24. Jednak Lily, Nie Avenida
~3 tygodnie później~
Ten czas minął nam nad wyraz spokojnie. Candy i Cane sprawdzali co jakiś czas, czy w okolicy nie kręcą się ludzie Juana, na szczęście na razie się na nich nie natknęli. Ja w tym czasie zostawałam w cyrku z Jokerem, a gdy tylko rodzeństwo wracało, niemal cały czas spędzałam z Candy'm, nierzadko sam na sam. Błazen stale mnie gdzieś wyciągał, a to na spacer, to proponował mi ćwiczenie jakichś mniej trudnych sztuczek, typu żonglowanie albo jakieś zwykłe, lekkie ćwiczenia, znacznie częściej też to on towarzyszył mi teraz przed snem, kiedy razem, w moim pokoju, gadaliśmy do późna w nocy. No dobrze, nie tylko gadaliśmy, dość często się też całowaliśmy albo przytulaliśmy i to bynajmniej nie jak przyjaciele. Z każdą taką sytuacją coraz bardziej się do tego wszystkiego przyzwyczajałam. Te trzy tygodnie pozwoliły mi oswoić się z nową sytuacją i dzięki temu nie czułam się już tak obco w tym miejscu, tak samo przy Candy'm nie czułam już praktycznie w ogóle niepokoju czy niepewności, ale radość. Joker nadal nie wydawał się w pełni ufać Candy'emu i Cane, ale chyba pomału się do nich przekonywał. Większość czasu, który ja spędzałam ze swoim teraz już właściwie chłopakiem, on spędzał z jego siostrą i nie dało się nie zauważyć, że znosił ją i Candy'ego coraz lepiej, choć chyba nie był zachwycony tym, że Candy i ja spędzamy ze sobą tak dużo czasu. Jakoś jednak dawaliśmy radę i wszyscy ze sobą wytrzymywaliśmy, choć nierzadko było ciężko. Jedyne, na co właściwie mogłam się skarżyć, to powracające bóle głowy, raz delikatne, raz bardzo silne. Wiedziałam, że niepokoi to wszystkich i że wszyscy się o mnie martwią, ale zupełnie nie potrafiłam wyjaśnić ich powodu. Również i dziś obudziłam się z bólem głowy, na szczęście niezbyt wielkim. Jakby tego było mało, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było zwrócenie światu całej mojej kolacji, na szczęście zdążyłam w porę dobiec do toalety. Gdy się ogarnęłam i wyszłam z pokoju, przekonałam się, że zjawił się już Candy.
- Wszystko dobrze? - spytał z troską, podchodząc do mnie. Pokiwałam lekko głową.
- W miarę. Tylko trochę boli mnie głowa - odparłam.
- Znowu? - spytał. Wzruszyłam ramionami. Candy westchnął. - Mam nadzieję, że szybko ci przejdzie. Chodź, zjesz z nami śniadanie - dodał. Posłusznie udałam się za nim do jednego z pomieszczeń, gdzie Cane i Joker siedzieli już przy stole zastawionym jedzeniem. Nie wiem jakim cudem powstrzymałam się przed tym, aby nie rzucić się na to wszystko i nie zjeść tego w sekundę. Joker natychmiast przerwał rozmowę z Cane i skupił na mnie całą swoją uwagę.
- Dobrze się czujesz? - spytał.
- W miarę, tylko trochę boli mnie głowa - odparłam. Zajęłam miejsce naprzeciw niego, bo obok Jokera siedziała Cane. Candy z kolei usiadł obok mnie. Wrzuciłam w siebie masę ciastek, lody, dwa jabłka, a na koniec czekoladę. Jak widać, dziecko miało nietypowe zachcianki. Po śniadaniu razem posprzątaliśmy, a potem Candy jak zwykle zaproponował mi, żebyśmy się przeszli, na co bez oporu się zgodziłam.
~*~
Patrzyłem z niechęcią i ze złością, jak on i Avenida znów się oddalają. A ja znów zostawałem z Cane. Nie żeby jej towarzystwo jakoś bardzo mi przeszkadzało, zdążyłem już nawet do niego przywyknąć. Ale wciąż nie mogłem zrozumieć, dlaczego ona nagle zaczęła spędzać z nim tyle czasu. Miałem wrażenie, że mimo iż nadal mieszkaliśmy razem, ja zaczynałem za nią tęsknić. Avenida dała mi wprost do zrozumienia, że widzi we mnie tylko przyjaciela, ale przecież nie da się tak łatwo odkochać, zwłaszcza w kimś tak wspaniałym jak ona. Coraz częściej przyłapywałem się na myśli, że chciałbym ją stąd zabrać, a o miejscu ich pobytu donieść Juanowi i jego żołnierzom, żeby mieć tą dwójkę z głowy. Ignorowałem jednak te myśli, byłem świadom tego, jak głupio to brzmi i że nie mógłbym im tego zrobić. Ostatecznie oni nam pomogli, więc nie zamierzałem odpłacać się im teraz czymś takim, bez względu na to, jak bardzo zależało mi na Avenidzie i na jej miłości. Gdy Candy zniknął razem z nią, niemal od razu udałem się w dobrze znanym kierunku.
- Dokąd idziesz? - spytała Cane, dołączając do mnie. Popatrzyłem na nią, taką roześmianą i radosną. Musiałem w końcu przyznać, że ją dawno już zdążyłem polubić, w przeciwieństwie do jej brata.
- Przewiduję przyszłość, już znam twoją propozycję. Trapez - odparłem.
- Będziemy ćwiczyć sztuczki? Tak! - zawołała Cane, po czym zaczęła podskakiwać jak małe dziecko. Popatrzyłem na nią lekko zdziwiony, po czym sam się lekko uśmiechnąłem. Przebywanie z nią wpływało na mnie mimo wszystko jakoś tak uspokajająco, chyba przez to, że była taka zabawna. Kiedy znaleźliśmy się w pomieszczeniu cyrkowym z areną, przy której znajdował się tak ukochany przez nią trapez, dziewczyna od razu podbiegła do pierwszej z drabinek, po czym posłała mi zaskoczone spojrzenie. - Idziesz? - spytała. Popatrzyłem na nią, a potem na całą tą konstrukcję nad areną. Nie do końca miałem ochotę się w to teraz bawić, ale byłem gotów zrobić wszystko, aby przestać się zamartwiać Avenidą, Candy'm i całą tą naszą obecną sytuacją. Podszedłem do drabinki, która znajdowała się na przeciwległym końcu areny. Następnie spojrzałem na Cane i uśmiechnąłem się do niej, chcąc jej pokazać, że wszystko w porządku i że możemy zacząć ćwiczyć. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i już chwilę później oboje wchodziliśmy po drabinkach. Gdy znalazłem się na platformie znajdującej się kilka metrów nad ziemią, sam siebie zapytałem w duchu, co ja właściwie robię. Pozwalam Avendzie spędzać czas sam na sam z tym typem, który na nią nie zasługuje, a sam zabawiam się z Cane - pomyślałem. Następnie spojrzałem na dziewczynę, którą nadal rozpierały radość i energia. Zacząłem się nawet zastanawiać, jakim cudem ona po tych wszystkich przejściach jest w stanie zachowywać się tak beztrosko. Chwyciłem drążek, potrzebny do wykonywania sztuczek na trapezie i przyjrzałem mu się, sprawdzając przy okazji, czy wszystko jest w porządku.
- Zróbmy na początku kilka sztuczek osobno, żeby się wprawić, a potem spróbujemy zrobić jakąś wspólną, dobra?! - zawołała Cane, stojąc na podwyższeniu na drugim końcu areny.
