkich! - zawołałem. W ten sposób, tym żartem, po raz kolejny udało mi się wywołać uśmiech na twarzy mojej Lily. To było najwspanialsze uczucie na świecie. Nagle wpadło mi coś do głowy. - Wiesz co? - spytałem, spoglądając na Lily.

- No co takiego? - spytała.

- Mam świetny plan, jak możemy zająć głowy czymś przyjemniejszym! - zawołałem, kładąc się z powrotem obok niej.

- No to oświeć mnie, co to za wspaniały plan? - zapytała Lily.

- Proponuję rozważania na temat naszego dziecka - odparłem. Lily nie kryła zdziwienia.

- Jakie rozważania? - spytała.

- No wiesz, przemyślenia, zakłady, zgadywanki jaki będzie mieć kolor włosów, oczu, charakter... Oby nie po mnie ani po Cane, bo wtedy zwariujemy z kolejnym takim wariatem! - odparłem. I znów Lily się uśmiechnęła. Byłem naprawdę dobry w wywoływaniu na jej twarzy uśmiechu.

- Ciekawe zajęcie. Ale jeszcze trochę będziemy musieli poczekać, nim przekonamy się, na ile mieliśmy rację - powiedziała Lily.

- Jak myślisz, kiedy się urodzi? - spytałem. W sumie to zacząłem się nad tym naprawdę zastanawiać. Wcześniej niewiele o tym myślałem. To znaczy, wiedziałem, że nasze dziecko kiedyś się urodzi, ale nie myślałem za wiele na temat tego, kiedy to dokładnie będzie miało miejsce. Lily westchnęła cicho.

- Myślę, że możemy się go spodziewać jakoś zimą... - odparła. Od razu coś mi się nie spodobało w tonie jej głosu i w sposobie, w jakim to powiedziała. Przysunąłem się do niej bliżej i objąłem ją.

- Coś cię martwi? - spytałem, uważnie się jej przyglądając.

- Zastanawiam się tylko, jak to wszystko się dalej potoczy. Jak to się skończy? Co będzie później, gdy już załatwimy tę sprawę z królestwem Adele? Jak to będzie, gdy już nasze dziecko się urodzi? - spytała. Wyciągnąłem dłoń i schowałem jej kosmyk włosów za ucho. Lily spojrzała na mnie swoimi pięknymi, zielonymi oczami, a mnie na chwilę na ten widok zaparło dech w piersi. Wciąż była tak samo piękna jak zawsze. Nie mogłem wyjść z podziwu, że ten okrutny świat zasłużył sobie na to, że JA zasłużyłem sobie na to, żeby tak śliczna, kochana i dobra istota w ogóle na mnie spojrzała. Nie mówiąc już o tym, co nas połączyło. Musiałem jednak się skupić. To nie był czas i miejsce na rozpływanie się nad pięknem Lily. Musiałem ją pocieszyć.

- Wszystko będzie dobrze - powiedziałem. Wiedziałem, że to banalne stwierdzenie, ale na ten moment nie przychodziło mi do głowy nic innego. Lily popatrzyła na mnie uważnie.

- Skąd to wiesz? Nie możesz być tego pewien - odparła.

- Mogę - powiedziałem, po czym odszukałem jej rękę i splotłem razem nasze palce. - Mogę być tego pewien, bo, choćby nie wiem co się działo, nie pozwolę, aby tobie, Cane, naszemu dziecku, nawet Jokerowi, stała się jakaś krzywda - dodałem. Lily uśmiechnęła się, ale tym razem był to smutny uśmiech.

- Nawet ty nie masz takiej mocy, żeby wszystkim nam zapewnić bezwzględne bezpieczeństwo - stwierdziła.

- Bzdura! Przerobię na mielone każdego, kto ośmieli się tknąć kogoś z was! - zawołałem, uśmiechając się przy tym lekko. Lily popatrzyła na mnie z wdzięcznością.

- To miłe z twojej strony, że tak bardzo o mnie dbasz i starasz się mnie pocieszyć - powiedziała. - Dziękuję, choć nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam - dodała po chwili.

- Po pierwsze, nie musisz mi dziękować. Po drugie, nie musiałaś sobie niczym na to zasłużyć, po prostu cię kocham i zrobiłbym dla ciebie wszystko. I dla naszego dziecka, oczywiście - powiedziałem, po czym przysunąłem się do niej i pocałowałem ją.

