29. Czy to sen, czy nowe moce?
- Wiesz... Kiedy walczyliśmy, prawie w ogóle nie myślałem o Lily. Znaczy, o nią też się martwiłem, bardzo. Ale przede wszystkim myślałem o tobie. Bałem się, że jeśli przegramy, tobie stanie się krzywda. Bałem się, że ty i Lily nie poradzicie sobie. Bałem się, że... - pochyliłam się w jego stronę i pocałowałam go, tym samym przerywając mu na chwilę.
- Też się o ciebie bałam - odparłam, kiedy odsunęłam się od niego. Joker popatrzył mi prosto w oczy. Otworzył usta, a z nich usłyszałam najpiękniejsze słowa, jakie tylko mógłby powiedzieć.
- Kocham cię, Cane - powiedział cicho. Miłość nie była dla mnie obcym uczuciem. Kiedyś kochałam ludzi, nadal kocham brata, ale w ten sposób nigdy nie kochałam nikogo. Ani nikt nie kochał mnie.
- Też cię kocham - odparłam cicho. Te słowa brzmiały dla mnie trochę dziwnie. A równie dziwnie było je wypowiadać, ale musiałam się do tego przyzwyczaić.
- Wiesz... Trudno mi było to zaakceptować i nawet nie wiem, kiedy to się stało ani jak - odparł Joker.
- Też nie wiem, jak to się stało, że się w tobie zakochałam. Ale to nieważne. Tak czy inaczej, strasznie cieszę się, że nic ci się nie stało. Chyba bym tego... nie przeżyła - odparłam cicho.
- Nawet tak nie mów. Jeśli coś kiedyś mi się stanie, chciałbym wiedzieć, że dasz sobie beze mnie radę - odparł. Gdy usłyszałam te słowa, zamarłam na chwilę.
- Przestań. Nie przeżyję już więcej straty kogoś bliskiego. Dość, że zdradzili mnie już wszyscy ludzie, których kochałam. Teraz dla odmiany chciałabym być szczęśliwa. I zakochana - odparłam, po czym uśmiechnęłam się lekko. Joker odwzajemnił uśmiech, a wtedy ja spojrzałam na widok przed nami. Stosy ciał. - Trzeba będzie pewnie przenieść znów cyrk. Jak najdalej stąd - stwierdziłam.
- Najlepiej zrobić to jak najszybciej - dodał Joker. Spojrzałam na niego z troską.
- Jasne. Tylko trochę odpocznij, potem wrócimy, sprawdzimy co z Candy'm i Lily i pewnie się gdzieś przeniesiemy - stwierdziłam. - Jak sobie w ogóle poradziliście? - spytałam.
- Współpracowaliśmy. Candy walczył swoim młotem, ja kosą - odparł.
- Nie mogę uwierzyć, że wcześniej nic nie mówiłeś o tym, że masz taką broń jak mój brat. No, może nie dokładnie taką samą, ale podobną - odparłam. Joker uśmiechnął się lekko.
- Myślę, że oboje mamy jeszcze przed sobą sporo tajemnic, które z czasem poznamy - powiedział.
- O tak, z pewnością - odparłam, po czym przytuliłam się do niego ponownie.
~*~
Ostrożnie położyłem Lily na łóżko. Ona niemal od razu na nim usiadła.
- Powinnaś leżeć i odpoczywać - powiedziałem. Lily położyła sobie dłoń na brzuchu. - Wszystko dobrze? - spytałem z troską. Ona pokiwała lekko głową.
- Już w porządku. Chyba - odparła. Przyjrzałem się jej uważnie. Teraz nie wyglądała szczególnie źle, ale i tak się o nią martwiłem.
- Trzeba coś z tym zrobić - odparłem.
- Co? Z czym?
- Z tobą. Trzeba ci pomóc - wyjaśniłem. Lily spuściła wzrok. - Musi istnieć sposób na wyleczenie cię! Na pewno jest jakieś rozwiązanie - dodałem. Usiadłem na skraju łóżka i schowałem twarz w dłoniach. Gorączkowo myślałem nad tym, co powinniśmy zrobić, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
- Candy... - powiedziała cicho Lily. Spojrzałem na nią i przekonałem się, że ona też na mnie patrzy. - Myślę, że jeśli to wszystko prawda... To jedyny sposób na ratunek dla mnie i dla naszego dziecka jest u tych ludzi. U Juana i pana R - odparłam. Zacząłem energicznie kręcić głową.
- Nie. Nie, nie zgodzę się z tym. Nie pozwolę, abyś miała z którymkolwiek z nich jeszcze jakiś kontakt - odparłem.
- Tylko oni mogą nam pomóc...
- Oni tylko zaszkodzą! - zawołałem.
- Ale musimy coś zrobić - odparła Lily.
- Mam pomysł. Udam się do Juana i zmuszę go, żeby dał nam odtrutkę. Albo do pana R - powiedziałem.
- Niby jak ich zmusisz? - spytała Lily.
- Znajdę na to jakiś sposób. Będę ich torturował aż mi jej nie dadzą - odparłem.
- To bez sensu. I tak mogą ci jej nie dać, a dla ciebie to byłoby duże niebezpieczeństwo - stwierdziła Lily. - I jeszcze...chyba będziemy musieli się stąd przenieść, prawda? - spytała. Popatrzyłem na nią uważnie.
- Masz rację. Skoro tutaj na nas wpadli, nie jesteśmy już tutaj bezpieczni. Najpierw znajdźmy więc miejsce, gdzie się przeniesiemy, potem rozwiążemy kwestię trucizny - powiedziałem. Nagle Lily ożywiła się, a oczy rozbłysły jej jakimś blaskiem, co było niepokojące.
