22. Wszyscy Wiedzą Wszystko

- Coś się stało? - zapytałam, widząc przerażonego Jokera i równie przerażoną Cane. Oboje w tym samym momencie odwrócili się w moją stronę, a na ich twarzach zagościł wyraz szczerego zaskoczenia.

- Avenida? Całe szczęście, musimy stąd odejść i to jak najszybciej - powiedział Joker. Następnie podszedł do mnie, chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę korytarza, którym przed chwilą tutaj przyszłam. Zaraz jednak zatrzymałam się i przez to zmusiłam do tego również jego.

- Ale dlaczego, co się stało? - spytałam.

- Właśnie! Nie musicie nigdzie iść! - zawołała Cane, podchodząc do nas. Uśmiechnęła się przy tym nerwowo.

- Zostaw nas! Jesteś mordercą! Tak samo jak twój brat! Sama to przed chwilą powiedziałaś! - zawołał Joker.

- Ale wysłuchaj mnie chociaż! Poza tym, Avenida już o tym wie! - krzyknęła Cane. Ponownie oboje spojrzeli wprost na mnie.

- Wiedziałaś o tym? - spytał cicho. A ja? Co ja miałam powiedzieć? Że tak, wiedziałam, i go okłamałam? Mojego najdroższego przyjaciela? Spuściłam jedynie wzrok. - Czyli wiedziałaś?! - zawołał.

- Tak, ale...

- Dlaczego mi nie powiedziałaś?! Czyli to naprawdę mordercy?! - krzyknął. Tym razem ani Cane, ani ja nic nie powiedziałyśmy. - Tym bardziej musimy stąd odejść! Oni są niebezpieczni, nieprzewidywalni i okłamali nas... W każdym razie mnie - powiedział, spoglądając ponownie na mnie.

- Joker, to nie tak! - zawołała Cane. Następnie podeszła do niego i chciała go schwytać za rękę, ale chłopak odsunął się od niej.

- Jesteś potworem - powiedział, patrząc na nią z nienawiścią.

- Nie, nieprawda, wysłuchaj mnie! - zawołała zrozpaczona.

- Joker, ona ma rację, powinniśmy jej posłuchać - powiedziałam, starając się zachować spokój.

- Posłuchać morderczyni, która zamordowała wraz ze swoim bratem władców Celestis?! - zawołał Joker.

- Zasługiwali na to! - krzyknęła nagle wściekła Cane. Sytuacja coraz bardziej wymykała się spod kontroli. Joker spojrzał na nią zszokowany, podobnie jak ja. Następnie spojrzałam z powrotem na Jokera.

- Candy mi o tym powiedział, ale nie chciał, żeby na razie mówić tobie, bo nie chciał cię denerwować... - powiedziałam cicho.

- Nie chciał mnie denerwować?! I oczywiście to on ci o tym powiedział, a ty uznałaś, że możesz mnie dla niego okłamać i nie mówić, że mieszkamy z dwójką morderców?! - zawołał Joker.

- To nie tak! - odparłam.

- A jak niby? - spytał.

- My już z tym skończyliśmy! - powiedziała Cane.

- Wow, naprawdę? To super, od razu czuję się z tym lepiej - odparł z ironią Joker. Następnie zwrócił się do mnie. - Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką - dodał.

- Przecież jestem!

- Przyjaciele się nie okłamują, zwłaszcza w tak ważnej kwestii - powiedział.

- Ja nie chciałam, tylko...

- Tylko zrobiłaś to, bo on cię poprosił? Rozumiem, skoro w takim razie wolisz jego i on jest dla ciebie ważniejszy, to pozostaje mi tylko zaakceptować twój wybór - powiedział.

- Joker, to naprawdę nie tak! Musisz nas wysłuchać - odparłam.

- Wysłuchać? Akurat. Ani mi się śni spędzić choć chwilę dłużej z tymi mordercami - powiedział.

- Ale co ty chcesz zrobić? - spytałam, przejęta jego zachowaniem.

- Odejść stąd. A ty powinnaś odejść ze mną, jeśli życie ci miłe - powiedział, po czym wyciągnął do mnie rękę. Popatrzyłam na niego, po czym pokręciłam lekko głową.

- Nie mogę - odparłam. Bo naprawdę nie mogłabym ot tak stąd odejść, nie po tym wszystkim, co się wydarzyło.

- Avenida, nie możesz tutaj zostać! - zawołał Joker.

- Daj sobie chociaż wytłumaczyć to wszystko! - odparłam. Nagle chłopak ponownie schwycił mnie za rękę i za sobą pociągnął.

- Może ja jako przyjaciel się dla ciebie nie liczę, ale ty jako moja przyjaciółka jesteś dla mnie ważna, dlatego nie zostawię cię z tymi potworami, tym bardziej po tym, jak zrobili ci takie pranie mózgu! - zawołał. Pociągnął mnie za sobą kawałek przez ten korytarz. W żaden sposób nie byłam w stanie mu się wyrwać ani zmusić go aby się zatrzymał. Na szczęście jednak z pomocą przyszła mi Cane, która podbiegła do Jokera, złapała go za ramię i zatrzymała. Gdy oboje na nią spojrzeliśmy, zauważyliśmy, że płacze.