~*~

Choć śpieszyłam się jak tylko mogłam, dotarcie do naszego cyrku zajęło mi jakieś dwie godziny. Na szczęście po drodze nie spotkały mnie żadne nieprzyjemne niespodzianki. To znaczy, kilka razy mijałam wojska Juana, ale nie zdołali mnie wykryć dzięki mojej zdolności do znikania. W końcu udało mi się dotrzeć do naszego cyrku. Wparowałam do środka błyskawicznie i zaczęłam szukać kogokolwiek. Wiedziałam, że Candy i Lily muszą gdzieś tutaj być, liczyłam też trochę na to, że być może Joker także zdołał już wypełnić swoją misję. Skierowałam się najpierw do pomieszczenia będącego najbliżej wyjścia. Był to pokój z areną, w którym najczęściej razem się spotykaliśmy. Byłam pewna, że jeśli Joker wrócił, to właśnie tam teraz przesiadują razem z Lily i Candy'm. Niestety, nie było ich tam. Kolejnym miejscem, do którego się skierowałam, był mój pokój. Może nie był to najlepszy pomysł, ale chciałam się przekonać, czy Jokera naprawdę jeszcze nie ma. Niestety, tam też go nie było, skierowałam się więc do ostatniego miejsca, które przyszło mi do głowy, czyli do pokoju Lily i Candy'ego. Szczęście się do mnie wreszcie trochę uśmiechnęło, bo tam w końcu ich znalazłam.

- Mam ważne wieści! - zawołałam głośno, wbiegając do ich pokoju. Candy, który przed chwilą chyba całował Lily, odskoczył od niej nagle.

- Cane! - zawołał, patrząc na mnie jakby zobaczył ducha. - Zawału omal przez ciebie nie dostałem! - dodał.

- To teraz nie jest ważne! - odparłam, podchodząc bliżej do ich łóżka. Lily usiadła na nim, a po chwili zrobił to też Candy.

- Czego się dowiedziałaś? Co z moją rodziną? Wszystko w porządku? A tobie nic nie jest? - spytała Lily.

- To może po kolei. Dowiedziałam się... paru ważnych rzeczy. Zaraz wszystko wyjaśnię. Co do twojej rodziny... Cóż, jeśli chodzi o to, czy wszystko z nimi dobrze, to i tak i nie - powiedziałam.

- I tak i nie? Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała Lily. Przysunęła się bliżej i usiadła na brzegu łóżka. Jak najszybciej streściłam im cały przebieg wydarzeń. Nawet Candy'ego poruszyło to, co się wydarzyło. Lily z kolei była oczywiście wszystkim załamana.

- Tak to się właśnie mniej więcej rysuje. Na szczęście zdołałam się dowiedzieć, gdzie znajduje się pozostała garstka tych członków armii Adele, którym udało się jakoś uciec przed śmiercią z rąk Juana - powiedziałam.

- I co niby teraz mielibyśmy zrobić z tą informacją? - spytał Candy. Popatrzyłam na niego uważnie.

- Sądziłam, że moglibyśmy się do nich udać - odparłam. Mój brat prychnął.

- Taa, jasne, a oni na pewno przywitają nas z otwartymi ramionami - stwierdził. Wkurzyłam się.

- Pewnie nie, ale masz lepszy pomysł, geniuszu? Jak tak, to słucham - odparłam. Candy skrzyżował ręce, spojrzał na mnie, zmarszczył brwi i pokręcił głową.

- Nie mogę uwierzyć - powiedział.

- W co takiego?

- W to, że ty już całkiem przeszłaś na ich stronę - odparł. Jego słowa sprawiły, że aż mnie zamurowało. Ale Lily nie straciła mowy.

- Candy... - powiedziała spokojnie, zwracając tym samym uwagę mojego brata. Kontynuowała dopiero gdy on na nią spojrzał. - Kogo masz na myśli, mówiąc o "ich stronie"? - spytała. Gdy zadała to pytanie, mój brat wyraźnie się zmieszał.

- No wiesz...

- No właśnie nie wiem, więc mnie oświeć - przerwała mu Lily. Candy spojrzał na nią niepewnie. Jego pewność siebie i złośliwość, którymi się odznaczał przed chwilą, nagle zniknęły. Podejrzewałam, że wciąż nie przepada za ludźmi (ja z resztą też nie do końca) i nie podobał mu się pomysł pomocy Adele, bo wciąż traktował królową i innych ludzi z nią związanych jako wrogów. I zapewne jego słowa odnosiły się właśnie do Adele i innych ludzi powiązanych z królową. Lily skrzyżowała ręce. Zmierzyła Candy'ego ostrym i surowym jak na nią spojrzeniem. Mój brat wytrzymał to jedynie przez chwilę, po czym westchnął i opuścił wzrok, poddając się.