- Candy... A gdybyśmy udali się do Adele? Może ona coś wie? Może mogłaby nam pomóc? I mielibyśmy miejsce, gdzie moglibyśmy się zatrzymać, jeśli tylko pomoglibyśmy jej pozbyć się żołnierzy Juana...
- Zwariowałaś?! Nie nauczyłaś się niczego przez ten czas?! Adele cię nienawidzi, a Aleksander zabił cię! Czego ty jeszcze potrzebujesz, żeby zrozumieć, że oni nie chcą cię znać? Chcą cię skrzywdzić, tak samo jak Juan i R! - zawołałem.
- Ja... Ja wiem, ale moglibyśmy spróbować jeszcze raz? Ostatni raz? Porozmawiałabym z nią, wyjaśniła wszystko...
- Już wiele razy próbowałaś to zrobić i nic z tego nie wyszło! Zaszkodzisz tylko sobie, nam i dziecku! Poza tym, jeśli mielibyśmy pomóc im i pozbyć się ludzi Juana, musielibyśmy ich zabić. Co, nagle polubiłaś zabijanie? - spytałem.
- Nie! Oczywiście, że nie! Nadal tego nie pochwalam, ale... Dziś po raz pierwszy od dawna jakoś się przemogłam. Bo bałam się o Cane. Może...
- Może pomyślimy nad jakimiś sensownymi rozwiązaniami? Cieszę się, że byłaś w stanie obronić się i pomóc Cane, naprawdę. Ale to nie powód, aby pchać się od razu w paszczę lwa - odparłem. Lily popatrzyła na mnie, a w jej oczach dostrzegłem łzy.
- Wiem. Ale ja naprawdę, naprawdę chcę spróbować raz jeszcze. Ostatni raz. Sam pomyśl, jeśli pojawimy się tam razem, porozmawiam z Adele i jej pomożemy, zdobędziemy miejsce do życia i sprzymierzeńców...
- NIE! - zawołałem. Lily popatrzyła na mnie z przestrachem. - Zapomnij. Nigdy do nich nie wrócimy - dodałem, mrużąc lekko oczy. Wtedy wydarzyło się coś, na co zupełnie nie byłem gotowy. Lily wybuchła płaczem. Przez chwilę patrzyłem na nią w szoku. Jej ciałem raz za razem wstrząsały spazmy, łzy spływały po policzkach. - Lily? - spytałem niepewnie, przysuwając się do niej. Chciałem ją objąć, ale ona nagle odsunęła się ode mnie i popatrzyła na mnie ze złością i smutkiem. To był wzrok zranionego człowieka.
- Nie chcę stracić mojej rodziny! - zawołała Lily, po czym na nowo zaniosła się płaczem. Przygryzłem lekko wargi. Nie mogliśmy zaryzykować i znów się do nich udać, ale fakt, gdyby poszło tak, jak opisała to Lily, bylibyśmy na wygranej pozycji. Ale jaką mielibyśmy pewność, że tak będzie?
- Lily, posłuchaj... Na pewno coś wymyślimy - odparłem. Sam jednak nie wierzyłem we własne słowa i wątpiłem, że ona w nie uwierzy.
~*~
Joker i ja szliśmy korytarzem w stronę pokoju Lily. Gdy Joker poczuł się lepiej, uznaliśmy, ze musimy się przekonać, co z Candy'm i Lily. I o co chodziło z tą trucizną. Gdy doszliśmy na miejsce, wślizgnęliśmy się cicho do pokoju. Już po chwili spostrzegłam Candy'ego siedzącego przy łóżku Lily. Razem z Jokerem podeszliśmy do niego cicho. Lily wyglądała, jakby spała, z podkulonym nogami i ręką pod głową.
- Wszystko dobrze? - spytałam. Candy oderwał od niej wzrok i spojrzał na mnie. Jedno jego spojrzenie wystarczyło, żebym zrozumiała, że nic nie jest dobrze. - Co się stało? - spytałam z przejęciem. Candy westchnął.
- Lily została otruta podczas jej pobytu w ośrodku, a teraz jeszcze chce wrócić do swojej rodziny - odparł.
- Co? Coś ty powiedział? Wcześniej coś co prawda o tym mówiłeś, ale o co chodziło? - spytał Joker.
- To, co powiedziałem - odparł mój brat. Następnie streścił nam całą jego rozmowę z Lily, opisując przy tym sytuację z otruciem i wyjaśnił, że Lily tak długo płakała, aż w końcu zasnęła.
- W takim razie... Joker też został otruty? - spytałam i spojrzałam z niepokojem na...mojego chłopaka.
- Ale ja się dobrze czuję - odparł Joker.
- Ale to żaden argument! Tobie też może coś być! - zawołałam.
- W takim razie musimy coś zrobić - odparł Candy.
- Ale co? - spytałam.
- Może to, co sugerowała Lily? Może odwiedzimy jej rodzinę? - zasugerował Joker. Candy i ja popatrzyliśmy na niego ze zgrozą.
- Zwariowałeś?! - spytałam.
- Nie, ale pomyślcie. Tak czy inaczej, musimy stąd jak najszybciej uciec. Nie możemy tutaj dłużej zostać. Moglibyśmy przenieść się tam... I ja złożyłbym wizytę Adele. Wślizgnąłbym się jakoś do pałacu i z nią porozmawiał. Może udałoby mi się to, skoro mnie nie zna? I nie jest do mnie uprzedzona? Plan jest ryzykowany, wiem o tym, ale mamy niewiele innych opcji...
- Przestań! Nawet tak nie mów! Nie pozwolę ci na coś takiego! - zawołałam.
- Co się dzieje? - słysząc te słowa, wszyscy popatrzyliśmy na Lily, która patrzyła na nas lekko zaspana.