- Dobra! - odparłem obojętnie. Najpierw to ona zrobiła kilka pojedynczych sztuczek, przelatując nad areną, trzymając się przy tym oczywiście swojego drążka. Nadal nie mogłem wyjść z podziwu, gdy ją obserwowałem, choć robiłem to już wiele razy. Cane zahaczała się o drążek rękami, nogami, a czasem tylko jedną ręką albo nogą i za każdym razem z gracją przelatywała z jednej platformy na drugą. Gdy znajdowała się po mojej stronie, pomagałem jej w tym, lekko ją popychając, co dodawała jej dodatkowej siły i prędkości. Nie muszę chyba dodawać, że niemal przez cały czas na twarzy miała uśmiech? Potem przyszła kolej na mnie. Cóż, ja nie byłem w tym tak wprawiony jak ona i powtórzyłem kilka z jej sztuczek z nieco mniejszą gracją niż ona. Potem przyszedł czas na wspólne ćwiczenia, podczas których nawzajem skakaliśmy na trapezie i łapaliśmy się, co jakiś czas zamieniając się rolami lub robiąc jednocześnie obie te rzeczy. W pewnym momencie odbiliśmy się jednocześnie od dwóch przeciwnych platform, Cane trochę wcześniej niż ja, przez co zdążyła dzięki sile rozpędu zdołała jeszcze okręcić się wokół swojego drążka, po czym puściła się go akurat kiedy ja tam byłem i chwyciłem ją za ręce. Potem oboje wylądowaliśmy na podwyższeniu, z którego wcześniej skoczyła.
- No, no, muszę przyznać, że idzie ci coraz lepiej - powiedziała.
- Dzięki. To wielki komplement z ust takiej mistrzyni jak ty - odparłem. Cane zaśmiała się, a ja patrzyłem na nią z lekkim uśmiechem.
- Jeszcze trochę i mi dorównasz - stwierdziła, gdy już się uspokoiła.
- Skoro sama tak twierdzisz, to ci zaufam. W końcu ty się znasz lepiej - odparłem. Po tej krótkiej przerwie na rozmowę, wróciliśmy do ćwiczenia naszych sztuczek. O dziwo, udało mi się przynajmniej na chwilę zapomnieć o wszystkich moich zmartwieniach.
~*~
Odkąd wyszliśmy z cyrku, szliśmy w ciszy. Była to jednak przyjemna cisza, a Candy cały czas trzymał mnie za rękę.
- A co jak to będą na przykład bliźniaki? - spytałam nagle, przerywając ciszę. Candy spojrzał na mnie zaskoczony, z lekko rozchylonymi ustami. Na chwilę zbladł, a przynajmniej takie miałam wrażenie.
- Więcej niż jedno dziecko? - wydukał z siebie cicho. Pokiwałam głową.
- No tak, bliźniaki to więcej niż jedno dziecko - odparłam. Candy uśmiechnął się nerwowo.
- Jeśli tak by się stało, to i z tym sobie poradzimy - stwierdził. Mówił jednak bez przekonania, a poza tym wyglądał, jakby był szczerze przerażony. Już od dawna zauważyłam, że Candy rzadko porusza temat dziecka i zazwyczaj robi to niechętnie. To tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że sam jeszcze nie pogodził się z całą tą sytuacją. Liczyłam jednak na to, że z czasem wszystko się unormuje. Sama na razie bałam się poruszyć przy nim ten temat, nie wiedziałam nawet za bardzo, co mogłabym powiedzieć. Pierwszą przerwę zrobiliśmy sobie tym razem na jakiejś polanie, gdzie usiedliśmy obok siebie na trawie. Ja zajadałam się tym razem znów wyczarowaną czekoladą, a Candy jak zwykle mi się przyglądał. Nagle jednak skupił wzrok na czymś za mną i cały znieruchomiał. - Odwróć się, tylko powoli - powiedział. Przełknęłam kolejny gryz czekolady i zrobiłam to, co mi kazał. Odwróciłam się ostrożnie i spostrzegłam, że na sam skraj polany po przeciwnej stronie wyszła właśnie powoli sarna. Zwierzę rozglądało się ostrożnie, aż w końcu spojrzała wprost na mnie tymi swoimi ciemnymi oczami. Miałam wrażenie, że przygląda mi się badawczo, tak samo jak ja jej. Również znieruchomiałam, nie chcąc w żaden sposób spłoszyć tego pięknego zwierzęcia. Sarna, uznawszy widocznie, że jej nie zagrażamy, pochyliła się i zaczęła spokojnie skubać trawę. Przypatrywałam się jej z zachwytem, kiedy nagle poczułam, jak ktoś mnie obejmuje. Omal nie podskoczyłam, odwracając przy tym głowę w bok, żeby spostrzec, że to oczywiście tylko Candy, który posłał mi przyjazny uśmiech. Wróciłam wzrokiem do sarny, która teraz przyglądała nam się badawczo.
- Candy, straszysz sarnę - powiedziałam. Odpowiedział mi jego śmiech. Lubiłam, gdy się śmiał, bo jego śmiech brzmiał niezwykle dźwięcznie i przyjemnie. Candy objął mnie od tyłu tak, że znalazłam się idealnie między jego nogami.
- Nie straszę, to ty się bezpodstawnie płoszysz i ją straszysz - powiedział cicho, tuż przy moim uchu. Nie byłam w stanie nic powiedzieć, toteż wzięłam tylko głęboki wdech.
- Candy, możemy już iść? - spytałam.
- Chcesz spłoszyć sarnę? - zapytał.
- Nie...
- No to musimy tutaj siedzieć i czekać aż ona sama pójdzie - odparł.
- A jak będzie tutaj stać i jeść trawę cały dzień? Albo zostanie tutaj na noc? - zapytałam. Poczułam, że Candy wzrusza ramionami.
- To my też zostaniemy - stwierdził cicho.
- Chcesz spędzić noc poza cyrkiem? W lesie? - spytałam szeptem.
- A dlaczego by nie?
- A dlatego by, że Joker chyba by odszedł od zmysłów, a kto wie, czy i nie Cane - odparłam cicho.
- Więc pewnie zaczęli by nas szukać i jednak spłoszyliby nam sarnę... - stwierdził szeptem Candy.
- Pewnie tak. No więc widzisz, musisz się ode mnie odsunąć i musimy stąd iść - odparłam.
- Ale już teraz? Możemy jeszcze trochę poczekać... Poza tym, dlaczego szepczemy? - zapytał.
- Nie wiem, to ty zacząłeś, więc ty mi powiedz, dlaczego to robimy - odparłam. Następnie położyłam dłoń na jego ręce, którą mnie obejmował.
- Bo ja nie chcę spłoszyć pewnej pięknej istoty - powiedział.
- Możemy mówić normalnie, sarna nas z tej odległości praktycznie nie słyszy - odparłam.
- Ale ja mówiłem o tobie - stwierdził Candy. Zamarłam, nie wiedząc zupełnie, jak zareagować. On w tej samej chwili przechylił mnie nieco do tyłu, sam wychylił się zza moich pleców i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. - Już to mówiłem, ale powiem jeszcze raz. Kocham cię - dodał. Poczułam, jak serce mi przyspiesza. W tej samej chwili usłyszałam kroki i oboje na raz popatrzyliśmy na sarnę, która właśnie odeszła z powrotem do lasu. - I po naszym miłym gościu - stwierdził Candy.
- Czyli możemy już iść? - spytałam. Nie wiem jakim cudem byłam w ogóle w stanie cokolwiek powiedzieć.
- Nie jesteś głodna? - zapytał Candy, wskazując na niedojedzoną czekoladę, którą miałam w drugiej ręce. Podążyłam za jego wzrokiem i zmarszczyłam lekko brwi.
- Nie mam już na nią ochoty - odparłam. Następnie sprawiłam, że czekolada zniknęła. - Chodźmy - dodałam. Chciałam wstać, ale Candy, który nadal mnie obejmował, skutecznie mi to uniemożliwił. Przycisnął mnie do siebie jeszcze raz. Dopiero po tym, jak mnie przytulił, puścił mnie i pozwolił mi wstać, co sam zrobił chwilę później. Z jednej strony się cieszyłam, z drugiej jednak poczułam smutek, spowodowany tym, że Candy znalazł się z dala ode mnie. Cholera, Avenida, ogarnij się. Jak można tęsknić za kimś, kto stoi tuż obok ciebie? - pomyślałam. Prawda była jednak taka, że błazen ledwo się ode mnie odsunął, a mu już brakowało jego bliskości. Na szczęście jednak Candy wyciągnął dłoń w moją stronę i zaproponował dalszy spacer. Bez namysłu chwyciłam jego rękę i poszłam z nim. W tamtym momencie poszłabym z nim chyba wszędzie, nawet do samego piekła, tak wpływało na mnie jego towarzystwo.