- Wiem, jak to zabrzmiało, ale ja po prostu nie chcę ryzykować dla nich, zwłaszcza waszym bezpieczeństwem, i to w sytuacji, gdzie nie możemy jeszcze im w pełni ufać - wyjaśnił.

- Ustaliliśmy już, że zaufamy Adele - przypomniała mu Lily. Jej spojrzenie złagodniało. Podeszła do Candy'ego i położyła mu dłoń na ramieniu. Mój brat podniósł na nią wzrok.

- Wiem, i staram się to zrobić. Ale nie chodzi mi tylko konkretnie o Adele - odparł.

- Nie tylko o nią? To o kogo jeszcze? - spytała Lily. Candy spojrzał na mnie.

- O tych ludzi, o których mówiła Cane. O tej całej armii. Znaczy o tych jej członkach, którzy w jakiś sposób przeżyli. Oni nas nie znają i nie wiedzą pewnie nic o sojuszu między nami i Adele. Na nasz widok pewnie spanikują i założę się, że spróbują nas zabić. I co, w tej sytuacji mamy tak po prostu do nich iść, ryzykując życiem? - spytał, spoglądając ponownie na Lily. Na jakiś czas zapanowała cisza. Odczekałam trochę, żeby przekonać się, czy któreś z nich ma jakiś pomysł, ale wyglądało na to, że nie. Postanowiłam się więc odezwać.

- Wiecie, zapominacie o jeszcze jednym szczególe. Dość istotnym - powiedziałam. Oboje spojrzeli na mnie z lekka zaskoczeni.

- O czym niby? - spytał Candy.

- O Jokerze - odparłam.

- O Jokerze? A jak jego osoba ma się do tego wszystkiego? On nie pomoże nam raczej rozwiązać tego problemu - stwierdził mój brat. Uśmiechnęłam się lekko.

- I tu się możesz zdziwić - odparłam.

- Co masz na myśli? - spytała Lily. Spojrzałam na nią.

- Joker miał odnaleźć Aleksandra, prawda? Jeśli jego misja się powiedzie i chłopak stanie po naszej stronie, będzie mógł udać się z nami i zaświadczyć armii, że jesteśmy z nimi, nie przeciwko nim - wyjaśniłam. Lily patrzyła na mnie jak na jakieś bóstwo, pełna podziwu i najwyraźniej zadowolona z mojego pomysłu. Tego samego nie mogłabym powiedzieć o swoim bracie. On ponownie prychnął.

- Oszalałaś do reszty? - spytał. Lily popatrzyła na niego zaskoczona. Ja od razu wiedziałam, o co mu chodzi, i Lily też się wkrótce domyśliła.

- Mi też nie podoba się pomysł złożenia naszych dalszych losów w ręce osoby, która zabiła Lily. Ale ja nie mam innego pomysłu, nie wiem jak wy - odparłam. Zanim Candy zdołał cokolwiek powiedzieć, znów odezwała się Lily.

- Candy, Cane ma rację. To najlepszy z możliwych pomysłów - powiedziała. Candy spojrzał na nią, a potem na mnie, i znów na nią. Zaczął tak przeskakiwać wzrokiem z jednej z nas na drugą. Nie dało się nie zauważyć, że był wkurzony i raczej nie podzielał naszego zdania.

- Dlaczego w ogóle zakładacie, że Aleksander uwierzy w to, co powie mu Joker, i zgodzi się z nami współpracować? To, co zrobił do tej pory pokazuje, że raczej nie powinniśmy mu ufać i spodziewać się, że podejmie z nami współpracę. Pomijając fakt, jak niebezpiecznie jest mieć w swoich szeregach kogoś, kto już raz zabił jednego z nas. A co, jak pozna lokalizację naszej kryjówki i zjawi się tutaj, ale nie sam? - powiedział.

- Odpowiadając na pierwsze z twoich pytań, to tak: jestem pewna, że kto jak kto, ale Joker sobie z tym świetnie poradzi. Na pewno uda mu się przekonać Aleksandra. Z kolei zaś jeśli chodzi o nasze bezpieczeństwo, z samym Aleksandrem w razie czego z łatwością możemy sobie poradzić, a nie powinniśmy się raczej obawiać, że kogoś tutaj sprowadzi - odparłam.

- Niby dlaczego? - spytał Candy.

- Bo wierzę w niego - powiedziałam. Candy prychnął lekceważąco.