- Nic, tylko Joker zgłupiał - odparłam, po czym popatrzyłam na niego wkurzona.
- Wcale nie! Też wolałbym coś znacznie mniej ryzykowanego, ale moglibyśmy spróbować. Mógłbym porozmawiać z bliskimi Lily - odparł.
- Zrobiłbyś to? - spytała dziewczyna, siadając na swoim łóżku.
- Nie, nie zrobi! Nie znasz ich, Joker, nie wiesz, jacy są okropni! - zawołałam.
- Jako alternatywę mamy wieczne ucieczki przed tymi ludźmi. No i skąd antidotum na truciznę? - odparł Joker.
- Schwytamy Juana albo tego popaprańca, R - odparł Candy.
- Uważam, że łatwiej będzie dostać się do Adele. I bezpieczniej - stwierdził Joker.
- Oni mogą nie wiedzieć nic o truciźnie ani antidotum - powiedziałam.
- A może coś wiedzą? Joker ma rację, w końcu do nic będzie nam łatwiej dotrzeć niż do Juna czy Pana R. Moglibyśmy spróbować, jeszcze jeden, ostatni raz. Nawet jeśli nie wiedzieliby nic o antidotum, mogliby pomóc nam je zdobyć - stwierdziła Lily. Candy zmarszczył lekko brwi.
- Jeszcze się nad tym zastanowimy. Na razie, skoro już wszyscy tutaj jesteśmy, Cane i ja powinniśmy przenieść cyrk - stwierdził Candy. Wszyscy przyznaliśmy mu rację, po czym razem teleportowaliśmy nasz cyrk... w jedyne miejsce, które przyszło nam do głowy. Z dala od Juana i Adele, czyli do Celestis.
~*~
Zjedliśmy kolację w naszym pokoju, bo Candy nie chciał, żebym za wiele chodziła i męczyła się. A potem wręcz wygonił stąd Jokera i Cane, bo stwierdził, że muszę teraz dużo odpoczywać.
- Za bardzo się zamartwiasz - powiedziałam, gdy już wrócił do mnie i usiadł obok mnie na łóżku.
- Po prostu martwię się o ciebie i o nasze dziecko - odparł.
- Wiem. Ja też - powiedziałam cicho.
- Ale nie martw się - odparł, po czym przytulił mnie. - Obiecuję ci, że już wszystko będzie dobrze - dodał.
- Nie możesz mi tego zapewnić - odparłam.
- Mogę. I zrobię to. Dam z siebie jeszcze więcej, zadbam o ciebie i nasze dziecko. Ta sprawa z trucizną to ostatnia okropność, jaką ci wyrządzili - powiedział.
- Ale jak to rozwiążemy? - spytałam.
- Jutro nad tym pomyślimy - odparł. Odsunęłam się od niego nieco i spojrzałam na niego uważnie.
- Złożymy wizytę Adele? - spytałam. Candy pokręcił głową.
- Nie mogę tego akurat obiecać. I nie chciałbym, aby tak się stało. Nadal im nie ufam. Skrzywdzili cię - odparł.
- Ty też mnie skrzywdziłeś. A mimo to zaufałam ci drugi raz. A właściwie to nawet więcej razy. Zaufałam ci, gdy do was trafiłam. I potem, kiedy próbowałeś... zrobić mi krzywdę i uciekłam z cyrku, po czym znów do was trafiłam. I gdy zrozumiałam, że mnie oszukaliście, uciekłam od was i trafiłam do ośrodka. Gdy mnie uwolniliście, bałam się was, a mimo to zaufałam tobie i Cane. Dałam wam wiele szans, a wy odmawiacie szansy mojej rodzinie - odparłam.
- Dałaś im drugą szansę. A oni z niej nie skorzystali i potem jeszcze...zabili cię - gdy wypowiadał te słowa, głos mu lekko zadrżał. Odwrócił na chwilę głowę w drugą stronę, ale potem ponownie na mnie spojrzał. - Wiem, że skrzywdziłem cię wiele razy. I pewnie uważasz mnie za hipokrytę, ale oni... Sama widzisz, do czego doprowadzili! Przecież to przez nich teraz cierpisz! Przez Juana, Pana R i ludzi, którzy rzekoma cię kochają. Tak czy inaczej, pogadamy o tym jutro. Powinnaś odpocząć. Jutro nad tym pomyślimy - dodał. Według mnie Candy się mylił. Sytuacja mojej rodziny była taka sama jak kiedyś sytuacja jego i Cane. Oni też wiele razy mnie skrzywdzili, a mimo to im wybaczyłam i teraz żyjemy razem. Ale co do jednego miał rację. Po całym tym dniu dosłownie padałam i marzyłam już tylko o odpoczynku. Przysunęłam się do niego ponownie i oparłam głowę o jego ramię.
- Dziękuję. Za wszystko - powiedziałam cicho. Bolało mnie wszystko to, co mówił o mojej rodzinie, ale wiedziałam, że to z troski o mnie. I nadal liczyłam na to, że jednak Candy i Cane zgodzą się ze mną i z Jokerem i że jeszcze raz będę mogła porozmawiać z Adele.
~*~
- Cindy! Cindy! Zobacz! - zawołałam, wskazując na niezwykłe zjawisko, które dojrzałam przez okno. Moja siostra natychmiast podeszła do mnie i spojrzała tam, gdzie wskazywałam.
- Kolorowe niebo! - zawołała, równie zaskoczona i rozradowana tym zjawiskiem jak ja. Po chwili podeszła do nas nasza Nancy. Uklękła między nami i obie nas objęła.
- To się nazywa tęcza - powiedziała.