- Joker, ty debilu, poczekaj trochę i posłuchaj mnie! - zawołała.

~*~

- Czyli wy też poniekąd pochodzicie z Celestis, tak jak Joker, a o mnie nie wiecie dokładnie, skąd pochodzę? - zapytała Avenida. Cane pokiwała głową.

- Tak, dokładnie - powiedziała, pociągając przy tym lekko nosem. Nadal była zapłakana, ledwo zdołała nam opowiedzieć tą historię. Avenida zamyśliła się na chwilę.

- Wow, dobrze to wiedzieć. Candy wcześniej nie opowiedział mi waszej historii tak szczegółowo, chyba trochę się obawiał tego, jak zareaguję. Ale w gruncie rzeczy uważam ją za naprawdę smutną i trochę mi was żal - powiedziała Avenida.

- Żal ci ich? To mordercy! O czym ty postanowiłaś mnie nie informować, bo po co, prawda? - spytałem. Avenida popatrzyła na mnie ze smutkiem, a potem spuściła wzrok.

- Przepraszam - powiedziała cicho.

- Przepraszam to się mówi, gdy przez pomyłkę wejdziesz komuś do łazienki, a nie, gdy narazisz czyjeś życie, bo nie powiesz mu, że mieszka z mordercami! - zawołałem. Nie mogłem pojąć, jak Avenida mogła mi to zrobić. Myślałem, że coś dla niej znaczę, ale okazało się, że chyba się przeliczyłem. Jak mogła nie powiedzieć mi o czymś tak istotnym? Poza tym, w międzyczasie jak Cane opowiadała nam historyjkę jej i jej brata, Avenida zdradziła, że cały ten "atak niedźwiedzia" to był tak naprawdę atak górskich rozbójników, których ten drań zabił! Jasne, cieszyłem się, że nic się nie stało przynajmniej jej, ale nie zmieniało to faktu, że on był mordercą! I był z nią sam na sam, wiele razy! Mógł jej zrobić krzywdę, tak samo jak Cane, a ona zachowywała się, jakby w ogóle się tym nie martwiła.

- Przepraszam - powtórzyła, tym razem jeszcze ciszej.

- Daj jej spokój, ona też to wszystko przeżywa! Wiem, że Candy i ja popełnialiśmy błędy i nie jesteśmy krystaliczni, ale ostatecznie powoli zaczęliśmy się zmieniać, właśnie dzięki Lily! A teraz Lily, znaczy Avenida, postanowiła, że nadal chce zostać z nami, więc albo też zostajesz, albo spadasz. Ale, szczerze mówiąc, i ja, i pewnie Avenida, wolałybyśmy, żebyś został - powiedziała Cane.

- Nic mnie nie obchodzi twoje zdanie - odparłem. Cane popatrzyła na mnie z niedowierzaniem, jednocześnie jej twarz przybrała wyraz zranionego szczeniaczka. Z jej oczu popłynęły kolejne łzy, a ja znów miałem coś na wzór wyrzutów sumienia, ale starałem się jakoś ogarnąć. W końcu ona była mordercą, jej łzy nie powinny mnie wzruszać.

- Joker, naprawdę cię przepraszam. Wiem, że powinnam ci powiedzieć - powiedziała Avenida. Jak na złość, z jej oczu też poleciały łzy. Tym razem poczułem się nieco winny. W końcu ona była moją przyjaciółką i była w ciąży, a cała ta historia była i dla niej czymś zapewne strasznym, co też mocno przeżywała. Ze złością odwróciłem od niej wzrok.

- Jeżeli zamierzasz tutaj zostać, to nie mam wyboru i też będę musiał to zrobić. Ale to mordercy, nie powinnaś tego robić! Myślisz w ogóle o sobie? A o dziecku? - zapytałem, po czym wróciłem spojrzeniem do Avenidy. Ona popatrzyła na mnie zaskoczona, po czym położyła dłoń na swoim brzuchu.

- Ja...

- Oczywiście, że o nim pomyślała, gdzie miałoby być im obojgu lepiej, niż ze mną i z Candy'm? Poza tym to też dziecko Candy'ego, on też ma coś do powiedzenia, prawda? - zapytała Cane. Z jej głosu nagle zaczęła emanować wrogość. Tym razem to ja byłem zaskoczony jej nagłą zmianą nastroju, choć akurat w jej przypadku to nie było aż tak dziwne. Jakby tego wszystkiego było mało, właśnie teraz zjawić się musiał jedyny nieobecny mieszkaniec cyrku, czyli sam Candy.