- Też mi argument - stwierdził. - Mam ci przypomnieć, przez kogo omal nie umarłaś? A właściwie to umarłaś, ale dzięki nam wróciłaś do życia. A teraz chcesz to ot tak zaprzepaścić! - zawołał Candy. Na chwilę zapanowała cisza. Gdy już chciałam coś powiedzieć, Candy ponownie się odezwał. - Skoro twoje życie nie jest dla ciebie dość ważne, to może chociaż w takim razie pomyślisz o naszym dziecku, co? - spytał.

- Myślę o nim cały czas! - zawołałam. Gdy tylko wypowiedziałam te słowa, automatycznie położyłam sobie rękę na brzuchu. - To dla niego przecież robimy to wszystko! Żeby mogło się czuć na tym świecie bezpiecznie! - dodałam.

- No ale sama musisz przyznać, że zaufanie komukolwiek, a zwłaszcza Aleksandrowi po tym wszystkim, co miało miejsce, tylko dlatego, że masz przeczucie, że jest to dobre posunięcie, nie brzmi zbyt dobrze, nie? - spytał Candy. Mówił już znacznie spokojniejszym głosem, więc i ja się uspokoiłam i głęboko odetchnęłam.

- Wiem, jak to brzmi, ale po prostu... Mam takie przeczucie. Proszę, zaufajcie mi. Wierzę, że to będzie dobre posunięcie - odparłam. Candy westchnął, przysunął się do mnie i splótł razem nasze dłonie, nic jednak przy tym nie powiedział. Wydawał się być zamyślony. Zatopił wzrok w naszych połączonych dłoniach.

- Wiesz, że tym razem, jeśli coś ci się stanie, nie sprowadzę cię już z powrotem? Smok... prawdopodobnie nie żyje. Cane i ja nie znamy się na nekromancji, nie wiemy nawet, czy mamy dość mocy, aby kogokolwiek wskrzesić. Istnieje więc duża szansa, że jeśli... - tutaj na chwilę urwał. Jakby się zawahał. Po chwili jednak kontynuował. - Jeśli zginiesz, nie wskrzesimy cię już ponownie - dodał, po czym wreszcie podniósł wzrok i na mnie spojrzał. Wzięłam głęboki wdech.

- Wiem o tym. I wiem, że wiele od was obojga... od was wszystkich wymagam. Ale proszę, w końcu coś musimy zrobić, jakoś zadziałać... Nie możemy wiecznie żyć tak jak teraz - odparłam. Ponownie między nami zapanowała cisza, przyglądaliśmy się sobie uważnie. Dopiero Cane ją przerwała.

- Właściwie to ona ma rację - stwierdziła cicho. Jeszcze przez chwilę przyglądaliśmy się sami sobie, po czym Candy westchnął. - Nie mamy już teraz za bardzo innego wyboru - dodała Cane. Obie cały czas uważnie przyglądałyśmy się Candy'emu. On spuścił na chwilę wzrok na ziemię, ale niewiele później podniósł go ponownie i spojrzeliśmy sobie prosto w oczy.

- Ok, niech będzie. Skoro musi tak być, skoro nie ma innego wyjścia, zgadzam się. Ale pod kilkoma warunkami - powiedział. Skinęłam głową.

- Jasne - odparłam.

- Przez cały ten czas nie będę spuszczał z ciebie oczu, i będziesz cały czas przy mnie - powiedział Candy. Ponownie skinęłam głową.

- Jasne - powtórzyłam.

- Do tego zaczniemy twój trening - stwierdził.

- Mój... co? - spytałam, nieco zaskoczona jego słowami.

- Twój trening - wyjaśnił.

- W sensie? O co dokładnie ci chodzi? - zapytałam.

- Mieliśmy popracować nad twoimi umiejętnościami walki, nad użyciem przez ciebie własnych mocy... Ale dopiero po porodzie. Uważam jednak, że nie ma na co czekać. Musimy już teraz, przynajmniej w małym stopniu, poduczyć cię w tej kwestii - wyjaśnił Candy.

- Normalnie nie miałabym nic przeciwko, ale czy obecnie to aby na pewno dobry pomysł? Wiesz, jestem w końcu w ciąży... - odparłam niepewnie.

- Tak, tak wiem, poza tym żadne z nas nie wie praktycznie nic o ciąży u genyra... ale to nie będą jakieś super ciężkie treningi. Po prostu tyle, żebyś, w razie czego, umiała się dobrze obronić - wyjaśnił. Wciąż nie do końca byłam przekonana co do jego pomysłu, ale wydawał się nie aż tak zły. Westchnęłam.