- A skąd ona jest? - spytałam, odwracając się w stronę naszej opiekunki. Lubiłam Nancy. Była miła, ciepła, miała taki łagodny głos i zawsze pachniała ciastkami, które często razem z nami piekła.
- Powstaje zawsze wtedy, kiedy jednocześnie pada deszcz i świeci słońce - odparła Nancy.
- Dlaczego? - spytała moja siostra. Nasza opiekunka wzruszyła ramionami i spojrzała na tęczę za oknem.
- Nie wiem. Może to jakaś magia? - odparła Nancy.
- Magia! Taka jak nasza?! - zawołała uradowana Cindy.
- Tego też niestety nie wiem - powiedziała Nancy.
- Myślisz, że będziemy mogły kiedyś wyczarować taką tęczę? - zapytałam. Zanim Nancy zdążyła mi odpowiedź, odezwała się ponownie Cindy.
- A co jest na końcu tęczy? - spytała.
- Tego nie wie nikt. Ale według różnych legend, są tam różne magiczne przedmioty i istoty, które tylko czekają, żeby je odkryć - powiedziała nasza opiekunka.
- Może na końcu tęczy jest nasz dom? - zapytałam, przenosząc wzrok ponownie na niezwykłe zjawisko. Nancy na chwilę zamilkła, po czym nagle poczochrała nas obie po głowach.
- Kto wie, kto wie. Może faktycznie właśnie stamtąd pochodzicie - powiedziała. Starała się brzmieć radośnie, ale nie zdołała całkiem zamaskować smutku, który pobrzmiewał w jej głosie. Wtedy nie wiedziałam, dlaczego jest smutna, choć i ja czułam smutek. Teraz już wiem, że po prostu tęskniłam. Za własnym domem i za wiedzą o tym, kim jestem i skąd pochodzę. Nancy nie ukrywała przede mną i moją siostrą, jak pojawiłyśmy się w jej domu, ale o tym, skąd pochodzimy, wiedziała tyle co my, czyli nic. Nikt nie znał wcześniej takich istot jak my, ludzie reagowali na nasz widok śmiechem, pogardą, złością lub w najlepszym wypadku zaskoczeniem albo obojętnością. Teraz rozumiem, że byłyśmy dla nich czymś niespotykanym, a przez to niezwykle zabawnym. Niektórzy widzieli w nas niebezpieczeństwo i tylko Nancy dostrzegła to, kim byłyśmy naprawdę. Dwójką małych dzieci, które nie miały szansy poradzić sobie ze światem i z innymi ludźmi. Gdyby nie Nancy, gdyby ona nie zaopiekowała się nami i nie wychowała nas, pewnie nie przeżyłybyśmy. To była jedna z wielu codziennych scen. Życie naszej trójki upływało powoli właśnie w taki sposób. Ale tamta chwila wyróżniała się czymś. Później Nancy zaczęła nam szykować kolację, bo słońce zaczęło się już chylić ku zachodowi. Cindy i ja nadal podziwiałyśmy znikającą powoli tęczę i próbowałyśmy wyczarować coś podobnego. Nancy przyglądała nam się z obawą i pilnowała nas. Ona sama nie znała się na magii, nie wiedziała, jakimi istotami jesteśmy. Nie zabraniała nam wykorzystywać swoich mocy, ale zawsze martwiła się o nas, gdy to robiłyśmy. Tamtego dnia zdarzyło się jednak coś więcej. Niedługo przed zapadnięciem zmierzchu w naszym domku zjawiło się co najmniej kilku strażników. Byli bardzo zdenerwowani i dużo krzyczeli. Chyba chodziło coś o jakąś kradzież w mieście. Ludzie jak zwykle przekonani byli, że za wszystko, co złe, odpowiadałyśmy my dwie. Dowódca był strasznie nerwowy, zignorował Nancy, która próbowała go uspokoić, doskoczył do mnie i do Cindy i zwyzywał nas od najgorszych, a gdy Nancy stanęła między nim a nami i stanowczym tonem kazała mu się uspokoić, on odepchnął ją na bok tak mocno, że przewróciła się i uderzyła głową o podłogę. Z rozcięcia, które pojawiło się na jej skórze, polała się krew.
~*~
Obudziłam się nagle i natychmiast usiadłam. Potrzebowałam chwili, żeby dotarło do mnie, że jestem w cyrku, względnie bezpieczna, że mam przy sobie Candy'ego, a w pobliżu są też Cane i Joker. I że nie jestem przestraszoną, kilkuletnią dziewczynką, na której oczach ktoś pobił jej opiekunkę. Skupiłam się na oddychaniu. Musiałam uspokoić mój oddech. Dyszałam jakbym właśnie przebiegła maraton. I trochę też bolała mnie głowa. Mimo to tym razem nie chciało mi się płakać, tak jak wcześniej, gdy wracały do mnie jakieś wspomnienia. Teraz już pamiętałam niemal wszystko ze swojego życia, a to były tylko konkretne momenty, które przypominały mi się co jakiś czas. Nie bałam się ich już tak, bo byłam silniejsza, dzięki temu, że nie byłam już w tym wszystkim sama. Dzięki temu, co miało miejsce, nie bałam się już przeszłości i mogłam się z nią mierzyć.