- Dobra, przegoniłem tego szopa i tak jak prosiłaś, nie zrobiłem mu najmniejszej krzywdy - powiedział jak tylko podszedł do Avenidy. - A tu co się stało? Opłakujecie czyjąś śmierć czy coś? - dodał, spoglądając po kolei na twarze nas wszystkich. Tym razem to już nie mogłem znieść, że on w ogóle stoi obok Avenidy, przecież on był mordercą!

- Odsuń się od niej! - zawołałem, nie kryjąc swojej złości. Candy spojrzał na mnie zaskoczony, po chwili jednak uśmiechnął się.

- A ciebie co nagle ugryzło? Zrobiłeś się zazdrosny o Avenidę? - spytał, kładąc przy tym jej dłoń na ramieniu. On zdecydowanie na za dużo względem niej sobie pozwalał.

- Joker, proszę, uspokój się i postaraj się to wszystko zrozumieć - powiedziała cicho dziewczyna. Zanim zdołałem coś powiedzieć, odezwała się Cane.

- Candy, pamiętasz naszą rozmowę rano? - spytała.

- No pamiętam, a o co chodzi? - zapytał jej brat. Ton jego głosu zmienił się na lekko wrogi.

- Bo widzisz, Joker już wie o tym, o czym mieliśmy mu na razie nie mówić - powiedziała jego siostra.

- Czyli o czym niby? - zdziwił się Candy.

- O tym, że jesteście mordercami i że stanowicie zagrożenie dla mnie i dla Avenidy - powiedziałem. Candy popatrzył ponownie na mnie. Uśmiech zniknął mu z twarzy i na początku wyglądał na nieco zaskoczonego moimi słowami. Zaraz jednak na jego twarzy pojawił się wyraz złości.

- Cane! - zawołał, posyłając swojej siostrze wściekłe spojrzenie. Ta jedynie uśmiechnęła się zakłopotana. Chłopak następnie wrócił spojrzeniem do mnie. - W takim razie teraz już znasz prawdę. I co planujesz zrobić? - zapytał. Skrzyżował ręce, więc przynajmniej przestał już dotykać Avenidy.

- Namówić Avenidę, żeby jak najszybciej stąd razem ze mną odeszła - odparłem zgodnie z prawdą. Spodziewałem się, że to wywoła u niego wybuch złości, ale tak się jednak nie stało. On jedynie prychnął, wyrażając w ten sposób swoje zlekceważenie.

- To ci się nie uda - powiedział.

- Skąd ta pewność? - spytałem.

- Bo Avenida mnie nigdy więcej nie opuści, prawda? - zapytał, a następnie popatrzył wprost na dziewczynę.

~*~

- To mordercy. Sami się do tego przyznali. Powinniśmy stąd odejść - powiedziałem, opierając się o framugę drzwi. Avenida stała do mnie tyłem i myła właśnie ręce.

- Ale zmienili się - powiedziała cicho.

- Skąd wiesz? Skąd masz pewność, że nie kłamią? - spytałem.

- Po prostu im ufam - odparła.

- Jesteś zbyt łatwowierna. Uwielbiam w tobie tą cechę, że jesteś tak miła i wierzysz we wszystkich, ale to powinno mieć swoje granice - powiedziałem. Jak tylko to zrobiłem, Avenida zakręciła wodę i odwróciła się w moją stronę.

- Jeżeli chcę, aby mi ufano, sama też muszę ufać. I wierzyć. Poza tym, Candy i Cane wydawali się mówić szczerze - stwierdziła. Pokręciłem lekko głową z niedowierzaniem.

- Właśnie, WYDAWALI SIĘ mówić szczerze. A co jak jednak kłamali? - zasugerowałem. Avenida nic nie odpowiedziała, tylko ruszyła w stronę wyjścia z łazienki. Gdy mnie mijała, chwyciłem ją za rękę i zmusiłem, żeby się na chwilę zatrzymała. - Wcześniej nie mieli skrupułów, żeby nas okłamać. A przynajmniej mnie. Tak samo zresztą jak ty. Ufasz innym, bo sama chcesz zasłużyć na zaufanie? To trochę trąci hipokryzją, zważywszy na twoje ostatnie zachowanie - powiedziałem. Avenida wyrwała mi się i popatrzyła na mnie ze złością.

- Przecież cię przeprosiłam! - zawołała.

- Nie powinnaś była nigdy w ogóle mnie okłamywać, nie w tak ważnej kwestii! - odparłem, podczas gdy ona wyszarpnęła mi się i wyszła z łazienki. Zrobiła kilka kroków, po czym odwróciła się ponownie w moją stronę.

- Masz rację, nie powinnam była. I szczerze żałuję tego. Ale jeśli to dla ciebie za mało i znienawidzisz mnie za to, czego się dopuściłam, to nie będę miała do ciebie pretensji o to. Ani jeśli zdecydujesz się odejść - powiedziała. Słysząc jej słowa, od razu postanowiłem spuścić nieco z tonu.

- Avenida, wiesz, że to nie tak. Nie znienawidziłbym cię ani tym bardziej nie zostawił samej. Zwłaszcza z nimi - odparłem, podchodząc do niej.