- No dobrze, niech będzie - odparłam. Candy uśmiechnął się lekko, co i ja odwzajemniłam. - Czyli teraz już wszystko mamy dogadane? - spytałam. Błazen skinął głową.

- Z mojej strony tak - odparł. Popatrzyliśmy na siebie przez chwilę, po czym oboje przenieśliśmy wzrok na Cane. Ona też się lekko uśmiechnęła. Nie były to uśmiechy pełne radości. Cała nasza trójka aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, ile nas jeszcze czeka problemów na drodze do zakończenia tego koszmaru. Ale udało nam się pokonać kolejną przeciwność losu i wymyślić nowy plan, a to było już coś.

- Więc teraz wystarczy tylko zaczekać na Jokera - stwierdziła Cane.

- Oby jego misja się powiodła i żeby jak najszybciej do nas wrócił - powiedziałam.

- Nie ma powodu do obaw. Powiedzmy, że ja też mam przeczucie podobne do twojego. Jokerowi na pewno się uda, znam go. Jeśli ktokolwiek ma do nas przekonać Aleksandra, to tylko on jest w stanie to zrobić. Urodzony z niego mediator - stwierdziła Cane.

- Doprawdy? Dlaczego tak uważasz? - spytał Candy. Cane przewróciła oczami.

- Jest nudny. A nudni ludzie są idealni do rozwiązywania sporów i przekonywania do siebie innych - wyjaśniła Cane.

- Jest nudny, a ty i tak z nim jesteś? - spytał Candy.

- Nie pytaj, sama tego nie rozumiem, ale faktem jest, że go po prostu kocham - odparła Cane. Candy skrzyżował ręce.

- Ble - powiedział, imitując dźwięk wymiotowania. Cane przewróciła oczami.

- A ja jakoś musiałam znosić jak ty i Lily gadaliście cały czas o swojej miłości! - zawołała.

- Nie gadaliśmy o niej cały czas! - odparł Candy.

- No może i nie cały czas, ale za to prawie cały czas. I nie skarżyłam się - odparła Cane, uśmiechając się przy tym wrednie. Tym razem to Candy przewrócił oczami.

- Nie mam teraz czasu na takie niepotrzebne rozmowy. Skoro już ustaliliśmy nasz plan działania, to zajmę się Lily - stwierdził Candy, po czym spojrzał na mnie.

- Mną? - spytałam nieco zdziwiona. - W jaki sposób i w jakim celu? - dodałam.

- Jeśli dobrze się czujesz, od razu zaczniemy nasz trening - wyjaśnił Candy.

- No dobrze, niech będzie - odparłam. Podeszłam do niego, a on przyjrzał się mi uważnie.

- Ale na pewno dobrze się czujesz? - spytał. Przewróciłam oczami.

- Tak, tak, czuję się wyśmienicie, nie martw się o mnie - odparłam. Candy przez chwilę jeszcze mi się przyglądał, po czym złapał mnie za rękę i ruszył, pociągając mnie za sobą. Zanim odeszliśmy dalej, odwróciłam się jeszcze i spojrzałam przez ramię na Cane, która wciąż stała w tym samym miejscu. Uśmiechnęłam się do niej, co ona po chwili odwzajemniła. Potem pokazałam jej kciuka uniesionego do góry. Cane uśmiechnęła się do mnie jeszcze szerzej i odwzajemniła ten gest. Jak na razie nic nie układało się idealne, ale nie było aż tak źle. A obie chyba naprawdę wierzyłyśmy w Jokera i w to, że jego misja się powiedzie. Wtedy mieliśmy realną szansę ruszyć dalej i pomóc nie tylko sobie samym, ale dosłownie wszystkim.

Choć po cichu liczyłam nadal na to, że uda się to wszystko naprawić bez jeszcze większego rozlewu krwi. Niestety, jak dotąd nie tylko działania Juana, ale i mojej rodziny pozostawiały wiele do życzenia. Zginęło już mnóstwo ludzi, nie chciałam, żeby ginęło i cierpiało ich jeszcze więcej, ale dopuszczałam do siebie myśl, że być może nie uda nam się tego uniknąć.