Gdy już trochę się uspokoiłam, skupiłam się na wspomnieniu, które mi się przyśniło. W głównej mierze na tej jego milszej części, czyli na rozmowie z Nancy o tęczy. Nancy była dla mnie i dla Cindy jak matka. Opiekowała się nami i wiele dla nas zrobiła. Dzięki niej jestem kim jestem. Zapewniła nam w miarę bezpieczne i szczęśliwe dzieciństwo. A potem umarła, a jej śmierć była tylko zapowiedzią tego, co nas czekało. Rozstanie z Nancy pokazało, jaka przepaść dzieli mnie i Cindy oraz ludzi. Oni żyli znacznie krócej niż my. Odchodzili szybko, jeden po drugim, wszyscy, bez wyjątku. I zawsze zostawałyśmy tylko my dwie. A potem byłam tylko ja sama, przez długi czas, póki nie trafiłam na Candy'ego i Cane. Pomyślałam jeszcze raz o Nancy. Co ona by teraz zrobiła? Co by mi poradziła? Jak postąpiłaby na moim miejscu? Byłam niemal całkowicie pewna, że dałaby szansę mojej rodzinie. Ona mnie wychowała i według mnie, myślałyśmy podobnie. Ona też by im na pewno spróbowała jeszcze raz pomóc.
Z tą myślą postanowiłam spróbować ponownie zasnąć, mimo lekkiego bólu głowy. Sen jednak nie nadchodził. Miałam w głowie zbyt duży mętlik myśli. Po chwili jednak moje wszystkie zmartwienia znikły, gdy usłyszałam cichy dźwięk. Na początku trochę mnie on zaskoczył, z powrotem usiadłam i spojrzałam w bok.
- Candy? - spytałam. Dźwięk się powtórzył, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu. Candy chrapał. Niezbyt głośno, właściwie to ledwo było go słychać, ale to znaczyło, że spał. Odwróciłam się w bok i spojrzałam na niego. Leżał na boku, z twarzą zwróconą w moją stronę. Oddychał spokojnie i miarowo, pochrapując przy tym cicho. Wyglądał naprawdę uroczo, tak nieszkodliwie i niewinnie. Zupełnie nie przywodził na myśl osoby, która tak zawzięcie potrafi walczyć o swoich bliskich. Zaczęłam toczyć wewnętrzną walkę. Candy nie powinien zasypiać, to nie było do niego podobne. To tak jakby człowiekowi nagle wyrosły skrzydła, to nie było normalne. Musieliśmy jak najszybciej ustalić, o co z tym chodzi, a przez ten ostatni atak żołnierzy Juana zupełnie o tym zapomnieliśmy. Czułam, że muszę go obudzić, w końcu nie wiem nawet, co się z nim dzieje, ale z drugiej strony, sen to też odpoczynek. A kto jak kto, ale akurat on zasłużył sobie na chwilę wytchnienia.
Tak więc siedziałam tak, patrzyłam na śpiącego Candy'ego i zastanawiałam się, co powinnam zrobić. Po chwili wyciągnęłam rękę i ostrożnie odgarnęłam mu włosy z twarzy. Teraz przynajmniej mogłam mu się na spokojnie przyjrzeć. Znałam tę twarz doskonale, każdy jej fragment, a mimo to nie mogłam się powstrzymać przed uważnym przyjrzeniem się mu teraz, kiedy spał. Czy właśnie to robił Candy, gdy ja spałam? Przyglądał mi się? Gdy spał, wyglądał naprawdę inaczej niż za dnia. Był spokojniejszy, odprężony. Mimowolnie ponownie wyciągnęłam dłoń i dotknęłam ostrożne czarnej kreski pod jego okiem. Wyglądała jak makijaż, ale, podobnie jak u mnie, u Cane czy u Jokera, nie była namalowana. Tacy już byliśmy, tacy powstaliśmy. Z "gotowym makijażem", jak to kiedyś stwierdził jeden z dzieciaków, którym się zajmowałam. Ciekawe, czy nasze dziecko też będzie miało takie kreski? I jakiego będą koloru? - pomyślałam. Potem znów przez chwilę przyglądałam się Candy'emu. Zaczynałam rozumieć, dlaczego twierdził, że nie nudzi się w nocy, gdy ja śpię. Przyglądanie mu się i studiowanie rysów jego twarzy było naprawdę absorbującym zajęciem, a przynajmniej nie musiałam się martwić, że zaraz zacznie coś mówić albo nagle zmieni wyraz twarzy. Wygląda tak spokojnie... Właściwie to gdyby nie oddech, no i to ciche chrapanie, wyglądałby wręcz jak nieżywy - pomyślałam, a potem naprawdę się przeraziłam. Wcześniej miałam opory, żeby go obudzić, a właściwie to już podjęłam decyzję, że pozwolę mu spać. Ale co jeśli on zaśnie już na zawsze? Umrze? Ta myśl wydała mi się jednocześnie głupią i przerażającą. Była tak nierealistyczna, ale przecież nie wiedziałam, dlaczego on po raz drugi zasnął. Tym razem już bez oporów wyciągnęłam dłoń i mocno potrząsnęłam jego ramieniem.
- Candy! - zawołałam przy tym z obawą. Przez jedną okropną chwilę w ogóle nie reagował i wydało mi się wręcz, że on już naprawdę nie żyje, a te wszystkie oznaki życia, które widziałam, jego oddech, ciche chrapanie, tylko mi się przywidziały. Na szczęście jednak już chwilę później otworzył oczy i zamrugał kilka razy, a potem usiadł, przecierając oczy. Wreszcie jego wzrok zatrzymał się na mnie, a w spojrzeniu już po chwili odmalował się strach.
- Lily? Wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś właśnie zobaczyła ducha - odparł.
- Wystarczyłam się, że coś ci się stało - odparłam.
- Co? Niby dlaczego coś miałoby mi się stać?
- Zasnąłeś. Znowu - stwierdziłam.
- Naprawdę? - spytał Candy, a w jego głosie słychać było szczere zdziwienie. Przez chwilę patrzył na mnie, potem spojrzał na łóżko, gdzie jeszcze kilka minut temu spał w najlepsze, a potem z powrotem na mnie. - Naprawdę? - powtórzył. Pokiwałam lekko głową.