- Jeśli tak twierdzisz i zamierzasz jednak zostać, to przynajmniej spróbuj ich zrozumieć i im zaufać - powiedziała Avenida.

- Zbyt wiele ode mnie żądasz - odparłem. Dziewczyna spuściła wzrok i westchnęła.

- Domyślałam się takiej odpowiedzi - stwierdziła.

- Więc dlaczego w ogóle o to poprosiłaś? - spytałem. Czasami naprawdę nie mogłem jej zrozumieć. Avenida uśmiechnęła się do mnie smutno.

- Bo naiwnie wierzę w ludzi, co sam poniekąd przyznałeś - odparła. Na takie słowa z jej strony nie byłem przygotowany, nie wiedziałem zupełnie, co powinienem powiedzieć. Ona z kolei tylko przez chwilę na mnie popatrzyła, po czym odwróciła się i skierowała w stronę swojego pokoju. Przez krótki moment stałem w miejscu, aż w końcu zdecydowałem się ruszyć za nią.

- Tak czy inaczej ja im nie ufam. To mordercy. Zabili większą część rodziny królewskiej. Doprowadzili do upadku całego królestwa Celestis, a potem jeszcze żyli mordując, a nawet gwałcąc, do czego sami przyznali się nam w trakcie rozmowy. Co jest z tobą nie tak, że chcesz dalej z nimi utrzymywać kontakt? Z nim? - zapytałem z niedowierzaniem. Avenida zatrzymała się i odwróciła w moją stronę.

- Jak już mówiłam, po pierwsze, ufam mu. Ufam im obojgu. A po drugie, nigdy nie powiedziałam, że pochwalam to, jak żyli, albo że w pełni to akceptuję. Ale staram się to jakoś zrozumieć lub chociaż znieść. Bo w końcu to jest ojciec mojego dziecka, więc z jakiegoś powodu ta poprzednia ja zaufała mu i stworzyła z nim związek. A ja chcę teraz sama wszystkiego się dowiedzieć i podjąć decyzję, czy powinnam tutaj zostać, czy odejść - powiedziała.

- Prędzej czy później zrozumiesz, że odejście stąd to jedyna dobra opcja dla ciebie i dla twojego dziecka - odparłem, po czym skrzyżowałem ręce. Avenida zamyśliła się na chwilę.

- Może masz rację... A może nie. Czas pokaże - odparła wreszcie.

- Widać nie przekonam cię... Ale uprzedzam, od dziś nie zamierzam spuszczać cię z oka nawet na sekundę. Dostatecznie wiele razy byłaś już narażona na niebezpieczeństwo, spędzając czas sam na sam w towarzystwie któregoś z nich - powiedziałem, zachowując przy tym śmiertelną powagę. Dziewczyna skinęła głową.

- Właściwie to spodziewałam się po tobie takiej reakcji - stwierdziła.

- W takim razie nie powinnaś być zaskoczona i tym łatwiej powinnaś do tego przywyknąć - odparłem. Avenida wzruszyła ramiona, zrobiła to niemal jakby od niechcenia, aż nie byłem pewien, czy w ogóle zrobiła to świadomie.

- Zabawnie jest mieć aż dwóch ochroniarzy, którzy nawzajem się nie lubią - powiedziała.

- Nie lubią to chyba za delikatne słowo - odparłem.

- Na razie chyba tak. Ale nadal liczę na to, że się polubicie - dodała, po czym posłała mi jeden z tych swoich pięknych, rozbrajających uśmiechów. Moje serce na krótką chwilę zatrzymało się, ale zaraz wznowiło pracę. Wciąż nie byłem w stanie całkowicie się przy niej opanować. Liczyłem na to, że będę mógł przez jakiś czas jej unikać i sytuacja między nami wróci do normy, ale teraz musiałem pilnować jej 24/24. Avenida była tak wspaniała, a ja poniekąd bałem się trochę, że przez ten czas znów zrobię coś głupiego. Ale wolałem zaryzykować w ten sposób, niż zostawiać ją na pastwę tamtej dwójki. Bo ja im nie ufałem i nie sądziłem, aby kiedykolwiek miało się to zmienić. Uśmiechnąłem się do niej smutno.

- Nadzieja umiera ostatnia - odparłem. Avenida nic więcej nie powiedziała, tylko odwróciła się i podeszła do swojego łóżka.