Liczyłam jednak na to, że moim najbliższym nic się nie stanie. Odwróciłam się ponownie i teraz już szłam obok Candy'ego. Nic nie mówiliśmy, wykorzystałam więc ten czas i spojrzałam na niego ukradkiem. Musiałam przyznać mu rację. Taki trening, dzięki któremu choć w niewielkim stopniu poprawię swoje umiejętności walki i będę umiała lepiej używać mocy, był mi potrzebny. Musiałam umieć zadbać o bezpieczeństwo moich bliskich, ale też i swoje własne. Nie chciałam, żeby za każdym razem ktoś mnie musiał ratować, nie chciałam dłużej być dla wszystkich problemem i słabeuszem. Nigdy nikt z nich nie powiedziałby mi tego na pewno wprost, ale ja czułam, że stanowię dla nich tylko dodatkowe obciążenie podczas różnych starć. W końcu nie umiałam dobrze walczyć, chyba że pod wpływem emocji, ale wtedy nieraz raniłam nie tylko wrogów, ale i swoich bliskich. Jak najszybciej musiałam to zmienić. Liczyłam na to, że Candy zdoła mi w tym pomóc.

~Kilka dni później~

Niech to szlag, kto wymyślił drzewa?! - pomyślałem zdenerwowany, wstając z ziemi. Popatrzyłem ze złością na korzeń, przez który się potknąłem, po czym westchnąłem. W głębi serca wiedziałem, że nie mam się co denerwować bez powodu. Korzeń nie był niczemu winny, był tylko pretekstem do wyładowania na czymś złości i obarczenia za swoje niepowodzenia.

Byłem zdenerwowany, bo minęło już kilka dni, a mi nadal nie udało się odnaleźć odpowiedniego obozu. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy nie powinienem jednak zawrócić z powrotem do cyrku. Przez ten czas nie miałem pojęcia o tym, co dzieje się z Cane, Lily i Candy'm. A co, jeśli coś im się stało? Cały czas byłem rozdarty między dwoma rzeczami. Czy powinienem dalej szukać Aleksandra, czy wrócić, i sprawdzić, co z moimi bliskimi?

Nie mogłem już znieść dłużej tej niepewności, dlatego postanowiłem, że jeśli tego dnia znów na nic nie trafię, wracam do nich, aby sprawdzić, czy wszystko z nimi dobrze. Przez kilka kolejnych godzin chodziłem po lesie i nic nie zapowiadało tego, aby cokolwiek miało się zmienić. Wcześniej udzielił mi się optymizm Lily, ale teraz z każdą chwilą docierało do mnie, jak głupie było to wszystko.

Las i okolica do przeszukania były ogromne! Nie było szans, żebym trafił na czas akurat na oddział z Aleksandrem! A jeśli nawet, to szanse te były bardzo niewielkie. To było jak szukanie igły w stogu siania.

Po jakimś czasie wędrówki zaczęły do moich uszu docierać jakieś hałasy i strzępki rozmów. Z nich wywnioskowałem, że trafiłem na kolejny obóz żołnierzy Juana. Nie robiłem sobie jednak żadnych nadziei. Wcześniej natrafiłem już na kilka takich, uważnie i dokładnie je przeszukałem, starając się pozostać niezauważonym, i nigdzie nie trafiłem na żaden ślad tego chłopaka. Nie sądziłem, aby tym razem miało być inaczej, ale postanowiłem zrobić to, co zwykle.

Przeszukiwałem obóz w nadziei, że w końcu trafię na coś godnego uwagi. I tym razem faktycznie na coś takiego trafiłem, a raczej na kogoś. W kilku rozbitych namiotach nie natrafiłem na nikogo, kto odpowiadałby opisowi Aleksandra. W obozie też nigdzie nie zauważyłem takiego człowieka, ale nie poddawałem się.

I w końcu mi się to opłaciło. Usłyszałem jakieś hałasy i krzyki i udałem się w ich stronę. Jacyś żołnierze byli podekscytowani czymś nieco bardziej niż reszta ich kompanów, co zwróciło moją uwagę. Podszedłem do nich, i wśród nich, w samym środku, zobaczyłem chłopaka, który idealnie zgadzał się z opisem Lily. Żołnierze skupili się dookoła niego, a on z zapałem o czymś opowiadał. Sukces, udało mi się go znaleźć. Ale to nie było wszystko.

Teraz musiałem z nim porozmawiać i jakoś przekonać go do naszego planu, a wcześniej jeszcze musiałem odciągnąć go od tych ludzi. Myśl, Joker, myśl...Muszę coś wymyślić - pomyślałem, rozglądając się dokoła w poszukiwaniu czegoś, co by mnie zainspirowało.

Po chwili spojrzałem na niebo, i wtedy wpadłem na pewien pomysł. Wiedziałem już, jak ich rozproszyć. Niebo było dość mocno zachmurzone, postanowiłem więc to wykorzystać, w połączeniu z moimi mocami. Oddaliłem się nieco od tych ludzi i spojrzałem w niebo. Musiałem się przede wszystkim skupić, aby mi się to udało, bo rzadko korzystałem z tej mocy. W ogóle, nie często zdarzało mi się korzystać z jakiejś bardziej skomplikowanej magii, więc musiałem z tym uważać. Po chwili na niebie pojawiło się więcej chmur. Pociemniało od nich tak nagle, że nie dało się tego nie zauważyć.