- Tak, naprawdę - odparłam. - Musimy w końcu ustalić, o co z tym chodzi - dodałam. Candy wzruszył ramionami, jakby niewiele go to obchodziło.
- Niech będzie, pogadamy o tym jutro. A na razie chodźmy spać dalej, to fascynujące - powiedział, po czym na powrót położył się do łóżka i okrył pierzyną. Patrzyłam na to wszystko ze zdziwieniem. - No chodź, Lily - dodał, po czym przesunął się, żeby zrobić mi miejsce obok siebie. Pokręciłam lekko głową.
- Nie. Nie zasnę - odparłam.
- Co? Dlaczego? - zdziwił się Candy.
- Bo ty zasnąłeś. A jak znowu zaśniesz?
- Ja tam nie narzekam, zawsze byłem ciekaw, jak to jest zasnąć. Nawet fajnie, po śnie czuję się taki bardziej wypoczęty. Ciekawe, czy coś mi się w końcu przyśni - Candy snuł swoje domysły, a ja nie mogłam wprost uwierzyć, że aż tak bardzo go to wszystko nie obchodzi.
- Candy! - zawołałam, zwracając tym samy na siebie ponownie jego uwagę. - Naprawdę się tym wszystkim nie martwisz? - spytałam. Chłopak zmierzył mnie uważnie spojrzeniem.
- Bardziej martwię się o ciebie. Musisz odpocząć - odparł.
- Nie. Nie zamierzam spać więcej. Będę cię pilnować, tak jak ty zawsze pilnowałeś mnie - powiedziałam. Ku mojemu zaskoczeniu, Candy prychnął lekceważąco.
- Nie rozśmieszaj mnie. Potrzebujesz snu - odparł, po czym ponownie usiadł. - Kładź się - dodał stanowczym tonem.
- Nie zamierzam - odparłam, po czym skrzyżowałam ręce.
- Ach tak?
- Tak - odparłam pewnie.
- Jesteś samolubna - stwierdził Candy.
- Niby dlaczego tak uważasz? Robię to właśnie dla ciebie - powiedziałam, zdziwiona nieco jego słowami.
- A dziecko? Pamiętaj, teraz musisz dbać nie tylko o siebie. Dziecko na pewno chce spać - odparł Candy, po czym uśmiechnął się, najwyraźniej zadowolony z siebie. Wiedziałam, co go tak cieszy. Znalazł argument nie do odparcia.
- To się nazywa szantaż emocjonalny - odparłam.
- To się nazywa stwierdzenie faktu. Musisz dużo spać i sporo odpoczywać - powiedział Candy. Ja jednak ani przez chwilę nie zamierzałam z powrotem się położyć. Widząc to, Candy westchnął ciężko.
- No dobrze, to zróbmy tak. Użyję swojej mocy i sprawię, że pojawi się tutaj światło. Ty pójdziesz spać, a jeśli światło będzie ci przeszkadzać, to schowasz głowę pod poduszką albo pierzyną, a ja dzięki temu będę miał utrudnione zaśnięcie i już więcej nie zasnę. Na razie chyba tylko tyle możemy zrobić, ale wydaje mi się, że lepsze to, niż żebyś miała całą noc nie spać? W końcu musisz odpocząć - odparł Candy. Przez chwilę rozważałam jego propozycję, aż w końcu wpadłam na inny pomysł.
- Przecież Cane i Joker też nie śpią! Możesz z nimi porozmawiać teraz! - zawołałam.
- Wykluczone, nie zostawię cię samej. Jesteś zbyt bezbronna kiedy śpisz - odparł.
- To poczekam tutaj na ciebie. Albo pójdziemy razem ich poszukać. Załatwimy to teraz i po problemie - odparłam. Candy przez chwilę przyglądał mi się uważnie. Teraz to on rozważał moje słowa. W końcu jednak westchnął z rezygnacją.
- Widzę, że nie dasz mi spokoju, więc pospieszmy się lepiej, znajdźmy tą dwójkę i porozmawiajmy o tym - odparł.
- Super, no to chodźmy! - zawołałam, po czym wstałam z łóżka, a po chwili to samo zrobił Candy. Niemal natychmiast też cały pokój rozjaśnił się światłem. Nadal zastanawiało mnie, jak to właściwie możliwe, że Candy i Cane mają cały cyrk, który mogą teleportować i w którym mogą do woli sterować światłem, ale nie czas było teraz nad tym myśleć.
~*~
Joker i ja na początku trochę włóczyliśmy się po cyrku i rozmawialiśmy, a potem zatrzymaliśmy się w jednym z pomieszczeń. Usiedliśmy obok siebie pod ścianą, opierając się o nią plecami, a nasze dłonie właściwie same się odnalazły i ze sobą splotły. Rozmawialiśmy dalej o wszystkim. O tym, co się dziś stało, o ataku ludzi Juana, o truciźnie, którą miała w sobie Lily i być może też Joker, a wreszcie i o nas. Choć bałam się o każdego z nas, o brata, o Jokera i o Lily, to jakoś tak rozmawialiśmy o tym wszystkim ze spokojem. Być może udzielił mi się spokój Jokera. On co prawda nadal obstawał przy tym, że pomysł Lily nie jest zły, ale już mnie to tak nie irytowało. Nadal nie wyobrażałam sobie, żebym miała zgodzić się na coś takiego, ale mogłam przynajmniej dużo spokojniej wyrażać swój sprzeciw. Wreszcie, nie wiem kiedy ani jak to się stało, ale Joker położył mi swoją głowę na kolanach. Jak na niego to było sporo. Zaczęłam się bawić jego włosami, jednocześnie starając się choć trochę skupić na jego opowieści o jednej z jego podróży. Nie żeby coś, te opowieści naprawdę mnie interesowały, ale w tamtej chwili o wiele bardziej interesowała mnie zabawa włosami Jokera. Mojego Jokera - pomyślałam z radością, przeczesując jego długie, zielone włosy. W tym czasie on zakończył swoją opowieść. Spojrzał na mnie z dołu i lekko się uśmiechnął, a ja odwzajemniłam uśmiech.