~*~
Dziś wyjątkowo wróciliśmy trochę wcześniej ze spaceru, bo Lily źle się poczuła. Miałem jedynie nadzieję, że nic jej nie będzie i że to tylko taki objaw ciąży, podobnie jak ból głowy. Przynajmniej chciałem w to wierzyć. Podczas kolacji, którą jedliśmy już wspólnie, Lily z radością opowiedziała o spotkaniu z sarną, a Joker i Cane zachwycili nas opowieścią o swoich akrobatycznych sztuczkach. Ja raczej nie udzielałem się w dyskusji, głównie obserwowałem wszystkich, zwłaszcza Lily. Teraz już miała lekki, choć jeszcze nie tak widoczny brzuszek. Wszystkie moje nadzieje zniknęły. Mieliśmy zostać rodzicami, a ja podświadomie czułem, że to dziecko tylko wszystko między nami zepsuje. Po prostu to wiedziałem. Doskonale wiedziałem, że byłbym chujowym ojcem, a Lily może i byłaby dobrą matką, ale ona nawet nie umiała zadbać o siebie, co dopiero o dziecko. Przeczuwałem, że to będzie istna tragedia. Z drugiej strony jednak miałem też powody do radości, w końcu Lily, choć nadal nic sobie nie przypomniała, była już praktycznie z powrotem moja. Kolacja dobiegła końca, po czym we czworo po niej posprzątaliśmy. Później Joker i Lily usiedli obok siebie przy stole i zaczęli o czymś rozmawiać, podczas gdy ja przyglądałem im się z daleko. Co było poniekąd zaskakujące, mając przed oczami taki widok, nie czułem już takiej złości jak wcześniej. Nagle poczułem lekkie uderzenie w plecy.
- Lily jest już twoja! - zawołała cicho Cane. Popatrzyłem na nią nieco zaskoczony. - No co, myślałeś, że to przede mną ukryjesz? Ślepy by to zauważył. Od razu widać, że znowu coś między wami iskrzy - dodała. Na mojej twarzy zagościł uśmiech.
- Pierwszy raz od dawna jestem taki szczęśliwy - odparłem. W odpowiedzi Cane zaśmiała się cicho.
- Widzisz? Mówiłam ci, że będzie dobrze. Pamiętaj, zawsze ufaj swojej zajebistej siostrze - odparła Cane. Tym razem to ja się zaśmiałem i pokręciłem lekko głową, po czym wróciłem spojrzeniem do rozmawiającej dwójki. - Z Jokerem chyba też już nie masz takiego problemu, co? - spytała. Kiwnąłem głową.
- Zgadza się, jego obecność jakoś tak drażni mnie już mniej - odparłem. Przez chwilę staliśmy w ciszy i tylko im się przyglądaliśmy.
- Dobra, nudzi mi się tak tutaj stać i patrzeć. Idę z nimi pogadać - stwierdziła, po czym dołączyła do tamtej dwójki. Chwilę później ja zrobiłem to samo, choć i teraz głównie tylko się im przysłuchiwałem, jak z radością rozprawiali między sobą o całym minionym dniu. A ja po raz pierwszy od dawna czułem się tak dobrze, wiedząc, że moja Lily praktycznie już jest znowu moja.
~*~
- Na pewno dobrze się czujesz? - spytał po raz setny Joker. Posłałam mu lekko już zniecierpliwione spojrzenie, po czym wróciłam do szykowania się do snu.
- Tak - odparłam.
- Zamęczysz ją tymi pytaniami - stwierdził Candy.
- Po prostu się o nią martwię - odparł Joker.
- Aż za bardzo.
- Jest moją przyjaciółką, to chyba normalne?
- Nie mógłbyś iść martwić się o jakieś inne przyjaciółki? - spytał Candy.
- Avenida jest dla mnie najważniejsza.
- Super, cieszę się, ale czy ty nie masz teraz ważniejszych rzeczy do robienia? Nie mógłbyś na przykład pójść... bo ja wiem, przeprowadzać gdzieś sobie fotosyntezę? - zasugerował Candy. Słysząc jego słowa, odwróciłam się na chwilę w ich stronę. Obaj stali naprzeciwko siebie, pomiędzy korytarzem, a moim łóżkiem i dyskutowali ze sobą. Ledwo powstrzymałam swój śmiech. Gdy już się opanowałam, okryłam się dokładnie pierzyną z zamiarem udania się do krainy snów, niestety w ich obecności nie było to takie łatwe.
- O co ci chodzi? - spytał Joker.
- Wyglądasz jak roślina i jesteś zielony, myślałem, że potrafisz więc przeprowadzać fotosyntezę - odparł Candy.
- Przemilczę to, że nazwałeś mnie rośliną, ale czy ty wiesz, że mamy noc, a rośliny w nocy nie przeprowadzają fotosyntezy? - zapytał Joker.
- A wy wiecie, która godzina? Dziecko i ja chcemy spać, a nie słuchać waszych dyskusji - powiedziałam, zakrywając sobie głowę poduszką. - Poza tym Cane tam już pewnie umiera z nudów, idźcie ją męczyć, nie mnie! - zawołałam.
- Może ja z tobą zostanę? - spytali niemal jednocześnie.
- Dobrej nocy wam życzę! - odparłam, nawet na nich nie spoglądając. Po chwili usłyszałam oddalające się kroki, odetchnęłam więc z ulgą. Położyłam głowę z powrotem na poduszce, a wtedy światło w moim pokoju zgasło. Candy wytłumaczył mi któregoś dnia, że to działa tak, iż on i Cane mogą oświetleniem w cyrku dowolnie sterować, bez względu na porę dnia, byłam mu więc wdzięczna, że "wyłączył" oświetlenie. Szybko się jednak okazało, że moja wdzięczność była przedwczesna. Już prawie zasypiałam, gdy nagle poczułam, jak materac ugina się pod dodatkowym ciężarem, a chwilę później poczułam czyjeś obejmujące mnie w pasie ręce.
- Wróciłem! - zawołał niezwykle zadowolony z siebie Candy. Westchnęłam cicho i przekręciłam się na drugi bok, odwracając się tym samym w jego stronę. Jak się mogłam spodziewać, błazen leżał tuż obok mnie i miał na twarzy szeroki, radosny uśmiech. Oprócz z tego z tej odległości w ciemnościach mogłam dostrzec jeszcze tylko jego oczy w kolorze magenty.
- No właśnie widzę - odparłam. W moim głosie nie było jednak niechęci, bardziej chyba słychać w nim było moje rozbawienie całą tą sytuacją.
- Stęskniłaś się? - spytał, podpierając jednocześnie głowę ręką. Mimowolnie uśmiechnęłam się.
- Przez dziesięć sekund? - zapytałam.
- Prawie trafiłaś. Nie było mnie dziesięć, ale minut, nie sekund - odparł.
- A ja jestem pewna, że minęło ledwo dziesięć sekund - stwierdziłam.
- Nie moja wina, że żyjesz w jakiejś innej czasoprzestrzeni - powiedział błazen, na co ja zaśmiałam się cicho. Nagle Candy spoważniał i dotknął jedną dłonią ostrożnie mojego policzka.
- Brzmisz tak uroczo, kiedy się śmiejesz - powiedział cicho. Znieruchomiałam, podczas gdy on przypatrywał mi się przez chwilę, a potem przysunął się jeszcze bliżej i złożył na moich ustach krótki, delikatny pocałunek. Po chwili jednak przerodził się on w coś głębszego, a Candy ponownie mnie objął i przysunął bliżej do siebie, tak że praktycznie stykaliśmy się ze sobą. Położyłam obie dłonie na jego klatce piersiowej i mogłam wręcz poczuć, jak bije jego serce. Od tego wszystkiego zrobiło mi się jakoś tak...przyjemnie. Po paru chwilach Candy przestał mnie całować, ale nie odsunął się ode mnie. Zamiast tego szepnął mi wprost do ucha, że mnie kocha, co nieustannie właściwie powtarzał mi od dwóch tygodni.