- Ja jestem padnięta po całym tym dniu pełnym wrażeń. Idę spać, dobranoc. A ty rób co chcesz - powiedziała. Westchnąłem cicho, podchodząc powoli do niej. Uważnie obserwowałem ją, jak szykuje się do snu. Jednocześnie zastanawiałem się nad wieloma sprawami. Jak najlepiej zapewnić jej bezpieczeństwo? Zostać tutaj z nią? A może zabrać ją siłą? Starać się jej przemówić do rozsądku? I kiedy tak się zmieniła? Od niedawna miałem bowiem jakieś takie dziwne wrażenie, że zachowuje się trochę śmielej. Zaaklimatyzowała się tutaj? To by oznaczało, że czuje się tutaj coraz lepiej, co nie byłoby dobre. Zaczęła coś sobie przypominać? Ale co? W takiej sytuacji zresztą chyba by mi o tym wspomniała? Choć zaczynałem się już o nią obawiać. Martwiłem się, czy ta dwójka za bardzo na nią nie wpłynęła. Nagle jednak do głowy wpadła mi pewna myśl, która od razu wydała mi się czymś tak okropnym i niebezpiecznym, że natychmiast postanowiłem, że jeśli już naprawdę będę musiał, wykorzystam to w ostateczności. W końcu nie miałem pewności, czy mi się powiedzie. Właściwie to miałem spore obawy, że się nie uda. Ale ostatecznie mógłby spróbować odnaleźć Juana lub kogoś z jego ludzi i zasugerować im, że pomogę im schwytać tą dwójkę w zamian za spokój dla mnie i Avenidy, prawda? Oczywiście zdawałem sobie sprawę z wszystkich wad tego planu. Tracąc Candy'ego i Cane, traciliśmy cyrk, a więc nasz tymczasowy dom, który oni mogli z łatwością teleportować, co byłoby pomocne w trakcie jakiejś ucieczki. Poza tym, nie miałbym pewności, że Juan i jego ludzie naprawdę oszczędzą mnie i Avenidę. Dlatego właśnie zdecydowałem się, że zrobię to tylko w ostatecznej ostateczności, gdy wszystko inne zawiedzie. - Co tak nagle umilkłeś? - spytała nagle Avenida, odwracając się jeszcze na chwilę w moją stronę.

- Eee... ja tylko... myślałem - odparłem. Jej pytanie całkowicie mnie zaskoczyło i przez chwilę spanikowałem, bo nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć.

- Myślałeś? Nad czym? - spytała.

- Nad naszą obecną sytuacją - odparłem, zresztą zgodnie z prawdą.

- Ach tak? I co takiego jeszcze wymyśliłeś? - zapytała.

- Nic nowego, niestety - powiedziałem. W tej samej chwili poczułem się okropnie, bo zdałem sobie sprawę, że tym razem to ja ją okłamywałem, i to w dość ważnej kwestii, o co sam miałem do niej jeszcze chwilę temu pretensje. Niestety jednak ona była zbyt przychylna tej dwójce i dla jej dobra nie mogłem jej wyznać prawdy. Avenida przez chwilę przypatrywała mi się uważnie. Tylko ona potrafiła patrzeć na kogoś tak, że miało się wrażenie, iż prześwietla cię na wylot i widzi wszystkie twoje dobre i złe uczynki, które zrobiłeś i które dopiero zrobisz. To była kolejna z jej wyjątkowych cech. W końcu jednak rozluźniła się i jeszcze raz życzyła mi dobrej nocy, co tym razem odwzajemniłem. Wkrótce potem Avenida położyła się, a kilka minut później zasnęła, a ja tym razem dla wygody wyczarowałem sobie obok jej łóżka czarny fotel. Czekała mnie w końcu cała noc pilnowania jej.

~*~

Serce nadal waliło mi jak oszalałe.

- Pójdę sprawdzić, co z nimi - powiedziałem, wstając. Cane natychmiast zrobiła to samo i chwyciła mnie za rękę.

- Stój! Nigdzie nie pójdziesz! - zawołała. Popatrzyłem na nią zaskoczony. Przez chwilę nie rozumiałem w ogóle, co do mnie mówi. - Tylko wszystko zepsujesz! - dodała. Poczułem jak wzbiera we mnie złość. Wyrwałem się jej, jednocześnie zaciskając dłonie.

- Nie zepsuję tego bardziej niż ty! - krzyknąłem, nie kryjąc swojej wściekłości. - Dlaczego mu powiedziałaś?! Co cię podkusiło, co?! Zapomniałaś o naszej rozmowie z rana?! Wyraziłem się chyba dość jasno, nie?! - dodałem. Cane popatrzyła na mnie zaskoczona. Pewnie nie spodziewała się takiego wybuchu z mojej strony. W końcu jednak doszła do siebie i zaczęła udzielać mi odpowiedzi.

- Wiem, doskonale pamiętam naszą rozmowę z rana! I wiem, że bardzo to wszystko spieprzyłam, ale po prostu nie chciałam już go okłamywać! Poza tym Lily na pewno też tego nie chciała! - odparła.

- Aha, dlatego ty postanowiłaś wspaniałomyślnie wyjawić mu prawdę dla dobra wszystkich, aby on mógł nas znienawidzić? Już wcześniej za nami nie przepadał. Dziękuję ci, moja najlepsza siostro, że dostarczyłaś mu kolejny powód do nienawidzenia nas - powiedziałem. Następnie skrzyżowałem ręce i popatrzyłem na nią wyczekująco. Spodziewałem się, że będzie się jeszcze próbowała jakoś wytłumaczyć.