- Myślicie, że będzie padać?! Jeśli tak, to będzie chujnia! Jesteśmy już tak blisko królestwa, ale zamiast ogrzać się w ciepełku, będziemy tutaj marznąć, przemoknięci do suchej nitki! - zawołał jakiś zdenerwowany, niezadowolony żołnierz. Niemalże w tej samej chwili z chmur dosłownie lunął deszcz. Odwróciłem się w samą porę, aby zobaczyć, jak cała grupka rozbiega się w stronę różnych namiotów. Zanim Aleksander zrobił to samo, użyłem swoich kolejnych mocy. Z ziemi wyrosło kilka pnączy, które owinęły się wokół jego stóp i sprawiły, że chłopak się przewrócił. Zaklął, po czym zajął się rozplątywaniem ich. W tym czasie wokół niego zrobiło się już zupełnie pusto, postanowiłem więc to wykorzystać. Podszedłem i kucnąłem obok niego. On oczywiście nadal nie mógł mnie zobaczyć, ale mógł mnie usłyszeć.

- Jesteś... Byłeś, przyjacielem Lily, prawda? - spytałem. Chłopak rozejrzał się, przestraszony. Do twarzy, brudnej od ziemi, w którą upadł, kleiły mu się przemoczone włosy, a on gorączkowo szukał osoby, która wypowiedziała te słowa, czyli mnie. Nie był w stanie jednak mnie dostrzec, choć patrzył w moim kierunku.

- Kim ty jesteś? To ty? Ten potwór, który zabrał Lily? Candy Pop? - spytał chłopak. Omal się nie wzdrygnąłem, gdy usłyszałem jego słowa. Ja miałbym być Candy'm? To byłby jakiś koszmar!

- Nie, nie jestem Candy Popem - odparłem po chwili, ze spokojem. - Nazywam się Joker. Jestem genyrem, podobnie jak Candy Pop i Candy Cane, oraz Lily Jester. I jestem też ich... przyjacielem. Chcę z tobą porozmawiać o Lily. Podobno jest dla ciebie ważna. Jeśli naprawdę tak jest, i jeśli chcesz odkupić swoje winy względem niej, to właśnie teraz, zamiast chować się przed deszczem, jak reszta tej bandy, pójdziesz do lasu - dodałem.

- Do lasu? Po co? - spytał chłopak.

- Wszystkiego się dowiesz - odparłem.

- Jaką mam pewność, że to nie jest pułapka?

- Podobno żałujesz tego, co zrobiłeś Lily. Jeśli to prawda, to pokaż to. Zrób coś, żebyśmy uwierzyli w to, że żałujesz i że nie skrzywdzisz jej znowu. Musisz nam zaufać, inaczej w naszych oczach na zawsze pozostaniesz zdrajcą, i zadbamy o to, żebyś już nigdy więcej nie zbliżył się do Lily - powiedziałem. Chłopak popatrzył w moją stronę. Zapewne próbował mnie dostrzec, choć i tak nie miał na to szans. Cisza przedłużała się, a on ani trochę nie wyglądał, jakby wierzył w moje słowa. Zacząłem już akceptować fakt, że nie zgodzi się na moją propozycję i zacząłem się zastanawiać, jak powinienem teraz postąpić. W końcu jednak, ku mojemu zaskoczeniu, chłopak się zgodził.

- Obym tylko tego nie żałował - powiedział, kierując się w stronę lasu.

~*~

- Dobra, to coś się tutaj wydarzy, zanim zakwitnę, czekając?! - zawołał Aleksander. Wyjaśniłem mu wcześniej, dokąd ma odejść, a potem jak najciszej udałem się za nim. Teraz, gdy dotarł na miejsce, obserwowałem go przez dłuższą chwilę. Musiałem mu zaufać, a wciąż nie mogłem się przemóc. Miałem jednak zadanie do wykonania. Westchnąłem i stałem się znów widzialny. Odchrząknąłem lekko, żeby Aleksander mnie zauważył, bo stałem za nim. Chłopak odwrócił się i, gdy mnie spostrzegł, cofnął się. Z jego twarzy wyczytałem, że jest zaskoczony moim widokiem, ale i lekko chyba przestraszony. Po chwili jednak chłopak wyprostował się, przyjął pewniejszą pozę.