- Ja ciebie też - powiedziałam cicho. Nie było już chyba dłużej sensu walczyć z tym co czułam, a ostatnio uznałam, że to musi być właśnie miłość względem niego, bo nie wiedziałam, jak inaczej nazwać to uczucie. A już zupełnie nie wiedziałam, jak je wyjaśnić. Miałam poniekąd wrażenie, że pojawiło się ono u mnie zupełnie nagle i wciąż nie do końca byłam pewna, jak to się właściwie stało, ale zdecydowałam się w końcu mu to powiedzieć. Zupełnie jednak nie spodziewałam się ze strony Candy'ego takiej reakcji. Chłopak odsunął się ode mnie, a następnie usiadł i popatrzył na mnie z góry. Zamrugał kilka razy, jakby chciał się upewnić, że to nie sen.
- Powtórz - powiedział wreszcie. Również usiadłam i popatrzyłam na niego niepewnie.
- Kocham cię - powiedziałam. Wtedy on uśmiechnął się nieznacznie, a już chwilę później zaczął się śmiać. I to tak bardzo, że po chwili chwycił się za brzuch i padł z powrotem na łóżko, zwijając się wręcz ze śmiechu.
- Co cię tak bawi? Z czego się śmiejesz? - spytałam. Jego reakcja co najmniej mnie zaskoczyła, poza tym też trochę poddenerwowała. Dlaczego śmieszyło go moje wyznanie miłości? Słysząc moje pytanie Candy na chwilę ucichł i popatrzył na mnie, wciąż z szerokim uśmiechem na ustach.
- Po prostu jestem szczęśliwy. Tak cholernie szczęśliwy, że po tak długim czasie znów to powiedziałaś, Avenido - odparł. Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, Candy chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie, tak że prawie na niego wpadłam. Tak czy inaczej jednak znalazłam się na nim. - Tak bardzo mi tego brakowało - stwierdził. Poczułam, jak jedną rękę wplątał w moje włosy, a drugą znów objął mnie w talii. Później zaczął mnie całować lekko po szyi, ale jego usta ledwo dotykały przy tym mojej skóry. To było takie przyjemne uczucie... Jednak jakaś część mnie zapragnęła więcej. Odsunęłam się nieznacznie od niego, wyswobadzając się jednocześnie na chwilę z jego objęć. Wyraz jego twarzy zdradzał czyste zaskoczenie. Nim zdołał coś powiedzieć, obiema dłońmi chwyciłam jego twarz i pochyliłam się nad nim z powrotem, ponownie go całując. Ręce Candy'ego natychmiast ponownie spoczęły na mojej talii, a on sam nie pozostawał mi dłużny i odwzajemnił pocałunek. Czułam się naprawdę niesamowicie, jak nigdy wcześniej i zupełnie nie potrafiłabym opisać tego uczucia. Nie potrafiłam nazwać tego odczucia, ale teraz to nie było dla mnie ważna. Czułam się tak dobrze, jak nigdy od dawna. Czułam, że jestem bezpieczna, szczęśliwa i kochana, kochana przez Candy'ego, którego ja również kocham. Z jakiegoś powodu, nie wiem jak ani kiedy, ale to się stało, zakochałam się w nim. Błazen zsunął swoje dłonie niżej, na moje biodra, podczas gdy ja odsunąłem się od niego. Musiałam zrobić sobie przerwę i jakoś uspokoić mój przyspieszony oddech. Gdy tylko spojrzałam na niego, on zrobił zawiedzioną minę.
- Już koniec zabawy? - spytał cicho. Popatrzyłam na niego, wydawał się być taki miły, szczery, dobry i kochany. To dziwne uczucie, które w sobie czułam, nie pozwalało mi zareagować inaczej. Pokręciłam lekko głową, a błazen uśmiechnął się. - Cieszę się, że się w tej kwestii zgadzamy, to nie może być jeszcze koniec. Nie teraz, kiedy doprowadziłaś do takich konsekwencji - dodał. Posłałam mu zaskoczone spojrzenie.
- Jakich konsekwencji? - spytałam zdziwiona. Candy, nadal z uśmiechem na ustach, chwycił mnie mocniej za biodra i zsunął ze swojego podbrzusza, na którym siedziałam, nieco niżej. A wtedy poczułam między moimi nogami coś... jakieś wybrzuszenie. Byłam tak zaskoczona i zszokowana, że jedyne, co w tamtej chwili byłam w stanie zrobić, to rozchylić lekko usta. Musiałam wyglądać naprawdę zabawnie, bo Candy, widząc mnie, znów się zaśmiał. Następnie zanim zdążyłam cokolwiek zrobić lub powiedzieć, błazen znów mnie do siebie przyciągnął. Objął mnie za szyję i pocałował. Zaczęłam odwzajemniać pocałunek, podczas gdy on przesunął jedną dłoń nieco niżej, z powrotem na moją talię i przycisnął mnie do siebie jeszcze bardziej. Tym samym mocniej poczułam go, jednocześnie gdzieś w moim podbrzuszu pojawiło się dziwne uczucie, jakbym miała tam setki motyli. Jęknęłam cicho, a kolejną rzeczą, która miała miejsce, była szybka zmiana pozycji. Nie mam pojęcia jak Candy to zrobił, ale dosłownie chwilę później to ja byłam na dole, a on znów górował nade mną. Był idealnie między moimi nogami i opierał się na dłoniach, które miał po bokach mojej głowy.
- Avenida, jesteś tak idealna - powiedział cicho. Zanim zdążyłam coś dodać, znów mnie pocałował. Chyba z tego wszystkiego wstrzymałam na chwilę oddech, podczas gdy jego dłonie rozpoczęły wędrówkę po moim ciele. Położył mi je na biodrach, a potem powoli sunął nimi ku górze, jednocześnie podwijając przy tym bluzkę. Dopiero po kilku chwilach byłam w stanie znów zacząć normalnie oddychać. Gdy się ode mnie odsunął, przez chwilę przyglądałam mu się, analizując całą tą sytuację. Nie wiedziałam właściwie, co powinnam zrobić ani czy chcę go od siebie odepchnąć, czy przyciągnąć z powrotem do siebie i ponownie pocałować? Zamiast tego, czując, jak ręce Candy'ego powoli zakradają się coraz wyżej, zadałam to pytanie, które tak mnie męczyło.
- Candy, co ty chcesz zrobić? - zapytałam. Zrobiłam to tak cicho, że byłam pewna, że on tego nie usłyszał i będę musiała spytać go jeszcze raz. Błazen jednak uśmiechnął się, akurat kiedy jego dłonie dotarły do mojego stanika. Mimowolnie wzięłam głęboki wdech. Candy pochylił się nade mną.