- To nie tak! Nie jestem debilką! Nie zrobiłabym tego świadomie, ale zaczęliśmy rozmawiać o jego podróżach, o tym, gdzie był. Okazało się, że był też w Celestis i jakoś tak zaczęliśmy rozmawiać o tym miejscu. Potem zdenerwowałam się i nie zdołałam się w porę opanować! - zawołała. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy. Mierzyliśmy się spojrzeniami. - Przepraszam... - powiedziała, ściszając głos. Spuściła przy tym głowę i zaczęła wpatrywać się w podłogę. Brzmiała, jakby naprawdę żałowała. Znałem swoją siostrę i wiedziałem, że tak właśnie jest. Postanowiłem więc spuścić trochę z tonu, choć nadal byłem na nią nieziemsko wściekły.

- Co mi po twoim przepraszam? Zwłaszcza teraz, gdy Joker gdzieś tam jest i urabia Lily? Żeby pewnie zgodziła się z nim odejść? - spytałem. - Powinienem tam być - dodałem następnie. Już miałem odejść, ale w tej samej chwili Cane znów podniosła na mnie wzrok.

- Nie! Lily sama powiedziała, że z nami zostanie, ale prosiła cię przecież, żebyś na razie dał jej i Jokerowi trochę czasu, prawda? - powiedziała. Musiałem przyznać jej rację, tak właśnie było. Lily zgodziła się z nami zostać, a krótko po tym uznała, że jest zmęczona i musi odpocząć. Udała się do swojego pokoju, a wraz z nią poszedł Joker. Lily poprosiła nas przy tym, żebyśmy na razie dali im trochę czasu na pogodzenie się z całą tą sytuacją, ale ja nadal nie potrafiłem się opanować. Sporo ryzykowałem, zadając wcześniej Lily to pytanie, czy zostaje z nami, czy odchodzi. Nie byłem całkowicie pewien, że z nami zostanie. Nawet gdy to powiedziała, emocje nadal we mnie buzowały. Tym bardziej więc nie potrafiłem opanować się teraz, kiedy oni byli sam na sam w jej pokoju. Cholernie bałem się, że Joker posunie się z nią o krok dalej niż ostatnio. Albo o kilka kroków. Znałem i kochałem Lily, mogłem być pewien również jej miłości do mnie i tego, że nigdy by mnie nie zdradziła. Ale z Avenidą była inna sprawa, wciąż nie do końca wiedziałem, który z nas jest dla niej ważniejszy. Cane łatwo było to wszystko mówić, w końcu nie wiedziała o tym, co wiedziałem ja.

- Cane, oni się całowali - wypaliłem nagle. Zupełnie nie wiedziałem, dlaczego to właśnie powiedziałem.

- Kto? - zdziwiła się moja siostra. Przewróciłem oczami, załamany jej reakcją.

- Juan i Pan R - powiedziałem z sarkazmem. - Joker i Lily oczywiście - dodałem chwilę później, zanim ona zdążyła coś powiedzieć. Oczy się jej rozszerzyły.

- Kiedy? - spytała.

- Wczoraj - odparłem cicho i obojętnie, choć wewnątrz kipiałem ze złości. Cane przypatrywała mi się dokładnie.

- I co było potem? - spytała.

- Co potem, co potem... Nic nie było potem! Wściekłem się i miałem ochotę go zabić, tyle! Cudem się powstrzymałem, potem miałem okazję porozmawiać z Lily i wyjaśniło się, że to niby wyszło przypadkiem. On ją pocałował, ale ona tego nie chciała. Wierzę jej, ale jednocześnie boję się, że...

- Że Joker ci ją odbije? - dokończyła za mnie Cane. Popatrzyłem na nią i pokiwałem głową.

- Właśnie tego cholernie się boję - powiedziałem.

- Rozumiem cię całkowicie, ale wiesz, nic ci to nie da, jeżeli wpadniesz tam, siłą zabierzesz Lily albo, co gorsza, naprawdę zabijesz Jokera. Według mnie to, że pozwoliłeś im razem odejść, tak właściwie zwiększyło twoje szanse u niej - odparła Cane.

- Naprawdę? Niby w jaki sposób? - spytałem. Tok jej rozumowania, jak zazwyczaj zresztą, był dla mnie całkowicie niezrozumiały.

- Lily zobaczyła, że nie jesteś tylko wiecznie zazdrosnym o nią furiatem i że potrafisz się też opanować. I jej zaufać. Zniszczysz teraz to wszystko, jeśli się tam zjawisz - powiedziała Cane. Załamany, usiadłem z powrotem na jednym z siedzeń na cyrkowej widowni, na której się teraz znajdowaliśmy, po czym schowałem twarz w dłoniach.

- No ale w takim razie co innego mam zrobić? Jej ufam, ale jemu nie! Ja tutaj umrę z nerwów przez całą noc! - zawołałem. Poczułem, że Cane zajęła miejsce obok mnie.