- Więc to ty jesteś Joker? Kim ty właściwie jesteś dla Lily? Skąd ją znasz? - spytał chłopak.

- Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to mnie również schwytali żołnierze Juana i uwięzili razem z Lily. Los chciał, że poznałem się z nią właśnie w tak nieciekawej sytuacji. Pomogliśmy sobie nawzajem i przez to staliśmy się przyjaciółmi - powiedziałem.

- Zatem jesteś niby przyjacielem Lily... - odparł Aleksander.

- Owszem, jestem. I teraz lepiej się skup. Mimo tego, co zrobiłeś, Lily chce dać ci drugą szansę - powiedziałem.

- Naprawdę? To...to wspaniale! Gdzie ona teraz jest? Mogę z nią porozmawiać? Jak ona się teraz czuje? Juan mówił, że podali jej jakąś truciznę... Wszystko z nią dobrze? - spytał chłopak. Brzmiał, jakby naprawdę przejmował się losem Lily, co szczerze mnie dziwiło. Jak to możliwe, że teraz tak mu na niej zależy, a wcześniej był zdolny do zabicia jej? To wprost niepojęte, jak bardzo różne postawy prezentował. Ale istnieje opcja, że to po prostu jest kłamstwo. Muszę być czujny. Nie pozostało mi nic innego, jak po prostu opowiedzieć mu całą naszą historię. Aleksander słuchał uważnie. Na początku co jakiś czas przerywał mi pytaniami, ale kazałem mu zaczekać z nimi na sam koniec, bo najpierw chciałem opowiedzieć całą historię. Chłopak był w ogromnym szoku i w niektóre rzeczy aż trudno mu było uwierzyć, ale w końcu wszystko mu wyjaśniłem.

- Czyli... Wszyscy jesteście teraz w niebezpieczeństwie? I rozmawialiście z moją matką? A Lily jest w ciąży? - spytał Aleksander.

- Dokładnie tak. Wiem, że to dużo nowości i trudno w to wszystko uwierzyć, ale możesz się przekonać, że to prawda - powiedziałem.

- Jak?

- Wróć szybciej do swojego pałacu. Wysłali mnie, abym cię odnalazł. Mamy w planach pozbyć się Juana i reszty jego żołnierzy, ale nie mogliśmy nic zrobić, dopóki ty byłeś razem z nimi. Istniało zagrożenie, że, jeśli zdecydowalibyśmy się coś zrobić Juanowi lub jego ludziom, on mógłby cię skrzywdzić. Jeśli teraz stąd odejdziesz i jak najszybciej wrócisz do pałacu, przestaniesz być bronią w rękach Juana. A twoja matka potwierdzi moje słowa - wyjaśniłem.

- Czyli... mam zostawić cały swój oddział i udać się samemu, przed nimi, do pałacu? - spytał chłopak.

- Uważasz ich już za "swój oddział"? - zapytałem.

- To nie tak! Po prostu... z niektórymi z nich sporo już przeszedłem i przez to trochę się do siebie zbliżyliśmy, ale to nic takiego. Nie zależy mi na nich, nie tak jak na mojej rodzinie, w tym na Lily. Chcę jej wynagrodzić jakoś to, co zrobiłem - odparł chłopak.

- Załóżmy, że ci wierzę. Najlepiej jednak przekonasz mnie co do tego, że można ci ufać, jeśli zrobisz to, co ci kazałem.

- A ty co teraz zrobisz? - spytał chłopak.

- Udam się do moich przyjaciół, aby obmyślić nowy plan - wyjaśniłem.

- Nie macie więc jeszcze planu?! - zawołał chłopak.

- Po prostu jak na razie naszym planem jest sprowadzenie ciebie do domu i zadbanie o to, aby nikomu nic się nie stało, plus musimy pomóc Lily - odparłem.

- Niezbyt dokładny ten plan - stwierdził chłopak.

- Też tak uważam, ale lepsze to niż nic. Nie wpadłem jednak tutaj po to, aby analizować z tobą nasz plan. Przyłączysz się do nas, czy dalej zamierzasz...

- A co to za pytanie?! Oczywiście, że się do was przyłączę! Wszystko, żeby odkupić swoje winy względem Lily i jej pomóc... - odparł chłopak. Mimowolnie poczułem zadowolenie. To znaczyło, że naprawdę nam się udało. Że moja misja mi się udała. Wszystko szło zgodnie z planem! Miałem jedynie nadzieję, że reszta też pójdzie tak gładko i że Cane nie miała problemów ze swoją częścią zadania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top