- Chcę się z tobą kochać - powiedział, po czym złożył na moich ustach delikatny, krótki pocałunek. - Teraz - dodał, po czym pocałował mnie po raz kolejny, tym razem w ucho, przy czym lekko je polizał. Wręcz czułam, jak, począwszy od tego miejsca, po moim ciele rozlewa się fala ciepła i jakiejś przyjemności. - I zawsze - powiedział, całując mnie ponownie, tym razem w szyję. Candy zaczął delikatnie lizać i gryźć skórę na mojej szyi, podczas gdy jego ręce zakradły się pod mój stanik. Objął nimi obie moje piersi i delikatnie je ścisnął. Dla mnie to było już zbyt wiele, wydałam z siebie ciche westchnięcie. Dla niego to był chyba znak mówiący, że może pozwolić sobie na więcej. Właściwie to nie miałam nic przeciwko, nawet gdybym chciała, nie potrafiłabym mu się w tamtej chwili przeciwstawić, nie kiedy przez to, co robił, po całym moim ciele rozchodziło się to przyjemne uczucie. Zaczęłam się zastanawiać, co to właściwie było. Czy to miłość? Pożądanie? Czy ja go pragnęłam? - myślałam. Na to ostatnie pytanie znałam już odpowiedź, wystarczyło, że przypomniałam sobie to dzikie, rozkoszne uczucie, które na chwilę mną owładnęło, kiedy miałam okazję poczuć na chwilę między nogami jego mniejszego przyjaciela. Nagle Candy odsunął się ode mnie i zaczął się siłować z moją bluzką. Pomogłam mu i usiadłam, zdejmując z siebie górną część garderoby. Bluzka wylądowała na podłodze, a ja zostałam przed nim w samym staniku. Candy uśmiechnął się do mnie lekko, pocałował mnie delikatnie w usta, a potem zjechał niżej, aż na szyję i obojczyk. Lekkimi pocałunkami Candy znaczył skórę na moim ciele, jednocześnie jego dłonie spoczęły znów na mojej talii, jedna z nich zaczęła się przesuwać wyżej, dotarł nią aż na plecy i odpiął zapięcie od stanika. Zanim mi go zdjął, objęłam go za szyję i wtuliłam się w niego, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi, tym samym uniemożliwiłam mu całowanie się.
- Czy to jest na pewno dobry pomysł? - spytałam cicho. Candy najpierw mnie przytulił, potem zaczął się bawić moimi długimi włosami, a na sam koniec chwycił mnie za ramiona i odsunął od siebie. Potem dotknął delikatnie palcem wskazującym moich ust.
- Pragnę cię, tak samo jak ty mnie. Widzę to w twoich pociemniałych od pożądania oczach, więc teraz już nie zaprzeczysz, że tak nie jest. Osobiście uważam, że to bardzo dobry pomysł - powiedział. Potem znów mnie pocałował. Jego usta były tak niesamowicie miękkie i ciepłe. Zaaferowana tym wszystkim, nawet nie zauważyłam, kiedy Candy zsunął mi stanik i popchnął mnie z powrotem na łóżko. Potem sam zdjął swoją bluzkę i gdzieś ją rzucił. Zamarłam na chwilę, bo nigdy wcześniej nie widziałam go bez koszulki, a raczej tego nie pamiętałam. Błazen pochylił się nade mną, znów oparł obie dłonie po bokach mojej głowy. Nasze twarze dzieliło od siebie co najwyżej kilka centymetrów. Nagle poczułam jakąś przemożną chęć, abym tym razem to ja go objęła. Zrobiłam to, chwyciłam go w pasie i tym razem to ja przyciągnęłam go do siebie. Candy zaś schylił się i zatrzymał się przy mojej szyi. Poczułam na niej jego ciepły oddech.
- Jakaś ty dziś niecierpliwa. Podobasz mi się taka - powiedział cicho, a następnie przejechał językiem po mojej skórze. Z moich ust ponownie wydobył się cichy jęk.
~*~
Lily cicho jęknęła, a ja poczułem, że dłużej nie wytrzymam. Nie liczyło się dla mnie to, jak każe się nazywać, gdyby chciała, nazywałbym ją nawet Meblościanką, dla mnie ważne było to, że znów mnie kochała, znów byliśmy razem, blisko, tak blisko, jak to tylko było możliwe. Znów ją pocałowałem, tym razem zdecydowanie mocniej. Dziewczyna już po chwili rozchyliła wargi, pozwalając mi, abym zrobił z jej ustami co tylko zechcę. Nie omieszkałem tego wykorzystać. Jednocześnie unieruchomiłem jej na chwilę dłonie po obu bokach głowy. Lily kręciła i wiła się lekko pode mną, co tylko bardziej mnie podniecało. Jednocześnie czułem, że jej też się to podoba. W pewnym momencie chyba nieświadomie uniosła lekko biodra i na chwilę nasze ciała znów się zetknęły. Gdy tylko ponownie opadła na łóżko, zsunąłem swoje dłonie niżej i rozpiąłem jej zapięcie od spodni. Lily w tym czasie objęła mnie za szyję, przez chwilę znieruchomieliśmy na chwilę, tylko się całując, po czym ona zsunęła swoje dłonie niżej, na moją klatkę piersiową. Czułem, że ona chce mnie na nowo poznać, a ja, choć znałem jej ciało doskonale, pragnąłem znów je poczuć. Nigdy nikogo tak nie pragnąłem jak Lily od chwili gdy tylko ją poznałem i wiedziałem, że to się nigdy nie zmieni. Ona była moim ideałem, moją miłością i moim ratunkiem, bo ona mnie ocaliła. Mnie i Cane przed tym okropnym, pozbawionym sensu życiem morderców. Odsunąłem się od jej delikatnych, idealnych ust, chcąc dać jej chwilę na zaczerpnięcie tchu. Zsunąłem się niżej, na jej szyję, a potem jeszcze niżej, aż dotarłem do jej prawej piersi. Najpierw delikatnie ścisnąłem ją dłonią, na co Lily cicho westchnęła, a zanim zdążyła cokolwiek więcej zrobić, przygryzłem delikatnie jej brodawkę. Tym razem jęknęła i zatopiła dłonie w moich włosach, widocznie spodobało jej się to, co robiłem.
Kontynuowałem więc, delikatnie na zmianę liżąc, gryząc lub ściskając jej pierś. Lily znów zaczęła się pode mną wić niczym ryba wyjęta z wody, a ja, korzystając z tego, że była skupiona na czymś innym, wróciłem do rozbierania jej. Z pomocą Lily zdołałem szybko pozbawić ją pozostałej części zbędnej garderoby, po czym znów popchnąłem ją na poduszki. Pocałowałem ją, ale trwało to tylko chwilę. Oparłem się jedną ręką obok jej głowy, a drugą chwyciłem ją ostrożnie za policzek i za brodę.
- Kochasz mnie? - spytałem cicho. Chciałem jeszcze raz to od niej usłyszeć. Lily pokiwała lekko głową.
- Tak, kocham - powiedziała cicho. Słysząc te słowa, nie mogłem powstrzymać uśmiechu radości. Jakoś się jednak opanowałem i zadałem kolejne pytanie.
- A ufasz mi? - zapytałem. Tu Lily chyba lekko się zawahała, w końcu jednak odpowiedziała mi.
- Ufam - powiedziała. Pochyliłem się nad nią tak, żeby myślała, że chcę ją pocałować, a gdy rozchyliła lekko usta, wsunąłem jej do nich dwa palce. Lily popatrzyła na mnie zaskoczona. Złożyłem delikatny pocałunek na jej ramieniu, a potem powoli zacząłem kierować się coraz wyżej. Miałem zamiar wycałować każdy fragment jej idealnej skóry. Potem zabrałem swoją dłoń, z ust Lily, gdy były już wolne, ponownie wydobyło się ciche westchnięcie. Zsunąłem rękę niżej, po czym szybko odchyliłem materiał jej majtek, a następnie wsunąłem w nią jeden palec. Po tym pocałowałem dziewczynę, tłumiąc tym samym jej westchnięcie. Wsunąłem ostrożnie drugi palec, a gdy przekonałem się, że Lily się to podoba, zacząłem nimi delikatnie poruszać. Nawet gdyby chciała mnie oszukać, nie byłaby w stanie tego zrobić. Mogła mnie nie pamiętać, ale jej ciało znało i doskonale pamiętało mój dotyk, tak jak ja doskonale wiedziałem, jak ją pieścić, aby sprawić jej największą przyjemność. Lily na zmianę jęczała albo wzdychała, objęła mnie przy tym i przyciągnęła bliżej siebie. Uniosła lekko swoje biodra, a gdy znów otarła się o mój członek, miałem wrażenie, że sprawiło mi to wręcz fizyczny ból. W mgnieniu oka odsunąłem się od niej i pozbyłem się całej swojej dolnej części garderoby. Lily w tym czasie usiadła na łóżku i popatrzyła na mnie uważnie. Jej wzrok omiótł całe moje ciało, od twarzy, przez klatkę piersiową, na moim członku skończywszy.