- Chcesz się kochać? - spytałam. Joker w jednej chwili usiadł z powrotem i popatrzył na mnie z przerażeniem, jakbym co najmniej zasugerowała mu rytualne zabójstwo. Nic nie mogłam poradzić, że jego reakcja rozbawiła mnie tak, że aż zaczęłam się śmiać.
- Ale ty jesteś bezpośrednia - stwierdził. Miałam wrażenie, że w tonie jego głosu usłyszałam lekki wyrzut, więc przestałam się śmiać i popatrzyłam na niego, nadal z uśmiechem na ustach.
- Myślałam, że lubisz, jak ludzie i genyry mówią wszystko wprost - odparłam.
-To prawda, lubię prostotę i mówienie wprost o co chodzi, zamiast owijania w bawełnę...
- Widzisz? - przerwałam mu. - A ja zawsze mówię to, co myślę. Idealnie do siebie pasujemy - dodałam.
- Nie wiem czy jestem w stanie znieść taką dawkę bezpośredniości - odparł, na co ja znowu zaśmiałam się. Na twarzy Jokera zaś pojawił się uśmiech, mogłam więc być pewna, że jeśli czymkolwiek go wkurzyłam, już mi to wybaczył.
- Dobra, no to wracając do tematu... Chcesz się kochać czy nie? - spytałam. Joker nie odpowiedział mi, tylko przysunął się do mnie i pochylił się w moją stronę, chcąc mnie pocałować. Przymknęłam oczy, czekając na pocałunek, i właśnie w tej chwili usłyszałam swojego brata.
- Super! I jeszcze muszę patrzeć jak ta zielona jaszczurka liże się z moją siostrą, świetnie! - zawołał. Joker i ja odskoczyliśmy od siebie i niemal jednocześnie popatrzyliśmy w górę, na Candy'ego, który stał parę metrów przed nami i na Lily, która stała za nim. Chyba po raz pierwszy w życiu w obecności mojego brata nie wiedziałam przez chwilę, co powiedzieć. Na szczęście ten stan szybko mi minął.
- A czemu zawdzięczamy waszą wizytę? - spytałam, po czym teleportowałam się przed Candy'ego. Po chwili poczułam za sobą czyjąś obecność i wiedziałam, że to Joker również do nas podszedł. Candy skrzyżował ręce i przyjrzał mi się uważnie. I nie było to bynajmniej spojrzenie miłe czy radosne. Bardziej przywodziło na myśl wzrok pełen rozczarowania. Cóż, widocznie jego duma jeszcze nie poradziła sobie z tym, że Joker i ja zostaliśmy parą, mimo że Joker pomógł mu przecież w walce z żołnierzami Juana. Ale znałam swojego brata i byłam pewna, że prędzej czy później przekona się co do Jokera. Lily też przez długi czas uważał za zabawną, głupią, naiwną i irytującą, a mimo zakochał się w niej, więc o to, że z czasem polubi też Jokera, byłam spokojna. Bardziej martwiło mnie to, kiedy to się stanie i że zanim Candy się do niego przekona, będziemy musieli znosić jego fochy, takie jak ten teraz.
- Co się stało? - spytał Joker, przerywając tym samym ciszę, która zapadła między nami po tym, jak zadałam pytanie. I dobrze, bo atmosfera zaczynała robić się napięta. Candy spojrzał na niego z jeszcze większym niezadowoleniem. Po chwili jednak jego wzrok złagodniał i spojrzał przez ramię na stojącą za nim Lily.
- Lily się nudzi i wymyśla mi problemy - powiedział. Ton jego głosu był jednak radosny, jakby uważał to wszystko za niezwykle zabawne, choć dało się w nim słyszeć trochę pretensji.
- Nie wymyślam ci problemów! To poważna sprawa! - zawołała dziewczyna. Candy odwrócił się i spojrzał z obojętnością na naszą dwójkę.
- Zaiste. A rozwiązaniem tej poważnej sprawy ma być rozmowa z wami - powiedział.
- Dlaczego jesteś taki wredny? - spytała Lily, stając obok mojego brata. On spojrzał na nią i wzruszył niedbale ramionami.
- No nie wiem. Może dlatego, że ktoś obudził mnie w środku nocy, wypędził z łóżka i kazał iść rozmawiać z siostrą i gadającą trawą o spaniu? - odparł z sarkazmem.
- Chwila. Jakie "obudził mnie"? Przecież ty nie sypiasz - przerwałam im, zaskoczona słowami mojego brata. On spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, po chwili zaś w jego oczach dostrzegłam ten łobuzerski błysk, który nie wróżył nic dobrego.
- Otóż mylisz się, sypiam z Lily, w końcu jak inaczej zrobilibyśmy sobie dziecko? - spytał mój brat, przyjmując przy tym minę niewiniątka.
- Candy! - zawołała oburzona Lily. - To nie są żarty! - dodała.
- To jest wasza rodzinna cecha? Ta bezpośredniość? - spytał Joker. Wzruszyłam ramionami.
- A bo ja wiem? - odparłam.
- Lepiej chyba będzie jeśli dziecko tego nie odziedziczy - stwierdził Joker. Tym samym zwrócił na siebie uwagę mojego brata, który spojrzał na niego ze złością.