- Rozumiem cię, ale sam widzisz, że lepiej byłoby, jeśli ty byś ich na chwilę zostawił. Lily zobaczyłaby, że jej ufasz i w nią wierzysz. Może w takim razie... Ja bym poszła i zobaczyła co się tam dzieje? - zasugerowała moja siostra. Popatrzyłem na nią. Byłem jej wdzięczny za tą propozycję i chęć pomocy, ale jednocześnie obawiałem się, do czego ona może tam doprowadzić. Jednak spróbowałem choć ten jeden raz uspokoić się i przemyśleć wszystko, nie kierując się przy tym emocjami.

- Daj mi się chwilę zastanowić - powiedziałem. Ponownie schowałem twarz w dłoniach. Jeśli się tam zjawię, chyba nie wytrzymam. Naprawdę złamię mu kręgosłup, a potem jego szczątkami wytrę podłogę. Ale nie dam rady czekać tutaj do rana. Wychodzi na to, że Cane jest jedyną opcją. Jest w sumie trochę szalona, więc to nie będzie chyba aż tak zaskakujące, że postanowiła złożyć im wizytę - pomyślałem. Następnie opuściłem ręce i popatrzyłem na swoją siostrę. - Idź i zobacz, co się tam dzieje. Jeżeli on w jakikolwiek sposób dotyka mojej dziewczyny, wyjeb mu za mnie - powiedziałem. Cane zaśmiała się.

- To nikt już nawet nie może dotykać Lily? - spytała.

- On nie może - odparłem, nie kryjąc swojej złości i niechęci względem tego osobnika.

~*~

Skierowałam się prosto do pokoju Lily. Gdy się do niego zbliżyłam, z lekkim zdziwieniem stwierdziłam, że nie słyszę ze środka praktycznie żadnego dźwięku. Uznałam jednak, że być może Lily już zasnęła. Po namyśle skierowałam się cicho do środka, i tak nie było tutaj drzwi, więc nie miałam jak pukać. Gdy znalazłam się wewnątrz, pokój nieco rozjaśniło światło. Dostrzegłam Lily śpiącą na łóżku i Jokera, który siedział na fotelu obok jej łóżka. Gdy tylko weszłam, od razu na mnie spojrzał.

- Czego tutaj chcesz? - spytał. Ton jego głosu był chłodny i raczej dość nieprzyjemny. Od razu poczułam nieprzyjemne ukłucie w sercu. Polubiłam go, on mnie chyba też, a teraz zachowywał się, jakbym była jego najgorszym wrogiem. Co mogłam poradzić na to, że nie byłam w stanie zmienić swojej przeszłości? Postanowiłam jednak nie dać opanować się smutkowi.

- Przyszłam sprawdzić, czy ty i Avenida nie planujecie potajemnie ucieczki - powiedziałam. Następnie uśmiechnęłam się sztucznie.

- Widzę, że tutaj nikt nikomu nie ufa i każdy każdego okłamuje - stwierdził Joker, wracając na chwilę spojrzeniem do śpiącej Lily. Zrobiłam kilka kroków w ich stronę, ale wtedy on wyprostował się na swoim fotelu.

- Nie zbliżaj się! - syknął. W tej samej chwili Lily poruszyła się lekko. Oboje na nią popatrzyliśmy, ja obojętnie, a on z troską. Następnie wrócił spojrzeniem do mnie. - Nie zbliżaj się - powtórzył szeptem, patrząc na mnie z nienawiścią. Postanowiłam wykorzystać ten moment.

- Wiesz, jak właśnie na mnie patrzysz? - spytałam cicho. Zignorowałam jego słowa i zaczęłam powoli iść w jego stronę. Joker jednak tylko obserwował mnie uważnie, nic więcej na razie nie zrobił.

- Jak? - spytał.

- Z chęcią mordu w oczach - powiedziałam, zatrzymując się tuż przed nim. Następnie oparłam jedną ze swoich rąk na biodrze. - Czy to już nie podbiega pod hipokryzję? - zapytałam.

- Jeszcze nikogo nie zabiłem - odparł Joker.

- Jeszcze - odparłam. Zmrużyłam oczy, przyglądając mu się uważnie. On otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie nie wydobył się z nich żaden dźwięk. - Czyli dopuszczasz taką myśl, ze kiedyś to zrobisz? - dodałam.

- Nie łap mnie za słowa. Nie jestem jak wy - odparł.

- A skąd ty niby wiesz, jacy jesteśmy? Znasz nas kilka tygodni i niewiele o nas wiesz - odparłam. Joker popatrzył na mnie uważnie. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.