- Jeśli znów zamierzasz pytać, czy to dobry pomysł, oszaleję - powiedziałem. Lily popatrzyła z powrotem w moje oczy i uśmiechnęła się lekko.
- Skąd wiedziałeś, że właśnie o to chciałam spytać?
- Po prostu cię znam - odparłem. Zsunąłem niżej wzrok, spoglądając na jej ciało. W tej chwili, patrząc na nią, mogłem mieć całkowitą pewność, że Lily jest w ciąży. Miała już niewielki, lekko zaokrąglony brzuszek, który teraz był doskonale widoczny. Zagryzłem lekko wargi. Na myśl o tym naszym dziecku znów się wkurzyłem. Nie widziałem nas w roli rodziców, wiedziałem, że ze mną jako ojcem to dziecko będzie miało od samego początku zjebane życie, a to tylko spowoduje więcej problemów między mną, a Lily. Nie mogę o tym teraz myśleć - skarciłem się w myślach. Następnie spojrzałem z powrotem na dziewczyną. Przysunąłem się do niej i pchnąłem ją z powrotem na łóżko, a potem ponownie zawisłem nad nią. Pocałowałem ją, jednocześnie ponownie wsuwając w nią dwa palce, którymi zacząłem ostrożnie poruszać, żeby miała okazję się rozluźnić. Całowałem ją po szyi, ramionach, ustach, twarzy, wszędzie, chcąc naprawdę zaznaczyć pocałunkiem każdy fragment jej skóry. Chciałem nadrobić cały ten czas, przez który jej przy mnie nie było i przez który nie mogłem jej dotykać w ten sposób. Moje pieszczoty odprężyły i uspokoiły Lily, wykorzystałem więc ten moment. Gdy w nią powoli wszedłem, dziewczyna cicho jęknęła, cała się przy tym spięła. Pochyliłem się nad nią i delikatnie ugryzłem ją w ucho. - Wszystko jest dobrze, rozluźnij się - powiedziałem cicho. Poczułem, jak delikatnie zadrżała. Jednocześnie w tym samym momencie zacząłem ostrożnie poruszać biodrami. Unieruchomiłem znów ręce Lily po bokach jej głowy, po czym pocałowałem ją zachłannie. Miałem dość tej delikatności, pragnąłem jej jak nigdy i chciałem w końcu ją poczuć, całym sobą, tak jak kiedyś. Dziewczyna jednak wyrwała mi się i objęła mnie rękami, przyciągając do siebie. Objęła mnie też nogami w pasie, a ja przyspieszyłem swoje ruchy. Nasze oddechy zlały się w jedno, nasze ciała poruszały się razem, a serca biły jednym, szalonym rytmem.
Jedną dłoń położyłem na jej biodrach, a drugą znów objąłem i ścisnąłem jej pierś. Trwało to chwilę, potem chwyciłem ją za brodawkę i lekko wykręciłem. W tej samej chwili Lily odwróciła głowę w bok i jęknęła, po czym zatopiła obie dłonie w moich włosach. Pociągnęła mnie za nie, co sprawiło mi lekki ból, ale było to raczej przyjemne uczucie. Zabrałem dłoń z jej piersi i chwyciłem ją za brodę, zmuszając, żeby znów odwróciła się w moją stronę. Pocałowałem ją po raz kolejny, po czym chwyciłem ją tym razem obiema dłońmi za biodra. Lily współpracowała ze mną, uniosła je lekko, dzięki czemu mogłem wejść w nią jeszcze głębiej. Tym razem to ja odsunąłem się od niej nieznacznie i jęknąłem. Byłem tak blisko osiągnięcia szczytu rozkoszy i czułem, że ona też. Tak strasznie chciałem po raz kolejny powiedzieć jej, że ją kocham, że uwielbiam ją ponad własne życie, że cały należę tylko dla niej, mój umysł, moje serce, ciało i dusza są tylko jej i może z nimi zrobić co zechce, ale jednocześnie nie chciałem ani na chwilę się od niej odsuwać. Oddech Lily przyspieszył, mój też. Przyspieszyłem swoje ruchy jeszcze bardziej, niewiele później Lily wydała z siebie głośny jęk, objęła mnie ponownie i przyciągnęła do siebie. Poczułem, jak całe jej ciało znów się spina, a chwilę później również doszedłem, kończąc w niej.
~*~
Po tym, jak Candy kolejny raz stwierdził, że mnie kocha, przysunął się, pochylił i pocałował mnie w czubek nosa.
- Jesteś taka urocza - dodał, a ja uśmiechnęłam się, nieco zakłopotana. Jednocześnie starałam się nie dać poznać po sobie, że znów zaczęła mnie lekko boleć głowa.
- Dziękuję - odparłam niepewnie. Candy pokręcił lekko głowa. Na szczęście przynajmniej to byłam w stanie zauważyć, bo po tym jak... skończyliśmy, Candy sprawił, że w moim pokoju zapanowała niemal całkowita ciemność, byliśmy w stanie widzieć się nawzajem tylko jeśli leżeliśmy naprawdę blisko siebie.
- Nie dziękuj mi za stwierdzanie faktów - powiedział. Jednocześnie przesunął dłoń a mojego biodra wyżej, aż do mojego policzka, którego dotknął ostrożnie. Na drugiej ręce opierał głowę i patrzył na mnie z góry. Zupełnie nie wiedziałam, co mam mu na to odpowiedzieć, zamiast tego więc postanowiłam poruszyć inną kwestię, która również zaczęła mnie teraz męczyć.
- A co powiemy Cane i Jokerowi? - zapytałam.
- W sensie?
- No co im powiemy o nas?
- Prawdę. Że wróciliśmy do siebie. Na pewno ucieszą się naszym szczęściem - odparł Candy. Nie byłam tego do końca pewna, zwłaszcza w przypadku Jokera, ale postanowiłam o tym nie mówić. Ostatecznie Joker był moim przyjacielem i choć wiedziałam, że może tego nie pochwalać, na pewno zrozumie to i zaakceptuje. - Mój ty cukiereczku... - dodał cicho, gładząc mnie delikatnie po policzku. Uśmiechnęłam się.
- Tobie też powinnam wymyślić jakieś słodkie przezwisko. Na przykład lizaczek - stwierdziłam. Tym razem to on się uśmiechnął.
- Jeśli miałbym być twoim lizaczkiem, to by znaczyło, że musisz zacząć mnie lizać - odparł. Zamarłam, a Candy, widząc moją reakcję, zaczął się śmiać.
- Niektórzy gryzą lizaki, nie liżą ich - powiedziałam, gdy już odzyskałam mowę. Chciałam go jakoś zripostować, ale zamiast tego tylko bardziej go rozbawiłam. W końcu jednak uspokoił i ponownie na mnie spojrzał.
- Przykro mi, ale jeśli zamierzasz pogryźć mi mojego lizaka, to nie mogę ci go dać. Jest dla mnie zbyt ważny - stwierdził.
- Ważniejszy niż ja? - spytałam, siląc się na słodki ton.
- No cóż, to trudne pytanie, zważywszy na to, że mój lizak potrzebny jest mi, abym mógł dawać tobie rozkosz, istocie, którą ubóstwiam - odparł. Mówił spokojnym tonem, a jego szczerość była wprost rozbrajająca. Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Wciąż nie mogłam pojąć, jakim cudem on był tutaj, ze mną, wyznaliśmy sobie oboje miłość, a chwilę temu uprawialiśmy seks. Chyba powinno mnie martwić to, że wszystko potoczyło się tak szybko, ale ja czułam tylko radość. Położyłam mu dłoń na policzku, a drugą na klatce piersiowej. Poczułam i usłyszałam, jak wziął gwałtowny wdech.
- Dobranoc - powiedziałam, bo w tamtej chwili nie byłam w stanie wymyślić nic bardziej sensownego. Candy zaśmiał się krótko.