- Dlaczego rozkazujesz mojemu dziecku, jakie ma się urodzić? W ogóle moje dziecko to nie twoja sprawa! - powiedział zdenerwowany. Chyba chciał dodać coś więcej, ale uniemożliwiła mu to Lily, która zasłoniła mu na chwilę usta dłonią.
- Uspokój się. Może lepiej ja wyjaśnię, o co chodzi - powiedziała. Następnie zabrała swoją dłoń, Candy jednak uciszył się posłusznie i więcej już nie żartował ani nie wtrącał się niepotrzebnie. Na ten widok zaczęłam się zastanawiać, czy pod wpływem miłości ja też stanę się taka potulna? Powiedziałabym, że w moim przypadku to niemożliwe, ale kiedyś to samo powiedziałabym i o Candy'm, tym czasem on bez protestów spełniał większość próśb Lily, więc wszystko było możliwe. Szybko jednak pozbyłam się tej myśli i skupiłam się na słowach dziewczyny. O miłości i mojej potulności mogłam myśleć potem. Lily spojrzała na mnie z powagą na twarzy.
- Candy i ty nie potrzebujecie snu? Nie potraficie zasnąć, prawda? - spytała.
- Tak, dokładnie.
- Ty też, prawda, Joker? - zapytała Lily, spoglądając na chłopaka. Joker skinął głową.
- Racja - odparł. Lily spojrzała ponownie na mnie.
- I nigdy żadnemu z was nie zdarzyło się zasnąć? - spytała. Pokręciłam głową.
- Nie, nigdy. A czemu pytasz? - zapytałam. Wątpiłam w to, że ona i Candy przyszli tutaj w środku nocy specjalnie po to, aby rozmawiać o tym, że Candy, Joker i ja nie potrzebujemy snu. Za tym musiało się kryć coś więcej i to mnie ciekawiło, choć trochę też niepokoiło. Nie mówiąc już o tym, że wcześniejsze słowa Candy'ego też były dziwne. Lily spojrzała jeszcze na chwilę na mojego brata, po czym wróciła spojrzeniem do mnie.
- Bo widzicie... Candy zasnął już drugi raz - powiedziała.
- Co? - spytałam zaskoczona. Następnie spojrzałam na mojego brata. - O czym ona mówi? To prawda?
- Otóż tym razem muszę cię zaskoczyć i potwierdzić, że to prawda, a nie mój kolejny żart - odparł Candy.
- Ale... Co? Jak to? Jak to w ogóle możliwe? Przecież my... My jesteśmy odporni na zmęczenie - powiedziałam. Nic z tego wszystkiego nie rozumiałam. - Joker też, tylko Lily potrzebuje snu, bo jej moce wycieńczają jej organizm, ale... - urwałam, widząc jak nagle Lily odwróciła się w stronę mojego brata.
- Mówiłam, że Cane i Joker mogą nam pomóc. A co, jeśli tobie też uaktywniają się jakieś moce? Co jeśli ty też będziesz teraz potrzebował snu? - spytała.
- Nonsens. Po ponad ośmiuset latach uaktywniają mi się nagle nowe moce? Niby dlaczego? Skąd? Jak i po co? - zapytał Candy. Lily wzruszyła ramionami.
- Sama nie wiem - stwierdziła.
- Wiesz... Nie zrozum mnie źle, ale w twoim przypadku to było uzasadnione. Przez te wszystkie eksperymenty, które prowadzili na tobie ludzie, "włączyły" ci się nowe moce, zupełnie inne niż nasze, Cane, Jokera albo moje. Ale nie ma powodu, dla którego miałyby się one włączać nagle i u mnie - odparł Candy.
- Mówisz całkiem sensownie, ale trzeba też na to spojrzeć z innej strony. Ci ludzie znaleźli jakiś sposób na włączanie mocy, których normalnie Lily by nie miała. Może odpowiada za to coś, co teraz zaczęło działać i na ciebie? Może jest kilka sposobów na uaktywnienie mocy i jeden z nich zadziałał właśnie na ciebie? - zasugerował Joker. Candy spojrzał na niego pobłażliwie.
- Odezwał się geniusz - powiedział z ironią. - Wtedy chyba to samo działoby się z tobą i Cane, prawda? Też pojawiłyby się u was jakieś nowe moce - dodał.
- Może na każdego genyra działa coś innego, dlatego teraz moce uaktywniają się tylko u ciebie - stwierdził Joker.
- Tyle że ja nie mam żadnych nowych mocy - odparł mój brat.
- Może jeszcze za wcześnie, żeby się pokazały? Może dopiero zaczynają się uaktywniać i stąd twoje ciało, tak jak Lily, potrzebuje więcej energii i odpoczynku, a poznamy twoje nowe moce dopiero za jakiś czas? - spytałam.
- Ale skąd one miałyby się wziąć? Dlaczego teraz? Tak nagle? - spytał Candy.
- To dobre pytanie - stwierdziłam.
- Może za to też odpowiedzialni są ludzie Juana? Może zrobili coś... Nie wiem co, ale może jakoś to umożliwili? Martwię się tylko, żeby nie spotkało cię nic złego - powiedziała cicho Lily. Candy spojrzał na nią, po czym uśmiechnął się pokrzepiająco i dotknął delikatnie jej ramienia.
- O mnie się nie martw, ja sobie radę dam. Nie załatwią mnie tak łatwo - stwierdził. Jak zwykle robił dobrą minę do złej gry i bagatelizował zagrożenie. Był zbyt pewny siebie, zbyt dumny i za bardzo skupiony na nas, aby zrozumieć, że i jemu może coś zagrażać. A tym razem musiałam przyznać rację Lily, to mogło być niebezpieczne i też zaczęłam się martwić o swojego brata.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top