~*~

Jej słowa dały mi trochę do myślenia. Cała ta sytuacja i wiedza o tym, co robili kiedyś ona i jej brat bardzo mnie zdenerwowały. Tym bardziej, że martwiłem się o Avenidę. Dlatego w sumie zareagowałem trochę bardziej chaotycznie i gwałtownie niż zazwyczaj. Normalnie zawsze lubiłem poznawać pełen obraz sytuacji i dopiero wtedy wszystko sobie układać, oceniać i podejmować decyzję. Spojrzałem niepewnie na nadal smacznie śpiącą Avenidę. Przez tych kilka godzin zdołałem nieco ochłonąć i choć nadal uważałem, że zachowuje się naiwnie, poniekąd ją rozumiałem. W gruncie rzeczy postępowała podobnie jak ja, sama chciała przekonać się, czy Candy i Cane są źli i dopiero wtedy ich ocenić. A żeby to zrobić, musiała im zaufać. Spojrzałem z powrotem na Cane.

- No to mi o was w końcu opowiedz. Szczerze i bez żadnych kłamstw. Chyba, że macie coś jeszcze do ukrycia - powiedziałem. Dziewczyna popatrzyła na mnie zaskoczona. - No co? Nie chcesz mówić? - dodałem. Cane pokręciła lekko głową.

- Nie, to nie tak, że nie chcę. Po prostu jestem zaskoczona, że nagle chcesz o tym słuchać - powiedziała.

- Zmieniłem zdanie. Chcę się dowiedzieć, co niby według was usprawiedliwia zostanie mordercami - odparłem.

- Aha i potrzebowałeś całego tego cyrku, całej tej szopki z wrzaskami, żeby dojść do takowych wniosków? - spytała Cane. Jej słowa jakimś cudem trochę mnie rozbawiły, choć nie widziałem w tej sytuacji nic zabawnego. Stłumiłem jakoś śmiech.

- Nie chcesz, nie gadaj. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jesteście nienormalni. I że jesteście zagrożeniem - odparłem. Nagle Cane popatrzyła na mnie ze złością, zaciskając przy tym pięści.

- Ach tak?! - zawołała, pochylając się nade mną. - To wyobraź sobie, że my wcale nie robiliśmy tego od samego początku! To ludzie nas tak zepsuli, a my musieliśmy się jeszcze przez nich sporo wycierpieć! - dodała. Popatrzyłem na nią zaskoczony, ale też nieco przestraszony i zdenerwowany taką jej nagłą reakcją. Następnie spojrzałem z obawą na Avenidę, która na szczęście nadal spała.

- Na miłość boską, Cane, ciszej - szepnąłem. Cane posłusznie uciszyła się, ale można powiedzieć, że teraz krzyczała na mnie szeptem.

- Jeżeli chcesz wiedzieć wszystko, to lepiej kurwa uważaj, bo ja dwa razy mówić nie będę! - powiedziała. Następnie zaczęła swoją opowieść. Była tak długa, że aż zacząłem ją podziwiać, że nie zmęczyła się w trakcie ani nie chciała usiąść, tylko stała cały czas nade mną, jak matka nad dzieckiem, które coś przeskrobało. Opowiedziała mi o tym, że ona i Candy byli darem dla ludzi i że pojawili się właśnie w królestwie Celestis. Mówiła też o smokach, o ludzkiej nienawiści, zawiści i złości. O zazdrości i chęci wykorzystania ich dwójki przez ludzi oraz o ludzkiej manipulacji ich życiem i uczuciami. Potem wyjaśniła, że ona i Candy któregoś razu po prostu nie wytrzymali. Mieli już dość i zboczyli z narzuconej im ścieżki dobra. Mówiła o tym, jak bardzo mieli dość tego, że musieli służyć tym, którzy ich krzywdzą, którzy sami zmuszają ich do zabijania innych, wykorzystując ją i jej brata w czasie walk i wojen. Właściwie to w wielkim skrócie opowiedziała mi wszystko aż do chwili obecnej. Nie miałem oczywiście pewności, że mówiła prawdę. Jednak musiałem zgodzić się z wieloma jej słowami, ludzie potrafili być bezduszni. Zaś sam Juan i jego ludzie byli przykładem na to, że pragną naszej mocy i że chcą nas wykorzystać. Poza tym, opowiadając mi o tym wszystkim, co najmniej kilka razy się popłakała, dwa razy musiałem ją ponownie uciszać, a raz nawet chciała skończyć swoją opowieść, ale na szczęście jakoś doszła do siebie i ją kontynuowała. To wszystko świadczyło właściwie na jej korzyść, w kwestii ludzi nie kłamała, o czym sam doskonale wiedziałem, a jej łzy i ból wydawały się naprawdę szczerze... Tak więc nie miałem pewności, ale czułem, że tym razem Cane wyjawiła mi całą prawdę. I teraz już, wiedząc to, mimo wszystko trochę jej...im współczułem. Kilkaset lat życia w taki sposób musiało naprawdę źle na nich wpłynąć, nie dziwne zatem, że stali się jacy się stali. Nadal jednak nie potrafiłem w pełni im zaufać. W końcu przez następnych kilkaset lat żyli jak mordercy, a takich nawyków nie da się raczej łatwo pozbyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top