- Dobranoc - stwierdził następnie cicho. Potem przytulił mnie do siebie. - Ale mogę z tobą zostać? - dodał. Co miałabym mu powiedzieć po tym, jak pozwoliłam mu na tak wiele względem siebie i wyznałam mu jeszcze miłość.
- Jasne, jeśli tylko chcesz...
- Chcę - przerwał mi, jednocześnie chowając mi kosmyk włosów za uchem. - Zawsze chcę być przy tobie - dodał. Uśmiechnęłam się mu z wdzięcznością.
- Kocham cię - powiedziałam.
- Wiem. Zawsze wiedziałem - odparł. Przez chwilę jeszcze mu się przyglądałam, po czym spuściłam wzrok i zamknęłam oczy. Jego obecność tym razem nie stresowała mnie, wręcz przeciwnie, czułam się przy nim dobrze, bezpiecznie.
~*~
Powoli szłam kolorowym korytarzem. Dość szybko doszłam do jakiegoś pomieszczenia. Jego ściany były ciemnoniebieskie, podłoga zaś błękitna. W pomieszczeniu nie było nic, jeśli nie liczyć ogromnego lustra w czarnej ramie. To było lekko dziwne i niepokojące, zważywszy na to, że nie pamiętałam nawet jak tutaj doszłam ani po co. Chciałam zawrócić i poszukać Candy'ego, Jokera albo Cane, ale zanim to zrobiłam, spojrzałam jeszcze raz na lustro. Nagle poczułam ogromną chęć, aby do niego podejść, co też chwilę później uczyniłam. Lustro jak lustro, było trochę większe ode mnie, toteż z łatwością mogłam w nim dostrzec całą swoją sylwetkę. Zaczęłam się sobie uważnie przyglądać. Nie wiedzieć dlaczego, moje odbicie bardzo mnie zainteresowało. Dotknęłam ostrożnie lustra, przyglądając się jego powierzchni. Następnie spojrzałam samej sobie prosto w oczy. Nie wiem, ile czasu się tak sobie przypatrywałam. Nagle moje odbicie UŚMIECHNĘŁO SIĘ do mnie. Byłam w takim szoku, że aż znieruchomiałam. Następnie poruszyło ustami, a chwilę później dotarły do mnie jego słowa. A raczej słowa mnie samej.
- Dobrze się bawisz? - spytała... dziewczyna w lustrze. Stałam tam jak wmurowana i patrzyłam na nią, czując jak rośnie we mnie szok wymieszany z przerażeniem. To nie było normalne. Nagle na jej twarzy pojawiła się troska. - Rety, przepraszam, nie chciałam cię aż tak wystraszyć - dodała. Jakoś zdołałam się opanować. Zabrałam dłoń z powierzchni lustra, ale ona nadal trzymała swoją w tym samym miejscu. Jakby dotykała lustra od środka. Pokręciłam lekko głowa. To było niemożliwe, a jednak się działo.
- Kim ty jesteś? - spytałam, starając się opanować jakoś swój drżący ze zdenerwowania głos. Nie szło mi to jednak zbyt dobrze.
- Nie denerwuj się tak, to źle dla nas i dla naszego dziecka - odparła postać.
- Kim ty jesteś, do cholery?! - zawołałam. Czułam się tak, jakby ktoś w jednej chwili wypompował z moich płuc cały tlen.
- Jestem tobą, przecież widzisz. Ale jestem tą wersją ciebie, która jest znana pod innym imieniem - powiedziała postać. Na początku nie rozumiałam, o czym ona mówi, w końcu jednak to pojęłam.
- Lily? - spytałam cicho. Ona pokiwała głową, cały czas patrząc na mnie uważnie.
- Tak, jestem Lily Jester. A ty jesteś Avenidą. Poniekąd - odparła.
- Poniekąd? - zdziwiłam się.
- Prawdziwa Avenida to nie ja, ani ty. Prawdziwa Avenida to my obie, czyż nie? - spytała. Zupełnie nie mogłam jej zrozumieć.
- Możesz wyrażać się jaśniej?
- Oczywiście, że mogę. W końcu przestałaś mnie od siebie odrzucać i teraz możemy się spotkać i porozmawiać - powiedziała.
- Ale o czym?
- O tym, że już chyba dość tej zabawy, prawda? - zapytała.
- Jakiej zabawy?
- Zabawy w bycie tylko Avenidą. Ja też mam prawo żyć, istnieć tak jak ty. Ale mamy tylko jedno ciało, musimy się więc nim podzielić - stwierdziła.
- Podzielić? Ale jak? - spytałam zdezorientowana.
- Tak jak wcześniej. Candy opowiadał ci, ty istniałaś na początku, a potem, gdy straciłaś pamięć, powstałam też ja. Później odzyskałam pamięć i mogłyśmy istnieć obie razem w jednym ciele - odparła.
- To... Co teraz? - zapytałam.
- Teraz... To zależy od siebie. Możesz mnie zaakceptować i pozwolić mi wrócić, albo zostawić tutaj, uwięzioną w swoim własnym umyśle. Na zawsze - odparła postać. W jej spokojnym głosie słychać było smutek i tęsknotę, ale też strach. Czułam, że czeka na moją decyzję i że boi się tego, jaka ona będzie.
- A co z wydarzeniami, które miały miejsce teraz? Zapomnę o nich? O tym wszystkim? O Jokerze? Znowu? - zapytałam. Poczułam, jak do oczu napływają mi łzy. Lily przyglądała mi się uważnie.
- Gdy wróciła mi pamięć, ja nie zapomniałam o swoim życiu jako Lily. Więc myślę, że ty teraz też o tym wszystkim nie zapomnisz. O Jokerze też nie, w końcu to nasz przyjaciel - odparła.
- Znasz go? - spytałam. Postać w lustrze pokiwała głową.
- Oczywiście. Nie byłam w stanie sprawić, abyś sobie o mnie przypomniała, ale cały czas byłam z tobą, widziałam wszystko, czułam wszystko. Więc znam Jokera - powiedziała. Pierwsze łzy spłynęły mi po policzkach. Musiałam podjąć decyzję. Była trudna, ale wystarczyło, że zadałam sobie jedno pytanie. Czy byłabym w stanie zostawić tutaj Lily, uwięzioną na wieczność? Odpowiedź była jasna, nie, nie byłabym w stanie tego zrobić. Powoli podeszłam ponownie do swojego odbicia.
- Co miałabym zrobić, żeby ci pomóc? - spytałam.
- Uwolnij mnie - odparła Lily. Dziewczyna patrzyła na mnie wyczekująco, z nadzieją. Popatrzyłam jeszcze raz na lustro. Wyglądało na naprawdę solidne, a ja z jakiegoś powodu po prostu wiedziałam, że nie mam nawet co próbować wyczarować sobie czegoś do pomocy. - Masz rację - powiedziała nagle Lily. Popatrzyłam na nią zaskoczona. - Nie wyczarujesz tutaj nic, czym mogłabyś je rozwalić. Nie możesz czarować we własnym umyśle - dodała. Pokiwałam ze zrozumieniem głową, a potem kolejny raz spojrzałam na lustro. Wzięłam głęboki wdech, po czym z całych sił uderzyłam w nie pięściami. Musiałam to powtórzyć jeszcze kilka razy, zanim w ogóle pojawiły się pierwsze rysy na jego gładkiej powierzchni. Czułam już, że to nie będzie proste zadanie.
~*~
Wyprostowałam się nagle. Usiadłam, ciężko dysząc, po czym chwyciłam się dłonią za skroń. Głowa bolała mnie, jakby ktoś albo coś próbowało mi ją rozwalić od środka. Do oczu automatycznie napłynęły mi łzy z powodu tego bólu. Nie zniosę tego - pomyślałam. Drugą ręką automatycznie chwyciłam się za brzuch. Serce biło mi jak oszalałe.
- Spokojnie Avenida, tylko spokojnie, ból na pewno zaraz minie, tak jak wcześniej za każdym razem - powiedziałam do siebie cicho. Spojrzałam w bok, Candy wciąż leżał obok mnie. Musiał mnie wcześniej obejmować, bo teraz, gdy usiadłam, miałam jedną z jego rąk przerzuconą przez uda. Wyglądał na to, że zasnął. Oddychał spokojnie i miarowo. Uśmiechnęłam się lekko, przynajmniej wiedziałam, że jest przy mnie. Ból na chwilę zelżał, położyłam się więc ostrożnie z powrotem, przysuwając się do błazna. W pewnym momencie albo znów zasnęłam, mimo bólu, albo straciłam przytomność.
~*~
Otworzyłam oczy i przeciągnęłam się lekko. Czując obok siebie obecność Candy'ego, przekręciłam się na bok. Leżał obok mnie z przymkniętymi oczyma, jedną ręką obejmując mnie. Nie byłam zaskoczona takim widokiem, czasem przymykał na chwilę oczy, gdy mnie pilnował, jakby chciał się zrelaksować, ale nigdy nie zasypiał, bo nie mógł. Uśmiechnęłam się radośnie. Miałam ochotę przyciągnąć go do siebie i wycałować oraz wyprzytulać całego za tych kilka tygodni, w czasie których nie mogłam tego zrobić. I on też nie mógł. Nie liczyło się już dla mnie nic, oprócz tego, że będę w końcu mogła powiedzieć mu, że do niego wróciłam.
- Dzień dobry! - zawołałam radośnie. Ku mojemu zaskoczeniu jednak nie doczekałam się żadnej reakcji. Oparłam się na łokciu i podniosłam nieco. - Candy? - dodałam. Znów zero reakcji. - Candy! - zawołałam głośno. Teraz już byłam naprawdę przerażona. Na szczęście jednak on w końcu otworzył oczy, zamrugał kilka razy, a potem przetarł je.
- Co się stało? - spytał. Chciałam mu powiedzieć milion rzeczy i zadać milion pytań, ale nie wiedziałam, co powinno być najpierw. Ostatecznie więc zrobiłam coś zupełnie innego.
- Wróciłam! - zawołałam. Błazen popatrzył na mnie zaskoczony.
- Wróciłaś? A gdzie byłaś, Avenida? - spytał. Uśmiechnął się przy tym do mnie lekko, jakby coś go rozbawiło. Pokręciłam lekko głową.
- Lily. Ja jestem Lily - powiedziałam z radością. Candy na chwilę zamarł. Przyglądał mi się w ciszy, a ja czułam, że analizuje sytuację. Już chciałam się go zapytać, czy wszystko w porządku, ale wtedy on usiadł i przytulił się do mnie, przez co ja z powrotem upadłam na łóżko.
- Lily? To naprawdę ty?! Tak strasznie tęskniłem! - zawołał. Objęłam go i przycisnęłam do siebie.
- Wiem, Candy. Ja... przepraszam. Przepraszam, że straciłam pamięć - powiedziałam. Nagle Candy odsunął się ode mnie.
- Nie przepraszaj mnie za coś takiego! To wszystko moja wina! - zawołał. Spostrzegłam, że po policzkach spływały mu łzy. To zrobiło na mnie jeszcze większe wrażenie, bo nie pamiętałam, aby Candy kiedykolwiek wcześniej przy mnie płakał. - Nawet nie chcę myśleć, co ty tam przeze mnie sama musiałaś znosić... Naprawdę cię przepraszam, przysięgam, że nigdy więcej nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić! - zawołał. Jego słowa... Wywołały wspomnienia, o których nie chciałam nawet myśleć. Poczułam, że po moich policzkach też zaczynają spływać łzy.
- To... Nie chcę nawet myśleć o tym wszystkim... - powiedziałam cicho. Candy delikatnie otarł mi łzę, a potem chwycił mnie obiema dłońmi za twarz.
- Lily, spokojnie, wiem o wszystkim. Przecież tam byłem, uwolniłem cię, razem z Cane, pamiętasz? - powiedział. Pokiwałam lekko głową.
- Pamiętam wszystko. Pamiętam życie jako Avenida, jako Lily, i mój drugi pobyt w ośrodku też pamiętam. Candy, nie masz pojęcia, co oni mi tam robili! - zawołałam, po czym rozpłakałam się na dobre. Candy ponownie mnie przytulił, gładząc lekko po włosach.
- Nawet sobie tego nie wyobrażam, co ty tam przeżywałaś - powiedział cicho. Objęłam go i przyciągnęłam do siebie. Tak bardzo chciałam w tamtej chwili czuć go przy sobie jak najbliżej, jego obecność uspokajała mnie i sprawiała, że czułam się bezpiecznie.
- Candy, przepraszam, że o tobie zapomniałam, nie mam pojęcia, jak to się stało - powiedziałam, cały czas czując, jak po policzkach spływają mi łzy. Nagle chłopak odsunął się i spojrzał na mnie z góry. Ponownie zaczął mi ocierać łzy.
- Nie przepraszaj, to nie twoja wina. To ja przepraszam cię za to, że pozwoliłem, aby znów cię dostali - odparł. Tym razem to ja chwyciłam jego twarz w dłonie.
- To też nie twoja wina. To przede wszystkim wina tych ludzi - powiedziałam cicho. Candy chwycił mnie za dłoń, którą trzymałam na jego twarzy, po czym przesunął lekko głowę i pocałował mnie delikatnie w rękę.
- Jesteś moim największym skarbem. Kocham cię najbardziej na świecie i tak cholernie cieszę się, że do mnie wróciłaś - powiedział. Mimo łez uśmiechnęłam się, słysząc jego słowa.
- Dziękuję ci. Dziękuję ci za to, że ze mną jesteś - powiedziałam cicho.
- To ja powinienem powiedzieć to tobie. Dziękuję ci za to, że mnie uratowałaś - odparł. Popatrzyłam na niego zaskoczona.
- Jak to? Przecież to ty ciągle ratujesz mnie - powiedziałam.
- Nie, to ty uratowałaś mnie. Przede mną samym - stwierdził. Następnie pogłaskał mnie po policzku. Poczułam w tej samej chwili ogromną chęć wyżalenia mu się. Opowiedzenia mu jeszcze raz tego wszystkiego. Bo w końcu go pamiętałam, pamiętałam, kim dla siebie jesteśmy, jak bardzo jesteśmy dla siebie ważni, że się kochamy i że mogę na niego liczyć oraz że mogę czuć się przy nim bezpiecznie. Opowiedziałam mu więc wszystko, co się tam działo. Tak jak się spodziewałam, Candy strasznie denerwował się, ale przy tym cały czas mnie pocieszał, za co byłam mu wdzięczna. Gdy podzieliłam się z nim wszystkimi moimi przeżyciami, od razu poczułam się lepiej. Tak bardzo cieszyłam się, że odzyskałam całą pamięć, ale że jednocześnie nie zapomniałam o tym, co działo się przez ten czas, gdy znów stałam się Avenidą. Niektórych rzeczy oczywiście wolałabym nie pamiętać, chociażby na myśl o tym, co zrobili mi ci ludzie zaraz pierwszego mojego pobytu w tym ośrodku, robiło mi się wręcz niedobrze, ale Candy sprawiał, że ze wszystkim potrafiłam radzić sobie lepiej. Również i teraz byłam mu wdzięczna za samą jego obecność, za to, że był przy mnie, leżał obok mnie, przytulał mnie i pozwalał się w siebie wypłakiwać. Nie mam pojęcia, ile czasu tak razem spędziliśmy. W końcu jednak stwierdziłam, że nic dobrego nie wyniknie, gdy będę się tak tylko nad sobą użalać. I wtedy mnie olśniło. Przypomniała mi się pewna rzecz, o którą miałam spytać mojego chłopaka.
- Candy... - powiedziałam cicho. Błazen podniósł na mnie wzrok. - Co ci się stało rano? Zupełnie nie reagowałeś na to co do ciebie mówiłam, wyglądałeś, jak byś zasnął - dodałam. Błazen popatrzył na mnie przez chwilę uważnie. Stopniowo na jego twarzy pojawiał się coraz większy wyraz zdziwienia.
- Bo... ja chyba...zasnąłem - stwierdził.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top